– Och, nie! – jęknęła Elena. – Nie, nie!
Chłopczyk siedział w klatce tak ciasnej, że głowę musiał mieć spuszczoną, a kolana podciągnięte pod brodę. Ubrany jedynie w brudną koszulkę, nic więcej na sobie nie miał. On sam także był nieopisanie brudny, o czym świadczyły włosy – splątane, pełne kołtunów, z pewnością nigdy nie podcinane, zwisające aż do pasa. Elena wyobraziła sobie, że skóra na głowie musi być zarażona chorobą. Paznokcie miał długie niczym szpony. Ale kiedy Elena przyzwyczaiła się do panującego w izdebce półmroku, zobaczyła twarz chłopca i wtedy uskoczyła w tył.
Jezusie, Maryjo, pomyślała. Czy mam uciekać, ratować mą duszę, czy…?
Miłość bliźniego okazała się silniejsza. Nie ruszyła się więc z miejsca.
Twarz dziecka była niezwykła, nigdy podobnej nie widziała. Choć może w Piśmie Świętym, które miał wioskowy wójt. Był w nim obrazek przedstawiający małego diablika…
Diabliki także mogą cierpieć! Elena rozpaczliwie uczepiła się tej myśli. Przerażona do szaleństwa, szlochała ze strachu i współczucia tak, że aż drżała na całym ciele.
Co za dzikie, kościste i brzydkie, odpychające, choć jednocześnie dziwnie pociągające oblicze. To diabelska moc, pomyślała dziewczyna. Diabeł zawsze posiada moc przyciągania. Przeżegnała się znów, nie wiedziała, który już raz czyni to tutaj, w tej izdebce.
Wszystko w tej twarzy było karykaturalnie wyolbrzymiane. Niezwykle szerokie, wydatne kości policzkowe, płaski, szeroki nos, wydłużone, skośne oczy, usta przypominające paszczę wilka, ostro zakończona broda.
A kolor oczu, które dostrzegła pomiędzy strąkami zlepionych włosów, spadającymi na twarz! Doprawdy, widziała już podobne oczy!
Jak grom z jasnego nieba spadła na nią straszliwa świadomość.
Chłopczyk najpewniej nie był wcale diablikiem. O ile, oczywiście, jego ojciec, Solve, nie był samym Księciem Ciemności?
Nie, w to nie mogła uwierzyć, to niemożliwe. Ojciec dziecka zbyt wiele miał ludzkich cech.
Nareszcie mogła swobodnie odetchnąć, poruszyć się. Padła na kolana przed klatką i wybuchnęła gwałtownym płaczem.
– Ach, maleńki! Drogi, mały chłopczyku! Co oni ci zrobili?
Powiedziała „oni”, widać wydało się jej to bardziej neutralne.
Kiedy dotknęła klatki, stworek, który przycisnął się tak mocno jak się dało do tylnej ścianki, warknął gardłowo, ostrzegawczo. Elena przypuszczała jednak, że powodował nim głównie strach.
Zauważyła, że klatka została zrobiona bardzo solidnie z niezwykle mocnych drążków. Dziwiła się jednak, że malec mimo wszystko nie próbował się z niej wydostać. A może nawet nie wiedział, że to możliwe? Może spędził w tej klatce całe swoje życie i nie wiedział, że istnieje świat poza nią? Uznał, że tak właśnie powinno być, że taki jest jego los.
– Ładny nie jesteś – łkając przemówiła w swoim języku, którego mały nie rozumiał. – Ale przecież jesteś człowiekiem, a przynajmniej żywą istotą! Och, Boże, cóż ja mam robić?
Zastanawiała się nad Solvem, który nie opuszczał jej myśli od chwili, gdy ujrzała go po raz pierwszy. Ileż ciepłych słów mu poświęciła, jak wiele pragnęła dla niego uczynić.
Patrzyła teraz na małego, żałosnego stworka, który jednak mógł być niezwykle niebezpieczny i z tego właśnie powodu został zamknięty przez Solvego w klatce, i naprawdę nie wiedziała, co robić.
Raz po raz z piersi wydobywało się jej łkanie, ledwie już widziała klatkę; wszystko unosiło się w migotliwym, zniekształcającym świetle. Miała wrażenie, że ma przed sobą wszystkie diabliki z piekła, wszędzie błyszczały żółte oczy, przypomniała sobie delikatny, nieśmiały uśmiech Solvego, czuła, że przerasta ją ciężar, który spoczął na jej barkach.
Ale Elena była kobietą o gorącym, miłosiernym sercu. Diabeł czy nie, nie mogła spokojnie patrzeć na nieszczęście.
Kompromis?
To chyba najlepsze wyjście. Być może tchórzliwe, lecz, szczerze powiedziawszy, ta nieduża istota budziła także jej przerażenie. Nie na tyle jednak, by zagłuszyć współczucie.
– Biedaku! – załkała, mocując się z mechanizmem zamykającym klatkę. – Biedny stworku, wybacz mi, że nie zabiorę cię ze sobą, ale jestem tylko zwyczajną, wystraszoną dziewczyną, która zdążyła zaprzyjaźnić się z twoim ojcem. Nie znam motywów tego nieludzkiego uczynku i może dopuszczam się czegoś straszliwego w stosunku do bliźnich, ale nie mogę wprost na to patrzeć!
Gdy dotknęła klatki, niezwykła istota rzuciła się ku jej dłoniom. Odsłoniła zęby, parskając jak zwierzę, i usiłowała schwycić ją za rękę, Elena musiała więc ją cofnąć.
– Spokojnie, spokojnie – prosiła dziewczyna drżącym głosem. – Przecież chcę ci tylko pomóc. Cóż za strasznie skomplikowany zamek!
W końcu jednak zdołała pokonać zawiły mechanizm. Zrozumiała też, że te drzwi rzadko były otwierane.
– Klatka jest otwarta – powiedziała. – Drzwi przytrzymuje teraz tylko cienka gałązka jałowca. Od tej chwili radź sobie sam, ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Zrozumiałeś?
Nie, chyba nie zrozumiał, sądząc zwłaszcza po odgłosach, jakie wydawał: pełnym nienawiści parskaniu i syczeniu.
Elena wybiegła z chaty, zabierając ze sobą pranie, i zamknęła wejściowe drzwi podobnie, jak je zastała, tylko sznurka nie wiązała zbyt mocno, tak by mała istota mogła go zerwać, oczywiście jeśli by zechciała.
Co sił w nogach pobiegła do swojej chaty.
Dobry Boże, tak chciałabym z kimś porozmawiać, myślała zdjęta panicznym lękiem, stojąc w swym maleńkim oknie i nie spuszczając oka z chaty w dole. Z Milanem? A może z księdzem? Powinnam iść do kościoła, pomodlić się. Ale przecież nie wiem, co zrobiłam, nie wiem, czy postąpiłam dobrze, czy źle.
Nagle przyszła jej do głowy zimna, nieprzyjemna myśl.
Solve!
Jak spojrzy mu w oczy, kiedy go spotka!
Nic już nie będzie tak jak dawniej.
Ich piękna, delikatna przyjaźń skończyła się raz na zawsze, bez względu na to, co się stanie.
Boże, gdybym tylko nie była tak samotna! Gdybym miała się kogo poradzić!
Milanie, czy nie możesz teraz przyjść i zapewnić mnie, że nie uczyniłam niczego złego? Czy nie możesz stanąć u mego boku, gdy przyjdzie tu Solve i będzie mnie wypytywać?
Boże miłościwy, tak się boję!
A mimo wszystko Elena była pewna, że nie mogła postąpić inaczej.
Kiedy obca istota sobie poszła, Heike siedział w klatce jak skamieniały.
Stworzenie to przypominało jego strażnika, ale było jakieś inne. Głos miało o wiele łagodniejszy. Nie dźgało go tymi strasznymi szpikulcami.
Było…
Heike nie znał słowa „dobry”.
Obecność tego stworzenia napełniła go nowym uczuciem, ciepłym i przyjemnym, Instynktownie wyczuł, że nie życzy mu źle.
Trudno było to pojąć komuś, kto przez całe życie doświadczał jedynie pogardy, drwin i złości, a mówiąc wprost – nienawiści.
Odcisnęło to piętno na duszy Heikego, tak jak ludzkie przerażenie i niechęć odbiły się na wszystkich poprzednich dotkniętych z Ludzi Lodu, którzy urodzili się równie odpychająco brzydcy jak Heike. Tengel Dobry wiele mógłby o tym opowiedzieć.
Istota, która dopiero co tu była i wzbudziła w Heikem zdumienie i lęk, uczyniła coś z jego klatką. Ciekawe, co?
Majstrowała przy drzwiczkach, które Solvemu zdarzyło się kilkakrotnie otworzyć, wtedy gdy Heike dostać miał nowe ubranie.
Istota ich dotknęła. Mówiła też coś do niego, ale on nie pojął z tego ani słowa!
Zasób słów miał Heike całkiem spory i nic w tym dziwnego, przez długi czas bowiem Solve nie miał żadnego innego partnera do rozmów. Naturalnie Heike nigdy mu nie odpowiadał, było to poniżej jego godności, ale poznawał w ten sposób różne słowa i zdobywał pewną wiedzę o świecie. Szczególnie podobały mu się długie historie o Ludziach Lodu. Ich słuchanie to były najmilsze momenty jego życia.
Co prawda niewiele miał innych powodów do radości.
Ta istota nie mówiła o Solvem. Heike tak bardzo pragnął wiedzieć, co powiedziała.
Wydawało mu się to takie przyjemne, serdeczne, choć nie potrafił nazwać swych wrażeń. Czuł tylko, że w duszy rozlewa mu się niezwykłe, dobre ciepło.
Co ona mogła zrobić z tymi drzwiami?
Ostrożnie usiłował dotknąć miejsca, przy którym manipulowała, tam jednak klatka była wyjątkowo szczelna, nie mógł więc dosięgnąć.
Chwycił mocno za drążki drzwiczek. Rozpacz, która ogarniała go tak często, znów pochwyciła go w swoje szpony. Nie wiedział, skąd się brała, przecież nie znał innego życia poza tym spędzonym w klatce, ale w głębi serca nosił w sobie tęsknotę, której nie potrafił nazwać.
Drążki wydały mu się dziwnie poluzowane. Zawsze stanowiły całość z resztą klatki, a teraz jakby drgnęły, poruszyły się.
Co uczyniła ta istota?
Heike nie miał odwagi nawet oddychać.
Czy zrobiła coś, z czego Solve nie byłby zadowolony? W takim razie sympatia Heikego była po jej stronie.
Trochę się bał, bo Solve znów mógł się rozgniewać i kłuć go szpikulcami. Umysł Heikego pracował z wielkim wysiłkiem.
A jeśli…?
Nie, nie potrafił spokojnie wyciągać wniosków. To wszystko spadło na niego zbyt gwałtownie, było nowe, nieznane, przytłaczające.
Drzwiczki?
W napięciu, ze strachem szarpnął drążki.
Poruszyły się, to pewne!
Jeszcze raz! Drgnęły wyraźnie.
Zanim zdążył się zastanowić, szarpnął z całych sił. Tkwiąca w zamku gałązka jałowca pękła z trzaskiem i drzwiczki stanęły otworem.
Heike zapatrzył się w jakże niecodzienny obraz, wydał z siebie kilka żałosnych dźwięków i mimowolnie się zmoczył, szczerze zdumiony i przestraszony.
Szczególnie się tym nie przejął, higiena osobista była dlań pojęciem nieznanym. Przez pewien czas śmiertelnie się bał, że właśnie to mu się przydarzy, ponieważ Solve wpadał w gniew, gdy musiał sprzątać klatkę, ale później Heike nauczył się odpowiadać złośliwością na złośliwość i polubił drażnienie Solvego.
Drzwiczki były otwarte. Naprawdę otwarte!
Raz za razem musiał powtarzać w myśli te słowa, by móc je do końca pojąć.
Solve będzie wściekły!
Ale Solvego tu nie było…
Heike wystawił rękę i dotknął nią przestrzeni świata poza klatką.
Czy tam jest niebezpiecznie?
W każdym razie nie boli.
Solve i ta istota, i inni ludzie, których widział z daleka w czasie podróży, mogli się tam poruszać.
Ta istota…?
W zakamarkach pamięci Heikego kołatało mgliste wspomnienie o kimś podobnym, kto kiedyś się nim opiekował. Nie tak dobrym, jak ta istota, nie obdarzonym tak łagodnym głosem.
A może tylko mu się to przyśniło?
Solve niedługo wróci.
Ta myśl sprowadziła na Heikego nowy niepokój. Solve, to oznaczało twarde słowa, uderzenia i ukłucia na skórze. Oznaczało także zamknięte drzwi, być może już na zawsze zamknięte, zaryglowane drzwi.
Nie, nie, jęknął Heike w duchu.
Nie zdawał sobie sprawy, że doznał olśnienia, bo właśnie objawiła mu się wizja wolności, pojęcie dotychczas nieznane.
Instynktownie przesunął się w kierunku drzwiczek. Zatrzeszczały stawy, zesztywniałe od ciągłego siedzenia w jednej pozycji.
Przeszył go ból! Jakiż ból! Ale Heike przyzwyczajony był do bólu, traktował go jako nieodłączny element swego życia.
Zagryzł więc zęby i wyczołgał się, przeciskając przez wąskie drzwiczki. Przeżył moment grozy, bo wydawało mu się, że się zakleszczył i że nigdy, przenigdy nie pozna już wolnej przestrzeni. Dodało mu to nadludzkich sił.
Zaparł się całym sobą i pchał, nie zważając na piekący ból i wrażenie, że ciało rozsypuje mu się na kawałki. I tak udało mu się wytoczyć z klatki na podłogę. Upadł i przez chwilę trwał skulony w pozycji, jaką przybierał przez ostatnie miesiące, a nawet lata.
Heike Lind z Ludzi Lodu, pięciolatek, po raz pierwszy od blisko czterech lat znalazł się na wolności.
Oddychał ciężko, bezradny, przerażony nową sytuacją, w której się znalazł, udręczony nieznośnymi wprost bólami całego ciała, zdruzgotany swym żałosnym położeniem.
Czas jednak naglił, strach, że Solve wkrótce powróci, był silniejszy ponad wszystko. Nie podda się, nie pozwoli się znów wtłoczyć do klatki! Na samą myśl o tym poczuł falę mdłości, przestraszył się, że zaraz zwymiotuje. Podniósł się więc i opierając na dłoniach i kolanach starał się dotrzeć do zamkniętych drzwi, przez które, jak wiedział, będzie musiał przejść.
Spróbował nawet się wyprostować, by dosięgnąć klamki.
Zakończyło się to, oczywiście, niepowodzeniem, upadkiem i kolejnym atakiem bólu. Heike leżał teraz na podłodze, szlochając z przerażenia, że nie zdąży na czas wydostać się z izdebki.
Pierwsze, co starał się zrobić, to wyprostować kark, bo widział tylko brudne klepisko.
Jęcząc cicho, prostował szyję kręg za kręgiem, aż zakręciło mu się, zawirowało w głowie. Obudził się jednak jego upór, gorzał jak płomień, podsycany myślą o wolności. Poruszał się więc na kolanach, mocno pochylony do przodu, aż wreszcie udało mu się dotrzeć do drzwi. Odczuł ta jako wielkie zwycięstwo. Pozostawało jeszcze podźwignąć się do góry, dosięgnąć…
Ale drzwi ustąpiły pod naporem jego ciała! Istota nie zamknęła ich starannie.
I Heike znów pomyślał o niej z wdzięcznością.
Znalazł się w większej izbie, do której jak dotąd czasami udawało mu się zerknąć z daleka. Nie miał jednak zamiaru teraz się jej przyglądać, zbyt zajęty był szukaniem wyjścia.
Tam były! Kolejne drzwi do sforsowania.
Natężając wolę, swym żałosnym sposobem przesunął się dalej po podłodze. Choć płakał z bólu, zdecydowany był wydostać się za wszelką cenę, poganiany upływem czasu, którego nie umiał obliczyć. Widział tylko, że Solve może nadejść w każdej chwili.
Bardzo się tego obawiał.
Wyprostować się nie potrafił. Poruszać się mógł tylko na dłoniach, kolanach i łokciach, one musiały go dźwigać, czołgał się tak z pupą wypiętą w górę.
Uważał, że zbyt wiele czasu upłynęło, zanim dotarł do drzwi wyjściowych. Były zamknięte, a rozumiał, że nie uda mu się dostatecznie szybko dosięgnąć klamki.
Bez nadziei, kierowany jedynie desperackim pragnieniem wydostania się na wolność, rzucił się bokiem na drzwi. Ten ruch przypłacił falą ognia, która przepłynęła przez całe ciało. Ale poszedł za ciosem, odkrył w sobie pokłady nowych sił i wolę, która pchała go naprzód, nie pozwalając zatrzymać się przeszkodom.
Drzwi wprawdzie drgnęły, ale się nie poddały. Wszak Elena, wprawdzie luźno, ale przywiązała je z zewnątrz. Największą jednak trudność stanowiła klamka.
Heike leżał na boku na podłodze, przyglądał się jej i myślał. Łzy wywołane bólem całego ciała spływały mu po twarzy nieprzerwanym strumieniem, lecz wcale się nimi nie przejmował. Widział jedynie klamkę, umieszczoną tak nieosiągalnie wysoko.
Ale czy naprawdę sytuacja była bez wyjścia? Pomysłowość zawsze ożywa w tym, kto z całego serca czegoś pragnie. Mimo że Heike przez całe życie był skazany na siedzenie w klatce, potrafił jednak dodać dwa do dwóch, a zmysł obserwacji miał jak najbardziej w porządku.
Z wysiłkiem przekręcił głowę i rozejrzał się po izbie.
Tam… O tam, niedaleko od siebie, zobaczył swego znienawidzonego wroga: laskę Solvego zakończoną ostrym szpikulcem, którym kłuł i drażnił chłopca.
Była właśnie tym, czego Heike potrzebował.
Dosięgnął laski, kilka razy wściekle machnął nią w powietrzu w stronę wyimaginowanego przeciwnika, odczuwając przy tym niewypowiedzianą ulgę.
Podczołgał się znów do drzwi, ułożył na plecach z nogami podciągniętymi do góry i po wielu nieudanych próbach zdołał nacisnąć klamkę. Na nic się to jednak zdało. Klamka odskakiwała w górę, zanim zdążył otworzyć drzwi, sznurek po zewnętrznej stronie trzymał dość mocno.
Musiał więc wykonać obie czynności jednocześnie: nacisnąć klamkę i rzucić się na drzwi tak, by to, co trzymało je z zewnątrz, puściło.
Kosztowało go to sporo czasu i ogromnie bolesnego wysiłku. Po wielu próbach nagle, nieoczekiwanie, udało mu się zgrać oba ruchy. Drzwi stanęły otworem, a on wytoczył się na kamienny próg.
Znalazł się na powietrzu! W ogromnym, nieskończenie wielkim świecie, którego okruchy poznał w czasie podróży, którego rozmaite zapachy czuł, ale nigdy mu się nie śniło, że kiedykolwiek znajdzie się w nim wolny.
Nic go jednak teraz nie chroniło, nawet on to rozumiał. Gdyby w tym momencie nadszedł Solve, już z daleka dostrzegłby chłopca. Malec okazał dość przytomności umysłu i zamknął drzwi, by w ten sposób jego ucieczka pozostała nie odkryta aż do chwili, gdy Solve wejdzie do środka… Wcześniej pomyślał nawet o zamknięciu drzwi do małej izdebki. Z gorzkiego doświadczenia bowiem wiedział, że upłynąć mogły całe gadziny, zanim Solve raczył do niego zajrzeć; w ten sposób także mógł zyskać sporo czasu.
Heike postąpił najrozsądniej jak umiał. Zsunął się na cudownie miękką trawę – ach, jakże pięknie pachniała, choć co prawda w zetknięciu z jego gołą pupą wydała się dość chłodna, i potoczył się w dół zbocza, w kierunku skraju lasu. Toczył się coraz szybciej i szybciej, zwinął się w kłębek i podskakując jak piłka poddał się pędowi. Od gwałtownych ruchów i nowych wrażeń zakręciło mu się w głowie, a i ziemia, po której się toczył, wcale nie była równa. Zawarł bliższą znajomość z ostami, suchymi gałęziami i kamieniami, mniejszymi i większymi, a raz uderzył nawet a ogromny głaz, ale wytrzymał także i to.
Znalazł się w lesie, gdzie, jak podpowiadał mu instynkt, powinien szukać schronienia. Tam ułożył się płasko i popatrzył w kierunku domu.
Był na wolności! Był naprawdę wolny, nigdy już nie będzie musiał patrzeć na Solvego ani na klatkę, znosić upokorzeń, z których składało się jego dotychczasowe życie. Rzecz jasna, bał się. Może został stworzony właśnie po to, by całe życie przeżyć w klatce? Może opuszczenie jej stanowiło dla niego śmiertelne niebezpieczeństwo?
Nie było jednak na to rady. Nie chciał wracać.
Solvego nigdzie nie była widać. Na zboczu, wyżej, daleko ad niego, zobaczył jeszcze jedną chatę. Wokół niej krążyły dwa dziwne zwierzęta. Czy to psy? Czy były niebezpieczne? Tego Heike nie wiedział.
Żadnej jednak ludzkiej istoty nigdzie w pobliżu nie dostrzegł.
Jego ucieczka spod domu do lasu odbyła się tak szybko, że Elena niczego nie zauważyła. Zajęta była pieczeniem chleba z różnych gatunków zboża, które udało jej się zdobyć. Gdy Heike wyszedł i zamknąwszy za sobą drzwi potoczył się w dół zbacza, wkładała właśnie chleb do pieca.
A tak uważnie przez cały czas wyglądała, tak bardzo chciała wiedzieć, czy ten dziwny, biedny stworek zdołał ujść wolno.
Ale on pewnie miał tak źle poukładane w głowie, że nawet nie wpadł na taki pomysł.
Heike rozumiał, że dłużej w tym miejscu zostać nie może. Solve z pewnością będzie go szukał i wpadnie w gniew.
A więc to był las, a którym Solve tak wiele opowiadał. Mówił, że tu jest niebezpiecznie, są tu zwierzęta, które zjedzą Heikego, jeśliby się w nim znalazł. Poprzez takie groźby chciał wpoić chłopcu strach przed otaczającą go przyrodą.
Teraz jednak Heike musiał wybrać mniejsze zło. I choć serce z przerażenia waliło mu jak młotem, wybrał nieznane. Nie mogło go spotkać nic gorszego niż samotne godziny spędzone w klatce, urozmaicane jedynie chwilami tortur i udręki.
Dopiero teraz przypomniał sobie, że miał spodnie i owijacze na nogi. Przydałyby mu się, i to jak! Wiedział jednak, że i tak nie traciłby czasu na szukanie ich w izbie Solvego.
Ale w tym obcym, przerażającym lesie wszystko było takie zimne i kłujące!
Jedzeniu na razie Heike nie poświęcił ani jednej myśli.
Sztywno i niezdarnie czołgał się po nierównym, nieprzyjemnym poszyciu leśnym. Ciągle jeszcze nie mógł wyprostować karku, nie narażając się przy tym na nieopisane cierpienia. Nie pojmował też, jak kiedykolwiek zdoła wyprostować plecy. I tak dostatecznie trudno było nauczyć się czołgania i pełzania komuś, komu dotąd nie pozwolono się poruszyć.
Tak wydawało się Heikemu. Ale przecież poruszał się swobodnie niemal do ukończenia dwóch lat. Kiedyś umiał więc raczkować, chodzić i biegać. Zapomniał jednak o tym. Ale dawne umiejętności bardzo mu się teraz przydały. Miał czołganie we krwi, wiedział, jak to należy robić. A gdyby kiedyś stanął na nogi…
Ale kiedy to mogło nastąpić? Sprawa wydawała się beznadziejna.
Bał się lasu, choć był to miękki, przyjazny las słoweński, z pnączami dzikiego wina pokrywającymi całe pnie drzew, z polanami otwierającymi się to tu, to tam, a kiedy dotarł bardziej w głąb, pojawiły się świerki. Nie dzikie i sztywne jak w północnych lasach świerkowych; tu rosły rzadziej, a między nimi rozpościerała się delikatna, soczysta trawa.
Heike nie miał już sił, by wędrować dalej. Był wycieńczony, podrapany i zmarznięty, nie przywykł do świeżego powietrza. Tak naprawdę jeszcze nie było zimno i wkrótce miał przyzwyczaić się do temperatury, ale tymczasem chłód dokuczał mu bardzo w ciągu tego niezwykłego dnia.
Zaraz też nastąpił szok najcięższy ze wszystkich. Wyjąc ze złości i żalu odkrył nareszcie, o czym całkowicie zapomniał podczas ucieczki.
Ale do tej pory zajmowało go wyłącznie jedno: wydostać się z klatki, wstąpić do krainy baśni, która się przed nim otwierała.
W ten sposób zdradził swego jedynego przyjaciela, jakiego miał na świecie. Pozostawił go w tamtym złym domu, we władzy Solvego!
Zapomniał o najmilszej mu rzeczy pod słońcem, o swej zabawce, kwiecie wisielców. Zapomniał o mandragorze!
Gdy zdał sobie sprawę, co stracił, rzucił się w trawę i wykrzyczał swój żal. Płakał tak gorzko, jak nigdy dotąd. Wiedział bowiem, że nigdy, przenigdy nie będzie mógł po nią wrócić.