Rozdział 31

– Idę z wami – postanowiła Billi. Siedziała na stołku, owinięta grubym brązowym szalem, i czuła się tak, jakby miała sto lat. Ból się zmniejszył, ze śmiertelnego stał się tylko nieznośny. Może tutaj, głęboko w katakumbach templariuszy, ich stare kości były silniejszym zaklęciem niż cała magia, na którą stać było Elaine.

– Nie, zostajesz – odpowiedział Arthur. Podniósł ramiona, podczas gdy Elaine sprawdzała jego bandaże. Był biały jak zjawa i wymizerowany, ale jako mistrz miał stanąć na czele rycerzy. Wezwał do siebie Pelleasa, który niósł na ramieniu ciężką stalową kolczugę. Arthur owinął wokół torsu jedwabną pikowaną tunikę, zawiązując ją małymi czerwonymi tasiemkami pod lewym ramieniem.

– Gwaine zabierze Borsa i wykonają manewr mylący. Ja poprowadzę resztę i zaatakujemy.

Pelleas przełożył kolczugę przez głowę Arthura, jak sweter. Rzemyki zwisały od karku do połowy łopatek. Pelleas zawiązał je, a Arthur poluzował otwór wokół szyi.

Gwaine. Nie mogła uwierzyć.

– Dajesz takie zadanie Gwaine'owi?

– Jest seneszalem. Dlaczego nie? Billi nachyliła się i wyszeptała:

– Tato, po tym co zrobił? Przecież on cię porzucił.

Arthur spojrzał na Pelleasa, który przewiązywał go szerokim skórzanym pasem na miecz.

– Seneszal ma moje całkowite zaufanie – powiedział, ale rzucił w kierunku Gwaine'a zimne i ponure spojrzenie. Nie rozprawił się z nim jeszcze, czekał na dogodniejszy moment.

Poprawił kolczugę na ramionach.

– Jak wyglądam?

Tysiące wypolerowanych kółeczek błyszczało w słabym świetle. Kolczuga była krótka, kończyła się tuż za biodrami, typowa dla piechoty. Rękawy i dekolt obszyte skórą. Poza kolczugą Arthur miał na sobie żołnierskie spodnie i wysokie buty. Wziął do ręki ciężki miecz z prostym jelcem i żelazną głowicą. Miecz miał szerokie ostrze, niezbyt długie, typowe raczej dla maczety niż eleganckiej broni rycerskiej, ale Billi widziała, że takie ostrze łatwo się nie tępi i zadaje śmiertelne ciosy. Całkowicie odpowiadało ojcu – ostre i brutalne. Wsunął je do pochwy na lewym biodrze. Na prawym miał parę piętnastowiecznych mediolańskich sztyletów.

– Wystrojony, żeby zabijać – wychrypiała Billi.

Rozejrzała się po zbrojowni. Elaine chodziła po słabo oświetlonym pomieszczeniu, całkowicie zaskoczona. Patrzyła na sterty kości, które leżały w płytkich niszach, na broń, na zbroje. Sprawdzała ciężar mieczów i twarz czerwieniała jej z wysiłku.

Rycerze potrafili walczyć każdym rodzajem broni, ale każdy z nich miał swój ulubiony typ. Gwaine nie rozstawał się z toporem – lekko zmienioną wersją toporka strażackiego – ze stalową rękojeścią, dobrym do miażdżenia i siekania. Gareth brzdąkał na mocno napiętej cięciwie łuku i delikatnie gładził palcami orle pióra, z których zrobione były lotki strzał. Na plecach Borsa krzyżowały się dwa krótkie miecze. Ojciec Balin siedział pod lampą i szczoteczką do zębów cierpliwe usuwał rdzę i brud ze swej maczugi. I w końcu Pelleas, klasyczny rycerz z rapierem i lewakiem, stał na środku zbrojowni z przymkniętymi oczami, powoli schylając się do stóp i rozciągając plecy. Jego cienkie, czarne skórzane rękawiczki tkwiły za pasem.

Templariusze byli gotowi do bitwy.

– A co ze mną? – zapytała Billi. Tak trudno było jej mówić. Nie sądziła, że ktoś ją usłyszy. Arthur odłożył broń i podszedł do córki. Westchnął i przykląkł.

– Posłuchaj, zostaniesz tutaj, z Elaine.

– Zabierasz ojca Balina, a mnie zostawiasz? Staruszek ledwie unosi maczugę.

Arthur spojrzał na starego księdza. Wiedział, że córka ma rację. Balin dobijał już siedemdziesiątki i kiepski był z niego wojownik. Billi widziała, że Arthur jest tego świadomy.

– Balin dokonał wyboru.

– Jak zamierzasz walczyć z Obserwatorami?

– Właśnie przybyli, więc są jeszcze słabi. Uderzymy mocno i szybko. Maksimum szkód w minimalnym czasie.

– Co z Michaelem?

Arthur mocniej ścisnął rękojeść miecza.

– Już raz go zwyciężyłem.

– Tato, to było kiedyś. Teraz wszyscy Obserwatorzy są z nim i jego anielska potęga jest nie do pokonania. To, co planujesz, to samobójstwo.

Arthur odwrócił się do niej i wysyczał przez zaciśnięte zęby:

– Więc mamy nie próbować? – Oparł się o stół i opuścił głowę. – Czy pozostało nam coś innego prócz walki?

– Nawet jeśli jest z góry skazana na niepowodzenie?

– Zwłaszcza wtedy.

– Dlaczego, tato?

Uśmiechnął się. Nagłe ciepło niespodziewanie ogarnęło Billi.

– Deus vult. - Wziął ją za rękę. Jego dłoń była szorstka i stwardniała od ciężkiej broni, którą walczył przez wiele lat. Twarde odciski pokrywały palce. Billi też już miała kilka. – Billi, wystarczająco zrujnowałem nam życie, wierząc w przepowiednię Kaya. Przez te wszystkie lata nie mogłem ci mówić, co czuję, abyś była twardsza. Nie wyobrażasz sobie, z jakim strachem wciąż się zmagam. – Pocałował ją w czoło. Jego usta oparły się na jej głowie i Billi zobaczyła, jak łzy spływają mu po policzkach i kapią na jej twarz. – Ty jesteś moim życiem. Nie mogę żyć bez ciebie.

Podniósł się i spojrzał na nią. Nie jak mistrz na templariuszkę, ale jak ojciec na córkę. Jego oczy błyszczały.

– Jestem z ciebie taki dumny. Zawsze byłem.

Gwaine stał obok, dyskretnie patrząc w bok. Na ramię zarzuconą miał kurtkę Arthura.

– Jesteśmy gotowi, Arthurze.

Ojciec wytarł oczy. Wziął kurtkę i szybko ją nałożył. Billi podniosła się, kiedy rycerze zebrali się przy drzwiach.

– Dokąd idziemy, mistrzu? – zapytał Bors.

Arthur spojrzał na Billi, unosząc brwi.

Gdzie go znajdą? Michael powiedział Billi, gdzie będzie. „Będę obserwował ponowne narodziny świata. Z wysokości”.

– Elizejskie Wzniesienie.


Elaine przyniosła Billi talerz zupy. Posypała parujący płyn świeżą kolendra.

– Przykro mi z powodu Kaya – powiedziała, siadając obok. Położyła swe kościste pałce na ramieniu Billi i dziewczyna poczuła jej smutek. Dłoń Elaine drżała od powstrzymywanych emocji. Elaine też kochała Kaya.

Billi zamknęła oczy. Pikantna zupa powodowała, że łzawiły, a nie chciała, by Elaine sądziła, że płacze.

Kay.

Właśnie zdążył wrócić i znowu odszedł. W jej wnętrzu pozostała czarna dziura, a Billi stała tuż nad jej krawędzią. Była zbyt przerażona, żeby patrzeć, obawiając się, że pochłonie ją na zawsze. Pustka po jego odejściu. Kochała go. Cały rok była sama, a teraz już zawsze tak pozostanie. Spojrzała na Elaine, która tylko pokiwała głową.

– Był bohaterskim rycerzem – powiedziała.

W katakumbach znalazły połówki i stare koce. Rozstawiły łóżka w kącie zbrojowni. Elaine wciąż się kręciła.

– Nie lubię sypiać wśród umarłych – mruknęła, wskazując podbródkiem stare kości leżące w niszy.

– Jestem pewna, że nie obudzi ich nawet twoje chrapanie.

Billi owinęła się kocami i zamknęła oczy. Po chwili w katakumbach rozległo się pochrapywanie Elaine. Odbijało się od ścian i wkrótce wydawało się, że płynie ze wszystkich stron. Pomimo wyczerpania Billi nie mogła zasnąć. Czuła ostry ból w kościach i oblewała się potem, by za chwilę trząść się z zimna. Mimo że bardzo dużo piła, wciąż czuła pragnienie. I ten nieustanny pisk w głowie…

Hałas latających much unosił się w ciemnym pomieszczeniu. Już ich nie widziała, ale kuliła się na myśl, że znowu mogą ją oblepić. Podniosła koc, okrywając się ciasno. Może tu jej nie znajdą. Wielokrotnie zmieniała pozycję, aż w końcu zasnęła.

Kay.

Obrazy przesuwały się jej przed oczami: płomienie buchające z domu Elaine, Michael przygnieciony kanapą i Kay. Sposób, w jaki uśmiechał się do całego świata.

Kay.

Tęskniła za nim. Bardziej, niż sądziła. Pustka rosła.

Jestem tutaj, Billi.

Pocałowali się. Nigdy wcześniej nikogo nie całowała.

Wyjdź na zewnątrz. Czekam.

Poczuła dreszcze na wspomnienie chwili, kiedy przesuwała palce między jego włosami, srebrnymi w świetle księżyca.

Proszę, Billi, czekam.

Szeroko otworzyła oczy. Brzmiało to tak, jakby był tuż obok niej i szeptał jej do ucha. To tylko sen. Przewróciła się na drugi bok.

To nie sen, Billi.

– Kay?

Tak, to ja. Wyjdź na zewnątrz.

Brzmiało to zupełnie jak jego głos. Potrząsnęła głową. To niemożliwe. Ma koszmary. Po prostu jest w delirium. Dziesiąta plaga zaatakowała jej mózg.

Jak możesz być taka głupia! Wyjrzyj na zewnątrz.

Potykając się, boso weszła po schodach. Poza granicami zbrojowni znikała magia, jaka ją otaczała. Już teraz czuła pulsujący mocniej ból, rozpalone do czerwoności łapy rozrywające jej wnętrze. Rozejrzała się po dziedzińcu, bojąc się, że to wszystko sobie wyobraziła, że Kaya tam nie będzie, że wszystko było snem i że nigdy nie wróci.

Zobaczyła go stojącego w krużganku. Oparł się o kolumnę, krzyżując niedbale ramiona. Nie zważając na potęgujący się ból, Billi wyszła na deszcz. Lało jak z cebra, a zimny wiatr smagał jej twarz. Potykając się, ruszyła do przodu, czując się tak, jakby ciągnęła nogi po szkle. Nawet w słabym świetle jego skóra lśniła, włosy były platynowo białe. Błękit jego oczu przyspieszył bicie jej serca.

Kay.

Загрузка...