Rozdział 4

Wieczorem Billi wkroczyła na schody domu ojca Balina. A więc Kay wrócił. Nie będzie już musiała siedzieć sama na lekcjach. Wielka sprawa. Przez ostatnie dwanaście miesięcy doskonale dawała sobie radę sama.

Pomyśleć, że znaleźli Kaya przez pracownika pomocy społecznej. Pamiętała jego przybycie, tuż przed rozpoczęciem jej szkolenia. Patyczak, a nie chłopiec. Kłębek nerwów, bojący się własnego cienia, co noc miał koszmary, rozmawiał z niewidzialnymi albo z czymś, czego zwykli ludzie po prostu nie widzą. I ataki, których nigdy nie pamiętał, w czasie których wygadywał coś w tajemniczych językach. Kiedyś naprawdę ją przeraził, opowiadając o duchach, z którymi rozmawiał. W jej sypialni! Nic dziwnego, że przenoszono go z jednej rodziny zastępczej do drugiej. Tylko templariusze nie widzieli w tym nic dziwnego. Wiadomo, że osoby z nadnaturalnymi zdolnościami zawsze mają trudne dzieciństwo. Wizje, których doświadczał Kay, jego wiara w istnienie złych duchów, dziwne wyobrażenia – odstraszały większość rodzin. Gdyby nie nauczył się panować nad swoimi zdolnościami, zwariowałby. Ile potencjalnych Wyroczni stracili templariusze przez ostatnie lata? Ile zmarło, męcząc się w zakładach dla psychicznie chorych, słysząc głosy, które zagłuszały ich własne myśli?

Ojciec Balin mieszkał w Chaplain House, eleganckim gregoriańskim budynku, strzeżonym przez płot z czarnych metalowych prętów, bezpośrednio przylegającym do Tempie Church. Billi przeszła ścieżką w ogrodzie pomiędzy krzakami róż i zapukała do pomalowanych na czarno drzwi. Gdy tylko się otworzyły, owiał ją zapach czosnku i pieczonej papryki. Ojciec Balin uśmiechnął się na jej widok.

– Jemy dzisiaj coś włoskiego? – zapytała Billi. – Z jakiej okazji?

Tak jakby nie wiedziała. Ona przeżyła swoją Próbę i dostała jedynie pudełko czekoladek. Kay wrócił po rocznych wakacjach i czeka na niego impreza powitalna.

– Panna SanGreal. Zastanawiałem się właśnie, kiedy przyjdziesz. – Starszy pan odciągnął ją na stronę. – Kay jest tutaj – powiedział.

– Wiem – odparła Billi, przewracając oczami. „Kay jest tutaj” – wielkie rzeczy!

Balin przesunął okulary na wysokie, łyse czoło. Był twarzą działających w ukryciu templariuszy. Jako ksiądz w Tempie Church wykonywał normalne obowiązki i codzienne, rutynowe zadania. Jego oficjalny tytuł brzmiał „Przewielebny Mistrz Świątyni”, ale dla rycerzy był po prostu ich kapelanem, zajmującym się posługą religijną.

– Myślałem, że będziesz bardziej zadowolona, Bilqis.

Tylko Balin używał jej muzułmańskiego imienia.

Z kuchni dochodził szczęk garnków, talerzy i sztućców. Percy właśnie wyszedł na korytarz, niosąc miskę dymiącego spaghetti. Mrugnął do niej, zanim wszedł do jadalni, gdzie panowało jeszcze większe zamieszanie i ogólne pobrzękiwanie. Billi podążyła za nim.

Światło księżyca wpadało przez okna wychodzące na ogród, ale rycerze byli zbyt pochłonięci jedzeniem, aby podziwiać barwny kolaż kwiatów i krzewów, który był dziełem ojca Balina. Billi wcisnęła się na krzesło pomiędzy Percym a Kayem.

Oprócz ojca Balina przy stole siedziały jeszcze cztery osoby: Gwaine, Percy, Kay i jej ojciec, ramię przy ramieniu. Wiedziała, że pozostali pojechali do Dartmoor w ślad za wilkołakiem. Po walce w Bodmin, gdzie Arthur pokonał przywódcę stada, ich ataki ograniczyły się do napaści na owce i krowy. Ale najwyraźniej jeden się wyłamał i zaczął napadać na turystów. Templariusze wyruszyli, aby go wytropić. Pelleas dowodził akcją, wspierany przez Berranta, Garetha i Borsa. Billi pamiętała, jak Bors przechwalał się, że obedrze wilkołaka ze skóry i zrobi z niej dywanik. Koleś był świrem, ale czego można się spodziewać po siostrzeńcu Gwaine'a?

Arthur, milcząc, przeglądał stertę gazetowych wycinków, od czasu do czasu patrząc na ekran laptopa. Gwaine podniósł wzrok, ale jakby nie zauważył jej obecności, po prostu przesunął wzrokiem po Billi, jakby nie istniała. Gwaine był seneszalem, drugim w hierarchii Zakonu. Zgodnie ze wszystkimi zasadami to ten siwowłosy, stary wojownik, z rzadkim zarostem i oczyma ukrytymi w zmarszczkach, powinien był zostać mistrzem po śmierci Uriensa, nie jej ojciec. To Gwaine zwerbował Arthura i trudno było mu zaakceptować fakt, że jego dawny giermek objął przywództwo. Billi wiedziała, że ten przyczajony starszy człowiek czeka na okazję przejęcia władzy w Zakonie. Jedyną szansą była śmierć Arthura. Billi spojrzała na Kaya, który przewracał oczami – on i Gwaine też się nie kochali. Gwaine był zdania, że Wyrocznie niewiele różnią się od wiedźm, a do tych ostatnich seneszal miał starotestamentowe podejście:

„Czarownikom żyć nie dopuścisz”.

– Czy macie jakieś wieści od Pelleasa? – zapytał Arthur z oczami utkwionymi w ekranie komputera.

Percy wciągnął nitkę spaghetti, zanim odpowiedział:

– Jak dotąd tylko wiele zabitych owiec. Pelleas i Bors przeszukują farmy, Berrant i Gareth sprawdzają campingi. Zdaje się, że to samotny wędrownik, po prostu pojawił się w okolicy i sprawia kłopoty.

Ukryta Bestia. Nawet jeden wilkołak może być śmiertelnym zagrożeniem, to dlatego ojciec wysłał połowę Zakonu na poszukiwania. Połowę! Rozejrzała się wokół stołu. Wyłączając Balina, który nie był wojownikiem, zostało ich razem dziewięć osób, dziewięciu ludzi przeciwko Bezbożnemu, przeciwko całemu Złu czającemu się w ciemnościach. A kiedyś Zakon Templariuszy liczył tysiące rycerzy. Ale dziewięć stuleci niekończącej się wojny zebrało swe żniwo. Dlaczego wciąż walczyli, biorąc udział w wojnie, której nie można wygrać? Bo była to wola Boga? Billi w to nie wierzyła i wiedziała, że Arthur też nie. Ale mówił, że ktoś musi walczyć z Bezbożnym. Billi pragnęła tylko, by nie była to ona. Teraz, gdy zostało ich tak mało, wystarczyłby jeden pechowy dzień, by było po wszystkim. Zagłada. Prawie do tego doszło dziesięć lat temu podczas Żelaznej Nocy.

Kiedy zginęła jej matka.

Dlaczego jej nie pamięta? Miała przecież pięć lat, więc powinna mieć jakieś wspomnienia. W jej pamięci pozostały tylko mgliste obrazy, czuła odległe emocje, poczucie szczęścia, ale nic w tym nie było pewnego. Od innych Billi wiedziała, że Żelazna Noc tak naprawdę była dwunastoma dniami grozy. Templariuszy ścigały ghule, które najpierw zaatakowały mistrza, później Wyrocznię i pozostałych rycerzy. Po dwunastu dniach ocalał tylko Arthur i kilka innych osób. Arthur stał się mistrzem, będąc wcześniej tylko skromnym sierżantem, ale zapłacił za to straszną, cenę. Kilka ghuli, które przetrwały atak Arthura, odnalazło jego dom i zamordowało żonę. Może było to tak okropne przeżycie, że Billi po prostu wymazała je z pamięci.

– Co tam znalazłeś, Art? – zapytał Percy.

Arthur pokazał im kilka zdjęć. Billi spojrzała. Ślady ugryzień na szyi.

– Nasi bracia szpitalnicy zrobili je zeszłej nocy. Przed nocnym klubem Auto de Fe zemdlała dziewczyna. Pomyśleli, że to nas zainteresuje.

Arthur i inni nadal nazywali swoich ludzi w pogotowiu Świętego Jana – szpitalnikami. Pomimo że zakon Świętego Jana nie brał już udziału w walkach, to dzięki szpitalnikom templariusze mieli informacje na temat „niecodziennych" ataków i ran. Takich jak na przykład te ugryzienia wampira.

„Palikiem przez serduszko”, pomyślała Billi. Oby tylko sama nie musiała się tym zajmować. Ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę, to marnowanie nocy w poszukiwaniu Ukrytej Bestii, na jakimś zrujnowanym cmentarzu. Nieodwołalnie musiała się już uporać z matematyką, bo jeśli tego nie zrobi, będzie zostawała po lekcjach aż do świąt. Percy spojrzał na zdjęcia.

– Czy dziewczyna żyje?

– Ledwie. – Arthur potoczył wzrokiem wokół stołu. – Trzeba to zdusić w zarodku.

Percy podał zdjęcia Gwaine'owi. Seneszal przeglądał je powoli.

– Przydałaby się nam pomoc – powiedział. – Mam ludzi, którzy doskonale by się nadawali…

– Nie – warknął Arthur. Mężczyźni wpatrywali się w siebie i Billi zauważyła, jak Gwaine nieświadomie dotknął noża od chleba. – Chcesz coś dodać, Gwaine? – zapytał ojciec.

Seneszal gwałtownie pokręcił głową.

Billi spojrzała na Kaya, pewna, że myślą to samo.

„O co tu chodzi?!”.

– Czy domyślasz się, gdzie się ukrywa? – wtrącił się Percy, przerywając groźną ciszę.

Arthur pokręcił głową.

– Nie, ale chcę, żebyście go odszukali, ty i Gwaine. Jeszcze tej nocy – odpowiedział Arthur i zwrócił się do Billi. – Teraz, kiedy Kay wrócił, rozpoczniesz naukę obrony przed mocami nadnaturalnymi – rzekł i spojrzał na chłopaka. – Czy możecie zacząć jutro?

– Idealnie, proszę pana.

– Świetnie. O ósmej, Finsbury Park. Wiesz, dokąd ją zabrać, prawda, Kay?

„Obrona przed mocami nadnaturalnymi z Kayem? Czy był aż tak dobry?”.

– Ale, tato, ustaliliśmy przecież, że po Próbie mam wolne trzy wieczory, żeby nadrobić szkolne zaległości – zaprotestowała Billi. Nie prosiła o wolny czas na rozrywki. O nie, przyjemności nie należały do reguły templariuszy.

– To nie jest ważne. Jutro masz ćwiczyć z Kayem. – Arthur zebrał wycinki i wsunął je do koperty. – Czy ktoś ma jeszcze jakieś sprawy?

Gwaine lekko się skrzywił, Balin bezgłośnie poruszył ustami, natomiast Percy podniósł się energicznie.

– Dwie rzeczy, Art. – Wzniósł swój kubek. – Po pierwsze, witamy w domu, Kay. Życie bez ciebie było niezmiernie nudne. Nie mogę się doczekać, kiedy opowiesz mi o tym, co wydarzyło się w Jerozolimie.

Billi zauważyła, w jaki sposób wszyscy spojrzeli na Kaya. Oto mądra i potężna Wyrocznia. To doprawdy zaskakujące, że w uwielbieniu nie padli przed nim na kolana. Żałosne. Teraz Percy uśmiechnął się do Billi.

– Proponuję wznieść toast za nowego członka Zakonu. Ma ledwie piętnaście lat i – proszę wybaczyć mój potoczny język – totalnie upiorny z niej gnojek. Ale nie minie wiele czasu, i będziemy zwracać się do ciebie „mistrzu”.

Tutaj rozległo się prychnięcie Gwaine'a, całkowicie zignorowane przez Percy'ego.

– Za Bilqis SanGreal!

Dobry, stary Percy. Zawsze troskliwy. Wiele razy żałowała, że nie jest jej prawdziwym ojcem, tylko chrzestnym. Pozostali podnieśli się, Gwaine na końcu. Nawet Arthur wzniósł swój kubek z herbatą.

– Za Billi!

Potem ojciec zamknął laptop i położył na nim kopertę z wycinkami.

– Cóż, jeśli to wszystko, to zostawiam was z waszymi obowiązkami.

Po czym zabrał swoje rzeczy i wyszedł. Balin i Gwaine pożegnali się chwilę później, a Percy został, by pomóc Billi i Kayowi posprzątać po kolacji.

– Co miał na myśli Gwaine, mówiąc, że „ma ludzi”? – spytała Billi.

Percy odstawił stos talerzy, a potem odpowiedział:

– Gwaine uważa, że nasze zasoby są za małe.

– Cóż, ma rację – odparła Billi.

Oczy Percy'ego się zwęziły.

– Ale on chce znaleźć posiłki wśród Czerwonych Rycerzy.

Billi przestała ustawiać talerze. Czerwoni Rycerze nie byli niczym więcej jak grupą zbirów, którzy używali religii jako pretekstu do bicia imigrantów. Uważali się za naturalnych spadkobierców templariuszy, walczących w obronie chrześcijaństwa, ale cały ich program polegał po prostu na sianiu strachu. Gwaine spróbował posłużyć się nimi rok temu w polowaniu na wampira. Połowa uciekła, druga połowa została zjedzona żywcem.

– Nie ma mowy, żeby do tego doszło. Nie, dopóki Arthur jest mistrzem – dodał Percy, co zabrzmiało niemal tak, jakby próbował sam siebie przekonać. Wzruszył ramionami i wetknął do ust ostatnią kiełbaskę. Potem pochylił głowę, którą prawie dotykał sufitu, i spojrzał na dwójkę giermków.

– Bawcie się grzecznie, dzieciaki – rzucił i na moment zatrzymał wzrok na Billi, a potem wyszedł.

Kay zaczął zbierać niebieskie porcelanowe filiżanki, Billi stała bezczynnie.

– No to co, będziesz uczył mnie teraz sztuczek Jedi? – zaczęła.

– Słyszałaś, co powiedział twój ojciec. Nie przejmuj się, nie będzie trudno. Kiedy skończymy, mogę pomóc ci w lekcjach, jeśli będziesz chciała.

– Prawdę mówiąc, nie, dziękuję. – Nie miała zamiaru niczego mu ułatwiać.

Tak bardzo za nim tęskniła.

Загрузка...