ROZDZIAŁ VIII

Kiedy Nataniel i Ellen, Tova, Orin oraz towarzyszący im Demon Wichru weszli na powrót do Wielkiej Otchłani, wszyscy usłyszeli jakieś złowieszcze dźwięki.

Pomiędzy skalnymi ścianami rozlegały się grzmoty, w powietrzu unosił się kurz i piasek, a podłoże drżało im pod stopami.

Ale mały Gabriel stał wraz z Ianem na samym skraju skalnego nawisu. Byli zwróceni ku mrocznemu wnętrzu Wielkiej Otchłani, a za ich plecami tłoczyły się inne przestraszone istoty; wszyscy starali się znaleźć jak najbliżej ściany.

Chłopiec wyciągnął ręce ku ciemnej pustce, tak jak widział, że czynili to Marco i Nataniel, po czym zawołał władczym głosem:

– Posłuchajcie mnie, Ludzie z Bagnisk! Wciąż jeszcze tutaj jesteśmy, Ian i ja. Nie macie prawa zniszczyć tego miejsca, które nazywacie Wielką Otchłanią, bo myśmy jeszcze go nie opuścili. Skończcie więc natychmiast z tymi hałasami!

Zakrztusił się pyłem, którego pełno było w powietrzu, i zaniósł gwałtownym kaszlem. Nataniel pospieszył im z pomocą.

– To poskutkowało – rzekł zdumiony Ian. – Kiedy wychodziliśmy z tunelu, było dużo gorzej.

Nataniel skinął głową.

– To dobrze. Dziękuję ci, Gabrielu. Spisałeś się znakomicie. Teraz ja się tym zajmę – dodał, po czym zawołał: – Posłuchajcie mnie, ludzie z czasu przed nami! Mamy przecież umowę. Wiem, że honor skłoni was do jej dotrzymania. My jeszcze nie opuściliśmy Otchłani, żadne z pięciorga, którym złożyliście tę obietnicę. Kiedy ostatnie z nas znajdzie się na zewnątrz, będziecie mogli obrócić w perzynę to dzieło, które stworzyliście u zarania czasu wraz z waszym panem i władcą, złym Tan-ghilem.

Grzmoty ustały, choć było oczywiste, że Ludzie z Bagnisk najchętniej wpakowaliby ich wszystkich gdzieś jak najgłębiej do wnętrza ziemi. Autorytet Nataniela jednak był zbyt duży, by odważyli się go zlekceważyć.

Ponownie do nich przemówił:

– Rozumiem, że mogliście się pomylić, kiedy wszyscy pięcioro zniknęliśmy na chwilę w tunelu. To nasza wina, wy nie ponosicie za to żadnej odpowiedzialności. Ale jeśli teraz pozwolicie nam wypełnić nasze zadanie, to rozstaniemy się jak równi sobie.

Potem w Otchłani zaległa cisza. Gabriel jednak mógłby przysiąc, że doszedł do niego z głębi mroku szyderczy chichot: „Jak równi? Nigdy!”

Obietnica, jaką złożyli, nie pozwoliła Ludziom z Bagnisk rzucić się na zebranych na skalnym występie. Ale gdyby tylko nadarzyła się okazja, zmietliby wszystkich z powierzchni ziemi bez mrugnięcia okiem.

Nataniel przeczuwał tę milczącą groźbę.

– Nie zapominajcie, że nawet wasza pramatka, Lilith, stoi po naszej stronie – przypomniał.

Wtedy ostatnie obłoki kurzu opadły na dno Otchłani, które teraz znajdowało się dużo bliżej, co zgromadzeni na skalnej półce zauważyli.

Nataniel odetchnął i odwrócił się ku swoim towarzyszom. Villemo wystąpiła przed zgromadzonych.

– Tamlin zna drogę do uwięzionego Fecora. Ale ani on, ani Trond, ani Tajfun nie mają nadziei, że uda im się tego nieszczęśnika uwolnić.

– Ellen, pójdziesz ze mną – powiedział Nataniel łagodnie i wyciągnął do niej rękę. – Ty także wiesz, gdzie on jest. Pokażesz mi drogę!

Spokojnie i bez wahania ruszyła za nim. Wkrótce błękitne światełko zniknęło w mroku.

Zgromadzeni na skale stali teraz bez słowa. Wszyscy, których obdarzali zaufaniem, odeszli. Marco znajdował się w czerwonym tunelu. Nataniel, Tajfun i Tamlin zniknęli w mroku Otchłani.

Jedynym źródłem światła był reflektor Iana. I choć baterie mogły się w każdej chwili wyczerpać, nie mieli odwagi go zgasić.

Nawet Tova czuła się opuszczona, choć przecież ona miała swego Iana. Jak wobec tego musieli się czuć inni?

Pozostawało im tylko czekać na tej otoczonej ciemnością skalnej półce i mieć nadzieję, że zdarzy się cud.

Fecor był całkiem zwyczajnym demonem i gdyby oceniać go według kryteriów demonów, nie miał w sobie nic szczególnego. On i dwaj inni, Anaraziel i Gaziel, strzegli kiedyś podziemnych skarbów, ale wszyscy trzej potrafili też wywoływać burze oraz nakłaniać duchy, by się ukazywały w powietrzu. Fecor uświadamiał sobie teraz, że jest stracony na zawsze, że tak już pozostanie, przykuty magicznymi kajdanami do skalnej ściany Wielkiej Otchłani. Czy można się znaleźć w gorszym położeniu?

Grzmoty i tumany piachu krążące w powietrzu przerażały go coraz bardziej. Oznaczać to mogło, że wkrótce zostanie żywcem pogrzebany. A demon przecież nie może umrzeć. Zatem na wieki pozostanie przysypany ziemią, zapomniany przez wszystkich.

Tych dwoje, którzy obiecali powrócić… Ziemska kobieta i potężny Tamlin. Zresztą, cóż by mogli zdziałać przeciwko magii Tan-ghila? A poza tym oni całkiem po prostu nie mogą wrócić! Dlaczego mieliby to uczynić? Kto by się przejmował jakimś nic nie znaczącym Demonem Wichru?

Nagle dotarły do niego dalekie głosy. Męskie głosy raz po raz wołające jego imię.

Był tak zdumiony, że najpierw nie mógł się pozbierać na tyle, by odpowiedzieć. Minęło kilka sekund, zanim zdołał odkrzyknąć coś ochrypłym głosem, pełnym rozpaczy, śmiertelnie przerażony, że być może przegrał swoją jedyną szansę. Wiedział, że tamci nie potrafią go uwolnić, ale oznaczali bliskość innych stworzeń.

Odpowiedzieli! Usłyszeli go! Dygocząc z przejęcia, z ciałem wciąż odrętwiałym po potężnym zderzeniu ze skałą, czekał, aż tamci się zbliżą, i starał się ocenić sytuację, w której się znalazł.

Wszystkie Demony Wichru przeraziły się groźbami Tan-ghila, jakie miotał w dniu, kiedy dotarł do Źródła Zła. Były jednak istotami dumnymi, toteż umiały się trzymać z daleka, kiedy on starał się przeciągnąć cały ród demonów na swoją stronę i podporządkować je swojej władzy.

To z tego powodu Fecor początkowo nie rozumiał, dlaczego ich najwyższy wódz oraz wielki Tajfun opowiedzieli się po stronie tego nędznego ludzkiego drobiazgu przeciwko Tan-ghilowi. Nie pojmował tego, dopóki nie usłyszał całej prawdy. Że wśród ludzi istnieje pewien wyjątkowy ród, noszący miano Ludzi Lodu. Są oni potomkami Tan-ghila, ale wymówili mu posłuszeństwo. Normalnie Demony Wichru nie przejmowałyby się takimi sprawami, ale gdyby Tan-ghil nie został powstrzymany, mógłby objąć panowanie nad światem. A poza tym rodzony syn Tajfuna, Tamlin, związał się z klanem Ludzi Lodu. Kiedy Tamlin popadł w kłopoty u niewolników Tan-ghila, Demonów Nocy, Tajfun i wódz Demonów Wichru zdecydowali się interweniować. I wtedy dowiedzieli się jeszcze więcej.

Dowiedzieli się mianowicie, że sam Lucyfer stoi po stronie Ludzi Lodu!

Jego czarne anioły i wnuczka Lucyfera, pochodząca z Ludzi Lodu Vanja, którą Tamlin od dawna kochał, wspólnymi siłami doprowadzili do tego, że Demony Nocy odwróciły się od Tan-ghila.

Gdy więc nadeszło wezwanie z Góry Demonów, stawiły się zgodnie i Demony Wichru, i Demony Nocy. I opowiedziały się po stronie ludzkiego drobiazgu.

Fecor i jego sojusznicy byli zadziwieni tym, jak wiele może osiągnąć człowiek. Do tej pory demony spoglądały z góry na zwyczajnych śmiertelników. Mimo woli jednak Fecor zaczął odczuwać z nimi wspólnotę.

Dziewczyna, którą zdołał uratować tutaj w Otchłani… Sam Fecor nie bardzo to pojmował, ale naprawdę czuł się z tego dumny! A nie należy do zwyczajów demonów odczuwać dumę z dobrego uczynku.

Sam siebie nie mógł zrozumieć.

I teraz, na wpół uduszony, miał się znaleźć pod ziemią. Cóż to pomoże, że ci ludzie tutaj przyjdą? Co oni mogą zrobić?

Nagle przybysze znaleźli się przy nim.

Tajfun! Sam Tajfun się tu pofatygował. A z nim Tamlin i jeden z ludzi, nie pamiętał, jak ten chłopiec ma na imię. Trond, jak się okazało. Bardzo młody, ale cieszący się sporym autorytetem. Urodzony dowódca.

Fecor nie chciał pokazać, jak bardzo go cieszy ich przybycie.

– Wpadłem po uszy – oświadczył zachrypłym głosem. Nie chciał narzekać, ale każda najdrobniejsza kostka w jego ciele zdawała się być złamana, każdy mięsień pulsował bólem, a skóra paliła żywym ogniem.

– Zaraz temu zaradzimy – oświadczył Trond optymistycznie.

Bardzo szybko jednak wszyscy uświadomili sobie, że nie będzie to takie łatwe. Odkryli natomiast coś innego.

Próbowali rozkuć na kawałki skałę wokół nieszczęsnego Fecora i wtedy spostrzegli, że wcale nie jest to kamień, lecz niebywale twarda, sprasowana ziemia.

– Nie ma się czemu dziwić – oświadczył Trond. – To nawet dosyć naturalne. Kamień powstał przecież ze zbitej ziemi, a doszło do tego w pradawnych czasach, wtedy kiedy tworzyła się kula ziemska. Jej skorupa to piasek i lawa. Wszystkie minerały powstały w wyniku rozgrzania i stopienia się małych cząsteczek… Nie, nie potrafię tego dokładnie wytłumaczyć, ale stało się właśnie coś w tym rodzaju. W takim razie powinniśmy uwolnić Fecora bez trudu, a tymczasem to się nie udaje. Tuż za nim znajduje się jakaś bardzo stara formacja skalna, a ziemia wokół jest wyjątkowo silnie sprasowana.

– Tak. I nawet mógłbym zgadywać, dlaczego tak się stało – wtrącił Tamlin z goryczą. – Żeby uformować taką kolosalną grotę, potwory z Bagnisk musiały wydobyć i na nowo sprasować ogromne masy ziemi. W ten sposób powstały ściany…

– Masz rację – zgodził się Tajfun. – Ale wszędzie znajdują się wielkie bloki skalne ze starego górotworu.

– Oczywiście – przyznał Tamlin.

Po chwili zwrócił się ku mrocznej pustce.

– Słyszycie mnie, Ludzie z Bagnisk? – zawołał, a jego głos odbił się od skał niczym grzmot. – Mówi do was syn Lilith. Bardzo źle się obeszliście z jej synem i wnukami, źle obeszliście się ze wszystkimi, którzy znaleźli się w Wielkiej Otchłani. A teraz ja, w imieniu mojej matki, nakazuję wam: uwolnijcie tego demona!

Czekali. Słyszeli już przedtem, że Ludzie z Bagnisk chcieli opuścić Dolinę Ludzi Lodu, ale wiedzieli też, że musiał ktoś zostać na miejscu, by zniszczyć Wielką Otchłań, kiedy już pięcioro wybranych z niej wyjdzie.

Na niewielkim skalnym nawisie poniżej nich pojawił się, jakby wyszedł wprost ze ściany, wysoki mężczyzna w czarnym habicie. Zwrócił ku nim swoją piękną, trupio bladą twarz i z największym szacunkiem pokłonił się Tamlinowi.

– Nie możemy spełnić waszej prośby, szlachetny synu naszej bogini-matki – rzekł bezbarwnym głosem. – Bowiem to wielki Tan-ghil, a nie my, sprawił, że ta pokraka została uwięziona. Ale z największą chęcią spełnimy wasze polecenia później, gdyby się wam, panie, spodobało, wezwać któregoś z nas.

– Dziękuję – rzekł Tamlin krótko. – Będę o tym pamiętał.

Człowiek z Bagnisk ukłonił się ponownie, po czym odwrócił się z godnością i zniknął w skalnej ścianie.

– Tamlin! – zawołał Trond zdumiony. – Ty mówisz ich językiem! Ja myślałem, że jedynie Tan-ghil to potrafi.

– Moją łączniczką z nimi jest Lilith – odparł Tamlin. – Ona mnie tego nauczyła. A ona jest nie tylko moją matką, lecz także pramatką wszystkich tych stworów, wszystkich bóstw natury i w ogóle szarego ludku.

– Chyba powinniśmy się cieszyć, że mamy ją po swojej stronie – mruknął Trond. – Gdybyś ty, jej syn, wszedł do naszej rodziny sto lat wcześniej, uniknęlibyśmy wszystkich kłopotów z szarym ludkiem. No, ale teraz nie ma już czasu na filozofowanie. Jak my uwolnimy tego Fecora?

Wszyscy dobrze wiedzieli, jak się sprawy mają. Fecora nic nie mogło uwolnić.

Fecor naprawdę wpadł po uszy.

– Spójrzcie! – wykrzyknął Tajfun. – Błękitne światło!

– Nataniel – odetchnął Tamlin z ulgą. – Ale jakim sposobem on tu trafił?

– Dziewczyna jest z nim – wyjaśnił Fecor.

– Witajcie! – wołał Tamlin, kiedy Ellen i Nataniel znaleźli się bliżej. – Czy zauważyliście to samo, co my? Że duchy Taran-gai uciszyły gwałtowne wichry, które szalały w grocie, i teraz możemy się przemieszczać, jak tylko chcemy?

– Zauważyliśmy – potwierdził Nataniel. – No i jak wam idzie?

Trond zdał sprawę z tego, co się stało.

Fecor obserwował ich uważnie, ale bez nadziei. Kamień to królestwo Shamy, Shama trzymał go mocno i nie puszczał, ale jeszcze gorsza była magia Tan-ghila. Ponieważ to zła, czarna magia, więc nikt z zebranych jej nie znał i nie był w stanie jej przeciwdziałać.

Nataniel zbliżył się do więźnia. Fecor wpatrywał się w tego dziwnego człowieka otoczonego migotliwym niebieskim światłem i czuł płynące od niego promieniowanie.

– Ellen – powiedział Nataniel cicho, ujmując dziewczynę za rękę. – Ty wiesz, na czym polega twoja siła, prawda?

Spojrzała nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.

– Potrafisz przywoływać do siebie cierpiące dusze i pomagać im, czyż nie?

– Tak, ale zdaje mi się, że to fizyczna część osoby Fecora znalazła się właśnie w kłopotach – odrzekła.

– To prawda, przypomnij sobie jednak, co udało się zrobić Vanji, kiedy ratowała Tamlina.

Twarz Tamlina rozjaśniła się w radosnym uśmiechu. Zrozumiał, o co chodzi Natanielowi.

– Ja też pojmuję – przyznała Ellen w zamyśleniu. – Myślisz, że ty i ja powinniśmy spróbować…?

– Właśnie tak! Jesteś gotowa?

– Nie mamy czasu do stracenia. Dobrze jest znowu z tobą pracować, Natanielu – dodała z czułym uśmiechem.

Wszyscy umilkli.

Tylko Fecor nie rozumiał niczego. Na co oni czekają? Dlaczego go nie ratują?

Nagle przypadkiem napotkał wzrok Nataniela…

Trzymali się za ręce, Ellen i ten świecący Nataniel. Fecor rzucił pospieszne spojrzenie na dziewczynę i zdołał uchwycić taki sam migotliwy blask w jej oczach, ale to Nataniel przykuwał jego uwagę.

Fecor spojrzał w jego żółte oczy, które teraz sprawiały wrażenie znacznie ciemniejszych niż zwykle. Promieniowała z nich jakaś niezwykle intensywna siła, uwięziony demon czuł, że ogarnia go niewysłowiona wprost dobroć, tak wielka, że tracił dech.

– Nie, nie – jęczał, jakby chciał się bronić.

Płynęła ku niemu od Nataniela wielka ludzka miłość, od strony Ellen zaś szczera troska i współczucie dla cierpiących dusz. Oba te uczucia połączone były porażające!

Fakt, że trzej pozostali, Tajfun, Tamlin i Trond, rozumieli, o co tym dwojgu chodzi, i starali się pomóc, mobilizując wszelkie człowiecze uczucia, jakie w nich były, jeszcze potęgował działanie.

– Nie, nie! – krzyknął Fecor. – Nie mogę przyjąć już więcej!

– Nie stawiaj oporu – rzekł Nataniel łagodnie. – Musisz się otworzyć na miłość, w ten sposób nam pomożesz. Odpręż się!

Fecor gwałtownie łapał powietrze. To z pewnością niełatwa sprawa dla demona być konfrontowanym z tak ogromną dawką dobroci i troskliwości!

Szlochał bezradnie, ból rozsadzał mu piersi. Oczy Nataniela nieustannie wysyłały gorące promienie serdecznego żaru. W pewnym momencie Fecor poczuł, że ta płynąca ku niemu miłość rozsadzi go, rozerwie na kawałki, i wtedy coś zauważył…

– Chyba nie tkwię już tak mocno w tej skale – wykrztusił zaskoczony.

Nagle góra wypuściła go ze swoich objęć tak szybko i brutalnie, że ratownicy musieli go przytrzymać, żeby nie stoczył się w dół.

Skrzydła nieszczęśnika były połamane, a w Otchłani nie wiały już wiatry, które przedtem go unosiły. Wzięli go więc między siebie i szybko ruszyli w stronę skalnej półki.

Tam na ich widok wszyscy odetchnęli, a po Fecora natychmiast wyciągnęły się życzliwe, pomocne dłonie. W obecności tak wielu uzdrowicieli wszystkie skaleczenia zostały prawie natychmiast wyleczone.

I właśnie wtedy przybył Marco z Tiili w ramionach.

Wśród zebranych zaległa kompletna cisza. długo nikt nie był w stanie nic powiedzieć. Gardła mieli ściśnięte, żadne słowo nie mogło się z nich wydobyć.

W końcu pierwszy odezwał się Sigleik.

– Witaj wśród nas, siostro naszego króla Targenora! Twoje cierpienia były niepojęte, nieludzkie. Ale na szczęście minęły. Teraz jesteś wśród przyjaciół i zrobimy wszystko, żeby ci było dobrze. Dziękujemy ci, Marco, że zdołałeś ją uwolnić!

Marco skinął głową ledwie dostrzegalnie. Jego twarz była jak wycięta w kamieniu.

Opiekę nad Tiili przekazał Villemo i Halkatli z prośbą, by troszczyły się o nią najlepiej jak potrafią. I może któryś z panów mógłby ją nieść… Zgłosili się natychmiast wszyscy męscy członkowie grupy bez wyjątku. Tiili sprawiała wzruszające wrażenie w tym za dużym swetrze Marca i z tymi swoimi ufnymi, zdziwionymi oczyma. Zdziwionymi okrucieństwem Tan-ghila, a nie otaczającą ją zewsząd życzliwością i współczuciem. Te uczucia bowiem czyniły ją radosną i pełną wdzięczności, to wszyscy widzieli. Zaszczytu niesienia Tiili dostąpił jej najbliższy krewny, Sigleik, ale Halkatla i Villemo nie odstępowały go ani na krok. Chociaż tylko wybrani wiedzieli, co musiało się stać we wnętrzu czerwonego tunelu, wszyscy intuicyjnie wyczuwali, że Tiili najbardziej potrzebuje kobiecej opieki.

Mimo wszystko ich problemy dalekie były od rozwiązania. Przede wszystkim największy z nich: Jakim sposobem zdołają wyjść z Wielkiej Otchłani, z której nikt nigdy się nie wydostał?

Niepokój był wypisany na wszystkich twarzach. Z wyjątkiem jednej.

– To co robimy teraz? – zapytał Trond. – Marco otworzył czerwony tunel. Natanielu, czy wszyscy będziemy mogli przez niego przejść za tobą i twoimi wybranymi?

– Nie, na Boga, co ty mówisz? – zaprotestował tamten pospiesznie. – Ta droga wiedzie jedynie do naczynia z wodą zła. To by była straszna katastrofa, gdybyście tam weszli, wy, których nie chronią magiczne zaklęcia i napój z Góry Demonów. Wystarczy, że garstka wybranych będzie ryzykować życie. Wy musicie stąd wyjść jak najszybciej. Tylko naprawdę nie mam pojęcia jak!

– Pozwól mi to zorganizować – poprosił Tamlin spokojnie. Jego twarz nie wyrażała lęku. – Mam umowę z Ludźmi z Bagnisk.

– Ty? – zapytał Marco, który nie uczestniczył w uwalnianiu Fecora.

– Tak.

Tamlin zawołał w głąb Otchłani:

– Ludzie z Bagnisk! Syn Lilith mówi do was! Nadeszła pora, byście mogli wypełnić daną mi obietnicę. Powiedzieliście, że będziecie gotowi zrobić wszystko po mojej myśli, kiedy tylko spodoba mi się tego od was zażądać. Otóż właśnie teraz mi się podoba. Zadbajcie, aby wszystkie te niewinne stworzenia wyszły stąd przez nikogo nie niepokojone. I pospieszcie się, bo czas nagli!

W ciszy, która zaległa po jego słowach, można było wyczuć niechęć i opór.

Tamlin zawołał znowu:

– Ja wiem, że jesteście podporządkowani woli złego Tan-ghila. Ale służyliście mu już dostatecznie długo, a naszym zadaniem jest go unicestwić. Mamy możliwość to uczynić i może się to stać bardzo szybko. Co więc wybieracie? Służyć tej już i tak prawie martwej pokrace, czy sprawić radość waszej bogini, Lilith? Zostaniecie przez nią szczodrze wynagrodzeni, jeśli nam pomożecie, zapewniam was.

Echo jego słów oddalało się i w końcu zamarło. Wszyscy czekali w milczeniu.

Skąd się pojawił, nie umieliby powiedzieć, nagle jednak za nimi stanął Człowiek z Bagnisk. Ciałem Tovy wstrząsnął dreszcz grozy.

– Szlachetny synu naszej boskiej pramatki – rzekł przybyły, zwracając się do Tamlina. – W żaden sposób nie chcielibyśmy się narazić Lilith, której okazujemy prawdziwą cześć, ale wsparcie was przekracza nasze możliwości. Moglibyśmy co prawda wykopać głęboki tunel w ziemi, ale to by nam zabrało bardzo wiele czasu, panie. Wy tak długo czekać nie możecie.

– Ile czasu wam potrzeba?

Człowiek z Bagnisk wzruszył ramionami. Jego blada twarz była tak piękna, że patrzenie na nią sprawiało niemal ból. Kiedy jednak się uśmiechał, pokazywał ostre jak u piły zęby, a metaliczne spojrzenie jego zimnych oczu mroziło wszystkich zebranych na skalnej półce.

– Bardzo dużo czasu, panie – powtórzył. – Bo tutaj, w Otchłani, czasu nie liczy się obrotami Słońca, nie dzieli się go na dni i noce ani w żaden taki sposób. Tutaj panuje wieczny mrok. Możemy się przekopać, usuwać ziemię, tak jak to robiliśmy przed wielkim Tan-ghilem, ale trwało to bardzo długo i w dodatku wspomagała nas jego magia.

– Rozumiem – rzekł Tamlin krótko. Był rozczarowany, ale wierzył, że Ludzie z Bagnisk naprawdę nie są w stanie pomóc im dostatecznie szybko.

Nataniel jednak miał czas, by się zastanowić.

– Czy on powiedział „ziemia”? – spytał, kiedy Tamlin przetłumaczył słowa tamtego. – To znaczy musielibyśmy się przekopać przez stare warstwy, żeby stąd wyjść?

– Możemy was przeprowadzić okrężną drogą w ziemi tak, by omijać najtwardsze skały, panie. Ale jak powiedziałem: Na to potrzeba czasu. Bo przecież wy nie możecie przenikać ziemi tak jak my.

Nataniel nie słuchał uważnie tłumaczenia Tamlina.

– Dobrze, dobrze, rozumiem. Ale my przecież mamy potężnego pomocnika, którego ty pewnie nie znasz, bo nie należysz do wyznawców religii Taran-gai. Dziękuję ci, człowieku z praczasów, za wyjaśnienie, że można się stąd wydostać poprzez ziemię! Skoro tak, to damy sobie radę!

Człowiek z Bagnisk z szacunkiem pochylił głowę.

– W takim razie ja, za waszym przyzwoleniem, panie, powrócę do swoich. Chciałbym tylko, jeśli wolno, przypomnieć o naszej umowie: Kiedy ostatni z was z pomocą tajemniczej siły opuści grotę, my ją unicestwimy.

– W porządku. Dzięki ci za pomoc! Wracaj w pokoju!

Fałszywy uśmieszek Człowieka z Bagnisk był tak nieprzyjemny, że większość obecnych skuliła się jakby nagle zdjęta chłodem. Tamten pokłonił się raz jeszcze i zniknął, wtopił się w skałę.

Wszyscy odetchnęli.

– Co ty masz na myśli, Natanielu? – zapytał Gabriel niepewnie.

– Nie zrozumiałeś? – zdziwiła się Tova. – Wezwiemy Ducha Ziemi, to jasne! Przez skałę nie moglibyśmy się przebić, ale ziemia to co innego.

Gabriel złościł się sam na siebie, że nie wpadł na coś tak prostego.

Potem zebrali się wszyscy, oprócz psów piekielnych i innych istot, których przedtem nie znali, i prosili Ducha Ziemi z Taran-gai o pomoc. Przewodzili im w tym Orin i Vassar.

Długo czekali na odpowiedź.

Minuty mijały, a w Otchłani wciąż panowała dzwoniąca w uszach cisza, przerywana tylko raz po raz głuchymi pomrukami bestii. Nagle od prawej strony doszedł ich jakiś syczący i skrzypiący szmer. Spojrzeli tam wszyscy. W mocno sprasowanej ziemnej ścianie przy samym krańcu skalnego nawisu otworzyła się szczelina, coś na kształt wąskiej bramy, wysokiej tylko na tyle, by najwyższy z nich mógł przez nią przejść. W głębi widzieli tunel przekopany w warstwie ziemi, schodzący ostro w dół.

Spoglądali po sobie niepewnie. Niektórzy mieli dość sceptyczne miny, jakby już w dzieciństwie przestali wierzyć w cuda.

Nataniel wyciągnął rękę do swoich przyjaciół.

– Marco, Ian i Tova, myślę, że najlepiej będzie, jeśli teraz ja wezmę wasze butelki.

W zamyśleniu odpinali powoli paski, do których mieli przytroczone naczyńka. Marco niósł nie tylko swoją butelkę, lecz także Nataniela. Oddali mu teraz wszystkie, a on odbierał je bardzo ostrożnie.

– No to tu się pożegnamy – oznajmił z westchnieniem. – Ja będę musiał przejść przez czerwony tunel. A wy, wybrani, którzyście pomagali mi tak wspaniale przez cały czas, zawróćcie teraz i idźcie z tamtymi.

Troszczył się przede wszystkim o bezpieczeństwo Ellen, ale ona była pierwszą, która zaprotestowała. Nataniel uśmiechnął się do niej ze smutkiem i z wielką miłością.

– Ian, skoro Ellen wróciła, to ty nie musisz się już narażać – powiedział.

Tamten jednak się sprzeciwił:

– Skoro zaszedłem tak daleko, to chcę iść z tobą do końca. A poza tym nie puszczę Tovy samej! Idę z wami.

– Ja także! – zawołał Gabriel pospiesznie, zanim Nataniel zdążył na niego spojrzeć.

– No cóż! Tovy i Marca nie muszę pytać, bo i tak wiem, co odpowiedzą.

Potem Nataniel zwrócił się do reszty zebranych.

– Dziękuję wam wszystkim – powiedział ciepło. – Dziękuję Demonom Wichru, duchom przodków i Demonom Nocy, demonom Silje i Ingrid, Tajfunowi i Tamlinowi… Nikt nie mógłby mieć lepszych, silniejszych i rozumniejszych współpracowników i przyjaciół! Ogarnia mnie głębokie wzruszenie, kiedy myślę, na co się wszyscy narażaliście.

Wyprostował się i uniósł głowę. Wyglądał teraz jak młody książę.

– Ludzie Lodu i wszyscy nasi przyjaciele – podjął cicho. – Czekaliśmy przez wiele wieków, setki lat. I oto czas się dopełnił!

Wybrani poszli za nim. Jeszcze tylko Marco się odwrócił.

– Opiekujcie się Tiili – poprosił. – Do zobaczenia!

Rozłączyli się.

W tym samym momencie, gdy wybrani zniknęli w czerwonym tunelu, rozległ się głuchy łoskot spadającej ziemi i wielkie ciemnobrązowe chmury pyłu uniosły się z dna Otchłani. Liczna gromada zebranych na skalnej półce pospiesznie ruszyła ku wejściu w ziemnej ścianie.

Marco jeszcze raz spojrzał w ciemność Wielkiej Otchłani.

– Nie tracicie czasu, Ludzie z Bagnisk – powiedział gniewnie.

Загрузка...