ROZDZIAŁ V

Tova pozwoliła sobie nawet na cichy, pośpieszny chichot.

– Mam na myśli Ludzi z Bagnisk… Oni przywrócili życie Lynxowi, zrobili to dla Tengela Złego i dla samych siebie, żeby zdobywał im ludzi. A tymczasem dostali jedynie duchy i demony! Musiało ich to okropnie złościć.

– No, paru różnych drani też wpadło w ich łapy – przypomniał Gabriel. – Ale rzeczywiście, nie były to żadne tłumy.

Nataniel nie brał udziału w rozmowie, a kiedy zobaczyli jego twarz, umilkli. Ellen jeszcze nie odnaleziono.

Ellen, która znajdowała się tutaj najdłużej ze wszystkich. Wkrótce poczuli silny powiew i zostali odepchnięci od światła.

– Musimy podejść tak blisko, jak to możliwe! – krzyknął Nataniel do Marca.

Przedzierali się pod wiatr jak podczas burzy. Specjalnie blisko nie podeszli, mogli jednak zobaczyć, jak duży jest otwór, i dostrzec skalne występy po obu jego stronach.

– Na prawo widzę spory nawis! – zawołał Marco, żeby przekrzyczeć wichurę. – Będą się mogli pod nim schronić nasi przyjaciele. Lewa strona jest za bardzo otwarta, tam nie zdołaliby się utrzymać, prąd powietrza zepchnąłby ich w głąb pustej przestrzeni.

– Wszystko dobrze – wtrąciła Tova. – Tylko jak my się tam dostaniemy?

Wściekły sztorm narastał. Było oczywiste, że bliżej otworu nie zdołają już podejść. Ale teraz wszyscy widzieli wyraźnie, że w centrum czerwonego ognia coś jest.

– Demonie Wichru! – zawołał Nataniel. – Czy potrafisz zlekceważyć wiatr i zbliżyć się do ognia?

– Do pewnego stopnia chyba mogę – odparł demon. – Spróbuję. Ale do samego otworu nie uda mi się zbliżyć.

– Rozumiem.

Tova wpadła na świetny pomysł.

– Wiecie co? Kiedy zobaczyłam to czerwone światło, coś mi przyszło do głowy. Ogień! Ogień i powietrze zamykają nam drogę i żeby pójść dalej, musimy je pokonać. Ale czy rzeczywiście pokonać? Czyż duchy czterech żywiołów z Taran-gai nie stoją po naszej stronie? Czy nie możemy poprosić ich o pomoc?

– Tutaj? – zapytał Nataniel sceptycznie. – To jest terytorium Tengela Złego. I Ludzi z Bagnisk.

– Ale oni żywią respekt wobec Ducha Ziemi, przypomnij sobie!

– Tak, masz rację – zamyślił się Nataniel.

– Przecież i tak musielibyśmy czekać na zmianę kierunku prądu powietrza. Ale czy mamy na to czas? I co się wtedy stanie? Zostaniemy wepchnięci prosto w to czerwone światło. A tam coś stoi, wszyscy to widzimy. Głowę bym dała, że zderzymy się z tym czymś, nie uda nam się tego wyminąć.

– Ostrożnie z szafowaniem głową, już ci mówiłem – ostrzegł Nataniel. – Zbyt chętnie ją oddajesz. Ale masz rację, tego czegoś w otworze nie wyminiemy.

– To wygląda na coś w rodzaju zamknięcia – powiedział Marco – ale co to dokładnie jest, trudno powiedzieć. Światło mnie oślepia.

Kiedy tak rozmawiali, wbrew swej woli zostali odepchnięci od tajemniczego wejścia, czy może raczej – wyjścia, i musieli z całych sił się opierać, żeby podstępny ciąg powietrza nie wessał ich z powrotem w głąb Wielkiej Otchłani i żeby znowu nie zaczęli krążyć po tej bezkresnej przestrzeni. Kilkakrotnie zdarzyło się, że ktoś odłączył się od grupy, i wówczas mieli poważne trudności, by go ponownie do siebie sprowadzić.

– Powinniśmy spróbować z Ogniem i Powietrzem – zdecydował w końcu Nataniel. – Wszystko dobre, co pomoże nam oszczędzić trochę czasu. Orin, ty pochodzisz z Taran-gai, będziesz musiał nam pomóc.

Wszyscy, łącznie z demonami, skoncentrowali się na wezwaniu duchów żywiołów. Nagle Demon Wichru zawołał:

– Czuję, że pokonam prąd powietrza!

Nataniel i Marco spróbowali również.

– Opór nie jest już taki silny – stwierdził Marco zdumiony. – Chodźcie, trzeba się spieszyć!

– Dziękujemy ci, Duchu Powietrza! – krzyknęła Tova w pustą przestrzeń, a wszyscy inni również powtarzali chórem podziękowania.

– Czas najwyższy, żeby stąd wyjść – powiedział Gabriel. – Mój reflektor gaśnie, baterie się wyczerpały.

– Musimy oszczędzać pozostałe – rzekł Marco. – Zresztą teraz ogień oświetla nam drogę.

W dalszym ciągu bardzo trudno było posuwać się pod prąd, ale jednak okazało się to możliwe. Tova zastanawiała się, czy zostało jej na głowie jeszcze chociaż kilka włosów, stwierdziła tylko, że ubranie powiewa w strzępach. Nataniel stracił koszulę pożyczoną od Iana. Ale do otworu dobrnęli!

Wylądowali po jego prawej stronie. Tutaj sztorm nie docierał; jedyne, co odczuwali, to powietrzny prąd w wielkim pędzie przechodzący obok nich i z hukiem wpadający do pustej przestrzeni.

– Zostańcie tutaj – polecił Nataniel. – Cokolwiek by się działo, nie podchodźcie za blisko do tych skał, które osłaniają was przed wichrem! Marco i ja spróbujemy podejść do ognia. Demonie Wichru, ty pójdziesz z nami! Orin także, na wypadek gdybyśmy musieli znowu wzywać na pomoc duchy Ognia i Powietrza.

Kiedy wymieniona czwórka się oddaliła, reszta zebranych poczuła się opuszczona i zagubiona. Zarówno Tova, jak i Gabriel byli urażeni. Marco i Nataniel powinni byli zabrać ich ze sobą. W głębi duszy jednak oboje wiedzieli, że bardziej by tam przeszkadzali, niż pomagali.

– A co się stanie z tymi biedakami, którzy nadal krążą w pustce? – zastanawiał się Ian. – Nie ma teraz nikogo, kto by ich odnalazł i wyprowadził.

Tovę to również martwiło. I nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł.

– Wszyscy, którzy mogą się nie liczyć z wiatrem, poszli. Ale zastanawiam się… Zastanawiam się, czy my, którzy tu zostaliśmy, nie mamy dość sił, by ponownie wezwać duchy z Taran-gai…

Tova myślała o tym, że owe duchy z pewnością chciałyby mieć nowych wyznawców, bo przecież już dawno zostały opuszczone przez wszystkich, którzy w nie wierzyli. Jedynym żywym stworzeniem był w istocie Tengel Zły. Jego zaś najchętniej by pokonały. Tova pamiętała o obietnicy, jaką złożyła w Górze Demonów, że mianowicie ona i wszyscy żyjący potomkowie Ludzi Lodu zachowają wiarę w duchy żywiołów.

Wyjaśniła swoim przyjaciołom, o co jej chodzi, i oni się z nią zgodzili.

Ponownie skoncentrowali się wszyscy, blisko dwadzieścia istot, na jednej prośbie: żeby duchy Taran-gai zechciały być tak dobre i zebrały tych, którzy krążą jeszcze w Wielkiej Otchłani, oraz sprowadziły ich pod ten skalny nawis. To była wielka prośba, nikt jednak nie wątpił, że duchy potrafią dokonać takiej sztuki.

Potem mogli już tylko czekać i mieć nadzieję, że ich modlitwa zostanie wysłuchana.

Nataniel i Marco oraz ich towarzysze, Orin i Demon Wichru, okrążyli skalny nawis. Natychmiast prąd powietrza uderzył w nich z taką siłą, że omal nie rozlecieli się na wszystkie strony, a huk był okropny. Szeptali ciche prośby do duchów Taran-gai, by zechciały jeszcze raz im pomóc, nie mając pojęcia, że grupa przyjaciół, których zostawili po tamtej stronie skał, prosi duchy o jeszcze inną przysługę.

Ale siła wiatru zmalała, więc mogli podejść bliżej otworu, powoli i ostrożnie, z wielkim wysiłkiem, jednak zdążyli się już nauczyć w ciągu ostatnich złych dni, że niczego nie dostaje się za darmo.

– Tu nie ma żadnego ognia! – zawołał Nataniel, przekrzykując wichurę. – W każdym razie nie w zasięgu wzroku.

– Światło wypływa od dołu – odparł Marco. – Ale jak głęboko znajduje się jego źródło, trudno powiedzieć. A co to za dziwny dźwięk słyszymy?

– Tutaj jest wyraźnie cieplej – powiedział Orin. – Więc chyba jednak jakieś źródło ciepła gdzieś istnieje.

– Z pewnością – zgodził się Nataniel. – Ale, nie…

– Co to zamyka przejście? – wtrącił demon równie zdziwiony.

Przedzierali się teraz przez otwór; kawałek po kawałku pokonywali go z wielkim wysiłkiem. Każdy centymetr był osiągnięciem.

Nagle Marco przystanął. Trzymał się mocno skalnej ściany i, podobnie jak pozostali, uważnie wpatrywał w ognisto czerwone światło przed sobą.

– Stoi tam coś wysokiego – powiedział z wolna. Musiał osłaniać oczy, a i tak z trudem spoglądał w blask. – A sam otwór jest taki wąski, że nie uda nam się bokiem wyminąć tego czegoś, co stoi pośrodku.

Trwali tak przez jakiś czas, nie pojmując, co takiego mają przed sobą. Orin nieustannie powtarzał prośby do Ducha Ognia i Ducha Powietrza, by im pomogły. Nadal nie wiedzieli nic o pomocy, jaką czekający pod nawisem otrzymali od Ducha Powietrza, dopóki Marco nie zauważył niewielkiej grupki Demonów Nocy zbliżających się do otworu i nie pokazał ich swoim towarzyszom. Nataniel natychmiast polecił, by się zatrzymali i poczekali na rozwój wydarzeń.

W napięciu przyglądali się temu, co działo się za nimi. O ogniu i tajemniczym zamknięciu na razie zapomnieli.

– A to co takiego? – wrzasnął Orin. – Tam przecież widzę Vassara! Och, Vassar, mój braciszku!

Mało brakowało, a Orin byłby się rozpłakał, gdy zobaczył, że Vassar ląduje na skalnej półce niedaleko otworu. Nie mogli na razie paść sobie w ramiona, lecz radość obu była ogromna.

Poczekali jeszcze trochę. Nataniel wpatrywał się przed siebie z wyrazem nieśmiałej nadziei w swoich żółtych oczach.

– Tamci musieli coś zrobić – powiedział Marco. – To się nie stało tak samo z siebie.

– Wiecie, co myślę? – zapytał Orin. – Myślę, że oni poprosili o pomoc Ducha Powietrza!

Marco i Nataniel popatrzyli na niego z uwagą. Obaj równocześnie stwierdzili, że są tego samego zdania.

– Dzięki ci, Orin, za duchy Taran-gai! – wykrzyknął Marco. – Ty znasz je najlepiej, przekaż im więc nasze pozdrowienia i podziękuj najserdeczniej w naszym imieniu. Przekaż im nasz najwyższy szacunek!

– Wracamy na skalny występ! – oświadczył Nataniel gorączkowo. – Musimy zobaczyć, czy wszyscy się już zebrali.

Marco się wahał.

– Czy myślisz, że mamy na to czas? – zapytał, ale kiedy zobaczył oczy Nataniela, skinął głową. – Dobrze, ja też bym chętnie zobaczył, kto jeszcze przybył. Idziemy!

W nierównych odstępach czasu pojawiali się wciąż nowi przybysze. Wszyscy byli uszczęśliwieni, wielu szlochało z radości, rozgrywały się wzruszające sceny powitań.

Wtedy Marco postanowił rozproszyć smutne myśli swego przyjaciela stwierdzeniem, nad którym od dawna się zastanawiał:

– Natanielu, zdaje mi się, że chyba zbyt pospiesznie przerwałeś dyskusję z Ludźmi z Bagnisk na temat tego, jak im się udało ponownie ożywić Lynxa.

– Masz rację – zgodził się Nataniel. – Ale akurat wtedy nie miałem siły rozmawiać o tym nędzniku. Zgadzam się jednak, ta sprawa pozostaje dla nas zagadką. Dlaczego Haarmann-Lynx tak się bał ciemnej wody?

– No właśnie, to mnie bardzo ciekawi – rzekł Marco, podczas gdy jeden z demonów Silje elegancko wylądował na skalnej półce i został z radością przyjęty przez swoich pobratymców. Nie wszyscy z taką gracją siadali na skale, niektórzy spadali dosłownie na łeb, na szyję, więc wcześniej zebrani musieli się bardzo starać, żeby powracający nie robili sobie krzywdy.

– Mogę wam pomóc w rozwianiu waszych wątpliwości – powiedziała Halkatla, która przysłuchiwała się rozmowie Marca i Nataniela. Halkatla nieustannie trzymała się w pobliżu Marca, który był jej wielkim, chociaż nieosiągalnym idolem.

– Słuchamy cię, Halkatlo – powiedział przyjaźnie, a w jej oczach natychmiast pojawił się jakiś pieszczotliwy wyraz, który sprawiał, że wyglądała dosyć niemądrze.

Sama się domyślała, że powinna sprawiać wrażenie osoby bardziej przytomnej, bo powiedziała nieoczekiwanie ostro:

– Byłam kiedyś w pobliżu, gdy Lynx przybył, żeby uzupełnić swoje siły. I wtedy oczywiście nasłuchiwałam uważnie i przypatrywałam się na ile mogłam przez szczeliny w tym naszym ziemnym więzieniu.

– Tak? No to świetnie, Halkatlo! – zawołał Nataniel z ożywieniem.

Marco z zadowoleniem stwierdzał, że nieustanny lęk przyjaciela o Ellen ustąpił miejsca zainteresowaniu innymi sprawami.

To oczywiste, że zbyt wiele nie mogłam zobaczyć – mówiła Halkatla, uradowana, że zwróciła na siebie uwagę. – Ale jeden z Ludzi z Bagnisk został gdzieś wysłany, zniknął w ciemnościach, a ten obrzydliwy Lynx sprawiał wrażenie bardzo udręczonego, jęczał, pocił się i był strasznie niecierpliwy. W końcu tamten wrócił i przyniósł maleńką bryłkę ziemi, którą trzymał z daleka od siebie na płaskim, podłużnym kamieniu, jakby się jej śmiertelnie bał, a Lynx zapytał, czy zebrał tę ziemię w odpowiednim miejscu; wysłannik to potwierdził. Wtedy Lynx wyciągnął rękę, by wziąć kamień, ale zatrzymał się w pół drogi i raz jeszcze zapytał, czy ziemia została zebrana z miejsca możliwie najbliżej naczynia. Człowiek z Bagnisk pokazał rękami odległość miejsca, skąd wziął ziemię, od punktu, w którym spoczywa naczynie. Pokazywał co najwyżej łokieć.

– Popatrz! To bardzo interesujące! Mów dalej, Halkatlo!

– Lynx wziął kamień, przyglądał mu się przez chwilę, po czym całą grudkę ziemi włożył do ust i połknął wszystko razem. Nie, to znaczy kamienia nie połknął, tylko grudkę ziemi. Kamień natomiast Ludzie z Bagnisk głęboko zakopali.

Nataniel i Marco spoglądali po sobie.

– Nie myślę, że ten kamień jest niebezpieczny – powiedział Marco.

– Ani ja – potwierdził Nataniel. – Dzięki, Halkatlo. Jesteś nieoceniona! Wiemy teraz, że Lynx czerpał swoją siłę z zarażonej ziemi, znajdującej się bardzo blisko naczynia z wodą zła. Znakomicie!

– To znaczy, że zło w wodzie zawarte może zakazić otoczenie, ale tylko to najbliższe. I nie sądzę, że to woda wypłynęła z naczynia, chyba nie, bo w takim razie Tan-ghil nigdy by nie pozwolił, żeby ktoś tego spróbował. Po prostu obecność wody wpłynęła tak na okolicę i to wystarczyło, by można było ożywić Lynxa i utrzymywać go przy życiu. Ja myślę, że Tengel Zły robił to już w latach dwudziestych. Kiedy Lynx został ścięty i pogrzebany, Tan-ghil pchnął posłańca po Ludzi z Bagnisk, których znał z Doliny Ludzi Lodu. Jest ich tu pełno wszędzie pod nami, ale w normalnych warunkach nie mogą nam nic zrobić. To oni spreparowali Haarmanna według własnego pomysłu, na swoje podobieństwo, że tak powiem, wypełnili go tą szarą metaliczną substancją, a niedawno znowu został wskrzeszony do życia za pomocą zatrutej ziemi. Po to, by służyć Tan-ghilowi.

Marco skinął głową. Przez cały czas, kiedy rozmawiali, na skalnej półce pojawiali się wciąż nowi przyjaciele i pomocnicy, wszyscy bardzo serdecznie witani.

Nikt się nie zastanawiał, w jaki sposób zdołają się wydostać na wolność. Znajdowali się wśród swoich i to było w tej chwili najważniejsze.

I nagle wydarzyło się coś całkiem nieoczekiwanego, chociaż, szczerze mówiąc, powinni byli to przewidzieć: Otóż wśród zgromadzonych na skalnej półce znalazły się trzy całkiem obce demony, nigdy jeszcze takich nie widzieli. Nie przybyły wszystkie razem, jeden pojawił się wraz z Demonami Nocy, dwa pozostałe w jakiś czas potem – same.

To demony zodiaku, wyjaśnił Tacritan, który należał do dalekich krewnych nowo przybyłych.

Wszystkie trzy były dość zaskoczone tym, że w Otchłani znajdują się jeszcze inne istoty poza nimi. Musiały opowiedzieć swoje dzieje i okazało się, że krążyły po pustych przestrzeniach od czasu, kiedy Tengel Zły mieszkał jeszcze w Dolinie Ludzi Lodu. Zesłał je tutaj ze złości, bo nie chciały być mu posłuszne.

Po chwili wylądowało na skale jeszcze pięć obcych istot, a były to duchy dawno zmarłych ludzi. Niektórych Tengel spotkał podczas swoich wędrówek na południu Europy, inni stanęli na jego drodze, kiedy wyszedł na krótko ze swojej kryjówki tuż przed pierwszą wojną światową. Przeszkadzali mu, więc ich zamordował, a dusze zesłał tutaj. Teraz mogli nareszcie odetchnąć z ulgą.

– A w takim razie on musiał zsyłać żyjących ludzi do Otchłani od bardzo dawna – szepnęła Tova zaszokowana. – Myślę, że są tu jakieś istoty, które krążą w pustej przestrzeni od setek lat!

– Żyjący ludzie prawdopodobnie bardzo szybko opadali na dno – wtrąciła dyskretnie Villemo. I kiedy to mówiła, nie patrzyła na Nataniela.

Nagle w tłumie ktoś głośno zawołał.

Do skały zbliżyły się dwa wielkie, budzące grozę monstra, podobne do zwierząt, o rozpalonych oczach, wilczych paszczach, porośnięte gęstą, długą sierścią. Szczerzyły zęby i warczały na zebranych.

Wszyscy uskoczyli w bok, tylko Marco podszedł do potworów.

– Poznaję was – powiedział spokojnym głosem. – Jesteście piekielnymi psami, wilki czarnych aniołów weszły kiedyś w konflikt z takimi jak wy, ale trudno było z wami wygrać. Natanielu, chodź, pomóż mi je poskromić!

Nataniel podbiegł natychmiast. Wszyscy widzieli, jak w półmroku lśnią korony z Czarnych Sal.

Potwory skuliły się i nadal cicho warczały.

– Witajcie, psy królestwa, którego nie znamy! – zawołał Marco. – Domyślam się, że jesteście tu od dawna i że wycierpiałyście wiele. Dlaczego Tan-ghil ukarał was tak bardzo i w taki głupi sposób, nie wiem, ale wiem, że my wszyscy, którzyśmy się tutaj zebrali, możemy go chyba pokonać i złamać jego władzę. Prosimy was zatem, nie atakujcie stworzeń, które się tutaj znajdują, lecz stańcie po naszej stronie. Tylko w ten sposób będziemy mogli się stąd wszyscy wydostać. Wy także.

Obietnica wyjścia na zewnątrz nie była niczym poparta, ale co innego mógł Marco powiedzieć?

Bestie leżały przyczajone, gotowe do skoku, co najmniej na trzy metry długie, szczerząc okropne kły i pazury wielkie jak cała ludzka ręka.

Gabriel był zielonoblady, kiedy szepnął cichutko do Tovy:

– A ja myślałem, że piekło nie istnieje!

– Bo też i nie istnieje. One się tylko tak nazywają. Ale jest tak, jak Marco powiedział: My nie znamy ich królestwa i Bóg jeden wie, gdzie się ono może znajdować.

– W jakimś okropnym miejscu, możesz być pewna – powiedział Gabriel. – Zobacz, Nataniel się do nich zbliża! On chyba nie ma dobrze w głowie!

– Nataniel ma swoje zdolności – mruknęła Tova. – Myślę, że byłby w stanie je zmusić, by jadły mu z ręki.

To akurat była chyba przesada, bo potwory warczały i szczerzyły kły. Mimo to nie atakowały. Nataniel przemawiał do nich długo, wszyscy słyszeli jego łagodny, ciepły głos, ale słowa do nich nie docierały.

Po chwili zwrócił się do zebranej na skale gromadki i powiedział:

– Teraz one są usposobione neutralnie, uważają, że możemy im się przydać, wiedzą, że to dzięki nam tutaj się znalazły i mogą odpocząć po tym wiecznym kręceniu się w kółko. Pojęcia nie mamy, kiedy ani w jakich okolicznościach spotkał je Tengel Zły. Zresztą równie dobrze mogła to być jedynie jego duchowa siła z jakiegoś powodu na nie zirytowana. Bądźcie jednak ostrożni, one nie należą do naszych najserdeczniejszych przyjaciół. To dumne zwierzęta, prawie tak dumne jak tygrysy. I równie niebezpieczne!

– Ja bym raczej powiedziała: potwory – mruknęła Tova do Gabriela, a on, przerażony, skinął głową.

Tymczasem dołączali do nich coraz to nowi przybysze, ale nie było wśród nich nieznajomych, wszystkich spotkali w Górze Demonów.

W końcu jednak potok ustał i Nataniel zaczął liczyć zebranych.

Ku niezmiernej radości Jahasa pojawiła się też Estrid. Stawiły się wszystkie Demony Nocy, a było ich dziewiętnaście. Tak je cieszyło to spotkanie, że zapomniały, iż mają wyglądać jak uosobienie wszelkich nieszczęść. W komplecie były też demony Silje oraz demony Ingrid. Przybył również Tajfun wraz z innymi Demonami Wichru, włączając tego, który towarzyszył Natanielowi i Marcowi.

Na skalnej półce zrobiło się cicho. Bardzo cicho.

– Nie zjawił się Tamlin – powiedział w końcu Gabriel.

– Brak też jednego z moich – dodał Tajfun.

Nataniel nie odzywał się ani słowem. Twarz miał bladą, ściągniętą, oczy mu wpadły i utraciły tę swoją lśniącą, żółtą barwę.

Można powiedzieć, że przybyli wszyscy.

Wszyscy prócz Ellen.

Загрузка...