Billi śni. Wie, że to sen, ale nie może się obudzić. Pozwala, aby prowadziły ją zjawy wegetujące na granicy życia. Ulice, po których idą, już dawno zniknęły pod grubą warstwą piasku, a rozpalone do białości słońce, oko boga Ra, zachodziło i powstawało zza horyzontu niezliczoną ilość razy. Jego promienie palą jej twarz, a pod bosymi nogami czuje chropowate podłoże. Zanurza stopy w białym piasku, który przesypuje się między jej palcami.
Ludzie wychodzą na ulice, dźwigając na ramionach swe straszliwe brzemię. Biedacy mają na sobie proste tuniki z brązowej bawełny, a bogacze lśniące bielą szaty.
Ale najbielsze ze wszystkiego są całuny pogrzebowe.
Gdzieś w pałacu faraon składa u stóp boga Anubisa martwe ciało swego pierworodnego. Bogowie, niegdyś tak potężni, staną się tylko legendą, podobnie jak to miasto, ponieważ nowe, większe i groźniejsze bóstwo zajęło ich miejsce. Religia wymaga opar. Billi wie, że to prawda, i obawia się ceny, którą trzeba będzie zapłacić.
Zmarli układani są na ulicy. Bogaci i biedni, niewolnicy i szlachetnie urodzeni zostają zrównani w nieszczęściu. Rzędy białych zawiniątek nie mają końca.
Jedno z nich przyciąga uwagę Billi. Przesuwa się pomiędzy szlochającymi Egipcjanami jak duch, przyciągana przez tę jedną postać. Jej dłonie same dotykają znajomej twarzy, przykrytej cienkim całunem. Jej palce przesuwają się po policzkach, lodowatych pomimo żaru pustyni. Kciuk i palec wskazujący chwytają kawałek materiału, ciągną…
Kay objął ją mocno, gdy wrzasnęła. Jej skóra jest mokra od potu, przepełnione strachem piersi gwałtownie wznoszą się i opadają. Billi chwyta Kaya i mocno do niego przytulona walczy z koszmarem.
„To tylko sen. Tylko sen”.
Zamknęła oczy i oparła czoło o ramię Kaya, klęczącego tuż obok niej, przy kanapie. Billi nie jest Wyrocznią. Jej sny nic nie znaczą. Nic. Starała się myśleć tylko o swoich zamkniętych powiekach, ale to nie pomagało jej zapomnieć o koszmarze. Ale zapach Kaya przywołał stare wspomnienia. Kiedy byli jeszcze mali, wślizgiwali się razem pod kołdrę, ukrywając przed rozmawiającymi w kuchni templariuszami. To było coś najbliższego wyobrażeniu o rodzinnym cieple i bliskości. Teraz dotykała go, czuła jego ciepło i delikatnie oleisty zapach skóry. Nie suchy i zimny, jak sobie wyobrażała, ale bardzo naturalny, wilgotny. Czuła jego wznoszącą się miarowo klatkę piersiową, zaskoczona, że wcale nie jest tak chudy, jak myślała. Nie miał tak nieludzko pięknej postury jak Michael, który przypominał ożywiony renesansowy posąg, ale pod jego skórą czuło się ukrytą siłę, więcej niż skórę i kości. Jego ramiona mocno obejmowały Billi, a jego dłonie były miękkie. Może jeszcze przez chwilę będzie mogła tak odpoczywać? Kay odkaszlnął i odsunął się.
– Wszystko w porządku?
Był cały w rumieńcach. Na jego bladej skórze wyglądało to szczególnie widowiskowo.
„O mój Boże, czytał w moich myślach!”. Jak mogła się tak zapomnieć? Przytaknęła, nie patrząc na przyjaciela. Świt wślizgiwał się przez niewielkie okna, wypełniając salon miękką złotą poświatą. Billi powoli zaczęła się rozciągać. Stanęła na palcach, starając się sięgnąć rękoma jak najwyżej. Kay siedział i patrzył na nią.
– Może przestałbyś się gapić i zrobił nam śniadanie?
Billi miała na sobie stary T-shirt i spodnie dresowe. Teraz włożyła sweter, czując się niezbyt swobodnie w obecności Kaya. Wsunęła tenisówki i podeszła do stołu. Kay przeszedł przez pokój do wnęki kuchennej. Zaczął miotać się między szafkami, wykładał talerze i masło. Nie szło mu najlepiej – rozlewał mleko i przypalał tosty.
– Co z ojcem i Elaine? – zapytała Billi.
– Jeszcze w łóżku. – Kay powiedział to i prawie upuścił miskę. – Oczywiście w oddzielnych łóżkach.
Zabrała mu naczynie z drżących rąk.
– Oczywiście.
Chłopak wymieszał muesli z miodem i postawił przed Billi.
– To moje ulubione. Jakim cudem to wiesz?
Zignorował jej drwinę.
– Co robimy? – zapytał.
Billi włożyła łyżkę do ust. Muesli było pyszne. Przynajmniej do tego Kay miał talent.
– Nie wiem, ale znając ojca… Na pewno ma już plan, i to beznadziejnie niebezpieczny.
Billi spojrzała na drzwi sypialni Arthura.
– Zupełnie nie rozumiem, dlaczego dziesiąta plaga nie dotknęła mnie? Jestem przecież pierworodnym dzieckiem.
– Michael nie chciał odkryć swojego planu, zarażając cię. Zauważyłbym. – Palce Kaya zacisnęły się w pięść. – Ale naznaczyłem go, Billi. Widziałem jego aurę. Znam jej kolor, kształt, wszystko. Wiem, z czego został stworzony.
– Co mamy na śniadanie? – zapytała Elaine, wychodząc ze swojej sypialni. Między palcami trzymała już papierosa, którego przypaliła nad palnikiem gazowym, powoli obracając jego koniec tuż nad ogniem. Potem mocno i głęboko się zaciągnęła. – O, teraz lepiej.
Otworzyły się drzwi sypialni ojca.
– Dzień dobry – powiedział, doczłapał do stołu i powoli usiadł. Wyglądał lepiej, ale nie dużo lepiej. Miał lekko zaróżowione policzki, a jego oczy nie były już tak zapadnięte. Spodnie i wytarty zielony sweter, które miał na sobie, wisiały na nim jak na kołku, jakby były co najmniej dwa rozmiary za duże. Robił wrażenie tak słabego, że silniejszy wiatr mógłby zwalić go z nóg.
Ale zajmowała się nim Elaine i Billi miała nadzieję, że najgorsze niebezpieczeństwo już minęło. Potrzebował tylko solidnie odpocząć. Wiedziała, że w tej chwili nie będzie to możliwe.
Kay wyjął z lodówki jajka, które już po chwili smażyły się z grzybami, cebulą i szczyptą chilli. Na stole pojawiła się herbata i wtedy Elaine odchrząknęła.
– Jaki mamy plan, szefie?
– Prosty. Przegrupujemy się i spróbujemy dopaść Michaela.
Billi przewróciła oczami. To było do przewidzenia. Spojrzała na siedzących wokół stołu. Czy oni rzeczywiście niczego nie rozumieli? Przecież Michaela nie da się pokonać. To samobójstwo. Zmusi ich, by to zrozumieli.
– Myślę…
– Wiemy, co myślisz – przerwał jej ojciec.
– Zachowaj choć odrobinę zdrowego rozsądku, tato! – Billi skoczyła na równe nogi. – Z ledwością, podnosisz kubek do ust. Nie ma mowy, żebyś poradził sobie z mieczem. Nie możemy walczyć z Michaelem!
– Na pewno istnieje jakiś sposób. Trzeba go tylko znaleźć – powiedział Kay.
Wszyscy na niego spojrzeli. Determinacja, którą Billi ujrzała na jego twarzy, była niepokojąca.
– Zbiorę pozostałych.
– Dziękuję, Kay. – Arthur uderzył dłonią w stół, jakby jego siła nagle powróciła, jakby poczuł, że szala w końcu przechyla się na jego stronę. – Jestem z ciebie dumny.
Równie dobrze mógłby uderzyć Billi w twarz.
„Jestem z ciebie dumny”.
„Z ciebie”.
Do niej ojciec nigdy nie odezwał się w ten sposób.
Czy nie zrobiła czegoś, z czego mógłby być dumny? Najwyraźniej nie. Z jego punktu widzenia jeśli nie była templariuszką, była nikim.
„Jestem z ciebie dumny”.
Podeszła do drzwi. Czuła się taka nieszczęśliwa. Ale nie pokaże słabości, nie rozpadnie się tutaj na kawałki. Mimo to jej serce wypełniała ciemność.
„Jestem z ciebie dumny”.
Zapytał ją kiedyś, czy go nienawidzi. Dlaczego?
Bo tak byłoby łatwiej. Łatwiej dla niego.
Dla niego była nikim.
– Billi… – zaczął Kay.
Zatrzasnęła za sobą drzwi.