ROZDZIAŁ IX

Na hali trzej Ludzie z Bagnisk patrzyli na połamane nogi Tengela Złego z udawanym współczuciem.

– Ach, ach – wzdychał jeden z nich. – Jak to musi naszego szanownego władcę i pana boleć! Moglibyśmy z łatwością uleczyć te szanowne rany, bo mamy bardzo dobre remedia na takie rzeczy, ale łańcuchy, z łańcuchami nie możemy zrobić nic, choć nas to naprawdę bardzo martwi!

Wcale jednak na zmartwionych nie wyglądali. Wyjmowali jakieś medykamenty z woreczków i glinianych naczyniek. Przeważnie te ich leki przypominały nawóz i z pewnością zawierały mnóstwo minerałów, mieli też różnego rodzaju suszone zioła.

– Piekło, szatani! – syczał co chwila Tengel Zły, a w końcu wrzasnął na cały głos: – Shama! To ty panujesz nad śmiercią, przeklęty grabarzu! Przyjdź tu natychmiast i przerwij te cholerne spektakle nad moimi nogami. Przyjdź, przyjdź do mnie, a dostaniesz mnóstwo pokrytych smakowitym mięsem kości!

Shama jednak dość miał już walki z Ludźmi Lodu. Zdobyli sobie zbyt potężnych sprzymierzeńców. Nie podobało mu się zwłaszcza, że duchy czterech żywiołów z Taran-gai tak im pomagają.

Więc Shama udawał, że nie słyszy wołania. Wolał wrócić do Taran-gai i ułożyć się z powrotem do snu.

Gdy nikt nie przychodził, by mu pomóc, Tengel Zły popatrzył przebiegle na Ludzi z Bagnisk.

– Nie mogę się poruszać na tych połamanych giczołach, nie zrobię nawet kroku do przodu, a właśnie teraz okropnie mi się spieszy… – Nie chciał głośno powiedzieć, że gra toczy się o jego egzystencję. Nie mógł tracić twarzy wobec tych gadów! – Powiadacie, że moglibyście wyleczyć moje rany?

– Jesteśmy dosyć biegli w tej dziedzinie i niektórzy wysoko nas cenią.

– Czy umiecie też składać połamane kości?

– To właśnie zamierzamy uczynić, prześwietny panie i władco!

– Znakomicie! A zatem uwolnijcie moje nogi! Zabierzcie te ciężary i ponownie złóżcie kości!

Ludzie z Bagnisk odsunęli się nieco, ale nie za bardzo.

– Wasza Wysokość będzie troszeczkę niższa, bo musimy wyrzucić cały ten fragment, który został zmiażdżony. Odłamki kamieni wbiły się w kość.

– Do dzieła!

Sadystyczna radość rozjaśniła blade twarze. Zakapturzone postacie bezzwłocznie przystąpiły do operacji.

– Au! – wrzasnął Tengel Zły. – Przecież wy mnie rozpiłowujecie na kawałki!

– To absolutna konieczność, o błogosławiony!

Błogosławiony zastanawiał się przez chwilę, w końcu dał za wygraną.

Ludzie z Bagnisk rzeczywiście okazali się biegłymi chirurgami. Po pewnym czasie cokolwiek skrócony Tengel Zły mógł stanąć o własnych siłach i z triumfem we wzroku patrzeć na leżące obok kamienne łańcuchy.

Ten drań Lucyfer powinien to zobaczyć! Tan-ghil pokonał ich wszystkich, upadłego anioła również. Drżyj świecie, bo oto zaraz nadejdzie twój władca! Niech no tylko napiję się mojej wody!

Pomknął przez porośnięte trawą zbocze nie troszcząc się o to, by podziękować uzdrowicielom. Oni patrzyli w ślad za nim z fałszywymi, złośliwymi uśmiechami.

Tengel Zły przeleciał koło miejsca, w którym ziemia została skażona, i w biegu skonstatował, że od ostatniego razu zatrucie się spotęgowało.

– Krzepka woda! – mruknął zadowolony.

Nigdzie nie widział żadnego z wybranych Ludzi Lodu. Prawdopodobnie tak daleko nie doszli, pomyślał z nienawiścią. Albo nie udało im się znaleźć miejsca. A może po prostu zrezygnowali?

Tchórzliwe kreatury! Paskudztwa! Czy oni sobie naprawdę wyobrażali, że mogą mu wypowiedzieć wojnę?

Jeszcze kawałeczek i władza nad światem na zawsze będzie w jego rękach.

Dotarł do tego otwartego niewielkiego placyku pomiędzy skałami, to znaczy do „miejsca Sunnivy”, wysoko pod szczytami, ponad opuszczoną przez wszystkich doliną. Tak bardzo się spieszył, że nie zauważył czegoś bardzo wyraźnego: śladów stóp na śniegu. Tengel Zły patrzył wyłącznie przed siebie, był jak opętany myślą, że oto znajduje się w drodze do swego naczynia i do swojej wody!

Siedemset lat minęło od czasu, kiedy był tu osobiście po raz ostatni.

Wszystko wyglądało dokładnie tak jak wtedy.

Ale nie spodziewał się przecież, że będzie inaczej, siła jego myśli nieprzerwanie trzymała w dolinie straż.

Dopiero kiedy zbliżył się do kamiennej płyty zakrywającej kryptę, zauważył, że ktoś tu przed nim był. I to całkiem niedawno! Wszędzie widać było ślady stóp. Mnóstwo śladów pozostawionych przez wiele stóp, a także odciski rąk, które dotykały kamiennej płyty.

To musieli być Ludzie z Bagnisk.

Ale czy oni pozostawiają ślady?

Głupstwo! Z pewnością zostawiają, nigdy nie miał czasu się nad tym zastanawiać.

Tengel Zły bardzo dobrze wiedział, co trzeba zrobić, żeby odsunąć płytę. W chwilę później znalazł się w przypominającym kryptę pomieszczeniu o nagich ścianach.

Węszył dookoła.

Ktoś tu musiał być, Tengel wyczuwał to wszystkimi zmysłami.

Co, u…? Potknął się o coś leżącego na podłodze i o mało nie upadł. On, na tych swoich obolałych, świeżo poskładanych nogach! Co…?

Rogi! Wielkie, rozłożyste poroże! Rogi jaka, totem Ludzi Lodu, jakim cudem one się tutaj znalazły?

Oczywiście, teraz sobie przypominał. Rogi zniknęły z Doliny Ludzi Lodu wtedy, kiedy Jolin się zbuntował. Ludzie gadali, że Jolin zabrał ze sobą skarb. I rogi także. Więc one tutaj leżały przez cały czas? Nigdy by się nie spodziewał. Zatem Jolin tutaj je ukrył?

Tengel Zły niewłaściwie oceniał czas, wszystko mu się pomieszało, bo przecież Jolin opuścił Dolinę Ludzi Lodu na długo przedtem, zanim Tengel wpadł na pomysł, by stworzyć tę drogę do ukrytego naczynia z wodą zła. Teraz jednak był tak okropnie podniecony myślą, że zbliża się do kresu kłopotów, że nie przejmował się podobnymi drobiazgami.

Kilkoma prostymi gestami, mamrocząc pod nosem zaklęcia, bez wysiłku otworzył bramę w skale, tę, przez którą wybrani przeszli dmąc w rogi jaka.

Znalazł się we wnętrzu dużej krypty.

Znowu przeklinał fakt, że nie zabrał ze sobą naczynia z wodą zła, kiedy udawał się na południe. Ale przecież dobrze wiedział, że nie mógł tego uczynić. Już wtedy naczynie było bardzo niebezpieczne, paliło i niszczyło wszystko w pobliżu. Był zmuszony je ukryć.

A kryjówka wybrana została znakomicie. Przez siedemset lat nikomu nie udało się jej ujawnić.

Na tej podłodze też coś leży?

Tengel kopnął jakiś przedmiot. Aha, to resztki skarbu Ludzi Lodu, tego skarbu, który ukradł Jolin!

Ale jak on zdołał tu wejść?

Co tam, to było tyle setek lat temu, że teraz nie ma już najmniejszego znaczenia.

Naczynie, naczynie, to jego jedyna myśl. Był tak podniecony, że aż dygotał. Jest na miejscu i dotarł tu jako pierwszy. A tamci, ci jego głupi, przeklęci potomkowie zniknęli, wypadli z gry.

Świat należy do Tengela Złego! Za chwilę, za jedną krótką chwilkę napije się wody, po czym odzyska wspaniałą, niezwykłą urodę, odzyska młodość i wszystkie kobiety będą padać przed nim, będzie miał taką moc, że zdobędzie całe bogactwo świata, będzie miał wszystko, czego tylko zapragnie, ludzie będą przed nim pełzać…

Tengel Zły nie miał najmniejszych problemów z otwarciem następnej bramy. Wypowiedział magiczną formułkę Ludzi z Bagnisk i nie musiał ozdabiać swego ciała idiotycznymi malowidłami, to tylko jego potomkowie byli zmuszeni uciekać się do takich sztuczek. Najpierw on sam wybrał Sigleika, ale ten kretyn nie był w stanie opanować najprostszego zaklęcia. Dlatego Tengel Zły musiał spłodzić syna, Targenora, który miał zostać jego prawą ręką. Tylko że on też zdradził Tan-ghila, i to tak okropnie, że trzeba było gada zabić.

W porządku, teraz Tan-ghil znakomicie radzi sobie sam, jego długi sen dobiegł końca. Nieco dalej, w głębi tej groty czeka na niego dziewica…

Brama do Wielkiej Otchłani ustąpiła bez oporu. Tan-ghil wypowiedział odpowiednie zaklęcie, by wyjąca wichura nie wessała go do środka.

Genialny wynalazek, Wielka Otchłań! Rozpościerała się teraz przed nim… Ogromna, mroczna i…

I cicha?

Tu nie powinno być cicho! W każdym razie nie tak blisko wejścia!

Dopiero teraz Tengel Zły zaczął odczuwać coś w rodzaju niepokoju. Zbyt wiele rzeczy się nie zgadzało. Ta tak zdawałoby się pewna i zabezpieczona droga do jego tajemnej wody miałaby zostać przez kogoś odkryta?

To niemożliwe!

Nikt, nikt nie był w stanie złamać wszystkich jego pieczęci!

Skoncentrował całą swoją psychiczną siłę i starał się przejrzeć mrok.

Cisza nie była taka kompletna, jak mu się początkowo zdawało. Kiedy uszy przywykły do tego, co tu zastał, powoli zaczęły do niego docierać jakieś dźwięki. Zdławiony łoskot.

Otchłań wypełniał brunatny pył, który całkiem przesłaniał widok.

Co wyprawiają ci Ludzie z Bagnisk? Do czego oni zmierzają?

Bo przecież tylko oni mogą tu coś robić. Tylko oni i on wiedzieli o istnieniu tego nie-świata.

Siła psychiczna Tan-ghila przenikała wszystko, co przesłaniało widoczność.

Wielka Otchłań drżała w posadach, jakby miała się zawalić!

Dlaczego właśnie teraz? Co ci Ludzie z Bagnisk sobie myślą? Musi się jakoś z nimi porozumieć.

Poprzez obłoki ziemistego pyłu Tengel Zły zszedł na dno Otchłani.

Nikogo nie zastał. Ani jednego Człowieka z Bagnisk, chociaż powinni byli tam być. Tam mieli czekać na ofiary, które on sam i Lynx im posyłali.

I dlaczego żadne przeklęte dusze nie wirują w pustce?

Twarz Tan-ghila przybrała twardy, napięty wyraz, jakby została odlana z żelaza.

Tengel Zły mógł być śmieszny w tym swoim zadufaniu i swojej głupocie, ale był też bardzo niebezpieczny. Teraz okazało się, jaki naprawdę jest niebezpieczny. Tak jak istoty pozbawione poczucia humoru i zawsze ponure bywają niebezpieczne, kiedy poczują się urażone, a ich wielkość ośmieszona.

Z szybkością myśli zawrócił do głównej części Wielkiej Otchłani. Pomknął w stronę czerwonego światła.

Wciągał powietrze wolno i bardzo głęboko, rozwścieczony i zarazem zdumiony. Cały skalny taras tuż obok wejścia do czerwonego tunelu pełen był jakichś istot, ludzi, duchów, demonów i sam nie wiedział kogo jeszcze. Większość z nich zesłał do Otchłani Lynx. A poza tym… Poza tym… Tengel Zły omal się nie udławił własnym oddechem. Ci przeklęci wybrani! Oni są tutaj! To niebezpieczne! To piekielnie niebezpieczne!

I… O, nie! Tym razem posunęli się za daleko! Tan-ghilowi czerwone płatki zaczęły latać przed oczyma. W gromadzie znajdowała się też jego dziewica! Jego tajemny, absolutnie nieotwieralny zamek, strzegący dojścia do naczynia z wodą. Jakiś idiotycznie przystojny mężczyzna trzymał ją na rękach. Tengel Zły domyślał się, kim jest ten mężczyzna. To musiał być ów osławiony Marco, syn Lucyfera.

To jest… To jest… O zgrozo!

Tan-ghil o mało nie spłonął z gniewu i wściekłości. O, teraz dostaną za swoje! Już on im pokaże! Zetrze na pył wszystkich po kolei!

W środku całego zgromadzenia ktoś otoczony niebieskim światłem. A cóż to znowu za maskarada?

Nie zdając sobie z tego sprawy, ruszył przez Wielką Otchłań ku zebranym na skalnej półce. Nie unosił go żaden prąd powietrza, lecz mimo to Tengel Zły nie miał problemów z przemieszczaniem się. Od dawna umiał w pozycji wyprostowanej przesuwać się swobodnie w powietrzu. Teraz musiał pokonać znaczną odległość, lecz siła jego myśli znajdowała się daleko przed nim i kontrolowała wszystko, co się działo.

Ów przystojny mężczyzna oddał dziewicę innemu, a przed zebranymi pojawił się jeden z Ludzi z Bagnisk i dyskutował z nimi. O, dostanie mu się za to!

Nagle Człowiek z Bagnisk zniknął i cała ta zbieranina została znowu sama. Zaczęli kogoś wzywać, po czym w ścianie otworzył się jakiś długi korytarz. Co by to wszystko mogło oznaczać? Tengel Zły słyszał, co prawda, jacy potężni są ci Ludzie Lodu i ich pomocnicy, ale nigdy w to nie wierzył. Nigdy, aż do tej chwili.

Po raz pierwszy w życiu poczuł drżenie w piersi. A jeśli oni dotarli do celu przed nim, to co będzie?

Wciąż jeszcze miał do przebycia ogromną przestrzeń, lecz jego siła psychiczna sprawiała, że widział wszystko przed sobą.

Podzielili się na dwie grupy. Większa ruszyła w kierunku nowo otwartego tunelu, mieli zatem zamiar opuścić Wielką Otchłań? O, nie, nic z tego nie będzie, myślał. Pozostali, jeden, dwa, trzy, razem było ich sześcioro, poszli do…

Weszli do czerwonego tunelu!

I w tym momencie włączyli się Ludzie z Bagnisk. Ze straszliwym łoskotem zawaliły się dolne partie Wielkiej Otchłani. Sprasowane ściany zatrzęsły się, a osypująca się z nich ziemia wypełniła grotę.

Znakomicie, Ludzie z Bagnisk, pomyślał Tan-ghil. Tylko tak dalej, weźcie się za nich!

Tamtych sześcioro zniknęło, reszta chroniła się w tunelu. Kiedy ziemia się zatrzęsła, zaczęli uciekać w popłochu.

Tengel dygotał. Nad czym on się jeszcze zastanawia? Przecież tamta szóstka zmierza w kierunku czerwonego światła. A pieczęć została złamana!

Targały nim przerażenie i wściekłość. Jego siła psychiczna niczym strzała pomknęła w stronę czerwonego tunelu.

Nataniel szedł przodem.

– Rozpadlina z czerwonym światłem nadal istnieje – zauważył. – Ale zamknięcia już nie ma. Dzięki ci, Marco, że złamałeś pieczęć!

Nataniel umilkł skrępowany. Nikt z pozostałych się nie odezwał, Marco również milczał.

Przystanęli i spoglądali w dół rozpadliny.

– Nigdy się pewnie nie dowiemy, skąd płynie ten blask – powiedział Nataniel. Tan-ghil tak dobrze zna się na czarnej magii i ma tylu strasznych podwładnych, że ja nie zdołam tego zbadać. Ale mówiłeś, Marco, że to można z łatwością przekroczyć?

– Nie ma żadnego zagrożenia – zapewnił Marco. – Strumień ciepłego powietrza miał tylko zachować Tiili w takim stanie, w jakim tam przybyła.

Nataniel przekroczył rozpadlinę.

– Rzeczywiście, bez problemów.

I właśnie w tej sekundzie dopadła ich siła myśli Tengela Złego. Rozległ się trzask, z rozpadliny wysunęła się kamienna płyta i zamknęła przejście pozostałym.

– Natanielu! – krzyknęła Ellen. – Och, Natanielu, nie odchodź znowu ode mnie, nie, nie!

Tłukli pięściami i łomotali w tę ścianę, ale nic nie pomagało, była jak wtopiona w skałę.

Za nimi, w Otchłani, rozległ się huk spadających w dół mas ziemi, gwałtowniejszy niż kiedykolwiek przedtem.

Marco błyskawicznie ocenił sytuację.

– Nic nie możemy zrobić – powiedział. – Spieszmy się, z powrotem na półkę, i spróbujmy uciec ziemnym tunelem, zanim będzie za późno!

Nawet Ellen zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Ruszyli na złamanie karku, ciągnąc za sobą Gabriela, przebiegli po skalnej półce i wpadli do tunelu, gdzie ściany już zaczynały się rysować. Daleko przed sobą słyszeli wołania uciekających w panice swoich towarzyszy i przyjaciół.

Ian i Marco biegli na końcu, mając przed sobą Ellen, Tovę i Gabriela. Byle jak najdalej od mas ziemi, które waliły się z dudnieniem niemal tuż za nimi!

Bardzo szybko dogonili główną grupę.

– Szybciej! – wołał Marco, zanosząc się jak wszyscy gwałtownym kaszlem z powodu kurzu w powietrzu. – Szybciej, bo zostaniemy tu wszyscy żywcem pogrzebani!

Tunel gwałtownie opadał w dół, co w sposób naturalny pomagało im w biegu, ale też ziemia tutaj osypywała się szybciej i w większych ilościach. Zdążyli jednak stwierdzić, że ściany zawaliły się tylko w grocie, gdy ją opuścili, posuwali się w zasadzie bezpiecznym tunelem (dzięki ci, Duchu Ziemi!), a jedyne, co ich ścigało, to masy ziemi zsuwające się do tunelu z zawalonej groty.

Raz po raz ktoś się przewracał, ale natychmiast był przez towarzyszy stawiany na nogi. Nikogo nie wolno było porzucić. Halkatla miała tuż za plecami ziejącą paszczę jednego z psów piekielnych, więc gnała jak szalona już choćby z tego powodu, zaś Estrid i Jahas, biegnąc, przekomarzali się ze sobą przez cały czas. Bez przerwy coś do siebie pokrzykiwali, dodając sobie nawzajem otuchy.

Ian i Marco byli najbardziej narażeni, wciąż mieli za piętami osuwającą się ziemię, wielokrotnie byli zasypywani, ale z pomocą innych wstawali i znowu uciekali dalej.

Korytarz wił się pomiędzy górami, których nie widzieli. Przez cały czas biegli w ciemnościach. Przewodnik musiał uważać, by prowadzić pozostałych środkiem tunelu. Nie było to zresztą takie trudne, bowiem tunel był dość wąski, dwie osoby z trudem mogły się w nim wyminąć. Stopniowo przejście stawało się coraz niższe, jakby spłaszczone, co okazało się korzystne. Masy ziemi nie sunęły już w takim tempie jak poprzednio, łatwiej było unikać zasypania. Po chwili grunt znowu zaczął się podnosić i ziemia już im tak bardzo nie zagrażała. Mogli oddychać spokojnie, lecz nadal przemieszczali się naprzód możliwie najszybciej, wszyscy oblepieni ziemią, na wpół uduszeni i śmiertelnie przerażeni.

– Widzę światło! – krzyknął nagle Trond. Całkiem przypadkiem znalazł się na przedzie, ale to mu akurat najbardziej odpowiadało.

I rzeczywiście! Daleko przed nimi migotało maleńkie światełko, które rosło w miarę, jak się do niego zbliżali, aż w końcu okazało się sporym otworem, bramą wręcz, wyjściem na wolność!

Z niepokojem wydostawali się na zewnątrz, jedno za drugim, przecierając oczy i strzepując z twarzy, z włosów, z ubrań… w każdym razie ci, którzy mieli ubrania.

Otwór znajdował się pod jednym ze skalnych nawisów. Nikogo nie dziwiło, że znaleźli się w pobliżu grobu Kolgrima.

Stali wyczerpani, zszokowani, niezdolni się ruszyć, zanim ktoś pierwszy nie osunął się na kamienie. Większość jednak stała nadal. Otwór za nimi zamknął się na zawsze.

Marco rzucił pospieszne spojrzenie na Tiili, która została opatulona w jakieś palta i ułożona wygodnie. Kobiety zajmowały się nią bardzo troskliwie.

Teraz powinna się odmienić, gwałtownie zestarzeć, zmienić w zgrzybiałą staruszkę i skonać tam, gdzie leży, u ich stóp.

Ale nic takiego się nie stało. I Marco zrozumiał, że było tak, jak Tiili powiedziała: Tengel Zły zatrzymał jej rozwój dokładnie w tym momencie, gdy ją przymocował do ściany. Miała więc dziewiętnaście lat i dopiero od tej chwili jej życie będzie się znowu toczyć dalej. Będzie się starzeć powoli, dokładnie tak samo jak każda dziewiętnastolatka. Chyba nie tak Tengel Zły to sobie zaplanował, on miał zamiar ją wykorzystać, by zdobyć tym sposobem dostęp do wody zła, a potem zabić. Krótko i bez komplikacji.

Teraz jednak zaczynało się dla niej nowe życie. Siedemset lat później…

Co sobie to dziecko pomyśli o dzisiejszym świecie? Ona, która nigdy nie wyszła poza Dolinę Ludzi Lodu.

Marca ogarnęło niejasne pragnienie, żeby to on mógł być tym, który pokaże jej świat. To by było wspaniałe, lecz ona z pewnością ma go już dość…

Nagle Tiili spojrzała na niego. Nieśmiała i zawstydzona, natychmiast odwróciła wzrok. On także zaczął patrzeć gdzie indziej, na dolinę.

Był wczesny ranek. Rosa i szron walczyły ze sobą o miejsce na krzewach i źdźbłach zeszłorocznej trawy, Części dawniej zamieszkane odcinały się dość wyraźnie, poza tym jednak w dolinie panowały zarośla i chaszcze. Nie było owiec ani kóz, które by je przycinały, a w ciągu tych czterystu lat, odkąd ostatni ludzie odeszli z doliny, klimat się prawie nie zmienił. Marco dostrzegał dawne wejście do doliny, a także miejsce, gdzie znajdował się straszny dom czarowników, natomiast gospodarstwo Tengela Dobrego i Silje nie było widoczne ze zbocza, na którym teraz stali.

Tova i Gabriel leżeli wyciągnięci na trawie i odpoczywali.

– Cóż za koszmar – jęknął chłopiec.

– Czy ja wiem? – odparła Tova. – Najgorsze są chyba te koszmary, które graniczą z rzeczywistością.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Otóż śniło mi się kiedyś, że leżę we własnym łóżku, i rzeczywiście wtedy leżałam, że wstaję, żeby sobie przynieść z kuchni szklankę wody. Ale wiedziałam, że mamy w kuchni coś strasznego, już teraz nie pamiętam, co to miało być, w każdym razie bardzo się tego bałam. No i kiedy już w tym śnie weszłam do kuchni, nagle drzwi za mną się zatrzasnęły i znalazłam się w ciemnościach. A wtedy coś zaczęło okropnie stukać w drzwi wejściowe z zewnątrz. Zaczęłam wrzeszczeć jak szalona, leżąc w łóżku, oczywiście, wiedziałam, że mi się to wszystko śni, i miałam nadzieję, że rodzice przybiegną mnie obudzić. W końcu przyszli, ale minęło bardzo wiele czasu, zanim znowu odważyłam się sama w nocy wejść do kuchni.

– Ja cię rozumiem, Tova – powiedział Ian, który przysłuchiwał się rozmowie. – Masz rację. Mnie się też kiedyś przydarzyła taka przygoda. Kolega, z którym mieszkałem w jednym pokoju, wyszedł rano do pracy, a ja zaczynałem później, więc mogłem jeszcze zostać w łóżku. W chwilkę po wyjściu kolega wrócił, słyszałem, jak przekręca klucz w zamku, i powiedziałem coś do niego zdziwiony, że wraca. On nic nie odrzekł, tylko usiadł na krawędzi łóżka i patrzył na mnie strasznym wzrokiem, dyszał przy tym wolno, ze świstem. Tylko tak siedział, nic więcej się nie stało. Potem okazało się, że to był sen, kolega wcale nie wracał, ale żaden inny sen nie przeraził mnie tak bardzo jak ten.

– Chyba wiem, o co wam chodzi – powiedział Gabriel. – Uważacie, że jeśli nam się śniło to, co przeżyliśmy w Wielkiej Otchłani, to może i był to koszmar, ale nie powinniśmy się bać. Bo to było zbyt nierzeczywiste, żeby nas naprawdę przerazić, czyż nie tak?

– No właśnie! Nic takiego nie mogłoby się przecież wydarzyć, myśli sobie człowiek później.

– Zastanawiam się – bąknął Gabriel. – Zastanawiam się, czy to istotnie nie był tylko sen.

– Mnie o to nie pytaj – odparła Tova. – Gdyby tak było, to ja też ci się tylko przyśniłam. Zatem nie mam nic do powiedzenia na ten temat. Ale teraz bądźcie cicho, chłopcy!

Marco mówił coś do licznej gromady, a jego głos niósł się daleko ponad doliną. Demony Wichru i Demony Nocy słuchały w skupieniu, przodkowie Ludzi Lodu patrzyli na jego urodziwą twarz; w oczach demonów Ingrid i Silje widać było szczery podziw dla niego. Nie wszyscy mieli siłę stać, niektórzy leżeli rękami zasłaniając twarze, wszyscy jednak słuchali w milczeniu.

– Wasze zadanie, przyjaciele, zostało wypełnione. Nataniel już wam dziękował za nieocenioną pomoc. Wszyscy, którzy zdołali się wydostać z Wielkiej Otchłani, mogą teraz wrócić do tych sfer i światów, do których należą. Nasza piątka natomiast będzie tutaj oczekiwać powrotu Nataniela. Nie możemy uczestniczyć w jego ostatniej walce, ale będziemy tutaj na wypadek, gdyby nas potrzebował.

Nikt tego nie powiedział, lecz wszyscy wiedzieli, że istnieje wielkie ryzyko, iż Nataniel już nigdy do nich nie wróci. Jak więc długo mają tu na niego czekać? Jaką drogą otrzymają w tej sprawie wiadomość?

Znowu wędrówka Shiry poprzez groty, pomyślała Tova. Dokładnie tak samo było wtedy, na nią też czekali przyjaciele w zewnętrznej grocie nie mając pojęcia, kiedy i czy w ogóle do nich wróci.

Historia nieustannie się powtarza.

Zresztą… W jaki sposób mają otrzymać wiadomość? To przecież jasne, skąd mogą się dowiedzieć czegoś o losie Nataniela.

Tengel Zły obejmie władanie nad światem, a to będzie pewnie zauważalne. Tym samym nastanie przecież kres cywilizacji. Zapanuje terror i ponura noc.

Nieznajome duchy, które tak długo przebywały w Wielkiej Otchłani, pokłoniły się głęboko, podziękowały za uwolnienie i zniknęły w świecie należącym do zmarłych. Demony zodiaku także podziękowały najlepiej jak umiały i opuściły polankę. Psy piekielne warknęły złowieszczo i pomknęły jak szalone przez zarośla.

Pozostali z licznej gromady, duchy, demony i inne istoty, usiedli w milczeniu wokół pięciorga wybranych, by czekać razem z nimi.

Загрузка...