ROZDZIAŁ X

Nataniel stał w głębokich ciemnościach i wciąż oślepiony tamtym czerwonym blaskiem nic nie widział.

Minęła dłuższa chwila, nim jego roziskrzona, niebieska aura pozwoliła mu cokolwiek zobaczyć.

Wciąż jednak był jak otulony w gęsty, niebieskawy mrok.

No tak, pomyślał lakonicznie. Zatem mamy kolejny labirynt. Od szerokiego tunelu, u którego początku stał Nataniel, wiodło w rozmaitych kierunkach mnóstwo wąskich korytarzyków. Nie słyszał swoich przyjaciół po drugiej stronie, ale domyślał się, że łomoczą w mur, który oddzielił ich od niego. Ich starania z pewnością muszą pozostać daremne. Miał nadzieję, że tamci zachowali tyle rozumu, by jak najszybciej uciekać z zawalającej się już Wielkiej Otchłani, dopóki jeszcze jest czas.

Od tej chwili Nataniel musi działać sam.

Przełykał ślinę, starając się usunąć z gardła bolesny ucisk. Dopiero co odnalazł Ellen i znowu musiał ją opuścić!

Który z tych małych korytarzy jest właściwy? W tej sprawie musi się zdać wyłącznie na intuicję.

A może nie? Gdyby wykorzystał swoje zdolności logicznego myślenia, może udałoby mu się coś wydedukować?

Ziemny korytarz, który otworzył się przy skalnej półce, prowadził z pewnością do Doliny Ludzi Lodu, nic innego nie było możliwe. To dawało mu przynajmniej minimalne pojęcie o stronach świata.

Woda zła znajdowała się przy górskiej ścianie, niedaleko od centrum doliny. Dlatego powinien był wykluczyć wszystkie przejścia z lewej strony, idące bardziej w głąb górskiego masywu.

Czy nie będzie mógł się zorientować w inny sposób, dokąd powinien iść? Woda zła miała takie unicestwiające działanie na otoczenie, że skutki powinien chyba dostrzegać już teraz.

Ale nie widział niczego godnego uwagi.

Od czegoś trzeba było mimo wszystko zacząć, wybrał więc korytarz najbardziej na prawo od siebie. Nie miał żadnego innego światła oprócz swojej niebieskiej aury. Niewystarczająco oświetlała mu drogę, ale lepsze to niż nic.

Jeśli nie będzie bardzo uważał, to wkrótce może znaleźć się w plątaninie przejść i korytarzyków i całkowicie straci orientację co do kierunków świata.

Ruszył przed siebie i po pięciu minutach stanął przed kolejnymi kamiennymi drzwiami…

Nie wyjdzie stąd nigdy, tak nie można. Powinien mieć chyba jakąś czerwoną nić, jak ta, którą Ariadna dała Tezeuszowi, by się nie zgubił w labiryncie Minotaura. Ale nie miał.

I nie miał też u kogo szukać pomocy. Tutaj był sam.

To już końcowa faza walki, zdawał sobie z tego jasno sprawę. Teraz lub nigdy musi odnaleźć wodę zła i sprawić, by Shira mogła ją unicestwić.

Shira. Jeszcze jeden problem. W jaki sposób wezwie ją do siebie?

Nie, nie, tu obowiązywały bardzo surowe warunki. Shiry nie wolno mu wzywać, dopóki sam nie stanie nad naczyniem z wodą. Drogę do tego miejsca może odnaleźć jedynie człowiek, Dolina Ludzi Lodu była zamknięta dla duchów. Natomiast żaden człowiek nie byłby w stanie, posługując się jasną wodą, odebrać siły wodzie zła; to dla zwyczajnego śmiertelnika zbyt wielkie obciążenie. Ten obowiązek spoczywał na Shirze, nikt inny nie mógł go spełnić. Tak więc wszystko musi się rozstrzygnąć w przerażająco krótkiej chwili. Dopiero w momencie, gdy on dojdzie do naczynia, Shira będzie mogła się pojawić i podjąć działanie. I natychmiast muszą oboje stamtąd zniknąć, dosłownie w okamgnieniu.

Dlatego nie mogli Shiry wezwać ani sekundy wcześniej. Musieli czekać, choćby to nie wiem jak szarpało wszystkim nerwy.

Wszystkim? Jakim wszystkim? Przecież Nataniel jest sam. Z trudem to akceptował.

Po chwili wyszedł z korytarza numer dwa i, zgodnie z logiką, wypróbował korytarz numer trzy.

Przebył już spory kawałek, gdy z tyłu za sobą usłyszał jakieś hałasy. Dźwięk, który już raz, przed chwilą, dobiegł jego uszu: trzask kamiennych drzwi.

Brzmiało to tak, jakby drzwi się otworzyły. Nataniel zawahał się, przystanął i obejrzał. Czyżby jego przyjaciołom udało się pokonać zamknięcie? Ponieważ korytarz, w którym się znajdował, był kręty, nie widział, co się dzieje daleko za nim.

Trzask rozległ się ponownie i tym razem nie było wątpliwości, że drzwi się zamknęły.

Po czym… zaległa kompletna cisza.

Miał zamiar wołać swoich przyjaciół po imieniu, ale ta wielka, wszechogarniająca cisza przerażała go. Stał w milczeniu, nie wiedząc, co począć. Skrzydełka nosa mu drgały. Coś, zataczając się, szło korytarzem. Towarzyszył temu smród, odór tak okropny, że Nataniel całą siłą woli musiał się powstrzymywać, żeby nie kaszleć.

Daleko z tyłu za nim człapał górskim korytarzem Tengel Zły.

Nataniela przeniknął lodowaty dreszcz. A więc jednak ta zła istota znajdowała się we wnętrzu góry! Tengel zdołał się uwolnić z nałożonych mu kajdan.

To burzyło całkowicie plany Nataniela. Miał zamiar systematycznie sprawdzać kolejne korytarze. Teraz pozostały mu zaledwie sekundy na wypełnienie zadania.

Musiał być ostrożny. Tengel Zły mógł go zobaczyć, gdy tymczasem on go nie widział.

Przez moment przeklinał tę swoją niebieską aurę i zastanawiał się, jakby ją zgasić, ale przecież miał też z niej pożytek. Nieprzeniknione ciemności byłyby jeszcze gorsze.

Nic dziwnego, że Tengel Zły otworzył kamienne drzwi, skoro to on sam wszystko pozamykał za pomocą czarów. I on dobrze też wiedział, gdzie dokładnie znajduje się naczynie. Wszystkie atuty miał po swojej stronie.

Przeklęta sytuacja! Nataniel potrzebował czasu. A tymczasem pozostały mu sekundy!

Skamieniał. Doszedł do niego jakiś szum, jakby łopot długiego kawałka furkoczącej na wietrze tkaniny.

Najwyraźniej Tan-ghil uparcie zmierzał naprzód.

Napiętymi do granic możliwości zmysłami Nataniel rejestrował, że Tengel Zły posuwa się czwartym korytarzem. To znaczy, że czwarty prowadzi do naczynia, tymczasem Nataniel znajdował się w trzecim. Prawdopodobnie ostry zakręt tego tunelu sprawił, że Tan-ghil nie dostrzegł blasku jego aury.

Czy Nataniel powinien zawrócić i pójść za nim?

Nie, to by było głupie. Lepiej podążać swoją drogą. Zresztą zdążył się już przekonać, że wszystkie te korytarzyki łączą się ze sobą wąskimi poprzecznymi przejściami.

Zatem należy się tylko wystrzegać, by Tan-ghil go nie spostrzegł.

Nataniel odetchnął głęboko. Czas naglił okropnie, ale zamiast bezzwłocznie ruszać w drogę, stał jeszcze przez kilka sekund bardzo skoncentrowany.

Jestem głównym wybranym, myślał. Wypiłem ochronny napój w Górze Demonów. W moich żyłach płynie krew czarnych aniołów, Demonów Wichru i Demonów Nocy. I jestem siódmym synem siódmego syna.

Czyżby to wszystko nie miało wystarczyć?

Czy już nie czas na to, bym sobie uświadomił, jak wiele jestem w stanie dokonać? W niepamiętnych czasach powiedziano o tym w historii Ludzi Lodu: „A kiedyś, w przyszłości, urodzić się miał ktoś, rozporządzający taką ponadnaturalną siłą, jakiej świat jeszcze nie widział.”

To prawdopodobnie miałem być ja. Tymczasem jednak na scenie pojawił się Marco, a któż jest potężniejszy od niego?

Owszem, jest taki. Tengel Zły, rzecz jasna!

Nataniel rozzłościł się, najbardziej na samego siebie. I na swój zadawniony brak wiary we własne możliwości. Walczył z tym od wielu lat. Teraz był zmuszony uwierzyć w swoje umiejętności, z którymi przecież przyszedł na świat.

Czasami zastanawiał się, czy to nie jego podziw dla Marca i przygniatająca, jak sądził, przewaga przyjaciela pod każdym względem, tak go onieśmielały.

Ale teraz Marco nie mógł mu pomóc.

Tan-ghil znajdował się tuż obok! Nataniel słyszał jego kroki w sąsiednim korytarzyku, słyszał, jak się potyka i przeklina tak blisko, że niewątpliwie poprzeczne przejście musiało się znajdować gdzieś niedaleko i dosłownie w każdym momencie zły przodek może dostrzec promieniujące od Nataniela światło.

Nataniel zapomniał teraz o całym swoim niezdecydowaniu, o tym zastanawianiu się, ile w gruncie rzeczy potrafi, koncentrował się na jednej jedynej sprawie: Żeby niebieska poświata jego aury zniknęła.

Wyciągnął rękę i przyglądał się światłu. I dosłownie na jego oczach aura zgasła.

Potrafię, pomyślał. Moje żądanie zostało spełnione!

Znowu usłyszał tamten lekko przytłumiony tumult w korytarzu obok, tupot kroków, potykanie się, przekleństwa. Dlaczego, u licha, on się zaplątuje w swoje własne ubranie? myślał Nataniel, bo takie to właśnie robiło wrażenie i tamten nieustannie złorzeczył. Wybrany z Ludzi Lodu nie wiedział, że nogi Tan-ghila zostały obcięte i ponownie zestawione, ale stały się po tym zabiegu znacznie krótsze.

Aura zniknęła, myślał znowu Nataniel, ale te nieprzeniknione ciemności całkowicie mnie obezwładniają. Jestem zupełnie bezradny!

Zaraz jednak pojawiła się ta nowa pewność: Potrafisz! Dasz sobie z tym radę! Nie wahaj się!

Zamknął oczy, a potem powoli je otworzył. Korytarz ciągnął się przed nim znacznie wyraźniejszy, niż gdy oświetlała go niebieska poświata.

Widzę w ciemnościach, stwierdził podniecony. Zapragnąłem widzieć w ciemnościach i tak się stało. Nie, to nie może być prawda!

W tym samym momencie, gdy ogarnęło go zwątpienie; przestał widzieć. Przygnębiony i zły sam na siebie starał się ponownie odzyskać spokój, powoli otoczenie znowu ukazywało się wyraźnie, niemal tak wyraźnie jak w dzień.

To była zdolność, której Tan-ghil z pewnością nie brał pod uwagę.

Ale czy on w ogóle wie, że ja się tu znajduję? pomyślał Nataniel.

Chyba nie, a więc jeszcze jeden punkt dla mnie!

Pytanie tylko, czy Tengel Zły również widzi w ciemnościach.

Z pewnością tak.

No cóż, czeka go trudna walka. Bo teraz nareszcie Nataniel odkrył, co naprawdę potrafi.

Nataniel doszedł do poprzecznego przejścia łączącego korytarze. Rozpoznawał to zresztą po wydobywającym się stamtąd odorze, który stawał się coraz bardziej intensywny, wprost trudny do zniesienia. To poważnie martwiło Nataniela. Smród bywał przecież tak wielki, że już dawniej się zdarzało, iż ludzie od tego umierali. A gdyby Tan-ghil podszedł dostatecznie blisko, otworzył tę swoją wstrętną gębę i zionął w Nataniela obrzydliwym odorem, tą chmurą, która zabiła niewiarygodnie silnego Heikego i wielu innych, to byłoby źle. Nie wolno do tego dopuścić.

Nataniel zdołał przemknąć nie zauważony przez poprzeczne przejście. W tym momencie było mu bardzo przykro, że znajduje się zamknięty we wnętrzu góry, wszystko jedno, czy widział w ciemnościach, czy nie. Tęsknił do świeżego powietrza, do otwartego nieba, do możliwości swobodnego poruszania się.

Jeszcze raz się zatrzymał i nastawił uszu. Tym razem nie słyszał nic.

Tracił czas, mimo to stał bez ruchu.

Mój słuch powinien się wyostrzyć, myślał. Wiedział teraz, w jaki sposób należy postępować, by życzenia zostały spełnione. Decydowała tu ta wyjątkowa koncentracja połączona z bezgraniczną pewnością, spokojem i pewnością siebie nie mającą równych.

Pewnością, że jest się wybranym. Szczególnie Wybranym!

Dotarł do niego jakiś szmer. Dźwięk, którego normalnie nie mógłby słyszeć. Ciche człapanie Tan-ghila w korytarzu obok. Przeciwnik znajdował się teraz daleko przed nim.

To niedobrze. Nataniel przyspieszył. Szedł bezgłośnie i uśmiechał się triumfująco, bo słyszał teraz znacznie więcej niż jakikolwiek człowiek. Jego słuch cudownie się wyostrzył!

Dlaczego nigdy przedtem sobie tego nie uświadamiał? Prawdopodobnie z powodu tej nieuzasadnionej nieśmiałości, skrępowania wobec wspaniałych zdolności Marca, a także z powodu własnego niezdecydowania.

A może tak właśnie miało być? Może nie powinien był uświadamiać sobie własnej siły, dopóki właściwy czas nie nadejdzie?

Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Teraz wiedział jedynie, że jest silny ponad wszelkie wyobrażenie i że przepełnia go święty gniew na to, co Tengel Zły zrobił jemu, jego ukochanej i całemu jego rodowi, oraz na to, co mogłoby się stać z ludzkością i w ogóle z całą naturą, gdyby ten szaleniec zdołał dotrzeć do swojej strasznej wody.

Nagle stanął jak rażony piorunem.

Kroków nie było słychać.

Czy Tengel Zły doszedł już do kryjówki?

Nie, cisza po tamtej stronie zwiastowała co innego. Była, jeśli tak można powiedzieć, czujna, wyczekująca.

Gdzie on się podział, gdzie jest ten stary potwór?

Słuchaj, Natanielu! Wytężaj ten swój świeżo wyostrzony słuch!

Oddech? To na pewno był wstrzymywany, przerywany oddech.

Bardzo blisko.

Nieco dalej w korytarzu, po lewej stronie, widniał kolejny otwór. Jeszcze jedno poprzeczne przejście.

Tam! Tam musiał się przyczaić Tan-ghil!

A zatem odkrył, że Nataniel tutaj jest. Niedobrze!

Ale właściwie… Tengel Zły też posiadał znakomite zdolności i wyczulone zmysły.

Dlaczego nie zionie w stronę Nataniela tym swoim obezwładniającym smrodem? Na co czeka?

Może nie był swojego wroga tak całkiem pewien? Może tylko niejasno wyczuwał, że ktoś znajduje się w jego królestwie, i chciał ukradkiem przekonać się, kto to, zanim uderzy?

Tak, to z pewnością słuszna konkluzja, lecz Nataniel miał wrażenie, że kryje się za tym coś więcej.

I nagle pojął, co to takiego zatrzymało Tan-ghila, którego przecież nigdy nie dręczyły żadne skrupuły w sprawie, kto stoi mu na drodze. Nataniel mimo woli dotknął jednej z butelek, które miał przytroczone do paska. Do paska Iana, należy dodać, bo przecież Ian pożyczył mu swoje spodnie. Cztery butelki wypełnione jasną wodą! No, powiedzmy, prawie cztery, butelka Marca była wypełniona ledwie w jednej czwartej.

To jasna woda powstrzymywała Tan-ghila!

I kiedy teraz Nataniel to sobie uświadomił, mógł też swoimi szczególnie wrażliwymi zmysłami odkryć jeszcze coś innego. Niczym czujny pies odbierał strach promieniujący od złej postaci, kryjącej się w sąsiednim korytarzu.

Lekki uśmieszek pojawił się na wargach Nataniela.

– Jestem silny, Ellen – przesłał telepatycznie wiadomość do ukochanej. – Gdziekolwiek się znajdujesz, moja najdroższa, pamiętaj o jednym: Posiadam siły, o których nigdy nie wiedziałem, zdolności przekraczające wszelkie granice!

Miał jednak również poważną ułomność, niestety. Nie wiedział mianowicie, gdzie się znajduje naczynie z wodą zła. A Tengel Zły wiedział! Musiało ono być gdzieś blisko, ale…

Nie, chyba jednak nie tak bardzo blisko, to jedno jest pewne. Nataniel przypomniał sobie z przerażeniem ów ogrom zniszczenia natury po zewnętrznej stronie gór. Tutaj niczego podobnego nie dostrzegał. Tutaj było cicho, przynajmniej na razie.

Musiał iść dalej, powinien jako pierwszy dotrzeć do naczynia. Ale jak miał to zrobić, skoro teraz droga była zamknięta? Znalazł się niemal w takiej samej sytuacji, w jakiej znajdował się kiedyś Marco w starciu z Lynxem – żaden z nich nie mógł podejść blisko drugiego. Marco miał przy sobie jasną wodę, której Lynx śmiertelnie się bał. Lynx natomiast miał ramię, którego Marco powinien się wystrzegać.

Ale co ma Tengel Zły? Chmury trującego odoru? To by przecież Nataniela nie uśmierciło i prawdopodobnie Tengel Zły o tym wiedział. Tylko że ten nędznik mógł ukrywać w rękawie jeszcze wiele kart atutowych.

No, a już prawdziwą katastrofą skończyłaby się cała wyprawa, gdyby to on pierwszy doszedł do naczynia z wodą zła.

Do tego nie wolno dopuścić!

Nataniel znajdował się w potrzasku. Nie mógł iść naprzód, bo Tan-ghil zamykał mu drogę. A zawrócić? Nie, tego w żadnym razie nie zrobi!

Och, jakże on nienawidził tych zamkniętych podziemnych korytarzy! Chciałby wyjść na zewnątrz, poczuć się wolny, walczyć z otwartą przyłbicą. Te podstępy, to nieustanne czajenie się każdemu mogło odebrać wolę i chęć do walki.

Żeby tylko udało mu się dostać do naczynia!

Nataniel starał się opanować. Jak najprościej mógłby odnaleźć tego rodzaju schowek? Nie słuchem, nie…

Zamarł w bezruchu, a wspomnienia z historii Ludzi Lodu przepływały przez jego umysł.

Tula umiała w dzieciństwie widzieć przez ściany. Czy on nie mógłby…?

Poprzez skalną ścianę?

Chyba zwariował, żeby sobie wyobrażać coś takiego!

I znowu to zwątpienie we własne możliwości! To uczucie absolutnie odbierało mu zdolność do działania, niszczyło go. Dźwięki, które dopiero co słyszał, ucichły, w pomieszczeniu znowu zapanowały nieprzeniknione ciemności.

Miał ochotę krzyczeć głośno z rozczarowania i gniewu na własną głupotę.

Ellen, błagał w myślach, Ellen, daj mi siłę! Już sama myśl o tobie mi pomaga. Jestem silny, jestem wybrany, Ten Wybrany, mam przy sobie wodę Shiry, na co ja jeszcze czekam?

Przez dłuższą chwilę starał się tak właśnie myśleć, a na jego twarzy pojawiały się powoli uśmiech i zdecydowanie. Wnętrze korytarza znowu stało się widoczne i ponownie słyszał pospieszny, urywany oddech Tengela Złego za ścianą.

Naczynie… Szukaj, Natanielu! Gdzie jest naczynie?

Tu właśnie wyczuwał opór. I w końcu zrozumiał, że to siła myśli Tan-ghila dodatkowo chroni przed nim kryjówkę z naczyniem.

A w takim razie powinno się ono znajdować dość blisko, chociaż Nataniel nie miał możliwości, żeby je zlokalizować.

Ale, ale… Opór ujawniał również coś innego: Tengel Zły domyślał się, że idzie ku niemu silny i niebezpieczny przeciwnik!

Ta myśl bardzo wzmogła w Natanielu chęć walki. Pewność siebie wzrastała, świadomość celu płonęła w jego wzroku, a uśmiech stawał się szerszy i bardziej złowieszczy, jakby chciał powiedzieć: „No, a teraz zobaczymy!”

„Skromność jest cnotą, ale daleko się z nią nie zajedzie”, powtarzał sobie jakiś cytat.

I rzeczywiście, bardzo niewiele zostało już z tamtego niepewnego, ostrożnego Nataniela.

Tengel Zły zdołał dostrzec zaledwie tyle, że coś przemknęło naprzód w korytarzu Nataniela; brzmiało to tak, jakby minął go samochód pędzący z szybkością ponad stu kilometrów na godzinę. Starzec wydał z siebie groźny ryk i pomknął swoim korytarzem naprzód.

To wyścig na śmierć i życie do ukrytego naczynia, pomyślał Nataniel.

Pędził tak, że prawie nie dotykał ziemi, ale Tan-ghil był szybszy, poznał to po cieniu, jaki mignął mu w poprzecznym przejściu.

Nataniel uznał, że byłoby błędem nadal biec w tym samym kierunku. Teraz mógł zrobić tylko jedno. Przy następnym poprzecznym przejściu skręcił w stronę Tengela i rzucił się w pościg za uciekającym wrogiem. Niestety, to przejście było wąskie i kręte, w dodatku dzieliło się na dwoje. Nataniel stracił kilka dziesiątych części sekundy na podjęcie decyzji, kiedy więc znalazł się w korytarzu, nikogo przed sobą nie zobaczył. Ale kłęby trującego pyłu jeszcze się nie rozwiały, nietrudno było się zorientować, w którą stronę tamten pobiegł.

Tengel udał się na lewo. Dlaczego właśnie tam? zastanawiał się Nataniel. Wydawało mu się to kompletnie nielogiczne, naczynie powinno się znajdować bardziej na prawo, w stronę doliny.

Tylko że przecież kręcili się, zrobili pewnie w tych korytarzach wiele okrążeń i Nataniel mógł stracić wyczucie kierunku.

Było już na to za późno, szkoda, że dopiero teraz o tym pomyślał, ale przecież mógł się postarać zobaczyć cały labirynt z góry, z lotu ptaka, jeśli tak można powiedzieć. Tak jak to zrobił Heike w zamku duchów w Stregesti.

Ale Nataniel nie miał już na to czasu, teraz miały decydować sekundy.

Daleko w przodzie mignęła mu szara rozwiana peleryna. Czyżby stary zaczynał tracić siły?

Raczej nie.

Korytarz skręcał znowu w lewo. Dziwne!

I nagle zrozumiał.

Tengel starał się wywieść go w pole. Pociągnąć w złym kierunku, jak najdalej od naczynia.

O, nie, mój drogi, nic z tego nie będzie, pomyślał ze złośliwą satysfakcją i zatrzymał się gwałtownie.

Tan-hgil również przystanął. Odsunął się na bok, jakby chciał się oprzeć plecami o skalną ścianę.

Nataniel wiedział, o co chodzi. Gdyby pobiegł dalej, wpadłby prosto w pułapkę. Na końcu korytarza ziała szeroka, długa jama. Stamtąd poleciałby na złamanie karku w otchłań.

Zawrócił. Pędził z powrotem jak szalony, bo teraz deptał mu po piętach wściekły Tan-ghil.

Najwyraźniej Nataniel biegł we właściwym kierunku, bowiem jego przodek gnał za nim co sił w nogach.

Z trudem Nataniel unikał zmiażdżenia przez lawinę kamieni, jaką Tengel na niego raz po raz spuszczał za pomocą magicznych formułek. Nieco dalej z sufitu zsunęła się skalna płyta, by zamknąć mu drogę, lecz Nataniel okazał się szybszy. Padł na ziemię i przekoziołkował pod głazem, zanim ten całkiem zamknął przejście. Oczywiście potłukł się, boleśnie poocierał skórę, jedna stopa uwięzła mu na chwilę, ale mimo wszystko uciekł.

Płyta natychmiast znowu się uniosła, by Tengel Zły mógł go dalej gonić. Zbliżał się też niebezpiecznie szybko. Miał przecież tę wyjątkową umiejętność przesuwania się kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, jakby płynął w powietrzu.

Nataniel biegnąc odwiązał od pasa jedną z butelek i otworzył ją. Odwrócił się gwałtownie, gotów chlusnąć wodą na Tengela Złego, lecz starca tam nie było. Musiał gdzieś zniknąć, ale dopiero co, przed sekundą. Być może ukrył się w jakimś poprzecznym przejściu, bo domyślał się, co planuje przeciwnik? A może znał jakąś drogę na skróty do kryjówki?

Nataniel wpadł we wściekłość. Nie zamierzał się poddawać. Gdyby jednak miał lepszą orientację w tym terenie!

Zanim zdążył się nad wszystkim zastanowić, wyraził życzenie, by pojawiło się więcej światła, a jednocześnie bardzo zamaszystym ruchem wylał całą zawartość butelki na górską ścianę. Niestety, nie do końca we właściwym kierunku, ale skąd miał wiedzieć, który kierunek jest właściwy, skoro od tak dawna kręcił się w podziemiach?

Działanie jasnej wody było po prostu cudowne. Nie mógł uwierzyć własnym oczom.

Wzniesione w wyniku czarów ściany rozpadły się, jakby się roztopiły, rozpłynęły w nicość, a przed nim rozpościerała się otwarta przestrzeń. Mroczną sieć korytarzy zalało światło dnia.

Nie, to nie było światło dnia. To jakiś cudowny, magiczny blask, którego Nataniel nie potrafiłby opisać. I wtedy to zobaczył. Naprzeciwko niego ział w górskiej ścianie wielki otwór, a w jego głębi rysowały się kontury dużego lodowca, górującego nad niemal całą Doliną Ludzi Lodu.

I lód leżał też ponad wielką salą, którą otworzyła jasna woda. A ten dziwny blask to były promienie słońca przedzierające się przez lodowy dach, migotliwe, zimne, martwe światło.

Nataniel nie miał jednak czasu na podziwianie świetlnych fenomenów. Rozejrzał się pospiesznie wokół i dosłownie w ostatniej sekundzie zdołał jeszcze zobaczyć burą pelerynę Tengela Złego, znikającą w jednym z mnóstwa korytarzy, jakie zostały teraz odsłonięte.

Bez namysłu rzucił się w pogoń, czyniąc sobie wyrzuty, że stracił zawartość całej butelki. Ale warto było! Gdybym musiał jeszcze jakiś czas pozostać w tym zamkniętym mrocznym świecie, to bym niechybnie zwariował, pomyślał. Powinienem pokropić też trochę tamten korytarz, ale muszę teraz oszczędzać wodę, nie wolno mi już stracić ani kropli.

Woda będzie potrzebna przy ukrytym naczyniu. I pewnie też dla pokropienia Tengela Złego, jeśli mam w ogóle do naczynia podejść. Tylko że on pewnie bardzo się pilnuje, wie, co mu grozi.

Nataniel bez przeszkód posuwał się naprzód wąskim korytarzem, kierując się po prostu obrzydliwym odorem. Nagle jednak musiał się zatrzymać.

Pojawił się jakiś nowy smród. Nowy w tym miejscu, lecz Nataniel go rozpoznawał. Tak cuchnęła martwa ziemia w zniszczonej okolicy.

Znajdował się zatem w pobliżu naczynia.

Ostrożnie okrążył najbliższy narożnik, skręcił w kolejny korytarz i…

Odwaga go opuściła. Rozczarowanie rozlało się w duszy szeroką falą. Było tak źle, że płacz dławił go w gardle.

Wszystko na próżno! Wszystko! Zawiódł wszystkich, którzy oczekiwali od niego wielkich czynów, zawiódł całą nie domyślającą się niczego ludzkość, wszystkie zwierzę ta, całą cudowną naturę na Ziemi.

Znajdował się teraz w długiej grocie, której ściany zostały oblane jakimś kwasem i smród unosił się taki, że z największym trudem oddychał.

Ale nie to było najgorsze.

Najgorsze było to, co działo się na drugim krańcu groty. Nataniel wszedł akurat w odpowiednim momencie, by zobaczyć, jak Tengel Zły z triumfem w oczach wydobywa z kryjówki naczynie z wodą zła.

Загрузка...