ROZDZIAŁ 13

Obudziła się z krzykiem. Właściwie nie krzykiem, ale wyciem, jakimś zwierzęcym skowytem dochodzącym skądś z głębi trzewi. Ile ciosów zarobiła? Bok, kilka razy, plecy, kilka razy, brzuch, co najmniej dwa ciosy, przebito jej płuco, twarz, wybito oko, dostała w tyłek, zgruchotali jej prawy nadgarstek, złamali kość udową i… szlag! pewnie jeszcze parę innych cięć, których nie pamiętała.

Jeśli więc obudziła się po czymś takim… To znaczy, że nie żyje. O, mamo! Co teraz? Usiłowała się nie ruszać. Co z nią zrobią Bogowie? Kraina Wiecznego Płaczu? To głupie tak leżeć bez ruchu, mimo wszystko.

Otworzyła oczy. Ale szaro. Jednolita prawie szarzyzna, bez większych błysków światła, bez czerni, bez bieli. Szarość. Zaraz. Oczy? Naprawdę otworzyła oczy? Dotknęła dłonią powiek. Miała obydwa? Przecież jedno jej wybito. No tak. Ale teraz już nie żyje. Jasne. Poruszyła palcami lewej dłoni, tymi, które przedtem, za życia, były nieczynne. Oczywiście mogła nimi ruszać. Ruszać palcami lewej dłoni. Pewnie. Skoro już nie żyła. Czemu nie?

No, ale… Powinna płakać. Kraina Wiecznego Płaczu. Dlaczego nie płacze? Nie wiedziała. Nie było jej smutno. Zerknęła w bok. Jakieś rośliny (takie strasznie szare), trawa, małe krzaki (ale jakieś… bez koloru), coś lazło po jej nagim biodrze. O, kurde blade! Żuczek! Normalny żuczek lazł po jej gołym tyłku. Czy on też umarł? Czy w krainie zmarłych są też żuczki?

Coś ją zaswędziało. Podrapała się odruchowo w policzek.

– Auuuuuu!

Zobaczyła na ręku krew. Swoją własną. Co? Zamknęła oczy, potem otworzyła je znowu. Oż, kurwa mać! Zamiast normalnych paznokci miała wielkie szpony! Krogulcze pazury jak u dzikiego zwierza. No, ładnie. Gdzieś czytała, że według jednej z teorii, człowiek, który za życia wyrządził wiele złego, po śmierci będzie zamieniony w demona. A to ją załatwili Bogowie. Była demonem.

Gorączkowo obmacała własne stopy, ale tam paznokcie były normalne. Dotknęła zębów. Tak! Miała wielkie kły. Olbrzymie, zwierzęce kły! No, szlag! Za co? Za co? Naprawdę nie zrobiła aż tyle złego. No, co wy, Bogowie? Dobra, trochę świństw narobiła w życiu, ale żeby zaraz zamieniać w demona?

Chciała się rozpłakać, ale nie mogła. Oparła się na ręce i usiadła. Coś ją uwierało w tyłek, ale nie miała ochoty sprawdzać co. Popatrzyła na niebo. Aż ją oczy zakłuły od blasku gwiazd. W pierwszej chwili nawet nie zrozumiała, co widzi. Gwiazdy świeciły tak, że wszystko zlewało się w jedną szarą płaszczyznę. No pewnie. Jako demon będzie się teraz bała światła. O, mamo. Za co? Co ona takiego zrobiła, żeby karać aż tak okrutnie?

No, dobra. I co teraz? Ma iść straszyć ludzi w pobliskiej wiosce? Po pierwsze, gdzie jest najbliższa wioska? Po drugie, nie miała ochoty kogokolwiek straszyć. No, ale… jako demon musiała. Kurza dupa! I niby jak się straszy? Trzeba się ukryć za rogiem chałupy i wyskoczyć na kogoś krzycząc: „Uuuuuuuuuu!!!”? Nie miała pojęcia. Demon z niej był jak z koziej dupy trąba.

Wstała lekko. Coś otarło się o jej łydkę. Zerknęła do tyłu, ale niczego nie zauważyła. Za co? Za co jej to zrobili? Popatrzyła na swoje szpony, językiem wymacała kły. O, żeby was jasna zaraza, wytłukła! Teraz będzie straszyć dzieci w kołyskach. Jak długo? Kurde, może przez całą wieczność. Zdenerwowała się. Coś uderzyło ją w jedną łydkę i drugą. Odwróciła się gwałtownie. Nic. Zdenerwowała się jeszcze bardziej. Miękkie ciosy w łydki zaczęły się powtarzać coraz szybciej. No, szlag! Odwróciła się jak mogła najszybciej. Nic. Coś ją jednak przy obrocie pociągnęło za tyłek, czuła wyraźnie. No dobra. Sprężyła się. Obrót, chwyt szponiastą dłonią, szybkie spojrzenie… Jęknęła cicho. O mało nie zemdlała. Usiadła na miękkich nogach, trzymając w dłoni swój własny ogon!

Patrzyła tępo przed siebie. Demon. No pewnie. Jak demon to demon. Nie słyszała co prawda, że mają ogony, ale teraz widać, że mają. Zdenerwowała się, ogon drgnął jej w ręku. O, mamo. Puściła go. Im bardziej była wkurzona, tym bardziej drgał, tak jakby chciał uderzać to w jedną nogę, to w drugą. Zerknęła jeszcze raz. Był pokryty króciutkim futrem, jak u geparda albo lwa. Zaklęła cicho. Ogon palnął ją w bok i to wcale mocno. O, nie. Została zwierzakiem. Ale zaraz. Miała przecież normalne, ludzkie ciało (no, trochę przynajmniej normalne, jeśli nie liczyć kłów, pazurów i ogona)… Zerknęła po sobie. Nie miała żadnych blizn po ranach. Dotknęła tyłka. Uuuuuu! Blizna po wypaleniu niewolniczego piętna została na swoim miejscu. Nie mogła dostrzec, oczywiście, swoich policzków, ale kosząc oczy, zerknęła na nos. Kurewski tatuaż miała w dalszym ciągu.

Czegoś tu nie rozumiała. No, dobra. Została demonem, czy wręcz zwierzęciem, ale… skoro zniknęły wszystkie blizny, skoro odzyskała władzę w rozwalonej ręce, to dlaczego został jej tatuaż i niewolnicze piętno? Bogowie zwracali uwagę na takie szczegóły?

Ostrożnie pociągnęła nosem. Już wiedziała. To coś, co sprawiało, że była ledwie przytomna. To zapachy! Po raz pierwszy czuła je tak intensywnie. W nadmiarze. Tak nieprawdopodobnie mocno.

Jęknęła.

– Ty! Obca – odezwał się ktoś z tyłu.

Achaja poderwała się na równe nogi. Tuż za nią stała dziewczyna. Kompletnie naga, z ogonem, z kłami jak u tygrysa, ze szponami, bez oczu. Nie! Miała oczy. Ale, kurde, całe czarne. Bez białka. Jakby same źrenice, jakby dwa węgle włożone w oczodoły. Ale niesamowity widok.

– Ty – Achaja czuła, że zaraz zwymiotuje. – Czy ja też mam takie oczy?

– Mhm – obojętnie skinęła głową tamta.

– O, żesz ty. To dlatego tak mnie razi słońce?

– Jakie słońce? – Akcent tamtej był ledwie zrozumiały. – Przecież jest obsrany środek nocy!

– Jaki, kurwa, środek nocy!? Przecież widzę wszystko jak w dzień!

– No – mruknęła tamta.

Achaja o mało nie zemdlała po raz drugi. O, żesz ty. Tamta miała rację. Przecież gwiazdy. Rozejrzała się wokół. Widziała wszystko, drzewa, krzaki, nawet najmniejsze gałązki. Wszystko szare i jakby spłaszczone, ale… no tak. Jest noc. Co więc będzie za dnia?

– Coście ze mną zrobiły?

– Ty, obca! – Dziewczyna też zdradzała oznaki zdenerwowania. – Ty mnie, gówniaro, zabiłaś!

– Co? – Zarobiła w twarz pięścią. Aż ją zamroczyło.

– Mówię ci wyraźnie, gówniaro. Zabiłaś mnie tamtej nocy. Przebiłaś mi brzuch, a chwilę potem mi, suko, złamałaś kręgosłup!

Nowy cios. Achaja zachwiała się na nogach.

– Wiesz, jak to boli, smarkata?! – kontynuowała obca. – Mam ci złamać, żebyś zobaczyła?

– Lepiej nie – odpowiedziała Achaja dość trzeźwo. – Jeśli mogę prosić.

– Zabiłaś dużo moich koleżanek, gówniaro pieprzona! – ryknęła tamta. – I do tego pięć na zawsze!

Achaja odkaszlnęła.

– Przepraszam – wycharczała, niczego nie rozumiejąc. – Nie chciałam.

– Ja ci dam „przepraszam”, suko! Ja ci dam „przepraszam”.

– Nie chciałam.

Zarobiła nowy cios, w samo czoło. Aż usiadła na ziemi. Tamta podeszła bliżej.

– A to… – Kopnęła ją z całej siły w twarz. Achaja upadła na plecy, czując, jak z jej nosa wylewa się fontanna krwi. – A to za tę, której obcięłaś rękę!

– Wy też żeście mnie nie oszczędzały – szepnęła, a potem skuliła się, bo tamta zaczęła ją bić i kopać. Kopała jak muł. Biła jak kafar wodny. Nie mogła wytrzymać.

Odskoczyła lekko.

– Daj mi, małpo, miecz, to ci pokażę! – krzyknęła.

– Gówno dostaniesz, a nie miecz, smarkata. Ile ty masz, suko, lat?

– O… osiemnaście? Dziewiętnaście, chyba.

Tamta złagodniała nagle. Na jej twarzy pojawił się wyraz niebotycznego zdziwienia.

– Jesteś aż tak młoda?

– No… Chyba tak.

– Ty, obca. Nie piernicz, co?

– No, naprawdę mam najwyżej dziewiętnaście. A ty? Ile masz?

Dziewczyna potrząsnęła głową.

– Czterdzieści osiem.

– Nie chrzań. Ludzie tak długo nie żyją.

Achaja zarobiła w twarz. Pięścią. Ale tym razem tamta sama się zraniła. Walnęła w kieł, rozorała sobie skórę na dłoni i teraz wylizywała ranę. Po chwili jednak znowu zebrała się w sobie.

– Ty gówniaro jedna. – Chwyciła Achaję za włosy i pociągnęła za sobą. – Ty smarku! Zaraz się, suko, dowiesz, co to jest umierać dziewięć razy!

– Przestań! Boli!

– Cię, suko, zaraz dopiero zacznie boleć! Ale najpierw się dowiemy, jak to zrobiłaś.

– O, mamo! Co zrobiłam?

– Jak z tą drugą suką żeście zabiły tyle naszych koleżanek.

Achaja niewiele rozumiała. Szła zgięta za ciągnącą ją za włosy dziewczyną… tfu! kobietą, skoro tamta miała tyle lat, ile mówiła.

– Mówiłaś, że co…

– Że dziewięć masz śmierci przed sobą, smarkulo. A właściwie osiem, bo raz już umarłaś. Jesteś teraz kotem. Człowiekiem-kotem gówniaro. I teraz się dopiero dowiesz, jak wiele bólu można ci zadać, kocurku. Miau? Osiem prawdziwych śmierci. Miau?

Achaja była zbyt dobrze wyszkolona na takie numery. Nie tylko Hekke. Krótki też miał wiele do powiedzenia na temat walki wręcz w obozie niewolników. Wywinęła się jednym skrętem ciała. Podłożyła tamtej nogę, skoczyła na plecy, szarpnęła za włosy i chwyciła jej szyję, gotowa w każdej chwili do skręcenia karku lub uduszenia.

– Miau? – szepnęła kpiąco. – Miau?

Roześmiała się. To był jej świat. To byli żywi ludzie, choć jakoś tam magicznie zmienieni. Żywi. A w odbieraniu życia była trochę lepsza.

– Ty, obca. Puszczaj.

– Miau?

– Ty gówniaro. Jakieś pięćdziesiąt łuczniczek w ciebie mierzy. Puszczaj.

Achaja rozejrzała się. Nie przywykła jeszcze do tej dziwnej nocnej szarości, ale rzeczywiście, ze dwie łuczniczki zdołała zauważyć.

– One odbiorą mi jedno życie, ja tobie też jedno. Która z nas prędzej skończy?

– Nie wygłupiaj się. Nikt cię nie zabije od razu. – Dziewczyna stęknęła lekko. – Najpierw musimy się dowiedzieć, jak z tą drugą pindą zabiłyście aż tyle naszych koleżanek.

– Miau.

– Przestań. Zabiją cię, zanim ze mną skończysz.

– Nie łudź się, kocurku! Zabiję cię wcześniej.

– No, dobra. – Dziewczyna szarpnęła się w stalowym chwycie. Naprawdę była odporna na ból. – Puszczaj.

Achaja potrząsnęła głową.

– Nasikałabym ci na łeb, gdybym chciała. I to zanim by tamte zdążyły strzelić.

Rozluźniła chwyt i wstała spięta, ale tamta nie rzuciła się na nią. Wstała również i przymknęła oczy. Uspokajała się dłuższą chwilę.

– No, chodź – szepnęła wreszcie.

Dała znak łuczniczkom. Te dwie, które widziała Achaja, leciutko zwolniły cięciwy.

Ruszyła za tamtą, ciągle nie mogąc przywyknąć, że widzi wszystko w nocy. To było coś niesamowitego. Widziała gwiazdy jarzące się ostrym blaskiem, widziała każdy listek, gałęzie, pnie, choć jakoś dziwnie szare i spłaszczone, ale widziała. Noc była dla niej jak dzień. Czuła zapach idącej przed nią kobiety i, to było najdziwniejsze, wiedziała, że tamta jest wściekła i zdenerwowana, a jednocześnie ciekawa; wiedziała, że tamta się nie boi, że coś pociąga ją w obcej, że jej nienawidzi, ale i lubi trochę. To wszystko zrozumiała, czując tylko jej zapach. Czuła, dosłownie czuła, że ścieżką, którą szły, przed chwilą przeszły jeszcze dwie osoby, jedną z nich był mężczyzna, że zjadł dość obfity posiłek, że był zupełnie obojętny, że kobieta, która mu towarzyszyła, była w ciąży, niedługo rozwiązanie, że się kochali. O, szlag! Śniło jej się, czy rzeczywiście mogła takie rzeczy po prostu wywąchać?

– Na kolana, smarkulo. – Ta, która ją prowadziła, chwyciła Achaję za włosy i zmusiła do uklęknięcia. – Na twarz padaj, gówniaro! – Przycisnęła jej głowę aż do ziemi.

Achaja usłyszała szelest. Kroki. Dwóch mężczyzn, trzy kobiety. O, kurde. Sama nie wiedziała, czy to usłyszała, czy wywąchała. Była jednak pewna, że się nie myli. Mamo! Co oni z nią zrobili? Jedna z kobiet musiała być bardzo stara, mężczyźni przyglądali jej się z uwagą, inna kobieta była skaleczona w palec, przyłożyła sobie jakieś zioła, szałwię chyba i coś jeszcze. Skąd ona to wszystko wiedziała? No, nie… Po chwili zastanowienia wiedziała, że jedna z kobiet za trzy dni będzie miała swoją przypadłość! Co oni z nią zrobili? Co oni z nią zrobili?

– Ty, obca – odezwała się jedna z kobiet. – Jak zabiłaś tyle naszych sióstr?

– Mieczem… Auuuuu!!! – ryknęła przygięta do ziemi Achaja.

Ta, która ją trzymała za włosy, chwyciła jej ogon i ścisnęła mocno. Zabolało gdzieś w nerkach. Okropnie. Co za idiotyczna sytuacja. Ma teraz ogon, którego tamci mogą używać po to, żeby ją dręczyć. Co za idiotyzm.

– Jak je zabiłaś?

– No, co mam odpowiedzieć? Naprawdę mieczem… Auuuuu!!! Zostaw mój ogon, suko! Auuuuu!

– Jak je zabiłaś?

Co ma im powiedzieć? O co im chodzi?

– Żeby was szlag trafił! Coście ze mną zrobili? Auuuuu! Zostaw mój ogon, ty krowo! Auuu! Zabiję cię, suko, auuu! Teraz przesadziłaś, małpo.

Achaja wygięła się w łuk, wyśliznęła z chwytu i skoczyła do tyłu. Tamta jednak była przygotowana. Odskoczyła również. Spryciara. Ale nie taka znowu. Nie groziła jej śmierć w obozie niewolników, dzień w dzień, przez kilka lat. Achaja odbiła się lekko. W momencie, kiedy tamta robiła obrót, kopnęła mocno, nadając jej jeszcze większą szybkość obrotową. Kiedy zobaczyła plecy tamtej, chwyciła ją pod pachy i zaplotła dłonie na jej karku.

– No i co, króweczko? Mam teraz ścisnąć? Mam ścisnąć? No, co jest? – zakpiła. – Milczysz? Przed chwilą byłaś bardziej elokwentna.

Kucnęła lekko i nadepnęła tamtej na ogon. Uśmiechnęła się, słysząc syk bólu.

– W węża się zamieniasz, że tak syczysz?

– Puść ją – powiedziała jedna z kobiet siedzących w kręgu.

– Tak od razu? Bez buzi buzi?

Kobieta uśmiechnęła się lekko.

– Czuję, jak się boisz – powiedziała cicho. – Czuję to. I nawet wiem czego.

Achaja nie miała podstaw, by jej nie wierzyć. Skoro sama czuła tak wiele.

– Boisz się wbicia na pal – kontynuowała tamta. – A teraz jesteś człowiekiem-kotem. Jak myślisz? Czy wbicie na pal dziewięć razy jest bardziej bolesne od jednego razu, czy też zdołasz się przyzwyczaić?

Achaja puściła tamtą. Zacisnęła szczęki.

– Klęknij – rozkazała kobieta.

Achaja uklękła.

– Na twarz, smarkulo.

Achaja upadła przed nimi na twarz.

– Auuuuu!!! – targnęła się, kiedy niedoszła ofiara nadepnęła jej w odwecie na ogon. Posłusznie jednak znowu po chwili opadła na twarz. Usiłowała podwinąć ogon pod siebie, ale nie do końca jeszcze wiedziała, jak się nim posługiwać.

– Jak zabiłaś siedem naszych sióstr?

Achaja zdecydowała się. Chwyciła ogon ręką i wsadziła sobie między nogi.

– Mieczem! Auuuuu!!!

Zarobiła pięścią w nerki. Aż ją zaćmiło. Usiłowała nie podnosić głowy; wiedziała już, że nie było to dobrze widziane w tym towarzystwie.

– No, co mam powiedzieć? – jęknęła. – Kurde! No… Co chcecie wiedzieć?

– Jak zabiłaś nasze siostry?

– No, mieczem… Ałaaaaaaaa!

Spięła się tak, że dostała dwóch skurczów. Oprawczyni zauważyła to i odskoczyła dwa kroki do tyłu. Achaja jednak nie rzuciła się na nią. Dziewięć razy na pal? Nie. Nigdy w życiu. Będzie tu tkwić na pysku przyciśniętym do trawy, z wypiętym, gołym tyłkiem, choćby ją mieli posiekać.

– O, mamo. Powiem, co chcecie. Tylko co?

– Jak je zabiłaś?

Przytrzymała ręką swój ogon, żeby nie podstawiać tamtej suce narzędzia tortur. Skuliła się i napięła.

– Powiedziałam, że nałożę na kurwy większe podatki! Same zdechły!

Oczekiwała kolejnego ciosu, ale ten nie padł. O, żesz ty. Więc na pal? Czego one chciały?

– Przyprowadzić tę drugą smarkulę – rozkazała kobieta.

Nie musiała czekać długo. Poczuła zapach strachu i to takiego, że ciarki ją przeszły. Chwilę później rzucono kogoś na kolana, a potem na twarz tuż przy niej. Ostrożnie zerknęła w bok. To była Arnne. Goła, z kłami i pazurami jak u zwierzęcia, z ogonem i oczami jak węgle.

– Proszę! Błagam! Nie róbcie mi nic złego – płakała czarownica. – Zabijcie mnie, proszę. Ale raz! Raz i już, co? Proszę!

– No i co, siksy. Teraz płaczecie? Jak zabiłyście nasze siostry?

– To ona zabijała! – krzyknęła Arnne, wskazując na Achaję. – Ja tylko zrobiłam światło! Auuuu!!!

Achaja poczuła ulgę. Ktoś mocno ścisnął ogon czarownicy. Bardzo mocno.

– To ona! – krzyczała Arnne. – To ona, uwierzcie mi, błagam. To ona!

– Jak zrobiłaś światło?

– Ojej… no… jestem czarownicą przecież. Auuuu!!! Czarownicą, prawdę mówię. Auuuuu!!! Niech ona mnie nie rusza. Auuuu!!! Błagam, proszę, zrobię, co chcecie, błagam, auuuu!!!

Rozbeczała się tak, że trudno było zrozumieć, co mówi.

– Słuchajcie, smarkule – powiedziała kobieta. – Ja chcę wiedzieć tylko, jak to zrobiłyście.

– Proszę pani – szepnęła Achaja. Trochę bała się podnieść głos. – My się chyba nie rozumiemy… Auuuu!!! No, niech ona zostawi mój ogon, kurwa! Auuuuu!!! Proszę… Auuuu!!! Proszę, dajcie mi coś powiedzieć.

Dyszała chwilę.

– To ona – krzyknęła Arnne. – To ona zabijała!

– Jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć, to dajcie nam mówić. Proszę. Ja naprawdę nie wiem, o co wam chodzi… Auuuu!!!

Tym razem kobieta dała jednak znak oprawczyni. Achaja podniosła lekko głowę. Na tyle przynajmniej, żeby wyjąć nos z trawy.

– Ja naprawdę nie wiem, o co wam chodzi. Zabijałam je mieczem, ale jeśli pragniecie innej wypowiedzi, to, oczywiście, zmienię zdanie. Ja…

– Jak mogłaś je zabić w nocy? Kiedy nic nie widziałaś, a one widziały?

– Jestem szermierzem natchnionym, proszę pani. Nieźle mi poszło nawet z samym Virionem. Ja jestem w tym dobra, proszę pani.

– Szczypce – rozkazała kobieta.

Achaja zobaczyła nagle, jak jej dotychczasowa oprawczyni dostaje od kogoś wredne, duże szczypce. Jak bierze jej ogon do ręki i wkłada między dwa tępe końce.

– Nie! Ja wszystko powiem, proszę pani! Powiem!!! Proszę.

– Mów.

– Ale co? – wyrwało się skołowanej dziewczynie.

– Boi się. Mówi prawdę – powiedział jeden z mężczyzn.

– Tyle sama wiem. Dlaczego nie odpowiada?

– Nie rozumie.

– Jak tego można nie rozumieć?

– Nie wiem.

Zapadła dłuższa cisza. Achaja dyszała ciężko, widząc swój własny ogon ujęty szczypcami. Szlag! Co za idiotyczna sytuacja. Przyprawili jej ogon i teraz będą dzięki niemu dłużej męczyć. Dobrze, że jej nie zrobili uszu jak u słonia. Wtedy męki mogłyby trwać setki dni.

– Jak to zrobiłyście? – warknęła kobieta.

Achaja już chciała powtórzyć: „mieczem”, ale ogon w szczypcach sprawił, że tylko zacisnęła szczęki. Arnne natomiast wykazała się nagle jakąś szczątkową odwagą.

– Jesteśmy inne niż wy – jęknęła. – Nie dziwi was, dlaczego wojsko zabijało was strzałami. Strzały z kusz rozumiecie. Ale ona – zerknęła na Achaję – jest szermierzem. Ona potrafi zabijać nawet po ciemku. Lepiej niż ci, którzy po ciemku widzą. Ona sama nie wie, jak to robi. Uwierzcie nam. Ona tego nie potrafi powiedzieć. Potrafi zabić. Dlatego nie rozumie, o co ją pytacie. Dla niej zabić to jak dla was… nie wiem… zjeść coś… czy… Auuuuu!!!

– Ty – jakaś stopa dotknęła głowy Achai – czy ona mówi wszystko?

– Tak, proszę pani!

– A jak zabijasz, nie wiedząc, że zabijasz?

– Nie wiem. – Achaja rozszerzonymi oczami patrzyła na szczypce. – No, zabijam, bo umiem. Nie wiem, jak to powiedzieć! Nie widziałam niczego, ale pomogła mi porucznik saperów, a potem ta czarownica. Zobaczyłam coś i wtedy…

– Zabijałaś nawet jak nic nie widziałaś.

– Machałam mieczem na oślep.

– Tak dobrze?

Te szczypce! Jak ściśnie, to…

– Mogę zademonstrować – zaryzykowała. – Mogę zabić tę małpę, co trzyma te szczypce, zanim je zewrze.

Chwila wahania. Członkowie rady zapewne spojrzeli po sobie.

– Wierzę ci. Ale jak to robisz?

– O, mamo. Wyszkolona jestem, normalnie, no. Nie wiem, jak to robię! Robię i już.

Kobieta zamyśliła się. Cisza przedłużała się nieznośnie.

– Wierzę jej – powiedziała w końcu. – A ta druga?

– Ona też nie wie, jak to robi – powiedział jeden z mężczyzn.

– Jeśli przyślą więcej takich jak one, to będzie po nas.

– Nie! – krzyknęła Arnne. – My jesteśmy jedyne. Jedyne w swoim rodzaju. Takich jak my nie ma wielu. Proszę pani, nie róbcie mi nic złego, proszę. Czarownic takich jak ja jest w Arkach kilka. Takich jak ta obok mnie, szermierek, nie ma chyba w ogóle. Może jeszcze jedna, dwie, ale wątpię.

– Mogłaś tego nie mówić, suko! – warknęła Achaja.

– Stul pysk – warknęła czarownica. – Może nas nie zamęczą. Ja mówię prawdę, proszę pani. Nie będzie więcej takich ja my. Proszę mi wierzyć. Błagam!

– Jedna się strasznie boi, druga trochę mniej. Dlaczego? – spytała kobieta.

– Ta, co się strasznie boi, jest tą… no… „czarownicą” – powiedział jeden z mężczyzn.

– Umie robić światło. Jest odważna. Została w bitwie sama. Wtedy się nie bała.

– Bała się. Ale coś ją zaćmiło. Ta druga, od miecza, też się boi, a wtedy poszła na śmierć. Co je zaćmiło?

– A ta dziewczyna, która rozpaliła niezwykle jasną pochodnię? Wiedziała, że zginie, bała się, a jednak to zrobiła. One mają tylko jedno życie. I poświęcają je czasami.

– Owszem. Teraz jednak obie śmierdzą tchórzem jak żadna z naszych. Zrobiłyby wszystko, żeby ich nie zamęczyć. Tfu! Dno!

Mężczyzna wstał lekko i przejął je od dziewczyny szczypce, ciągle z ogonem Achai przełożonym między ostrzami.

– I co? – spytał. – Zrobisz wszystko, co ci każę? Upodlisz się, jak zechcę?

Nie odpowiadała. Niby co powiedzieć w tej sytuacji?

– No, mów. Co zrobisz?

Achaja na kolanach, goła, z twarzą przy ziemi i z idiotycznie wypiętym tyłkiem, powiedziała cicho:

– Zabiję cię, panie. Zanim zdołasz zewrzeć palce.

– Wiesz ile łuków do ciebie mierzy?

– To bez znaczenia, panie. Zabiję cię, nawet mając pięćdziesiąt strzał w tyłku. – Przełknęła ślinę. – Chcesz się założyć?

Zwątpił! Naprawdę zwątpił. Było bez znaczenia, co z nią później zrobią. On uwierzył, że Achaja tego dokona. Podszedł do Arnne.

– A ty, tchórzu?

– Panie ja… ja wszystko powiem. Proszę. Błagam!

– Zamęczymy was obie. To będzie tak straszna śmierć, że nie jesteście sobie w stanie tego wyobrazić. – Kopnął ją lekko. – No, powiedz. Tylko bez błagania. Ty też jesteś w stanie mnie zabić?

Było to idiotyczne. Arnne tak samo jak Achaja bała się podnieść głowę, żeby nie wywołać reakcji. Jednak krzyknęła:

– Owszem, gnoju! Mogę cię zabić w każdej chwili!!! I bez znaczenia, co ze mną potem zrobią!

Mężczyzna wyprostował się powoli. Słyszały to raczej, niż widziały, obie nie mogły podnieść głowy.

– Obie są godne – powiedział. – Obie się boją, ale obie są godne.

– Twoje słowa – powiedziała kobieta. – Niech tak się stanie.

Rada, przesłuchujący, czy jak ich tam zwać, wstali szybko i odeszli bez słowa. Było to tak niespodziewane, że Achaja i Arnne leżały z twarzami w trawie długo jeszcze po tym, jak ich dwie „osobiste” oprawczynie odeszły również. Nie śmiały głębiej odetchnąć.

– No, co tak sterczycie z tyłkami do góry, siostrzyczki? – rozległ się czyjś roześmiany głos.

Podniosły głowy. Powoli. Obok stała naga dziewczyna. Bez żadnego ogona. Bez szponów i kłów.

– No, co z wami? Chcecie, żeby was jakiś wilk dopadł od tyłu?

Zaklęły. Achaja i Arnne jednocześnie. Tym samym przekleństwem.

– Jesteście bliźniaczkami? – spytała dziewczyna. – E… Niepodobneście do siebie.

Podniosły się. Najpierw Achaja, niepewna jeszcze, potem Arnne. Obie rozglądały się na boki.

– No, co z wami? Chcecie jeść? Pić?

– Bić – warknęła Achaja. – Jak dorwę tę, która trzymała mój ogon w szczypcach, to…

– Jak ci się nie podobało, to dlaczego go nie zniknęłaś?

– Znik… co?

– Dlaczego nie machnęłaś człowieka?

Achaja i Arnne spojrzały po sobie oszołomione.

– Co? O czym mówisz?

Dziewczyna podeszła do Achai i lekko uderzyła ją w twarz.

– No! Zrób to.

– Co?

Jeszcze jedno uderzenie w drugi policzek. Również słabe. Lekki, „przyjacielski” kopniak w ogon.

– No, zrób to! Zniknij.

– Kurde, co?

Dziewczyna znowu uderzyła Achaję w twarz. Leciutko. Jakby dla otrzeźwienia. Achaja jednak poczuła, że odpływa. Przez moment była naprawdę nieprzytomna. Ocknęła się jednak bez kłów, pazurów i ogona.

– O, żesz – westchnęła. – To można znikać?

– Już chwyciłaś? – dziewczyna roześmiała się. – No, a teraz ta druga.

Arnne chwyciła jeszcze szybciej. W końcu była czarownicą. Coś nią wstrząsnęło. Po chwili nie miała już ogona, ani żadnego innego atrybutu kota. Poza smolistymi oczami.

– Jestem Aiiiiiiiiiiii.

– Jak? Ai? Czy A. I.? – Achaja nie wiedziała, czy chodzi o imię, czy inicjały.

– Aiiiiiiiiiiii – powtórzyła tamta.

– Aiiiiiiiiiiii?

– Nie. Jak ty to mówisz? – roześmiała się. – Co, akcentu nie łapiesz? Coś z twoimi uszkami nie tak?

– Aiiiiiiiiiiii? – powtórzyła Arnne.

– No. Tobie lepiej idzie – uśmiechnęła się dziewczyna. – Może rozpoznam moje imię, jak mnie zawołasz. Cha, cha… czemu się nie śmiejesz?

– To był dowcip? – spytała czarownica, trochę stropiona.

– Co było? – nie zrozumiała tamta.

– Słuchaj A. I. czy jak ci tam – przerwała jej Achaja. – Co z nami zrobili?

– Skocili cię, laleczko. Ale masz fajny tatuaż na twarzy. Zrobiłabyś mi też taki?

– Lepiej nie. Chciałam…

– A na tyłku to dopiero masz fajną bliznę – przerwała jej tamta. – Pewnie bolało, jak robili, co? Ale dla piękności można się poświęcić, co? Zrobisz mi też taką?

Ledwie ją rozumiały. Miała taki dziwny, śpiewny akcent.

– Ty chcesz, żeby ci takie coś na tyłku wypalić?

– No!

Obie, Achaja i Arnne, spojrzały po sobie. Odruchowo i niepotrzebnie, bo po czarnych teraz, pozbawionych białek oczach trudno było oczekiwać, że zdołają wykonać „porozumiewawcze spojrzenie”. Obie wyglądały jak trupy. A raczej jak demony.

– Ty – szepnęła Achaja do czarownicy. – Co tu się dzieje?

– One są odcięte od świata. Dlatego piętno niewolnicy uważają…

– Ja nie o tym. Co z nami zrobili?

– Jejku. Nie wiem. To jest jakiś inny rodzaj magii. Dlatego niczego nie czułam, wtedy przed bitwą. Nie wiem, co to jest.

– Ty, Aiiiiiiiiiiii, czy jak ci tam – kontynuowała indagację Achaja. – Co z nami zrobili?

– Skocili.

– Co?

– No, zrobili z was wojowników. Ludzi-koty! Fajnie, co?

– Kurwa!

– No, tylko tak dało się was obydwie przywrócić do życia. Przecież obie byłyście zabite w bitwie. A Starsi musieli się dowiedzieć wielu rzeczy od was. Szczególnie od tej z tatuażem. Jak ci na imię?

– Achaja.

– Jak??? Uuuu… Jak to się w ogóle da wypowiedzieć?

Achaja i Arnne znowu spojrzały na siebie, ale dziewczyna chichotała w najlepsze. Chyba to był kolejny miejscowy dowcip. Czarownica straciła cierpliwość.

– Aiiiiiiiiiiii, daj mi jakieś ubranie.

– Co?

– Ubranie! Coś, co mogłabym na siebie włożyć. No. Żeby się czymś okryć!

– Aaaaa… wiem. – Dziewczyna skoczyła w krzaki.

Słyszały, jak biegnie z jakąś nieprawdopodobną szybkością. Obydwie łowiły jej zapach. To było niesamowite doświadczenie. Zapach! Obydwie mogły teraz iść jej tropem jak gończe psy. One widziały, tak, widziały jej zapach. Czarownica zaklęła cicho. Dla niej, dla jej wyczulonych zmysłów, musiało to być doświadczenie jeszcze bardziej niesamowite niż dla Achai.

Dziewczyna wróciła szybko. Miała w rękach pociętą sztychami mieczy, zakrwawioną kurtkę Achai. Narzuciła sobie na ramiona. Wyraźnie widać było srebrne odznaki pułku, dystynkcje majora i złoty wężyk księżniczki.

– Fajna, co?

– O, żesz ty… To moja.

– Teraz moja, koleżanko – roześmiała się dziewczyna. – To ja ci przebiłam płuco i zdarłam to z ciebie. Teraz moja!

Achaja i Arnne znów próbowały porozumieć się wzrokiem. Jakby dwa trupy spojrzały na siebie. Nie można było niczego wyczytać z twarzy.

– Coście z nami zrobili?

Dziewczyna ponownie się uśmiechnęła.

– Jak wam to wytłumaczyć? – Wzruszyła ramionami. – Jesteście pierwszym napastnikiem, który zadał nam takie straty. Starsi musieli się dowiedzieć, jak to zrobiłyście. Kim jesteście, ile waszych jeszcze przyjdzie, żeby nas zabijać, żeby palić las. No, ale obie już nie żyłyście. Ja ciebie zabiłam – wskazała na Achaję. – Bośmy się już zaczęły zakładać, komu się uda dosięgnąć takiej wojowniczki jak ty. – Rozłożyła ręce w geście uwielbienia. – Jaki honor! Cięłaś mieczem jakoś tak dziwnie. Były chwile, kiedy myślałyśmy, że widzisz po ciemku jak my, były chwile, kiedy sądziłyśmy, że nie widzisz niczego. To było dziwne. A tamtą – wskazała na Arnne – zabiła moja koleżanka. I dalej było dziwnie… dziwnie, dziwnie. Wyście zginęły, a tamci, co chcieli dostać się do was spoza lasu, zostali pobici, zaczęli uciekać, ale rozdzielili się w pewnym momencie i zawrócili, jakoś tak z dwóch stron.

– Podwójny rygiel – mruknęła Achaja. – Klasyczny manewr pozornej ucieczki. Dałyście się na to zrobić?

Dziewczyna skinęła głową.

– Zabili dużo naszych. I te strzały, i ci, co uderzyli w nasze plecy, z waszej grupy. Musiałyśmy się dowiedzieć. Ale wyście już nie żyły. Nie mieliśmy żadnego żywego jeńca. To wtedy Starsi postanowili, żeby was ożywić – wy dwie byłyście najważniejsze. Ale to możliwe tylko jak kogoś się robi wojownikiem.

– Jak się robi? – spytała Arnne. – Jak można ożywić trupa?

– Tu jest magia Bogów. Tu jest sam… – wyraźnie brakowało jej słowa – sam matecznik. Magia Bogów! Można zmienić człowieka w kota. Nie do końca. Ale… Można przywrócić życie. Sprawić, żeby człowiek widział inaczej, czuł inaczej i się zmieniał.

– Naprawdę macie po dziewięć żyć?

– Chyba nie dałyście się na to nabrać? Cha, cha, cha… Dziewięć żyć? Czemu od razu nie piętnaście?!

Achaja zaklęła brzydko, ale tamta nie zrozumiała.

– My chyba inaczej rozumiemy śmierć niż wy – ciągnęła. – Wy chyba myślicie, że jak się człowiek nie rusza i nie oddycha, to już umarł. My nie. Jeszcze można go ożywić.

– Zamieniając w kota?

– To można tylko raz. Jak już jesteś naszym wojownikiem, drugi raz cię nie ożywią w ten sposób.

– A ta, co jej złamałam kark? Jak ożyła?

– Akurat, złamałaś. No pewnie, kości można szybko zrosnąć, cios w brzuch nie jest u nas niebezpieczny. Ona umarła według waszych pojęć. Gdybyś jej odcięła głowę, to byśmy jej nie uratowały. To jest tak. Cios mieczem w serce jest dla was śmiertelny. To śmierć. Dla nas nie. Nie, nie, zupełnie nie. Można uzdrowić. Ho! Uzdrowić i już, ale… jak poleżysz za długo i nikt ci nie będzie pomagał, to umrzesz jak każdy zwykły człowiek. O! Tak mówiąc masz bardzo dużo żyć, nie dziewięć, nie piętnaście, ale sto i więcej. Ale jak ci ktoś utnie głowę… To masz tylko jedno życie. Jak każdy. Każdy, każdy.

– Czyli jednak nie do końca kłamała ta, która mówiła, że mnie wbije na pal dziewięć razy?

– Na pal to ona mogłaby cię wbijać tyle razy, ile by chciała. Ona jest Starsza, Starsza. Mówiła: „dziewięć”, bo wiemy, że u was jest taki głupi przesąd, że kot ma dziewięć żyć. Nie było chyba czasu, żeby ci tłumaczyć, że mogłaby cię zabijać i sto razy. Sto razy, sto! Albo i – pokazała na palcach – tyle razy po sto. By bolało, ojej! Ojej!

Achaja jęknęła. Sto razy! Dobrze, że reszta świata nie ma takich możliwości. Oczami wyobraźni ujrzała trybunał, który orzeka w jakiejś sprawie: „Wysoki sąd skazuje winnego na trzydzieści śmierci przez powieszenie, do tego dwa razy łamanie kołem, dziesięciokrotne utopienie, sześć razy spalenie, a potem to już tylko czterysta lat ciężkich robót z wbiciem na pal co dziesięć dni ku rozrywce skazanego”. Pewnie nie byłoby już zbrodni.

– Jak można was… – Arnne zawahała się – jak można nas więc zabić?

– Jak każdego, jeśli jesteście poza Lasem. Jeśli w Lesie, i nie za daleko trzeba nieść trupa do Starszego, to: ucięcie głowy, tego nikt nie naprawi. Przecięcie ciała na pół. Nawet odrąbanie ręki czy nogi. Takie coś to tylko Starsza Starsza mogłaby pewnie naprawić.

– A jak naprawiłyście moją rękę? – Achaja podniosła lewą dłoń i poruszyła palcami.

Aiiiiiiiiiiii roześmiała się.

– To nawet ja bym ci naprawiła, mimo że nie jestem Starszą. Sama mogłabyś to zrobić, jakbyś się dostatecznie skupiła. Sama, sama!

– A moje blizny? Jak zniknęły?

– Skórę naprawić łatwo. Uh! – klasnęła w dłonie. – O, tak szybko.

– Żeby was. Nie mogłybyście mi usunąć też tej z tyłka?

– No toż ona nie z bitwy. Ktoś ci specjalnie zrobił, nie? Nie, nie? Żebyś piękna była. Piękna, piękna.

Arnne potrząsnęła głową zrezygnowana.

– Co z nami będzie? – spytała.

– Jak to, co? – Aiiiiiiiiiiii spojrzała wyraźnie zdziwiona. – Obie jesteście już nasze. Będziecie z nami żyły, będziemy razem walczyły. Uuuuu! Ja chcę, żeby ta Ach… Ach… Achiiiija czy jak, nauczyła mnie tak robić mieczem. I chcę, żeby mi zrobiła taki sam tatuaż. Musi, musi. Tatuaż koniecznie. Tak!

– Zastanów się jeszcze – mruknęła Achaja kpiąco.

– Nie, nie. Chcę. Dam ci za to mój łuk, co? Pokażę ci, jaki jest fajny. Sama robiłam, dwa lata. Dam ci, co?

– Weź przestań. Uspokój się.

– Nie, nie. Dam ci jeszcze trzydzieści strzał, co? Też sama robiłam. Co? Dam czterdzieści!

Achaja zatrzymała się i spojrzała tamtej w oczy.

– Na całe szczęście nie umiem tatuować. A poza tym strzelam z łuku, mówiąc delikatnie, jak dupa wołowa.

W malutkiej grocie, przy ognisku, siedzieli dziewczyna i chłopak. Oboje nadzy jak wszyscy inni. Arnne westchnęła ciężko i zagryzła wargi. Najpierw nie chciała wejść, a kiedy Aiiiiiiiiiiii i Achaja wepchnęły ją siłą, zasłoniła się rękami. Wściekła jak osa, usiadła gdzieś z boku, podciągając kolana pod brodę i oplatając ramionami.

– Co z nią? – spytała dziewczyna przy ognisku. – Chora?

– Nie przejmuj się – uśmiechnęła się Achaja. – Macie coś do jedzenia?

Tamta skinęła głową, ale Aiiiiiiiiiiii nie dała jej dojść do słowa.

– Widzisz, jaką mam kurtkę? – wrzasnęła do koleżanki.

– Przestań. Chwalisz się tym do znudzenia.

– Ale tobie jeszcze nie mówiłam. To jej. – Chwyciła Achaję za włosy i potrząsnęła lekko. – Zdobyłam se. Widzisz, jakie ma tu fajne. – Dotknęła końcami palców srebrnych dystynkcji majora. – Widzisz?

– Żeście ją chyba na rożen nadziewały, wojowniczki – mruknął chłopak. – Pocięta i pokrwawiona jak zając w połowie jedzenia.

– Widać, jak trudno było zdobyć! – krzyknęła Aiiiiiiiiiiii. – Żeby mi nikt tego nie śmiał myć ani zszywać. I ja ją zdobyłam. – Palnęła Achaję w ucho i to dość mocno. – Spróbuj się z nią, jak myślisz, że było łatwo.

– Teraz? Jak już jest wojowniczką? Ty ją oprawiałaś, jak jeszcze była człowiekiem.

– Tak? To ty się zmień, a ona nie. Zobaczysz, jaki da ci wpiernicz. Flaki z ciebie wypruje. – Palnęła Achaję w kość policzkową. – Jesteś głupi jak wiewiórka! Głupi, głupi.

– Czy mogłabym prosić, żebyście nie dyskutowali więcej o mnie? – Achaja rozcierała ucho i policzek. – Dacie coś do zjedzenia?

Dziewczyna podała im dwa duże kawałki suszonego mięsa.

– Czy mogłabym prosić o jabłko? – szepnęła Arnne, obracając w dłoni swoją porcję. Nie widziała czegoś takiego pewnie nigdy w życiu. Szczególnie teraz, kiedy węch miała wyczulony do granic możliwości, nie mogła się zdobyć, żeby włożyć do ust coś tak śmierdzącego.

– Co?

– Jabłko. Proszę.

– Czego ona chce? – spytała dziewczyna przy ognisku. – Jajko?

– Jabłko. Proszę was bardzo.

– Co?

– Nie przejmujcie się nią – mruknęła Achaja.

Wbiła zęby w swoją porcję, a potem wyjęła z dużym trudem.

– Słuchaj, Aiiiiiiiiiiii… Jak się robi te kły?

– Chcij.

– Co?

– Musisz chcieć. No, chcij. – Aiiiiiiiiiiii strzeliła ją dłonią w policzek. – No. Nie myśl. Chcij. Nie myśl w ogóle. – Uderzyła w twarz z drugiej strony. – No.

Achaja poczuła lekkie zaćmienie. Boleśnie ugryzła się w język. Miała już kły, pazury i ogon. Westchnęła ciężko, oszołomiona. Ale gryzienie, a właściwie rozszarpywanie porcji poszło jej dużo łatwiej. Mięso było nawet dość smaczne, pod warunkiem, że konsekwentnie oddychało się przez usta, lekceważąc nos, który wysyłał sygnały do reszty organizmu, że trzeba natychmiast wymiotować.

– Czym ty się tak denerwujesz, smarkata? – spytał wyraźnie zaciekawiony chłopak.

– Kurde, skąd wiesz?

Wskazał na koniec jej ogona, który drgał lekko. Roześmiała się z pewnym trudem, powstrzymując torsje. Krótki miał rację. To zapach. Zapach był winien wszystkim obrzydzeniom. I słusznie pozbawił ją tego zmysłu w obozie niewolników. Teraz jednak czuła, że nigdy w życiu nie zjadłaby już żadnego robaka. Odrzucało ją od mięsa, nawet świeżego, na samą myśl o jego zapachu. Chciała jabłko, tak jak czarownica, ale po pierwsze, była naprawdę głodna, a po drugie, w przeciwieństwie do Arnne, wiedziała, że trzeba zaspokajać potrzeby ciała tym, co jest pod ręką. Wtedy ciało nie zawiedzie. Inaczej sam sobie będziesz winien.

– Wiesz – uśmiechnęła się do chłopaka – po raz pierwszy w moim życiu ktoś mnie wskrzesił, zamienił w zwierzaka i powiedział, że do końca życia będę mieszkać w tym lesie, żrąc to świństwo. A poza tym, wszystko w porządku. Naprawdę nie wiem, czym się denerwuję.

– Słusznie, koleżanko – poparła ją niespodziewanie Arnne. – Ktoś im musiał to nareszcie powiedzieć.

Achaja spojrzała na czarownicę.

– Cieszę się, że przynajmniej jesteśmy już na „ty”! – dobiła ją. – I że nie muszę już dygać na pani widok.

– One naprawdę są wściekłe – zdziwił się szczerze chłopak. – Ciekawe dlaczego?

Aiiiiiiiiiiii włożyła palec do nosa i dłubała nim zawzięcie dłuższą chwilę.

– Potrzebują mężczyzny – zawyrokowała. – Pomożesz im?

– Pewnie. – Chłopak wstał lekko. – Której najpierw?

Arnne pisnęła cienko, przerażona do granic możliwości. O mało nie wybiła sobie zębów kolanami, usiłując się zasłonić.

– Nie! Nie! Proszę.

Chłopak patrzył zdziwiony. Aiiiiiiiiiiii i koleżanka przy ogniu również.

– Ty pierwsza? – Podszedł do Achai.

Spojrzała na niego skonfundowana. Nie było to dla niej nic nowego, w przeciwieństwie do czarownicy, ale obcesowość propozycji nawet ją wytrąciła z równowagi.

– No, co? Przestaniesz się denerwować – powiedział z jakąś niesamowitą prostotą. – Będzie ci dobrze, smarkata. Będziesz bliższa – uśmiechnął się ciepło.

Achaja, spłoszona, spojrzała na Aiiiiiiiiiiii, ale tamta tylko skinęła zachęcająco głową.

– No, już – mruknęła dziewczyna przy ognisku. – Bo se inaczej zęby stępisz, zgrzytając w złości.

Chłopak pomógł jej wstać. Była naprawdę oszołomiona. A przecież… Czuła jego zapach, wiedziała, że jej pragnie, że jest trochę przestraszony. Trochę. W końcu była obca. Że chce jej pomóc, że ją lubi, że lubi widok jej ciała. Przełknęła ślinę.

– Gdzie pójdziemy?

– Achaja! – krzyknęła czarownica. – No, co ty?!

– Niby gdzie mamy iść? – spojrzał zdziwiony. Kiwnął głową w stronę posłania ze splecionych delikatnych gałązek tuż obok. Podszedł jeszcze bliżej, dotknął jej biodra. Drgnęła lekko. Nie. Nie pokaże mu, że się boi. Przylgnęła do niego, obejmując rękami ramiona. Wzięła głębszy oddech.

– Jak mam zniknąć te zęby?

– A po co znikać? – uśmiechnął się ciepło. – Będziesz więcej czuła.

Pocałował ją delikatnie w usta. I jeszcze raz. I znowu. Było jej miło i tak jakoś bezpiecznie. Nawet nie wiedziała, kiedy otworzyła usta, i jego ciepły, ruchliwy język zmusił ją do zarzucenia mu rąk na szyję. A potem… Dotykania jego ciała. Coraz śmielszego, coraz bardziej nerwowego. Jego dłoń zacisnęła się na nasadzie jej ogona i zaczęła go delikatnie ugniatać. Następnie zaczęła ślizgać się po jej plecach, szyi, piersiach. Nie przestawał całować. Nagle oderwał się od niej. Zaczął całować włosy, oczy, ramiona. Kiedy zaczął ssać jej sutki, syknęła cicho. Przytrzymała rękoma jego głowę, żeby trwało to jak najdłużej.

– Achaja! – Arnne patrzyła przerażona. – Co ty robisz?

Drżała. Nie mogła wziąć głębszego oddechu. Te wszystkie miejsca, gdzie niewiele czuła dzięki torturom Mistrza Anai, teraz były wyleczone. Czuła. Nie mogła chyba już czuć więcej. Wydawało jej się, że ma gorączkę. Chłopak klęknął. Objął ją mocno w pasie i zaczął całować jej brzuch. Wnętrze jej ud i znowu brzuch. Kiedy zaczął gładzić delikatnie jej pośladki, zanurzyła ręce w jego włosach i z całych sił przycisnęła jego twarz do łona. Oczekiwanie na jego usta było torturą. A on jedynie ocierał się o nią policzkiem. Jednostajnie i leniwie. Kiedy już straciła nadzieję, że coś się jeszcze wydarzy, poczuła w sobie jego język. Poczuła, że słabnie. Poczuła, że mdleje. Chłopiec przytrzymał ją i delikatnie położył na ziemi.

– Chyba nie zrobisz tego przy nich wszystkich?

Nie zrozumiał. Arnne zamknęła oczy. Zasłoniła sobie głowę rękami. Aiiiiiiiiiiii razem z koleżanką patrzyły, obie zaciekawione.

– Wstydzę się.

Znowu zaczął ją całować. Całą. Pocałunek przy pocałunku. To wszystko, co „popsuł” jej Mistrz Anai, teraz było „naprawione”. Czuła. Czuła wszystko. Całował jej nogi, przesunął wargami po udzie, znowu poczuła jego język gdzieś we wnętrzu. Dokładnie we wnętrzu. W środku. Nie mogła przełknąć śliny, zupełnie jakby cała wilgoć jej ciała spłynęła na dół. Kiedy dotknął ud, natychmiast rozchyliła je, podciągnęła go w górę i wolnym, rytmicznym ruchem zaczęła unosić pośladki, dotykając łonem jego brzucha coraz niżej i niżej. Wreszcie uniosła nogi, żeby mu pomóc, a także żeby pomóc sobie. Położyła nogi na ramionach chłopca i wtedy poczuła że ociera się o nią.

– Chcę – szepnęła. – Teraz.

Wtedy wszedł w nią gwałtownie. Stali się jednym ciałem. Nie mogła otworzyć oczu. Przestała odczuwać wstyd. Jedynym uczuciem, jakie ją ogarnęło, była nieporównywalna z niczym błogość, przerodzona po chwili w lęk, że stanie się coś, co przerwie to, co się z nią dzieje. Wtedy zaczęła jęczeć. Zaczęła zatapiać się w tym, co ich łączy. Krzyknęła dokładnie w tej samej chwili co chłopak.

Dopiero po dłuższej chwili otworzyła leniwie oczy. Teraz zaczęła słyszeć, co działo się wokół niej. Dwie chichoczące dziewczyny przy ogniu, które bez jakiegokolwiek zażenowania komentowały to, co widzą, nawet wymieniały fachowe uwagi. Struchlałą Arnne oplecioną własnymi rękami, która mruczała coś do siebie przerażona.

Tak bardzo chciała się czymś przykryć. Mięśniami łydek i ud czuła jego młode, poruszające się rytmicznie i gwałtownie ciało. Rękami obejmowała jego głowę. Zacisnęła zęby, musiała. Drżała lekko, czuła, że wszystko, tam w środku, napina się coraz bardziej. O, mamo. Niech on nie kończy przy nich. Niech one tego nie widzą. Poczuła jak… jakby posłanie poruszyło się pod nią. Zacisnęła oczy aż do bólu. Niech on nie kończy przy nich. Niech nie robi tego na ich oczach!

– Au! – Poczuła pierwsze uderzenie. Poczuła łzy na policzkach i rumieniec, który palił jej twarz. – Mmmmmmmm… – Usiłowała zaciskać szczęki. To nie była grzeczność z jej strony. Przytulała się do niego całą siłą swych rąk i nóg.

– Leż jeszcze… Jeszcze trochę… – prosiła. – Leż jeszcze.

Pocałował ją leciutko.

– Jeszcze trochę, leż, proszę – szepnęła.

O, mamo… Jak on wstanie teraz? Przy wszystkich?… Rozluźniła nogi. Zsunął się z niej delikatnie. Skuliła się na posłaniu, ale to nic nie dawało. Usiadła, zsuwając nogi jak Arnne i obejmując się rękami. Chłopak siedział tuż obok, wyraźnie zadowolony. Policzki paliły ją tak, że tatuaż musiał się już pewnie zrobić czarny. Nie mogła podnieść wzroku.

Aiiiiiiiiiiii podeszła do niej i usiadła tuż obok.

– Gdzie… Gdzie mogę się umyć? – szepnęła.

– Tu obok jest malutkie jeziorko. Ale posiedź jeszcze z nami. – Aiiiiiiiiiiii podała jej małą czystą szmatkę. – Posiedź jeszcze.

Odczekała chwilkę, potem, objęła Achaję ramieniem.

– I co? Troszkę lepiej?

Achaja położyła głowę na jej ramieniu. Nie miała ochoty niczego mówić. Chłopak przykucnął nad ogniskiem. Zerknął kilka razy na dziewczyny, potem uśmiechnął się wrednie. Tak wrednie, jak to tylko potrafią mężczyźni.

– To teraz. Ta druga.

– Nie! – jęknęła Arnne. – Proszę! Nie! Ja… Ja jestem dziewicą! Proszę!

Chłopak podszedł do niej. Delikatnie dotknął jej głowy. Czarownica szarpnęła się mocno.

– Nie! Proszę, nie. Achaja, zrób coś! Ja nie chcę!

– Uspokój się – szepnęła Achaja. – To nie bitwa trzech kompanii otoczonych w lesie.

– Ale ja nie chcę! No, powiedz mu, że ja nie chcę!

Chłopak dotknął tyłka Arnne, a ta podskoczyła, wierzgając nogami. Upadła na plecy. Nie wykorzystał tego, choć mógł. Uśmiechnął się. Obie dziewczyny z lasu roześmiały się głośno.

– Achaja! Ratuj!

Achaja opuściła oczy. Aiiiiiiiiiiii jednak uderzyła ją łokciem w bok.

– Patrz teraz.

– Nie, nie, nie! – krzyczała czarownica. – Powiedz mu, że go zamienię w mrówkę!

– Akurat.

Chłopak położył się obok Arnne. Objął ją delikatnie. Czarownica wierzgnęła jak stary muł. Ale chłopak też był silny.

Achaja znowu opuściła oczy. Dziewczyny z lasu przeciwnie. Jak zwykle zaczęły chichotać i komentować. Widać nie było tu żadnych tabu.

Dłuższy czas potem myły się w malutkim jeziorku, raczej stawie zagubionym wśród drzew. Właściwie to myła się Achaja, pływała, nurkowała w niesamowicie zimnej wodzie. Arnne stała jakieś piętnaście kroków dalej.

– Kurczę! Jak mam do ciebie dojść? – krzyknęła w desperacji.

– Rób małe kroczki.

– Ale, kurczę, jak? Przecież… – Nie mogła powiedzieć tego, co chciała. Jej policzki płonęły dużo bardziej niż u koleżanki przedtem.

– No, przyjdź tu. Masz przecież szmatkę.

– Ale… No, przecież zrobić krok to…

– Rób małe kroki, z nogą przy nodze. – Achaja zanurkowała znowu. Wypłynęła po chwili tuż przy brzegu. – No. Rusz się.

– Ale nie mogę. – Arnne nie wiedziała jak to powiedzieć. Peszyła się coraz bardziej.

– Dobra. Zapomnij o wszystkim i chodź tu.

– Odwróć się, proszę.

Achaja zanurkowała znowu. Odpłynęła na sam środek stawu. Wynurzyła się, prychając głośno, dokładnie w momencie, kiedy czarownica kucała nad brzegiem.

– Ty świnio.

– Daj mi spokój. – Achaja położyła się na plecach, pozwalając, żeby niosła ją woda. Nie czuła tego dawno. Nie czuła od czasów Troy łączności ze wszystkim, co ją otaczało, jakiegoś dziwnego, wewnętrznego zadowolenia z prostego faktu, że żyje. Nie znaczy to, że była szczęśliwa. Przypomniała sobie Lanni, która kąpała się w podobnym leśnym jeziorku, zanim to wszystko zaczęło się na dobre.

Podpłynęła do czarownicy, chwyciła ją i wciągnęła do wody. Przez chwilę kotłowały się walcząc. Potem Arnne, jak już poczuła, że nie ma gruntu pod nogami, zaczęła płynąć. Nieźle nawet. A właściwie lepiej niż Achaja. Prychała niezadowolona.

– Nie chcę, żeby mnie dotykała goła dziewczyna.

– Że cię wciągnęłam do wody? Daj sobie na wstrzymanie.

– Już ja wiem, co się dzieje w naszej armii – syknęła Arnne. – Słyszałam, co wy tam wyrabiacie, dziewczyny. Widziałam, jak na ciebie patrzyła ta twoja sierżant. I nikt mi nie wmówi, że to normalne.

– Ty mi, kurwa, nie przypominaj sierżant.

– Bo co?

– Bo ci, psiamać, oczy wybiję!

Arnne odpłynęła na tyle, na ile mogła. Staw nie był zbyt duży.

– Kochasz ją?

– Szlag! – Achaja podpłynęła do brzegu. Oparła ramiona na trawie. – Kurde. Nie kocham jej jak dziewczyna chłopaka. Przeszłyśmy razem trochę. W pewnym momencie czujesz jednak, że jak nie masz siostry, to strasznie ciężko. Ona nie jest jakoś tam szczególnie inteligentna. Ale jest najlepszym człowiekiem, jakiego spotkałam. Jest mi strasznie bliska. Chociaż za skarby nie pogadam z nią o wyższej filozofii, nie będę roztrząsać spraw bytu, a nawet nie porozmawiam tak jak z tobą chociażby. Ale to… No, dobra. Kocham ją! Jak siostra siostrę! Nie mam nikogo bliższego.

– Ale robiłyście to ze sobą.

– „To”? To znaczy co? Żadna z nas nie jest chłopakiem. Więc co, niby, robiłyśmy? – Achaja zaklęła jak szewc. – No, dobra. Robiłyśmy! Leżałyśmy razem gołe, całowałyśmy się. No i… A żeby cię szlag! Czasem jest tak ciężko, że nie możesz już nawet płakać. Czasem potrzebujesz kogoś bliskiego. Kto cię zrozumie, kto sam czuje to samo. No, dobrze. Całowałyśmy się i to tak, że pewnie apopleksje by cię chwyciły, gdybyś widziała. Ale powiem ci jedno. Jak Shha stoi za twoimi plecami, czy w bitwie czy w życiu, to jest więcej, niż mieć za plecami nawet dziesięć inteligentnych, wygadanych czarownic. Brakuje mi jej! To chciałaś usłyszeć? Brakuje mi jej. Mogłabym tu nawet zostać na resztę życia, ale nie wiem, czy ona żyje. I się, kurwa, martwię. To jest pierwszy człowiek, na którym mi naprawdę zależy w życiu. Tak! Głupia dupa ze wsi! Głupia dupa. Którą byś w dyskusji zagięła na tysiąc sposobów. Której byś pokazała, gdzie jej miejsce, w przeciągu jednej modlitwy, która nie potrafi się zachować na oficjalnej uczcie, bo ją nauczyli, że je się palcami. Ale ona za to potrafi mi pokazać, że to obsrane życie ma sens. A ty tego nie potrafisz, chociaż przeczytałaś sto razy więcej książek, niż ona wypiła wódek w karczmie. Tak. Brakuje mi jej. Brakuje! To chciałaś usłyszeć?

– Kochasz ją – szepnęła przejęta Arnne.

– Oż, psia mać! Nie kocham jej jak dziewczyna chłopaka. Nie jesteśmy sobie potrzebne w łóżku, jeśli ci o to chodzi. To tylko tak obok. Zamiast. Ale jeżeli ci o to chodzi, to owszem, kocham ją! Kocham ją. Bo ona jest jedynym człowiekiem, który również kocha mnie. Ale bezinteresownie. Jestem jej potrzebna. Tak jak ona mnie. Bo jesteśmy siostrami. Prawdziwymi. Nie przez zwykłe urodzenie. Shha jest moją siostrą. Czuję, że jestem za nią odpowiedzialna. Czuję, że się muszę nią opiekować. Czuję, że muszę o nią dbać. Muszę! A ona musi dbać o mnie, mną się opiekować, być za mnie odpowiedzialna. Wiem, że jeśli żyje, to się teraz męczy. Ja jej naprawdę potrzebuję.

– Kiedy uciekamy? – spytała Arnne.

Achaja otrząsnęła się nagle. Nie sądziła, że czarownica ją zrozumie. A jednak zrozumiała.

– Spróbujmy – westchnęła. – Spróbujmy najpierw dogadać się z tymi Starszymi, czy jak im.

Arnne westchnęła ciężko. Oparła ręce na brzegu, pozwalając, by jej ciało unosiło się na powierzchni, lśniąc lekko w świetle gwiazd.

– Ty dalej jesteś agentem wywiadu – mruknęła. – Masz kły i pazury, masz ogon. Ale dalej jesteś agentem wywiadu pana Biafry. Dalej usiłujesz wykonać zadanie.

– Tak cię to dziwi?

– A ciebie nie? Zrobili z nami jakieś niesamowite rzeczy, powołali do życia z martwych, przerobili na zwierzęta. A ty tylko: wykonać zadanie! Panie generale, major Achaja melduje się po zrobieniu wszystkich zleconych jej świństw, ku chwale, tfu! królestwa, czy co.

– A ja ci powiem jedno. Nie wiem, co tu ze mną zrobili. Ale wiem, co ze mną zrobił Biafra. On mi dał jasno do zrozumienia. Chcesz, żeby istniało Królestwo Arkach, to rób świństwa, bądź kurwą, bądź mordercą. Jeśli chcesz… płać! Jeśli cię na to stać. Jeśli wiesz, za co płacisz. Jeśli masz pieniądze. A Arkach, to jedyne państwo, które mi się podoba. Które się za mną ujęło, które dało mi prawo bycia człowiekiem. Nawet usranym żołnierzem w najbardziej wrednej jednostce. Powiedziałam: kocham Arkach. Zabiję dla ciebie, Biafra. I zrobię to dla niego. Unurzam się w gównie, choćbym tu i teraz miała złamać ci kark, ty moja piękna czarownico.

– Ale ty masz popieprzoną przeszłość.

– Cha, cha, cha…

– I zabijesz kogoś niewinnego dla tego sukinsyna?

– Słuchaj. On mi powiedział, że jak chcesz osiągnąć to, co uważasz za słuszne, to się nie wahaj. Rób to, co ci podpowiada twój rozum. Choćby to miało być mordowanie niemowląt w kołyskach. Troy mnie sprzedało jak postaw sukna na targu. Luan zrobiło ze mnie zwierzę, i to nie takie z kłami, ogonem i pazurami. Luan zrobiło ze mnie prawdziwe zwierzę. A potem zobaczyłam Arkach. Gnoje, łapówkarze, nadęci skurwysyni! Ale powiedzieli mi jasno: tu jest wolność, córko. Tu jesteś człowiekiem! Choćby i gnojem, skurwysynem, łapówkarą, śmieciem… ale człowiekiem! Nie postawem sukna, nie zwierzęciem. Człowiekiem. Możesz być z nami, choć jesteś obca. Możesz ubiegać się o niezwykle godne miano człowieka razem z nami, biorąc łapówki, jeśli obejmiesz jakiś urząd, kurwiąc się, gnojąc, ale razem! Bez strachu w sercu. Bez bojaźni. Rób co chcesz, ale rób to jak człowiek. Choćbyś się miała nawet zgnoić jak wieprz. Rób to jak człowiek.

Achaja wzruszyła się tak, że zaczęła płakać.

– Słuchaj – pociągnęła nosem – ja w obozie niewolników też zaszłam daleko. Byłam… cha, cha, cha… „człowiekiem” według ich nazewnictwa. Bo dupy dawałam dobrze. I potem jedna dziewczyna, co ją świeżo przysłali, poprosiła mnie o pomoc, dla swojego chłopca, który był ranny. A ja go zabiłam. Bo… bo… mi się wydawało, że lepiej już mu pomóc nie mogę. I jeszcze uważałam, że się poświęciłam. I dostałam swoje dwadzieścia pięć batów. Dłubiąc w nosie, wytrzymałam. A tamtą zatłukli na śmierć. I pamiętam jej twarz. Jak się dziwiła. Jak się dziwiła, że ktoś może upaść tak nisko. A wszyscy byli za mną. To ja miałam rację. To ja zrobiłam dobry, choć głupi, uczynek. Szlag!

Arnne podpłynęła powoli. Zagryzła wargi, potem objęła Achaję i przytuliła do siebie. Głaskała ją delikatnie po głowie.

– I… i wiesz… Potem uciekłam do Arkach. A tam byli ludzie. Nie Bogowie. Zwykli ludzie. Chuje, gnoje, świnie, ale, kurwa, ludzie. Oni nie uważali mnie za śmiecia, za towar. Widziałam w nadgranicznej karczmie, jak chłopi kpią z królowej. A potem dosiadł się do nas szlachcic. Ten to urągał wszystkim… wszystkim władzom, kapłanom, Bogom bez mała. No, przyszedł normalnie taki człowiek do ciebie i powiedział, że tu jest kraina ludzi. Nie jakichś pięknych szczególnie, ale ludzi. Ludzi! Że głupota, łapówkarstwo, kurestwo… To jest wszędzie. Nikt mi jednak nie powiedział, że jestem postawem sukna, że jestem zwierzęciem. Chcesz żyć z nami? Żyj! Człowieku. Człowieku! powiedzieli.

Achaja nie próbowała powstrzymać łez. Arnne, przejęta, obejmowała ją ramieniem. Głaskała po plecach.

– Ja ci powiem jeszcze jedno. Armia Arkach wystawiła mnie, razem z całą dywizją, na pojedynek z Virionem i jego czterdziestoma mistrzami. Nie przez lekceważenie, tylko przez nieudolność. W Troy to pewnie by się nie mogło zdarzyć. Ale powiem jedno. Wytrzymałam. Bo byłam już człowiekiem. Zostałam majorem i księżniczką. I ja… ja… to strasznie cenię. W Troy byłam księżniczką, córką Wielkiego Księcia. Troy jest drugim państwem na świecie. Czy wiesz, kto to jest Wielki Książę? Królowa Arkach mogłaby mu do stołu usługiwać. A jednak cenię sobie tylko to, że jestem u was majorem. Że jestem waszą księżniczką. I jeśli Biafra powie: jedz gówno tych Starszych tutaj, ale wykonaj zadanie, to zjem gówno i wykonam zadanie! Jestem majorem wywiadu Arkach. I daję ci słowo honoru: nigdy nie byłam bardziej dumna. Jestem majorem i rozkaz wykonam. Do końca! Kurwa, rozumiesz mnie? Choćbym miała tu zabić tysiąc niemowląt… Wykonam jak pies na łańcuchu!

– Kochasz Biafrę?

– Sram go. To taki gnój, że ci nawet w głowie nie postanie. To straszny sukinsyn. Tylko… sukinsyn inteligentny. Jeśli on pomoże Arkach, to ja pomogę jemu. Choćbym się już miała nie uwolnić od smrodu.

Czarownica przybliżyła oczy do oczu Achai.

– Kiedy uciekamy? – Uśmiechnęła się. – Pani major, księżniczko moja – wypowiedziała oficjalną formułę.

– Kurde… co?

– Jestem na pani rozkazy. Proszę wybaczyć wcześniejsze zachowanie. Ja nie miałam swojego sierżanta, który by mi powiedział, że życie ma sens.

Achaja wzruszyła ramionami. Potem uśmiechnęła się również. Obie wyszczerzyły do siebie kły. Tym razem w jak najbardziej dosłownym sensie.

Загрузка...