ROZDZIAŁ XIII

Niemal wszyscy mieszkańcy wioski zebrali się w maleńkiej winiarni. Było tak ciasno, że para z oddechów zdawała się drżeć w pomieszczeniu. Przybyły także kobiety, zaszczycone faktem, iż pozwolono im wejść do świętego miejsca mężczyzn.

Elena, niezwyczajna, by być ośrodkiem zainteresowania, mocno trzymała Milana za rękę. Czerwieniąc się i jąkając, odpowiadała na pytania.

W pewnej chwili poczuła jednak, że powinna powiedzieć coś jeszcze:

– Bardzo jestem wdzięczna, że chcecie wyruszyć ze mną na poszukiwania tego biedaka. Pragnę jednak, abyście wiedzieli, że postanowiłam się nim zaopiekować, nie zważając na jego wygląd. To ja ponoszę odpowiedzialność za dziecko, a Milan jest taki dobry, iż zgodził się, by chłopiec zamieszkał w naszym przyszłym domu. Oczywiście, jeśli go odnajdziemy i jeśli w ogóle pozwoli się obłaskawić.

– Już dawno porwał go wilk, to więcej niż pewne! – zawyrokowała jedna z kobiet.

– Musimy go szukać – stanowczo rzekła druga.

Pozostałe pokiwały głowami.

– A co zrobimy ze złym okiem?

Zapadła cisza, wreszcie odezwał się ksiądz:

– Stara Anna dopiero co widziała go na skraju lasu, prawda? Wygląda na to, że wyruszył do Adelsbergu. Sami nie poradzimy sobie z kimś takim jak on. Posłuchaj, Peterze, weź konia i pojedź zaraz do Adelsbergu okrężną drogą. Trzeba ich ostrzec! Poproś, by odcięli mu drogę, i powiedz, że my wyruszamy stąd. Proś także, by zabrali mego przyjaciela, księdza! To człowiek Bogiem silny, już dawniej wypędzał demony. Ja pójdę z wami…

W tej samej chwili Elena jęknęła.

– Co się stało? – zapytał Milan.

– Och, nie – pisnęła. – Och, nie, nie! Trzymaj mnie mocno, Milanie? Wydaje mi się, że on mnie wzywa, nie rozumiem, co się dzieje! Tak ogromnie mnie do niego ciągnie, a przecież wcale tego nie chcę!

– Zaiste, to potomek Szatana! – wykrzyknął ksiądz. – Jest w posiadaniu ogromnych mocy, silnych i złych!

– Zawsze miał władzę nad Eleną, ona sama to mówiła – rzekł Milan. – Dlatego nie śmiała dłużej mieszkać tam sama… Eleno! Eleno, przestań!

Dziewczyna rzuciła się ku drzwiom, lecz powstrzymali ją stłoczeni tam mężczyźni. Walczyła, aby się uwolnić, i krzyczała, że chce, że musi iść.

– Ruszajcie w drogę w pościg za tym diabłem! – rozkazał ksiądz. – Milan i ja zabierzemy Elenę do kościoła. Tam będzie bezpieczna.

– Nie powinieneś był go bić, Milanie – odezwał się jeden ze starszych mężczyzn. – To jego zemsta: chce zabrać ci twoją kobietę.

– Nie wie, z kim ma do czynienia – syknął Milan przez zęby. Ściągnął Elenie ramiona do tyłu i podniósł wierzgającą, rozkrzyczaną dziewczynę.

Ksiądz, Milan i kobiety ruszyli w stronę małego wiejskiego kościółka. Peter konno jechał już na południe, a wielka gromada mężczyzn gotowała się do wyruszenia gościńcem w kierunku sąsiedniego miasteczka, Adelsbergu, jak zwało się w języku austriackich panów.

W drodze do kościoła ksiądz, przyjrzawszy się Elenie, zmienił decyzję:

– Nie, Milanie, nie powinieneś na to patrzeć. Elena jest dobrą, miłą dziewczyną, niewinną i cnotliwą, i silną w swej wierze w Boga. Z pewnością nie chce, byś widział jej upokorzenie. Idź z innymi i pomóż im pojmać tego diabła w ludzkim przebraniu! Obiecuję, że Elena będzie tu bezpieczna, jest nas dość, by jej upilnować.

Otaczające ich kobiety pokiwały głowami. Milan przez chwilę się wahał, ale w końcu przyznał księdzu rację.

– Nie pozwólcie jej się uwolnić – poprosił. – Jeśli będzie trzeba, przywiążcie ją do ołtarza! To moja wina, że została na to narażona.

– Bądź spokojny, możesz nam zaufać.

Milan, wiedziony chęcią odwetu, poszedł więc za innymi. Żałował tylko jednego: że nie zabił groźnego demona, kiedy miał taką możliwość.

Milan wiedział jednak, że nigdy by się na to nie zdobył. Nie był mordercą, nie chciał, by czyjaś krew ciążyła mu na sumieniu.

Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Przedtem nikt nie przypuszczał, jak bardzo niebezpieczny jest obcy przybysz.

– A co z dzieckiem? – zapytał kobiety ksiądz, gdy już wnieśli Elenę do kościoła i starannie zamknęli drzwi na klucz.

– Dziewczęta wzięły ze sobą dwóch czy trzech mężczyzn i razem poszli szukać – odparła jedna z niewiast. Musiała wołać, by zagłuszyć krzyki Eleny. – Ale młódki były wystraszone, nie chciały iść na południe, póki nie schwytają tego złego człowieka.

– Rozumiem, to nawet rozsądnie z ich strony. Teraz jednak myślę, że powinniśmy zrobić to, co zaproponował Milan: przywiążemy Elenę, nie do ołtarza, rzecz jasna, tylko do tej kolumny. Och, jakże ona kopie!

Ksiądz przez chwilę podskakiwał na jednej nodze, rozcierając kostkę u drugiej. Elena trafiała bardzo celnie.

W końcu zdołali przywiązać ją do kolumny, musieli też zakneblować jej usta, by stłumić krzyki. Elena wpatrywała się w nich błędnym wzrokiem, rzucając głową na wszystkie strony. Usiłowała zerwać więzy, ale szczęśliwie okazały się mocne. Mocniejsze od tej nadludzkiej siły, jaką teraz miała jako niewolnica Solvego. Siła jego woli była doprawdy przerażająca, zwłaszcza teraz gdy czuł się tak urażony laniem, jakie spuścił mu Milan.

Ksiądz pospiesznie przypominał sobie wszystkie mające odpędzić diabła modlitwy, nigdy dotąd bowiem nie musiał się do nich uciekać, a kobiety śpiewając Kyrie elejson wkładały w śpiew więcej serca niż czyniły to zazwyczaj.

Oczy Eleny nad kolorowym szalem starej Anny, służącym za knebel, wyrażały bezdenną rozpacz.

Solve znów wrócił na gościniec prowadzący z Planiny do Adelsbergu.

Niczego nie mógł zrozumieć. Elena powinna już tu być. Nigdy jeszcze nie posłużył się tak wielkimi siłami, by osiągnąć cel. Powinna przybyć tu biegiem, uradowana możliwością spotkania się z nim.

Będzie należała do niego. A potem… potem wydrwi ją, opluje, sponiewiera tak, że ten bezwstydny, głupi chłop dostanie z powrotem jedynie strzępek człowieka.

Solve wpatrywał się w miejsce, w którym droga zakręcała, niknąc pośród drzew. Czy dziewczyna nigdy nie nadejdzie?

Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak strasznie teraz wygląda. Bijatyka nie przydała mu naturalnie urody, ale wcale nie to najbardziej rzucało się w oczy. Najgorsza była twarz, w której wypisana została cała podłość. jego charakteru. Z rysów wyczytać można było niezwykłe, wręcz odpychające lodowate zimno uczuć: nienawiści skierowanej ku ludziom, obojętności wobec całego świata. Wulgarność, cechująca wielu dotkniętych z Ludzi Lodu, ujawniała się teraz wyraźnie. W ciągu tego jednego dnia Solve znacznie się postarzał. Wyniosły światowiec, czarujący lew salonowy, zamienił się w zniszczonego rozpustnika, który przeżył już swe dni świetności.

Solve Lind z Ludzi Lodu sięgnął dna. Nie zachował już ani krztyny człowieczeństwa.

Gotowało się w nim z irytacji. Dlaczego ta przeklęta latawica nie przychodzi? Dlaczego? Nie miał wszak czasu na wyczekiwanie, chciał jak najprędzej znaleźć się w Adelsbergu, by tam zdobyć to, co niezbędne w dalszej drodze do Wenecji. W drodze do nowego życia!

Jego nienawiść ku młodemu durniowi, który go pobił, ku Elenie i całej tej przeklętej wiosce, Planinie, była jednak tak wielka, że najpierw musiał się zemścić, po prostu musiał.

Nikomu nie wolno zadzierać z Solvem!

Mały Heike, o którym ojciec całkiem już zapomniał, wcale nie miał się tak źle. Szedł dalej, wyposażony w ciepłe ubranie, które co prawda bezustannie zsuwało się i opadało, zaopatrzony w resztki chleba, oszczędzony przez dzikie zwierzęta, które jak dotąd nie zainteresowały się nim bliżej, choć widział krążące wokół stwory podobne do psów i inne, większe, jakich nigdy jeszcze nie spotkał.

Co prawda Heike niewiele dotąd zobaczył świata.

Czasami nie był sam, towarzyszył mu ktoś bardzo wielki i bardzo czarny. Z początku Heike trochę się go bał, właśnie dlatego, że był taki wielki i czarny i umiał pojawiać się i znikać, kiedy chciał. Nigdy jednak nic Heikemu nie zrobił, wcale się też nie odzywał. Stał tylko w pobliżu, choć nie za blisko, i odpędzał zwierzęta, a raz nawet Solvego, i zaraz potem znikał. Herke nie potrafił tego pojąć.

Właściwie jednak ten wielki mężczyzna nie dotrzymywał mu towarzystwa, Heike mimo wszystko czuł się samotny. Zastanawiał się, czy na zawsze już pozostanie w tym lesie, nie byłoby to wcale zabawne. Myślą wracał do miłej istoty obdarzonej łagodnym głosem, która otworzyła mu klatkę.

Heike tęsknił za tym głosem, pragnął być razem z tą istotą. To jednak nie było możliwe.

Instynktownie ciągnął ku ciepłemu słońcu, na południe. Odkrył wiele zadziwiających rzeczy podczas swej wędrówki ku Adelsbergowi, choć oczywiście nie wiedział, jak nazywa się miejsce, ku któremu wiodła go kręta droga.

Chodził już teraz dużo lepiej. Z początku musiał przytrzymywać się cienkich pni drzew, by się wyprostować. Teraz też nie do końca mu się to udawało, ale był przekonany, że pewnego dnia będzie zupełnie dobrze chodzić, wiedział bowiem dokładnie, co należy robić. Na razie stawy nie chciały jeszcze właściwie pracować i kiedy się spieszył, poruszał się raczej na czworakach.

Raz zdarzyło mu się zsiusiać tak jak stał, ale zaraz przekonał się, jak nieprzyjemnie jest, gdy jego piękne spodnie są mokre. Wkrótce, co prawda, wyschły, ale w ten sposób Heike sam siebie nauczył czystości. Miał już pięć lat i wcale nie był głupi, tylko jego umysł był nieco przytłumiony długim samotnym życiem w klatce.

Choć nie zdawał sobie z tego sprawy, okazał tym samym pierwszą iskrę szacunku dla samego siebie.

Oczywiście wiele razy płakał, kiedy bardzo dokuczyła mu samotność i niemożność zrozumienia tego, co napotykał wokół siebie. Miał przed sobą całe życie, ale nikt przecież nie nauczył go, jak żyć.

Młodzi ludzie, którzy wyruszyli na poszukiwanie Heikego, nie wierzyli, by malec zabłądził aż tak daleko. Elena opisała go im, mówiła, że prawdopodobnie chłopiec nie umie chodzić. Przestrzegła też, by nie wystraszył ich jego wygląd. W krótkim czasie, jaki z nim spędziła, parskał, co prawda, i pluł, ale absolutnie nie odniosła wrażenia, że chłopiec jest tego samego pokroju, co jego zły ojciec. Widziała w nim jedynie samotne, rozpaczliwie nieszczęśliwe dziecko, które chciało się obronić przed nieznanym stworzeniem, jakim musiała mu się wydać. Prosiła, by zachowali się w stosunku do niego delikatnie.

Nikt jednak poważnie nie myślał, że chłopiec jeszcze żyje. Nocny chłód mógł się okazać zabójczy dla kogoś, kto nigdy nie wychodził na powietrze. Wcześniej też zdarzało się, że w wiosce ginęły dzieci. Jeśli zbłąkanych nie zdołano odnaleźć przed zapadnięciem nocy, porywały je krążące wokół drapieżniki. Mimo wszystko nadal szukali, kierowani szlachetnym pragnieniem, by zapewnić malcowi bodaj parę szczęśliwych godzin w jego krótkim życiu.

Przeczesywali teren wokół chaty Eleny, przekonani, że szukanie go na południu mija się z celem. Niemożliwe, żeby znalazł się w pobliżu Adelsbergu… Nie, w tej okolicy nie miał ani cienia szansy. Tam żaden mały chłopiec nie dałby sobie rady sam.

A jednak Heike właśnie tam zawędrował. Ćwiczył chodzenie. Chwytał się mocno pnia drzewa, brał kurs na następne i puszczał się. Najtrudniej mu było poradzić sobie ze stopami. Cały czas wykręcały się, wracając do pozycji, jaką przybrały przez ostatni rok, po tym jak klatka zrobiła się za ciasna. Kark zdołał już całkowicie wyprostować, ale stawy w kolanach i biodrach nadal bolały i trzeszczały, a cały kręgosłup gwałtownie protestował przeciw próbom ustawienia go w pozycji pionowej. Z równowagą także nie było najlepiej.

Nagle Heike stanął twarzą w twarz z czymś absolutnie niepojętym. Dziw natury, na którego widok ze zdumienia rozdziawił buzię.

Rozbudzona ciekawość była tak silna, że zapragnął podejść bliżej, przyjrzeć się uważnie…

I oto znów pojawiła się ogromna, ciemna postać!

Stanęła przed nim, powstrzymując go od zbliżenia się do czegoś tak nieprawdopodobnie, niewiarygodnie interesującego. Czarna postać poruszyła dłonią, gestem wskazując chłopcu, którędy ma iść dalej.

Heike zawahał się. Instynkt podpowiadał mu jednak, że powinien usłuchać olbrzyma. Czyż nie pomagał mu on przez cały czas? Heike dobrze wiedział, kto przyniósł mandragorę. I ubranie. I chleb.

Chłopiec z powagą skinął głową i zrobił tak, jak nakazywał mroczny wielkolud.

Jego niezwykły towarzysz natychmiast zniknął.

Heike dalej parł naprzód. Na zmianę czołgał się i szedł, z mozołem wdrapując się po wapiennych skałach.

I nagle, w momencie gdy ogromna błyskawica rozdarła niebo na pół, mały Heike spojrzał w dół i ujrzał miasto, piękne miasto które oznaczało ludzi jedzenie, ciepło i… strach!

Doświadczenia Heikego z ludźmi nie należały do najprzyjemniejszych. Sądził, że większość z nich jest taka jak Solve, bo niby dlaczego miałoby być inaczej? Czy krótkie spotkanie z istotą innego pokroju mogła wystarczyć, by znikła nieufność dziecka skrzywdzonego przez dorosłego?

Heike był przekonany, że miasteczko oznacza kolejne lata niewoli, spędzone w klatce.

Choć całym sercem, jak jeszcze nigdy dotąd, zapragnął znaleźć się wśród ludzi, nie ruszył się z miejsca. Usiadł na trawie popłakując z żalu i samotności.

Niedaleko od niego, na wyżynie, na której siedział, dostrzegł łagodnie zaokrąglony szczyt wzgórza. Stało na nim coś, co zostało wzniesione ludzką ręką. Wysokie rusztowanie, zbudowane z drewnianych bali, a na nim gruby pal, na którego końcu umieszczono poprzeczną belkę. Z belki zwisał sznur zakończony pętlą. Zdaniem Heikego wyglądało to dziwnie, dłużej jednak nie zastanawiał się nad tym. Smutek, od którego ściskało mu się serce, opanował wszystkie jego myśli.

Solve kipiał gniewem. Cóż ta głupia, nędzna chłopka sobie myśli? Dlaczego nie przychodzi?

Dotąd nigdy mu się to nie przydarzyło, dopiero teraz, i to w dodatku kiedy był absolutnie pewien, że przybędzie do niego na kolanach, błagając, by ją kochał, by mogła należeć do niego bez względu na cenę, jaką przyjdzie jej za to zapłacić.

Uznał to za więcej niż dziwne.

Nagle zdrętwiał. Znalazł się w potrzasku? Rozejrzał się za możliwością ucieczki. Z drogi wiodącej do Planiny dobiegł odgłos wielu stóp, a w następnej chwili między drzewami dostrzegł gromadę mężczyzn.

Solve zawrócił na pięcie i rzucił się do ucieczki w stronę Adelsbergu.

Nawoływali się w tym swoim głupim języku. Prawdopodobnie krzyczeli „tam, tam jest!” lub coś równie niemądrego. Durnie, naprawdę wydaje im się, że zdołają pojmać Solvego Linda z Ludzi Lodu? Przekonają się. Nie bał się ich ani trochę, wiedział, że jest silniejszy, a oni gorzko pożałują swoich poczynań! Nie miał jednak ochoty stać się ich więźniem. Słyszał, że są rozgniewani, poznał to po tonie ich głosów. Nie zamierzał narażać się na przykrości. I umiał biegać szybciej niż oni. Z jakiego powodu ogarnęła ich taka złość?

Właściwie mogło to oznaczać tylko jedno: poznali prawdę o Heikem. Może dotarł do ich parszywej wioski, może doniósł na Solvego? Przeklęty szczeniak!

Kondycja Solvego okazała się gorsza, niż przypuszczał. Powoli zaczynał tracić oddech, zastanawiał się nad możliwością rzucenia na nich uroku. Ale jak można się skoncentrować, gdy się biegnie potykając o kamienie i wykroty, mając za plecami dyszącą żądzą krwi gromadę tubylców?

W kościele w Planinie Elena nagle jakby opadła z sił, jęknęła cicho i przestała walczyć.

Ksiądz spojrzał na kobiety, które skończyły śpiewną modlitwę do Boga o zmiłowanie w tej samej chwili, gdy Elena się uspokoiła. Ksiądz także przerwał modły.

Jedna z kobiet podeszła do Eleny i usunęła knebel.

– To już minęło – powiedziała zmęczona dziewczyna.

– Zły człowiek musiał zaniechać swych zaklęć – orzekł ksiądz.

– Tak – odparła Elena, podczas gdy kobiety uwalniały ją z więzów.

– Jak się czujesz? – zatroszczył się ksiądz.

– Już teraz dobrze – szepnęła. – Ale to było straszne! Straszne! Zostać całkowicie pozbawioną własnej woli! – Zadrżała. – Jestem chora! Czuję się zbrukana.

Podniosła głowę i popatrzyła po zebranych.

– Bardzo was proszę… nie mówcie Milanowi o tym, jak się zachowywałam. To zbyt bolesne, poniżające. Czuję się tak upokorzona, tak bezlitośnie… wykorzystana.

Obiecali, że nic mu nie powiedzą.

– Dziękuję za pomoc – szepnęła Elena i wybuchnęła płaczem.

Ksiądz niespokojnie zerkał ku wrotom kościoła.

– Powinienem być teraz z nimi. Ten człowiek to uczeń diabła. Nie mogę zostawiać mych wiernych w tak trudnej chwili.

Elena wstała.

– I ja także pragnę znaleźć się przy baku Milana, być może on mnie potrzebuje. Sądzę, że zły człowiek nie będzie już więcej próbował mnie zhańbić, takie mam przeczucia. Czy mogę iść z wami, ojcze?

Po krótkiej dyskusji pozwolono jej i tym z kobiet, które tego chciały, ruszył w drogę na południe. Ksiądz zabrał z kościoła wielki krucyfiks i niosąc go wysoko nad sobą, ruszył na czele grupy.

Elena była teraz całkiem spokojna. Nie ze względu na siebie szła do Adelsbergu, lecz dla Milana i dla małego chłopca. Nie mogła uwolnić się od obrazu przestraszonych, nieszczęśliwych oczu dziecka pod splątaną grzywą czarnych włosów.

Mały nieszczęśnik, któremu przyszło w życiu dźwigać podwójny krzyż. To jego chciała zbawić od złego ducha!

To właśnie oznajmiła księdzu i zebranym kobietom. Przeciw temu nie mogli protestować.

Rozwścieczona gromada deptała Solvemu po piętach, ale czy odległość między nimi trochę się nie zwiększyła?

Och, tak, oczywiście, był od nich coraz dalej!

Gdyby tylko mógł zagłębić się w las, ale dawne koryto rzeki, którym biegł, zdawało się nie mieć końca. Musiał kiedyś płynąć tędy potężny strumień, w okolicy pełno było takich wyschniętych łożysk rzecznych i właśnie w jednym z nich musieli zbudować drogę. Tak jakby przez lata całe czekali, aż on się tu znajdzie.

Oddychał teraz ciężko, ze świstem, zawziął się jednak, że wytrzyma. Nie miał zamiaru pozwolić im na triumf i ponownie narażać się na ciosy.

A gdyby go dopadli, to zobaczą jeszcze, co potrafi dotknięty z Ludzi Lodu! Zaczaruje ich wszystkich, omami! Na razie nie miał czasu, by się koncentrować, musi dalej uciekać, to najprostsze wyjście.

Czy tam na dole droga się nie rozszerza?

Ależ tak, tak! Był uratowany! Tam będzie mógł umknąć w las, zgubi tych durniów i…

Solve gwałtownie zatrzymał się w miejscu. Z naprzeciwka podążała ku niemu druga gromada chłopów, prowadzona przez wyższego rangą kapłana; poznał to po szatach. Ludzie wyglądali na zdecydowanych na wszystko.

Jednocześnie za nimi dostrzegł większą wioskę, a raczej miasteczko, bez wątpienia Adelsberg.

A więc był już tak blisko, i teraz to? Jak się porozumieli?

Solve, naturalnie, nie wiedział nic o młodym Peterze, który konno ruszył przez bezdroża i dotarł do Adelsbergu na długo przed nim.

Przeklął głośno. Wykrzykiwał wszystkie przekleństwa, jakich się nauczył po niemiecku i po szwedzku. Były to najstraszliwsze wiązanki, jakie można sobie wyobrazić, szczęśliwie tylko nieliczni rozumieli poszczególne słowa, które z siebie ze złością wyrzucał.

Gromada znajdująca się za nim już ruszała do ataku, ale ksiądz uniósł w górę dłoń:

– Wstrzymajcie się, nie sprowadzajcie na siebie nieszczęścia, dzieci! – zawołał; nazywał dziećmi wszystkich swoich parafian. – To wysłannik piekieł, nie wiadomo, z czym może wystąpić!

Podniósł krzyż na wysokość twarzy Solvego. Ten splunął. Był teraz otoczony. Skrępowano mu ręce i nogi, w usta wciśnięto knebel. Żółte oczy, których lękano się najbardziej, zakryto cuchnącą chustką.

Solve starał się zapanować nad gniewem. Nie wolno mi wpadać w panikę, powtarzał w myślach. Jeszcze z tego wyjdę, znam dość sposobów. A więc, moi drodzy ignoranci, jeśli zdaje wam się, że zwyciężyliście, to wiedzcie, że oszukujecie siebie samych.

Nie można tak łatwo pokonać potomka Tengela Złego, zwłaszcza gdy sam Tengel znajduje się tak niepokojąco blisko!

On przyjdzie mi z pomocą, wy nędzne ludzkie robaki! Nie wiecie, kogo ośmieliliście się spętać i w ten sposób upokorzyć. Nie wiecie, jaką posiadam moc! A jeśli sam miałbym sobie poradzić…

Myśli prześlizgnęły się na inny temat. Zastanawiał się, w jaki sposób mógłby dać im nauczkę.

Ach, tyle miał możliwości! Niezbędna mu była jedynie odrobina czasu na koncentrację. Potrzebował tylko króciutkiego oddechu od wrzawy, jaką czynili, a zaskoczy ich, straszliwie i okrutnie. Zawiązali mu oczy? Sądzili, że to coś pomoże! Nie we wzroku tkwiła jego moc, lecz w zdolności koncentrowania myśli.

Tego jednak ci łajdacy nie rozumieli.

A jeśli, wbrew wszelkim nadziejom, nie będzie miał czasu, by zebrać myśli… Tak, wówczas pojawi się Tengel Zły, niosąc pomoc swemu najbardziej utalentowanemu potomkowi i uczniowi.

Dudnienie grzmotu, jakie rozległo się na niebie, było jakby odpowiedzią na jego myśli.

Загрузка...