ROZDZIAŁ XII

Niewiele godzin spał Solve tej nocy.

Przyczyną jego bezsenności nie była bynajmniej troska a małego Heikego, lecz żal nad własnym, jakże ciężkim losem. A przecież w niczym nie zawinił! Dlaczego wszystkie nieszczęścia spadają właśnie na niego, który był na najlepszej drodze ku szczytom władzy, podbijał serca budzących ogólne pożądanie, szlachetnie urodzonych kobiet, potrafił przyciągnąć bogactwa niczym rybak raz po raz wyławiający pełną sieć?

Wszystko z winy tego przeklętego chłopca!

Był dla niego za dobry, w tym tkwił błąd. Powinien go zgładzić dawno, dawno temu.

Solve wiedział jednak, że nie było to możliwe. Za każdym razem potworna zabawka udaremniała rozprawienie się z malcem.

Teraz jednak mandragora zniknęła. Nadszedł więc odpowiedni moment, by odnaleźć Heikego i unicestwić go. Tego nędznika, którym go obarczono. Teraz, właśnie teraz!

Solve nie był w stanie doczekać choćby świtu. Nie wiadomo przecież, czy chłopieć nie odnajdzie mandragory, a wówczas mogło już być za późno.

Jeszcze się nie rozwidniło, gdy Solve wstał i wyślizgnął się z chaty. Tym razem wiedział, gdzie go szukać. Pozostał tylko rejon skał, porośnięty z rzadka drzewami.

Jeśli Heikemu wydawało się, że zdoła skryć się przed Solvem, to bardzo, bardzo się mylił!

Wiedziony stanowczym postanowieniem zagłębił się w las. Na oślep, gorączkowo torował sobie drogę w tym trudnym do pokonania terenie, parł naprzód przez kaleczące, kolczaste zarośla między rosochatymi drzewami. Tu szukał już poprzedniego dnia, teraz musiał minąć tę okolicę.

Solve przystanął. Właściwie o tej porze w lesie było dość upiornie. Zbyt wcześnie, by rozbrzmiewał śpiew ptaków; powietrze chłodne, w nieckach i kotlinach stała mgła. Nie było też jeszcze całkiem jasno ani też całkiem ciemno. Znalazł się jakby w półświecie, w zaczarowanej krainie, bezludnej, pełnej tylko dzikiego zwierza i…

Dzikiego zwierza i postaci z baśni? Nie brzmiało to szczególnie zachęcająco. Jakie drapieżniki występują w tych okolicach? Nie wiedział. Wiedział jednak, że w mitologii ludów Południa nie istnieją trolle. Tutaj był świat wilkołaków, wampirów i…

Och, nie, to zbyt okropne. Dorosły mężczyzna, a straszy samego siebie.

Ale panujący wszędzie półmrok był taki przygnębiający, przerażający. A teraz na dodatek wkroczył w pasmo mgły. Za takim rozedrganym welonem oparów wszystko mogło się skryć.

O, na przykład tam! Solve drgnął. Czy nie widać tam jakiejś pokrzywionej postaci i…

Przestań już, Solve, powiedział na głos do siebie. To tylko zwichrowana gałąź!

Znikąd nie dobiegał żaden dźwięk. Czy nigdy już nie będzie jaśniej? Przy takim świetle bezustannie musiał wytężać wzrok, raczej odgadywać niż widzieć.

Nie, tu w dole nie było sensu chodzić. Na nic się to zdało. Musiał wspiąć się gdzieś wyżej, tak by mieć widok na całą okolicę. Wtedy bez trudu odnajdzie chłopca. Solve dostrzegł grzbiet skalny i zdecydowanie skierował się ku niemu.

Mały Heike budził się powoli, ale ocknął się błyskawicznie, gdy tylko wróciła mu pamięć.

Wokół niego panowała ciemność. Kamienny dach…

Wydostał się z klatki!

Ale…? Powróciły wspomnienia poprzedniego dnia: zimno, głód i ból w stawach. Teraz jednak nie czuł się zmarznięty, przeciwnie, wokół niego było ciepło i miło.

Przypomniał sobie zaraz, że stracił ulubioną zabawkę, i dał wyraz swemu smutkowi, popiskując żałośnie.

Uniósł się na łokciu i pomacał dookoła. Okryty był czymś ciepłym, puszystym. Futrzany kubrak? Tak, był otulony cudownym, futrzanym kubrakiem!

Stopy miał także rozgrzane i w tej chwili, gdy leżał spokojnie, nie czuł żadnych ran.

Stopy owinięte były skórami. A…

Pomacał ręką pod sobą i wyciągnął parę grubych spodni, na których leżał.

Jak cudownie, jak wspaniale! Heike usiadł. Ach, jakże zabolało go całe ciało, ból stawów powrócił, ale nic na to przecież nie poradzi. Zaczął naciągać ubranie. Poczuł, że coś, co leżało mu na kolanach, spadło na ziemię.

– Moja lalka! – krzyknął Heike w uniesieniu. Były to najprawdopodobniej jedyne słowa, jakie do tej pory wymówił, oprócz pieśni, które nie wiadomo skąd znał. Nawet on sam tego nie wiedział. Kiedy śpiewał, dziwne słowa same napływały mu do ust. – Moja lalka!

Był tak wzruszony i tak szczęśliwy, że mocno przycisnął ją do siebie. Wybacz, że o tobie zapomniałem, prosił w myśli. Tak bardzo później żałowałem.

Kiedy się ubrał, co prawda może nie najstaranniej, i miał już zamiar opuścić swoją grotę, zauważył coś, co w pierwszej chwili wydało mu się kamieniem.

Nie był to jednak kamień, lecz bochen chleba o smakowitym zapachu. Tak wielkiego chleba Heike nigdy nie dostał przez całe swe życie!

Jest też chyba miękki? Ugryzł kawałeczek.

Ach! Była to najpyszniejsza rzecz, jakiej kiedykolwiek posmakował! Świeży, wspaniały chleb!

O, tak, Elena potrafiła piec chleb. W tym samym czasie, gdy Heike rozkoszował się znaleziskiem, dziewczyna wyszła przed dom i stwierdziła, że wszystko, i chleb, i ubranie, zniknęło!

Ciekawe, kto to zabrał? myślała. Ktoś, kto przypadkiem tędy przechodził i wykorzystał okazję, by ukraść? Czy też naprawdę chłopiec był tutaj?

Ostrożnie rozejrzała się wokół domu, ale nie znalazła Heikego. Wypuściła więc kozy i przygotowała się do porannego obrządku. Było jeszcze tak wcześnie, że słońce nie pokazało ani jednego promienia, ale Elena przyzwyczajona była do wstawania o szarości poranka. Zerknęła ku chacie Solvego, ale tam panował spokój.

Solve dotarł do szczytu wzgórza. Stąd roztaczał się szeroki widok na okoliczne doliny.

Gdyby tylko mgła się podniosła i cokolwiek się rozjaśniło?

Ciągle jeszcze było zbyt ciemno, by rozróżnić kolory. Księżyc skrył się już za chmurami i wszystko wokół rozpływało się w rozmaitych odcieniach szarości i czerni.

Solve wpatrywał się w owe niezwykłe bloki skalne, które oglądał poprzedniego dnia, z widocznymi na ich powierzchni złożami innych gatunków skał i minerałów. Przedziwna kraina!

Znów przeszyła go ta niezwykła pewność, niezłomne przekonanie. Nadeszła jak drżenie, ostrzeżenie: Tengel Zły wie, że on tutaj jest. Tengel Zły wije się we śnie i pragnie, by Solve stąd odszedł.

To niemądre, pomyślał Solve. Przecież jestem taki jak on, chcę się od niego uczyć!

Niezwykła była jednak świadomość, że Tengel Zły jest tak blisko, tak niewiarygodnie blisko. Ale gdzie?

Wrażenie przeminęło, jak gdyby Tengel Zły wyczuł jego myśli i wzniósł zaporę, by Solve nie zauważył, gdzie on się znajduje.

Z jednej strony Solvego, między nim a domem, w oddali rozpościerał się milczący las. Z drugiej strony miał przed sobą otwarte skały.

Jeszcze raz rozejrzał się dokoła w ciemności nocy, a może powinien nazwać tę część dnia mrocznym porankiem? Nie, jeszcze nie, ledwie wstawał świt.

Nagle poderwał się. Czy tam w małym zagajniku, pośród skał, nie dostrzegł jakiegoś ruchu?

Mgło… Zniknij!

Jak gdyby go usłyszała i welon na mgnienie oka uniósł się, a Solve ujrzał małą postać, która skulona pełzła po ziemi. Było zbyt ciemno, by Solve mógł rozróżnić szczegóły, inaczej zdumiałby się na widok ubrania, jakie miał na sobie Heike.

Bo że to jest Heike, nie wątpił nawet przez chwilę.

Zły uśmiech wykrzywił wargi Solvego.

– Mam go – pomyślał na głos. – Ależ się plącze, jak zając z przestrzeloną łapą, a raczej jak żaba. Pokraka, nawet chodzić nie umie!

Solvemu syn wydawał się tak komiczny, że przez dobrą chwilę zanosił się śmiechem.

Mgła znów zafalowała i chłopiec zniknął.

To nic nie szkodzi, pomyślał Solve i szybkim krokiem zaczął schodzić ze wzgórza. Teraz już go mam, już mi się nie wymknie!

Po chwili znalazł się w dolinie, w której widział Heikego. Mgła sprawiła, że ciemności wydawały się jeszcze gęściejsze, choć możliwe do przebycia. W mrocznej dolinie sięgał wzrokiem nawet dość daleko.

Ale musiał wysilać oczy, by rozróżnić szczegóły. Starał się poruszać bezszelestnie, wypatrując czegoś, co się porusza.

Chłopiec nie mógł zajść daleko.

Tam! Tam był? Daleko, między drzewami. Solve szedł wzdłuż doliny korytem dawnego strumyka, teraz nie było już w nim wody. Po obu stronach rosły gęste, brzydkie świerki.

Mogłoby być nawet zabawnie! Drobne polowanka. Ale i zwierzyna musi także poczuć się ścigana!

Zawołał głosem drwiącym, pełnym złości:

– Heike!

Chłopiec zamarł i odwrócił głowę. Cóż on ma za ubranie, zastanowił się Solve. Zadziwiające. Heike znów się odwrócił i poganiany panicznym lękiem zaczął pełznąć wzdłuż łożyska strumienia.

Solve z radością zachichotał.

Przyspieszył. Słyszał, jak chłopiec popłakuje ze strachu.

Chciał zawołać jeszcze raz, aby Heike wiedział, jak blisko znajduje się jego prześladowca…

Nie zawołał jednak.

Coś nagle wyłoniło się na drodze między nim a chłopcem, przesłaniając mu widok. Solve zamrugał i potrząsnął kilkakrotnie głową, chcąc widzieć lepiej.

Zatrzymał się gwałtownie.

Coś wyraźnie zagradzało mu drogę.

Wysoka, spowita w czerń postać, w opończy spływającej aż na ziemię. Dłoń wyciągnięta w kierunku Solvego, groźne ostrzeżenie bijące od całej ogromnej sylwetki…

Wędrowiec w Mroku!

Solve jęknął przerażony. Przez moment stał jak skamieniały, po czym wydał z siebie drżący pisk przerażonego do obłędu dziecka. Pisk przerodził się zaraz w głośny krzyk. Solve zawrócił i co sił w nogach rzucił się do ucieczki, jakby gonił go sam diabeł.

Kto wie, może tak właśnie było?

Nie, myślał, kiedy biegł do domu, potykając się o kamienie i zwalone pnie drzew. Nie, to nie był Zły, a w każdym razie na pewno nie Tengel Zły. To zupełnie kto inny.

Ale kto, kto? Co miał wspólnego z Heikem tutejszy, lokalny duch z chłopskich wierzeń? I… to już szczyt niesprawiedliwości: dlaczego niesamowita zjawa brała stronę Heikego? Czy nie byłoby o wiele właściwsze, gdyby pomogła jemu, Solvemu, prześladowanemu przez wszystkich, wszędzie natrafiającemu na taki opór?

Potykając się i chwiejąc na nogach wyszedł wreszcie na łąki nie opodal domu Eleny i swojego.

Tam się opamiętał. Dziewczyna nie może zobaczyć go w tak opłakanym stanie. Wyprostował się i ostatni kawałek drogi dzielący go od domu przebył godnie, dostojnie, choć nie opuszczało go uczucie, że przez cały czas żądny zemsty demon depcze mu po piętach.

Gdy szczęśliwie dobrnął do chaty, opadł na ławę, by chwilę odetchnąć. Bezustannie przeklinał swój parszywy los.

Dlaczego, dlaczego nic mu się nie układa?

Gdy Solve coraz bardziej pogrążał się w żalu nad sobą, Elena podjęła decyzję.

Nie mogła już dłużej znieść samotności, a poza tym bardzo się bała. Gorzką prawdą bowiem było, że nadal szukała okoliczności usprawiedliwiających zachowanie Solvego. Nie było to wynikiem słabości charakteru Eleny, znalazła się, jak wiele innych kobiet przed nią, pod jego przemożnym wpływem.

Solve w kontaktach z Eleną nie wykorzystywał świadomie czarodziejskich sił, ale magiczną moc nosił w sobie. Tkwiła ona w jego łagodnym, ciepłym głosie, niezwykłych oczach, fascynującym wyglądzie i jego zawsze obezwładniającym erotyzmie. W stosunku do Eleny udawał życzliwość i przyjaźń i samotnej dziewczynie przez kilka dni jawił się jako wspaniały przyjaciel.

Elena jednak zaczęła podejrzewać, że władza, jaką nad nią miał, nie była całkiem zwyczajna. Solve naprawdę potrafił rzucać czar na kobiety, a nieświadomie ofiarował jej podwójną dawkę tego, czemu oprzeć się mogła prosta i niedoświadczona dziewczyna.

Dlatego zapragnęła teraz znaleźć się wśród ludzi. Rozdzielił ich widok małego, zaniedbanego chłopca w klatce.

Na malca w klatce trudno było znaleźć usprawiedliwienie.

Nie miała odwagi zabierać ze sobą całego swego dobytku. Wsadziła tylko kota do koszyka wraz z paroma drobiazgami, które mogły jej się przydać w ciągu najbliższych dni, a potem wyprowadziła kozy i szła udając, że idzie je wypasać. Poganiała je w stronę wioski, krążąc po okolicznych wzgórzach, by nie wzbudzić w Solvem podejrzeń.

Ale jego nie było widać. Bez przeszkód minęła dom, w którym zamieszkiwał, i wkrótce zasłoniło ją kolejne wzniesienie. Odetchnęła z ulgą, choć wiedziała, że zaraz stanie się znów widoczna z jego okna. Kiedy była pewna, że on nie może jej zobaczyć, popędzała kozy z gorączkową niecierpliwością. Teraz, gdy zrobiła już pierwszy krok, nie mogła się doczekać, kiedy pokona całą drogę.

Do kogo jednak miała się zwrócić w wiosce? Nie wypadało, by szła do Milana, nic nie wiedziała o śmierci jego ojca. Może do kościoła? Ksiądz był, co prawda, ogromnie surowy, ale przecież musiała z kimś pomówić, opowiedzieć o chłopcu, który być może w tej chwili cierpi wielką biedę gdzieś w lesie.

Znów sumienie ukłuło ją niczym strzała. Czy słusznie postąpiła, wypuszczając go, czy też nie? Pytanie to dręczyło ją od wczoraj bezustannie.

Westchnęła ciężko. To już dla niej stanowczo za dużo, zwłaszcza że gdzieś w głębi duszy tkwiło niebezpieczne pragnienie, by jeszcze raz ujrzeć Solvego.

Kiedy zbliżała się już do wioski, zobaczyła, że ktoś ścieżką zmierza w jej kierunku. Mężczyzna w uroczystym stroju, zdobionym kolorowymi taśmami, z kamizelką, do której przywiesił złote monety.

Mężczyzna udający się w konkury.

Tą drogą? Wszak tutaj nikt nie mieszka!

Ale… Ale to przecież Milan.

Elena poczuła rozczarowanie. Czy naprawdę Milan postanowił komuś się oświadczyć?

Sporo czasu upłynęło, zanim zdążyła połączyć wszystko w jedną całość, i zrozumiała, że Milan zmierza do niej. Tak wielką skromność miała w sercu Elena.

Kiedy się spotkali, Milan zaczerwienił się ze wstydu.

– Eleno, ty tutaj? Dokąd się wybierasz?

W tym momencie pękły tamy. Nie mogła już ukrywać poczucia osamotnienia, niepewności, lęku i wątpliwości.

– Och, Milanie, nie wiem, co mam robić! Tak bardzo się boję!

Opowiedziała całą historię o obcym przybyszu, który od razu stał się takim miłym, dobrym przyjacielem, lecz później okazało się, że ma syna, przypominającego małego diablika, którego trzyma w klatce. Jednym tchem dała wyraz współczuciu, jakiego doznała na widok dziecka. Mówiła o tym, co zrobiła później, i o malcu, który wędrował gdzieś teraz samotnie, być może napotkał w lesie dzikie zwierzęta, i o swoim lęku przed Solvem.

Milan z każdym jej słowem coraz mocniej zaciskał szczęki. W pewnym momencie wyczuł jej niepewność.

– Eleno… Czy ty… czy jesteś związana z tym człowiekiem?

Dziewczyna nerwowo potarła oczy

– Związana? Nie, był po prostu dobrym przyjacielem, nigdy nie był nieprzystojnie natrętny. Ale, Milanie, mam złe przeczucia, obawiam się, że on ma nade mną władzę. Jak gdyby chciał, bym przystała na jego propozycję, której nigdy nie uczynił! Ja go nie chcę, Milanie, a mimo to mnie pociąga w jakiś niezwykły, przerażający sposób. Nie mogę tego pojąć.

– Za to ja rozumiem – odparł Milan ze smutkiem. – Sądzę, że masz rację, Eleno. On stara się przywieść cię do grzechu, sprowadzić z drogi cnoty. Mężczyźni we wsi radzą teraz, są na niego bardzo rozgniewani.

– Dlaczego?

– On ma uroczne oczy.

– Och – szepnęła Elena. – Tak, to prawda!

I dlatego właśnie Solve popełnił błąd. Pokazał swe czarodziejskie sztuki, nie zapoznawszy się bliżej z przesądami mieszkańców tych okolic. Uważali oni, że istnieją ludzie obdarzeni urocznymi oczyma czy, jak powiadali inni, „złym okiem”. Samym tylko spojrzeniem potrafią rzucić urok i wyrządzić krzywdę. Solve powinien był zwrócić uwagę na ostrzegawcze sygnały, na gesty wykonywane palcami, mające odwrócić urok. Jednocześnie dwoma palcami, wskazującym i małym, pokazywali na niego, drugi zaś gest polegał na wciśnięciu kciuka między palec wskazujący a środkowy. Solve jednak był zbyt pewny siebie, by przejmować się takimi głupstwami.

– Eleno – zdecydował się Milan. – Słyszałaś chyba, że mój ojciec nie żyje i został już pochowany?

– Och, co ty mówisz, Milanie! Tak bardzo mi przykro, naprawdę!

– Dziękuję. Ale to już minęło. Właśnie szedłem do ciebie, by prosić o twą rękę. Co byś odpowiedziała?

Elena oblała się rumieńcem.

– Sądzę, że wiesz, że nie szedłbyś na próżno – odparła cicho. – Ale ja nie mam nic, co mogłoby stanowić mój posag.

– Wiem o tym i wcale o to nie pytam. Zależy mi na tobie. A więc jesteś teraz moja, prawda? Odprowadzę cię do wioski, pójdziemy prosto na radę starszyzny. A potem sam udam się do tego człowieka. Jak on się nazywa, Solve?

– Och, nie, Milanie, tego nie wolno ci robić! On może wyrządzić ci krzywdę!

Twarz Milana zawsze odzwierciedlała jego nastrój. Także i teraz Elena poznała, że Milan za nic nie da się przekonać.

– Masz zostać moją żoną. Sądzisz, że zniosę, by jakiś obcy starał się ciebie uwieść? O, tam idzie Peter. On może zaprowadzić cię na radę.

Zanim Elena zdążyła zaprotestować choćby słowem, Milan wyjaśnił Peterowi, jak się sprawy mają, i pospieszył w górę, do domu Solvego. Złe oko, czy nie – ten człowiek musi usłyszeć kilka słów prawdy.

– Milanie! – zawołała za nim Elena, ale równie dobrze mogła wołać do wiatru północnego.

Peter w zamyśleniu spoglądał na szybko znikającą w oddali sylwetkę Milana.

– Nie podoba mi się to. Ale kiedy Milan wpadnie w gniew, nigdy nie słucha innych! Chodź, musimy powiadomić radę o tym malcu. Trzeba go szukać w lesie całą gromadą.

– Ale on naprawdę ma straszny wygląd – ostrzegła Elena. – Powiedz im, że nie muszą się go bać. Nie jestem pewna, ale sądzę, że on nie ma złego oka, choć może tak właśnie wygląda.

Peter w odpowiedzi tylko kiwnął głową. Mogła mu zaufać.

W domu na wzgórzu Solve nareszcie ocknął się z paraliżu, jaki ogarnął jego wolę.

Oczy mu błyszczały, policzki pałały. Jakimż idiotą się okazał! Jak do tego stopnia mógł poddać się panice, że nie zauważył tak doskonałego rozwiązania?

Chłopiec zginął. Nie wziął mandragory ze sobą, ona także gdzieś się zapodziała. Solve był więc wolny! Wolny, wolny, wolny!

Dlaczego miał marnować czas na tego niewydarzeńca? Biegać w kółko po tych przeklętych lasach i wystawiać się na pośmiewisko? Jaki to miało sens? Mógł teraz bez przeszkód wyruszyć do Wenecji i zacząć wszystko od początku. Dalej kraść i oszukiwać, i piąć się do góry jak kiedyś, tyle że z większym wyrachowaniem, sprytniej! Dopiero teraz droga do szczytu, do władzy nad światem, stała przed nim otworem. O Tengelu Złym musi zapomnieć, najważniejsze, by jak najszybciej się stąd wydostać. Szukanie Tengela Złego mogło w rezultacie okazać się wręcz niebezpieczne, znów mógłby zostać obarczony ciężkim brzemieniem, jakim był Heike.

Musi dotrzeć do Adelsbergu, by tam zdobyć konia i powóz, i nowy majątek. Chłopi w tej dziurze nie mieli absolutnie nic. Mógłby się też zadowolić samym koniem. Wjechać wierzchem do Wenecji. Jeśli to w ogóle możliwe, bo słyszał, że cała Wenecja stoi na palach wbitych w wodę. Brzmiało to dziwacznie.

Czując przypływ energii, Solve pozbierał swe nieliczne drobiazgi i opuścił chatę. Klatka niech zostanie tu, gdzie stoi, on wkrótce i tak będzie daleko stąd, i wszystko, co się tu wydarzyło, przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.

Odległość, jaka dzieliła go od Adelsbergu, z łatwością mógł pokonać pieszo. Był teraz wolny, swobodny, miał przed sobą całe życie, ba, cały świat! Pokaże teraz wszystkim tym, którzy drwili i naśmiewali się z Solvego Linda z Ludzi Lodu, co potrafi! Jeszcze dostaną za swoje!

Były to czcze pogróżki rzucane na wiatr, ale i tak sprawiały mu przyjemność.

Znalazł się mniej więcej w połowie drogi do wioski, gdy ścieżkę zastąpił mu rozgniewany nie na żarty człowiek.

Milan nie miał zamiaru pojmać czy też zgładzić Solvego, chciał po prostu wyłoić skórę łajdakowi, który ośmielił się za bardzo zbliżyć do jego dziewczyny. Co prawda nic jej nie zrobił, ale sama myśl… Milan był bardzo zazdrosnym młodym człowiekiem, co stanowiło chyba jego jedyną wadę. Poza tym cechowała go łagodność i dobroć jak rzadko, a opowieść Eleny o małym, niewydarzonym chłopcu mocno poruszyła jego serce.

Jeszcze jeden powód, by rozprawić się z tym obcym.

Nie mogli się dogadać, ale co do zamiarów Milana nie można było mieć wątpliwości. Z jego wypowiedzi Solve wyłapał imię Eleny i nie był aż tak głupi, by nie dośpiewać sobie reszty. Wymowa była jednoznaczna: „Łapy z daleka!”

Okazał się jednak na tyle głupi, by zachować się arogancko. Na Milana podziałało to niczym płachta na byka.

Nie namyślał się długo…

Solve ocknął się w bardzo bolesnej rzeczywistości. Był sam na świecie, jak porzucony tobołek, z nosem na pokrytym czerwonym pyłem kamieniu. Jedna noga utkwiła w kolczastym krzewie, ramię, na którym leżał, zdrętwiało.

Z jękiem opuścił głowę. Za uprzednie jej podniesienie musiał zapłacić ostrym, rozsadzającym czaszkę bólem.

Wokół nosa i ust czuł coś lepkiego, miejscami boleśnie przyschniętego. Krwawię, pomyślał zdumiony. Z nosa leci mi krew! I jeden ząb się rusza!

Bezustannie jęcząc, zdołał wreszcie usiąść, a wkrótce potem nawet wstać.

Jakże on wygląda! Pokryty kurzem i zakrwawiony. I jak to boli!

Kiedy Solve otrząsnął się na tyle, że przestał litować się nad sobą, zapałał niepohamowanym gniewem.

Skierował go naturalnie na nieznanego łajdaka, który ośmielił się go pobić. Ale zemsta dotknie jednocześnie i napastnika, i Elenę. Tę nieprzyzwoitą dziwkę! Koniec z próbą zdobycia jej poprzez przyjaźń. To za długa droga. Teraz ona sama będzie musiała przyjść do Solvego. Przywoła ją do siebie siłą swej woli, a potem drań, który go pobił, dostanie ją z powrotem – zhańbioną, zbrukaną i całkiem bezwartościową.

Będzie to stosowna zemsta na nich obojgu.

Najpierw jednak Solve musiał minąć wioskę. Nie chciał tu zostać ani chwili dłużej. Obejdzie ją naokoło, a potem zatrzyma się w jakimś miejscu między Planiną a Adelsbergiem. I tam właśnie będzie musiała przyjść Elena. Tam dopełni się jej los.

Dla urażonej dumy Solvego myśl o tak słodkiej zemście była niczym balsam na rany. Tak będzie wyglądało jego pożegnanie z tą parszywą wioską. Nigdy więcej go nie ujrzą.

O Heikem nie myślał już wcale. Żywił przekonanie, że dzikie zwierzęta już dawno się z nim rozprawiły.

Na przemian kulejąc i jęcząc szedł skrajem lasu, zostawiwszy wioskę w dole. Spoglądał na nią od czasu do czasu, ale panował tam całkowity spokój. Wieś sprawiała wrażenie, jakby wcale nie było w niej ludzi.

No cóż, tym lepiej dla niego. Przejdzie nie zauważony.

Wkrótce zostawił już Planinę za sobą. Świadomość, że Tengel Zły jest blisko, nadal w nim tkwiła, wibracje stały się nawet silniejsze, przerodziły się w pewność.

Nie miał już jednak czasu na Tengela Złego. Najistotniejsze – zemścić się! A potem musiał dotrzeć do Adelsbergu.

Wszak Wenecja czekała na największego człowieka na świecie – Solvego Linda z Ludzi Lodu.

Gdy dotarł do niewielkiego, przytulonego do skały lasku, zszedł z gościńca łączącego obie miejscowości. Skrył się między drzewami.

Tutaj! Tu będzie czekał na Elenę.

Solve przykucnął, objął ramionami nogi i usiadł na piętach. Oparł czoło o kolana i przymknął oczy.

– Chodź, Eleno – szepnął. – Chcę, byś do mnie przyszła. Teraz, zaraz!

Paląca go nienawiść i żądza zemsty uczyniły jego zdolność sugestii podwójnie silną, dwakroć trudniejszą do odparcia niż wcześniej.

Elena w walce z nią nie miała żadnych szans.

Загрузка...