ROZDZIAŁ V

Tancred roześmiał się niepewnie, niemal prosząco.

– Nie twierdzicie chyba, że ja to uczyniłem?

– Opowiedzcie raz jeszcze, w jaki sposób stąd wyszliście – powiedział wójt chłodno.

– Przecież właśnie tego nie wiem – wyjąkał Tancred. – Jak już mówiłem, zapytała mnie, czy nie wypiłbym z nią wina, a ja nie śmiałem odmówić. A potem zrobiło mi się dziwnie. Zaczęło mi się kręcić w głowie, szumieć w uszach. Zobaczyłem, że zbliża się do mnie, zrzuca szatę na podłogę…

– Nie wspomniałeś o tym wcześniej – rzucił ostro Alexander.

– Wstydziłem się o tym mówić. Nic więcej nie pamiętam. Dręczyły mnie straszliwe koszmary. Ocknąłem się daleko stąd.

– Sądzicie, że w to uwierzymy? – groźnie zapytał wójt.

Tancredowi krew uderzyła do głowy.

– Nie mogę wymyślać czegoś tylko dlatego, że wam to odpowiada. To, co mówię, jest prawdą, jakakolwiek by ona była.

– Odpowiadajcie uprzejmie przedstawicielowi władzy królewskiej – zażądał wójt. Spoglądał na chłopca z chytrym uśmieszkiem. – Te koszmary… Czy sen był o nożu? O tym, że kogoś zabijacie?

– Nie, wprost przeciwnie! To ja nie żyłem, byłem w drodze do królestwa śmierci. Nie, nie śniłem o nożu.

– Ale to było o śmierci?

– Tak. O mojej.

– Hm – mruknął wójt. – Trzeba to zbadać! A więc nic nie wiecie, co się stało po tym, jak zostaliście… jak to powiedzieć? Oszołomiony? Zatruty? A może po prostu upojony alkoholem?

Tancred poczuł paskudne ściskanie w gardle. Trudno mu było wyraźnie wymawiać słowa.

– Mówię przecież, że nic nie wiem!

– Dobrze – powiedział wójt z naciskiem. – Rozumiem.

– Mój syn tego nie zrobił! – zaprotestowała Cecylia.

W Tancredzie nie ma zła.

Ze strachem wspomniała wesołego, bystrego Tronda, który nagle okazał się jednym ze złych potomków Ludzi Lodu. Przypomniała sobie nieszczęśnika Kolgrima.

Zadrżała. Alexander spostrzegł to i zrozumiał jej myśli.

– Kim była księżna? – zapytał głośno. I on nie panował nad głosem. – Mąż wyrzucił ją z domu. Holzensternowie wyrzucili ją z majątku. Dlaczego?

– Ona… nie była dobra – odparła Molly ze wzrokiem wbitym w ziemię.

Wójt odpowiedział z wyraźną niechęcią:

– Mieliśmy na nią skargi. Od rozgniewanych gospodyń z okolicy. Wydaje się… żeby nie być zbyt wulgarnym… nie potrafiła trzymać się z dala od mężczyzn.

– O, jest chyba wiele kobiet, które…

– Ale nie tak jak ona. Ona musiała ich mieć ciągle.

– Ach, tak – mruknął Alexander. – Biedna kobieta.

– Być może. Ale nie była zbyt przyjemna. Lubiła bawić się ludźmi, męczyć ich, poniżać. Myślała tylko o sobie.

Cecylia patrzyła na martwe ciało, na powrót przykrywane skórami.

– Musiała być bardzo pociągająca.

– To prawda – przyznał wójt. – Niezwykle uwodzicielska.

Tancred przytaknął.

– I przerażająca! Bałem się jej jak ognia.

– Wyjdźmy stąd – wzdrygnęła się Molly.

– Tak – zgodził się wójt. – Spróbujmy zabarykadować drzwi do czasu, nim ja i moi ludzie nie zbadamy bliżej okoliczności zbrodni. A teraz złożymy wizytę w Nowym Askinge.

Zabrzmiało to groźnie. Cecylia nie mogła nic poradzić na to, że odczuła ogromną ulgę, bo, jak się wydawało, wójt odwrócił uwagę od jej ukochanego syna i skierował ją na innych.

I ona, i Alexander byli pewni, że Tancred nigdy nie byłby w stanie dokonać zbrodni nawet pod wpływem silnych środków oszałamiających. Ale wiedzieli, jak trudno może być przekonać o tym innych.

Molly wskazała im teraz inną drogę – główną ścieżkę prowadzącą do zamku, którą Tancred dostrzegł w nocy. Dziewczyna wyglądała jednak tak źle, że Cecylia zapytała:

– Czy wolno mi będzie zabrać Molly do domu i położyć ją do łóżka? Nie powinniśmy tak męczyć dziewczyny!

Mężczyźni wyrazili zgodę i Molly pokazała im, którędy mają jechać do Askinge. Twierdziła z całym przekonaniem, że nie zabłądzą, gdyż ścieżka wiedzie wprost do dworu.

Ona i Cecylia wróciły tą samą drogą, którą przyjechali. Tancred długo machał im ręką. Był bardzo przygnębiony faktem, że przez cały czas robił z siebie pośmiewisko. Chciał stać się w oczach Molly bohaterem, ale rzeczywistość daleka była od jego marzeń.

Trójka mężczyzn jechała przez przepiękny las dębowy w Starym Askinge. Niewiele rozmawiali, pogrążeni w myślach.

Jeżeli nie Tancred wysłał księżnę na tamten świat… To kto mógł to zrobić?

Ktoś przecież musiał umieścić ją w Starym Askinge i spędzać z nią upojne chwile.

Milczenie przerwał Tancred.

– Przypominam sobie, że kiedy zapukałem do drzwi, natychmiast powiedziała „proszę wejść”. W jej głosie nie było zaskoczenia. A na stoliku stały dwa kielichy do wina.

Alexander pokiwał głową.

– Widocznie na kogoś czekała.

Nawet wójt musiał się z tym zgodzić.

Znów umilkli.

Dotarli do następnego jeziorka. Wyglądało na głębokie. Po jednej jego stronie wznosiły się strome skały.

Droga prowadziła tuż przy brzegu.

Nagle Tancred krzyknął i wstrzymał konia.

Jego towarzysze spojrzeli z niepokojem. Chłopak był zaskoczony i wstrząśnięty jednocześnie.

– Co się stało? – zapytał ojciec.

– Widziałem już kiedyś to jezioro!

Czekali, a on starał się przypomnieć sobie szczegóły.

– Już wiem! – zawołał. – To była rzeka śmierci! W tym straszliwym śnie! Przyjechałem na koniu Hel i… O Boże, nie!

Alexander zsiadł z konia, a za nim wójt i Tancred.

– Nie opowiadałeś nam dokładnie o swoich koszmarach, chłopcze. Mówiłeś tylko, że były to przerażające wizje. Znalazłeś się w drodze do królestwa umarłych, ale ponieważ jesteś z Ludzi Lodu, zdołałeś stamtąd powrócić.

– Tak. Najpierw widziałem wyłącznie okropne twarze, jak to zwykle bywa w koszmarach. A potem zrobiło mi się zimno…

– Wyszedłeś na zewnątrz. – Alexander ze zrozumieniem pokiwał głową. – Mówiłeś, że jechałeś konno?

– Tak, w każdym razie siedziałem lub leżałem na jakimś potwornym koniu, kościstym i kanciastym, który chybotliwie szedł naprzód.

– Mów dalej!

– Dojechałem tu, do brzegu. Sądziłem, że ta rzeka śmierci. Była łódź, która miała mnie zabrać do królestwa umarłych.

Obejrzeli się. Przy brzegu jeziora kołysała się na wodzie mała łódka rybacka.

– Ale łódź odpływała od brzegu – rozgorączkowany Tancred niemal potykał się o słowa. – Przewoźnik zatrzymał ją tam, pod tą skałą. Łódź głęboko zanurzała się w wodzie. Mężczyzna wstał i wyrzucił za burtę zwłoki. Widziałem, że do ciała przymocowano wielkie kamienie.

Mężczyźni zmarszczyli brwi.

Tancred starał się ich przekonać.

– Powiedziałem, że umarli muszą dostać się na drugą stronę. Wtedy przewoźnik spojrzał na mnie rozgniewany. Łódź nadal chwiała się po tym, jak wyrzucono z niej ładunek. „Dlaczego zabraliście go tutaj? Nic tu po nim!” Koń zaczął oddalać się od brzegu, a ohydne szkielety palcami dotykały mojej twarzy, usiłując mnie pochwycić.

– Las – stwierdził Alexander. – Prawdopodobnie gałęzie.

– Tak – nareszcie odezwał się wójt. – Wygląda na to, że ten młody człowiek miał urozmaiconą noc. Trzeba będzie przeszukać jezioro.

– Sądzicie, że… naprawdę coś widziałem?

– Dowiemy się. Jak wyglądał przewoźnik?

– Wszystko, co widziałem tej nocy, było przeraźliwie powykrzywiane. To z powodu trucizny, jaką w sobie miałem. Nic więcej nie mogę dodać.

– Z odwiedzinami w Nowym Askinge możemy poczekać – zdecydował wójt. – To jest ważniejsze. Jadę po moich ludzi.

– A ja odprowadzę syna da domu – powiedział Alexander. – Nie wygląda za dobrze.

– Tak, czuję się zupełnie wyczerpany – przyznał Tancred. – Ale dlaczego ona mnie otruła?

– Nie sądzę, by chciała cię tak naprawdę otruć – odpowiedział Alexander. – Istnieje wiele oszałamiających ziół. Myślę, że uczyniła to z tego samego powodu, dla którego nie zdziwiła się, kiedy zapukałeś. Oczekiwała kogoś, a ty przeszkodziłeś w tej wizycie. Pewnie podała ci coś na sen.

– Ale wydaje mi się, że… że próbowała mnie wykorzystać.

– Podejrzewam, że po prostu z przyzwyczajenia. Mężczyzna, to jej wystarczyło. Jeśli wolno mi zgadywać, miała zamiar ukryć cię w jakimś kącie do chwili, aż jej kochanek odejdzie, a potem zabawić się z tobą.

Tancred nie odezwał się. Wszystko było takie tajemnicze. Kim był kochanek? Kto wyrzucił jego, Tancreda, ze Starego Askinge? I ktoś musiał siedzieć za nim na koniu. Kto?

– Jedziemy do domu.

Wójt towarzyszył im jeszcze kawałek. Wkrótce dotarli do skraju lasu i ujrzeli przed sobą Nowe Askinge. Nie wyjechali jednak na otwartą przestrzeń, lecz nadal posuwali się wśród drzew, chcąc pozostać w ukryciu.

Pożegnali wójta, a gdy tylko znaleźli się w domu, Tancred wskoczył do łóżka.

– Pozdrówcie Molly – mruknął i zasnął.

Obudził się dopiero przed wieczorem ze znacznie lepszym samopoczuciem. Wstał i zszedł do jadalni, gdzie rodzice właśnie zasiedli do obiadu.

– O, jesteś, Tancredzie – ucieszyła się matka. – Chodź, posil się odrobinę. Lepiej się czujesz?

– Dużo lepiej, dziękuję. Gdzie jest Molly?

– Śpi. My też zdrzemnęliśmy się troszkę. Zaraz po posiłku ojciec ma zamiar udać się nad to przerażające jezioro, żeby zobaczyć, co tam się dzieje.

– Ja też pojadę – zdecydował Tancred.

– Naprawdę?

– Jestem całkiem zdrowy. Posłuchaj, nie mam już kataru!

Przez chwilę demonstracyjnie oddychał głęboko przez nos, ale zaraz pochwycił go atak kaszlu.

– No tak, słyszymy, że nie masz już zapchanego nosa – rzekł Alexander z przekąsem.

Mimo wszystko udało się Tancredowi wymusić zgodę na eskapadę po obiedzie. Molly wciąż spała w gorączce, a on był zbyt niespokojny, by usiedzieć w domu.

Dotarli na miejsce akurat w porze przepięknego zachodu słońca. Gładka powierzchnia leśnego jeziora lśniła złotem i czerwienią, nad wodą zaczynały zbierać się mgliste obłoczki podświetlone ostatnimi promieniami.

Nadal przeszukiwano dno. Męskie głosy odbijały się echem, niosąc się od łodzi krążącej wokół występu skalnego.

Wójt, który z brzegu nadzorował poszukiwania, wyszedł im na spotkanie.

– Do tej pory nic – powiedział krótko. – A więc sen był snem.

– W takim razie tylko częściowo – powiedział Tancred. – Bo ja tu byłem. Wiem o tym. Wszystko jest takie jak w moich wizjach.

– Czy byliście już w Nowym Askinge? – chciał wiedzieć Alexander.

– Nie, mieliśmy pełne ręce roboty tutaj i w zamku duchów. Zabrano ją już stamtąd. Odziana w przyzwoitą żałobną szatę spoczywa w kaplicy pogrzebowej w kościele. Odmówiono oczyszczające modlitwy nad tą grzeszną kobietą. Tak jak sądziliśmy, zabito ją nożem.

– Jak myślicie, kogo oczekiwała?

– O, mogło ich być wielu. Mężczyźni z wioski szaleli za nią.

– Ale jest ktoś, kogo szczególnie podejrzewacie, prawda?

– Tak. Osoby, które wmówiły Tancredowi historię o czarownicy Salinie. Hrabiego Holzensterna i młodego Dietera.

– Ale księżna sama nazwała się Saliną – wtrącił Tancred.

– Wywiedziałem się co nieco. Rzeczywiście istnieje legenda o czarownicy Salinie, która ponoć mieszkała w Starym Askinge, ale ona miała być stara i brzydka jak noc. Przypuszczam, że księżnej podobało się być czarownicą. To brzmiało ciekawie i kusząco. Mężczyznom też to przypadło do gustu. Prawdopodobnie uzgodniła ze swymi kochankami, że będą oszukiwać okolicznych mieszkańców, mówiąc, że w twierdzy mieszka czarownica Salina. Na wypadek, gdyby ktoś nabrał podejrzeń.

– To brzmi logicznie – przyznał Alexander, który z satysfakcją zauważył, że wójt, kiedy przestał udawać groźnego, wykazywał się inteligencją i zdrowym rozsądkiem. – Chcieli przestraszyć ludzi, by tam nie chodzili.

– Tak. Nie wątpię, że zarówno młody Dieter, jak i hrabia byli jej kochankami – powiedział wójt. – Ale mogło ich być więcej.

– Przypominam sobie teraz – wtrącił Tancred. – Tak. Dieter wspomniał kiedyś, że swatają go z córką Holzensternów, Stellą, ale wyraźnie dał mi do zrozumienia, że jego pociąga co innego. „Gdybyś tylko wiedział”, mówił do mnie z tajemniczym uśmiechem. Byłem pewien, że chodzi o Jessikę Cross albo o Molly. A to była księżna!

Alexander wysunął hipotezę:

– Czy mogło być tak, że ten, który nadszedł owej nocy, zauważył Tancreda i poczuł zazdrość? I wbił w nią nóż?

– Wątpię – odparł wójt. – Zabiłby wówczas także młodego pana.

Tancredowi przeszły ciarki po plecach. Tamtej nocy jego życie wielokrotnie wisiało na włosku. Mógł zostać zakłuty nożem, mógł umrzeć od trucizny, zamarznąć w lesie na śmierć lub nabawić się zapalenia płuc…

Nagle rozległ się krzyk.

– Co jest? – zawołał wójt.

Chyba coś mamy – odkrzyknął jeden z mężczyzn.

– Ale nie możemy tego wyciągnąć – wrzasnął drugi. – Za ciężkie. Bosak się ześlizguje.

– Pewni jesteście, że to nie kamień?

– Tak się wydaje.

Wójt w asyście dwóch swoich ludzi pospieszył na skałę. Łódź zatrzymała się tuż pod nią; skała odbijała się w gładkiej jak lustro tafli wody.

– Mniej więcej tu przewoźnik wyrzucał ciało – powiedział Tancred.

Nie mogli dostać się na sam wierzchołek skały, gdyż nie było tam ani kawałka płaszczyzny. Wspięli się jednak dość wysoko, z ukosa widzieli więc łódź znajdującą się na dole.

– Czy Knudsen nie może zejść na dół? – zapytał wójt. – Knudsen umie pływać – dodał.

– Zimno – sprzeciwił się młody mężczyzna w łodzi.

– Wystarczy, jeśli zaczepisz hak.

– To i tak długo – mruknął Knudsen, ale ściągnął wierzchnie ubranie i wskoczył do jeziora.

Po zetknięciu z lodowatą wodą chwytał powietrze jak ryba.

– Kurcz mnie łapie! – krzyknął.

– Przyzwyczaisz się – stwierdził wójt bezlitośnie.

Knudsen zaklął szpetnie, wciągnął powietrze w płuca i zanurkował. Przez moment nogi przecinały powietrze, po czym i one zniknęły w wodzie.

Szybko wypłynął na powierzchnię.

– Tak, jest tam coś. Ale, do diabła, strasznie zimno! Dajcie mi nóż, najpierw muszę odciąć przywiązane kamienie.

Biedak aż dzwonił zębami z zimna.

– Dostaniesz solidnego kielicha – obiecał wójt. – I będziesz mógł zaraz iść do domu.

Napitek wyraźnie kusił. Knudsen ponownie zanurkował, tym razem na dłużej.

Tancredowi serce waliło jak młotem. A więc to, co widział tamtej nocy, wydarzyło się naprawdę. Ta myśl budziła grozę.

Mężczyzna ukazał się na powierzchni.

– Pomóżcie mi wejść do łodzi! A potem ciągnijcie.

Woda lała się z niego, kiedy przysiadł na rufie. Trząsł się na całym ciele. Tancred szczerze mu współczuł.

Dwaj pozostali zaczęli ciągnąć linę. Zadanie było trudne, ciężar na końcu musiał być wielki. Istniało też niebezpieczeństwo, że przechylona łódź zacznie nabierać wody.

Tancred zdał sobie nagle sprawę, że aż do bólu napiął wszystkie mięśnie.

Powoli, powoli liny w łodzi zaczęło przybywać.

– Głęboko leżało – rzeczowo stwierdził wójt. – Wiedzieli, gdzie wybrać miejsce.

W wodzie coś zamajaczyło. Tancredowi zakręciło się w głowie, musiał przytrzymać się skały. Dwie białe nogi… Długa spódnica… Białe bezwładne ramiona. Przedziwnie – od kilkudniowego leżenia w wodzie – rozmyta twarz, napuchnięta i sina…

– Jessica Cross? – zapytał cicho Alexander.

Mężczyźni w łodzi usłyszeli go.

– Nie! – krzyknęli. – To Molly, Molly córka Hansa.

Загрузка...