9

Podróż trwała. Zbliżał się czas snu i Ram zastanawiał się, czy nie popełnili głupstwa. Może lepiej było rozbić obóz w rybackiej osadzie? Ale to by prawdopodobnie wzbudziło wielką ciekawość, dyskusje, ludzie by im przeszkadzali, uczestnicy ekspedycji nie mogliby spać.

Ram martwił się nierozważnym postępkiem Joriego, który dał tym życzliwym ludziom małe słońce. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że wszystko skończy się dobrze.

Wkrótce będziemy musieli się zatrzymać, myślał. Trzeba było nieustannie wysiadać z pojazdu i oczyszczać drogę Juggernautom, wymagało to i czasu, i sił.

To właśnie podczas jednego z takich zwiadów Sol nagle zawołała:

– Patrzcie! Jakie cudowne róże!

Skierowali reflektory na zbocze, stanowiące ścianę wąskiej doliny.

– Oooch! – rozległ się jęk wielu głosów.

Na półmetrowych łodyżkach rosło kilka krzaczków bladych róż. Jednak dalej, gdzie dolina się rozszerzała, widzieli całe morze najszlachetniejszych kwiatów o białych lub różowawych główkach.

Róże? Wcześniejsza ekspedycja powiedziała coś o różach. A potem zniknęła…

Tsi podbiegł do najbliżej rosnących kwiatów i zerwał jeden, po czym z uroczystą miną podał go Sisce.

– Dla księżniczki od wiernego giermka – rzekł wzruszony.

– Nie powinieneś zachowywać się tak bezmyślnie – syknęła Siska przez zęby. Głośno zaś powiedziała z godnością: – Dziękuję bardzo, Tsi-Tsungga! Twój pełen oddania gest został przyjęty z radością.

Powąchała kwiat.

– Mm! Rozkosznie pachnie!

Inni także zrywali piękne róże. Mała Sassa szybko znalazła „wazon”, to znaczy wiadro, które przyniosła z J2 i napełniła wodą. W końcu złożono w nim całe naręcze róż. Siska jednak zachowała dla siebie kwiat, który dał jej Tsi.

– Ale przecież nie możemy jechać przez to niezwykle morze! – zawołała Indra stanowczo. – To byłby wandalizm!

– Owszem – potwierdził Marco. – Tak mogliby postąpić tylko ludzie bez serca.

Madragowie spoglądali pytająco na Rama, który westchnął i powiedział:

– Żer też musiało się to przydarzyć teraz, kiedy nareszcie mamy pewny grunt pod nogami! Musimy się zastanowić. Myślę jednak, że znajdujemy się w pobliżu siedziby tego samotnika Staro. Może powinniśmy właśnie tutaj rozbić obóz? I odszukajmy go, zanim udamy się na spoczynek. On prawdopodobnie wie więcej i o dolinie, i o drodze do Gór Czarnych.

Wszyscy uznali, że tak właśnie należy postąpić.

Została wysłana kolejna delegacja. Mieli pójść drogą opisaną przez rybaków. Grupą dowodził Ram, towarzyszyły mu Sol i Siska. Poza tym nikt więcej. Chciał, by spotkanie z odrzuconym przez współplemieńców samotnikiem przebiegało w możliwie kameralnej atmosferze.

Jeśli oczywiście odrzucony zechce spotkania.

Indra i Tsi długo spoglądali za odchodzącymi. Tsi musiał pożegnać się z nadzieją, że będzie mógł wymknąć się z Siską na różane pola, Indra natomiast zawsze chciała być tam gdzie Ram. Czy on robi to świadomie? Najpierw wysyła ją, a potem sam odchodzi? Może chce, by Faron nie dowiedział się o tym, co ich łączy? Jeśli tak, to wysila się niepotrzebnie. Bo Faron wszystko wie.

I Tsi, i Indra wzdychali cicho.


Odnalezienie siedziby Staro okazało się zdumiewająco łatwe. Teren znajdował się na granicy lasu, więc samotnik nawycinał drzew i zbudował sobie chatę oraz jakieś szopy pod osłoną skał. Dom był bardzo prosty, ale troje gości zauważyło, że wszystkie detale wykonane są niezwykle starannie. To samo wrażenie odnieśli już przedtem, kiedy przyglądali się futeralikom rybaków, musi to więc być lud o uzdolnieniach artystycznych. Nad małym domkiem na mrocznych pustkowiach ciążył jakiś smutek, tak przynajmniej odczuwała to Siska. Smutek – jakiś czas temu Indra mówiła o smutku, ona też go wyczuwała. Tutaj było to bardzo wyraźne.

Siska z przyjemnością rozstała się na jakiś czas z Tsi, ostatnio myślała o nim z czymś w rodzaju agresji. Ten chłopak przez cały czas wprawiał jej system nerwowy w wibracje, była rozgorączkowana, wytrącona z równowagi. Potrzebowała chwili samotności.

Mimo to równocześnie odczuwała bolesną tęsknotę.

Znowu musiała skupić myśli na tym przeklętym dzikusie. Po co jej to, istnieje przecież tyle innych rzeczy w życiu, o których mogłaby myśleć!

Zatrzymali się przed drzwiami chaty. Ram zastukał w drewnianą ścianę obok zwierzęcej skóry rozwieszonej w wejściu.

– Staro! Jesteśmy przyjaciółmi, potrzebujemy twojej rady i wskazówek.

Siska mimo woli pogłaskała białą różę, którą przypięła sobie do ubrania.

W chacie długo panowała cisza. Może gospodarza nie ma w domu? A może umarł?

W końcu jednak dotarły do nich gniewne słowa:

– Idźcie swoją drogą! Rozbiję łeb każdemu, kto odważy się wejść do środka!

Niezbyt gościnne przyjęcie! Ram odczekał jakiś czas, a potem powiedział:

– Odejdziemy do tamtej skały. Sam możesz przyjść i zobaczyć, że nie jesteśmy uzbrojeni. Nie chcemy zrobić ci nic złego. Ale ludzie ze wsi mówią, że jesteś jedynym, który mógłby nam coś powiedzieć o Dolinie Róż a my musimy przez nią przejechać. Dlatego prosimy cię o pomoc.

Cisza. I po chwili:

– Posługujecie się czarami i innym obrzydlistwem. Wasza mowa to niemożliwy bełkot, a mimo to mówicie zrozumiale. Idźcie w swoją stronę, wysłańcy piekieł z groźnych gór!

Ram tłumaczył cierpliwie:

– Nie, nie, my przybywamy z Królestwa Światła, przychodzimy po to, by przynieść do Ciemności pokój i światło.

Głos z chaty brzmiał teraz wściekle:

– Światło? Pokój? Przyjaźń? Co to takiego?

– Bardzo cię prosimy, wyjdź i porozmawiaj z nami!

– Dlaczego miałbym to zrobić?

– No dobrze, jeśli nie chcesz, to porozmawiaj z nami przez ścianę! Nie będziemy cię do niczego zmuszać, potrzebujemy tylko pomocy.

W chacie coś szurało i szeleściło.

– On nas obserwuje – mruknęła Sol do Siski. – Uśmiechaj się! Uśmiechaj się najpiękniej, jak potrafisz! Musimy oczarować starucha.

Siska nie była w stanie zachować powagi. Roześmiała się tak szeroko, że pokazała swoje piękne, białe zęby.

Prawie natychmiast u wejścia do chaty ukazał się mały pokrzywiony mężczyzna.

Był chyba najohydniejszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek widzieli. Stwierdzili, że nie jest jeszcze taki stary, raczej w średnim wieku. Ciało jednak miał dosłownie złamane we dwoje tak, że twarzą prawie dotykał ziemi. Nogi były wygięte, tworzyły koło.

– Wyobraźcie sobie, że ktoś kazałby mu stanąć na baczność – mruknęła Sol, ale w jej głosie było raczej współczucie niż szyderstwo. Ręce tego indywiduum przypominały gałęzie karłowatej sosny. Jasnoblond włosy sterczały na wszystkie strony dookoła twarzy o ostrych rysach, przypominającej górskiego trolla.

– O rany – jęknęła Siska ze łzami w oczach. – O nieszczęsny, samotny człowieku!

Pokraka rzuciła się ku nim, zatrzymała się w połowie drogi i groźnie wymachiwała rękami.

– Ja się was wcale nie boję! Możecie mnie zabić, byłby to dobry uczynek. Zrób to, ty potężna bestio o czarnych oczach!

– My cię wcale nie chcemy zabić, Staro – rzekł Ram łagodnie. – Jesteś nam potrzebny.

Niegłupio, trzeba przyznać, pomyślała Siska. Nie żadne „chcielibyśmy ci pomóc”. Poczucie, że jest się potrzebnym, każdemu robi lepiej niż propozycja jałmużny.

Stali bez ruchu, nie chcieli go w żaden sposób przestraszyć.

– Królestwo Światła, powiadacie? Czego szukacie tutaj? Tak, proszę bardzo, gapcie się! Czyż nie jestem piękny? Czy już kiedyś przedtem widzieliście takiego potwora? Lećcie do domu i opowiadajcie, żeby wszyscy mogli się szczerze uśmiać! A może chcecie ciskać kamieniami? Tam dalej leży ich pod dostatkiem. Proszę, rzucajcie! To wam poprawi samopoczucie.

Odwrócił się i pomknął z powrotem do chaty.

– Niech to licho – westchnął Ram. – Chyba nie najzręczniej to rozegraliśmy.

– Przecież nie zdążyliśmy w ogóle nic powiedzieć – broniła się Siska.

– Myślę, że poradziliśmy sobie z nim nieźle – zaprotestowała Sol. – Przecież do nas wyszedł.

Ram zawołał głośno:

– Jako dowód naszej dobrej woli zostawiamy ci latarkę, którą możesz sobie świecić w domu i na dworze. Jak chcesz, to ją sobie weź. A jeżeli wolisz, żebyśmy sobie poszli, to powiedz, usłuchamy bez protestu.

Ledwo skończył, a z chaty znowu wypadł Staro niczym kula armatnia.

– Czy wy w ogóle wiecie, po coście tu właściwie przyszli? Raz mówicie jedno, raz drugie. Najpierw chcecie ze mną rozmawiać, a potem zamierzacie uciekać. Rzucacie mi jałmużnę, jakbym był żebrakiem. Podobno przyszliście po radę, ale jej nie przyjmujecie. Może się zdecydujcie…

– Bardzo chcielibyśmy z tobą porozmawiać – powiedział Ram.

– No to rozmawiajcie!

Staro wciąż wymachiwał rękami. Bardzo był podobny do małpy, która broni swojego rewiru. Nikt z przybyłych się jednak nie śmiał. Odczuwali bezgraniczne współczucie dla tego człowieka, któremu w udziale przypadło okrutne życie. Za karę, za „grzech” własnej matki.

– No to wejdźcie do środka, nie stójcie tam, jakbym cuchnął! – ryknął Staro.

Nie musiał powtarzać tego dwa razy. Zdumieni i zaciekawieni natychmiast wkroczyli do chaty. Wnętrze było bardzo ładne. Miało się wrażenie, że gospodarz na kogoś czeka. Siska jednak mogłaby przysiąc, że Staro nie przyjmował nikogo w ciągu ostatnich dwudziestu lat.

Mimo to utrzymywał dom w idealnym porządku. Jaki samotnik na świecie tak się zachowuje?

Wskazał im kilka skór na podłodze. Rozsiedli się wygodnie, Siska dyskretnie rozglądała się wokół, patrzyła na piękne chochle zawieszone nad paleniskiem, na łóżko okryte ozdobną skórą, na róże w drewnianym naczyniu ustawione na stole.

– Jesteś artystą, Staro – rzekł Ram krótko.

Mały, pokrzywiony mężczyzna wzruszył ramionami.

– Lubię piękne rzeczy.

Podał każdemu z gości kubek z czymś, co przypominało mleko. Próbowali ostrożnie. To nie mleko, napój był słodki i zarazem cierpki, ale dosyć smaczny. Na pytanie, co to takiego, Staro odparł, że wytłacza mleczko z łodyg pewnej rośliny. Nie wie, jak się ona nazywa, to znaczy sam nadał jej nazwę, ale gościom to pewnie nic nie powie. W każdym razie nikt od tego soku nie zachoruje.

Kubeczki, z których pili, zostały zrobione z kory, były bardzo ładne i leciutkie. O ile zdołali się zorientować, Staro miał ich cztery.

On nie używał futeralika. Komu miałby imponować? Indra zwierzyła się Sisce, że bała się za każdym razem, kiedy któryś z rybaków siadał lub wstawał. Z przerażeniem myślała, że ich zdumiewająco wielkie organy mogą się wtedy ukazać, oni jednak poruszali się zręcznie, tak że nic takiego się nie stało. Staro nosił jedynie lekką przepaskę na biodrach.

Jeszcze raz musieli powtórzyć historię swojej wyprawy do Gór Czarnych i wyjaśnić, w jakim celu się tam wybierają. To długie opowiadanie, wszyscy byli nim kompletnie znudzeni, mieli dość wciąż tych samych pytań, jakie ich opowieść wywoływała.

Staro sprawiał jednak wrażenie człowieka inteligentnego. Porzucił już maskę usposobionego wrogo i niecierpliwego gospodarza, zaakceptował gości i chętnie z nimi dyskutował. Otrzymał, oczywiście, aparacik mowy, co pomogło przełamać lody podobnie jak kieszonkowa latarka. Zaczął się chyba uważać za równego przybyszom, choć może było odwrotnie? Może uznał, że teraz oni są równi jemu?

To nieistotne, najważniejsze, że rozmowa toczyła się lekko i Ram nawet nie wspomniał, że jakiś czas temu rozpoczął się już ich czas snu. Staro miał im do przekazania wiele informacji na temat różanej doliny, to liczyło się przede wszystkim. W końcu zaczął ich przekonywać, iż naprawdę powinni uważać; najlepiej, żeby zawrócili. On sam wiedział od dawna, jak daleko może chodzić, było coś takiego w powietrzu nad doliną, że w pewnym miejscu zawracał. Nagle powiedział coś, co sprawiło, że goście zerwali się na równe nogi.

Sol wyraziła mianowicie podziw dla wiszącej na ścianie plecionej krajki.

– Jesteś prawdziwym artystą, Staro – pochwaliła.

– To nie ja zrobiłem tę krajkę, to moja córka.

Ram o mało się nie zakrztusił roślinnym mleczkiem.

– Twoja córka? Nie wiedzieliśmy…

– Oczywiście, że nie – mruknął Staro i zaczął pośpiesznie opowiadać o różach w dolinie.

– Zaraz, zaraz, zaczekaj – rzekła Sol stanowczo. – Chcemy dowiedzieć się czegoś więcej. Żaden z rybaków nie wspomniał, że masz córkę!

Staro zacisnął swoje brzydkie wargi, zgrzytnął krzywymi zębami.

– Ona wkrótce wróci – powtarzał z uporem.

Ram zapytał podejrzliwie:

– Od jak dawna jej nie ma?

Staro milczał długo. Ściskał nerwowo w rękach pusty kubeczek. Potem nagle wstał i odwrócił się, goście zdążyli jednak zobaczyć, że ociera oczy.

Podeszli do niego.

– Myślę, że powinieneś nam o niej opowiedzieć, Staro – przekonywała Sol łagodnie. – Może będziemy w stanie ci pomóc?

– A to jakim sposobem? – warknął ze złością. – Nie ma jej. Nie ma mojej małej różyczki.

– Od jak dawna? – powtórzył Ram.

– Zniknęła rok temu – odparł nieszczęsny ojciec cicho, a w jego głosie brzmiał wielki żal.

Smutek, pomyślała Siska. To tutaj on się ukrywa! Indra recytowała wiersz, czy to było wczoraj? Starała się przypomnieć sobie cały utwór, ale zostały jej w głowie tylko dwie zwrotki. Zresztą długo musiała je składać w pamięci. Jak to było?


„W sercu mym drzewko wyrosło różane,

I już na zawsze zburzyło mi spokój.

Łodyżki gęsto cierniem obsypane,

Wciąż wywołują udrękę i ból.


Lecz smutkiem tchną czarne jak noc róże.


I pośród róż bywają klejnoty,

Blade jak śmierć lub krwiście czerwone.

Wciąż rosną. I choć nie myślę o tym,

Drzewko w mym sercu umacnia korzenie.


Lecz smutkiem tchną czarne jak noc róże”.


Popatrzyła na białe róże w naczyniu i miała ochotę zerwać kwiat, który nosiła przypięty do sukni, ale tego nie zrobiła. Była jak sparaliżowana współczuciem dla tego nieszczęsnego człowieka.

Sol zachowała więcej przytomności umysłu.

– Zaczekaj no, Staro! Przeskakujesz przez najważniejsze punkty. Skoro była córka, to musiała być również matka. Co się z nią stało?

Staro łypnął na pytającą spod oka.

– Zmarła, kiedy dziewczynka miała cztery lata.

– Więc mieszkała tutaj?

– Tak. Widzę po waszych twarzach, o czym teraz myślicie. Jak to możliwe, by ktoś chciał wyjść za mąż za Staro? Więc wam powiem, ona była ślepa.

Przyjęli to bez żadnych komentarzy. Co można powiedzieć w takiej sytuacji?

Ram głęboko wciągnął powietrze.

– Twoja córka zniknęła. Opowiedz nam, w jakich okolicznościach! Ile miała wtedy lat? Czy to jeszcze dziecko?

– Nie, była młodą dziewczyną, najpiękniejszą, jaką można sobie wyobrazić. Było nam tu razem bardzo dobrze, jej i mnie, ona nie znała innego życia. W końcu zdarzyło się tak, że spotkała kilku młodych ludzi z rybackiej osady, i wtedy krew zaczęła się w niej burzyć. Przestała lubić nasz dom, zachowywała się nieznośnie i obrzucała mnie wyzwiskami. Byłem głęboko urażony, ale to musiało pewnego dnia nadejść.

– Dorastająca dziewczyna – rzekła Sol lakonicznie. – Możesz mi wierzyć, Staro, ja w tym wieku byłam niczym mały diabeł. W innych okresach swego życia zresztą także – dodała pod nosem.

– Zabraniałem jej chodzić do osady, bałem się o nią, rzecz jasna, bo przecież młodym chłopcom mogą przyjść do głowy różne głupie pomysły. Przedtem też zabraniałem jej zapuszczać się w głąb doliny. I ona była mi posłuszna, chociaż raz zaszliśmy oboje daleko, aż tam, gdzie kwitną różowe róże. Potem ona marzyła, żeby je jeszcze raz zobaczyć, ale była mi posłuszna i nigdy sama tam nie poszła.

– Różowe kwiaty, powiadasz? – zapytała Sol. – Masz na myśli te?

– Nie, nie, te są przecież białe z delikatnym różowym odcieniem. Nie, dalej w głębi doliny kwitną najpierw kwiaty bladoróżowe, a potem różowe, można powiedzieć bladoczerwone. Pewna legenda opowiada, że jeszcze dalej kwiaty stają się całkiem czerwone, ale tam nigdy nikt nie dotarł. Bardzo, bardzo daleko rozciągają się łąki pokryte tymi jasnoczerwonymi kwiatami.

Przez krótką chwilę milczał. Spoglądał na kwiaty w naczyniu.

– Tego dnia, kiedy zniknęła…

To było bardzo bolesne wspomnienie, goście widzieli, że Staro cały się kuli.

– Tego dnia, kiedy zniknęła, posprzeczaliśmy się. Bardzo dobrze pamiętam jej ostatnie słowa: „Nienawidzę cię, ty stary, szkaradny dziadu! Jesteś taki paskudny, że ludzie w osadzie się z ciebie śmieją!”. Potem wybiegła z domu i nigdy nie wróciła.

– Dokąd pobiegła? – zapytał Ram. – W którym kierunku?

– W dół, do doliny. Biegłem za nią, ale zniknęła mi z oczu. Potem szukałem jej wszędzie, chodziłem do osady, by się dowiedzieć, czy jej tam nie było, ale nikt jej nie widział.

W blasku płonącego pośrodku izby ogniska Staro dostrzegł, że Siska ma łzy w oczach. Nie skomentował tego, ale kiedy zaczął znowu mówić, jego głos brzmiał dużo mniej agresywnie. Wszyscy znowu usiedli. Tak zresztą było lepiej, bo goście nie górowali zbyt wyraźnie nad gospodarzem.

– Muszę powiedzieć, że mieszkańcy osady bardzo mi wtedy pomogli. Oni też wszędzie szukali Belli. Chodzili ze mną do Doliny Róż tak daleko, jak jeszcze nigdy się nie odważyli. Ja sam zapuszczałem się znacznie dalej, dotarłem do jasnoczerwonych róż. Potem skaleczyłem się w stopę i musiałem zawrócić. Myślę jednak, że nikt nie dotarł dalej niż ja.

Sol wtrąciła zniecierpliwiona:

– Skąd w takim razie wiadomo, że jeszcze dalej róże są czerwone?

Skierował na nią pełne żalu oczy.

– Powiedziałem przecież, że to tylko legenda. A poza tym ludzie docierali poza teren jasnoczerwonych róż, tyle tylko że nikt z nich nigdy nie powrócił.

– Czy znajdowali się za blisko Gór Czarnych? – zapytał Ram cicho.

– Być może. Nie wiem.

– Czy myślisz, że Bella zaszła aż tak daleko?

– Albo dotarła tam, albo znalazła się w wielkich lasach po drugiej stronie doliny. Mogła też postąpić tak, jak moja matka: mogła znaleźć sobie mężczyznę wśród wrogów.

– Kim są wrogowie?

Staro wzruszył ramionami.

– Och, żyje tu wiele różnych plemion. My, rybacy, nieustannie z kimś walczymy. Są jednak wśród nich także przyjaźnie usposobione. Żywię najgłębszą nadzieję, że Bella trafiła do jednego z takich. I że pewnego dnia wróci tutaj.

– My też mamy taką nadzieję – rzekł Ram i podniósł się z miejsca.

Dziewczyny poszły za jego przykładem, a Siska wtrąciła:

– Staro, powiedz mi, czy tamtego dnia widzieliście ptaki? To znaczy tego dnia, kiedy Bella zniknęła?

Staro gwałtownie odwrócił głowę.

– Tak – szepnął cicho. – Widzieliśmy.

Potem popatrzył na nią surowo.

– Dlaczego pytasz o takie rzeczy? Co wiesz o ptakach?

– Opowiadało nam o nim dwóch rybaków, zresztą my też je widzieliśmy.

– Teraz?

– Tak, wczoraj.

Staro chwycił Rama za rękę. Wysoki Strażnik pozwolił mu na to, spoglądał na niego życzliwie.

– Zawróćcie! – prosił Staro. – Zawróćcie natychmiast, dalsza podróż jest śmiertelnie niebezpieczna.

– Dlaczego?

– One wyruszyły na poszukiwanie zdobyczy, już ją zwietrzyły.

– Słyszeliśmy o tym, tak, tak – potwierdził Ram. – Ale zobaczymy. Poza tym miałem zamiar poprosić cię, byś nam towarzyszył na dół do naszych pojazdów i zjadł z nami kolację. Jest tam parę osób, które powinieneś poznać. I które pewnie też bardzo chętnie spotkałyby ciebie.

Nieduży człowieczek przyglądał mu się pytająco, ale Ram nie zagłębiał się już dalej w tę sprawę. Natomiast Sol rzekła w zamyśleniu:

– Ty masz na imię Staro, co po rosyjsku znaczy stary. Twoja córka ma na imię Bella, co z kolei po włosku oznacza piękna. W języku rosyjskim jest słowo biełaja, co oznacza biała. Skąd wy właściwie pochodzicie?

– Tego nie wiem. W naszym języku Bella znaczy „biała róża”.

– To bardzo piękne imię dla dziewczyny – rzekł Ram i obie jego towarzyszki przytaknęły.

– To świetnie, że twoja córka akurat tak ma na imię – ucieszyła się Sol.

Staro patrzył na nią wzruszony.

– Dziękuję ci, że powiedziałaś „ma na imię”, a nie „miała na imię”.

Zdjął skórzaną torbę ze ściany i przewiesił ją sobie przez ramię.

– Myślę, że jednak wybiorę się z wami.

Загрузка...