17

Przez jakiś czas sondy trwały nieruchomo w powietrzu, tak że można było rozróżnić szczegóły.

Widzieli młodą dziewczynę o bardzo jasnych włosach, szesnasto-, może siedemnastoletnią, z wielkimi przestraszonymi oczyma w niezwykle pięknej twarzy. Najwyraźniej odkryła sondę, ponieważ próbowała odegnać ją od siebie rękami. Ale chyba nie to przerażało ją najbardziej. Bała się chyba tego, że sonda ujawni jej kryjówkę jakiemuś innemu wrogowi.

– Ależ ona jest ranna! – zawołał Staro z rozpaczą. – Patrzcie na jej ręce! I na ramiona.

– Na stopy też – dodał Kiro ponurym głosem.

– Tak jest – przytaknął Ram. – Czy wolno podejrzewać, że to znowu te tajemnicze stwory z Doliny Róż?

– Byłoby dziwne, gdyby ich nie spotkała przez cały rok – skomentował Oko Nocy.

Armas zakończył:

– Załóżmy, że szukała tam schronienia przed tymi małymi bestiami gnieżdżącymi się wśród róż. Nie mogła wrócić do domu, bo musiałaby ponownie przejść przez dolinę, a na to nie miała odwagi. Czy wolno sądzić, że szałas nad jeziorkiem należy do niej?

– Z pewnością – rzekł Staro. – Ona pochodzi przecież z rybackiego plemienia, a my chętnie mieszkamy nad wodą. Mogła się przez cały czas żywić rybami.

– Owszem – przytaknął Ram. – A teraz coś ją wystraszyło i uciekła z domu. Mogą to być te dziwne istoty, które nam przedtem mignęły. Dziękuję, Jori, możemy posuwać się dalej.

Jori pozwolił im jeszcze przez chwilę studiować obraz. Potem taśma znowu ruszyła.

Sonda kierowała się teraz znowu w stronę jeziorka. Gdy znalazł się w połowie drogi, Siska krzyknęła:

– Stop, zatrzymaj tam! Nie, cofnij odrobinę! Ale tylko troszeczkę!

– Ja niczego nie widziałam – rzekła Indra.

– Ja też nie – przyznał Ram. – Ale zrób to, Jori!

Obraz przesunął się w tył i znieruchomiał.

– Nie, za daleko – mówiła Siska. – Przesuń jeszcze troszeczkę w przód! Tam! Stop!

Teraz widzieli wszyscy, w górnym prawym rogu poruszały się skrajne, czarne pióra skrzydła jednego z ptaków.

Jori przestawiał obraz do tyłu i do przodu. Nie ulegało wątpliwości, że skrzydło się porusza.

– Miałem nadzieję, że tutaj ich już nie spotkamy – mruknął Marco.

– Pytanie brzmi: czego one szukają? Belli? Czy tego czegoś nieznanego? Przesuń dalej, Jori! Ale może trochę wolniej?

Młody kuzyn Czarnoksiężnika robił, o co go prosili. Musi się teraz czuć bardzo ważny, pomyślała Indra, która bardzo dobrze znała Joriego. To jego wielka chwila.

Sonda zbliżyła się teraz do jeziorka, mogli uważnie przyjrzeć się temu, co uznali za mieszkanie Belli. Owszem, bardzo prymitywne narzędzia rybackie wisiały na ścianie szałasu, jeśli w ogóle można mówić o ścianie w odniesieniu do czegoś, co jest zaledwie kupką ziemi.

Staro niecierpliwił się bardzo, przestępował z nogi na nogę.

– Czy nie możemy ruszać jej na ratunek?

– Zaraz pójdziemy – obiecał Ram. – Zobaczmy tylko resztę filmu!

Sonda wyraźnie kierowała się teraz ku pojazdom. Jori miał jednak poczucie obowiązku, przesuwał film bardzo wolno i nagle znowu pojawiło się coś niezwykłego.

– Co to u licha może być? – szepnął Ram.

Jori manipulował, dopóki nieznany obiekt nie stał się wyraźniejszy. Wtedy zatrzymał film.

Wszyscy wydali równocześnie głębokie westchnienie.

– Jezus Maria – jęknęła Sol.

– I co my z tym zrobimy? – zastanawiał się Ram z goryczą w głosie.

Widzieli dwie istoty, nikt nie znajdował innego określenia niż właśnie to: istoty. Wspierały się nawzajem, dlatego przedtem tak trudno było rozstrzygnąć, ile ich jest. Jedna trzymała surową rybę, którą prawdopodobnie złowiły za pomocą narzędzi Belli, albo po prostu ukradły już złowioną. Próbowała karmić towarzysza, tamten jednak był chyba za słaby, by przyjąć jedzenie. Żadna z istot nie odkryła sondy, zanadto były zajęte sobą.

– No właśnie, co z nimi zrobimy? – powtórzył Kiro. – Co w odniesieniu do istot w takim stanie byłoby najbardziej humanitarne?

– Jori, czy możesz trochę powiększyć obraz? Chcielibyśmy przyjrzeć im się bliżej?

Jori natychmiast usłuchał.

– Ale… – powiedział. – Oni przypominają mi stwory, o których opowiadał wuj Villemann. Wilki o ludzkich ciałach!

– Tak jest – usłyszeli głos Dolga. – Strażnik przy bramie do przestrzeni poza czasem. Ale wyglądają inaczej. Ci z pewnością pochodzą z Gór Czarnych.

– To nie ulega wątpliwości – potwierdził Faron, który przed chwilą przyłączył się do reszty. – Zastanówcie się dobrze, zanim coś postanowicie!

Indra wpatrywała się w budzący grozę obraz. Obraz trwał teraz bez ruchu, więc mogła przez cały czas studiować wygląd tych dziwnych istot. Mogłaby je opisać jako wilki w ludzkiej skórze, a może odwrotnie? Ludzi w wilczej skórze.

Dziwne istoty poruszały się na dwóch nogach. Miały zdecydowanie wilcze głowy, długie pyski i zęby wielkie niczym u krokodyla. Skośne, wąskie oczka mieniły się zielono i żółto, były tak niepodobne do ludzkich jak to tylko możliwe. Z daleka jednak ci dwaj wyglądali jak bardzo przystojni mężczyźni.

Ubrania zwisały w strzępach, ale nie mieli takich ran, jak Bella, Staro i Sassa. Wyglądali na niewiarygodnie wycieńczonych, jakby tygodniami wędrowali bez jedzenia i picia.

– Nie możemy ich tak po prostu zostawić – powiedział Marco cicho.

– A może powinniśmy im oddać szałas Belli? – zaproponowała Sol.

– Wygląda na to, że nie przywykli do ryb, jedzą je na surowo – stwierdził Armas.

– Mam pomysł – wtrącił Ram. – Posłuchajcie i powiedzcie, czy się zgadzacie.


Poprzez otulającą Ciemność noc, nie zapalając reflektorów, J1 i J2 cicho sunęły ku kryjówce Belli. Wykonały wielkie okrążenie dookoła jeziorka i okropnych stworzeń. Chodziło teraz o bezpieczeństwo Belli,

Aparaty na pokładzie J2 przez cały czas śledziły, gdzie się dziewczyna znajduje. Ukrywała się wciąż w tym samym miejscu.

Staro załamywał ręce i chodził tam i z powrotem po wielkiej sali J1, pojękując od czasu do czasu.

– Przecież ona jest ranna. Marco, czy ty i Dolg nie moglibyście…?

– Obejrzymy ją.

Nikt nie powiedział głośno tego, o czym wszyscy myśleli: Bella przez cały rok przebywała w pobliżu Gór Czarnych. Jak dalece to sąsiedztwo na nią wpłynęło?

Tylko Staro się nad tym nie zastanawiał. On przecież nie widział Elji ani Hannagara.

Okazało się, że po terenie między skałami pojazdy mogą jechać, więc przez jakiś czas posuwali się po stałym gruncie. Gdy tylko było to możliwe, starali się oszczędzać silniki.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział Tich na pokładzie J2. – Ona siedzi za tamtą skałą.

– Ale czy na pewno wciąż tam jest? – zapytał Ram.

– Na pewno.

– No to zatrzymajcie się tutaj! Poślemy do was Staro i jeszcze ze dwie osoby.

Wydelegowano łagodną Shirę i Dolga. Gdyby bowiem przybyły tylko dwie osoby, Bella mogłaby pomyśleć, że to owe monstrualne wilki, i zacząć uciekać. Nakazano, by Staro najpierw zawołał do córki, gdy tylko znajdą się wystarczająco blisko niej.

– Pamiętaj, że twój wygląd się zmienił, Staro – napominał Marco. – Niech najpierw usłyszy twój głos, nie będzie to zresztą trudne, wszędzie panują głębokie ciemności.

Rybak skinął głową. Był tak podniecony, że nie potrafił sam włożyć ochronnego kombinezonu i Chor musiał mu pomagać. Wszyscy troje dostali takie kombinezony, nie wolno ryzykować kolejnych ataków tych małych potworków. Chociaż podejrzewano, że one żyją tylko w Dolinie Róż.

Kiedy trójka wysłańców zniknęła w ciemnościach, Indra powiedziała cicho do Rama:

– Jedno nie przestaje mnie martwić, mianowicie to, jak dowieziemy ojca i córkę do domu?

– Jakoś to urządzimy – obiecał.

Naprawdę? zastanawiała się Indra.


Staro przystanął razem z innymi. Wokół zalegały gęste ciemności, to dziwne uczucie znajdować się na dworze w bezwietrznym powietrzu bez obronnych objęć Juggernauta, w którym można się w razie czego schronić.

Staro nieustannie wołał Bellę. Tich zapewniał, że dziewczyna znajduje się w pobliżu.

– Bella, to ja, twój tata, przychodzę, żeby cię zabrać do domu. Nie bój się, są ze mną dobrzy ludzie i… – nie dodał nic więcej, na co by się zdało opowiadać jej o Madragach, elfach i duchach? To by ją tylko przestraszyło.

Nasłuchiwali. Wokół panowała kompletna cisza.

Jeśli teraz rozlegnie się wycie z Gór Czarnych, to wszystko przepadnie, pomyślał Dolg. Ona uzna, że my też stamtąd pochodzimy.

– Bella, chciałabyś wrócić ze mną do domu? Tak strasznie za tobą tęskniłem!

Między kamieniami pod skałą naprzeciwko nich coś się poruszyło. Usłyszeli żałosny pisk:

– A ja myślałam, że jesteś na mnie zły.

– Zły? Dlaczego miałbym być zły? – odparł Staro, a gardło dławiło mu wzruszenie.

– Powiedziałam tyle głupich rzeczy.

– Nic podobnego! Nie myśl, że nie potrafię czegoś takiego znieść. Chodź teraz, jest tu ze mną dwoje przyjaciół z Królestwa Światła. Pomogli mi ciebie odszukać.

– Widziałam w powietrzu coś dziwnego.

– To właśnie ten mały przedmiot cię odnalazł.

– Ścigały mnie też jakieś potworne istoty.

– Wiemy o tym. Ale one teraz są daleko stąd. Chodź, moje dziecko!

Mała postać szła ku nim, zataczając się. Nagle przystanęła.

– Ty nie jesteś moim tatą! On jest mniejszy.

Zanim jednak zdążyła uciec, Dolg i Shira złapali ją i przytrzymali. Łagodnie i przyjaźnie, ale stanowczo.

– Obecny tutaj mój przyjaciel, Dolg, i jego przyjaciel Marco uzdrowili mnie, Bello. Oni uleczą też twoje rany.

Nie obiecuj za wiele, pomyślał Dolg, ale nie powiedział nic. Ani on, ani Shira nie chcieli się odzywać, bo ich obcy język mógłby spłoszyć dziewczynę.

– Królestwo Światła? – zapytała Bella. – To przecież tylko mit.

– Nie, wcale nie. Tutaj! Weź mnie za rękę – powiedział Staro. – Pokażę ci, jak dla zabawy dotykaliśmy się opuszkami palców! Och, moje kochane dziecko, co się stało z twoimi palcami! Są całe w ranach!

– Więc jednak jesteś moim ojcem – rzekła Bella i wybuchnęła płaczem. Rzuciła się w objęcia Staro i stali tak oboje dłuższą chwilę. Dolg i Shira czekali cierpliwie.

– Zabierz mnie stąd, ojcze, nie mogę się sama przedostać przez Dolinę Róż. Jak dotarłeś tutaj, nie odnosząc żadnych obrażeń? Musiałam tu zostać, bo górą przez skały też nie można przejść, i tak trzeba by było iść doliną, a tam jest bardzo niebezpiecznie!

– Wiemy o tym. Mamy dwa wielkie pojazdy, które potrafią się również poruszać w powietrzu. To fantastyczne cuda, a wszyscy są tacy mili, tacy mili.

Bella nagle zaczęła się niecierpliwić.

– Musimy uciekać stąd natychmiast! Bo zaraz przyjdą te dwa dzikie zwierzęta.

– Tak jest. Czy chciałabyś coś zabrać ze swojego szałasu? Tak, tak, znaleźliśmy go, ale masz rację, tam są te dzikie zwierzęta.

– Niczego nie chcę, na co mi takie prymitywne przedmioty? Chodź, trzeba przyśpieszyć kroku, mamy daleko do domu.

Najwyraźniej nie wierzyła w to, co ojciec mówił o pojazdach poruszających się w powietrzu.

Tymczasem okrążyli już skałę i oczom ich ukazały się wieżyczki J1 i J2, stojące w mroku, ze słabym pulsującym światłem na przedzie i oświetlonymi oknami. Bella wyszarpnęła się ojcu i chciała uciekać. Staro jednak zdołał ją uspokoić, trzymał mocno za ramię i pokazywał, że on wcale się nie boi tych kolosów, dzielnie podszedł do jednego, ciągnąc za sobą opierającą się córkę.

Weszli do środka. Dziewczyna była kompletnie oślepiona blaskiem światła. Na zewnątrz wydostawało się go niewiele przez przyciemnione szyby.

Chor natychmiast przygasił światło największych reflektorów, minęło sporo czasu, zanim Bella wypłakała cały swój ból i napięcie. W końcu zaczęła przyglądać się otoczeniu.

Zdrową ręką trzymała się mocno ojca i wpatrywała się we wszystkie życzliwie uśmiechnięte twarze, nie rozumiejąc nic a nic. Cóż za niezwykłe istoty! Czy mimo wszystko nie znalazła się w Górach Czarnych? Ale nie, ojciec śmiał się i żartował z nimi, więc może jej nie zrobią nic złego?

Mimo wielkiej życzliwości wielu zebranych miało skupione twarze. Bardzo skupione i zatroskane.

Bella była śliczną, miłą dziewczyną, sprawiała wrażenie absolutnie bezbronnej, ale niektórzy zdołali zauważyć w jej spojrzeniu błyski, które wcale im się nie podobały. Jakieś diabelskie ogniki, coś dzikiego i drapieżnego, pojawiało się i natychmiast znikało.

Dziewczętom w grupie nie podobały się też taksujące spojrzenia, jakie posyłała wszystkim przystojnym mężczyznom. Wiedziały przecież, że Bella zanim zniknęła, zaczęła interesować się chłopcami. A potem spędziła w samotności cały rok na pustkowiach.

To nie wróżyło niczego dobrego. Wszyscy jednak robili co mogli, żeby poczuła się wśród nich dobrze. Opowiedziała im, że dwa ostatnie dni spędziła w kryjówce, bez jedzenia, więc pośpiesznie przygotowano jej pyszny posiłek. Najpierw bała się trochę obcego otoczenia, nie chciała jeść, przyzwyczajona wyłącznie do ryb i tego, co sama znalazła, kiedy jednak spróbowała, dalej poszło dobrze. Bardzo dobrze!

Tymczasem Ram przygotował wszystko, co niezbędne, by uratować owe dwa wilki czy jak nazwać te dziwne istoty.

Widząc to, Bella wybuchnęła:

– Nie pomagajcie im, one są złe, zabijcie je!

– My nie zabijamy – odparł Ram spokojnie.

Wiedział, co należy zrobić. Wysłał na zewnątrz uczestniczących w ekspedycji wojowników Yorimoto i Mara, uzbrojonych w karabiny. Towarzyszyli im Heike i Cień. Ci dwaj byli niewidzialni. Mar miał od czasu do czasu przybierać widzialną postać.

– Nie martwię się – powiedział Ram, kiedy wszyscy czterej zniknęli w ciemnościach. – Oni są właściwie nietykalni, może z wyjątkiem Yorimoto. Nie wiem, co zrobił Marco, jak dalece żywym człowiekiem jest teraz Yorimoto.

– Jest prawdziwym żywym człowiekiem – odparł książę Czarnych Sal. – Ale da sobie radę. To samuraj, który zna się na swoim fachu.

Ram milczał. Nie był pewien, czy postąpili właściwie. Ale w Królestwie Światła przestrzega się praw humanitarnych. Mar i Yorimoto mieli jednak rozkaz zabić, gdyby się okazało, że obie bestie mają za mało sił, by przeżyć.

Ale tylko w takiej sytuacji wolno im dobić. Nie mogli tego uczynić nawet w obronie własnej. Tylko w razie absolutnej konieczności!

Загрузка...