Elena jak zwykle wstała bardzo wcześnie. Wydoiła swoje dwie kozy, powiedziała kilka przyjaznych słów do kota, które ten bardzo sobie cenił, zwłaszcza że towarzyszyła im kropelka mleka. Był to dzień, w którym miała warzyć sery. Od dawna już zbierała na ten cel mleko.
Z tego właśnie się utrzymywała, innych możliwości nie miała. Sery od czasu do czasu wymieniała na trochę mięsa, a poza tym odżywiała się głównie tym, co mogły dać jej łąka i las.
Dzień ten różnił się od innych. Było już późno, gdy wyprowadziła kozy, nie odchodziła więc zbyt daleko od domu.
Pogoda była piękna, powietrze przejrzyste, rozciągał się widok na wioskę i jeszcze dalej aż do Adelsbergu. Słoweńcy naturalnie mieli własną nazwę dla owej dziwnej okolicy Adelsbergu. Dopiero Austriacy po podbiciu całej Słowenii wprowadzili własne miano, a może uczynili to jeszcze wcześniej Niemcy, gdy Słowenia stanowiła część cesarstwa rzymskiego narodu niemieckiego.
W każdym razie Adelsberg dla Eleny było obcą nazwą.
Ale czy do chaty leciwego Janko ktoś się nie sprowadził? Do tej starej, prawie zapadającej się chałupy?
Sądząc po sylwetce, musiał to być bardzo młody człowiek.
Któż to mógł być?
W wiosce maleńkiej jak ta ludzie ciekawi są swoich sąsiadów.
W myślach starała się przypomnieć sobie wszystkich wioskowych mężczyzn i doszła do wniosku, że nie mógł to być żaden z nich. Ten człowiek poruszał się inaczej, chodził lżejszym krokiem, bardziej niespokojnie i nerwowo.
Czy kierował się w stronę jej domu?
Matko Przenajświętsza, co miała teraz robić? Elena była nieśmiałą dziewczyną, nieprzywykłą do obcych. Zwłaszcza od młodych mężczyzn trzymała się z dala, wiedziała bowiem, że w wiosce pilnie przypatrywano się wszystkiemu, co robiły młode panny.
Żeby nie zaszkodzić zbytnio swej opinii, postanowiła wyjść mu na spotkanie.
Im bardziej zbliżali się do siebie, tym szerzej otwierała oczy ze zdumienia. Kiedy już znaleźli się bardzo blisko, Elena pomyślała, że musi to być chyba najpiękniejszy młodzieniec na świecie. Co prawda nigdy nie wypuściła się nigdzie dalej poza swą okolicę, to znaczy była tak daleko, jak dało się zajść pieszo lub dojechać wozem w jeden dzień.
Gdy jednak znalazła się tuż przy nim, zauważyła, że po pierwsze nie był wcale taki młody, jak jej się początkowo wydawało, mógł mieć około trzydziestu lat, a w dodatku na twarzy malował mu się wyraz goryczy. Ale mimo wszystko, cóż za wyjątkowo przystojny mężczyzna!
A te oczy! Elena nigdy nie widziała podobnych. Lśniące złotawo, szelmowskie, wesołe…
Oniemiała z podziwu, zapomniała nawet go powitać…
A jednak…? W tej twarzy tkwiło coś, czego nie potrafiła nazwać, coś, co ją odpychało. Odrobina nikczemności? Nie! To niemożliwe. Wszak to szlachetny pan, i tak pięknie ubrany.
Mimo wszystko nie mogła się pozbyć nieprzyjemnego wrażenia.
Solve obserwował ją, uśmiechając się krzywo, po czym pochylił się nad jej dłonią i złożył na niej pocałunek. Wystraszona przyciągnęła rękę do siebie, nigdy czegoś podobnego nie doświadczyła, z pewnością było to nieprzyzwoite. Wybacz mi, Panno Mario, nie wiedziałam, co on ma zamiar zrobić!
Co za ślicznotka, pomyślał Solve. Uboga i chłopka, to prawda, ale czysta i nietknięta! A więc to Elena, jego sąsiadka! Może czas spędzony tutaj jednak nie będzie całkiem zmarnowany.
Bardzo szybko zorientowali się, że nie potrafią się porozumieć. Stanowiło to pewną przeszkodę, lecz Solve nie zamierzał się tym przejmować. Za pomocą gestów i najprostszych słów usiłował wytłumaczyć jej, że mieszka w chacie poniżej, i zapytać, czy to nie jej domostwo leży tam na górze?
Elena, onieśmielona, z zapałem kiwała głową.
Solve uśmiechnął się szeroko, zapraszająco. Ostrożnie odpowiedziała uśmiechem. Stała ze spuszczoną głową, czubkiem buta rysując zawijasy na ziemi. Nie śmiała podnieść wzroku.
Solve gestem zapytał, czy nie zechciałaby pójść wraz z nim do jego domu. Popatrzyła na niego z przerażeniem, znów zakręciło się jej w głowie od jego baśniowej wprost urody, i energicznie pokręciła głową.
Wskazał na kozy i zaczął naśladować ruchy przy dojeniu. Elena kiwała głową i nagle wpadła na pewien pomysł. Poprosiła go bez słów, by poczekał w tym samym miejscu, i co sił w nogach pobiegła do swej chatki.
Solve naturalnie nie czekał. Ostrożnie zbliżył się do jej domu, nie za blisko, na tyle, by pokazać, że rozszerzył swoje terytorium także i na jej zagrodę. W każdym razie tak myślał. Uśmiechnął się do siebie, wprawdzie niezbyt pięknym uśmiechem, ale bardzo był rozbawiony.
Podjął decyzję.
Dotychczas, kiedy zależało mu na zdobyciu wyjątkowo trudnych kobiet, na przykład małżonek wysoko postawionych szlachciców, posługiwał się zwykle swą magiczną mocą. Pragnął ich, a one po prostu przychodziły.
Ta jednak dziewczyna bawiła go. Chciał podbić jej serce własnymi zaletami, jakby był całkiem zwyczajnym mężczyzną. Byłby to o wiele większy sukces.
Przeczuwał, że niełatwo będzie ją zdobyć. Setki lat surowego wychowania młodych dziewcząt, tak powszechnego w małych wioskach, odcisnęły swoje piętno. Dziewczyna, która przez ślubem oddała się mężczyźnie, była odsądzona od czci i wiary i wyklęta. Słyszał nawet, że tu, na Południu, niewierne i łatwe kobiety kamienowano!
Solve postanowił, że zdobędzie Elenę. Tym razem nie uciekając się do czarów i, rzecz jasna, do małżeństwa.
Co później stanie się z dziewczyną… No cóż, nie jego sprawa. Będzie już wtedy daleko stąd, może nawet z ukrycia popatrzy, jak obrzucają ją kamieniami. To mogłoby okazać się interesujące.
Elena stała na środku swej małej izdebki, niespokojna, wzburzona. Otwierała i zaciskała dłonie, gryzła paznokieć kciuka, potrząsała rękoma w powietrzu, jak gdyby były mokre, a ona w ten sposób chciała je osuszyć. Cóż mogła ofiarować temu młodemu człowiekowi, co on by docenił? Mieszkał najwyraźniej sam, biedaczysko, może potrzebował kobiecej pomocy? Może nie miał co jeść?
Iść do niego do domu i pomóc mu na miejscu? Nie, to nie wchodziło w rachubę, przekraczało granice przyzwoitości, tak daleko więc nie sięgała nawet myślą. A musiała coś podarować swemu nowemu sąsiadowi, okazać, że jest mile widziany w wiosce.
Gorączkowo rozglądała się dookoła, wzdychając z bezsilności. Przecież ona nic nie ma!
Ser? Świeżo uwarzony ser?
Czy mogła sobie na to pozwolić? Tym razem wyszły jej tylko dwie nieduże gomółki, bowiem trawy było niewiele – wyschła na górskich zboczach. Miała zamiar sprzedać jedną, a drugą zatrzymać dla siebie.
A może dać mu tylko kawałek? Alba połowę? Nie, to by nieładnie wyglądało.
Podjąwszy decyzję zawinęła jeden z serów w wielki liść i pospiesznie wybiegła z chaty, jakby chciała uciec przed rozsądniejszymi myślami.
O Boże! Przecież on podszedł bliżej! Musi go powstrzymać, zanim wybuchnie skandal. Nie może przyjmować mężczyzn; gdyby ktoś zobaczył, byłby to jej koniec! Zostałaby wyklęta z wioskowej społeczności.
Z rumieńcem na twarzy, wywołanym podnieceniem i zawstydzeniem, podsunęła mu ser. Solve popatrzył i zawahał się przez chwilę. Cóż to za lichy podarunek? Zachował jednak kamienną twarz i serdecznie jej podziękował, a potem zapytał, jak brzmi „dziękuję” w jej języku.
Zrozumiała w końcu, czego pragnął się dowiedzieć, i odpowiedziała. Solve powtórzył słowo i oboje wesoło się roześmieli.
Solve pojął, że Elena za nic nie zaprosi go do siebie, wskazał więc na porośniętą trawą ziemię. Czy mogliby usiąść i chwilę pogawędzić? Chciałby nauczyć się jeszcze kilku słów.
Elena przystała na to raczej niechętnie i przez cały czas słała zlęknione spojrzenia ku wiosce. Czy ktoś mógł ich widzieć? Odległość była wprawdzie dość duża, ale nigdy nie wiadomo…
Przyglądała mu się ukradkiem. Był tak pociągający, że z bólu ściskało jej się serce. Na jego widok dziewczynie, która nie znała innych mężczyzn oprócz tych z wioski, aż zapierało dech w piersiach.
Siedzieli razem dłużej, niż było jej zamiarem. Ale czas tak przyjemnie płynął na uczeniu go języka, nie zauważała, jak szybko mijają minuty. Kozy spokojnie pasły się w niskiej trawie, były specjalistkami w wyszukiwaniu pożywienia tam, gdzie wcale go nie było.
Solve zastanawiał się, jak powinien wyglądać plan uwiedzenia dziewczyny. Pole do popisu miał niewielkie, o oszałamiającym podboju nie mogło być mowy. Znał wiele metod zdobywania kobiecych serc i chlubił się znajomością płci pięknej. Wobec kobiet obdarzonych silnym instynktem macierzyńskim odgrywał rolę nieszczęśliwego małego chłopca. Kokietkom odpłacał tą samą monetą. Z początku trochę flirtował, ale najczęściej, nie tracąc czasu, od razu przystępował do rzeczy. Wobec niepewnych stawał się silnym, dającym poczucie bezpieczeństwa światowcem, któremu mogłyby zaufać.
W tym przypadku żadna z metod nie wydawała się skuteczna. Surowa moralność wioski stanowiła barierę, którą niełatwo było przekroczyć.
Musiał przejść całą długą drogę przyjaźni i koleżeństwa, najtrudniejszą ze wszystkich, zwłaszcza że Solve wiedział tak niewiele o lojalności w stosunku do innych. A w dodatku jakie to czasochłonne! Ale on ma dość czasu. Równie dobrze może zostać tutaj do chwili, gdy zdobędzie nowy ekwipaż i nowy majątek.
Choć bogowie jedni wiedzą, gdzie tego szukać w tej nędznej chłopskiej krainie!
Istniało jednak coś jeszcze, co zatrzymywało go właśnie w tym miejscu, o czym nawet przez moment nie zapominał: bliskość Tengela Złego do tego stopnia wyczuwalna, iż wibrowała w nim i w powietrzu dookoła; miał wrażenie, jakby ziemia unosiła się i opadała w rytmie oddechu Tengela Złego.
Ale gdzie on mógł być?
Tutaj, w tej krainie Nigdzie.
Gdyby Solvemu chciało się nieco dokładniej przyjrzeć okolicy, z pewnością bardzo szybko znalazłby odpowiedź. On jednak nie należał da tych, którzy wysilają się, gdy nie jest to konieczne.
No cóż, w każdym razie mógł spędzić czas, podbijając serce Eleny.
Z tym akurat, jak się wydawało, nie będzie szczególnych kłopotów. Nie na jej sercu jednak szczególnie mu zależało. Chciał odebrać jej dziewictwo, a potem jak najszybciej odjechać z wioski.
Postanowił więc na początek zaprzyjaźnić się z dziewczyną.
Śmiał się w duchu ze swojego planu, uważał się za bardzo dowcipnego, choć tak naprawdę w jego zamiarach nie było nic zabawnego. Solve miał dziwne poczucie humoru, nie mógł znieść, gdy sam stawał się obiektem czyichś żartów, a jego wesołość i dobry nastrój wywoływało na ogół robienie krzywdy innym.
Nie było tak jednak zawsze. Czasami w pamięci odżywały krótkie przebłyski wspomnień z dzieciństwa, w których jawił się zupełnie inny Solve. Ale nowy Solve, brutalny, twardy jak kamień radził sobie z takimi drobnymi napadami sentymentalizmu, które zresztą pojawiały się coraz rzadziej.
Bardzo mu to odpowiadało.
Elena siedziała w pewnej odległości od niego, bawiąc się zerwanymi źdźbłami trawy. Zachwycona nastrojem rozmowy, miała wrażenie, że uniesienie zaraz rozsadzi jej piersi. Jakiż on wspaniały, jaki życzliwy i wyrozumiały! Nawet przez moment nie próbował być natrętny, był jak przyjaciel, którego zna się od lat. Miała wrażenie, że są sobie równi, choć naturalnie wiedziała o dzielącej ich przepaści. Wywodzili się z różnych klas społecznych. On tak pięknie ubrany. Jedwab, aksamit i koronki…
Ale czy kołnierzyk u jego drogiej białej koszuli nie był czasem przybrudzony? A białe spodnie wcale nie były białe, gdy przyjrzeć im się z bliska.
Biedaczysko, mieszkał sam i pewnie przyjechał z daleka. Nic dziwnego, że ubranie ma przykurzone. Nie było przecież nikogo, kto by je uprał.
Elenę palce aż świerzbiały, by mu pomóc. Ale jak miała mu to wyjaśnić, kiedy nie rozumieli swojej mowy? Nie urażając przy tym jego dumy?
Sprawa wydawała się beznadziejna.
Jakie miał cudne, ciemne loki!
Po tym jak Solve niósł klatkę na własnym grzbiecie, jego peruka nie wyglądała najlepiej, a ponieważ ludzie w tym kraju chodzili z gołą głową, i on odrzucił perukę w kąt. Był zdania, że do niczego się już ona nie nadaje, a zresztą bez niej było mu znacznie wygodniej.
Elena z przerażeniem odkryła, jak długi czas upłynął im na rozmowie, i poderwała się z miejsca. We własnym języku wyjaśniła mu, że musi wracać do domu i zająć się obrządkiem, lecz on, naturalnie, nie zrozumiał z tego ani słowa. Domyślił się jednak, czego dotyczyć mogła jej jakże długa wypowiedź.
Uśmiechnął się więc i przyjaźnie skinął głową na pożegnanie. Zdołał też przekazać wiadomość, że ma nadzieję na szybkie z nią spotkanie.
Tego dnia w myślach Eleny zapanował chaos, którego w żaden sposób nie potrafiła uładzić. Milan był odpowiednim mężczyzną dla niej, a teraz czuła, że zboczyła na niebezpieczną ścieżkę. Mimo to jednak nie mogła powstrzymać się od spoglądania ku chacie sąsiada i odczuwała w sobie radość tak wielką, że nie była w stanie zapanować nad głośnym, dzwoniącym nadzieją śmiechem. Chodziła po domu tanecznym krokiem, wirowała i raz po raz zerkała w stronę jego domu.
Wieczorem stanęła na progu i znów spojrzenie jej powędrowało w tamtym kierunku, dojrzała też postać obcego mężczyzny. Stał tak samo jak ona, może także przepełniony tęsknotą, choć w to nie śmiała wierzyć.
Przez moment wydawało się jej, że podjął decyzję i ruszył w jej stronę. Śmiertelnie się przeraziła i już miała wbiec da środka, gdy nagle dostrzegła, że on gwałtownie zawrócił. W następnej chwili zniknął w głębi chaty.
Co się wydarzyło? Dlaczego?
Zdumiona rozejrzała się dokoła i strach pochwycił ją w swe szpony.
Na wzgórzu, gdzie, jak powiadali, często go widywano, stał Wędrowiec w Mroku.
Elena nigdy dotąd go nie widziała. Z tego prostego powodu, że nigdy nie wychodziła po zapadnięciu ciemności. Ale kiedyś chyba musiało się zdarzyć, że wyszła? myślała starannie zamykając drzwi. Drżąc ze strachu wsunęła się do łóżka.
O tak, oczywiście, że wychodziła! Wracała do domu po dożynkach i innych świętach urządzanych w wiosce.
Nigdy jednak nie spotkała osławionego, straszliwego wędrowca!
„On oznacza śmierć…”
Nie, och, nie!
Oddychała szybko, przerażona niemal do szaleństwa.
Ale o n także go widział! Nie była więc osamotniona w swoim przeżyciu.
Kiedy się już nieco uspokoiła i mogła myśleć o bardziej codziennych sprawach, zastanawiała się, czy wypada zaprosić przybysza na dożynki. Po to tylko, by spotkał innych młodych ludzi, nic innego nie miała na myśli. Tak właśnie usprawiedliwiała się przed samą sobą.
Zbyt wiele burzliwych wydarzeń miało miejsce tego dnia. Teraz musiała spać! Przytuliła kota jeszcze mocniej, by poczuć jego bliskość i ciepło, i skuliła się pod przykryciem z owczych skór.
Zasypiając, miała przed oczami olbrzyma na wzgórzu.
Jakiż on wydawał się przytłaczający! Z jednej strony straszny, z drugiej – jakby nie. Nie potrafiła opisać, jakie odczucia w niej budził.
Wysoka sylwetka, prosta, wyniosła niczym króla, w szerokiej opończy opadającej z ramion aż na ziemię. Na głowie miał kaptur lub coś podobnego. A może hełm?
Nie mogła sobie teraz przypomnieć.
Był całkiem czarny, nieruchomy, imponujący.
Ale to nie w stronę jej domu był zwrócony…
Spotkali się znów następnego dnia, i jeszcze następnego. Żadne z nich nie wspomniało Wędrowca.
Ponieważ jednak oboje bardzo chcieli się porozumieć, szybko nauczyli się kilku podstawowych słów i mowy gestów i wkrótce naprawdę udała im się pokonać barierę języka. Stało się tak, jak przed tysiącami lat, kiedy to różne plemiona uczyły się wzajemnego porozumiewania. Obserwując i wsłuchując się w sposób wyrażania obcych, przyswajano sobie ich mowę.
Solve wyjaśnił, że nazajutrz wybiera się do wioski po konia, powóz i kilka rzeczy niezbędnych do domu. Było to trzeciego dnia, jaki spędzali razem. Za każdym razem siadali na trawie między domami i rozmawiali przez godzinę lub dwie. Elena przywykła już do myśli, że on mieszka tak blisko, ale w jej sercu przez cały czas panował niepokój i nękały ją wyrzuty sumienia, gdy zdarzyło się jej wspominać Milana.
Każdego dnia kozy pasły się koło nich. Raz wypuściły się zbyt daleko i Solve towarzyszył dziewczynie biegnącej za zwierzętami. „Przypadkiem” wtedy jej dotknął, udając przejętego i zawstydzonego, a Elena zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Obydwoje jednak ukradkiem się uśmiechnęli, ona ciepło, szczerze, on – sztucznie, z przebiegłością.
Tego dnia naprawdę się o niego zatroskała. Usiedli w swym zwykłym miejscu i zobaczyła wtedy, że Solve nadal ma na sobie brudne ubranie, które z upływem czasu wcale nie stało się czyściejsze.
Przyczynę tego należy upatrywać w postępującym niedbalstwie Solvego. Tak jak zdziecinniali staruszkowie przestają dbać o swój wygląd, tak i Solve przestał zwracać na to uwagę. Przekleństwo uderzyło w niego w taki sposób, że inni ludzie stawali mu się coraz bardziej obojętni i nie interesowało go, co o nim myślą.
Teraz jednak zauważył spojrzenie Eleny i jej wyraźne zmieszanie. W lot pojął, o czym myśli, już wcześniej miał bowiem do czynienia z troskliwymi kobietami, które pragnęły zadbać o przystojnego kawalera.
Dlaczego by nie? Pranie nie należało do jego ulubionych zajęć.
Zrobił dłonią przepraszający gest, wskazując swoje poplamione spodnie, i uśmiechnął się nieodparcie czarująco.
Elena natychmiast wykorzystała szansę i, także gestem, zaproponowała, że chętnie mu je wypierze. Solve zrobił minę, mającą wyrażać, że nie chce jej tak bardzo obciążać, o nie, ale…
Nalegała, aż w końcu zgodził się ze słodkim uśmiechem. Poprosił, by poczekała chwilę, a sam pobiegł do domu.
W chacie przystanął, przerażony. W zapale – i bezmyślności – chciał oddać do prania także i rzeczy Heikego!
Chyba oszalał!
Szybko przebrał się w swój „chłopski strój”, jak nazywał mniej wyszukane ubranie, które czasami, gdy zaszła taka potrzeba, zakładał. Pozbierał swą brudną garderobę i pospieszył da dziewczyny. Nawet wzrokiem nie zawadził o Heikego, siedzącego w klatce w izdebce w głębi. Chłopiec dostał już swoją skibkę chleba z serem i to musiało wystarczyć. Ser Eleny okazał się bardzo smaczny!
– Wcale tego niemało – z udawanym zakłopotaniem rzekł Solve po niemiecku do Eleny, kiedy dotarł do niej na górę.
Zrozumiała gest lepiej niż słowa i z radością odebrała mu z rąk ubranie, skinęła głową na pożegnanie i pobiegła do swojego domu.
Pora była już tak późna, że zabrała także i kozy. Nie uszło to uwagi Solvego. Zrozumiał, że tego dnia nie będzie już miała czasu na pogawędki, i powrócił do domu.
Nazajutrz pospieszył do wioski. Elena ani chybi przez cały dzień zajęta będzie praniem, śmiał się w duchu. Naprawdę przysporzył jej dodatkowego zajęcia. Ale dlaczego nie wykorzystać nadarzającej się okazji? Wszak sama nalegała.
Zastanawiał się, jak zdoła odnaleźć człowieka, który zna niemiecki. Postąpił nieroztropnie; zapomniał spytać, jak on się nazywa.
Po drodze spotkał dwie wiejskie kobiety, od stóp do głów odziane w czerń, w chustkach zawiązanych wokół pomarszczonych twarzy. Na głowach dźwigały pełne kosze.
Spojrzenia, jakimi go obrzuciły! Wprawdzie nie miał zamiaru ich zaczepiać, bo z pewnością prymitywne chłopki nie mogły udzielić mu informacji o tym człowieku, ale czy musiały przyglądać mu się z tak jawną wrogością? Pewnie nigdy dotąd nie zdarzyło się im spotkać człowieka wysokiego rodu!
Postanowił iść do małej winiarni i tam rozpytać. Na pewna domyślą się, o kogo mu chodzi.
Poza tym zasłużył sobie na solidny posiłek i trochę wina. Tak bardzo przecież musiał się męczyć z tym Heikem, raz dziennie dawać mu jedzenie i czyścić pomieszczenie!
Biedny Solve, jakąż niewolniczą pracę musiał wykonywać!
Tylko dlatego, że nieszczęsna mandragora uniemożliwiała mu pozbycie się tego brzydala w klatce.
Solve nawet przez moment nie odczuwał wyrzutów sumienia z tego powodu, że więzi chłopca w zamknięciu. Wiedział przecież, że setki dzieci i dorosłych trzymano w klatkach, obwożono po kraju i pokazywano na jarmarkach. Byli to najczęściej ludzie, z których można się było śmiać i naigrywać z ich nieszczęścia.
Ułomni, kalecy, śmieszne, komiczne postacie.
Nie robił zatem nic niezwykłego!
Ale te dwie kobiety zirytowały go nie na żarty. Po drodze napotkał też młodego mężczyznę, który obejrzał się za nim. Kiedy w nagłym przypływie gniewu Solve gwałtownie się odwrócił, zdążył zobaczyć, jak młodzieniec czyni ów powszechny w tych okolicach znak mający odstraszyć Szatana: wskazał na niego wskazującym i małym palcem jednocześnie, jakby to były rogi.
Durnie! Nigdy nie widzieli obcych. Tak się dzieje, gdy ludzie żyją w maleńkich wioskach; odizolowanych od świata, i nie mają możliwości poznać jakichkolwiek form kultury!
Tutaj Solve popełnił błąd. Źle ocenił ten fakt, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. Gdyby rzeczywiście odznaczał się kulturą, którą tak się szczycił, wiedziałby więcej o tutejszym ludzie, jego wierzeniach i przesądach.
Było to fatalne w skutkach zlekceważenie spraw ważnych dla innych.
Maleńka gospoda okazała się otwarta i Solve postanowił się nie spieszyć. Miało zresztą upłynąć jeszcze parę godzin, zanim jego tłumacz powróci z pola.
Wcale się tym nie przejął. Miał czas, by czekać.
Omylił się też i w innej sprawie.
Nie przewidział zachowania Eleny…
Był przekonany, że teraz urabia sobie ręce stojąc nad balią w strumieniu czy też w innym miejscu, gdzie zwykle prała swoje ubrania.
A było zupełnie inaczej.
Kiedy poprzedniego dnia wróciła do domu z jego rzeczami, pełna była zapału. Bardzo chciała coś dla niego zrobić, natychmiast więc zabrała się za wielkie pranie. Uporała się ze wszystkim dopiero późnym wieczorem i rozwiesiła ubranie, by wyschło, z tyłu za domkiem.
Solve po prostu tego nie zauważył, gdy wyruszał do wioski.
Niedługo po jego wyjściu Elena postanowiła sprawdzić, czy rzeczy są już suche. Serce rozsadzała jej radość, ponieważ on zamieszkał w domu Janko i wkrótce miała go znów zobaczyć. Cały jej świat był teraz pełen Solvego, jak to zwykle bywa, gdy młoda dziewczyna zakocha się po raz pierwszy. Milan stał się ledwie cieniem niepokoju w sumieniu, który od czasu do czasu dawał o sobie znać, ale Elenie udawało się go stłumić. Po prostu w jej życiu nie było teraz miejsca dla Milana i bardzo się cieszyła, że ostatnio do niej nie zachodzi. Co by mu wówczas powiedziała, jak miała wyjaśnić swe niezwykłe, świeżo zbudzone uczucie do człowieka, którego znała zaledwie od czterech dni?
Wiedziała tylko, że bardzo jest jej trudno poradzić sobie z własnym sumieniem, choć nie miało to nic wspólnego z Milanem. Uświadamiała sobie, że gdyby Solve poprosił ją o coś tajemniczego, zakazanego i bardzo kuszącego, musiałaby stoczyć niezwykle ciężką walkę z samą sobą, by mu się oprzeć.
Nie wolno było poddać się myślom, od których kręciło się jej w głowie. Nie mogła, sprzeciwiało się to bowiem wszystkiemu, czego się nauczyła, co zostało na zawsze wpojone w jej kodeks moralny.
Ubranie było suche. Zdjęła je i starannie złożyła, to, co należało wygładzić, odsunęła na bok, a potem wzięła płaski kamień, odziedziczony po matce, rozgrzała go i wyprasowała piękne szaty.
Kiedy wszystko już zostało ułożone w staranny stosik, pachnący słońcem, wiatrem i czystością, stanęła niezdecydowana.
On pewnie potrzebuje swego ubrania?
Ale przecież nie mogę…?
Z drugiej strony on także nie mógł tutaj przyjść.
A czy będzie mógł czekać, aż się spotkają? Na pewno potrzebuje ubrania jak najszybciej.
Najlepiej więc zrobię, jeśli…
Myśl ta zatrzepotała w niej jak nagły poryw wiatru w pustych żaglach… zejść tam na dół, do niego?
Jeszcze kilka chwil stała, trzymając czyste ubrania na wyciągniętych ramionach. Przecież były mu potrzebne już teraz!
Bardzo powoli, zawstydzona, powędrowała w dół zbocza.
Im była bliżej, tym wolniej się posuwała.
Przed drzwiami przystanęła.
Uniosła dłoń, by zapukać, lecz zabrakło jej odwagi. Nigdy w życiu nie czuła się taka bezradna! Bo też i było rzeczą niesłychaną, by dziewczyna weszła do domu obcego mężczyzny.
Może położyć ubranie na progu?
A jeśli nie będzie go w domu? Rzeczy mogłyby się w tym czasie zniszczyć, zabrudzić, zmoknąć.
W domu na pewno go nie było, miał przecież iść do wioski. Całkiem o tym zapomniała.
Najlepiej chyba będzie wrócić, tak zresztą wypadało.
Nie zdążyła jednak dokończyć swej myśli, gdy z głębi domu dobiegł ją jakiś dźwięk.
Jakby… pieśń?
Była to najdziwniejsza pieśń, jaką kiedykolwiek słyszała. I jaki osobliwy głos! Ale przecież Solve pochodził z obcego kraju, cóż mogła wiedzieć o jego zwyczajach?
Elena zebrała się na odwagę i mimo wszystko zapukała.
Już się stało!
Pieśń nagle się urwała, jakby ucięta nożem.
Nikt jednak nie podszedł i nie otworzył drzwi.
Niezwykłe! Elena czuła się bezradna i zakłopotana. Dlaczego nie otworzył?
Dopiero teraz dostrzegła coś, co powinna była zauważyć już dawno. Od zewnętrznej strony drzwi zostały przywiązane sznurkiem do haczyka wbitego w ścianę.
Nie mogła tego zrozumieć!
Jak zawsze, gdy czuła się niepewnie, zaczęła gryźć paznokieć kciuka. Powinna wracać do domu, ale tajemnica zatrzymywała ją na progu.
A jeśli ktoś go zranił, a potem zamknął w środku? Czy to, co słyszała, nie było przypadkiem jękiem?
Była, co prawda, zdania, że bardziej przypominało to pieśń, ale przecież nigdy nic nie wiadomo.
Ostrożnie, stłumionym głosem zawołała:
– Solve?
Śmiał się ze sposobu, w jaki wymawiała jego imię. Zawstydzało ją to, ale nic nie mogła na to poradzić.
– Solve?
Nikt nie odpowiadał.
Ale on musiał być tam w środku, z całą pewnością!
Może jest ranny alba chory. Niech się dzieje, ca chce, moim obowiązkiem jest zajrzeć do środka. Był przecież samotny, w obcym kraju, może ktoś z wioski okazał się na tyle nikczemny i pobił obcego przybysza? Na przykład Milan, jeśli doszły go słuchy…
Jej palce już rozwiązały supeł. Ponownie zapukała do otwartych już drzwi, a kiedy nikt jej nie odpowiedział, weszła do środka.
Elena była już kiedyś w domu Janko, ale teraz unosił się w nim przedziwny zapach. Izba była niemal pusta. Znajdowało się w niej niewiele sprzętów. Na palenisku dostrzegła naczynie z czymś w rodzaju kaszy, a na ławie leżał jej ser! Doprawdy, sporo już zdążył zjeść! Bardzo ją to ucieszyło.
Solvego jednak tam nie było. Widać musiała mimo wszystko się przesłyszeć.
Już miała wychodzić, gdy jej uszu ponownie dobiegł jakiś dźwięk, jakby ktoś uderzał w drewno. Ach, zapomniała, że dom Janko miał jeszcze niedużą sypialnię. W pośpiechu, przejęta troską o Solvego, uznała, że drugie drzwi prowadzą na tyły domu.
Zapukała i do tych drzwi.
Teraz panowała tam istnie grobowa cisza.
Otworzyła drzwi z paskudnym poczuciem, że wdziera się w czyjąś prywatność. Ale jeśli on leży tam, bezradny…
W izdebce było ciemno, ale kiedy do środka wpadło nieco światła z większej izby, mogła rozróżnić poszczególne sprzęty.
W maleńkiej przypominającej alkowę izbie najbardziej rzucała się w oczy spora, czworokątna skrzynia, czy co to było.
Ale…
Z początku Elena nie wierzyła własnym oczom.
Wpatrywała się w nią jakaś istota. Mała, bezbronna istota wpatrywała się w pierwszą kobietę, jaką widziała. W pierwszego c z ł o w i e k a, oprócz swego strażnika, z którym miała do czynienia od kilku lat.
W złowróżbnej ciszy słychać było tylko oddechy.