ROZDZIAŁ XI

Cecylii udało się przekonać Jessikę, by została do następnego ranka, a ponieważ Tancred także nie opuszczał domu, dziewczyna wyraziła zgodę. Wieczór spędzili we czwórkę, ale Tancred, jak zwykle w obecności rodziców, był bardzo przygaszony. Jessica zauważyła, że Alexander i Cecylia ogromnie się tym przejmują.

Wcześnie rano następnego dnia, 11 lipca 1651 roku, dwoje młodych wyjechało do Kopenhagi. Tancred nie chciał, by Jessica podróżowała sama, i postanowił jej towarzyszyć.

Mówił niewiele, a jego oczy, wpatrzone w jej pełną wdzięku postać, wypełniał smutek. Jessica zawsze ubrała się bardzo skromnie; w przeciwieństwie do Cecylii nie interesowała się modą. Była zadowolona, jeśli tylko suknie na nią pasowały i były czyste. I w tym także przejawiały się jej skłonności do niezwracania na siebie uwagi.

Tancred jednak uważał, że nigdy nie widział nikogo piękniejszego od niej. Cóż, miłość jest ślepa.

– W każdym razie musisz być teraz bardzo ostrożna – prosił. – Zwracaj uwagę na wszystko, co jesz, nie używaj naczyń nie ocynowanych. Bądź czujna, zaklinam cię na wszystkie świętości! Będziemy się widywać przynajmniej raz w tygodniu. Ustalimy jakieś miejsce spotkania, ponieważ nie wolno mi pokazywać się w domu Ulfeldtów.

Jessica była niewypowiedzianie szczęśliwa. Zerkała na niego ukradkiem, bo nadal nie mogła uwierzyć, że ten młody, baśniowo wprost przystojny mężczyzna naprawdę tak bardzo się o nią troszczy.

Kiedy znaleźli się w centrum Kopenhagi, ujrzeli tłum zebrany pod ratuszem.

– Co tu się dzieje? – zdziwiła się Jessica.

Tancred wstrzymał konia.

– Stój, Jessiko. Jeżeli jest tak jak myślę, musimy pojechać inną drogą.

– Dlaczego?

– Wiesz chyba, jak zakończyła się sprawa przeciwko Dinie Vinshofvers, wniesiona przez Corfitza Ulfeldta? Ulfeldt został uniewinniony.

– Tak, słyszałam. Kto mógł uwierzyć w to, że zamierzał otruć Jego Wysokość?

– Ale Dinę skazano. Musi zapłacić życiem za oszczerstwa. Podejrzewam, że odbywa się to właśnie w tej chwili.

– Och, nie! – blednąc, szepnęła Jessica.

– Miano ją ściąć na placu Ratuszowym.

Jessica przypomniała sobie elegancką damę z szyderczym wyrazem twarzy, opuszczającą dom Ulfeldtów. Wyobraziła sobie, jak jej piękna głowa toczy się teraz po bruku, a ciało bezwładnie opada.

Odruchowo poszukała ręki Tancreda. Skierował konia tak blisko niej, że poczuła jego udo przy swoim, a jego silna dłoń zacisnęła się na jej palcach.

– Chodź – powiedział cicho i zawrócił. Jechała za nim porażona wizją egzekucji.

Ludzie, myślała. Czy rodzą się okrutni i potrafią to w sobie zwalczyć, czy też rodzą się dobrzy, z czasem nabywając podłych cech?

Znała jednego człowieka, który od urodzenia musiał być dobry i nigdy nie mógł się zmienić. Mattias Meiden, młody medyk o cudownym, życiodajnym spojrzeniu. Miała nadzieję, że Mattias spłodzi dużo dzieci. Czasami przyglądając się podejrzanym typom, wokół których kręciło się coraz liczniejsze stadko potomstwa, szybko wyrastającego na złodziei i łajdaków, myślała bezbożnie: Cóż za nieprawdopodobne marnotrawstwo boskiego cudu tworzenia! To nie wy powinniście decydować o kształcie świata!

A tacy jak Mattias być może nawet się nie ożenią!

Mimo że oddalili się nieco jedną z równoległych ulic, dobiegł do nich jednobrzmiący odgłos, jakby ponad domami przetoczyła się fala westchnień zebranego na rynku tłumu. Jessica zamknęła oczy i załkała.

Gdy od domu Ulfeldtów dzielił ich już tylko kwartał, Tancred zeskoczył z konia.

– Dalej nie mogę ci towarzyszyć.

Jessica wyciągnęła ku niemu ramiona, zsadził ją z konia i nie wypuszczając z objęć, powiedział:

– Uważaj na siebie! I, tak jak było umówione, spotkamy się za trzy dni w gospodzie przy moście.

Przytuliła się do piersi Tancreda, przyciskając twarz do jego ramienia. Stali tak milcząc, z żalem w sercach, że nie mogą zostać razem.

– Tu nie ma żadnych rozkwakanych kaczek – rzuciła Jessica wyraźne wyzwanie.

– Nie, i z pewnością tak jest przyjemniej – uśmiechnął się.

Czekała… ale kiedy nic więcej się nie wydarzyło, westchnęła, uwolniła się z jego uścisków i wskoczyła na konia.

Tancred dosiadł swego wierzchowca, pożegnał się z nią ceremonialnie, i tak się rozstali.

Dopiero trzy ulice dalej zrozumiał jej delikatną aluzję do kaczek.

Chciał zawrócić, ale Jessica była już u Ulfeldtów. Przeklinając siebie i swoją głupotę, ruszył w stronę smutnych koszar.

Jessica została serdecznie przyjęta przez bardzo poruszonych domowników. Jej mała podopieczna płakała z radości, a wiele osób z ulgą wzdychało: Nareszcie! Eleonora Sofia wszystkim dawała się we znaki.

Leonora Christina, ubrana w butelkowozieloną suknię z jedwabiu, zdobioną złotymi koronkami, była niezwykle wzburzona.

– Dostała to, na co zasłużyła – powtarzała, jakby utwierdzając się w tym przekonaniu. – Jej głowę nadziano na kij, który wbito w ziemię za miastem, a pod nim pogrzebano ciało. Słyszałam też, że Jorgena Waltera wypędzono z kraju. Jak śmieli wmawiać komuś,że mój drogi mąż miał coś wspólnego z tą tanią dziwką! Niech Bóg zmiłuje się nad jej duszą – dodała szybko. – Albo że my szykowaliśmy zamach stanu. To były trudne chwile, Jessiko i nie zdołałam zatroszczyć się o dzieci tak, jak bym tego chciała. Biedny Corfitz zajmował całą moją uwagę. Wspaniale, że będziesz mnie mogła odciążyć w opiece nad Eleonorą Sofią. Dziewczynka jest taka sensible.

Leonora Christina lubiła używać francuskich słówek. Wyraźne wpływy francuskie uwidaczniały się w całym jej domu. W tej dziedzinie również konkurowała z królową.

– Mojego drogiego męża bardzo irytuje teraz płacz dzieci. Żył przecież pod taką nieznośną presją.

Corfitz Ulfeldt zamknął się w swoim gabinecie i pozostawał tam jeszcze przez pierwsze dni pobytu Jessiki.

Był jeszcze ktoś, kto cieszył się z jej powrotu. Podkuchenna Ella odczuwała tak silne podniecenie, że z ogromnym trudem skrywała triumfujący uśmiech, który nieustannie cisnął się jej na usta.

Zaniechała swych trucicielskich zamiarów. Teraz snuła inne plany, których finał miał być jednakże taki sam: stanie przed Jessiką twarzą w twarz i wygarnie wszystko, co wypełnia jej duszę.

– Nemezis – szeptała sobie w duchu. – To będzie nemezis, Jessiko Cross.

Ale nadszedł 13 lipca. Ten dzień całkowicie odmienił życie wielu osobom z pałacu Ulfeldtów.

W absolutnej tajemnicy król Fryderyk III podpisał przedstawiony mu akt oskarżenia przeciwko Corfitzowi Ulfeldtowi, zawierający między innymi zarzut o samowolnym sprawowaniu urzędu i czerpaniu z niego osobistych korzyści. Ochmistrzowi królestwa nieobcy był też nepotyzm – obsadzanie krewniakami i poplecznikami ważnych stanowisk w dziedzinie handlu.

Po śmierci Christiana IV Corftz Ulfeldt był właściwie regentem Danii do czasu, gdy pojawił się na arenie jego szwagier. Po śmierci starego króla Ulfeldt zamknął się w jego gabinecie i przejrzał wszystkie papiery, dokument po dokumencie. Podejrzenia w stosunku do ochmistrza graniczyły z zarzutem zdrady stanu. Mówiono, że przepisał na siebie większość rzeczy posiadających wartość. Trudno powiedzieć, jakie w istocie miał plany, ale prawdą było, że jako jedyny z członków rady państwa nie złożył podpisu pod dokumentem, w którym ogłoszono Fryderyka III królem. Złe języki głosiły, że Leonora Christina już przymierzała koronę… Nie wiadomo, czy to prawda, z pewnością jednak takie pragnienia nie były jej obce. Obydwoje zawsze pociągała kariera i władza.

W murze, otaczającym tajemnicę o oskarżeniach wnoszonych przez króla przeciwko ochmistrzowi królestwa, powstał jednak wyłom. 14 lipca, w dniu, w którym Jessica miała spotkać Tancreda w gospodzie, cały dom Ulfeldtów stanął na głowie. W szalonym pędzie pakowano wszystko, co się dało. Leonora Christina krzycząc wydawała rozkazy służbie, starała się być jednocześnie wszędzie, sprawdzała, czy dzieci są odpowiednio ubrane, zapewniała męża, że potraktowano go niesprawiedliwie, i pilnowała wszystkiego. Z Corfitza Ulfeldta pożytek był niewielki; przerażony, łapał się tylko za głowę i jęczał.

Jessica była zrozpaczona. Nie mogła spotkać się z Tancredem a tak bardzo na to czekała. Miał stawić się w umówionym miejscu dopiero za kilka godzin, a cała rodzina wraz z częścią służby, w tym także Jessica, gotowa już była do ucieczki. Tylko szybki wyjazd mógł ocalić Ulfeldta przed utratą czci, jeżeli nie głowy.

Podejrzenia w stosunku do niego okazały się uzasadnione. Był jednak na tyle przewidujący, że umieścił dość pieniędzy, należących właściwie do państwa, w Niderlandach…

Jessica wiedziała o tym niewiele. Otrzymała tylko informację, że przenoszą się za granicę. Kiedy wreszcie mogła niezauważenie wymknąć się na moment, nabazgrała kilka słów na skrawku papieru i wybiegła na tylny dziedziniec. Obok wozu zaprzężonego w wołu stał tam handlarz drzewem.

Dziewczyna powiedziała jednym tchem:

– Idźcie za kilka godzin do gospody przy porcie, tej na rogu, w głębi zatoki, i oddajcie list najpiękniejszemu młodzieńcowi, jakiego tam zobaczycie. Zapytajcie, czy nazywa się Tancred Paladin. Tu macie talara za fatygę.

Talar dla handlarza drzewem stanowił spory majątek. Skinął więc głową i obiecał spełnić jej prośbę.

– I ani słowa nikomu – szepnęła i pospiesznie wbiegła do domu.

Tancred siedział już dobrą chwilę w gospodzie „Pod Łosiem”, znanej z wyśmienitego jadła, kiedy podszedł do niego jakiś człowiek.

– Czy wy, panie, jesteście Tancred Palladium?

– Paladin. Tak, to ja.

– Mam list do pana od pewnej młodej panienki.

– Dziękuję.

Mężczyzna nadal nie odchodził. Tancred wyciągnął talara.

Niezły zarobek jak na jeden dzień, pomyślał handlarz. Dwa talary! Toć to zapłata za rok pracy służącej!

Tancred zaczął czytać, a na jego czole pojawiały się coraz głębsze zmarszczki.

Drogi, drogi Przyjacielu! Muszę jechać. Ulfeldtowie wyruszają dzisiaj za granicę. Nie wiem, dlaczego wszystko stało się tak nagle. Jedziemy przez Harsholm do Hammermollen koło Helsingor. Tam czeka na nas statek. Żegnaj, ukochany. Świadomie zwracam się tak do Ciebie, choć nigdy mnie nie pocałowałeś, mając po temu okazję pomimo kataru czy gęsi. Piszę tak, nawet jeśli między nami nic więcej nie może się wydarzyć. To nie moja wina.

W ogromnym pośpiechu

Twoja Jessica.

Tancred nie słyszał o wyroku, jaki zawisł nad głową Ulfeldta. Gdyby cokolwiek wiedział, podjąłby jakieś działanie. Nic z tego nie pojmował. Rozumiał tylko, że Jessica wymyka mu się z rąk.

Wkrótce można było zobaczyć, jak gna na złamanie karku wzdłuż wybrzeża na północ, by dopędzić orszak. Wcześniej, nie zważając na cichy zakaz kontaktowania się z ochmistrzem królestwa, wpadł do domu Ulfeldtów, ale tam dowiedział się od pozostawionej służby, że orszak opuścił dwór już jakieś dwie godziny temu.

Wypadł na ulicę i podjął pogoń.

W głowie kołatała mu tylko jedna myśl: Jessica! Moja Jessica!

Do Horsholm dotarł za późno. Byli tam już, zabrali tylko trochę rzeczy i kilku wiernych służących.

Chyba bardzo im się spieszy, pomyślał Tancred. I znów myśli zaprzątnęła mu Jessica.

A jeżeli przybędę za późno? Jeśli zobaczę, że statek już odbił od brzegu i znika w oddali?

Wsiądę do łodzi i za nimi popłynę. O Boże, o czym ja myślałem do tej pory?

Kiedy dotarł do Hammermollen, było już ciemno. W okolicach portu ujrzał jednak światła, zobaczył ludzi kręcących się w obie strony po trapie prowadzącym na niewielki statek…

Zeskakując z konia niemal się przewrócił i niepomny na przeszkody, z impetem dobiegł do przystani. Ku swej radości od razu ujrzał Jessikę, która akurat zeszła po dziecięce ubranka leżące na jednej ze skrzyń.

– Jessiko?

Podniosła głowę. Rozpromieniła się i momentalnie przygasła, na jej twarzy odmalował się smutek.

– Tancredzie, oszalałeś? Tu dzieje się coś złego, uważaj, żeby cię nie zobaczyli.

– Chodź tutaj, za tę komórkę!

Ukryli się i tam Tancred objął ją mocno i serdecznie.

– Jessiko, nie wolno ci wyjechać, nie wolno! Teraz już rozumiem, Ulfeldt ucieka! Prawdopodobnie jest zdesperowany. Ja sam nie jestem w stanie go powstrzymać. Najdroższa, nie możesz jechać z nimi. On jest skompromitowany, a ty zniszczysz swoje życie, jeśli z nimi pozostaniesz.

– Nie mogę przecież opuścić Eleonory Sofii.

– Ona ma rodziców, rodzeństwo i cały sztab służących. Pomyśl o mnie! Kto mi pozostanie, jeśli odjedziesz? Jessiko, zostań ze mną – szepnął błagalnie. – Nie mogę żyć bez ciebie.

– Och, Tancredzie, wiesz przecież, że niczego bardziej nie pragnę.

Przytulił ją mocniej do siebie w geście bezgranicznej rozpaczy.

– Nie powinienem tego robić, nie mam prawa wciągać cię w beznadziejność, jaką zgotował mi los, ale…

– Czy nie mogę dzielić z tobą tej beznadziejności?

– Nie rozumiesz, jak bardzo jest źle! Ale mimo wszystko proszę cię, ukochana, byś została. Nie zniosę twojego odejścia.

– Wspólnie sobie z tym poradzimy – powiedziała głosem pełnym nadziei. – Ale muszę teraz zabrać swoje rzeczy.

– Czy są już na pokładzie?

– Nie, chyba nie.

– Pospiesz się więc!

Tancred pozostał w ukryciu, a ona pobiegła po bagaż.

Nie miała szczęścia. Altu rat kiedy odnalazła swój kufer, nadeszła Leonora Christina.

– Dokąd zmierzasz, Jessiko? – zapytała ostro.

– Nie jadę z wami, pani – wyjąkała przestraszona, ale zdecydowana.

– Nie możesz nas przecież teraz zawieść!

– Muszę. Wychodzę za mąż za Tancreda Paladina.

Chociaż chłopak nie oświadczył się jej, Jessica postanowiła stać u jego boku, nawet jeżeli Potrzebował jej tylko jako przyjaciółki.

– A Eleonora Sofia? Naprawdę chcesz pozostawić małe dziecko na pastwę losu dla ulotnej miłostki?

– Dziewczynka wkrótce mnie zapomni. Wy wszyscy z nią będziecie. A ja nigdy nie zapomnę Tancreda.

Żegnajcie, łaskawa pani. Ucałujcie małą. Życzę powodzenia!

Odbiegła najszybciej jak mogła, ciągnąc za sobą kufer.

– Zatrzymajcie ją! – wrzasnęła Leonora Christina.

Ze statku rozległ się krzyk dziecka:

– Jessiko!

Wołanie dotarło do uszu dziewczyny.

– O, Boże, dlaczego w życiu wszystko musi być takie bolesne? – jęknęła, gdy Tancred wyszedł jej naprzeciw i odebrał z rąk kufer. Pobiegli razem do konia.

– On tu jest! Zatrzymać ich! Strzelać! – krzyczała królewska córka. – Nie! Brać żywcem!

Ale mężczyźni, zajęci na pokładzie, zdołali jedynie dobiec do trapu, podczas gdy dwoje młodych wsiadło już na konia i jak huragan pognało naprzód. Jakiś czas jeszcze dobiegały ich podniecone wołania ze statku.

– Szybko! Na pokład! Podnoście kotwicę! – wykrzykiwał rozkazy Ulfeldt.

Były to ostatnie słowa, jakie do nich dotarły.

Po długiej szaleńczej jeździe Tancred wreszcie wstrzymał konia. Jessica starała się odzyskać równowagę po dramatycznych wydarzeniach.

– Już po wszystkim – odetchnął z ulgą. – Dzięki ci, dobry Boże, że zdążyłem na czas! Kiedy pomyślę, że mogłaś już być na morzu, odchodzę od zmysłów.

– Ja też – odparła Jessica, drżąc na całym ciele. – Dostałeś mój chaotyczny list?

– Tak, niech cię Bóg za to błogosławi!

Przez chwilę jechali w milczeniu. Obejmował ją ramieniem tak, jakby przywykł do tego już od dawna. Ona natomiast miała ogromne trudności z utrzymaniem kufra. Wrzynał się jej w piersi lub w uda, przeszkadzał w każdej pozycji.

– Jessiko, słyszałem, co powiedziałaś. Że masz zamiar wyjść za mnie. Czy to prawda?

Długo milczała, a w końcu powiedziała:

– Mój drogi, czy to zależy ode mnie? Powiedziałam to bez zastanowienia. jak dotąd nie prosiłeś o moją rękę.

Teraz on zwlekał z odpowiedzią.

– Nie, nie prosiłem. Ale ty wiesz, że tego pragnę. Gdybym tylko mógł.

– A więc jakie są twoje plany w stosunku do mnie? – spytała zawstydzona. – Jak uważasz, co mam teraz robić? Wrócić do Askinge i tak po prostu o tobie zapomnieć? Tak bardzo chciałabym ci dopomóc, wesprzeć cię, ale nie dajesz mi żadnych szans.

– Miła moja, jakże mógłbym to zrobić?

Chociaż bała się odpowiedzi, zadała jednak to pytanie:

– Czy chodzi o kobietę? Wplątałeś się w coś, z czego nie możesz wybrnąć? Masz dziecko, do którego nie możesz się przyznać? To jedyne, czego się boję.

– Mój Boże, nie! – wykrzyknął przerażony. – Co ty sobie o mnie myślisz? Jesteś jedyną kobietą w moim życiu, wiesz o tym dobrze.

– Skąd mam to wiedzieć?

Jęknął.

– Przecież ja cię kocham, Jessiko!

Zrobiło się jej ciepło na sercu. Tym razem nie miała zamiaru się poddawać.

– Ale nie masz do mnie zaufania. Na przykład dokąd jedziemy teraz w tych ciemnościach?

– Do Gabrielshus. Oczywiście nie dotrzemy tam dzisiaj. O dziewiątej powinienem być w koszarach, ale wolę otrzymać karę niż zostawić cię teraz. Ty jesteś teraz najważniejsza.

– A więc… znów gospoda?

Przycisnął ją mocniej do siebie.

– Tak, ale nie bój się. Nie sprzeniewierzę się dobrym obyczajom.

– Wiem – odparła, jakby nieco zawiedziona.

Na statku, żeglującym z dobrym wiatrem przez Oresund, stała pobladła z gniewu Stella Holzenstem. Opuszczała kraj. Celem jej podróży były Niderlandy, podczas gdy Jessica pozostała w Danii. Stella starała się zejść na ląd, kiedy zrozumiała przyczynę nagłego poruszenia. Trap był już jednak wciągnięty, a mężczyźni mocno ją trzymali. Głośno wyła ze złości.

I po cóż ja jadę do Niderlandów?

Późną nocą dotarli do niewielkiego zajazdu. Tancred zapytał Jessikę, czy chce mieć oddzielną izbę, a ona odparła nieco uszczypliwie:

– Obiecałeś, że nie wydarzy się nic nieprzyzwoitego, prawda? Dlatego chciałabym być razem z tobą, by wykorzystać ten krótki czas, który jest nam dany.

Podniesionym głosem Tancred zamówił „pokój dla mojej żony i dla mnie”, a serce Jessiki wypełniło jednocześnie szczęście i smutek. Poprosił również o przyniesienie wieczerzy.

Kiedy zjedli i gospodyni zabrała naczynia, Tancred zamknął drzwi na klucz. Jessica właśnie zatrzaskiwała okiennice, gdy poczuła obejmujące ją ramiona.

– Jessiko, co my zrobimy? – szepnął żałośnie. – Czy będziesz miała odwagę wziąć mnie wraz z tym ciężarem, który na mnie spoczywa?

Odwróciła się i spojrzała w jego zbolałą twarz.

– Dobrze wiesz, że tego chcę. Jeśli tylko coś dla kogoś znaczę, mam dość sił, by przejść najgorsze. Ale nie chcę patrzeć, jak cierpisz, nie rozumiejąc, dlaczego.

– Ale to może oznaczać dla nas ruinę, biedę.

– Czy sądzisz, że boję się ubóstwa?

– I nieznośne poniżenie.

Pogłaskała go po policzku, palcem obrysowała brwi i linię podbródka.

Tego Tancred już nie wytrzymał. Przyciągnął ją do siebie i pocałował w szyję tuż pod uchem.

– Pomóż mi, Jessiko, na miłość boską, pomóż. Sam już tego dłużej nie zniosę!

– Tak, mój miły, pozwól mi sobie pomóc – szepnęła, odurzona jego bliskością.

W następnej chwili odnalazł jej usta i przycisnął w rozpaczliwym pocałunku, jak gdyby mieli się już nigdy nie zobaczyć. Jessica miała wrażenie, że całe jej ciało płonie, że skóra zaczyna żyć własnym życiem, a Tancred staje się częścią jej samej, będąc jednocześnie kimś obcym i niezwykle fascynującym.

Oderwał się od jej ust z głębokim westchnieniem.

– Poczekaj z odpowiedzią… ze zgodą na nasz ślub… dopóki nie dowiesz się…

Serce waliło jej jak młotem.

– Jestem gotowa wysłuchać wszystkiego.

– Nie – powiedział, puszczając ją. – Nie mogę mówić, kiedy jesteś tak blisko.

Gorączkowo rozejrzała się po pokoju.

– Zdejmiemy buty i położymy się na łóżku – powiedziała. – To lepsze niż siedzenie na krzesłach. Mamy wystarczająco dużo miejsca, by być blisko siebie, a jednocześnie zachować fizyczny dystans.

Bez słowa przyjął jej propozycję i zdmuchnął świecę.

– To będzie okropnie trudne – zaczął.

– To już zrozumiałam.

– Ponieważ dotyczy kogoś innego, kogoś, kogo bardzo kocham. Bardzo nie chcę wyjawiać tej tajemnicy, nawet tobie.

– Myślę, że to konieczne, jeżeli mamy być razem – wtrąciła Jessica zachęcająco.

– Ja też tak uważam. Och, Jessiko, to takie trudne. Głos mi więźnie w gardle.

Odwrócił się do niej, a ona przygarnęła jego głowę do siebie, podsuwając ramię jako podgłówek. Tancred objął ją i dalej mówił szeptem:

– Mniej więcej półtora roku temu siedziałem sam przy stole w gospodzie i jadłem, kiedy podszedł do mnie jakiś mężczyzna. Mówił straszliwe rzeczy o jednej z najbliższych mi osób. Sądziłem najpierw, że jest chory, pijany albo szalony, ale on twierdził, że posiada list, w którym znajdują się dowody świadczące o prawdziwości jego słów.

Przerażona Jessica poczuła, że na jej szyję spływa gorąca łza. Czule i delikatnie pogłaskała Tancreda po ciemnych włosach, które zawsze tak jej się podobały.

– Mężczyzna powiedział, że potrzebuje pieniędzy. Jeśli ich nie dostanie, rozgłosi treść listu. Byłby to nieprawdopodobny skandal, tragedia.

– Czy widziałeś ten list?

– Tylko z daleka. Zobaczyłem, że charakter pisma się zgadza.

– Mógł cię oszukać.

– Powtarzałem mu to tysiąc razy, ale on wymyślał coraz to nowe groźby. Mówił, że pójdzie z listem do mojej matki. Nie mogłem do tego dopuścić!

– A więc sprawa dotyczy twego ojca?

Tancred złapał głęboki oddech.

– Tak. Najpierw uznałem, że to, co twierdzi ten człowiek, jest tak beznadziejne głupie, że śmiałem mu się w twarz. Ale później dowiedziałem się, że takie rzeczy się zdarzają.

Jessica nic nie rozumiała, nie była w stanie nawet snuć żadnych domysłów, czekała więc na dalsze wyjaśnienia. Ale Tancred nie zdołał jej wytłumaczyć niczego więcej.

– Jak nazywa się ten mężczyzna?

– Hans Barth. Powiedział, że najlepsze lata swego życia musiał przecierpieć w więzieniu, podczas gdy ojciec uszedł wolno. Teraz żądał czegoś w zamian za swe upokorzenia, chciał, by ojciec spłacił swój dług za moim pośrednictwem. Dlatego zaczął mnie dręczyć.

Tancred nie wiedział, że jego ręka coraz mocniej ściska Jessikę w pasie, że z pewnością pozostawi trwałe ślady w postaci wielkich siniaków.

– Tancredzie, co on powiedział o twoim ojcu? – zapytała wprost, starając się wyjść mu naprzeciw.

Słyszała, jak z całych sił stara się stłumić płacz. Domyślała się, że to, o czym mimo największego wysiłku nie był w stanie mówić, wiąże się a jakimś postępkiem hańbiącym człowieka wysokiego rodu. Upokarzające uczucie wstydu zamykało usta Tancredowi. Starała się być jak najbardziej delikatna i ostrożna. Rozumiała, w jakim napięciu żył, ale teraz, kiedy nareszcie zdecydował się powiedzieć jej prawdę, jego reakcja była zaskakująca.

– Powiedział, że… O, Boże, nie, nie mogę tego wykrztusić! Nie jestem w stanie!

– Musisz. Wiesz dobrze, że nikomu tego nie powtórzę. Wiesz, że cię kocham.

Teraz nie bała się już wyznawać uczuć, wiedziała bowiem, że ma jego miłość i jest mu potrzebna. Tkliwość, którą odczuwała wobec niego, zaparła jej dech w piersiach.

Tancred westchnął głęboko i zadrżał.

– Twierdził, że był… kochankiem mojego ojca.

Jessica skamieniała. Spodziewała się wszystkiego: zbrodni, spisku przeciwko królowi, nienawiści…

Ale to!

Kiedy w końcu przyszła do siebie, wyjąkała:

– W pierwszym odruchu omal nie parsknęłam śmiechem. Dokładnie tak jak ty. Ale ty mówisz poważnie, prawda?

Tancred wytarł nos.

– Śmiertelnie poważnie.

– Ja tego zupełnie nie rozumiem. To brzmi absurdalnie!

– Tak. Ale to się zdarza. Koledzy przysięgali mi, że to prawda.

– Rozmawiałeś o tym z nimi.

– Naturalnie nie o moim ojcu. Słuchałem tylko, jak rozmawiają ze sobą, i zadawałem pytania.

– Nie! – powiedziała Jessica zdecydowanie. – Nie mogę w to uwierzyć.

Westchnął.

– Tak właśnie myślałem. Nie powinienem nic mówić.

Zapomnij a wszystkim!

– Nie, daj mi tylko trochę czasu… – Oszołomiona, przez długą chwilę nie mogła pozbierać myśli. W końcu powiedziała: – W dalszym ciągu nie pojmuję. Twój ojciec? Przecież on ma dwoje dzieci! I ubóstwiam twoją matkę, nawet ślepy może to zauważyć!

– Tak, dlatego właśnie sądzę, że ten człowiek kłamie. Ale nie wiem tego na pewno. Rozumiesz chyba, że nie mogę z tym zwrócić się do rodziców. Przyjść i powiedzieć, że ojciec… Nie, po prostu nie mogę! Tak głęboko nie wolno mi ich ranić, a poza tym cała sprawa jest na tyle odrażająca, że ani jedno słowa nie przeszłoby mi przez gardło w ich obecności ani nawet przy samym ojcu. O matce w ogóle nie ma mowy. Przymierzałem się już przynajmniej tysiąc razy.

– A więc płaciłeś

– Wszystkim, co mam. Ten szatan cały czas mnie zwodzi i obiecuje, że zwróci mi list następnym razem… i następnym razem, i jeszcze następnym. Teraz już wiem, że nigdy go nie dostanę. Wyzwałem go na pojedynek w obronie honoru mego ojca, ale on tylko śmiał mi się w nos. Nie chciał się pojedynkować.

– Kiedy znów się z nim spotkasz?

– Jutro wieczorem. A nie mam już nic, co mógłbym mu dać. Gdybym tylko miał dość odwagi, by go zabić!

– Nie, nie! – Jessica była przerażona. Przechyliła się przez krawędź łóżka, by dosięgnąć swojej sakiewki. Jednocześnie ukradkiem otarła łzy. To ona powinna być teraz silna. – Ile musi dostać?

– Zawsze chce jak najwięcej.

– Czy dziesięć talarów wystarczy? Nie mam więcej.

– Nie, Jessiko!

– Tak, i jeszcze raz tak! Po to, byś go uspokoił, dopóki nie wymyślimy czegoś sensownego.

– Czy nie jesteś przerażona?

– Raczej zdecydowana. Choć, oczywiście, jestem także poruszona. I niewiele rozumiem. Ale nareszcie zwierzyłeś mi się, a ja obiecałam ci pomóc. Staram się więc zachować zimną krew. Ale twój ojciec? Najbardziej męski ze wszystkich mężczyzn, jakich znam! Nie, Tancredzie, to musi być oszczerstwo.

– Oby tak było naprawdę!

– Musimy dostać ten list! – postanowiła.

– Chyba że po jego trupie, wiem to.

– A jeśli go zaatakujemy i zabierzemy mu list, kiedy będzie leżał nieprzytomny?

– W jaki sposób? Zawsze dba o to, bym nie został z nim sam na sam.

– Jaki on jest? Jak wygląda?

– Chyba dobiega pięćdziesiątki. Bardzo wyniszczony i zmarnowany. Ma wory pod oczami i prawie ani jednego zęba. Stara się jednak zachować wytworny styl, kiedyś musiał wyglądać świetnie. Typ podlizucha, ale z błyskiem groźby w oczach:

– I to z nim twój ojciec miałby mieć coś wspólnego? Nie, nie jestem w stanie traktować tego poważnie. Ale dobrze rozumiem twoją rozpacz. Gdzie się zwykle z nim spotykasz? W „naszej” gospodzie?

– Tak. Zatrzymuje się tam czasami, w izbie obok tej, w której nocowaliśmy.

Jessica starała się myśleć jasno.

– Ale znajdował się tam tego wieczora, kiedy my tam się zatrzymaliśmy. Nie byłeś z nim wtedy umówiony?

– Nie.

– To znaczy, że ma także inne ofiary, prawda?

Tancred zamyślił się.

– Być może. Po cóż innego wstępowałby do zajazdu na uboczu? Dobrze, Jessiko, pożyczę od ciebie dziesięć talarów. Teraz, kiedy z tobą porozmawiałem, wszystko wydaje się prostsze. Jestem pewien, że razem znajdziemy jakieś wyjście. Gdybyśmy tylko mogli zdobyć ten list…

Jessica nie odpowiedziała. Ona już znała rozwiązanie, nie miała jednak zamiaru informować o tym Tancreda.

– Biorąc twoje pieniądze, kochanie, czuję się jak żebrak, ale masz rację. Skoro tylko uda nam się go jutro uspokoić, później sobie z nim poradzimy. Gdy tylko zdobędę pieniądze, dostaniesz je z powrotem. To honorowy dług.

– Musiałeś przejść piekło, Tancredzie. Częściowo przez tego człowieka, a częściowo przez podejrzenia w stosunku do ojca. Ale nie możesz chyba uwierzyć…?

– Nie, ale nie byłem pewien, Jessiko. I nie mogłem zwrócić się z tym do ojca ani tym bardziej do matki.

– To rozumiem.

Zamknął oczy.

– Och, Jessiko, najdroższa przyjaciółko, jakie to wspaniałe uczucie! Mógłbym zasnąć tu gdzie leżę.

– Najlepiej chyba będzie, jak pójdziemy spać.

– Tak, chyba tak. Ale nie musisz się mnie obawiać. Jestem człowiekiem honoru.

– Wiem – odparła z odrobiną goryczy.

Kiedy położyli się do łóżka – zgodnie z najsurowszymi zasadami przyzwoitości – Tancred zapytał:

– Jessiko… Teraz, kiedy już wszystko wiesz… Czy nadal chcesz wyjść za mnie?

– Jeśli to mają być oświadczyny, to nie uważam, żeby zabrzmiały zbyt uroczyście.

Roześmiał się.

– Najdroższa Jessiko, czy zechcesz ofiarować mi tę radość i poślubić mnie?

– Tak, Tancredzie, pragnę tego bardziej niż kiedykolwiek.

Opadła na poduszki wyrażającym emocję westchnieniem.

– Dziękuję, ukochana!

Odczekała chwilę i zapytała:

– Nie pocałujesz mnie, żeby to przypieczętować?

– O nie, Jessiko, nie śmiem tego uczynić! Istnieją pewne granice. Jestem rycerzem.

Jessica uśmiechnęła się, ale w głębi duszy była nieco rozczarowana. Niech Bóg błogosławi wszystkich rycerzy, ale, prawdę mówiąc, czasami są dość irytujący. Cnota jest na pewno szlachetną cechą, ale niekoniecznie jej nadmiar.

Загрузка...