ROZDZIAŁ III

Nietrudno było odnaleźć Askinge. Dwór był nowy, wprawdzie nie tak wielki jak ciotki Ursuli, ale mimo to robił duże wrażenie.

Tancreda serdecznie powitali hrabiostwo Holzensternowie wraz z córką Stellą, która ubrana w kremową suknię bardziej niż kiedykolwiek przypominała woskową lalkę.

Stanowczo nie wolno mi przesadzać z tymi wizytami, pomyślał. Hrabina sprawia wrażenie zdecydowanej za wszelką cenę wydać córkę za mąż!

Nie mam o sobie tak wielkiego mniemania, uśmiechnął się w duchu, ale wiem, że nazwisko Paladin zawsze przyciąga. Szalona matka! Poślubiła ojca, nie zdając sobie sprawy, z jak szlachetnego rodu się wywodzi. Ojciec ogromnie cenił sobie, że wyszła za niego nie dla nazwiska. Nic nie powiem Molly o moim szlachetnym urodzeniu. Chciałbym, żeby mnie pokochała dla mnie samego.

Kochać… Tancred nigdy jeszcze nie użył tego słowa w związku z żadną dziewczyną. A Molly widział i trzymał w ramionach tylko przez kilka sekund.

Chyba oszalał!

Ale czyż nie tak właśnie się dzieje, kiedy jest się zakochanym?

Zaproszono go do eleganckiego saloniku.

Widać było, że czego jak czego, ale pieniędzy hrabiostwu nie brakuje. Wszystkie sprzęty były ostatnim krzykiem mody. Co prawda Tancred wolał solidne meble odziedziczone po przodkach. Zgadzał się, że można co nieco uzupełnić, ale wyrzucać rodzinne pamiątki tylko po to, by uchodzić za nowoczesnych? Wyglądało na to, że tak właśnie postąpili.

Holzenstern był przystojnym mężczyzną, choć nieco otyłym i może zbyt wyzywająco ubranym. Stara się wyglądać na młodszego niż jest, pomyślał Tancred z właściwym jego wiekowi bezlitosnym krytycyzmem.

Pani domu była nieciekawa, dlatego też niezbyt dobrze zapamiętał jej wygląd. Za maską życzliwości kryła się zlękniona twarz bez wyrazu. Wydawało się, że paraliżuje ją obawa przed zmarszczkami, które mogłyby się pojawić, gdyby częściej się uśmiechała.

Kiedy siedząc przy stole wymieniali uprzejmości, Tancred zorientował się, że pani musiała pochodzić z wielce szacownego rodu. Ona sama zresztą podkreślała ten fakt przy każdej okazji. Może po to, by zrozumiał, że Stella jest odpowiednią partią dla jednego z Paladinów? No tak, przecież ciotka Ursula wspominała o koligacjach rodzinnych i o księżnej, siostrze hrabiny!

Tancreda jednak niewiele obchodziła błękitna krew. On chciał Molly!

Wkrótce Holzenstern zabrał gościa na przechadzkę po okolicy. Panie zostały w domu, wymawiając się nieodpowiednią na spacer pogodą.

Zaciekawiony Tancred spróbował zarzucić wędkę.

– Ten dwór nie wydaje się stary?

– Nie, zbudowano go w końcu szesnastego wieku. Nie ma jeszcze stu lat.

– A Askinge…? To chyba stara nazwa?

– Zgadza się. Kiedyś był tu zamek albo twierdza. Szukałem po nich jakichś śladów, nigdy jednak niczego nie znalazłem.

Tancred poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach. Miał przecież nadzieję, że Holzenstem wyjaśni mu zagadkę.

– Chyba widziałem te ruiny – powiedział z wahaniem.

– Co? Gdzie?

Prawdę mówiąc, nie wiem. Wczoraj po uczcie zabłądziłem w lesie i doszedłem do przedziwnej budowli, a raczej do okropnych ruin.

– Gdzieś tu niedaleko?

Tancred przystanął i rozejrzał się dookoła. Las znajdował się w pewnym oddaleniu, ale, o ile dobrze rozpoznawał, rosły w nim głównie drzewa liściaste.

– Nie, myślę, że nie. Chociaż nie wiem. Nie mam pojęcia, gdzie byłem.

– Jak sądzicie, czy potraficie odszukać to miejsce?

– Nie. Wcale nie mam ochoty znaleźć się znów w tamtym lesie.

Holzenstern popatrzył na niego błagalnie.

– Jeśli kiedyś jeszcze zdecydujecie się tam pójść, dajcie mi znać, proszę. Bardzo ciekawi mnie przeszłość Askinge. Czy naprawdę widzieliście te ruiny?

– Tak, mogę przysiąc – odparł Tancred. – Spotkałem jednak dzisiaj rano Dietera i on powiedział mi, że nie ma tu żadnych ruin. A on chyba wie najlepiej, przecież się tu urodził.

– Dieter? Nie, przybył tu jeszcze później niż my.

– Naprawdę? A więc to tak! – Tancred roześmiał się z ulgą. – Opowiedział mi o czarownicy pożerającej mężczyzn.

– Ach, o Salinie? Tak, to musiała być wspaniała kobieta. Słyszałem kiedyś, jak opisywał ją lokalny historyk. „O włosach jak płonący zachód słońca i oczach lśniących blaskiem nienasycenia…”

Do licha! pomyślał Tancred. Doskonały opis!

Przez moment zakręciło mu się w głowie, musiał zdusić w sobie chęć panicznej ucieczki z tego miejsca.

– Hrabio Holzenstern – powiedział, przełykając ślinę. – Uważam, że Stare Askinge już nie istnieje.

– Co mówicie? – Holzenstern aż przystanął na dobrze utrzymanym pastwisku. – Przecież przed chwilą mówiliście, że je widzieliście?

Twarz Tancreda wyrażała zakłopotanie.

– Tak, ale widziałem coś jeszcze. Spotkałem czarownicę Salinę!

Zapadła głęboka cisza.

– Drwicie sobie ze mnie?

– Ach, wiele dałbym, żeby tak było! – westchnął Tancred. – Spotkałem ją naprawdę. W środku, w zamku. Ona była… niepojęta! A potem ocknąłem się na skraju lasu niedaleko stąd. Hrabio Holzenstern, sądziłem, że jestem szalony, ale przemyślałem wszystko. Nasuwa mi się pewne wyjaśnienie…

– Mówcie więc! Nic nie pojmuję!

– Nie wierzę, by Stare Askinge nadal istniało, a to dlatego, że ze strony matki wywodzę się z bardzo dziwnego rodu, z norweskich Ludzi Lodu. Wielu członków tej rodziny widzi i potrafi o wiele więcej niż przeciętni śmiertelnicy. Potomkowie Ludzi Lodu są zdolni do niezwykłych rzeczy. Sądziłem, że nie należę do… do tych dotkniętych. Ale po ostatnich wydarzeniach…

Urwał i pogrążył się w myślach. Znów powróciły straszliwe wspomnienia minionej nocy.

– Tak, tak właśnie musi być! – powiedział hrabia. – Nikt z tutejszych nigdy nie widział tych ruin. Czy nie myślicie, że… że jeśli pójdziemy lasem, to być może odnajdziemy ich ślad? Znajdziecie to miejsce? Resztki zarosłych trawą murów?

– Przypuszczam, że ich nie odnajdę – odparł Tancred niepewnie. – Zrozumcie, w lesie pojawiła się nagle zaczarowana ścieżka. Sądzę, że tak naprawdę nie istnieje. Myślę, że była tam tylko dla mnie.

Holzenstern zadrżał.

– To naprawdę zaczyna brzmieć okropnie. Mimo że bardzo chciałbym odnaleźć Stare Askinge, cieszę się, że nie potrafię ujrzeć przeszłości. Chyba nie chciałbym spotkać czarownicy Saliny!

– Czy stary budynek nie mógł stać tutaj? Tu, gdzie teraz jest nowy?

– Nie, nowy dwór przeniesiono daleko, jak najdalej. Właśnie z powodu Saliny. Powietrze, ziemia, wszystko dokoła było zatrute czarami, złem, diabelskimi mocami i cały zamek zrównano z ziemią.

Przypomina to legendę o Dolinie Ludzi Lodu, pomyślał Tancred. Zewsząd wypędza się przeklętych!

Po raz pierwszy w życiu opanowało go poczucie głębokiej więzi z niezwykłymi przodkami. Poza Mikaelem, który nie wiedział prawie nic o swoim pochodzeniu, Tancred był tym, który utrzymywał najmniej kontaktów z rodziną na Grastensholm i w Lipowej Alei. Zawsze ironicznie uśmiechał się, słysząc opowiadane o nich historie.

Teraz przestał się już uśmiechać. Teraz czuł, że jest jednym z nich.

Zdecydował, że należy zmienić temat rozmowy.

– Słyszałem wczoraj, że macie kłopoty z młodą krewniaczką? Jessica, tak chyba ma na imię? Czy już się odnalazła?

Twarz Holzensterna zapłonęła z gniewu.

– Nie, jeszcze nie. Wysłaliśmy kilku ludzi na poszukiwania, ale jest z nią ta łajdaczka Molly, prawdziwe narzędzie szatana.

Tancred z trudem powstrzymał chęć spoliczkowania hrabiego.

– Jessica chyba nie miała powodu, by znikać w taki sposób?

– Ależ skąd! Tyle dla niej zrobiliśmy! Moja żona opuściła swój piękny zamek w Holsztynie, żeby się nią zająć, kiedy straciła rodziców. Jessica jest córką jej kuzynki. Mieliśmy wrócić, gdy dziewczyna osiągnie pełnoletność, ale nie jesteśmy w stanie urzeczywistnić tego marzenia, dopóki ona zachowuje się tak nieodpowiedzialnie. Nic z tego nie rozumiem!

Głos mu się załamał. Tancred przeląkł się, że hrabia wybuchnie płaczem. Holzenstern jednak pozbierał się szybko.

– Gdybyśmy tylko mogli pozbyć się Molly, to ona jest wszystkiemu winna. Ciągle szuka przygód i ciągnie sierotę za sobą. Ale za każdym razem, gdy próbujemy je rozdzielić, Jessica choruje z rozpaczy i znów musimy sprowadzać Molly. Jessica twierdzi, że ta dziewczyna jest jedyną nicią wiążącą ją z przeszłością, z czasem, gdy żyli jej rodzice.

– Dokąd zwykle uciekają?

– O, do tej pory nigdy nie dotarły daleko. Zawsze natychmiast je odnajdywano. Tym razem sprawa przybrała gorszy obrót.

– Jak długo już ich nie ma?

– Chwileczkę… Zniknęły przedwczoraj. Przez ten czas mogły daleko zawędrować.

No, nie tak znów daleko, pomyślał Tancred. Przecież spotkałem Molly wczoraj. Tak się bała…

Ostrożnie zapytał:

– Czy był jakiś szczególny powód ucieczki?

Hrabia wzruszył ramionami.

– Hm, chyba to co zwykle. To biedne dziecko, Jessica, jest niebywale wrażliwe. Moja żona zwróciła jej uwagę, zresztą bardzo łagodnie, że tego wieczora tak długo nie kładła się spać. A rano już ich nie było.

– Wczorajszego ranka? Czy może przedwczoraj?

– Wczoraj. Ale sądzę, że zniknęły już dzień wcześniej.

– Rozumiem. Hrabio Holzenstern, będę miał oczy otwarte. Powiadomię was, jeśli coś zobaczę lub usłyszę.

– Dziękuję za łaskawość. Tak bardzo niepokoimy się o to biedne dziecko.

– Świetnie to rozumiem. A teraz nie chciałbym już dłużej was zatrzymywać, hrabio. Dziękuję za miłą rozmowę. Cieszyłbym się, gdybyście mnie wkrótce odwiedzili.

– Z miłą chęcią.

Tancred skierował się do konia, ale przystanął w pół drogi.

– Czy mogę prosić, byście nie wspominali nikomu o mojej niezwykłej wizji Starego Askinge? Takie rzeczy najlepiej zachować dla siebie.

– Właśnie miałem to samo wam zaproponować, wasza łaskawość – uśmiechnął się Holzenstern przyjaźnie. – Ludzie tak łatwo wierzą we wszystko.

– Tak. Chciałbym uniknąć złej sławy. Żegnajcie!

Ruszył w stronę domu, wpatrując się bezustannie w skraj lasu, jak gdyby miał nadzieję ujrzeć tam Molly.

Nie wjechał w las… Miał go już dość.

Tancred zabawił u hrabiostwa dłużej, niż planował. Oczekiwał go obiad, który zjadł w samotności, a potem dzień już właściwie się skończył.

Udał się więc do swej komnaty, aby zastanowić się nad sytuacją. Był teraz przekonany, że to krew Ludzi Lodu spłatała mu w nocy figla. Niewątpliwie widział Stare Askinge i czarownicę Salinę, a przecież zamek zapadł się pod ziemię przed laty. Wcale nie miał ochoty bawić się w historyka i poszukiwać śladów starego zamczyska.

Nie, postąpi tak, jak radził Holzenstern – zapomni o wszystkim.

Zamiast tego skupi się na Molly i Jessice Cross. W ciągu dnia niewiele zrobił, by je odnaleźć, powęszył tylko trochę po Nowym Askinge. Ale gdzie ich szukać?

Molly mówiła o sąsiedniej parafii. Ale, na Boga, sąsiednie parafie leżą we wszystkich kierunkach!

Jutro rano zacznie je po kolei objeżdżać. MUSI znów ujrzeć Molly.

Zabrał się za zdejmowanie butów, ale zaraz opuścił nogę.

Lokalny historyk? Mówił o nim Holzenstern. Ten człowiek musiał wiedzieć więcej o Starym Askinge i o Salinie!

Kto to mógł być?

A zresztą nie, Tancred nie chciał myśleć więcej o tym zamczysku duchów.

Coś głucho uderzyło o szybę. Kilka cichych, leciutkich uderzeń. Jak gdyby piasek…

Tancred przez chwilę siedział nieruchomo, Po czym zdmuchnął świecę i podszedł do okna.

Szkło było grube, nierówne, ale choć bardzo zniekształcało, zdołał jednak dojrzeć stojącą pod oknem postać. Twarz, majacząca tylko niewyraźnie jak jasna plama, zwrócona była w jego stronę.

To musi być…

Tak, to jest Molly!

Okna nie udało się otworzyć. Gwałtownymi gestami i grymasami, których ona oczywiście nie mogła zobaczyć, wskazywał więc na wielkie drzwi wejściowe. Podeszła tam jednak.

Serce Tancreda waliło jak młotem, kiedy przekradał się przez salony do sieni. Wszyscy poszli już spać, nie paliła się żadna świeca.

Rozgniewany zbyt głośnym, przenikliwym zgrzytem zamka przekręcił klucz i ostrożnie otworzył drzwi.

Mały brunatny cień wślizgnął się do środka.

– Chodź! – szepnął Tancred i wziął dziewczynę za rękę. Przez nikogo nie widziani dotarli do jego komnaty. Tancred zamknął drzwi i zapalił świecę.

To była ona! Jego najmilsza Molly!

Owładnęła nim tkliwość.

– Dzięki Bogu, że przyszłaś – powiedział z ulgą. – Bardzo się niepokoiłem.

Tak intensywnie o niej myślał, że odruchowo zwrócił się do niej na ty. To zresztą naturalne, była przecież tylko zwykłą służącą.

Wcale jej tak jednak nie traktował. Pochodzenie nie miało żadnego znaczenia. To była jego Molly. I to mu wystarczało.

Dziewczyna wyglądała na przerażoną.

– Zdejmij płaszcz – powiedział łagodnie. – Tutaj jesteś bezpieczna.

– Nie, nie! Nie wypada w pokoju mężczyzny. Nie powinno mnie tu w ogóle być.

– Zapomnij o etykiecie, to wyjątkowa sytuacja.

Pozostała jednak w zniszczonym płaszczu.

I ją nazwano łajdaczką, pomyślał wzruszony.

Podprowadził Molly do niedużej sofy, a sam zajął miejsce obok.

– A teraz opowiadaj!

– Ach, panie, jestem zrozpaczona! Moja przyjaciółka zginęła! Po prostu zniknęła.

Spojrzał na nią strapiony.

– Gdzie była, kiedy spotkaliśmy się wczoraj?

– Już wtedy nie wiedziałam. Odeszłam od was tak szybko, ponieważ chciałam ją odnaleźć.

– Powinnaś była poprosić mnie o pomoc.

– Nie znałam was wtedy, panie. A my musimy być ostrożne.

– Mówiłaś, że będziesz szukać pracy w sąsiedniej parafii?

– Wybaczcie, wymyśliłam to tylko! Ja i moja przyjaciółka jesteśmy całkiem bezradne. Chciałyśmy stąd odejść. Kiedy ona zniknęła, ja zaczęłam kręcić się w kółko. Tylko do was mogłam się zwrócić.

– Dobrze, że przyszłaś. Powiedz mi, dlaczego ciągle uciekacie?

Jej oczy pociemniały.

– Tego nie mogę powiedzieć, panie.

– Czy nie masz do mnie zaufania?

– Muszę je mieć, skoro tutaj przyszłam!

– Oczywiście, wybacz mi!

Była prześliczna. Tancred starał się nie zerkać na nią za często, ale zbyt mocno zadomowiła się w jego sercu. Podobała mu się aż do bólu. Miała całkiem proste, jasne włosy, z których usiłowała powyciągać wszystkie sosnowe igły i źdźbła trawy. Jej oczy były niezwykle wyraziste, a nosek ładny i zgrabny. Ale akurat w tej chwili kąciki ust całkiem opuściła, przypominała więc zasmuconą dziewczynkę.

– A więc? – spytał Tancred przyjaźnie, chcąc dodać jej otuchy.

– Uciekłyśmy wczoraj w nocy. Najpierw ukryłyśmy się w stajni w Askinge, a że zapomniałyśmy zabrać pieniędzy, musiałam po nie pobiec. A kiedy wróciłam… kiedy wróciłam do stajni, mojej przyjaciółki już nie było. Długo czekałam, szepcząc jej imię, ale zniknęła bez śladu. W końcu, już nad ranem, musiałam opuścić dwór. Sądziłam, że podążyła do lasu, dlatego tam zaczęłam szukać. Ale jej nie znalazłam.

– Natomiast spotkałaś mnie – przyjaźnie wtrącił Tancred.

– Tak, panie – odrzekła, odwzajemniając się nieśmiałym uśmiechem. – Od tej pory cały czas jej szukam. krążę jak najciszej brzegiem lasu przy Nowym Askinge, bo uznałam za najbardziej prawdopodobne, że tam ją znajdę. Nie mogę tego pojąć!

– Nie, nie ma jej w Askinge, byłem tam dzisiaj. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o was.

– I dowiedzieliście się, panie?

– Nie. Ale mów mi na ty. Na imię mam Tancred, przecież wiesz. – Skinęła głową bez słowa, onieśmielona. – Dobrze! – powiedział. – Co teraz proponujesz?

– Nie wiem. Nie wiem, co robić.

Tancred odczekał chwilę.

– A może jednak powiesz mi całą prawdę? – zapytał cicho.

Cofnęła się.

– Nie – szepnęła.

Chłopak nadal czekał.

– Myślę, że ją schwytali, Tancredzie – powiedziała.

– Cooo?

– Sądzę, że ją mają.

– Co chcesz przez to powiedzieć? Przecież ona mieszka w Askinge! Jak więc mogą ją mieć?

Molly zaczęła płakać.

– To dlatego uciekłyśmy. Ona tak się bała… że ktoś… ją skrzywdzi.

Tancred otoczył ramionami zapłakaną dziewczynę.

– Kiedy wróciłam do stajni, odkryłam tam ślady walki – łkała.

– O Boże! – szepnął pobladły. – Jak długo cię nie było?

– Musiałam szukać pieniędzy, a to trochę trwało. Nie wiem, jak długo.

– Ale powiedz mi, dlaczego chcieli ją schwytać? I kim są ci „oni”?

– Nie wiem, kto to jest. Może być tylko jeden, może ich być więcej. Ale powodów jest wiele.

– Zdradź mi choć jeden!

– Ona… nie, nie wolno mi nic mówić – nie potrafiła wybrnąć z sytuacji. – Czy nie możesz jeszcze trochę poczekać?

– Utrudniasz mi, ale… Dobrze, wierzę ci.

– Dziękuję! Nie mam zamiaru cię oszukiwać, Tancredzie, ale mam swoje powody, żeby milczeć.

– Wczoraj w lesie zlękłaś się, kiedy się przedstawiłem.

– Hrabina Ursula Horn przyjaźni się z Holzensternami.

– Chce mnie wyswatać ze Stellą – roześmiał się Tancred.

– Nie, na miłość boską, nie wchodź w tę rodzinę! W ich żyłach płynie tyle złej krwi…

– Ursula Horn też tak mówiła. Ale to znaczy, że w żyłach Jessiki także płynie zła krew?

– O nie, zła krew pochodzi z zupełnie innej strony, ze strony matki hrabiny, a to jej ojciec i babka ze strony ojca Jessiki byli rodzeństwem.

– Chcesz więc powiedzieć, że w żyłach Stelli także płynie zła krew?

– Być może, zwłaszcza że ród Holzensternów również znany jest ze swych słabostek.

– Na przykład?

– Nie, obiecałam Jessice, że nie będę mówić nic złego o jej krewniakach. Czy… czy interesujesz się Stellą?

Tancred był przeświadczony, że w jej głosie zabrzmiała nutka obawy. Spojrzał dziewczynie głęboko w oczy i uśmiechnął się czule.

– Nie, wcale – odparł cicho.

Spuściła wzrok, ale mimo że odwróciła twarz, dostrzegł cień uśmiechu.

– Co mówił o mnie hrabia?

– Nic dobrego. Zabrzmiało to głupio i świadczyło o braku znajomości ludzi.

– Powiedz!

Tancred zawahał się.

– Hm, nazwał cię łajdaczką. Was obie.

– To podłe z jego strony. – Dziewczyna aż zadrżała.

– Ale jeżeli stosunki pomiędzy nimi a Jessiką są takie niedobre, to dlaczego nie wrócą do swego zamku w Holsztynie?

Odwróciła się w jego stronę.

– Jakiego zamku?

– Tego niezwykle pięknego zamku, który jest własnością hrabiny Holzenstern.

– Co? Oni nic nie mają! Jej siostra rzeczywiście poślubiła księcia, ale on szybko pozbył się małżonki. A hrabia straszliwie zaniedbał rodzinny majątek i prośba umierających rodziców Jessiki o to, by tu przyjechali i zajęli się nią, była dla nich jak zbawienie.

– Oj, oj – powiedział z niedowierzaniem. – Wydaje się, że o ten majątek bardzo dbają?

– W każdym razie na zewnątrz tak to wygląda – odparła Molly.

Tancred myślał wyjątkowo powoli, brało się to jednak z tego, że jego myśli były tak błogo rozproszone.

– Chwileczkę – powiedział z namysłem. – Jak ty powiedziałaś? Mają tu zostać, aż ona osiągnie pełnoletność. Kiedy to nastąpi?

– W przyszłym miesiącu.

– Oczywiście! – Tancred uderzył się po kolanach. – Będą musieli się stąd wynieść! Ale gdyby Jessica nie istniała…?

– Właśnie. – Skinęła głową.

– A więc dlatego uciekłyście?

– Nie – odpowiedziała cicho. – Coś tak okropnego nie przyszło nam do głowy.

– To znaczy, że jest jakiś inny powód?

– Mówiłam przecież, że powodów jest wiele. Tak, jest jeszcze coś. Więcej nie mogę powiedzieć, to zbyt straszne. Zbyt… osobiste.

– Ogromnie mi przykro, że nie masz do mnie zaufania.

– Ależ mam! – wykrzyknęła błagalnie. – Jesteś jedynym człowiekiem, do którego mogę się zwrócić, jedynym, któremu ufam. Ale pewne sprawy muszę przemilczeć, a czasami nawet skłamać. Nie wynika to jednak ze złej woli. Mam swoje powody. Pamiętaj o tym, jeżeli kiedykolwiek poczułbyś się zraniony przeze mnie.

– Będę o tym pamiętał – obiecał Tancred, już zraniony.

Umilkli. Dziewczyna nadal siedziała oparta o niego, otoczona jego ramionami. Tancred poczuł, że jej głowa robi się coraz cięższa. Biedna mała, na pewno ostatnio niewiele spała. Musi być zmarznięta. I głodna!

Jakże bezmyślnie się zachował!

Ostrożnie wstał i ułożył ją wygodniej na sofę. Przyniósł swoją kołdrę i dokładnie ją otulił.

– Ale przecież nie mogę tu spać – wymruczała w półśnie.

– Naturalnie, że możesz! Nie bój się, ja przeniosę się gdzie indziej.

Ze ściśniętym wzruszeniem gardłem przyglądał się, jak śpi skulona. Po cichu zakradł się do kuchni i przyniósł stamtąd kilka smacznych kąsków, które postawił na stoliku przy sofie, po czym opuścił komnatę.

Ulokował się w sąsiednim pokoju na łożu bez pościeli. Znalazł draperię i potraktował ją jako przykrycie.

Sen nie nadchodził. Tancred był rozbudzony i podniecony.

Co mam robić, myślał bezradny. Molly mi ufa, a ja jestem zbyt niedoświadczony, by wiedzieć, jak powinniśmy postąpić.

Kogo mogę prosić o pomoc? Kogo uznać za przyjaciela?

Dietera? Nie, on jest tak samo młody jak ja. I nie chcę, żeby się kręcił w pobliżu Molly. Jest zbyt przystojny.

Bzdura! Nie jest chyba przystojniejszy od większości młodzieńców.

Tak, tak, ale lepiej go unikać.

Wójt? Wójtowie zwykle podejrzewają niewłaściwe osoby i cieszą się, kiedy mogą kogoś powiesić, wszystko jedno kogo.

Gdyby był tu ojciec! On zawsze stwarza poczucie bezpieczeństwa i cieszy się ogólnym poważaniem.

A matka! Jako jedna z Ludzi Lodu być może umiałaby wyjaśnić wszystko, co przeżył tamtej nocy.

O, moi wspaniali rodzice! Wasz niedojrzały syn tak bardzo was teraz potrzebuje!

Czuł się rozpaczliwie bezradny. Mała Molly miała tylko jego. A to przecież tak niewiele.

A biedna Jessica Cross? W jakich znalazła się w opałach?

Gdyby tylko mógł poradzić się ojca!

Zaczynało go również niepokoić coś bardziej prozaicznego. Dopiero co przeszedł ciężką grypę ze wszystkimi jej konsekwencjami. Teraz znów czuł nieprzyjemne drapanie w gardle i ciążyła mu głowa. Poznawał objawy. Nie, na miłość boską, nie teraz. Nie teraz! pomyślał.

Ale noc spędzona na wilgotnej ziemi w lesie dała się we znaki wycieńczonemu chorobą ciału.

Molly…

Nie, nie może zachorować. Jak ciężko los miał zamiar go doświadczyć?

Загрузка...