ROZDZIAŁ 17

Wielki bal w zimowym, położonym w lesie królewskim pałacu rozkręcał się dopiero. Jej Wysokość jeszcze nie zaszczyciła gości. Księżniczki, goście, szlachta snuli się niemrawo wokół zastawionych stołów, wymieniając zdawkowe uwagi, plotkując i ziewając ukradkiem. Na razie wszyscy uczestniczyli w przyjęciu wyłącznie z obowiązku. Prawdziwe atrakcje miały dopiero nadejść.

W jednej z sal bocznego skrzydła trwała gorączkowa praca. Dwóch cyrulików zmieniało kolor włosów Achai na rudy, trzy służące nakładały na jej twarz wiele warstw pudru, żeby zakryć tatuaż. Dziewczyna poddawała się tym zabiegom obojętnie.

Tuż obok Biafra naradzał się z wynajętym prowokatorem, młodym, może raptem siedemnastoletnim chłopcem.

– Robimy tak, jak księcia Siriusa chciały obrazić Wielkie Rody – powiedział właśnie chłopak.

– Na „dziewczynę”? To się nie udało w Troy.

– Tu się uda. – Chłopak mimo młodego wieku miał już bezczelne, wredne oczy, takie jakie widuje się u starych donosicieli albo u katów, ale tylko tych, którzy z wykonywania swojego zawodu czerpią przyjemność. – Facet przecież myśli, że przyjechał, żeby wam nieba uchylić. Jego intencje są czyste. Będzie pokój, myśli. Nie spodziewa się prowokacji.

– Królowa mnie zabije za ten numer. – Biafra zagryzł wargi. – To przecież jawna…

– Prowokacja – dokończył chłopak, uśmiechając się tak, jakby ta dodatkowa trudność szczególnie go radowała. – Ja jestem prowokatorem, panie. Przecież do tego mnie najęliście.

– Wiem. – Biafra podszedł do okna i dłuższą chwilę mełł przekleństwa. Nalał sobie wódki do wielkiego metalowego kubka i wypił jednym haustem. Zerknął na Achaję, której cyrulicy układali właśnie wspaniałą fryzurę.

– Dobra – mruknął. – Poradzę sobie jakoś.

Chłopak uśmiechnął się znowu. Potem skinął na swoje sługi. Bez żadnego skrępowania, w obecności kilku kobiet zaczął się rozbierać. Nawet Achaja zerknęła z boku zdziwiona. Dwie służące nałożyły mu gorset, a po chwili ścisnęły w pasie tak, że ledwie mógł oddychać. Dwie inne podały mu wspaniałą balową suknię i pomogły nałożyć zgrabne, pokryte lakierem trzewiki. Jeden cyrulik zaczął pudrować mu twarz, drugi, jednocześnie skubał brwi specjalną pęsetą.

– Kurde – westchnął chłopak. – Jak kobiety w tym chodzą?

Poruszył nogami skrępowanymi przez wąską, wspaniałą suknię.

– Chyba się nie potkniesz? – spytał Biafra.

Tamten uśmiechnął się samym skrzywieniem warg.

– Tak tylko mówię. – Wzruszył ramionami. – Ćwiczyłem krok chyba we wszystkich strojach, jakie wymyślił człowiek. – Roześmiał się nagle. – Kiedyś byłem przebrany za baletnicę i odtańczyłem na uczcie cały kawałek. – Rozłożył ręce. – Brawo mi bili. A ten, co na niego mnie wynajęli, to od razu wziął mnie do łożnicy. A jak wpadli ci, co byli nagotowani, żeby tumult uczynić i klienta na sąd dostawić, to się bałem, że mnie zgwałcą. Za dobrze, szlag, udawałem. Za dobrze.

Biafra uśmiechnął się lekko. Achaja wydęła wargi. Na szczęście służący uporali się nareszcie z jej fryzurą. Najwyższa z dziewczyn zasłoniła ją trzymaną w rękach tkaniną od reszty obecnych w pokoju i Achaja mogła zrzucić swoją szeroką koszulę. Dwie służące nałożyły jej gorset i, stękając z wysiłku, zacisnęły wszystkie paski. Achai pociemniało w oczach. I tak było jej łatwiej – w czymś takim chodziła latami jeszcze w Troy. Jak mógł wytrzymać tę torturę osiemnastoletni chłopak? Nie mogła zrozumieć.

Włożyła cieniutką, wąską suknię. Mogła w niej rozstawić stopy mniej więcej na odległość jednej dłoni. Nieszczególnie jej to przeszkadzało. Miała jednak nadzieję, że chłopak, ubrany w coś takiego, przewróci się i rozwali sobie nos. Zerknęła do lustra na swój, podkreślony gorsetem, kształtny tyłek. Poruszyła nim lekko. Wyglądał bardzo pociągająco. Spojrzała ukradkiem na Biafrę, czy widzi. Widział. Niestety, pochwycił jej spojrzenie. Uśmiechnął się. Szlag.

– Masz. – Podał jej dziwny, czarno-złoty przedmiot. – To okulary.

– Co?

– Takie coś, co zasłania oczy.

Gruby, złoty drut obejmował dwa idealnie okrągłe, świetnie wyszlifowane kawałki ciemnego kryształu. Pomógł jej założyć to na nos i zaczepił końce drutu o uszy.

– Szlachta z gór nosi takie często zimą, żeby uniknąć oślepienia przez śnieg.

Znowu zerknęła w lustro. Ciemne okulary przydawały jej twarzy wyrazu tajemniczości. Pasowały do jej rysów. Miała wszelkie szanse, żeby stać się ozdobą balu. Ale co najważniejsze, ciemny kryształ zasłaniał jej czarne, pozbawione białek oczy.

– Słuchaj. Będę mogła je potem zatrzymać?

– Pewnie. Są twoje. – Biafra wzruszył ramionami. Nie mógł zrozumieć, że księżniczka mogła pytać o coś takiego. Jakby strzeliła palcami, służący powinni w ciągu jednego dnia dostarczyć sto takich. Chociaż… Te rzeczywiście były wyjątkowe, wykonane przez jakiegoś mistrza z dalekich krain. Ludzie Biafry zdarli je ze starego, grubego agenta, który usiłował ukryć pod nimi oko pokryte bielmem.

– Jakby kto pytał, powiesz, że zapadłaś na śnieżną ślepotę. Ale nikt pytać nie powinien. Twoja obstawa…

– Moja co?

– Obstawa – mruknął. – Chyba nie sądziłaś, że cię puszczę samą na salę balową. Podejdzie jakiś utytułowany pacan, przedstawi się, i ty też będziesz musiała wtedy powiedzieć swoje imię. W chwilę później nikt nie podejdzie do ciebie na odległość dwudziestu kroków – tak się będą bali.

– A nie mogę się przedstawić jako Śliczna Dupeczka? – roześmiała się, kręcąc tyłkiem.

Roześmiał się również. Mrugnął do niej.

– Nigdy nie podawaj żadnego fałszywego imienia. Jak się wyda, Królowa nas zetnie. – Klasnął w dłonie. Służący skoczyli do drzwi, otwierając je na całą szerokość. Zobaczyła czekające na korytarzu dwie wysoko urodzone damy. – To jest księżniczka Ginne. – Biafra wskazał wyższą z kobiet. – Będzie się kręcić wokół i wyłapywać wszystkich tych, co będą chcieli do ciebie podejść.

Księżniczka skinęła jej głową.

– Dama dworu Mija – kontynuował Biafra. – Będzie tuż przy tobie, szczebiocząc o bzdurach.

Młoda kobieta wykonała głęboki ukłon.

– Kurczę. Po co?

– Nie będziesz się kręcić po sali sama jak palec. Musisz z kimś gadać. Więc pieprz głupoty do Mii i trzymaj się okien.

Spojrzała na niego unosząc okulary.

– No nie. Dlaczego akurat okien?

Zaklął cicho.

– Przy oknach jest chłodno. Jak podejdziesz do lichtarza z dwiema setkami świec, gdzie gorąco, spocisz się i spłynie z ciebie całe to wapno, które masz na twarzy. – Machnął ręką. – No, idźcie już. Królowa zaraz zaszczyci towarzystwo swoją osobą.

Ginne ruszyła pierwsza. Mija ujęła Achaję pod rękę i podążyły za tamtą w odległości kilku kroków. Natychmiast też zaczęła szczebiotać, widać rola, którą miała zagrać, została stworzona specjalnie by wykorzystać jej naturalne talenty. Opowiadała takie głupoty, że wieczór mógł zamienić się w jedną z najgorszych tortur. Na szczęście Ginne szła szybko. Wataha sług i lokajów rzuciła się, żeby otwierać przed nią drzwi.

Sala balowa, choć królewska, niczym nie przypominała choćby wielkoksiążęcych sal z Troy. Mogła pomieścić raptem dwieście, trzysta osób. Może trochę więcej. Powiedzenie, że sala królewska w stolicy jej poprzedniej ojczyzny była dziesięć razy większa, wcale nie byłoby ryzykowne.

Mija poprowadziła Achaję pod okno.

– No i wiesz, on wtedy spojrzał na mnie, nogi zaczęły mi drżeć – trajkotała bez przerwy – a miałam na sobie taką śliczną suknię, wiesz, najlepszy krawiec, on zresztą miał bodaj dwadzieścioro dzieci, bo wiesz, jak jest za dużo dzieci, z reguły rzemieślnik robi byle jak, byle nastarczyć, ale, wiesz, tkanina była z Garenmich, a ja kiedyś miałam jechać do Garenmich, ale to daleko, za to wtedy, to znaczy przed tą planowaną podróżą, co nie doszła do skutku, poznałam takiego ślicznego chłopca. Wiesz, bo chłopcy to lubią podróże. Wiesz, znałam kiedyś jednego podróżnika, ale on był stary, starość nie radość, nie? Ale kiedyś spałam ze starym mężczyzną. No, może nie był piękny, ale to doświadczenie. Tak, mam koleżankę, która mówi o sobie, że dopiero ona jest doświadczona, ale ja jej nie wierzę, ona głupia i gadatliwa.

Jakiś wystrojony mężczyzna zwrócił uwagę na Achaję. Zamierzał podejść bliżej. Ginne dopadła go tak szybko jakby wystrzelono ją z katapulty.

– Jestem księżniczka Ginne. – Uśmiechnęła się tak szczerze, że Achaja potrząsnęła głową w niemym podziwie. – Zostaliśmy chyba przedstawieni, prawda?

Mężczyzna uśmiechnął się, składając ukłon. Nie mógł ruszyć dalej. Prawdziwej księżniczki nie można wszak zbyć byle czym. Pogrążyli się w rozmowie, ale zaraz księżniczkę zluzowały dwie damy dworu, które dopadły nieznajomego mężczyzny i poprowadziły w przeciwległy kąt sali. Ginne powróciła na swoją pozycję wartownika, rozglądając się wokół w skupieniu.

Achaja dopiero po dłuższej chwili zobaczyła swoją ofiarę – księcia Luan. Mężczyzna wydawał się sympatyczny. Był dość przystojny. Z wielką serdecznością rozmawiał z politykami czekającymi na nadejście królowej. Zrozumiała, że on naprawdę chce pokoju.

Zrozumiała też jeszcze jedną rzecz. Nie będzie w stanie zabić niewinnego człowieka o szczerych intencjach. Nadawała się na kata w tym samym stopniu co uczennica świątynnej szkoły.

Biafra, wściekły tak, że aż zieleniał na twarzy, wziął ją pod ramię i wyprowadził z sali do przestronnego pokoju obok. O mało nie eksplodował. Spocił się cały, ręce trzęsły mu się coraz bardziej.

– No i co, moja ty szlachetna damo??? – syknął, kiedy już zostali sami. – Dobry uczynek zrobiłaś, co?

– Nie będę twoim katem – warknęła.

– Nie? To szkoda – zakpił. – Obwiesić się przyjdzie.

Włożył dwa palce do ust i gwizdnął jak mógł najgłośniej. W drzwiach pojawiła się przestraszona służąca.

– Dawaj tu, kurwo, czterdzieści dziewczyn ze służby!

– Proszę? – nie zrozumiała polecenia.

Biafra doskoczył do niej i strzelił ją w twarz otwartą dłonią.

– A teraz zrozumiałaś, suko? – Uderzył ją lewą dłonią w drugi policzek. – Rozumiesz już?

Dziewczyna się rozpłakała. Kryjąc twarz, pobiegła wzdłuż korytarza.

– Ty, psiamać, nie bądź taki mocny wobec bezbronnej dziewczyny – syknęła Achaja. – Spróbuj ze mną, co?

– Ależ proszę. – Zrobił kilka kroków w jej kierunku. – Chcesz się na mnie wyżyć? Pani szermierz natchniona. Pani major „Rzeźnik” Achaja, chce zabić biednego, niewinnego mężczyznę? – kpił. – Ależ proszę. Nie wiem, dlaczego jeszcze mnie nie zabijasz. Doprawdy nie wiem, cóż cię wstrzymuje.

Wściekła jak osa ruszyła w jego kierunku.

Gwizdnął jeszcze raz, tym razem w inny sposób.

Zamrożone okna rozprysły się nagle. Dwadzieścia dziewczyn w zimowych mundurach górskiej dywizji, przywiązane sznurami do zewnętrznych ścian w oczekiwaniu na swoją chwilę, wpadło nagle do środka. Wszystkie miały w rękach napięte kusze. Sądząc po okrywającym je szronie, musiały długo czekać na mrozie, stojąc na wąskim gzymsie. Ale nie zmniejszało to ich sprawności bojowej. To byli żołnierze z drugiej górskiej dywizji. Istnego cuda! – jak mówiła Zinna. A Achaja wiedziała, że Zinna miała rację. One nie zawiodą. One nigdy nie zawiodą. Wykonają każdy rozkaz Biafry, choćby większość miała przypłacić to życiem. Któraś doskoczyła do Achai od tyłu i przyłożyła jej grot strzały do pleców.

– No i co? Pani szermierzu natchniony? – zakpił Biafra. – Co mi teraz zrobisz? Nic? – spojrzał szczerze zdziwiony. – A może mam cię strzelić w pysk jak tamtą? Co? Czemu nic nie mówisz?

– Ty gnoju…

– Och! Bo się popłaczę!

Przerwały mu przestraszone służące, przepychające się, usiłujące ukryć jedna za drugą, które wchodziły do wyziębionej momentalnie sali.

– Stawać pod ścianą! – ryknął Biafra. Wściekłość dławiła go tak, że ledwie mógł oddychać. – Rozbierać się, suki!

– Ale… – szepnęła najodważniejsza, ale Biafra nie dał jej dokończyć.

– Sierżancie – szepnął do jednej z żołnierzy – jeśli w przeciągu dwóch oddechów nie będzie goła, to ją zastrzelcie.

Sierżant rozstawiła szeroko nogi, podnosząc kuszę.

– Rozbierz się lepiej koleżanko – rzuciła również szeptem. – Proszę! Ja muszę wykonać rozkaz. Proszę!

Wszystkie czterdzieści dziewcząt ze służby rozebrało się prawie natychmiast. Stały teraz nagie na swych skołtunionych sukniach, usiłując zasłonić się rękami, zaciskając zęby, bo naprawdę w pomieszczeniu było już zimno. Mroźny wiatr wiał przez rozbite okna i sprawiał, że przy każdym oddechu z ust wydostawał się obłok pary.

– Ustawić się w czwórki – warknął Biafra. – Ręce do tyłu.

Dziewczyny ze służby nigdy nie były w wojsku. Jednak widok dwudziestu kusz sprawił, że przestały się zakrywać i po kilku przepychankach stanęły w czwórkach z rękami do tyłu. Rumieńce na ich twarzach świadczyły, że gdyby tylko nie tych dwudziestu żołnierzy, to ich najgorszy oprawca skończyłby jako…

Ich najgorszy oprawca nie zamierzał jednak kończyć w jakikolwiek sposób. Chwycił Achaję za włosy i przyciągnął do nagich dziewczyn.

– Czterdzieści! – syknął. – Tyle twój oddział uwolnił jeńców ostatnim razem. Czterdzieści dziewczyn idących do niewoli. Ty to już znasz. Co? – Szarpnął ją za włosy, niszcząc misterną fryzurę. – Tak wtedy wyglądały? Co? – Szarpnął nią jeszcze mocniej. – Boją się teraz. Nie wiedzą, co się stanie. Ale ty wiesz – tchnął w samą twarz Achai. – Ty wiesz, że to jeszcze nie jest prawdziwy strach. – Puścił księżniczkę i podszedł do najbliższej służącej. Uśmiechnął się do niej, a potem strzelił ją w twarz dłonią. Czerwona jak burak, naga dziewczyna połykała łzy, które nagle popłynęły z oczu. – Ona myśli, że to już szczyt upokorzenia – uśmiechnął się znowu. – Ale ty, Achajko, wiesz przecież, że nie. Że nawet jej nie dotknąłem. Że nic jej nie zrobiłem. Ona nie wie, co jest prawdziwe upokorzenie. Prawda?

– Przestań.

– O nie. – Znowu chwycił ją za włosy. – Popatrz na nie. Tyle dziewczyn pójdzie teraz do niewoli w najbliższej bitwie. Dzięki tobie, Achajko. Bo nie raczyłaś zabić jaśnie pana, który sam w sobie był przecież niczemu niewinny. Tyle dziewczyn, ile masz przed oczami, pójdzie teraz do niewoli i pozna to, co ty już znasz. A może mam je wszystkie zabić? I jeszcze setki innych? I poukładać wszystkie w zgrabny stosik? Co? Wtedy zobaczyłabyś, ile przez ciebie zginie. Bo Luan już zna nasze plany.

Ciągnąc za włosy, podprowadził Achaję do najbliższej dziewczyny.

– Jak masz na imię? – warknął.

– Lonnei – chlipnęła służąca.

– Ile masz lat?

– Siedemnaście, proszę pana.

– Rodziców masz? Z miasta jesteś?

– Tylko mamę, proszę pana. Z miasta, tak. Ze stolicy.

Biafra strzelił ją w twarz, aż zamknęła oczy, odchylając się jak tylko mogła. Nie śmiała puścić rąk, które trzymała, jak rozkazał wcześniej, za plecami.

– Mama będzie płakać, jak zginiesz?

– Tak, panie. – Dziewczyna rozbeczała się. – Ona niedołężna, panie. Ja ją utrzymuję.

– I wystarczy – mruknął. – Jesteś zmobilizowana. Do oddziałów liniowych, dziecko.

– Panie! – Dziewczyna nie wiedziała, czy może się rzucić na kolana. – Mama umrze z głodu!!! Proszę.

– Tylko na dziesięć lat. To jak z bicza strzelił. – Biafra uśmiechnął się miło. – Muszę zrównoważyć straty, które naszej armii zadała ta przemiła księżniczka – Znów szarpnął Achaję za włosy.

Podszedł do następnej.

– Ile masz lat?

– Szesnaście, proszę pana. – Dziewczyna, choć naga i upokorzona, wyprostowała się nagle. – Mam oboje rodziców. Jestem z miasta. Mogę pójść służyć!

– Pójdziesz. Do zwiadu. Ale liniowego. Tam się żyje średnio trzydzieści dni – uśmiechnął się. – Jak myślisz? Rodzice będą płakać?

– Przestań!!! – krzyknęła Achaja.

– Doprawdy? Już? – Wzruszył ramionami. – Dotąd mówiłem tylko o trupach i niewolnikach, ale… Pomówmy teraz o tych, co im się udało. Pomówmy o Zinnie, twojej byłej porucznik. Ty, jako osoba szlachetna, przyniosłaś ją ranną na własnych rękach, dwie inne dupy odniosły ją do medyka, a ten zrobił co mógł. Zinna mądra, nie jadła, piła wódkę. Nie zdechła od rany w brzuch. Tylko że teraz sra uszami. Widziałaś ją może? Raczyłaś odwiedzić ją u rodziców? Nie? Szkoda. Zobaczyłabyś, jak sobie żyje człowiek z pociętymi wnętrznościami. No, dlaczego tak marszczysz te swoje śliczne brwi? Odwiedziłaś ją? Nie? No to ci powiem: sra uszami! A to jest naprawdę mało powiedziane. To tylko takie porównanie. Ale Zinna i tak szczęśliwa. Ma dom, rodziców, oficerską rentę. Żyć, nie umierać. Wszystko pod nos biednemu choremu. A widziałaś rannych zwykłych żołnierzy? Te, co medycy uratowali od zguby… cha, cha, cha… Piękne dziewczyny, bez nóżek, bez rączek, bez piersi, bez nosków, bez oczek, bez uszek. Znałem taką jedną. Siedemnastoletnią żołnierz Arkach. Dostała mieczem przez twarz. Ucięli jej nos i wybili oko. Medyk uratował. Wart swojej ceny. Mistrz! Zrobił co mógł. Twarz poharatana, ale przecież żyje. Nie? Z miasta była. Ma swoje dzierżawne, ma dodatek za rany. Więc wynajęła sobie mały pokój w jakieś norze. Żyje! Codziennie rano zawija swoją twarz w starą chustę, tak żeby tylko jedno oko było widać, i idzie do piekarni kupić sobie bułkę. Idzie na targ i kupuje sobie mleko. Na tyle mniej więcej ją stać. I wraca do swojej nory. Ma szczęście. Poprzedni lokator zostawił bujany fotel, więc siedzi sobie i… się buja. W przód i w tył. Patrząc na ulicę. W przód i w tył. W przód i w tył. W przód i w tył… Ale to tylko do następnego ranka. Potem znowu zawinie się w chustę i pójdzie kupić sobie bułkę. Kupi sobie mleko. Nieczytata i niepisata. Więc? W przód i w tył. W przód i w tył! Fajnie, co? Po co sobie roić o jakimś kawalerze? Toż ona szczęśliwa. Siedemnaście lat. Całe życie przed nią. Była żołnierz. Weteran. Żyje. Nasze kochane państwo nie da jej umrzeć. Że bez nosa, bez oka, z pokiereszowaną twarzą? Gdzie indziej by zdechła. Albo na żebry poszła. A u nas? Życie. Renta. Jedna bułka i garnek mleka codziennie. Trochę ssie w brzuchu, ale… Raz na dwadzieścia dni odwiedzi ją sierżant z zaopatrzenia i da paczkę z ciastem albo z ubraniem. W przód i w tył. W przód i w tył. Fajnie? Chciałabyś tak? W przód i w tył? Jak to się ładnie pisze w kronikach: koleżeństwo, poświęcenie, szczytny cel, ofiara, walka, mieczem trach, ciach, tylko ranny, szczęście, a potem… w przód i w tył? W przód i w tył. Tego już nie opisują. Skurwiele.

Ja ci powiem. Taka jesteś szlachetna. Nie zabiłaś bezbronnego przy tobie faceta, świetnie. Ale pomyśleć, ile dziewczyn przez ciebie zginie? Co cię to obchodzi? Prawda? Że ktoś jednak musi posprzątać to gówno, które pozostawiła po sobie nasza armia i nasi politycy. Co cię to obchodzi? Zobaczyć, jak się byłej porucznik Zinnie sra bez brzuszka? Co cię to obchodzi? Nie pomyślałaś o tym? Są jednak tacy, co o tym muszą myśleć. Wiem. Pogardzać agentami, skrytobójcami, wywiadowcami… To łatwo. Nie nam się paprać w tych fekaliach, szlachetne siostry. Ale kto za was sprzątnie to gówno, coście narobili, państwo szlachetni wielce? Te wszystkie pierdoły, pomyłki, nieudacznictwo, totalną niekompetencję, łapownictwo, sranie na sianie? Ale ktoś, kurwa, musi. Ktoś, kurwa, musi!

Biafra skinął na sierżant dywizji górskiej.

– Wcielić je wszystkie do wojska – wskazał na czterdzieści służących. – Tylko oddziały liniowe. Wykonać!

– Tak jest! – ryknęła sierżant.

– To twoja zasługa, złotko – mruknął do Achai. – Tych, którym naprawdę zaszkodziłaś, pewnie nie zobaczysz. W przód i w tył. To nie dla ciebie, co?

– Aleś to ładnie wyprowadził – syknęła Achaja. – Jeszcze chwila, a się zrzygam w kącie tej sali.

– Chcesz, to rzygaj. – Biafra przygładził włosy. Żołnierze wyprowadzali gołe służące. – A jeśli chcesz, to się możesz mścić. Nie mam nikogo ukrytego w skrzyni ani pod podłogą.

Spojrzała na niego rozwścieczona. Miała ochotę go zabić. Miała ochotę napluć na niego i powiedzieć, jak straszliwie nim gardzi. Miała ochotę powiedzieć mu, że ma rację, ale ona boi przyznać się do tego.

Drzwi, te od sali balowej, otworzyły się z trzaskiem. Królowa skinęła dwoma palcami i cała świta ulotniła się w jednej chwili. Ktoś domknął drzwi i zostali sami w trójkę: władczyni, Biafra i Achaja.

– Zapłacicie za tę prowokację – szepnęła Królowa. Była tak zdenerwowana, że nie mogła mówić normalnie. Głos jej drżał, sepleniła lekko. – Twoja głowa, Biafra…

– Moja głowa… – usiłował coś powiedzieć ale przerwała mu krzykiem:

– Stul pysk! Co ty sobie wyobrażasz? Że będziesz rżnął moich gości jak świnie w jatkach? Że będziesz podsyłał prowokatorów, kiedy ci tylko taki pomysł postanie? – Królowa podeszła do Achai. – Jak mogłaś dać mu się tak opętać?! – ryknęła. – Co?! Szlag! – Ręce drżały jej coraz bardziej. – I zdejmij te ciemne okulary, bo mnie zaraz krew zaleje. Nie możesz mi nawet w oczy popatrzyć?

Achaja zdjęła okulary. Królowa popatrzyła w jej idealnie czarne oczy i wyraźnie zwątpiła. Machnęła ręką.

– Włóż je z powrotem – rozkazała. Podeszła do jednego z wybitych okien. – Biafra – powiedziała dużo spokojniej. Już nie sepleniła. – Zamierzam się ciebie pozbyć. Achaja?

– Tak, moja pani?

– Jaki jest najmniejszy kraj na świecie?

– Chyba… chyba Kone, moja pani. – Dziewczyna nie była pewna. Pamiętała jednak coś o zagubionym wśród śniegów na końcu świata księstwie, które na dworze jej ojca było przedmiotem dowcipów, bowiem jego teren można było przemierzyć powolnym krokiem w przeciągu kilkunastu modlitw.

– Pojedziesz do Kone, moje dziecko, jako poseł. I zostaniesz tam do końca życia.

– Tak, moja pani. – Achaja zgięła się w ukłonie.

– Biafra. – Królowa zagryzła wargi. – Sam się zabijesz, czy mam wezwać kata?

– Sam, sam – mruknął, również gnąc się wpół. – I cieszę się, pani, że nie spytałaś o powód naszej akcji. Jak zwykle, lepiej takie sprawy pozostawić wywiadowi.

– Biafra! – Królowa podskoczyła do niego, jakby chciała poorać mu twarz paznokciami. – Ty mnie nie usiłuj… – Kichnęła głośno. Mróz, z powodu wybitych okien, był już taki, jak na zewnątrz pałacu. – Dlaczego?

– Oni zabili Pierwszą Czarownicę Królestwa, pani.

Schylona w ukłonie Achaja potrząsnęła głową. Ale świnia! Ratował siebie od śmierci i ją od spędzenia reszty życia gdzieś na końcu świata. A jednocześnie dalej realizował swój plan. Teraz jednak musieli zabić czarownicę zanim odnajdą ją królewskie sługi. Czy to się da zrobić?

– Coooo? – Królowa podeszła do niego. – To dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Skąd wiesz?

– Od pewnego człowieka, który upił jednego z ich sług. Po co mówić? I tak ich nie oskarżymy o nic. Cóż znaczy bełkotliwa opowieść sługi upitego przez mojego człowieka? To nie dowód. To kalumnia rzucona w twarz cesarzowi Luan.

Achaja wzięła oddech, żeby coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Pochyliła głowę jeszcze niżej. Jak on zamierza to załatwić?

Królowa klasnęła w dłonie. Podręczna natychmiast pojawiła się w drzwiach.

– Wyślij ludzi do wieży czarownicy – rzuciła. – Chcę…

– Pani! – Podręczna upadła na twarz. – Pani! Czarownica nie żyje! Nie śmiałam przerywać, pani, ale…

Achaja jak koń zastrzygła uszami.

– Bogowie! – Królowa ukryła twarz w rękach. – Zwołaj radę. Szybko!

Podeszła do Biafry. Chwila załamania minęła szybko. Była królową Arkach, a nie zasmarkaną dziewczynką, która dowiedziała się o śmierci rodziców.

– Jak wytłumaczysz obecność prowokatora? – warknęła. – Kiedy dowiedziałeś się o śmierci czarownicy?

– Na każdym balu mam jakiegoś prowokatora – kłamał idealnie. – Dowiedziałem się już w trakcie trwania balu.

– Tak? A jak w takim razie wytłumaczysz te kilkanaście warstw wapna na twarzy tej zabójczej księżniczki? Dlaczego ona ma rude włosy? Przedtem były czarne.

– Niech ona sama odpowie – mruknął Biafra.

O, żeby cię szlag trafił, panie perfidny!, klęła w duchu Achaja. Mogła powiedzieć prawdę i zabić Biafrę. A siebie posłać na wieczne zesłanie. Mogła też kłamać i brać udział w jego intrydze. Szlag!

– Słucham, dziecko?

Achaja podniosła głowę. Prawda? Czy fałsz? Prawda, śmierć Biafry, nie wiadomo, co dalej z Arkach? Czy fałsz, włożenie wszystkich palców w tryby jego intrygi, danie dupy, jeśli chodzi o honor.

– No? Księżniczko?

– Moja pani. Ja się tak strasznie wstydziłam tego tatuażu… – Poczuła, jak palą ją policzki. Na szczęście rumieńców nie było widać pod warstwami pudru. – A rude włosy… Bo ja tak bardzo nie chciałam, żeby mnie rozpoznali… bo… bo wtedy wszyscy by się mnie bali, że niby przyszłam, żeby kogoś zabić. I… I wtedy stałabym sama pod ścianą przez cały czas. A ja tak chciałam zatańczyć, choć raz.

Gdyby Bogowie czuwali nad ludźmi, pod jej nogami powinna otworzyć się otchłań. Powinien spalić ją piorun. Ściany powinny się stopić od jej kłamstw. Jednak otchłań się nie otworzyła, piorun nie uderzył z zimowego nieba, a ściany powoli pokrywały się szronem.

– Przepraszam cię, dziecko. – Królowa położyła rękę na jej głowie.

Ujęła dłoń władczyni i pocałowała. Kurczę! Pocałunek mordercy. Obłudny pocałunek kłamcy. Szlag! Szlag! Szlag!

– Muszę wracać do gości. – Królowa przygryzła wargi. – Chcę was jednak zapewnić, że osobiście przeprowadzę śledztwo w tej sprawie.

Oboje upadli na kolana, chyląc głowy jeszcze niżej. Podnieśli się, kiedy wyszła. Podręczna, zanim znikła podążając za swoją panią, pokazała im dłoń z rozcapierzonymi palcami.

– Pięć palców? – Biafra mrugnął do Achai. – Mamy tylko pięć modlitw na zabicie czarownicy.

– Ty gnoju! – syknęła Achaja. – Podręczna to też twój człowiek? I nakłamała o śmierci czarownicy?

– Szybciej, szybciej – warknął, śmiejąc się do niej. – Mamy bardzo mało czasu, wspólniczko w gnojstwie.

Pociągnął ją na korytarz, potem na schody. Nie mogła zbiegać, skacząc ze stopni. Ta wrednie wąska suknia sprawiła, że mogła robić jedynie bardzo małe kroczki. On wrócił jednak i podał jej rękę. Potem zaklął, chwycił ją w pasie i przerzucił sobie przez ramię.

– Coś ty ze mnie zrobił? Świnia.

– Sama z siebie zrobiłaś – stęknął, tracąc oddech. Nie był silny. Zadyszał się nawet na krótkiej drodze prowadzącej na podwórzec. – Miałaś wybór.

– Ty palancie jeden.

Umilkła, kiedy wyniósł ją na mroźne powietrze. Wokół czekał w gotowości pluton Achai i dwadzieścia dziewczyn z Drugiej Górskiej Dywizji. Biafra postawił ją na ziemi, ktoś okrył ją ciepłym płaszczem.

– Dobra. Teraz szybko do wieży, bo…

– Czekaj – Achaja osadziła go jednym słowem. – Harmeen, Lanni. Rozsypać pluton!

– Tak jest!

Dziewczyny ustawiły się błyskawicznie.

– Harmeen, do mnie. Lanni, kusze w pogotowiu.

Pluton zwiadu wymierzył z kusz do oszołomionych żołnierzy z górskiej dywizji. Cofnęły się, ale trudno je było przestraszyć. To była naprawdę elitarna jednostka.

Achaja podeszła do nich.

– A teraz… – warknęła – która przyłożyła mi kuszę do tyłka? Co?

Spojrzały po sobie niepewne. Nie było czego ukrywać. Księżniczka przecież i tak się dowie.

– T… to ja. – Z szeregu wystąpiła żołnierz z dość jasnymi włosami i wyraźnie zadartym nosem. – Ja… chciałam… tego, no…

Achaja pokiwała głową.

– Shha!

– Tak jest!

– Weźmiesz ją, mianujesz kapralem i włączysz do naszego plutonu – spojrzała prosto w rozszerzone zdziwieniem oczy żołnierza. – Szybka jesteś, małpeczko. I umiesz wykonywać rozkazy. – Patrzyła, jak brwi tamtej wędrują do góry. – Potrzebuję takich.

– Tak jest! Proszę pani – wrzasnęła oszołomiona żołnierz. A później zupełnie nieregulaminowo odwróciła się do swoich koleżanek i pokazała im język.

Stojąca z boku Arnne zachichotała.

Achaja podeszła do sierżant górskiej dywizji. Zdjęła z uszu swoje ciężkie od szlachetnych kamieni zausznice i podała tamtej.

– To była wzorowa akcja, sierżancie.

– Tak jest, proszę pani! Dziękuję, proszę pani!

– Kup swoim żołnierzom coś do picia. Niech się nie poprzeziębiają.

– Tak jest, proszę pani!

Biafra przestępował z nogi na nogę.

– Może byśmy już poszli? – mruknął.

Achaja skinęła głową i ruszyła za nim. Słyszała, jak Shha z tyłu ryczy coraz głośniej:

– Bei, Sharkhe! Najmłodsze dupy jesteście. Macie nauczyć nową co i jak, bo inaczej wstyd nam zrobi! Co kapral, co kapral??? – odkrzykiwała na czyjąś cichą uwagę. – Mi się tu majorówna nie będzie w moje sprawy mieszać. Zanim ją mianuję kapralem, swoją, kurwa, szkołę musi przejść! Dobrze, że chociaż z górskiej dywizji cielę do nas przyszło. To się przynajmniej nie zesra na sam widok wroga.

Arnne chichotała w najlepsze. Stosunki panujące w wojsku były dla niej czymś zupełnie nowym. Lanni i Harmeen szturchały się wzajemnie. Shha zdecydowanie nie należała do ludzi, którzy dadzą sobie nadmuchać w kaszę. Ona miała po prostu wszystko poukładane na swoich miejscach i była, zdecydowanie, dobrym sierżantem. Achaja natomiast za żadne skarby nie zamierzała ingerować w „politykę kadrową” swojej siostry.

Podeszła do Biafry.

– Słuchaj, świnio. Zrobię to dla ciebie, ale…

Spojrzał na nią zdziwiony.

– Zwolnisz z wojska tę Lonnei, czy jak jej tam.

– Kogo?

– Tę służącą, co ma chorą matkę. Zrobisz to.

Wzruszył ramionami. Spojrzał na nią z ukosa.

– Jak nie ona, to zginie jakaś inna. Nie wszystko jedno?

– Zamknij się.

Znowu wzruszenie ramion. Dochodzili właśnie do strzelistej wieży położonej wśród gęstych drzew. Wokół kręciło się już kilku zaaferowanych służących, ale Biafra nie okazał zdenerwowania. Znowu jego ludzie. Miał ich chyba wszędzie. Brakowało tylko cesarza Luan, który powinien wyłonić się z krzaków, zasalutować i złożyć meldunek.

– Harmeen – Biafra podniósł pochodnię – pluton niech otoczy wieżę. Strzelać do wszystkiego, co będzie chciało wyjść.

– Tak jest!

– Lanni, korkuj drzwi. Nic nie może przejść ani w jedną, ani w drugą stronę.

– Tak jest!

– Sierżancie.

– Sierżant Shha melduje się na rozkaz! – Dziewczyna podskoczyła błyskawicznie.

– Widzisz to okno, gdzie pali się światło?

– Tak jest, proszę pana generała!

– Weź trzech najlepszych strzelców i trzymajcie palce na spustach. Jak zobaczycie w oknie chociaż cień… Strzelajcie.

– Tak jest! Mayfed, Chloe, Sharkhe! Ruszać tyłki, głupie owce! Mayfed, ty jesteś najlepsza, ładuj dupę na to drzewo! Chloe, psia twoja mać! Przyklej się do muru i mierz w górę! Sharkhe do mnie, no, ruszaj się, krowo!

Biafra pchnął ciężkie, okute spiżem skrzydło drzwi. Wziął od jednego ze sług podłużny pakunek, odwinął szmatę i rzucił Achai luański miecz. Lekki, średniej długości, bogato zdobiony. Ciekawe komu z poselstwa został ukradziony?

Arnne poszła przodem. Przeskoczyła kilka schodów i zatrzymała się przed wnęką kryjącą wąskie drzwi.

– Wywalamy? – spytała przejęta.

Biafra skrzywił się lekko. Zapukał energicznie i wszedł jako pierwszy. Czarownica, starsza, kostyczna kobieta, siedziała za stołem, na którym stał tylko lichtarz z kilkoma świecami. Na idealnie czystym blacie nie było żadnego innego przedmiotu, żadnej księgi, żadnego naczynia, niczego.

– Przyszedłeś mnie zabić? – spytała czarownica.

Biafra wydął wargi. Zerknął na swoje dziewczyny.

– No… – szepnął. – Już!

Spojrzały po sobie, nie rozumiejąc.

– On wam mówi, że macie już zacząć mnie zabijać – wyjaśniła czarownica spokojnie. Dopiero teraz podniosła oczy. – Witaj, Arnne.

– W… witaj.

– No, co z tobą? – Starsza kobieta za stołem skrzywiła się lekko. – Skoro już zostałaś morderczynią, no to zacznij zabijać.

Dziewczyna, niepewna, spojrzała znowu na Achaję. Ta również nie miała zbyt tęgiej miny.

– No, no – czarownica wykorzystała chwilę ciszy – widzę, że pani major „Rzeźnik” Achaja też raczyła się pofatygować. Słyszałam, że zabiła pani Viriona i sześciuset jego rębajłów. Cóż za wyczyn.

Achaja z trudem przełknęła ślinę.

– Niech pani nie wierzy we wszystko, co o mnie mówią.

– No, zróbcie coś – warknął Biafra.

– A ty co? – Czarownica spojrzała na niego. – Jak zwykle. Nigdy własnymi rączkami?

– Chcesz zgubić Arkach, kretynko! – Szarpnął się, ale nie podszedł nawet o krok. – Dzięki tobie Luan będzie tu za dwa lata!

Czarownica wzruszyła ramionami.

– Wiem, wiem – szepnęła. – Nie mówisz w tej chwili do mnie. Tylko do tych twoich zestrachanych dup, które jakoś nie mogą na mnie ruszyć. Chcesz je natchnąć miłością do królestwa – roześmiała się. – To ty, idioto, chcesz zniszczyć Arkach. Chcesz go wplątać w awanturę, której już nie przeżyje.

– Zabijcie ją, kurwa! – ryknął Biafra na Achaję i Arnne, które stały niezdecydowane. – No już, głupie dupy!

– Aż tak mnie nienawidzisz? – uśmiechnęła się czarownica. – Nie możesz zapomnieć, że nie poparłam cię przy reformie armii?

– Sprawiasz kłopoty, stara.

– Wygadałeś się. Cała intryga na nic.

– Nie doceniasz mnie – wrzasnął. – Intryga jest bardziej skomplikowana. – Zerknął na swoje dziewczyny. – Zaraz będzie tu królowa. Achaja, masz więc wybór. Zabić mnie, a siebie posłać na wieczną banicję, albo ją! Arnne, jak się czuje człowiek, którego za chwilę wyrzucą z cechu czarowników? Lubisz banicję, mała?

Arnne zaklęła i strzeliła Achaję w tyłek.

– No już! – krzyknęła przestraszona. – Bierz ją!

Achaja podniosła miecz i skoczyła do przodu, odbijając się z obu nóg. Czarownica była jednak szybsza. Podniosła dłoń do ust. Arnne też dała się przechytrzyć. Zablokowała zaklęcie. Ale nie było to nic zabójczego. Blokada nie zadziałała, bo tamta zamieniła się w tygrysa. Eksplozja targnęła pokojem. Biafrze krew trysnęła z nosa. Tygrys… Błąd! W ustach Achai i Arnne natychmiast pojawiły się kły! Wszystkie trzy skłębiły się na podłodze, gryząc się i szarpiąc pazurami. Bifara uskoczył pod ścianę. Nowa eksplozja. Stara czarownica, już w swojej postaci, skoczyła na stół. Przyłożyła obie dłonie do ust. Achaja jednak kopnęła w nogę stołu tak, że poleciał aż pod ścianę. Chwyciła miecz, chcąc uciąć nogę czarownicy, która straciła równowagę, ale ta skoczyła na ścianę i zaczęła leźć po niej jak monstrualna mucha. Arnne oślepiła ją białą kulą światła, potem podpaliła zwisające ze ścian draperie. Stara wywinęła się jednak, skacząc na parapet. Teraz miała idealną pozycję. Przyłożyła obie dłonie do ust i…

Siedząca na drzewie Mayfed, widząc cień, strzeliła precyzyjnie przez pokrytą szronem szybę. Czarownica z bełtem w plecach wybiła okno wraz z framugą i odwinęła się w tył. Chloe strzeliła z dołu, osłaniając oczy przed spadającymi na nią odłamkami szkła. Shha i Sharkhe wystrzeliły chwilę później. Obie trafiły w spadające ciało. Martwe już zresztą. Lanni, Zarrakh i ta nowa, dołączona dzisiaj do oddziału, podskoczyły szybko rozpędzając służących nadbiegających od pałacu.

Chloe osłoniła się kuszą, ale i tak czarownica spadła na nią, pokrywając krwią wszystko wokół.

W wieży Biafra wstał spod ściany, klnąc coraz głośniej.

– Egzekutorzy mi się trafili, psiakrew!!! – Usiłował powstrzymać krew lecącą z nosa. Popatrzył na zdemolowany, płonący pokój. – Chodźcie wreszcie, nieustraszone zabójczynie, bo wam tyłki spłoną.

Pchnął drzwi i zbiegł po schodach, zasłaniając twarz chustką. Arnne i Achaja, obolałe, powlokły się za nim. Na zewnątrz Biafra już opieprzał jakichś służących, każąc im wyjąć strzały z ciała i zatrzeć ślady. Rozpoczęła się bieganina. Lanni zbierała pluton, Harmeen pchnęła kilku ludzi do ugaszenia pożaru.

Biafra klął. Potem jednak podszedł do Achai.

– Czegoś się jednak od ciebie nauczyłem.

– Czego?

– Patrz. – Uśmiechnął się i ryknął: – Która żołnierz siedziała z kuszą na tym drzewie?!

– Melduje się szeregowa Mayfed!

Biafra zdjął z dłoni swój wielki pierścień z godłem królestwa i rzucił go przestraszonej dziewczynie.

– Masz! – Mrugnął do niej. – Jak twoje wnuki będą oglądać ten pierścień, to niech wiedzą… że ich babcia jednym strzałem uratowała Królestwo Arkach!

W oczach Mayfed nagle pojawiły się łzy.

– Ja… ja… – Powstrzymywane łzy popłynęły nagle po policzkach szerokimi strumieniami.

– Jednym strzałem – powtórzył Biafra. – Nie zapomnijcie powiedzieć o tym wnukom wyraźnie.

– Tak jest! – Mayfed rozbeczała się kompletnie. Patrzyła na swój pierścień, za który mogła sobie kupić ze dwie wsie, a może i folwark. I było jasne, że nie sprzeda go nigdy. Za żadne skarby świata. Że to niepozorne, ryte w szlachetnym kamieniu godło będzie przechodzić w jej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Że będzie początkiem legendy.

– Dawać tu te trzy pozostałe – rozkazał Biafra. Uporał się nareszcie z chustką. Zdołał już nawet jakoś wytrzeć nos. – Dawać dowódcę oddziału!

Shha zameldowała obecność Sharkhe i Chloe, która usiłowała wytrzeć krew ze swojej twarzy. Lanni zameldowała się sama. Biafra podszedł do niej.

– Dobry masz oddział, poruczniku. Od jak dawna masz swój stopień?

– Od lata, panie.

– No to nie mogę cię mianować kapitanem – przerwał jej. – Ktoś powstrzymał sługi biegnące od pałacu. Kto?

– Ja, Zarrakh i ta nowa, panie.

Biafra skinął dłonią, żeby podeszły.

– No, dobra – mruknął. – Klęknijcie przede mną. – Patrzył jak szybko spełniają rozkaz. – Ty, nowa, jak ty się właściwie nazywasz?

– Jakee, panie! – wrzasnęła dziewczyna w mundurze drugiej górskiej dywizji. Shha zagryzła wargi. Już ona zapamięta nieregulaminowy meldunek nowej. Najpierw podajesz swój stopień, suko, warknęła w myślach, i nie mów per „panie” do generała, bo nie jesteś porucznikiem, który na takie rzeczy może sobie pozwolić! W umyśle sierżant pojawiły się nagle całe góry naczyń do szorowania, które biedna Jakee będzie doprowadzać do połysku.

Biafra nie zwrócił jednak na to uwagi. Stanął w rozkroku i skrzywił się lekko.

– Dzięki waszej major i tej młodej czarownicy, dzięki wam, żołnierze, Królestwo Arkach będzie jeszcze istnieć jakiś czas. – Zamyślił się na chwilę, a potem podjął znowu: – Nie klęczycie przede mną. Klęczycie przed majestatem Arkach! Na mocy nadanej mi władzy stwierdzam, że odtąd wszystkie, Lanni, Shha, Mayfed, Zarrakh, Chloe, Sharkhe i ta… no… Jakee, odtąd jesteście „godne”. Jesteście teraz szlachetnie urodzone. – Uśmiechnął się sceptycznie. – Na szczęście w naszym kraju nie łączy się to z dodatkowymi przywilejami, więc nie zubożę naszej kasy. No niemniej, odtąd plebs ma się do każdej z was zwracać per „jaśnie pani”! – Uśmiechnął się tym razem zjadliwie. – Możecie wstać, drogie panie.

Biafra odwrócił się i podszedł do Harmeen, by wydać jej szczegółowe instrukcje. Dziewczyny podniosły się oszołomione.

– Ale numer – jęknęła Lanni. – Czy teraz, jak będę chciała wam wydać rozkaz, to będę musiała mówić: „Niech jaśnie pani zapierdala do ataku”? Czy mogę po staremu: „Ruszaj się, krowo!”?

– Nie wiem – wzruszyła ramionami Shha. – W życiu nie widziałam szlachcianki w oddziałach liniowych. – Po chwili jednak znalazła rozwiązanie: – Jaśnie pani krowo! – ryknęła na Mayfed. – Przestań się wreszcie mazać i wracaj do szeregu.

Pluton zaczął się śmiać.

– A ty, Jakee, zanim się nauczysz porządnie meldować, wyszorujesz wszystkie naczynia oddziału do połysku! I to będzie pierwsza w historii jaśnie panienka szorująca gary! W kronikach cię opiszą, cielę głupie!

Shha, klnąc, podeszła do Achai.

– Ojej, siostro – szepnęła. – Nawet nie mogę o tym powiadomić ojca.

– Dlaczego?

– Bo się schleje ze szczęścia, że ma córkę szlachciankę. – Machnęła ręką. – A u nas karczma jest za rzeką. Będzie wracał pijany po nocy, to się utopi!

Arnne uśmiechnęła się, trochę jeszcze zdezorientowana.

– Może dobrze, że dziewczyny nie wiedzą…

– Czego? – spytała Achaja.

– Że w tym całym ratowaniu królestwa chodziło o zwykłe, brudne morderstwo.

– To akurat wiemy, proszę pani – mruknęła Shha. – Takie całkiem głupie nie jesteśmy.

Achaja roześmiała się, klepnęła siostrę w tyłek, z trudem powstrzymując odruch wymiotny. Nie mogła zapomnieć oczu starej czarownicy. Podeszła do Biafry.

– Obiecałeś zwolnić Lonnei z wojska.

Popatrzył na nią tym swoim zabójczym spojrzeniem.

– Mogę zwolnić. Ale to porucznik zwiadu, nie rób jej tego świństwa, co?

Chciała uderzyć go z całej siły. Odskoczył, potknął się, Harmeen chwyciła go, żeby nie upadł.

– Podstawiłeś tę niby służącą? Lonnei to twój człowiek?

Kiwnął głową niezdecydowanie, niepewny, czy Harmeen zdoła powstrzymać Achaję, jeśli ta dostanie szału.

– Zinna jest zdrowa? Wymyśliłeś tę opowieść o sraniu uszami, tak?

– Tak… To znaczy opowieść wymyśliłem – szepnął. – Ale nie wiem co z Zinną.

– Wymyśliłeś tego żołnierza ze zmasakrowaną twarzą, który siedzi w bujanym fotelu?

Biafra schował się za plecami Harmeen, która stała oszołomiona, nie wiedząc, co robić. Po raz pierwszy w życiu jakiś mężczyzna schował się za jej babskim tyłkiem.

– Słuchaj… No, dobra. Wymyśliłem. Ale ktoś taki przecież może istnieć. Wiesz ilu rannych mamy?

– Harmeen, kucnij! – warknęła Achaja. – Lanni! Łap go!

Biafra jęknął cicho. Miał jednak wielkie szczęście.

Arnne podskoczyła z tyłu i powstrzymała Achaję.

– Słuchaj, ta stara czarownica zdążyła wysłać posłańca z listem. Czuję to.

– Szlag! Gdzie pojechał?

Arnne rozejrzała się, wzruszyła ramionami, potem krzyknęła do Lanni, już zachodzącej Biafrę od tyłu:

– Przynieście mi jakiegoś kota. No, szybko!

Porucznik zbaraniała.

– Co, kurwa, przynieść?

– Kota! – Arnne zdenerwowała się nagle. – Nie wiesz, co to jest kot? Taki mały, domowy drapieżnik. Ma wąsy i futerko.

Lanni skinęła na swoich ludzi. Jej mina świadczyła jednak, że podejrzewa czarownicę o utratę zmysłów. Kotów się kretynce zachciewa! Dziewczyny z plutonu niemrawo ruszyły na poszukiwania. Biafra zrozumiał, że najgorsze minęło. Wysunął się zza ciągle oszołomionej Harmeen. Wyraźnie chciał zapytać, po co im kot, ale wolał nie prowokować Achai. Kręcił się niespokojnie, klnąc i zerkając w stronę pałacu. Stali tu zdecydowanie za długo. Na szczęście któraś z dziewczyn znalazła starego, wielkiego kocura i przyniosła go, trzymając za skórę na karku, żeby uniknąć podrapania.

Arnne wzięła od niej zwierzaka.

– Słuchaj, mały braciszku – szepnęła. Ci z żołnierzy, którzy stali najbliżej i słyszeli jej słowa, zbaranieli. – Odjechał stąd człowiek na koniu. Muszę wiedzieć, w którą stronę. Muszę poznać jego zapach.

Biafra otworzył usta, ale nic nie powiedział. Harmeen skrzywiła się, jakby rozgryzła ziarnko pieprzu. Lanni tylko machnęła ręką.

– Mały bracie. Muszę poznać jego zapach.

Obie, Arnne i Achaja, poczuły nagle woń końskiego potu i szczyn, zapach przestraszonego mężczyzny, odór wódki i ciężkiego jedzenia. Obie prawie zamroczyła intensywność tych odczuć. Obie też rzuciły się na kolana i zaczęły węszyć. Oddział oniemiał. Dziewczyny patrzyły na nie przestraszone, jakby zobaczyły dwie wariatki, które uciekły ze świątyni.

Kocur wysmyknął się z objęć Arnne. Podniósł ogon i podbiegł w stronę lasu, wyraźnie wskazując kierunek.

– Złapiesz go? – mruknęła czarownica. – Czy ci pomóc?

– Dam sobie radę. – Achaja podniosła się lekko. – Konia! – krzyknęła.

– Dobrze się czujesz? – szepnęła Lanni, nachylając się do jej ucha.

– Siostro – z drugiej strony podeszła Shha – mam taką radę. Napij się wódki do oporu i idź spać.

– Konia, siostrzyczko. Potrzebuję konia.

– Teraz? Po nocy? Chcesz go zjeść, czy co?

– Ruszę po ciemku.

Na szczęście Jakee przyprowadziła czyjegoś wierzchowca. Była naprawdę szybka i potrafiła wykonać każdy rozkaz, nie analizując jego znaczenia. Była dobrym żołnierzem. Dziewczyny wokół zrozumiały nagle, że ich major naprawdę zamierza jechać po ciemku. I to najwyraźniej sama. Rzuciły się do swoich koni, ale Arnne powstrzymała je mówiąc, że posłaniec nie odjechał daleko, a poza tym jest stary, prawie sześćdziesięcioletni, i nie sprawi większego kłopotu. Niewiele dzieliło je, żeby wezwały kapłanów, by zaczęli leczyć umysły wariatek.

Achaja z trudem podciągnęła się na siodło, siadając po babsku z obydwiema nogami po jednej stronie i tylko jedną w strzemieniu. Shha chciała dać jej miecz, ale broń nie była potrzebna, tylko krępowałaby ruchy. Achaja ruszyła szybko, koń jednak zwolnił, kiedy opuścili krąg światła rzucany przez pochodnie. Zmusiła go do szybszego biegu, potknął się kilka razy, chwyciła mocniej wodze. Dla niej wokół panowała szara jasność, on nie mógł widzieć niczego. Usiłowała chronić go przed co większymi wykrotami, potem dostrzegła ścieżkę. Pociągnęła nosem. Czuła zapach posłańca. Szedł pieszo, ciągnąc swojego konia za uzdę. Nie miał pochodni, spryciarz, znał teren, mógł wszędzie trafić po omacku. Niewiele mu to pomoże. Czuła go tak wyraźnie, jakby stał o kilka kroków. Przyspieszyła jeszcze, choć koń zaczął chrapać, bardziej ze strachu niż zmęczenia.

– No jeszcze, jeszcze, malutki – szeptała uspokajająco. – Nie złamiesz nogi. Nic ci nie będzie, koniku. Jeszcze trochę.

Zapach wzmógł się. Pewnie. Mężczyzna nie mógł po ciemku odejść daleko. Chwilę później usłyszała go. Właśnie krzesał ogień, chcąc zapalić pochodnię. Widać uznał, że nikt go nie będzie już gonić. Błąd. Chociaż nie taki wielki, bo niby skąd mógł wiedzieć, że zabójcy jego pani widzą po ciemku i mogą węszyć lepiej niż gończe psy.

Jej koń nie chciał już przyspieszać. Wzruszyła ramionami. Tamten stał raptem kilkadziesiąt kroków dalej. Musiał usłyszeć niepewny stuk kopyt obcego konia. Zamarł w bezruchu. Kiedy go zobaczyła, właśnie usiłował się ukryć pod rozłożystym krzakiem.

Podjechała powoli, a kiedy tamten wstrzymał oddech zatrzymała się, chwyciła go za szaty na karku, podniosła jedną ręką i przerzuciła sobie przez kulbakę.

– Gdzie masz list? – spytała.

Wrzasnął przerażony. Nie widział niczego. Czuł tylko, co się dzieje.

– Słuchaj – uśmiechnęła się. – Albo powiesz, albo zacznę wydłubywać ci palcem mózg. Przez nos, kawałek po kawałku.

Zapach strachu po prostu ją odurzył. Wrzasnęła nagle, nie mogąc się kontrolować. Zaczęła wyć. Wyć jak wilczyca i za żadne skarby nie mogła tego powstrzymać. Mężczyzna zsikał się ze strachu, mocząc jej róg płaszcza. Podawał jej pismo drżącą dłonią, ale nie mogła go wziąć, tak była rozdygotana. W końcu chwyciła papier zębami, zawróciła, smagając konia wodzami, i zmusiła go do cwału. Czuła… Czuła zapachy różnych zwierząt, nocnych drapieżników, sów, wilków, lisów, rysi i żbików. Słyszała ich ciche głosy.

Przypomniała sobie książkę, którą czytała w swoim pałacu w Troy, zanim zaczęło się to wszystko. Opowieść o małej dziewczynce zagubionej w ciemnym lesie, która bała się każdego dziwnego dźwięku, bała się każdego cienia. Ach! Jak można się tak bać? Teraz las był dla niej domem, znała go, czuła. Jak mogła kiedyś identyfikować się z tamtą dziewczynką, która o mało nie umarła ze strachu, wyobrażając sobie zbliżające się potwory? Potwory…

Achaja zamarła nagle, wstrzymując konia. Bogowie! Przecież… Przecież teraz… Sama była potworem. Już nie małą dziewczynką zagubioną w lesie. Ale ceną, którą musiała zapłacić było, że sama została potworem.

Potrząsnęła głową. W opowieści nieznanego autora wszystko się zgadzało. Naprawdę nie była już przerażoną dziewczynką. Po prostu przeszła na drugą stronę. To ona mogłaby straszyć małe dziewczynki.


KONIEC TOMU DRUGIEGO

Загрузка...