ROZDZIAŁ XIII

Kiedy strach i rozpacz opuściły Tancreda, był znów sobą: wesoły, cieszący się życiem, kochający i kochany. Nikt nie dowiedział się nigdy, o czym Alexander rozmawiał z synem, co i ile mu powiedział, ale wzajemne zaufanie między nimi zostało odbudowane. Serce Cecylii rozsadzały radość i szczęście.

Tancred bezustannie zanudzał rodziców prośbami o przyspieszenie ślubu. Nie chciał już dłużej czekać, ale nie przyszło mu do głowy tknąć Jessiki, zanim formalnie nie zostali ogłoszeni mężem i żoną.

Jessica zrezygnowała więc z wszelkich prób i cierpliwie czekała na wielki moment.

Cecylia pragnęła, by na ślub przybyła cała jej rodzina, organizacja uroczystości zajęła więc sporo czasu. Tym razem wszystko miało odbyć się z wielką pompą! Ślub

Gabrielli i Kaleba był, zgodnie z życzeniem młodych, bardzo skromny. Teraz, dla jedynego dziecka, jakie jej zostało, Cecylia planowała huczne i wystawne wesele.

Na uroczystości zaślubin przybyli oczywiście Gabriella i Kaleb wraz ze swą przybraną córką Eli. Cecylia uradowała się bardzo, widząc swą córkę tak szczęśliwą, a Tancred musiał wreszcie przyznać, że Kaleb mimo wszystko nie był wcale taki głupi.

Przyjechali Tarald i Irja, a także Mattias, który, choć niedawno był w Danii, ponownie wybrał się w podróż.

Dotarli również babcia Liv i jej brat Are, najstarsi z rodu, i cała nieduża rodzina Arego: jego syn Brand wraz z żoną Matyldą i ich dorosły syn Andreas.

Zjechał się cały ród, brakowało tylko jednego: Mikaela, zaginionego syna Tarjeia.

Ze strony Alexandra przybyła jego jedyna krewniaczka, siostra Ursula.

Jessica starała się nawiązać kontakt ze Stellą Holzenstern, nadal jednak nie można było wpaść na jej ślad.

Powiadali, że jest w Niderlandach, przysłała bowiem list do zarządcy Askinge z prośbą o niezwłoczne przesłanie jej tam właśnie pieniędzy.

W głębi duszy Jessica odczuła ulgę. Chociaż Stella była jej jedyną bardzo daleką krewną, nigdy wiele ich nie łączyło. Nie najlepiej znosiła obecność Stelli, jakby wyczuwając niechęć tej pięknej woskowej lalki.

Wszyscy byli bardzo podekscytowani z powodu mających się odbyć uroczystości weselnych. Ursula przez całe popołudnie rozmawiała ze wspaniałym przybyszem z Norwegii, wykształconym, kulturalnym, o gorącym sercu. Kiedy nareszcie zdała sobie sprawę, że był to Kaleb, „górnik”, jak go zwykle nazywała, z wrażenia na chwilę straciła mowę! A naprawdę wiele trzeba było wysiłku, by choć na moment przestała mówić!

Okazała się jednak wielkoduszna, poprosiła o wybaczenie i przytuliła go do chudego łona.

Wesele wyprawiono w wielkim stylu, można rzec, że zbytkownie. Zaproszono mnóstwo innych dostojnych gości, niemal połowę dworu królewskiego i wielu oficerów – przyjaciół Tancreda, a także starych znajomych Alexandra. Do późna w nocy świeciło się w wielu oknach w Gabrielshus.

– Jessiko – szepnął Tancred do swej świeżo upieczonej żony, promieniującej urodą i szczęściem. – Chciałbym się już położyć. Pójdziesz ze mną? – zażartował.

– Och, tak. Chodź, wymkniemy się stąd.

Cecylia i Alexander stanowczo zakazali wszystkich niemądrych ceremonii w sypialni młodej pary, choć do tradycji należało na przykład rozbieranie panny młodej i przygotowywanie jej do nocy przez druhny. Bywało także, że cały orszak weselny oglądał nowożeńców leżących w łożu, aranżowano również rozmaite sytuacje, by rozbawić młodą parę. Na ogół życzono także licznego potomstwa. Tym razem było inaczej. Sypialnię młodych nakazano pozostawić w spokoju.

Nie padły więc żadne głośne komentarze, kiedy państwo młodzi zniknęli. Uśmiechano się tylko wieloznacznie, ale ze zrozumieniem.

Na nocnym stoliku stało wino. Tancred rozlał je do kielichów i przepił do żony. Zauważyła, że tak drżą mu ręce, że aż wino wylewa się z kielicha.

Jej samej trzęsły się nogi.

– Przez wiele lat czekałem na tę chwilę – szepnął.

– Czy będzie nieskromnie z mojej strony przyznać, że ja też? – zapytała, rumieniąc się.

Te słowa zupełnie rozbroiły Tancreda.

– Naprawdę, Jessiko?

– Już od chwili, kiedy przewróciłeś się o mnie w lesie.

– To dokładnie tak jak ja! – powiedział zdziwiony.

Odstawił nieostrożnie kielich na krawędź stolika.

Naczynie zadźwięczało upadając na podłogę, a całe wino wylało się na dywan. Jessica natychmiast zaczęła się śmiać, ale Tancred sprawił, że od razu spoważniała.

– Czy mogę cię rozebrać, najdroższa? – szepnął.

Dostojnie skinęła głową.

– Kiedyś już mnie oglądałeś – powiedziała niewyraźnie, podczas gdy on zsuwał z niej suknię ślubną. – Ale teraz jestem ładniejsza. Nie mam na sobie warstwy kleiku.

– Tak bardzo cię pragnąłem, że zjadłbym całą tę papkę, byle tylko dotrzeć do ciebie. Jessiko, jakaż jesteś piękna! – westchnął, kiedy stanęła przed nim w samej halce.

– Dziękuję! Ale czy bardzo będziesz się gniewał, jeśli założę ślubną koszulę? Jest taka śliczna, że przykro byłoby zostawić ją nie używaną!

– Oczywiście, będziesz mogła – uśmiechnął się czule, nakładając jej koszulę, a ona pozwoliła halce opaść na podłogę. – Wyglądasz jak królewna z baśni, Jessiko.

Zmarszczyła nosek.

– Wydaje mi się, że królewny z bajek nie są tak pociągające. A ja tak chcę być teraz niebezpieczna i uwodzicielska.

– I jesteś taka!

Obydwoje się roześmiali. Śmiech miał ukryć ich skrępowanie, niepewność i onieśmielenie.

– Tancredzie, czy mógłbyś zdmuchnąć świecę? Bardzo chciałabym cię rozebrać, ale nie wiem, czy będę w stanie oglądać cię nagiego. Na razie. Obawiam się, że to przeżycie może być zbyt silne.

W przytulnej ciemności coraz bardziej podnieceni zdejmowali z siebie szaty. Nareszcie spoczęła w jego objęciach i poczuła jego pałające usta.

– O Boże, Jessiko, jak bardzo cię kocham! – westchnął. – Teraz jesteś moja, moja, nareszcie!

– Tancredzie, bądź dla mnie dobry, bądź ostrożny! Jednak troszeczkę się boję…

– Dobrze… postaram się – wyjąkał zaciskając zęby. – Ale chyba nie mogę już dłużej czekać. Och, Jessiko, nie!

Ostatnie słowa zabrzmiały jak wołanie o ratunek.

Tancred siedział na brzegu łoża z twarzą ukrytą w dłoniach. Zrozpaczony, wyglądał jak kupka nieszczęścia.

– Nic mi się nie udaje – jęknął bezradnie. – Chyba umrę ze wstydu.

Jessica gładziła go po nagich plecach. Z ogromnym wysiłkiem opanowała uśmiech.

– Cała sekunda to zupełnie nieźle jak na początek, kochany – przemawiała do niego łagodnie. – Zobaczysz, jutro już będą dwie.

– Tak – powiedział gorzko, ale ton głosu zdradzał, że wrodzone poczucie humoru powoli zaczęło brać górę.

– A za dwa tygodnie zdołam być może odebrać ci dziewictwo, jeżeli wezmę duży rozbieg już od drzwi.

Jessiko, nigdy nic mi się nie udaje…

– Wprost przeciwnie, Tancredzie! Czy nie rozumiesz, że to bardzo mi pochlebia? Że nie mogłeś się powstrzymać, nawet zbliżyć się do mnie, zanim… zanim… no, wiesz.

– No właśnie, sama to mówisz, nie mogłem nawet zbliżyć się do ciebie – parsknął. – I ta twoja nowa koszula specjalnie na noc poślubną!

– Mogę ją zdjąć.

Tancred rozchmurzył się.

– A właściwie dlaczego mielibyśmy powstrzymywać nasze żądze aż do jutra wieczorem?

– To się nazywa prawdziwy duch walki – mruknęła obejmując jego szeroki tors. – Chodź do łóżka, będziemy leżeć i mówić sobie, jacy jesteśmy piękni i jak bardzo się kochamy. Takich rzeczy miło się słucha w noc poślubną. I… nie żebym wiedziała znów tak wiele o mężczyznach i znała ich możliwości, ale chyba nie jest wykluczone, byśmy wkrótce spróbowali jeszcze raz. Przez ciało przebiegły mi takie rozkoszne dreszcze, nabrałam apetytu.

Skąd brała się w niej odwaga, by przemawiać w taki sposób? Sama sobą była zdziwiona. Ale jej słowa nie pozostały bez odzewu.

– Wkrótce? – zdziwił się Tancred, który już wsunął się do łóżka i rozebrał ją z kłopotliwej koszuli. Wróciła mu śmiałość. – Ja już jestem gotowy na wszystko.

– O, to są właściwe słowa – uśmiechnęła się szeroko, z miłością i czule otaczając go ramionami.

Tancredowi w końcu musiało się powieść, ponieważ Jessica zaszła w ciążę dokładnie w noc poślubną. Co prawda nie im jednym na świecie udała się ta sztuka. Działo się tak szczególnie w czasach, kiedy cnotą było wstępowanie do małżeńskiego łoża nietkniętymi.

Jessica naprawdę się bała i wstydziła tej nocy, kiedy po raz pierwszy mieli być razem, ale drobne potknięcie Tancreda dodało jej odwagi i pewności siebie. Z dumą myślała, że kiedy sytuacja tego wymagała, zawsze okazywała się dzielna. Instynktownie wyczuła też, że drobne niepowodzenie można obrócić w żart. Nie wszyscy mężczyźni by to znieśli, ale Tancred, tak jak i ona, urodził się ze śmiechem na ustach.

Co prawda w ostatnich latach dotknęły ich tak trudne i wyniszczające nerwy przeżycia, że prawie zapomnieli o śmiechu. Teraz jednak mogli już odetchnąć z ulgą.

Jessica pomogła Tancredowi zwalczyć niepowodzenie, nie musiała więc czekać całych dwóch tygodni, by móc odczuć radość posiadania i bycia posiadaną. A Tancred był dumny jak paw. Długo leżeli w objęciach, zatopieni w świętym niemal szczęściu bycia razem i poczucia, że są kochani przez tych, których sami kochają.

– Wspaniale! – wykrzyknęła Cecylia późną zimą 1652 roku. – Słyszałeś, Alexandrze? Zostaniesz dziadkiem! Jak nazwiecie dziecko?

– Jeszcze nie wiemy – uśmiechnęła się Jessica. – Mój ojciec nazywał się Thomas i…

– Jeszcze jeden na T – zdziwiła się Cecylia. – Ta litera wyraźnie upodobała sobie naszą rodzinę. A więc…

– Zawsze marzyłam o tym, by mieć syna o imieniu Tristan – powiedziała nieśmiało Jessica. – Jeśli nie macie nic przeciwko temu, nazwalibyśmy ewentualnego chłopca Tristan Alexander.

– Wyśmienicie – ucieszył się ojciec Tancreda. – Musimy utrzymać tradycje rycerskie. O ile dobrze pamiętam, Tristan był także paladynem. Ale mogę się mylić. A jeżeli będzie dziewczynka?

– Zamierzaliśmy nazwać ją Lena Stefania, po babci Liv i po matce Jessiki, Angielce z urodzenia, albo Christiana, po tobie, matko – odparł Tancred.

– O, proszę, ochrzcijcie ją po mojej ukochanej matce, dopóki ona jeszcze żyje! Myślę, że ogromnie się z tego ucieszy. Christianę możecie zachować dla następnej córki.

– Optymistka – zachichotał Tancred. – Ale postaram się…

– O tak – powiedziała Jessica. – Będzie jeszcze Tristan, i Lena, i Christiana, i…

– Tancredzie! – powiedziała Cecylia poważnie. – Nie mówiłeś Jessice o Ludziach Lodu?

– Tak, ale w pokoleniu naszych dzieci było już jedno dotknięte. Córeczka Gabrielli, która urodziła się martwa.

– Jest jeszcze coś. Kochana Jessiko, potomkowie Ludzi Lodu nigdy nie mają licznego potomstwa. Nie spodziewajcie się wielu dzieci!

– Nie wiedziałam o tym. – W oczach Jessiki pojawił się smutek. Zaraz się jednak uśmiechnęła. – Będziemy więc cieszyć się tymi, które nam się urodzą, i kochać je dwa razy mocniej.

– W to nie wątpię – uśmiechnęła się Cecylia.

Do Gabrielshus zawitała wiosna, Jessica wybrała się więc na przechadzkę do parku. Tancred był na służbie w Kopenhadze. Chciał, żeby mieszkali w Gabrielshus, mimo że przez większą część tygodnia byli rozłączeni. Uznał jednak, że miasto nie jest teraz odpowiednim miejscem dla żony.

Jessica znalazła się w odległej części parku. Nie było stąd widać zamku. Zaskoczona dostrzegła, że w niedużej altanie w pobliżu sadzawki stoi jakaś kobieta.

Któż, na miłość boską, mógł się wedrzeć tu, na teren prywatnej posiadłości?

W wyprostowanej postaci kobiety kryło się coś tajemniczo groźnego. Jessica długo wahała się, czy na pewno ma skierować się w tamtą stronę. Była teraz zupełnie sama w parku. Co prawda niedawno spotkała Wilhelmsena, ale on udał się w zupełnie inną stronę w pogoni za lisem, który poprzedniej nocy zadusił kilka kur.

Kobieta jednak wyraźnie ją dostrzegła, Jessica nie mogła więc udawać, że jej nie zauważyła. Nikt nie miał prawa wdzierać się w taki sposób do Gabrielshus!

Nieznajoma wpatrywała się w Jessikę tak intensywnie, jak gdyby właśnie na nią czekała.

Czego ona może chcieć?

Jessica niechętnie skierowała kroki w jej stronę.

Drzewa w tej części parku rosły gęsto, altana położona była jakby w lasku. Ale… czy ta obca kobieta nie była w istocie znajoma?

– Stello! – wołała żona Tancreda już z oddali. – Jesteś tutaj? Witaj!

Podbiegła do altany.

Stella stała sztywna, bardzo blada, ubrana w czerń. Na jej twarzy nie pokazał się nawet cień uśmiechu, ale też nigdy nie przychodziło jej to z łatwością.

– Kiedy przyjechałaś? – dopytywała się Jessica. – I gdzie byłaś?

– Widzę, że spodziewasz się bękarta – powiedziała Stella zimno. – Nigdy go nie urodzisz.

Jessica zatrzymała się gwałtownie u stóp niewielkich schodków. Wpatrywała się w swą jedyną krewniaczkę szeroko otwartymi, nic nie rozumiejącymi oczami.

– Co ty powiedziałaś? – szepnęła.

– Kogo uwiodłaś tym razem? Z kim się łajdaczyłaś, jak to masz w zwyczaju?

– Ależ, Stello! Co się z tobą dzieje?

– Mojemu ojcu nigdy na tobie nie zależało, zawsze ukradkiem śmiał się z ciebie. Szalałaś na punkcie mężczyzn. Wiem, że zastawiłaś na niego sidła za plecami mojej matki. Ale i tak ci się nie udało, dlatego ją zabiłaś!

– Przecież ja nie zabiłam twojej matki. Stello, czy całkiem postradałaś zmysły?

– Zrobiłaś co. To wszystko była twoja wina. Oszukałaś ją. Ubrałaś Molly w swój płaszcz, żeby się pomyliła. Rozumiesz chyba, że nie mogła cię pozostawić przy życiu po tym, jak uwiodłaś ojca? Nie miałaś też żadnych praw do dworu. Byłby nasz, gdybyś umarła.

Nareszcie do Jessiki dotarło, że w głowie Stelli coś się pomieszało. Babka, która wniosła do rodu złą krew… Matka, która stała się morderczynią… Ciotka nimfomanka… I niewyżyty ojciec…

Czegóż innego można się było spodziewać?

– Przecież ja w niczym nie zawiniłam – próbowała się bronić Jessica. – A śmierć twojej ciotki?

– To także przez ciebie. Rozpaliłaś płomień w moim ojcu i dlatego chodził do niej. Matka musiała więc się jej pozbyć, to logiczne.

Jessica chciała się cofnąć, ale Stella krzyknęła ostro:

– Zatrzymaj się! Nie umkniesz mi. Za poręczą mam ukryty pistolet. Od dawna cię szukam, Jessiko Cross. To mój obowiązek, bo ja jestem nemezis, sprawiedliwe zadośćuczynienie losu, mam więc boskie prawo unicestwiania takich dziwek jak ty. Już cię prawie dopadłam w domu Ulfeldtów…

– A więc to ty?

– Zatruwałam mleko! Tak, ja! – W zastygłej twarzy pojawił się nagle płomyk życia. Cień obrzydliwego triumfu. – Byłaś już tak blisko. Aż nagle pojawił się ten rycerz idiota. Pamiętasz Ellę? To byłam ja. Ale nie, ty nie interesowałaś się prostymi podkuchennymi. A potem mnie oszukałaś! Zwiodłaś tak, że pojechałam do Niderlandów. Nienawidziłam cię za to. Miałam zamiar dopaść cię na statku, powiedzieć całą prawdę o tym, jak złym jesteś człowiekiem, i wyrzucić cię za burtę. Ale ten głupiec znów zabawił się w bohatera i umknęłaś mi. Wiele miesięcy musiałam spędzić na obczyźnie, aż do chwili gdy dostałam pieniądze. Z trudem przedarłam się do domu, ale miałam cel, który trzymał mnie przy życiu. Myśl o unicestwieniu ciebie! Teraz nadeszła ta chwila, Jessiko. I dostanę was oboje za jednym razem.

– Nie! Nie dziecko! To dziecko Tancreda!

– Właśnie, tego bohaterskiego głupca. Jego także miałam zamiar dostać w swoje ręce, ale to będzie dla niego lepszą karą. Nie dlatego że zależy mu na tobie, nie wmawiaj sobie tego, ale mężczyźni zawsze są sentymentalni, gdy chodzi o ich dzieci. Uciekaj teraz, Jessiko, biegnij!

Zabawnie będzie w ciebie celować. Wiesz przecież, że zawsze byłam dobrym strzelcem. Chcę widzieć, jak biegniesz na oślep, uciekając przed…

Podniosła pistolet i wymierzyła w Jessikę.

– Jesteś szalona, Stello, nie możesz… Chciałam podarować ci Askinge, ale teraz…

– Nie przyjmę od ciebie jałmużny. Askinge i tak będzie moje. Uciekaj! Ruszaj! Mam ochotę na polowanie.

Jessica starała się pojąć, co się właściwie dzieje, ale myśli jakby nagle pochowały się w jej głowie. Myślała o dziecku, o Tancredzie, o szczęściu, które, jak jej się wydawało, nigdy nie stanie się ich udziałem…

Stella uniosła pistolet o kilka centymetrów.

– Strzelanie do skulonego zająca wcale nie jest zabawne, ale jeżeli jesteś taka ospała…

Rozległ się huk. Jessica była pewna, że dosięgła ją kula. Nic jednak nie poczuła, zobaczyła natomiast, że oczy Stelli wzbierają zdziwieniem, a ona sama zaczyna osuwać się na ziemię. Rozległ się głuchy stukot, kiedy opadła na podłogę altany.

Jessica, skulona, starała się osłonić dziecko.

Z zagajnika wybiegł Wilhelmsen.

– Trafiłem ją – dyszał ciężko. – Słyszałem wszystko, co mówiła. Ta biedaczka to wariatka.

– O, Wilhelmsen – jęknęła Jessica i wybuchnęła płaczem.

Objął ją.

– Musiałem to uczynić. Zrozumcie, pani, proszę.

Skinęła głową.

– Dziękuję! Złożę odpowiednie wyjaśnienia przed sądem…

– Nie myślcie o mnie, łaskawa pani! Jestem już stary, niewiele życia mi pozostało…

Uniosła głowę.

– Ale bez was Gabrielshus nie będzie Gabrielshus. Nie, nie możecie ponieść za to żadnej kary!

Wilhelmsena uniewinniono, dochodzenie dowiodło bowiem, że Stella była Ellą, systematycznie trującą Jessikę. Sługa działał w obronie swej pani i nic nie można było mu zarzucić. Najwyżej to, że zabił zamiast ranić, ale z tak dużej odległości trudno było celować.

Kiedy rodzina Paladinów przyszła do siebie po ostatnim wstrząsie, Alexander pomógł Jessice sprzedać za dobrą cenę Askinge. Była zdecydowana nie wracać tam już nigdy, po co więc miała niepotrzebnie dręczyć się w bezsenne noce rozmyślaniami o dworze.

Z ulgą przyjęli rozwiązanie zagadki tajemniczej choroby Jessiki. Niepokoiło ich to zwłaszcza ze względu na mające przyjść na świat dziecko.

Tym razem musieli zrezygnować z Tristana. Urodziła się maleńka, śliczna Lena Stefania, i zgodnie z przewidywaniem Cecylii prababcia Liv była dumna i uradowana. Prosiła ich o jak najszybszy przyjazd do Grastensholm, chciała bowiem zobaczyć swoją małą imienniczkę.

To właśnie dziecko sprawiło, że Tancred nareszcie dojrzał. Nie znaczyło to wcale, że zniknęło jego poczucie humoru, ale nauczył się w końcu godnie przyjmować zdarzające się czasami niepowodzenia. Jeśli człowiek nauczy się radzić sobie z przeciwnościami losu, można go już uznać za dorosłego.

Potrafił przez wiele godzin podziwiać córkę, swe własne dzieło.

– Jest podobna do mnie, prawda? – mawiał. – Ten czarujący uśmiech i zarys noska. I podziw na twarzy, kiedy widzi swoje odbicie w lustrze. I uniesienie, kiedy wolno jej spocząć przy twej piersi. Podobna do mnie jak dwie krople wody. Czy ty widzisz, że jest taka sama jak ja?

Jessica stanęła przy nim i położyła mu dłoń na ramieniu.

– Tak, tak, ale zobaczysz, i tak da sobie w życiu radę.

Загрузка...