Rozdział 11

W ciągi dnia Billi nie mogła się na niczym skoncentrować. Siedziała w ławce, próbując skupić się na tym, co mówili nauczyciele. Starała się być częścią normalnego świata, ale zmuszono ją, by uczestniczyła w rzeczach tak straszliwych, że perspektywa normalnego życia – poza Zakonem – coraz bardziej się oddalała.

Na Radzie padło wiele pytań, ale Arthur nie miał czasu, aby na wszystkie odpowiedzieć. Członkowie Zakonu mieli ustalić kolejność obserwacji szpitala i Rebeki, resztę pozostawiając Arthurowi. Billi nie mogła pozbyć się podejrzeń, że wiele dzieje się za jej plecami. Ojciec zamierzał coś zrobić – trzymając ją od tego z daleka.

Dobra, chrzanić go. I tak wystarczało jej to, co już wiedziała. Spojrzała na zegarek. Miała trzy godziny do swojej warty w szpitalu. Przez ten czas zamierzała cieszyć się własnym życiem.


Kiedy dotarła do umówionej kawiarni, w środku nie zobaczyła wielu znajomych twarzy. Rozpoznała kilka osób ze swojego rocznika, ale na szczęście z innej klasy. Spojrzała na delikatnie oświetlone stoliki: Mike'a nie było.

Zamówiła latte i jagodowego muffina i rozejrzała się po sali w poszukiwaniu wolnego miejsca. Wybrała głęboki ciemnoczerwony fotel stojący w kącie, naprzeciwko wejścia.

Nerwowo otwierała i zamykała komórkę. Czy czekała ją prawdziwa randka? Nie była pewna. Czuła, że tak, ale Mike traktował wszystko tak zwyczajnie. Ciekawe. Całe swoje życie spędzała z mężczyznami, ale nigdy nie myślała o nich w ten sposób.

Znowu się rozejrzała. Tu spotykały się szkolne sławy. Na przykład Pete Olson – gwiazda sportowa, kupa mięśni i wyżelowanych włosów – stał obok Tracy Hindes. Chichotała jak głupia, ubrana w zwiewną, czerwoną sukienkę. Jeśli Billi włożyłaby coś takiego, Arthur dostałby zawału.

Zaczęła się zastanawiać, czy tak właśnie zachowują się dziewczyny na randkach? Czy tego oczekiwał Mike? Zaczęła czuć się niezręcznie. Może nie powinna była przychodzić. Chwyciła telefon, ale zamiast zadzwonić, zaczęła przyglądać się dziewczynie, która potykając się, wychodziła z łazienki. Papierem toaletowym wycierała spuchniętą od łez twarz, pozostawiając na policzkach czarne smugi rozmazanego tuszu. Billi zesztywniała.

„Tylko nie to".

Jane Mulville zatrzymała się, zaskoczona obecnością Billi, ale po chwili ruszyła do przodu.

– Na co się tak gapisz? – warknęła. Pocierała oczy, nadal rozsmarowując tusz, wyglądała teraz jak miś panda. – Ale masz ubaw, co? Ty pokręcony dziwolągu!

Mogłaby wstać i po prostu rozwalić jej twarz, ale siedziała, czując dziwne współczucie. Jane miała piętnaście lat, była w ciąży i wszyscy o tym wiedzieli.

– Słuchaj, Jane, bardzo mi przykro, ale… – Co mogła powiedzieć, żeby poprawić sytuację? – Po prostu mi przykro.

Boże, to było dopiero żałosne.

– Na pewno – wyrzuciła z siebie Jane.

– Wszystko w porządku?

To był Mike. Teraz nie mogła już wyjść. Potrząsnął głową, strącając ze swoich kręconych czarnych włosów krople deszczu.

– Cześć, Billi. Przepraszam za spóźnienie.

Rzucił kurtkę na stojącą obok kanapę. Zapomniała, jaki był przystojny. Gąszcz wytatuowanych pnączy wyrastał zza koszulki, sięgając do szyi, gdzie jego skóra błyszczała od deszczu.

– W porządku – wymamrotała, nie wiedząc, co zrobić z uśmiechającym się Mikiem i rzucającą gromy Jane. Może byłoby dobrze, gdyby teraz ziemia rozstąpiła się jej pod stopami?

Mike wyciągnął dłoń w kierunku Jane.

– Przepraszam, nie usłyszałem, jak się nazywasz. – Jego uśmiech był porażający. Billi dobrze wiedziała, co czuje Jane.

– Jane – wyszeptała.

– Miło mi, Jane. – Pokazał głową w kierunku drzwi. – Myślę, że twój przyjaciel czeka na ciebie.

Dave Fletcher stał przy wejściu, trzymając w ręku biały płaszcz Jane, patrzył z zazdrością na Mike'a.

Jane zdała sobie sprawę, że nie ma szans. Odwróciła się do Billi i powiedziała:

– Nie zbliżaj się do mnie, popaprańcu – i uśmiechając się wrednie do Mike'a, dodała: – A ty lepiej uważaj na jej ojca. Nie chciałabym, żeby pociął ci twoją piękną buźkę. – Po czym podeszła do Dave'a i wyszli, z trzaskiem zamykając drzwi.

– Mój błąd – przyznał Mike. – To nie była przyjaciółka.

– Można tak powiedzieć.

Było to wielkie niedomówienie.

– Dzięki, że wkroczyłeś. Jestem… miło mi, że przyszedłeś.

– O Boże, czy naprawdę powiedziała to na głos?

Mike uśmiechnął się do niej leniwie, jego złote oczy błyszczały wesoło.

– Mnie też jest miło.


Zwyczajna. To była zwyczajna rozmowa. Nic o templariuszach, o plagach, o Obserwatorach. Nic, prócz normalnej wymiany zdań. Mike opowiedział Billi trochę o swym ojcu, który bardzo przypominał jej Arthura. Surowy, osądzający i arogancki. Zapytała też o jego tatuaże, a on ze śmiechem odparł, że się z nimi urodził.

– Kiedy wszedłem i zobaczyłem cię z tą dziewczyną, wyglądałaś tak, jakbyś zamierzała ją uderzyć. – Mike, śmiejąc się, zacisnął pięści. – Kto cię uczył walczyć?

– Ojciec.

Uniósł brwi.

– Ho, ho. Wydawało mi się, że większość tatusiów marzy o tym, aby ich córeczki zostały baletnicami, a nie bokserami. Żeby były zwyczajne i nudne. – Pochylił głowę nad stołem tak, że jego oczy znalazły się bardzo blisko jej twarzy. – Ale w tobie nie ma nic zwyczajnego, prawda?

– Zakładam, że to komplement.

– Nigdy bym cię nie obraził. Za bardzo się boję.

Trzymał dłonie na przykurzonym szklanym blacie stolika, koniuszki jego palców tak blisko jej. Niewielki ruch do przodu… Billi zawahała się, starając się zebrać tę bezwstydną odwagę, którą emanowały inne dziewczyny siedzące w kawiarni.

Za późno. Mike rozsiadł się na krześle i położył dłonie na poręczach.

Billi nie wiedziała, gdzie podziać wzrok.

– Dlaczego Jane powiedziała tak o twoim ojcu? – zapytał

Mike, przełamując niezręczną ciszę. – Czy jest nadopiekuńczy?

Lekko się uśmiechnął, a Billi zmartwiała.

Nie wiedział. Ani o śmierci matki, ani o procesie ojca. Co powinna mu powiedzieć? Spojrzała na ciemny blat stolika, w którym widziała swoje niewyraźne odbicie. Jeśli mu nie powie, to usłyszy to od kogoś innego.

– Pamiętasz, jak mówiłam ci, że moja mama nie żyje? – Spojrzała na chłopaka i zobaczyła, jak jego twarz odrobinę się zmienia. Zniknął z niej uśmiech. – Nie powiedziałam, jak umarła. Została zamordowana.

– O Jezu, Billi, tak mi przykro.

Billi zamknęła oczy, nie mogła zebrać myśli, kiedy tak na nią patrzył.

– Było włamanie. Mama została zaatakowana nożem, umarła.

Kłamała. Musiała, bo tak brzmiała oficjalna wersja.

– Czy znaleziono mordercę?

Pokręciła głową.

– To dużo bardziej skomplikowane. Policja aresztowała ojca. Był oskarżony i sądzony za morderstwo.

Mike pochylił się i położył swoją dłoń na ręce Billi. Nie podniosła wzroku, ale poczuła czułość bijącą od jego dłoni.

– Dlaczego myśleli, że zrobił to twój ojciec?

Było wiele powodów. Nikt nie uwierzyłby, że to czyn Bezbożnego. Łatwo natomiast przyjąć, że taki człowiek jak jej ojciec, żołnierz, który trafił przed sąd wojskowy, człowiek, który rok spędził w szpitalu dla umysłowo chorych, cierpiąc z powodu stresu pourazowego, mógł być mordercą.

– Policja konieczne chciała znaleźć sprawcę i zakończyć sprawę. Ojciec był łatwym podejrzanym. – Spojrzała na Mike'a z nadzieją. Czy jej wierzył? Uśmiechał się delikatnie, ale z rezerwą. – On tego nie zrobił, Mike.

– Nie, oczywiście, że nie. Wierzę ci. – Ale tak naprawdę nie patrzył na nią, nie bezpośrednio – przyglądał się jej siniakom, temu na policzku, który zarobiła w czasie Próby, temu na czole, który miała po walce z ojcem. Czy uwierzył w jej kłamstwa? Tego nie była pewna.

– Mój ojciec jest twardym człowiekiem. I chce, żebym ja był taki sam – powiedział Mike, odruchowo przesuwając palcem po jednym z wytatuowanych cierni. – Wszystko dla mnie zaplanował, chciał kontrolować całe moje życie. Na tym polega problem z rodzicami. Tak naprawdę nie chcą, żebyśmy mieli własne życie, chcą dzięki nam naprawić swoje błędy.

– Co się działo?

Mike zaśmiał się gorzko.

– Nic, co robiłem, nie było wystarczająco dobre. Wciąż chciał więcej i więcej. – Zaczął mówić cicho, tak jak w czasie spowiedzi. – Więc go zostawiłem.


Zauważył jej spojrzenie, jego bursztynowe oczy płonęły od powstrzymywanego gniewu. Billi nie potrafiła oderwać od niego wzroku. To, co mówił, odbijało wszystkie jej uczucia.

Drzwi wejściowe zaskrzypiały i Billi zauważyła charakterystyczne białe włosy wystające spod czarnej wełnianej czapki.

Kay.

Podszedł prosto do stolika.

– Billi, jesteś potrzebna. – Spojrzał na Mike'a, nie ukrywając podejrzliwości, i dodał: – Natychmiast.

– Jestem zajęta. Czy to nie może zaczekać?

Czuła się w dziwny sposób winna. „Przecież nie robię nic złego!".

Mike podniósł się od stolika. Był kilka centymetrów niższy od Kaya, ale jego potężna sylwetka sprawiała, że wyglądał na większego. Billi miała nadzieję, że Kay nie zrobi nic głupiego. Z tego, co wiedziała, nie był w stanie skrzywdzić muchy.

– Czy to kolejny przyjaciel? – zapytał Mike.

– Tak – warknął Kay.

– Tak jak ja – odparował Mike i podszedł do Billi, dotykając jej ramieniem, co nie uszło uwagi Kaya, który zrobił teraz krok do przodu.

– To ciekawe, bo nigdy o tobie nie wspominała.

Billi chwyciła Kaya za łokieć.

– Na zewnątrz – warknęła. Spojrzała na Mike'a. – Zaraz wracam.

Wyciągnęła Kaya z kawiarni. Stał z rękoma w kieszeniach, od czasu do czasu spoglądając za siebie, w kierunku drzwi.

– Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?

– Czy wiesz, która godzina? – spytał, z zakłopotaniem odgarniając włosy.

Billi zrozumiała.

– Czytałeś w moich myślach – wysyczała.

– Daj spokój, Billi. Cały dzień o niczym innym nie myślałaś, tylko o tej kafejce, prawie wykrzykiwałaś jej nazwę. To było silniejsze ode mnie.

O co mu w ogóle chodziło? Miała jeszcze tyle czasu! Rozmawiała z Mikiem tylko chwilę. Spojrzała na zegarek. „To niemożliwe!".

– O tak, możliwe – powiedział. – Powinnaś być już w szpitalu.

– To dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś?

Kay przestępował z nogi na nogę.

– Myślałem, że będzie lepiej, jeśli przyjdę.

– Wcale tak nie myślałeś. Chciałeś sprawdzić, z kim jestem.

Cofnął się, rozzłoszczony.

– Pamiętasz? Kiedyś się o siebie troszczyliśmy.

– To było kiedyś. Teraz sama się o siebie troszczę. Myślisz, że jak sobie radziłam przez ten rok?

Kay pokazał głową w kierunku Mike'a.

– Nie jest jednym z nas, Billi. Ty jesteś templariuszką i masz ważniejsze sprawy na głowie niż przesiadywanie w kawiarniach.

– Rany, posłuchaj, co mówisz, Kay. Zachowujesz się jak ojciec.

– A co w tym złego? – zapytał.

Billi zazgrzytała zębami. Oto wymarzony templariusz. Oddany i ślepy. Kay po prostu nie widział bezsensu tego wszystkiego. Bataille Tenebreuse była idiotyczną misją. Dlaczego tylko ona to rozumiała?!

Marzyła o tym, żeby odwrócić się na pięcie i usiąść obok Mike'a. Żeby choć przez jeden wieczór nie myśleć o tych cholernych templariuszach. Wiedziała, że nie ma szans.

– Daj mi minutę.

– Idziemy.

– Tylko minutę! – krzyknęła Billi. Kay chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w końcu się odwrócił.

Billi wróciła do kawiarni.

– Muszę iść, Mike.

– Masz kłopoty ze swoim chłopakiem? Przepraszam, nie wiedziałem.

Chłopak? Kay?

– Nie, ojciec chce, żebym wróciła do domu.

Mike położył rękę na jej ramieniu, ale Billi delikatnie się odsunęła. Nigdy nie będzie miała spokoju i nie było w porządku pozwolić, żeby się angażował.

– Do zobaczenia, Mike. Przykro mi.

„Tak bardzo mi przykro". Spojrzała na Kaya, wściekającego się pod drzwiami. Nienawidziła jego przemiany: templariusz w każdym calu.

– Posłuchaj, Billi. Jeśli ojciec robi ci problemy, nie przejmuj się, rozumiem. – Uśmiechnął się. – Dobrze to znam.

Podał jej płaszcz. Była zaskoczona jego zadziwiającymi, staromodnymi manierami. Czuła, że w Kayu gotuje się krew. I dobrze.

– Daj mi znać, jeśli będziesz chciała uciec… Zrobić sobie przerwę – dodał Mike.

Pochylił się. Ich twarze dzieliło kilka centymetrów powietrza. Billi widziała swoje odbicie w jego oczach. Mięśnie na jego szyi napięły się i dostrzegła ich prężny zarys znikający pod koszulą. Odsunęła się, wytrącona z równowagi. Nagle wokół zrobiło się za gorąco, zbyt duszno.

– Do zobaczenia, Mike.


„Chciał ode mnie więcej i więcej". Billi wciąż miała w głowie słowa wypowiedziane przez Mike'a. Siedziała na tylnym siedzeniu furgonetki Berranta, pochylona nad małym monitorem, pokazującym obraz oddziału dziecięcego, upiornie biało-czarny.

Gareth zajmował miejsce kierowcy, przykrył się kocem i czuwał z półprzymkniętymi oczami. Podnosił się co kilka minut, brał łyk czarnej jak smoła kawy i znowu odpływał.

„Więcej i więcej". Niezależnie od tego, jak wiele czasu poświęcała templariuszom, jej ojcu to nie wystarczało. Czy tak samo traktował innych rycerzy? Nie mogła mieć dla siebie nawet kilku spokojnych godzin, bez spraw Zakonu.

Mike to rozumiał. Jedyną zaletą nocnej warty, było to, że wciąż mogła myśleć o swojej randce. Bardzo chciała znowu go zobaczyć. Ale jak? Ojciec nigdy nie da jej wytchnienia. Im ciężej pracowała, tym więcej miała obowiązków. Tkwiła w pułapce.

„Więc go zostawiłem".

Загрузка...