Renate Wiesen była najmłodszą córką w rodzinie i najpewniej dlatego ogromnie ją rozpieszczano. Rodzice spełniali każdą jej zachciankę i kiedy starsze rodzeństwo już opuściło dom, wszystko kręciło się wokół niej.
Mimo to nie była zadowolona. Łączyło się to prawdopodobnie z faktem, że rodzice tak surowo dbali o jej moralność. Nie wolno jej było nawet patrzeć na młodzieńców, ojciec wprost chorobliwie jej pilnował. Matka także, choć ona przede wszystkim miała na uwadze dobre imię rodziny. Renate uważała troskliwość ojca za nieznośną. Gdy jakikolwiek mężczyzna dłużej się jej przyglądał, ojciec godzinami oczerniał później tego człowieka, tłumaczył jej, jak złą jest panią, i tak dalej, w nieskończoność.
Wynajdował wady nawet u nieszkodliwego Carla Berga. Tym akurat Renate niewiele się przejmowała, uważała bowiem Carla za straszliwego nudziarza. Ostatnio jednak słyszała, jak matka żali się na ojca. „To prawie chorobliwe tak krótko trzymać dziewczynę. Można by niemal podejrzewać…” A później Renate usłyszała trzaśnięcie dłoni o policzek i zduszony okrzyk matki.
Renate ciążył tak surowy nadzór. Miała gorącą krew, a wiedziała, że musi powściągać swój temperament, póki nie wyjdzie za mąż. Tylko jakoś wcale się na to nie zanosiło! Została wychowana w przeświadczeniu, że nigdy nie wolno mówić o swoim ciele, matka była najwyraźniej przekonana, że ono w ogóle nie istnieje. Ręce i nogi, owszem, o nich wolno wspomnieć, ale o niczym więcej.
Ona jednak wiedziała, że jest dużo, dużo więcej. Pewnego dnia natknęła się w kuchni na jedną ze służebnych razem z woźnicą. Stali przy kuchennym stole, właściwie dziewczyna na wpół siedziała na nim, spódnice miała uniesione wysoko, a woźnica… Nie, nie mogła tego nazwać nawet w myślach. Nie zauważyli Renate, a ona pobiegła do swego pokoju. Między nogami coś jej tak mocno pulsowało, aż jęknęła, nie wiedząc, co z tym począć. Nocą śniła o czymś wspaniałym, przebudziła się i…
Nie, och, nie, najlepiej o tym zapomnieć!
Mgliście pamiętała, jak pewnego razu w dzieciństwie weszła do pokoju rodziców. Ojciec leżał w łożu matki, a Renate podbiegła do niego i zaczęła okładać go piąstkami, krzycząc, że nie wolno mu tego robić, ale wcale nie na niego była zła, lecz na matkę. Była tak wzburzona, że zanosiła się od płaczu, a potem ojciec przyszedł do pokoju dziecinnego, wziął ją na kolana, pocieszał i od razu było lepiej. Pamiętała, co powiedziała: on jest jej tatusiem i ma kochać tylko ją, swoją córeczkę, nikogo innego. Ojciec mruknął wtedy coś wyraźnie zawstydzony, ale kiedy zaczynała dorastać, jego wzrok w zamyśleniu zbyt często zatrzymywał się na jej dziewczęcych, coraz wyraźniejszych kształtach, lubił też ją poklepywać i ściskać przy każdej nadarzającej się okazji.
Renate zacisnęła zęby. Tak bardzo pragnęła wyrwać się z domu! Chciała mieć męża, tak jak pozostałe siostry.
Nie mogła już dłużej mieszkać z ojcem. W zeszłym tygodniu jakby niechcący otarł się o jej piersi, ale czy na pewno to był przypadek? Wzbudziło to w niej wstręt, napełniło odrazą i strachem. I jeszcze czymś, czego nie chciała nazwać po imieniu.
Dlatego z całego serca pragnęła wyrwać się z tej mrocznej, gęstej atmosfery. Jak najszybciej!
Ów młody człowiek, który chciał zatańczyć z nią na przyjęciu u szwedzkiego konsula…
Renate nie mogła o nim zapomnieć. Głupi ojciec, odmówił i upokorzył go do tego stopnia, że być może już nigdy nie wróci. Taki przystojny mężczyzna! I co za oczy! Złote, wyzywające!
Gdy spotkały się ich spojrzenia, Renate poczuła przeszywający jej ciało dreszcz radości pomieszanej ze strachem. Mogła pokochać tego człowieka, była tego pewna! Znów wyobraziła sobie służącą i woźnicę przy kuchennym stole i znów dreszcz falą przebiegł przez jej ciało, koncentrując się w szczególnym punkcie.
Tego właśnie mężczyzny chciała, tego i żadnego innego! Szweda o oczach pełnych ognia!
W następnej jednak chwili powrócił lęk, zadrżała. Nie ma mowy, by ośmieliła się więcej o nim myśleć! Matka mówiła, że wszystko, co cielesne, jest grzechem. Renate musi zachować czystość, to najważniejsze! Nikt nie może nic zarzucić moralności rodziny Wiesenów.
Renate nie śmiała pytać, jak będą się sprawy miały, kiedy wyjdzie za mąż.
Ale to chyba nigdy nie nastąpi!
Westchnęła ciężko i podjęła ulubione zajęcie w swej złotej dziewiczej klatce: malowanie się, przeglądanie w zwierciadle i podziwianie samej siebie. Kilka paskudnych pryszczy i krostek nasmarowała kito watą maścią i grubo przypudrowała. Na mocno uróżowanych policzkach umieściła dwa aksamitne serduszka. W pokoju panował półmrok, nietrudno więc było przedobrzyć. Zbyt proste, załamujące się tylko ku skroniom brwi poczerniła węgielkiem, potem jeszcze umalowała na karminowo usta, przez chwilę napawała się swoim widokiem, aż w końcu wstała. Wyginała się przed lustrem, wygładzając suknię w pasie, gdzie odznaczały się wałki tłuszczu – rodzina lubiła bowiem ciastka oraz inne łakocie i nikt nie odmawiał ich sobie podczas żadnego posiłku.
Tak, była piękna. Jasna, ciasno zasznurowana suknia podkreślała jeszcze jej urodę. Z łatwością też dawało się zauważyć, że jest córką bogatego złotnika.
Była naprawdę przepięknym kwiatem. Każdy pragnąłby takiej narzeczonej.
Nikt jednak nie przychodził, już ojciec tego pilnował.
Wiedziała, że Carl Berg poprosił o jej rękę, ale rodzice trzymają go w niepewności, z nadzieją czekając, że może pojawi się ktoś lepszy od niego. W każdym razie tak twierdził ojciec, ale Renate wątpiła, czy takie są rzeczywiście jego zamiary. Miała bardzo nieprzyjemne przeczucie, że nigdy nie wypuści jej z rąk.
Na ulicy przed domem przystanął jakiś powóz. Podbiegła do okna.
Powóz był piękny, z woźnicą ubranym w liberię. I…
Och, ale któż to z niego wysiada? Czy to nie ten młody Szwed? Przed wejściem do ich domu?
Renate na moment zapomniała o wszelkiej nieśmiałości i rozsunęła zasłony, by lepiej widzieć. Zaraz jednak opuściła je na powrót, przerażona własną bezwstydnością.
Ach, jakiż on przystojny! Jak świetnie ubrany! Teraz ojciec musi chyba…
Zniknął w głębi domu. Renate pospiesznie przeszła do hallu, by móc popatrzeć na niego z góry. Widziała, jak podaje swój bilet wizytowy lokajowi, który na tacy zaniósł go do salonu. Renate dreptała wzdłuż balustrady, chcąc znaleźć miejsce, skąd miałaby najlepszy widok.
Musiała przy tym przejść przez niskie drzwi łączące części hallu. Zapomniała jednak o włosach kunsztownie ułożonych wysoko na wzór fryzury córki cesarzowej Marii Teresy, Marii Antoniny, która poślubiła króla Francji. Jeszcze kiedy mieszkała w Austrii, była zawsze tak modnie uczesana, a teraz, w Paryżu, z pewnością stroiła się jeszcze bardziej wyzywająco. Właśnie za jej przykładem Renate nasmarowała włosy klajstrem z mąki, aż stały się całkiem sztywne. Potem, używając wstążek i skórek chleba, ułożyła z nich wysoką konstrukcję, przypudrowała na biało; a na czubku umocowała strusie pióra. Rezultat, jej zdaniem, był jak najbardziej zadowalający.
W swym zapale jednak zapomniała o fryzurze i przy uderzeniu o framugę całe to cudo rozsypało się z trzaskiem.
Zabolało ją także, ale stłumiła jęk, krzywiąc się tylko. Zebrała resztki dawnego arcydzieła, a na wpół sztywne kosmyki włosów żałośnie opadły jej na twarz. Co za pech! W takim stanie nie będzie mogła pokazać się na dole! A tak wspaniale wyglądała!
Lokaj wrócił i gestem ręki zaprosił młodego człowieka dalej, tym samym gość zniknął z jej pola widzenia. Renate była zdruzgotana. Zaraz jednak wpadła na pewien pomysł: zbiegła w dół schodami dla służby i ukryła się w niewielkim pomieszczeniu za salonem.
Tam przycisnęła się do drzwi, by podsłuchiwać.
Chłodny głos ojca:
– Ach, tak? Pachołek został więc konsulem?
Młody człowiek – Renate jakoś nigdy nie zdołała dosłyszeć jego nazwiska – coś odpowiedział, najwyraźniej jednak stał zwrócony do niej plecami, tak że usłyszała tylko długą melodię niezrozumiałych słów.
– Hm – chrząknął ojciec. – Ach, tak. To brzmi interesująco.
Ach! pomyślała Renate, gryząc i tak już obgryzione paznokcie.
Niestety ojciec zaraz dodał:
– To brzmi interesująco, ale dla pana. Moja córka jest warta o wiele więcej.
Och, nie! błagała Renate. Chcę jego! On ma tak wspaniałe ciało. Spodnie tak obcisłe, że mogłabym… Nie, ach, nie, o tym nie wolno myśleć!
Mężczyzna odrzekł coś na to, tym razem bardziej ostrym tonem. Znać było, że przedstawił ważkie argumenty, ojciec bowiem nie mógł znaleźć odpowiedzi.
Zaraz jednak usłyszała chłodny głos matki:
– Ależ panie Lind von Ludzie Lodu… Wszak jesteście Szwedem!
– No właśnie – podchwycił ojciec. – Rozumiecie chyba, że nie możemy oddać naszej córki w ręce cudzoziemca, na dodatek pochodzącego z zimnej, niecywilizowanej Północy! Może zostać pożarta przez polarnego niedźwiedzia, gdy tylko wysunie czubek nosa za drzwi! Nie, panie konsulu Lind, nie jesteście tym człowiekiem, którego pragnąłbym widzieć jako męża mojej córki. Jesteście zbyt młody, nieznany i ze wszech miar nieodpowiedni. Uważam za przejaw braku szacunku dla naszej rodziny sam fakt, że w ogóle ośmieliliście się wystąpić z tak niestosowną propozycją.
W pokoju zapadła grobowa cisza, po czym matka wyrzuciła z siebie:
– Nie interesują nas poszukiwacze szczęścia ani szarlatani. Żegnamy, panie Lind!
Renate gryzła palec. Och, nie, nie!
Nagle usłyszała głos owego człowieka, tym razem widocznie zwrócony był w jej stronę, gdyż brzmiał czysto jak kryształ, nie mogła go więc nie usłyszeć:
– Ach, tak? Jeszcze tego pożałujecie! Takiej obelgi nie mogę przyjąć jak wdzięczny żebrak! Żegnam!
Straszny był to głos! Tak lodowato zimny, bez odrobiny uczucia!
Ojciec i matka najwidoczniej także byli wstrząśnięci, zapadła bowiem cisza jak makiem zasiał.
Jacyż oni głupi! Mogła już mieć tego fantastycznego mężczyznę! W głosie matki wychwyciła wahanie, ale ojciec był nieubłagany. Każdego starającego się o jej rękę odprawiał, twierdząc, że jest nieodpowiednim kandydatem. Bez względu na to, jak byli bogaci, zawsze umiał znaleźć w nich jakąś wadę. Ale tego mężczyznę Renate naprawdę chciała dostać za męża. Czy oni nie mogli tego pojąć?
Wiedziała, że wszelkie prośby, by zmienili zdanie, okażą się bezskuteczne. Ojciec gotów był ofiarować jej wszystko, tylko nie męża.
Zrezygnowana weszła po schodach na górę i przystąpiła do żmudnego wyczesywania z włosów resztek kleistego ciasta. Do głowy jej nie przyszło, że mogłaby umyć włosy. To było zbyt męczące.
Renate miała już dwadzieścia pięć lat. Za lat dziesięć, jeśli nie przestałaby jeść tyle słodyczy co teraz, byłaby trzy razy grubsza. Teraz jeszcze była ładna pulchną lalkowatą urodą, choć usta nabrały już wyrazu chronicznego niezadowolenia. Konwersowanie z nią było przeraźliwie nudne. Na ogół odpowiadała tylko „tak” lub „nie” obojętnym tonem, ale potrafiła od czasu do czasu wtrącić kąśliwą uwagę o którejś z młodych dziewcząt z kręgu znajomych. Jedyne, co ją bawiło, to plotki. No i oczywiście komplementy. Wszelkie inne tematy po prostu ją nudziły.
Była jeszcze owa rozpalona lawa pulsująca w jej ciele. Temperament odziedziczyła po ojcu, który miał w mieście niezliczoną liczbę kochanek. Renate nie wiedziała o nich, gdyby tak było, dawno bez wahania dałaby upust swym żądzom. Teraz była już zbyt utemperowana. Pozostawała pod przemożnym wpływem matki i wpojonych przez nią surowych zasad.
Wiele kosztowało ją zejście na kolację, a i tak przez cały czas siedziała z kwaśną miną. Nie mogła przecież wyznać, że podsłuchiwała pod drzwiami, a musiała w jakiś sposób ukarać rodziców. Jeszcze zobaczą!
Ani ojciec, ani matka nawet słowem nie wspomnieli o wizycie młodego człowieka, tak jakby wcale nie miała miejsca. Niewiele się do niej odzywali. Byli równie zagniewani i zamknięci w sobie jak i ona.
Przyjemny posiłek!
A więc nosił nazwisko Lind. Lind von… coś tam, tak powiedziała matka. „Lind” łatwo było zrozumieć, ale ta druga część… To chyba w tym jego dziwnym języku.
Renate bliska była histerii z powodu, że go straciła.
Wieczorem, gdy już miała się położyć, przydarzyło się jej coś niezwykłego.
Stała, gotowa już rozsznurować suknię, gdy znienacka powietrze w pokoju naładowało się niby w czasie burzy, nagle przemienione jakby w rozedrgany złoty pył, wypełniający także i ją całą.
Zastygła w pół ruchu.
Ogarnęła ją nieprzeparta chęć wyjścia.
Czy gdzieś jej oczekiwano? Czy ktoś ją do siebie zaprosił na wieczór, a ona o tym zapomniała?
Ale któż mógłby to być? Wszelkie zaproszenia przechodziły przez ręce rodziców, to oni dobierali jej przyjaciółki. Na ogół opuszczała dom tylko w towarzystwie matki i ojca, gdy szli do swoich znajomych, równolatków.
Nie będąc w pełni świadoma tego, co robi, zasznurowała suknię i przejrzała się w lustrze. Włosy… Co mogła teraz z nimi zrobić?
Po omacku wsunęła w nie kilka spinek i szpilek, by nie zwisały tak całkiem niemodnie. Dobrze, że nie zdążyła usunąć z twarzy całego tak pieczołowicie wykonanego makijażu. Jeszcze tylko trochę karminu na usta i…
Wspaniale! Przystanęła nasłuchując.
Niczego oczywiście nie usłyszała, choć wydawało się jej, że ktoś woła, a może szepcze – nie potrafiła tego ocenić: „Chodź Chodź, Renate!” Bezdźwięczne wołanie wprawiło ją w stan podniecenia, zadała sobie nawet pytanie, czy jest czysta i czy ma na sobie odpowiednią bieliznę.
Doszła do wniosku, że tak właśnie jest.
Ale wychodzić, teraz? O tej porze?
Tak, pokusa, by usłuchać wołania, była zbyt silna.
Tylko jak zdoła wydostać się niezauważenie?
Ojciec i matka… Czy już się położyli? Wyjrzała na korytarz. Tak, lampa na dole była zgaszona. Wszyscy udali się na spoczynek.
Ale mogli być w swoim pokoju i jeszcze nie spać. Musi się przekraść na palcach…
Renate założyła pelerynę i zeszła schodami w dół. Nikt jej nie słyszał. Ostrożnie przekręciła klucz w zamku. Pożądanie i tęsknota sprawiały jej fizyczny ból, konieczny był pośpiech, musi się spieszyć, by jemu nie znudziło się czekanie.
Jemu?
Skąd to przekonanie?
Szczęśliwa, że udało jej się wydostać niepostrzeżenie, oparła się o drzwi wejściowe i odetchnęła z ulgą. Naciągnęła na głowę kaptur peleryny, by nikt jej nie rozpoznał.
Och, oczywiście wiedziała, że to mężczyzna. Ten pulsujący niepokój w jej ciele mógł wywołać tylko mężczyzna. Przypuszczała też, że wie kto.
Człowiek o tak niezwykłych oczach. O wyzywającym uśmiechu i zmysłowych ruchach.
Renate nie była obdarzona szczególnie błyskotliwą inteligencją. Nie zastanawiała się, jak to wszystko jest możliwe. Pchało ją naprzód własne podniecenie i niezłomna wola oczekującego jej mężczyzny.
Pod lipami na esplanadzie stał powóz do wynajęcia. I woźnica, i koń mieli zwieszone głowy jakby we śnie. Kiedy przemykała się obok nich, ocknęli się i woźnica zapytał:
– Powóz, panienko?
Gwałtownie potrząsnęła głową, jeszcze bardziej się pochyliła i pobiegła dalej. O dziwo, dokładnie wiedziała, dokąd zmierza, nie odczuwała najmniejszych wątpliwości, choć nie miała pojęcia, gdzie on mieszka.
A on czekał, czekał…
Musi się spieszyć, gnać, by nie znudziło mu się czekanie. A jeśli nagle zostanie tu na ulicy, bo on przestanie ją wzywać?
Renate westchnęła i pobiegła dalej.
Przy rynku stał policjant, w zaułkach napotkała kobiety lekkiego prowadzenia, ale nie podnosiła głowy, tylko spieszyła dalej, ciało jej stawało się coraz cięższe, coraz bardziej wypełnione pożądaniem.
Musi przejść przez tę bramę, była tego pewna. A jeśli okaże się zamknięta?
Szczęśliwie tak nie było. Gdy tylko weszła do środka, z cienia wysunęła się jakaś postać: mężczyzna w pelerynie. Przyciągnął ją do siebie, owinął połami. I on rozgrzany był żądzą, poznała to po jego oddechu. Nie opierała się ani trochę, gdy odchylił jej głowę w tył i pocałował. Z uniesienia bliska była utraty przytomności.
Spokojnie, lecz zdecydowanie wprowadził ją po schodach na górę. Renate, która w tej chwili cała była wyłącznie pożądaniem, bez wahania pospieszyła za nim. W mieszkaniu, w którym się znaleźli, niewiele widziała, nie zatroszczył się bowiem o to, by zapalić świecę.
W uniesieniu, zapominając o wszelkich zasadach moralnych, pozwoliła, by zdjął z niej ubranie. Czynił to powoli, jak gdyby upajając się tym, jakby pragnąc przedłużyć rozkosz. W ostatniej chwili powstrzymała się przed niemądrym powiedzeniem: „Kto czeka na coś dobrego, nigdy nie czeka zbyt długo”.
Miała jednak dość wyczucia, by rozumieć, że takim głupstwem mogłaby obudzić jego niezadowolenie.
Powolny sposób, w jaki ją rozbierał, napawał ją rozkoszą, choć jednocześnie wystawiał na próbę jej cierpliwość. Ciało jej płonęło, ledwie mogła utrzymać się na nogach, a on to widział czy raczej może wyczuwał w ciemnościach. Zaśmiał się cicho, uradowany, i uspokoił pocałunkami od ramienia aż do piersi. Z trudem chwytając oddech, Renate jęknęła cicho.
Tej nocy dostała to, czego pragnęła, a nawet jeszcze więcej. Wydawało się, że udzieliła mu się jej gorączka, odpowiadał na jej namiętność z intensywnością, o jakiej marzyła. To było cudowne, och, jakie cudowne!
Mimo wszystko była jednak z czegoś niezadowolona, tak, wręcz zawiedziona. Czegoś jej brakowało. Może czułości? Jego pieszczoty były bardziej… Jak je nazwać? Niczego nie można było mu zarzucić, wiedział dokładnie, jak najlepiej ją zaspokoić, rozpalał od nowa na wszelkie niewyobrażalne sposoby. Przeżyła orgię zmysłowej rozkoszy…
A jednak tkwiło w nim jakieś zimno. Jakieś… wyrachowanie. Bez wątpienia uważał ją za cudowną i sam był wspaniały. Ale coś się za tym kryło. To, co jej okazywał, nie było miłością, miała wrażenie, że ofiarowuje jej czystą zmysłowość. To jednak nie mogła być prawda, wszak prosił o jej rękę, jasne więc, że musi ją kochać!
W ciemnościach nie widziała co prawda jego twarzy, miała jednak straszne przeczucie, że jest ona zimna, kamienna, nieprzenikniona.
Och, nie, jakaż ona głupia! Jak może choćby wyobrażać sobie coś podobnego? To niemożliwe, tak cudownie przecież pieścił jej skórę!
I jakież budziła pożądanie! Czy Carl Berg nie szalał za nią? Czy zalotnicy nie tłoczyli się u jej drzwi? To ona miała teraz przewagę, ten szwedzki konsul, którego nazwiska w całości nie potrafiła wymówić, błagał o jej miłość.
Łaskawie mu ją ofiarowała.
Noc miała się już ku końcowi, gdy grzecznie przypomniał jej, iż musi wracać do domu, jeśli chce, by nikt nie zauważył jej nieobecności.
Renate nie mogła oprzeć się wrażeniu, że została odtrącona.
Świtało już, gdy przemykając ulicami spieszyła do domu. Nie dostrzegała jednak przepięknej zabudowy Wiednia, kamienic przypominających pałace, kościołów i zamków, budynków komunalnych w tym być może najpiękniejszym w owych czasach mieście Europy. Myśli galopowały jej przez głowę, krążąc bez przerwy wokół tego samego:
Jak, na miłość boską, mogło do tego dojść? Jak mogła ona, córka poważanego bogacza, postąpić w taki sposób?
Znajdowała na to tylko jedną odpowiedź: między nią a jej wybrankiem musiały istnieć więzi tak silne, iż doprowadziły do wzajemnego przekazywania myśli. Tak z pewnością było. On jej pragnął, a ona odpowiedziała na jego błagania.
Teraz ojciec będzie zmuszony ustąpić. Pozwoli, by poślubiła ukochanego.
Kiedy snuła tak dalekosiężne plany na przyszłość, niczym dwa złośliwe diabliki pojawiały się dwie nieprzyjemne myśli:
Jak zdoła wyznać w domu całą prawdę o tej nocy?
I czy on choćby słowem wspomniał o tym, że pragnie ją poślubić?
Nie. Nie prosił nawet o kolejną schadzkę.
Renate poczuła, że ogarnia ją nagle piekący niepokój.
To oczywiste, że on wkrótce da znać o sobie. Już niedługo, bardzo niedługo, była o tym przekonana.
Niemiły zgrzyt stanowił tylko fakt, iż on z pewnością był świadom, że sprawa ich małżeństwa przedstawia się beznadziejnie. Ojciec i matka powiedzieli już swoje „nie”. Wiedziała, że nigdy nie zmienią zdania, i on także pewnie zdawał sobie z tego sprawę.
Renate w pożałowania godnym nastroju przekradła się do swego pokoiku. Szczęśliwie nikt jej nie zauważył.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak bezradna, tak bardzo przygnębiona!
A miało być gorzej!
Najbardziej bowiem gnębiło ją to, co wydarzyło się w chwili, gdy już miała wychodzić. Słabiutkie nocne światło wpadało przez okno koło drzwi i wtedy dość wyraźnie ujrzała jego oblicze.
Ujął ją pod brodę i obrócił jej twarz ku sobie. Patrzyła mu prosto w oczy…
– Masz o tym zapomnieć – rzekł powoli, wyraźnie wymawiając każde słowo. Spojrzenie żółtych oczu oszałamiało ją i zniewalało.
Roześmiała się.
– Co ty mówisz? Przecież nie mogę o tym zapomnieć! To dopiero początek!
– Zapomnij, że mnie widziałaś! Że byłaś właśnie tutaj!
Chciała odpowiedzieć, obrócić wszystko w żart, ale bursztynowe oczy sprowadziły na nią zamroczenie. Upadłaby, gdyby jej mocno nie trzymał. A potem mówił coś jeszcze, powtarzając kilkakrotnie, ale jej wszystko zdawało się pełnym grzmotów szumem, zrozumiała tylko coś, co brzmiało jak: „żeby twój ojciec się dowiedział… opowiedzieć… wstyd, wstyd i hańba… nie ja…”
Nie, nie potrafiła powiązać tych słów w jedną całość, czuła, że bliska jest omdlenia.
Oczywiście to wyobraźnia ją poniosła. Jakby mogła kiedykolwiek o nim zapomnieć?
Renate obudziła się, kiedy dzień już był późny. Czuła, że całe ciało ma obolałe, i w pierwszej chwili nie mogła pojąć dlaczego.
Potem zaczęła sobie coś niejasno przypominać…
Czy nie wychodziła gdzieś wczoraj wieczorem? I oddała się jakiemuś mężczyźnie?
Nie potrafiła przywołać w pamięci jego twarzy. Czy był jasnowłosy i niebieskooki? Tak, tak właśnie wyglądał.
Ale, na Boga, dlaczego? Jak mogła to uczynić?
Dlatego, że po prostu tego pragnęła? Czyż nie było jej życzeniem związać się z mężczyzną?
Choć ciało bolało ją, jakby było jedną wielką raną, przenikał ją cudowny spokój. Nareszcie znalazła ujście dla tego, co tak bardzo potrzebowało wyzwolenia.
Stała się teraz kobietą należącą do mężczyzny. Ale jak on się nazywał? I w jaki sposób się z nim zetknęła?
Wspomnienie stawało się wyraźniejsze, stanowiło jednak dokładne przeciwieństwo tego, co wydarzyło się w rzeczywistości.
Jakiś głos w głębi duszy nakłaniał, by poszła do rodziców i wyznała całą prawdę. Jeśli to zrobi, wszystko będzie w porządku.
Ale tego przecież nie mogła uczynić!
Resztki własnej woli ciągle jeszcze opierały się w Renate. Wkrótce jednak musiała się poddać.
Kiedy się już ubrała, bardzo zgnębiona udała się do salonu. Czuła się jak statek, dryfujący po morzu bez steru, aż wreszcie ogromna dłoń zdecydowanie chwyciła cumy i zaciągnęła do portu, do którego wcale nie chciał wpłynąć.
Na nic jednak zdały się opory. Musiała się tam udać!
Wyznała więc grzech rodzicom.
Zrazu nie chcieli jej wierzyć.
– Przyśnił ci się jakiś koszmar, dziecko – stwierdziła matka, wstrząśnięta do głębi już tym, że jej córka może śnić o czymś tak bezwstydnym.
– Nie! – zaszlochała Renate. Podciągnęła rękawy, odsłaniając ramiona. – Popatrzcie na te siniaki!
– Nie tylko! – zdumiał się ojciec. – I ślady ssania. To skandaliczne! Kto uwiódł moją córkę? Uduszę go tymi rękami! Czy to ten Szwed o strasznych oczach?
Renate była zaskoczona.
– Pan Lind? Nie, nie widziałam go od czasu przyjęcia u konsula handlowego. Nie, ten mężczyzna był jasnowłosy, miał niebieskie oczy. Wydał mi się taki przystojny – zakończyła uśmiechając się niemądrze.
– Co ty wygadujesz, dziewczyno? – krzyknął ojciec. – Zważaj na słowa!
Renate jednak nie mogła zważać na słowa, bo to Solve przemawiał przez nią, ona tylko jakby powtarzała wyuczoną lekcję.
– Ale gdzie on cię znalazł? – żałosnym głosem pytała matka. – Nie wychodziłaś przecież z domu?
– Właśnie, że wyszłam. Zawsze trzymacie mnie pod kluczem i odmawiacie znajomości z mężczyznami. Musiałam kogoś mieć, czy tego nie rozumiecie? I wtedy spotkałam jego, zaprosił mnie do swojego mieszkania…
Matka jęknęła:
– Gdzie? Gdzie on mieszka?
Zamroczony umysł Renate pracował gorączkowo. Co ma odpowiedzieć?
Wymieniła wreszcie nazwę ulicy, położonej w dzielnicy znajdującej się dokładnie w przeciwnym kierunku niż ta, w której mieszkał Solve.
– Odnajdę go! – zawył ojciec. – Znajdę go, a potem…
Nie dokończył zdania, ale było jasne, co zamierza.
Rodzice zdychali, jęczeli i grozili, przekrzykując się nawzajem. Trwało to niemal wieczność. Renate wysłano do jej pokoju z zakazem opuszczania go przez tydzień. Solvemu powiodła się realizacja pierwszej części planu zemsty.
Wiele jednak pozostawało jeszcze do zrobienia, zanim Renate i wszystkie jej bogactwa będą należały do niego. O nią już nie dbał, osiągnął bowiem kolejne stadium świadomości wszystkich dotkniętych: żadna inna ludzka istota nie miała dla niego znaczenia, liczyły się tylko jego własne cele.
Ale z pozycją i majątkiem Renate mógł zajść daleko w swej drodze na szczyt.
Popełnił jednak jeden jedyny, ale za to duży błąd. Choć może było ich dwa lub trzy, ale na razie nic o nich jeszcze nie wiedział.
Po pierwsze przez cały czas był przekonany, że Renate jest jedynaczką. Był tego tak pewien, że do głowy mu nie przyszło, by sprawdzać. Dlatego nie wiedział, że ma ona liczne starsze rodzeństwo, z którym musi podzielić się majątkiem i przedsiębiorstwem.
Drugi błąd i trzeci, największy, to już była wyłącznie jego wina. Miał się o tym przekonać dopiero później.
Czekał teraz, aż rodzina Wiesenów przyczołga się do niego z błaganiem, by uratował honor Renate.
Nakazał to także dziewczynie.