Pogrzeb Kaya odbył się tydzień później w małym normańskim kościółku na wybrzeżu, w hrabstwie Kent. Świątynia stała wysoko na klifie, patrząc na spokojne, ciche morze. Śnieżnobiałe mewy szybowały po błękitnym niebie. Percy, Berrant i Balin zostali pochowani w Londynie, ale dla Kaya Billi chciała znaleźć szczególne miejsce.
„Polubi ten widok” – myślała.
Na kamieniu nagrobnym wyryli tylko jego imię, datę urodzenia i śmierci oraz krótkie epitafium: „Ubogi Rycerz”.
Elaine stała przy grobie. Billi sądziła, że to Arthur wygłosi mowę, ale przecież Elaine była mentorką Kaya.
– Rzeczywiście jesteśmy ubogimi rycerzami – zaczęła. – Czym jest dla nas życie, jak nie ciągłym zmaganiem i bólem? Żeby to znieść, trzeba być wojownikiem. Żeby mężnie znieść wszystko to, co nam przynosi stratę, rozpacz, porażki. Nasze zwycięstwa są nieliczne i ulotne. – Billi patrzyła, jak łzy spływają po pomarszczonych policzkach kobiety. – Musimy wierzyć. Wierzyć, że coś dobrego wyniknie z naszego poświęcenia. Myślę, że to właśnie udowodnił Kay. – Billi chwyciła rękę ojca, a on ją ścisnął.
– Kay nie był wojownikiem, ale kiedy został wezwany, nie zawiódł. – Elaine ukryła twarz w dłoniach. – Pozostaje nam mieć nadzieję, że zostanie sprawiedliwie nagrodzony.
Słońce odbijało się od błyszczącej dębowej trumny, kiedy rycerze spuszczali ją do grobu. Byli tu wszyscy. Ubodzy Rycerze Chrystusa i Świątyni Salomona. Templariusze.
Czterech zniszczonych mężczyzn i ona.
Bors i Pelleas stali po jednej stronie trumny, a Arthur i Gwaine po drugiej, wszyscy trzymali grube sznury. Ojciec pocił się i wykrzywiał z bólu. Centymetr po centymetrze opuszczali Kaya do miejsca spoczynku. Billi zamknęła oczy i ujrzała duchy Percy'ego, Balina i Berranta.
I Kaya.
Tego ranka poczuła skurcz serca, kiedy na ulicy zauważyła szczupłego, wysokiego chłopaka o jasnych włosach. Przez sekundę pomyślała, że Kay żyje, ale chłopak odwrócił się i nadzieja zgasła.
„Kay odszedł”. Ta myśl jej nie opuszczała. Dlaczego tak szybko? Płakała, nie mogąc sobie przypomnieć pewnych szczegółów. Nie mogła znieść tego, że jej pamięć wyblaknie, i wciąż myślała o jego jasnej skórze, srebrnych włosach, miękkich kępkach zarostu na brodzie. I o jego oczach. Tych nigdy nie zapomni.
Błękitne, takie błękitne.
Trumna uderzyła o dno grobu. Rycerze wyciągnęli sznury.
„Nie opuszczaj mnie, Kay”.
Każdy, kto stał przy grobie, po kolei odmawiał modlitwę, ostatnie pożegnanie. Przyszła kolej na Billi.
„Nie mogę”.
Arthur spojrzał na nią. Zaczerwieniła się ze wstydu. Pochował własną żonę. A ona? Musi się postarać. Czego spodziewał się po niej Kay?
– Pożegnaj się, kochanie – poprosił Arthur.
Nie mogła się poruszyć. Patrzyła na trumnę. Grudka ziemi spadła na jej wieko.
„Nie odchodź”.
Billi.
Zadrżała, rozglądając się wokół, jej serce waliło mocno i gwałtownie.
– Billi. – Arthur dotknął jej ramienia. – Pozwól mu odejść.
Potem odwrócił się i zaczął schodzić po zielonym wzgórzu.
Billi spojrzała w głęboki dół i rozpięła swój łańcuszek z krzyżykiem. Rzuciła go na trumnę.
Wszyscy czekali na nią przy bramie. Patrzyła na każdego z osobna, a rycerze kiwali głową na powitanie. Do nich należała. Arthur stał na końcu. Objął ją i przycisnął do serca. Słyszała jego mocne uderzenia. Pocałował jej mokre od łez policzki i wyszeptał miękko:
– Witaj w Zakonie Templariuszy.