8

W pojeździe panowała cisza. Czas snu.

Sassa zaczęła sobie zdawać sprawę z tego, że popełniła straszne głupstwo. Nigdy nie powinna była wyruszać na tę wyprawę. Nie dość że czuła, iż przeszkadza wszystkim i budzi ich irytację, to teraz przygoda okazała się również przerażająco niebezpieczna! Prawdę powiedziawszy, dziewczynka bała się od chwili, kiedy pojazdy wjechały na teren Ciemności, a gdy J2 zaczął się zapadać, ogarnął ją paniczny strach, była bliska histerii i o mało nie umarła. A potem to przejście po linie! Wisieć tak niemal bez żadnej ochrony nad bagnem, które w każdej chwili mogło ją pochłonąć! Jak to dobrze, że Jori był przy niej. Mimo to bała się, że zaraz spadnie, i musiała opanowywać się z całych sił, by nie zacząć wrzeszczeć.

Tęskniła do domu. Do dziadka i babci, do własnego łóżka i Huberta Ambrozji. Kiedy myślała o kocie, który teraz błąka się po cudownym Królestwie Światła i zastanawia, gdzie podziała się Sassa, łzy na nowo zaczynały płynąć jej z oczu. Wiedziała przecież, że nigdy do domu nie wróci. Dolg od początku nie miał wątpliwości że stanie się wiele złego. Marco także, Sassa była tego pewna, a najbardziej ze wszystkich lękał się Móri. Dlaczego więc ona, Sassa, nie miałaby tego wiedzieć? Pochodzi przecież z Ludzi Lodu, tak samo jak Marco.

Och, iluż to normalnych członków Ludzi Lodu przez wszystkie te wieki pragnęło posiadać niezwykłe zdolności? Sassa nie stanowiła pod tym względem wyjątku, chociaż magiczne talenty Ludzi Lodu zniknęły po roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym, kiedy to udało się pokonać Tengela Złego. Teraz Miranda jest jedyną, która być może zachowała cień ponadnaturalnych umiejętności, ale są one co najmniej ograniczone. Nawet Nataniel utracił większą część swej siły po tym, jak wyłączył złego przodka z gry.

Sassa jednak żyła nadzieją i wierzyła, że może stać się cud.

No a teraz umrze. Skuliła się na pośpiesznie dla niej przygotowanym posłaniu w J1 i cicho płakała.

Nigdy więcej nie wejdzie na pokład J2! Wczoraj prosiła i upierała się, żeby ją tam zabrali, ponieważ tak zabawnie było rozmawiać z Jorim. (Równie dziecinnym jak ona, ale na to Sassa nie zwracała uwagi). Zgodzili się upokarzająco szybko. Po prostu chcieli mieć ją z głowy.

Teraz jednak najbardziej ze wszystkiego pragnęła być na pokładzie J1. W bezpiecznym pojeździe, który nie zapada się w ziemię przy pierwszej lepszej okazji.

Nie przyszło jej do głowy, że J1 też by się zapadł, gdyby jechał jako pierwszy.


Sol z Ludzi Lodu leżała w swoim łóżku i próbowała czuć się jak człowiek, wsłuchiwała się w siebie, by sprawdzić, czy zaszła jakaś zmiana.

Marco powiedział, że Sol znowu jest żywą istotą, ma takie same myśli, uczucia, pragnienia i instynkty, jakie mają kobiety na Ziemi. Na cały czas trwania ekspedycji zachowała jednak wolność, jaką cieszą się duchy.

Jak dotychczas niczego nie odczuwała inaczej. No, może było jej trochę trudniej się poruszać ze względu na ciało, które trzeba było dźwigać. Widziała na przykład, jak swobodnie Shira wspinała się po zboczu góry, Sol zaś musiała się dobrze napocić, żeby dotrzymać jej kroku. Ale gdzie są te uczucia, za którymi tak tęskniła w czasach, gdy była duchem?

Czy to mimo wszystko prawda, że Sol z Ludzi Lodu nigdy nie zdoła się zakochać? Nie potrafiła tego za życia, nie potrafiła pod postacią ducha i teraz też niczego takiego nie odczuwała. Może jest jak Marco i Dolg? Nie, nie mogła w to uwierzyć. Oni nie pragną ziemskiej miłości, przynajmniej tak twierdzą. Sol natomiast owszem, za niczym bardziej nie tęskni. Ona zawsze chciała kogoś pokochać.

No, może nie powinna się tak śpieszyć. Szczerze powiedziawszy, tutaj nie ma nikogo, kogo mogłaby obdarzyć uczuciem. Chociaż biorący udział w ekspedycji mężczyźni są bardzo przystojni.

Ale, jak powiedziano, Marca i Dolga trzeba wyłączyć, oni nie zostali stworzeni dla takiej miłości. Ram interesuje się wyłącznie Indrą.

Tsi-Tsungga?

Nie, Sol wzruszyła ramionami. Nie, to nie jest odpowiedni kandydat. Mogłaby się zainteresować Tsi, gdyby szukała krótkiej przygody, wtedy on byłby odpowiedni. Po pierwsze jednak Sol pragnęła miłości, nie erotyzmu, a po drugie… doznawała niejasnego przeczucia, że Tsi ulokował swoje zainteresowania gdzie indziej. Niczego wprawdzie nie widziała, ale czyż nie wyczuwa się w powietrzu napięcia, kiedy Tsi znajdzie się w pobliżu chłodnej księżniczki lasu, Siski?

Oko Nocy jest zajęty. Jori zbyt dziecinny. Faron? Nie, o rany, w żadnym razie!

Kiro? Nic o nim nie wiedziała. O Armasie także niewiele. Jest taki nieprzystępny i milczący. Yorimoto jest interesujący i właściwie w jakimś sensie z nią związany, bo przecież to ona uratowała go i wydobyła z upokarzającej egzystencji. Na razie jednak jest wyłącznie interesujący. Madragowie to Madragowie. Cień, Mar i Heike to duchy. Poza tym Mar należy do Shiry.

Nie, chyba za wcześnie, by marzyć o miłości. Żaden z tych mężczyzn nie jest stworzony dla niej, nie ma co tak się śpieszyć.

Z drugiej jednak strony Sol musi szybko wybierać. Jeśli ekspedycja się uda, stanie wobec decyzji: czy chce być człowiekiem, czy duchem. Żadna pośrednia sytuacja nie jest możliwa.

No trudno, przyjdzie czas, znajdzie się rada. Teraz trzeba cieszyć się przygodą. I napięciem. Bo przecież to niezwykłe znowu być człowiekiem.


Irytujące, oczywiście, że musieli zawrócić do miejsca, w którym dolina się dzieli na dwoje. Zabrało im to pół dnia, wszyscy się strasznie niecierpliwili, w końcu jednak dotarli do celu. Zarządzono krótką przerwę na posiłek i naradę, po czym ruszyli w stronę południową, czyli prawą odnogą doliny.

Siska bardzo się bała. Myślała o chmarze czarnych ptaków czy też innych stworzeń, które widzieli daleko po tamtej stronie. Absolutnie nie miała ochoty się z nimi spotkać.

Dobrze było siedzieć w Juggernaucie. Dobrze mieć jakąś kryjówkę. Bo przecież te bestie nie są aż tak wielkie, by wybić okna i wedrzeć się do środka?

Dlaczego nazywała je w myślach bestiami? Z bliska mogło się przecież okazać, że to zwyczajne wrony. Trudno przecież oceniać z tak wielkiej odległości, na dodatek w świetle krótkiej błyskawicy. Ale nikt nie słyszał ich głosów. Dlatego Siska myślała, że musiały znajdować się daleko. W takim razie zaś są z pewnością bardzo, bardzo wielkie.

Ukradkiem spoglądała na Tsi, który pomagał Armasowi naprawiać jakieś uszkodzenie na tyle J1. Śmiał się i żartował tak, że nawet poważny Armas musiał się od czasu do czasu uśmiechać. Podczas ostatniej doby raz czy drugi napotkała spojrzenie elfa i ciepło, z jakim na nią patrzył, rozgrzewało jej niespokojną duszę. Wytworzyła się między nimi niezwykła więź. Siska wiedziała, że on nie wyda ich tajemnicy. Powinna jednak uważać, by zabawa nie zaszła za daleko, nieustannie to sobie powtarzała. Tsi nie może się za bardzo do niej przywiązać, bo kiedy wszystko się skończy, będzie głęboko zraniony. Siska potrzebuje jego dzikiej męskości, tak samo jak on potrzebuje jej pomocy, by przeżyć erotyczne uniesienia z dziewczyną. Dalej żadne z nich nie może się posunąć. Oboje dobrze o tym wiedzą.

Ale już to samo wydawało się niezwykle podniecające. Niedoświadczona Siska czuła, że krew szybciej płynie w jej żyłach. Żeby tylko nadarzyła się okazja, żeby tak mogli choć na chwilę znaleźć się sami!

Wtedy wszystko się ułoży. Wtedy spełnię swój obowiązek wobec tego dziecka natury i uwolnię się od niego, myślała z zarozumiałością.


Po południu uwaga wszystkich członków ekspedycji skupiała się na wysiłku, jakiego wymagało posuwanie się naprzód w wyraźnie trudniejszym terenie. Często musieli wysiadać, by oczyścić drogę pancernym kolosom lub sprawdzić, czy w ogóle będzie można jechać dalej.

Posuwali się bardzo wolno. Ptaki się jednak nie pokazały. Zresztą nikt tak naprawdę nie był pewien, gdzie się te istoty znajdowały, możliwe, że bardzo daleko od doliny. A może po prostu odleciały w swoją stronę?

No i pokój z nimi, myślała Siska.

Teren wznosił się. Początkowo niezauważalnie, potem coraz wyraźniej. Byli przecież w drodze ku wyżynom, ku Górom Czarnym.

W pewnym momencie, kiedy większość pasażerów wysiadła z pojazdów, by poszerzyć wąski przejazd, wydarzyło się coś nieoczekiwanego.

Nagle Armas krzyknął głośno:

– Patrzcie! Ludzie!

Wszyscy spojrzeli tam, gilzie pokazywał. Wysoko na skale po lewej stronie doliny majaczyły im w wiecznej nocy Ciemności dwie jaśniejsze postaci.

Oczywiście nieznajomi musieli widzieć latarnie, którymi oświetlano drogę przed pojazdami, ale Ram nie odważył się skierować na nich silniejszych reflektorów, chociaż miał na to wielką ochotę. Takie ostre światło mogło przestraszyć ludzi, którzy znali jedynie mrok rozjaśniany od czasu do czasu mdłym blaskiem ognia.

Zauważyli, że mężczyźni, trzymający bardzo długie dzidy, energicznie wymachują rękami.

– Wygląda na to, jakby chcieli nam powiedzieć, że powinniśmy zawrócić – stwierdził Dolg.

– Oni coś krzyczą – zauważył Jori. – Tich, włącz aparaty do nasłuchu.

Madrag pośpieszył na swoją wieżyczkę. Wkrótce potem głosy mężczyzn rozległy się wyraźnie:

– Zawracajcie! Zawracajcie!

Ram odpowiedział im przez megafon:

– Bądźcie pozdrowieni, obcy! Nie bójcie się, nie zrobimy nikomu krzywdy. Dlaczego powinniśmy zawrócić?

– W górach czeka was śmierć!

– Wiemy o tym – odparł Ram. – Jesteśmy wysłannikami Królestwa Światła i służymy dobru.

– Domyślamy się. Nikt inny nie potrafi rozpalić takiego ognia. Czego szukacie w tych okolicach?

– Chcemy przynieść światło terenom Ciemności. W tym celu musimy dostać się do Gór Czarnych, by znaleźć tam coś, co jest w stanie przemienić zło w dobro. Czy możemy liczyć na waszą przyjaźń?

– My jesteśmy spokojnymi rybakami.

– Skąd pochodzicie?

– Z niedużej wioski tu niedaleko. Wioska leży nad jeziorem. Nasi ludzie od dawna was obserwują.

Uczestnicy ekspedycji popatrzyli po sobie zaskoczeni.

Posługujący się nieznanym językiem głos mówił dalej:

– Ale inni nie mieli odwagi wam się pokazać. Tylko my.

– Dziękujemy wam za to! Czy możemy ze sobą porozmawiać? Mamy mnóstwo pytań. Tak mało wiemy o Górach Czarnych.

– Nie zaszliście jeszcze zbyt daleko.

Ram milczał przez chwilę, potem powiedział:

– Możecie na nas w pełni polegać. Nie zrobimy wam krzywdy. Przyjdziemy nieuzbrojeni.

Mężczyźni na skale zaczęli się naradzać.

– Zejdziemy na dół – zawołał w końcu jeden z nich. – Ale zatrzymamy się w pewnej odległości.

– Znakomicie. Jesteście bardzo dzielni, przecież nas nie znacie. Wyślemy więc niewielką delegację, która spotka się z wami w połowie drogi. Czy pozwolicie, że oświetlimy was żebyśmy mogli was lepiej widzieć? Nasze oczy nie są tak przyzwyczajone do ciemności. Tylko na krótką chwilę.

Tamci znowu coś ze sobą szeptali, potem wyrazili zgodę.

Gdy tylko reflektory zostały skierowane na rybaków, ci natychmiast przesłonili twarze i przestraszeni prosili o łaskę. Światła przyciemniono.

Wszyscy jednak zdążyli zobaczyć. Obaj mężczyźni byli niewielkiego wzrostu, chudzi i bladzi, mieli włosy tak jasne, że prawie białe. Ubrani wyłącznie w zwierzęce skóry zarzucone na ramiona. Z wyjątkiem tylko…

– Oj! – jęknął Tsi. – Ale oni mają długie… prawie do ziemi!

– To futeraliki na penisy – wyjaśnił Jori.

– Przesada – prychnęła Indra.

– Ja też bym chciał mieć taki – westchnął Tsi.

– Wcale nie potrzebujesz – wyrwało się Sisce.

– Naprawdę nie musisz mieć kompleksów, Tsi – chichotał Jori.

– Skończyliście już dyskusję na temat tych szczegółów? – zapytał Ram ze złością. – Oni schodzą na dół, musimy wyjść im na spotkanie. To ludzie. W takim razie my też wyślemy ludzi. Pójdą Jori, Oko Nocy i… Indra. Obecność kobiety zawsze działa uspokajająco. Jori, przejmujesz dowództwo.

Chłopak został dokładnie poinstruowany, o co ma pytać. On i Oko Nocy musieli również rozebrać się do pasa, by chociaż w jakimś stopniu upodobnić się do rybaków. O rany, żebym tylko ja nie musiała robić striptizu! pomyślała Indra. Nie zniosłabym tego.

– Zimno – zadrżał Jori. – Jak można biegać półnago w tej zimowej krainie?

– Pojęcia nie masz o zimie, Jori – uśmiechnął się Dolg.

W końcu ruszyli. Indra posłała Ramowi błagalne spojrzenie, żeby poszedł z nimi, ale on potrząsnął tylko głową. Dla tych przestraszonych rybaków wyglądał chyba zbyt egzotycznie. Oko Nocy zabrał pistolet, służący do obezwładniania. Miał go jednak używać jedynie w przypadku ostatecznej konieczności. Rybacy nie wyglądali groźnie. W żadnym razie nie wolno ich zabić!

Indra szła za dwójką przyjaciół. Dość wysoko ponad doliną na zboczu znajdowało się spore płaskie miejsce, tam obie strony się spotkały. O rany, myślała Indra zdumiona, dyskretnie przyglądając się artystycznie ozdobionym futeralikom. Rzeczywiście, coś takiego Tsi mógłby nosić.

Długie dzidy, w które obcy byli uzbrojeni, służyły do łowienia ryb. Obaj tubylcy sprawiali wrażenie sympatycznych i ufnych. Że też tacy ludzie istnieją tak blisko Gór Czarnych! Rybacy nie byli ani młodzi, ani starzy. Niewielkiego wzrostu, skóra i kości, wyglądali na bardzo zmęczonych. Jakby ich życie było wieczną walką. I tak pewnie jest w tych ciemnościach, na ponurych i zimnych pustkowiach. Cała trójka pochyliła się przed nimi w pełnym szacunku pozdrowieniu.

Jori powiedział:

– Zastanawiacie się pewnie, jak to się dzieje, że się nawzajem rozumiemy?

– Nie – odparł ten, który częściej zabierał głos. – Jeden z naszych myśliwych przekroczył kiedyś krwistą rzekę i szedł potem jeszcze długo ku północy. Wrócił potem do osady, bo to bardzo dzielny człowiek! Przyniósł różne wiadomości, słyszał o jakimś plemieniu, żyjącym jeszcze dalej na północ, które otrzymało z Królestwa Światła takie coś, co pozwala rozumieć wszystkie języki, również mowę zwierząt. Wiemy też od naszego wielkiego myśliwego, że w Królestwie mają takie światło, jak wasze tutaj.

– Wiadomości się rozchodzą. Tak jest, lud Timona dostał od nas to wszystko. I niewielkie światło, i aparaty mowy, daliśmy im to w nagrodę za nieocenioną pomoc, jaką nam okazali. Chcemy dalej rozprzestrzenić światło, gdybyście i wy chcieli je mieć i gdybyście chcieli nam pomóc.

W oczach rybaków pojawiła się łapczywość, kiedy Jori i Oko Nocy wyciągnęli do nich aparaciki. Chłopcy pomogli mężczyznom umocować je na ramionach.

Twarze tamtych rozjaśniły się radośnie, kiedy aparaciki zaczęły działać.

– Proszę bardzo! Weźcie i te, rozdzielcie je w waszej osadzie, dajcie tym, którzy, waszym zdaniem, na to zasługują.

Drugi, na ogół milczący rybak, natychmiast zrobił węzełek ze zwierzęcej skóry i drżącymi rękami wkładał do niego aparaciki. Obaj byli niebywale podnieceni i dyskutowali pośpiesznie, kto ze współplemieńców powinien taki aparat dostać. Wykrzykiwali różne imiona. Wyglądało na to, że starczy niemal dla wszystkich.

W końcu jednak uspokoili się. Jori zapytał, czy nie mogliby usiąść.

Usiedli wszyscy, rybacy oparci plecami o ścianę. Ukradkiem obaj przyglądali się Indrze. Nie irytowało jej to. Zastanawiała się tylko, ile krów lub czegoś takiego byłaby dla nich warta.

– Jak to możliwe, że żyjecie tak blisko Gór Czarnych? – zagadnął Jori.

– Blisko? – zdziwił się ten z rybaków, który częściej zabierał głos. – To przecież bardzo daleko!

Jednym z zadań wysłanników było dowiedzieć się, czy rybackie plemię zostało zakażone złem czającym się w górach. Nic jednak na to nie wskazywało. Mężczyźni sprawiali wrażenie mądrych w jakiś prosty i naiwny sposób, prezentowali wysoką kulturę.

Jori dowiadywał się, ile osób liczy ich plemię. Ustalono, że około pięćdziesięciu. A co łowi się w jeziorze? Czy w pobliżu mieszkają inne ludy?

Najbliżsi sąsiedzi kryją się w głębokich lasach na południu. Na północy, po drugiej stronie krwistej rzeki, też mieszkają ludzie. Czy są przyjaźni? Mężczyzna wzruszył ramionami. Nie wszyscy.

W końcu trzeba było zadać główne pytanie.

Dlaczego oni dwaj ostrzegali ekspedycję przed dalszą podróżą? „Nie zaszliście jeszcze zbyt daleko” – co oznaczają te słowa?

– Nie wiemy – odparł jeden z rybaków, krzywiąc się. – Wiemy tylko, że ci, którzy wyruszają tą drogą, nigdy nie wracają.

– A więc tutaj też – mruknął Oko Nocy.

– Wspaniałe widoki, nie ma co – rzekł Jori cicho. Zwracając się do rybaków, powiedział: – Czy znacie inną drogę do Gór Czarnych?

Tamci popatrzyli po sobie.

– Nie, nie znamy. Nikt się tam przecież nie wybiera.

– A dalej na południu?

– Dalej na południu rozciągają się wielkie i tajemnicze lasy. Bardzo gęste. My znamy tylko najbliższe okolice.

– No a ku północy?

Tamci potrząsali głowami. Na północy też nie ma żadnej drogi do Gór Czarnych. Krwista rzeka wypływa przecież z gór, ale nie jest spławna. Poza tym w wielu miejscach grunt jest bardzo niebezpieczny.

– To wiemy, niestety! Bagna.

Oko Nocy wtrącił:

– Wczoraj widzieliśmy jakieś czarne latające istoty, które mogą być ptakami. Musiały się znajdować… no, może nie tak daleko stąd. Czy znacie coś takiego?

Obaj mężczyźni podskoczyli.

– Gdzie? Tutaj? Nigdy tak daleko na zachód się nie zapuszczały. Jesteście pewni?

– Nie, absolutnie nie jesteśmy pewni – odparł Oko Nocy spokojnie, zdumiony zachowaniem tubylców i pełen poczucia winy, że tak ich przestraszyli. – Staliśmy wysoko na skałach tam, gdzie doliny się rozchodzą, wiecie, gdzie to jest?

– Daleko, daleko stąd za zachód. Wiemy, ale my tak daleko się nie wyprawiamy.

– To wtedy jedna z naszych grup zobaczyła te ptaki w świetle błyskawicy z Gór Czarnych. Widzieliśmy je od strony południowo-wschodniej. Czyli to mogło być gdzieś w tych okolicach.

Obaj mężczyźni uspokoili się.

– Nie, ta dolina skręca ostro ku wschodowi. Nie, nie, musieliście je widzieć ponad wielkimi lasami.

– Zgadza się. Ptaki krążyły nad czubkami drzew. Ale dlaczego tak się boicie?

Rybak miał ponurą minę.

– One wróżą śmierć. Wyczuwają trupa, zanim człowiek zdąży skonać. Panuje przekonanie, że przylatują z Gór Czarnych.

– Czy to są ptaki?

– Tak się mówi, owszem. Ja myślę, że nie powinniście jechać dalej, takie jest moje szczere przekonanie.

Oko Nocy skinął głową.

– Będziemy brać to pod uwagę, dziękujemy za ostrzeżenie. Nie możemy jednak tak od razu zrezygnować, dla tej wyprawy pracowaliśmy przez bardzo wiele lat.

– Nie do końca rozumiemy, po co to robicie?

Raz jeszcze Jori musiał wytłumaczyć im założenia ekspedycji, które oni uznali za czyste szaleństwo. Światło dla Królestwa Ciemności, pokój na świecie i pokój w ludzkich duszach. Źródło jasnej wody, będącej ostatnim składnikiem, który uwieńczy ich starania.

– To wszystko jest bardzo skomplikowane – powiedział rybak w zamyśleniu. – My jesteśmy oczywiście najbardziej zainteresowani tym, by dostać światło.

– Jak powiedziałem, przekazanie wam światła jest jednym z naszych zadań. Ponieważ jednak Święte Słońce umacnia wszystkie cechy ludzkich charakterów, nie tylko dobre, lecz także złe, to najpierw musimy zadbać, by ludzie napili się wody dobra. W przeciwnym razie bowiem mogłoby dojść do ponurych wydarzeń tutaj na obszarach Ciemności.

Obaj rybacy próbowali pojąć te wszystkie sprawy.

Jori powiedział z wahaniem:

– Moglibyśmy dać wam już teraz małe słońce, które by oświetliło waszą rodzinną wioskę. Boję się jednak, żeby nie wybuchły walki. Inne plemiona z pewnością chciałyby je wam ukraść. Może też być tak, że w waszej osadzie mieszkają jacyś źli ludzie, indywidua, które pod wpływem światła stałyby się jeszcze gorsze.

Obaj rybacy długo o czymś dyskutowali. Podnieceni, pełni wątpliwości, przekonując się nawzajem. W końcu zwrócili się do Joriego:

– Wśród nas nie ma złych istot. A poza tym moglibyśmy ukryć słońce. W naszej świętej grocie. Stamtąd nie wydobędzie się nawet jeden promień. Wszyscy moglibyśmy chodzić do groty i czerpać korzyści ze światła. Robić rzeczy, na które teraz oczy nam nie pozwalają w naszym ciemnym świecie.

– Nie zapominajcie o cieple – rzekła Indra. – Słońce również grzeje.

– Dajcie je nam – błagali. – Dajcie nam ciepło i światło. Marzenie naszych dzieci i naszych cierpiących na reumatyzm starców.

Jori pojął, że wkroczył na grząski grunt. Rozpalił w nich nadzieję, którą będzie musiał zgasić. Zawstydzony powiedział:

– Muszę zapytać tych, którzy podejmują decyzje.

Wezwał Rama przez mały aparat i przystąpił do długich wyjaśnień.

– Jori, Jori coś ty narobił? – usłyszeli w końcu zbolały głos Rama. Wszyscy słyszeli, co mówi.

– Ale oni obiecują…

– Czy mogę porozmawiać z jednym z nich?

Jori podał telefon lekko przestraszonemu rybakowi, który długo nie mógł sobie z nim poradzić. Indra pomogła mu, dyskretnie pokazała, gdzie trzeba przyłożyć ucho. Poleciła wszystkim usiąść i siedzieć cicho. Rybak na pół z płaczem błagał Rama, by dał im małe słońce. Musiał przysięgać na wszystkie świętości, że nikt z całego plemienia nigdy się nie wygada, co trzymają w grocie. I że nigdy z groty nie wydostanie się najmniejszy promień światła. Jeśli będą mieli światło w grocie, mogą ją wyłożyć drewnem i zrobić wspaniałą salę, przekonywał. Dla starych i chorych. Salę, w której będą obchodzić uroczystości. Może nawet wszyscy będą mogli tam zamieszkać? Gdyby grotę powiększyć…

– Najważniejsze jest, byście zachowali światło dla siebie, w przeciwnym razie może się to dla was skończyć źle. Trzeba zrobić potrójne drzwi do groty, nikt obcy nie może dostrzec światła, jest ono bardzo silne, silniejsze niż te reflektory, które widzieliście. Jeśli inne plemiona się dowiedzą, że macie słońce, to spadnie na was nieszczęście.

– Obiecujemy.

– Nawet dzieci muszą przysiąc, że dotrzymają tajemnicy.

Akurat w tym momencie mężczyźni byli gotowi obiecać wszystko.

– Przyjdzie do was na górę człowiek ze słońcem – rzekł Ram krótko. – Przyjmijcie go życzliwie, choć nie jest do was podobny.

– Ciekawe, kogo zamierzają wysłać? – zastanawiała się Indra półgłosem.

Rybacy siedzieli w milczeniu, oniemiali z wrażenia. Po krótkiej chwili na zboczu ukazała się jakaś postać.

– Dolg – stwierdził Oko Nocy. – Świetny wybór, on się specjalnie nie różni od zwyczajnych ludzi.

Mimo to obaj rybacy podskoczyli, kiedy Dolg ukazał się w zasięgu wzroku. Indra zwróciła uwagę, że drżą im ręce. Cofnęli się odrobinę, żaden jednak nie powiedział ani słowa.

Dolg oznajmił swoim łagodnym głosem, którego wszyscy słuchali z przyjemnością:

– Okazaliście nam wielką pomoc, przekazując tyle informacji. W podzięce za to ofiarowujemy wam ten skarb. Nie otwierajcie szkatułki, zanim nie znajdziecie się w waszej grocie! Nie pozwólcie, żeby choć maleńki promyk światła wydostał się na zewnątrz!

Podał im prostokątną, czarną skrzyneczkę wykonaną z ciężkiego materiału. Niewielką, rybacy najwyraźniej oczekiwali czegoś większego.

– Światło dociera daleko – uśmiechnął się Dolg uspokajająco. – Mam jeszcze tylko jedną uwagę. Powiedzieliście, że w waszym plemieniu naprawdę nie ma nikogo złego. Ufam, że o nikim nie zapomnieliście, bo gdyby taki człowiek znalazł się w blasku Świętego Słońca, skutki mogłyby być katastrofalne.

Obaj rybacy znowu podjęli szeptaną dyskusję. Ten, który mówił więcej, powiedział po chwili:

– My mieliśmy złego człowieka. Ale teraz już go nie ma.

Indra doznała wrażenia, że rybak kłamie. Była niemal pewna, że nadal mają tego człowieka w osadzie, ale że jego życie nie potrwa już długo.

No cóż, to ich sprawa. Nie dopytywała się więc o nic. Zresztą przecież mogła się pomylić.

Jedno wiedziała na pewno: Jori zrobił coś naprawdę nieodpowiedzialnego, kiedy w chęci pomagania samotnym ludziom z Ciemności obiecał im światło.

Oko Nocy zakończył:

– A więc, waszym zdaniem, ta dolina jest jedyną możliwą drogą do Gór Czarnych? Jesteście też przekonani, że są one śmiertelnie niebezpieczne?

– To sama śmierć – odparł rybak z głęboką powagą.

Obaj zaczęli się teraz wyraźnie niecierpliwić, by jak najszybciej ruszyć do domu ze skarbem, a ściśle biorąc skarbami. Nie zapomnieli bowiem o aparacikach mowy. Ale Święte Słońce, nawet nieduże, było najważniejsze.

Musieli jednak jeszcze trochę poczekać.

– Zatem w tej okolicy, i w górę od doliny, nie ma żadnych żywych istot? – zapytał Dolg.

Rybacy wahali się.

– Tylko jeden człowiek. Ale jego nie warto brać pod uwagę.

– Kim jest ten ktoś?

Odpowiedź nadeszła po dłuższej chwili:

– Jego imię brzmi Staro. Był jednym z nas. Ale został wypędzony. Siły natury ukarały jego matkę.

Dolg odezwał się łagodnie:

– Teraz was nie rozumiem.

– Jego matka złamała prawa plemienia. Pokochała wroga. Zmarła. A syn stał się monstrum.

Indra wytrzeszczyła oczy.

– Ludzie Lodu?

– Nie sadzę – odparł Dolg. – Tego rodzaju wierzenia można znaleźć w różnych miejscach świata. Dlaczego więc by nie tutaj? Nie możemy obrażać tego przyjaznego ludu. Poza tym… Staro? Staryj to po rosyjsku znaczy stary.

– No nie – zaprotestowała Indra. – Czyżby oni mogli być Rosjanami? Gdyby nie ta jasna karnacja, pomyślałabym raczej, że to aborygeni, pierwotny lud australijski. Naprawdę nie mam pojęcia, kim mogą być.

Jori powrócił do najważniejszej sprawy.

– Więc ten człowiek wie więcej o niebezpieczeństwach w głębi doliny? – rzucił.

– Tego nie powiedziałem – odparł rybak pośpiesznie. – Mówiłem tylko, że on mieszka w głębi doliny. Nie mamy z nim żadnych kontaktów.

– W takim razie może już nie żyje?

– Widziano go. Niedawno.

– A czym się w takim razie żywi?

– Rybami. Poza tym wystawiamy dla niego jedzenie. Jedzenie znika, stąd wiemy, że żyje!

Było oczywiste, że rybacy nie chcą powiedzieć nic więcej na temat tego Staro, choć pewnie znalazłoby się to i owo. Zbywali wszelkie pytania. Z największą niechęcią wyjaśnili, gdzie mniej więcej znajduje się jego siedziba.

Podczas rozmowy Indra stała i przyglądała się krajobrazowi. Widok tutaj, z góry, rozciągał się bardzo piękny, ale tylko kiedy patrzyło się na południe. Widniały tam wielkie lasy, nie ulegało wątpliwości, że są prawie niedostępne. Juggernauty na pewno się tamtędy nie przedrą. W każdym razie podróż zabrałaby wiele lat, a aż tyle czasu ekspedycja nie ma.

Nigdzie żadnych ptaków.

Otrząsnęła się z zamyślenia i przyłączyła do pożegnań. Powiedzieli sobie uroczyście do widzenia, rybacy obiecali, że cała wieś ruszy na pomoc, gdyby zaszła taka potrzeba. Mogliby na przykład dostarczyć świeżych ryb.

Niewysokiego wzrostu, bladzi mężczyźni stali i patrzyli, jak niezwykłe pancerne kolosy zapuszczają silniki i powoli zaczynają toczyć się naprzód. Najwyraźniej uważali, że to czyste szaleństwo. Pchać się tam, gdzie czeka tylko strach i śmierć.

Później obaj pomknęli do swojej osady niczym dwa białe cienie, z czarną szkatułką ukrytą pod zwierzęcą skórą. Cóż to będzie za sensacja, gdy pojawią się we wsi!

Загрузка...