Nataniel od dawna już słyszał stłumione dudnienie i jakieś jakby drgania czy wibracje ziemi. Dokładnie te, dzięki którym Heike zawsze wyczuwał śmierć. Opowiadał o tym kiedyś Natanielowi.
Ja wiem, że ty tutaj jesteś, Śmierci, pomyślał Wybrany z Ludzi Lodu. I że to po mnie przychodzisz. Ale pozwól mi żyć jeszcze przez kilka minut! Pozwól mi wypełnić zadanie, do którego zostałem przeznaczony, daj mi tylko tyle czasu, ile człowiek potrzebuje, żeby przeciwstawić się takiemu potworowi. A potem możesz zrobić ze mną, co będziesz chciała.
Ellen! Bolesny skurcz ścisnął mu serce. Ogarnęła go nieznośna tęsknota, by jak najszybciej opuścić to straszne miejsce i wrócić do Ellen, móc jej dotykać, powiedzieć jej co wszystko, czego dotychczas powiedzieć nie zdążył.
Ale to nie było możliwe. Bo żeby ona i wszyscy inni ludzie mogli żyć na pięknym i bezpiecznym świecie, on musiał walczyć z tą bestią do ostatniej kropli krwi.
Siły opuszczały go bardzo szybko. Pies piekielny wrócił już na swoje miejsce, a on rzeczywiście poczuł, że skaleczona ręka boli go mniej. Ale potężne ciosy, jakich Tengel Zły mu nie szczędził, a także trujące opary, wyczerpały jego organizm.
Jedynie duch Nataniela pozostawał niezłomny I to właśnie jego duch musi przeprowadzić ostatni bój
Trzeba powrócić do Teinosuke… Do opowiadania Tovy.
W jednej ze swoich inkarnacji Tova była małą Japoneczką. Siostrą matki Teinosuke. Jego matka opowiadała z płaczem, że wyrodek opuścił wyspy i uciekł na kontynent, na wielkie stepy, ponieważ jedna z dziewcząt na cesarskim dworze była za jego sprawą w ciąży.
Żaden z tych faktów nie wskazywał na jakąś słabość Teinosuke. Nigdzie nawet cienia dobroci. Matka płakała nad jego losem, ale jednocześnie przeklinała go. „Ale mimo wszystko to mój syn”, powtarzała. Brzmiało to jak obowiązkowa deklaracja miłości wobec własnego dziecka, bo tak się należy zachowywać. Matka powinna kochać swego syna, niezależnie od tego jak bardzo go w rzeczywistości nie znosi.
Nie, w tym nie można się doszukać żadnej słabości.
To już koniec wspomnień Tovy.
Teraz czas na własne doświadczenia Nataniela.
Jego myśli prześledziły przecież kiedyś całą wędrówkę Teinosuke po stepach Mandżurii.
Podobnie jak w przypadku wspomnień Tovy wybierał tylko najważniejsze, rzec można przełomowe fragmenty.
W jakiejś jurcie, daleko na stepach, trafił na wielką ceremonię. Miało zostać poczęte dziecko, dziecko przeznaczone wyłącznie dla zła. Rodzicami byli znający się na czarach Japończyk, Teinosuke, oraz szamanka o mongolskich rysach.
Nataniel nie obserwował samego aktu poczęcia, nie chciał tego widzieć. Pamiętał jednak uśmiechy rodziców tuż przed tym doniosłym wydarzeniem.
Czy mógł to być uśmiech miłości?
Nie był pewien. Ci dwoje rozumieli się nawzajem, mieli ten sam cel, być może nawet dobrze im było ze sobą. Ale miłość…? Nie. Tych dwoje ludzi radowało się jedynie z powodu swojego potwornego eksperymentu. Bawili się zamiarem stworzenia dziecka za pomocą wszelkiej czarnej magii, jaka tylko istniała na świecie, i w obecności złych duchów.
Nie. Między nimi nie było prawdziwej miłości. Żadnej czułości, żadnej słabości.
Nataniel przeniósł się teraz o kilka lat w przyszłość. Był świadkiem, jak Teinosuke kopnął swego syna, Tan-ghila, i jak wówczas ledwie dwuletni chłopiec zamordował własnego ojca, wbijając mu nóż w gardło.
Coś takiego trudno by było nazwać rodzinną sceną przesyconą miłością.
Matka krzyczała i płakała głośno, ale czy użalała się nad losem swojego męża? Nataniel nie umiałby na to pytanie odpowiedzieć.
Zatem Teinosuke nie był tym słabym ogniwem. W takim razie pozostawała jedynie matka, ale Nataniel wiedział tylko tyle, że Tan-ghil zamordował również ją, kiedy przestała mu być potrzebna.
Nataniel miał bardzo mało informacji. Za mało!
Musiał przejść do opowiadania Runego.
To właśnie w tym momencie ocknął się z odrętwienia i zauważył, że Tengel Zły znowu próbuje jakichś podstępnych chwytów.
Nędznik nie miał prawa nawet drgnąć, bo wtedy psy piekielne natychmiast by się na niego rzuciły. Ale mógł przecież sięgnąć po inne sposoby…
Ku swemu przerażeniu Nataniel spostrzegł, że ten drań jest na najlepszej drodze, by unicestwić bestie. Ich kontury już się mocno rozmazały, zwierzęta stały się przezroczyste, można było widzieć przez nie na wylot.
O Boże! Nataniel za nic na świecie nie chciał ich stracić. Znaczyły dla niego towarzystwo. I znaczyły bezpieczeństwo.
Sednem wszystkiego będzie tu próba sił w dziedzinie magii, to nie ulega wątpliwości.
A Nataniel czuł się tak strasznie zmęczony!
Kilkakrotnie głęboko wciągnął powietrze, by oczyścić umysł z wszelkich zbędnych myśli i móc skoncentrować się tylko nad tym jednym: Przeciwdziałać i unieszkodliwić czary Tan-ghila.
Tengel Zły to zauważył. Zauważył, że jakieś obce zaklęcia przenikają do jego mózgu. I chociaż starał się jak mógł, nie potrafił sprawić, by psy zniknęły z tego świata. Wprost przeciwnie, z każdą chwilą stawały się coraz wyraźniejsze. A Nataniel zdecydowanie nie zamierzał ustępować.
Próba sił trwała.
Lecz Tan-ghil też był silny. Raz po raz zdobywał przewagę, a wtedy kontury psów znowu się zamazywały. I trwało tak, dopóki Nataniel nie domyślił się, jaką drogą należy podążać.
Jeśli chodzi o magię i czary, Tengel Zły go przewyższał, w każdym razie w odniesieniu do czarnej magii. A niestety, właśnie w tej sferze Nataniel musiał zwyciężyć.
– On chce waszej krzywdy – przemawiał do psów w myśli. – Z wyglądu jesteście straszne, bestie z piekielnych otchłani, ale ja mimo to was lubię. Żywię dla was wiele ciepła i jestem waszym przyjacielem.
Jeszcze raz uzyskał dowód na to, jak wiele znaczy jego życzliwość i serdeczne uczucia. Tan-ghil miał bestiom do ofiarowania jedynie wrogość. Ale jego zimne zło nie było w stanie zwyciężyć w starciu z łagodnym usposobieniem Nataniela. I mimo że Tan-ghil wrzeszczał i wściekał się, że miotał wyzwiska i zaklęcia, zwierzęta stawały się coraz wyraźniejsze, były silne i pełne gniewu na tego podstępnego gada.
Tengel Zły tak się rozzłościł na Nataniela za swoją porażkę, że wymierzył mu kolejny błyskawiczny cios, który przypominał uderzenie pioruna. Cios był dotkliwy. Nataniel myślał, że zaraz umrze, z trudem wciągał powietrze i wił się z bólu, który rozsadzał mu piersi.
Wibracje śmierci dosłownie bębniły mu w uszach.
Jeszcze tylko chwilkę, prosił. Tylko jedną króciutką chwilkę!
Ale potężne ciosy musiały też wyczerpać Tan-ghila, ponieważ rzadko się z nich cieszył. I nie był w stanie uderzać raz za razem.
Z największym wysiłkiem Nataniel się wyprostował. Rune… Miałem właśnie prześledzić pewne etapy jego wędrówki z Teinosuke.
Japoński czarownik był właścicielem alrauny, czyli Runego. Nie był ani najlepszym, ani najbardziej pożądanym właścicielem, mimo to Rune ratował mu życie, bowiem nie miał wielkiej ochoty leżeć gdzieś na dzikim stepie z bielejącymi kośćmi Teinosuke. Raz po raz Rune musiał, wbrew swojej woli, towarzyszyć jakimś ponurym, przestępczym postępkom.
W końcu napotkali koczownicze plemię, które później przybrało nazwę Ludzie Lodu. Wtedy Teinosuke poznał pewną szamankę, z którą chciał spłodzić straszliwe dziecko. Tej nocy w specjalnym wywarze powinna była znaleźć się część alrauny, lecz Rune się ukrył i nie mogli go znaleźć. A zatem, z powodu braku magicznego korzenia, w charakterze dziecka zawsze miało czegoś brakować.
Te wszystkie sprawy są znane. Alrauny nie było też podczas magicznych ceremonii, jakie odprawiono po urodzeniu dziecka. To rozwścieczyło Teinosuke do tego stopnia, że sprzedał alraunę innemu człowiekowi z koczowniczego plemienia. U nowego właściciela było Runemu dużo lepiej.
Tan-ghil zamordował ojca, a matka drżała o swoje życie. Utraciła kontrolę nad tym dzieckiem, którego pragnęła. Sama przyczyniła się do tego, by było takie złe i tak wrogo usposobione do innych ludzi. Wszyscy się go bali. A kiedy syn był już na tyle duży, że nie potrzebował pomocy matki, zamordował również ją.
Później plemię musiało uciekać, ale to już inna historia.
W życiorysie matki też nie ma niczego, czym można by się posłużyć.
W niewielkim zagłębieniu terenu koło lodowca minuty mijały nieubłaganie. Tengel Zły otwarcie okazywał zniecierpliwienie, Nataniel wiedział, że czas nagli, ale wciąż nie miał rozwiązania. Mimo to wiedział, że wyjaśnienia zagadki trzeba szukać właśnie w tym okresie, w najpierwszych latach życia Tan-ghila.
Jakiś „głos” zabrzmiał w jego głowie. Rozpoznał upragnione skrzypienie Runego.
A zatem Marco nawiązał kontakt z Runem! No i Rune potrafi przesyłać myśli na odległość! Nataniel aż podskoczył z radości. Teraz rozwiązanie jest bliskie!
Czekało go jednak gorzkie rozczarowanie.
Owszem, Rune potwierdził, że odpowiedź kryje się w okresie dzieciństwa Tan-ghila, ale więcej informacji dostarczyć nie mógł. Nataniel powinien pamiętać, że Rune był w tamtych czasach zaledwie małym korzonkiem i nie wszystkie wydarzenia mógł obserwować.
– Ale jestem pewien, że wiesz, jaki brak w jego charakterze spowodowała twoja nieobecność w magicznym wywarze tamtej nocy – apelował Nataniel rozpaczliwie.
Rune długo kazał mu czekać na odpowiedź, a w końcu rzekł:
– Tak, wiem. Ale nie mogę ci tego powiedzieć. Gdybym tak zrobił, nie będziesz w stanie pokonać Tan-ghila, ta wiedza odbierze ci siłę do walki.
– Co w takim razie mam począć? Nie wiem przecież, co się wtedy stało!
Rune zamyślił się znowu, a po chwili dodał:
– Jesteś silny, Natanielu! Przypomnij sobie Heikego!
– Znowu Heike? Ale czego mam od niego oczekiwać?
– W oczach Heikego można dostrzec początek czasu i największe pustkowia. W twoich oczach też to można zobaczyć, Natanielu.
– Nie wiedziałem o tym.
– Możesz się cofnąć do tamtych czasów samą myślą. Nie wiem dokładnie, Natanielu, ale mam wrażenie, że znajdziesz rozwiązanie w wydarzeniach związanych ze śmiercią matki Tan-ghila. Spróbuj!
– Wiesz, kiedy to się stało?
– Wiem, ile lat miał wtedy Tan-ghil, a ty musisz wyliczyć sobie dokładną datę.
Rune opowiedział, co było mu wiadome. Nataniel podziękował i zakończył telepatyczną rozmowę.
Czas był po temu najwyższy. Tengel Zły ponownie nabrał podejrzeń i zaczął obmyślać kolejne podstępy.
– No? Dostanę w końcu moje naczynie?
– Dostaniesz, obiecuję ci to – odparł Nataniel. – Muszę tylko znaleźć jakąś skuteczną metodę pozbycia się tej twardej skorupy.
– Sam sobie z tym poradzę! – syknął Tan-ghil. – Nie wynajduj znowu jakichś głupstw! Uwolnij mnie!
– Uspokój się! – rzekł Nataniel ostrzegawczym tonem. – Jeśli mnie zabijesz, nigdy stąd nie wyjdziesz. Musisz czekać, aż skończę się zastanawiać. Ja też bardzo bym chciał wyjść stąd żywy.
– I wyjdziesz! – zapewnił Tan-ghil. Zbyt szybko jednak, by można mu było wierzyć.
– Zobaczymy! – skwitował Nataniel.
Tan-ghil mamrotał coś wściekle. Złościło go zwłaszcza to, iż nie pojmował, jakim sposobem Nataniel zdołał uratować piekielne psy.
Ale cóż zło mogło wiedzieć o sile dobra?
Teraz Nataniel bardzo chciał raz jeszcze zamknąć oczy, by spokojnie wejść w trans i odbyć jeszcze jedną wędrówkę w czasie. Ale nie miał odwagi tego uczynić. Tan-ghil nie przebierał w diabelskich pomysłach i gdyby znalazł choćby wąziutką szczelinę, chociaż cień nieuwagi Nataniela, natychmiast by to wykorzystał i uderzył.
Musiał więc Nataniel siedzieć i nie spuszczać czujnego wzroku ze swego przeciwnika, podczas gdy jego dusza odbywała daleką wędrówkę.
Tym razem trzeba było pójść bardzo daleko. Ale Nataniel wiedział, jak to się robi, jak należy postępować, by przenieść się w czasie i przestrzeni. Najgorsze, że musiał się tak okropnie spieszyć!
A poza tym Tengel Zły za nic nie mógł się domyślić, czym on, Wybrany, się zajmuje.
Psy piekielne czuwały, rozzłoszczone tym, co Tengel Zły próbował im przed chwilą zrobić. Gdy przez przypadek poruszył ręką, natychmiast wbiły w nią ostre kły.
Rozległ się wściekły krzyk bólu i warczenie, Nataniel znowu stracił sporo czasu, by zaprowadzić spokój. Tengel miał taką obrażoną minę jak najczystsza dziewica, którą posądzono o rozwiązłość.
– Panuj lepiej nad sobą – rzekł Nataniel surowo. – I pozwól mi w spokoju pomyśleć! Im prędzej skończę, tym wcześniej dostaniesz swoją paskudą wodę.
Teraz rzeczywiście zaległa cisza. To akurat zbytnio Natanielowi nie pomagało, skoro i tak nie mógł spuścić oczu z odpychającego widoku, jaki miał przed sobą, lecz nie było wyboru.
Zapadł późny wiosenny wieczór. W kotlince panował już półmrok. Od strony gór ciągnęło dojmującym chłodem, spod lodowca wiał mokry, przenikliwy wiatr. Nataniel był pewien, że pod zaschłymi malowidłami jego skóra jest niebieskosina. Nagie stopy zdrętwiały mu tak, że ich już nie czuł, lodowate zimno przenikało cienki materiał spodni. Czuł się kompletnie pusty w środku, piekąca, pulsująca pustka zdawała się nie do zniesienia. Musiał walczyć ze sobą, by się po prostu nie położyć i nie stracić świadomości.
Rozległy wschodnioazjatycki step…
Znowu powrócił do tych miejsc. Tym razem poszło szybciej, niż oczekiwał. Czas… Nie był w stanie określić, w jakiej epoce się znajduje, bowiem te bezkresne stepy musiały przez setki lat wyglądać tak samo. Teraz zostały z pewnością zagospodarowane, ale on miał wrażenie, że przeniósł się daleko w głąb przeszłości. Ponieważ wiedział, którego dokładnie roku potrzebuje, miał nadzieję, że trafił właściwie.
Jego wewnętrzny wzrok poszukiwał.
Jakaś jurta. Wiele jurt. Osada. Totem…? Tak, rogi jaka.
A więc trafił!
Było tak, jak powiedział Rune: On i Heike posiedli tę sztukę!
Rune mógł w przybliżeniu określić dzień, w którym Tan-ghil zamordował swoją matkę. Ale Rune miał wtedy innego pana, więc o samym morderstwie wiedział niewiele.
Doszło do tego w związku ze składaniem przez plemię wiosennej ofiary, dowiedział się Nataniel. Należało więc odszukać w przeszłości właśnie to wydarzenie w nadziei, że naprowadzi go ono na właściwy dzień.
Nie posunął się zbyt daleko, gdy ponownie został wyrwany z transu przez głos Runego. Z wielkim trudem Nataniel powrócił do teraźniejszości.
– Podjęliśmy pewne działania, Lucyfer i ja, to znaczy Rune. Myślę, że odkryliśmy coś ważnego.
– Co to jest?
– Odszukaliśmy Shamę, który, jak wiesz, nie jest ulubieńcem Lucyfera. A kiedy go przycisnęliśmy, wyjawił nam, że Tan-ghil nigdy nie pił wody zła! I że jeśli tak twierdzi, to kłamie!
– Co takiego? To jakim sposobem stał się tym, czym teraz jest?
– Pamiętasz chyba, że Shira również znalazła się tylko pod mgiełką rozpryskującej się wody i już samo to wystarczyło, jeśli o nią chodzi. Tak też było prawdopodobnie z Tan-ghilem. I dopiero kiedy będzie mógł się napić ciemnej wody, stanie się naprawdę niebezpieczny.
– Aha. To by rozwiązywało wiele zagadek. Nieustannie się zastanawiałem, dlaczego on musi się napić po raz drugi!
– Nas również to dziwiło. I dlatego zmusiliśmy Shamę do mówienia.
– W porządku! Teraz wiemy, jak się sprawy mają. Dziękuję wam!
Głos Runego zamilkł i Nataniel mógł kontynuować swoje poszukiwania. Minęło trochę czasu, nim powrócił do osady na stepie, ale wszystko odbyło się bez przeszkód.
Tym razem czuł się pewniej. Wiedział dokładnie, której jurty szuka.
Wewnątrz znajdował się Tan-ghil. Był ośmioletnim, na pierwszy rzut oka urzekającym chłopcem. Ale gdy przyjrzeć się bliżej, człowiek doznawał szoku na widok tego całkowicie pozbawionego uczuć, lodowatego spojrzenia jego ślicznych oczu. Piękna dziecinna buzia była wprost odpychająca przez ów całkowity brak szacunku dla innych, dla ich prawa do istnienia.
Ale matka… Gdzie jest matka? Żyje jeszcze, czy Nataniel trafił nie w ten czas?
Ponad wszystkim unosił się monotonny, niepokojący głos szamańskich bębenków, dziwna, zawodząca muzyka. Dokonywała się pierwsza w roku wiosenna ofiara.
Tan-ghil siedział w kącie, naburmuszony.
Wejście do jurty zostało otwarte i do środka weszła jakaś kobieta. Nataniel nie miał wątpliwości, że to matka chłopca, znał ją z dawniejszych swoich podróży w czasie.
Zatem żyła jeszcze. Bardzo dobrze.
Kobieta dopadła do chłopca.
– Dlaczego się tu ukrywasz, ty diabelski pomiocie? Dlaczego nie wyjdziesz na plac, ty, który masz się stać największym szamanem?
– Nie chcę mieć nic wspólnego z tymi idiotami!
Matka patrzyła na niego przez chwilę. Nataniel stał, rzecz jasna niewidzialny, tak, że spoglądał prosto w jej twarz. W pewnym sensie była to piękna twarz, choć w ostatnich latach bardzo się już postarzała. Ta twarz również, obok wyraźnej dumy ze swego dzieła, wyrażała samo zło.
W końcu kobieta powiedziała spokojnie:
– Nie przejmuj się tym, co głupi o tobie gadają. Oni nie rozumieją twojej wielkości. Przecież wiesz, że masz w sobie zdolności, które uczynią cię największym szamanem w okolicy! Weź teraz jakieś okrycie i wyjdź, ty przeklęta gadzino!
I właśnie wtedy to się stało. Nataniel widział, że oczy chłopca robią się wąskie jak szparki, a twarz blednie z wściekłości. Z rykiem, który przeraził nawet zupełnie niezagrożonego Nataniela, chłopiec rzucił się na matkę. Ta broniła się zaciekle, wykrzykiwała przekleństwa i próbowała przywrócić mu rozsądek, jeśli coś takiego w ogóle jest możliwe. Tan-ghil chwycił tasak do mięsa czy jakiś inny tego rodzaju przedmiot i zaczął nim rąbać matkę. Rąbał i rąbał jeszcze długo po jej śmierci.
Takiego wściekłego gniewu Nataniel nie mógłby sobie nigdy nawet wyobrazić. Wstrząśnięty i rozdygotany powrócił do swojego czasu.
Ten czas zresztą wcale nie był radośniejszy. Stał tu oto ten sam Tan-ghil, o dziewięćset lat starszy, ale tak samo zły i podły, a Nataniel obiecał, że pozwoli mu otworzyć naczynie…
Czy można się znaleźć w trudniejszej sytuacji? zadawał sobie pytanie.
Co Rune miał na myśli? Nataniel nie zauważył żadnej słabości u ośmioletniego chłopca, więc też i później żadne łagodniejsze uczucia nie mogły chyba zrodzić się w jego przenikniętej złem duszy.
Westchnął głęboko. Nie wróżyło to nic dobrego.
Jakim sposobem Shira zdąży wylać jasną wodę na naczynie z wodą zła, zanim Tengel zdąży się jej napić?
Gdyby tak Nataniel mógł w inny sposób zdjąć skamieniałą skorupę z naczynia!
Rzucić w nią kamieniem?
W pobliżu Nataniela nie było żadnych wolno leżących kamieni.
A może usunąć skorupę za pomocą magii?
Podjął taką próbę. Naprawdę próbował, ale żadne czary nie miały mocy wobec naczynia z wodą zła.
Skoro jednak Tan-ghil nigdy się nie napił tej wody, to może jego siła też nie jest taka wielka, jak on udaje?
I wcale taki silny nie był. Raz po raz Nataniel i inni również widzieli, jak Tengel Zły się ośmiesza. Najlepszy dowód, że potwór nie zdołał dotychczas pokonać Wybranego z Ludzi Lodu! Jeśli chodzi o magiczną siłę, to byli sobie mniej więcej równi.
Mimo wszystko Tan-ghil był wystarczająco groźny. A śmiertelnie niebezpieczny stanie się od chwili, gdy uda mu się napić wody zła!
Nataniel pojęcia nie miał, co robić. Był kompletnie bezradny. I taki potwornie zmęczony! Powieki same mu opadały!
Zrobiła się już noc, wiosenna, pełna tajemnic noc. Nad ziemią unosiła się niebieskawa mgiełka. Tan-ghil i psy piekielne majaczyli teraz tylko jak niewyraźne cienie. Całkiem ciemno jeszcze nie było, minęła pewnie połowa maja…
Nie, znowu jego myśli schodzą na boczny tor! I omal nie zasnął. To niebezpieczne!
Co też matka Tan-ghila powiedziała szczególnego, że wprawiła chłopca w taką wściekłość? W taką desperację? Nakrzyczała na niego, owszem, ale jednocześnie okazywała nieskrywaną dumę, więc przykre słowa nie powinny były go tak rozzłościć, że prawie stracił rozum. Z pewnością matka często go upominała.
Może więc to była ta kropla, która przelała czarę?
Co ona takiego powiedziała? „Dlaczego się tu ukrywasz, ty diabelski pomiocie? Masz przecież być naszym największym szamanem! Weź okrycie i wyjdź, ty przeklęty gadzie!”
W tym, co powiedziała matka chłopca, nie mógł znaleźć nic, co by tłumaczyło ten niepohamowany wybuch gniewu.
Chociaż…?
Coś zaświtało Natanielowi w głowie.
Jeśli miałby rację, to… to nareszcie by się dowiedział, dlaczego to akurat on został wybranym.
Ale to nie mogło być tak, to niemożliwe!
Myśli jakby zamarły, rozwiały się i Nataniel nie zdołał ich pozbierać.
Rune? Rune powiedział, że gdyby Nataniel poznał słabość Tan-ghila, to by to sparaliżowało jego zdolność do działania.
I tak właśnie stało się teraz!
Nie! Nie, nie, nie! Wszystko w Natanielu się burzyło, wszystko protestowało. Nie chciał tego, nie mógł.
Ale przekonanie, że to jednak prawda, narastało. Stawało się coraz klarowniejsze. To mogło być możliwe!
W tym samym momencie, kiedy Nataniel wyraźnie sformułował swoją myśl, Tengel Zły wydał z siebie ryk przerażenia. Dygocząc ze strachu wysłał w stronę Nataniela kolejną porażającą błyskawicę.
Tym razem jednak Wybrany z Ludzi Lodu zdążył uskoczyć i błyskawica trafiła w górską ścianę, krzesząc snopy iskier.
Przecież ja sam też to potrafię, pomyślał Nataniel. Czyż nie pochodzę z czarnych aniołów, podobnie jak Marco? Przecież to jest Marca specjalność!
Władczo wyciągnął rękę w stronę Tan-ghila i wypuścił z niej syczące, niebieskie płomienie, które trafiły potwora między oczy. Tengel szarpnął się w tył, ale natychmiast musiał się wyprostować. Wrzeszczał przejmująco, płaczliwie i zarazem wściekle, ale wcale nie z bólu i nie ze strachu przed błyskawicami Nataniela, lecz z dzikiego przerażenia, że wszystko zmierza ku końcowi. Jego słaby punkt zostanie lada moment ujawniony!
– Czego się boisz? – syknął Nataniel. – Nie sądzisz chyba, że ja stworzyłem jakieś zagrożenie dla ciebie? Nigdy w życiu nie chciałbym mieć z czymś takim do czynienia!
Tengel trochę się uspokoił. Wciąż jednak stał tak, jakby gotował się do skoku, szarpał się i wyrywał, by wyzwolić się z magicznych kajdan.
Do uszu Nataniela dotarł inny głos. Głęboki, bardzo piękny i melodyjny głos, który mówił:
– Natanielu! Oczekuję, że dasz sobie z tym radę.
Lucyfer! Mój Boże, myślał Nataniel w popłochu. Co to się dzieje?
Poczuł zimny dreszcz na plecach, skulił się gwałtownie.
– Ale Marco – wyjąkał. – Marco jest silniejszy ode mnie.
Głos powrócił:
– Marco nie dałby sobie z tym rady, wiesz dobrze. Jesteś jedynym, który może się tego podjąć, na całej ziemi nie ma nikogo drugiego. Szukaj wsparcia u Ellen, ona jest dla ciebie dobra. I rób to, do czego zostałeś wybrany!
– Ale to nieludzkie żądanie! Jak się to wszystko może skończyć?
– Musisz! Od ciebie zależy, jaką metodę wybierzesz, ale to musi zostać wykonane. Powinieneś także wiedzieć, że Shira jest gotowa. Znajduje się teraz bardzo blisko ciebie. Wezwij ją, gdy tylko przełomowa chwila nadejdzie.
Gwałtowny zimny dreszcz wstrząsnął Natanielem.
Nigdy mi się to nie uda, nigdy, oni muszą to zrozumieć!
Psy piekielne miały wieki kłopot z utrzymaniem w miejscu zdesperowanego Tan-ghila. Zdawał się nie zwracać uwagi na ich groźne pomruki i ukąszenia, był tak przerażony, że po prostu przestał je dostrzegać.
Nataniel ponownie słyszał głos Lucyfera:
– Tylko Tan-ghil może się zbliżyć do naczynia z wodą zła, tylko on może oczyścić naczynie z otaczającej je skorupy. Ale najpierw musi zostać osłabiony, Natanielu. Musi zostać osłabiony za pomocą tego, co już teraz wiesz, w przeciwnym razie Shira nie zdąży na czas wypełnić swojego zadania, bo on szybciej dopadnie do wody.
Nataniel jęknął z przerażenia i bezsilności.
– Ale przecież to są sprawy, nad którymi ja nie panuję. Zresztą moje siły już się wyczerpały, roztrwoniłem wszystkie.
– Nigdy nie powinieneś był się dowiedzieć, na czym polega słabość Tan-ghila, to niebezpieczne dla ciebie. Ale my mamy tylko ciebie, Natanielu! Jesteś jedynym, który jest w stanie tego dokonać. Ty i wspierające cię myśli Ellen. Ufam ci, mój drogi, taki bliski krewniaku!
Głos rozpłynął się w powietrzu.
Tengel znowu posłał w stronę Nataniela swój trujący obłok, ale on zdawał się tego nie zauważać, zresztą obłok i tak chybił. Wyglądało na to, że psy piekielne są na tę truciznę całkowicie niewrażliwe.
Nataniel miał własne ogromne zmartwienie, które teraz pochłonęło go bez reszty. Co oni sobie myślą? Czego oni ode mnie oczekują? Teraz wiem, że Rune miał rację, i Lucyfer również. Nigdy nie powinienem był się tego dowiadywać, bo teraz będzie mi tysiąc razy trudniej wykonać zadanie. Ale to i tak by się nie udało. Nigdy, w żadnych okolicznościach!
O, pomóż mi, Ellen, pomóż mi! W ogóle nie mam pojęcia, jak się zabrać do tego beznadziejnego zadania. To wszystko to jednak wielka i ponura groteska!
Tym razem w Kosmosie panowało milczenie. Ellen raz czy dwa zdołała nawiązać z nim kontakt telepatyczny przy ich dawniejszych wspólnych pracach, teraz jednak widocznie była zajęta czym innym, bo zupełnie nie reagowała na jego wysiłki. Albo może on był zbyt wstrząśnięty, by wysyłać dostatecznie silne sygnały do niej? To ostatnie było znacznie bardziej prawdopodobne.
Na firmamencie nie pokazała się ani jedna gwiazda, księżyc też nie świecił. Niebo zaciągnęło się cienką warstewką chmur, jakby chciało zasłonić swoje gwiazdy i swój księżyc przed tym, co działo się w pewnej górskiej kotlinie na nieprzyjemnie zimnej ziemi.
Tengel Zły miotał w Nataniela wściekłymi przekleństwami, życzył mu śmierci, najgłębszych upokorzeń i temu podobnych kar. Wybrany z Ludzi Lodu jednak tego nie słuchał.
– Nie – jęczał z cicha. – Nie, nie, nie! Ja nie mogę, ja nie chcę!
Ale cały świat, ten świat, który żądał od niego tak wiele, odwrócił się od niego plecami.