Minął już tydzień, odkąd Ellen zniknęła.
Nie miała pojęcia, jakim sposobem znalazła się w Wielkiej Otchłani, podobnie zresztą jak inni, których zesłał tutaj Lynx. W pewnym momencie straciła świadomość, a kiedy się ocknęła, stwierdziła, że w wielkim pędzie spada w głąb jakiegoś wielkiego szybu, że wsysa ją świszczący, ogłuszający prąd powietrza.
A potem nieustannie krążyła w jakiejś pustej przestrzeni, w całkowitej ciszy.
Ciemność. Pustka. Beznadzieja.
Po jakimś czasie pojawiły się myśli i to było okropne. Co ja zrobiłam ze swoim życiem? Roztrwoniłam je zmarnowałam. Boleśnie zraniłam tych, którzy pragnęli mojego szczęścia.
Rodzice chcieli mi dać gruntowne wykształcenie. Ale ja odrzuciłam ich dobrą wolę, bo zdawało mi się, że sama wiem, co dla mnie najlepsze, i chciałam jak najszybciej iść do pracy.
I dokąd mnie to zaprowadziło? Donikąd.
Owszem, dotarłam do tej starej gospody i poznałam Nataniela. A to przecież najwspanialsza sprawa, jaka mnie w życiu spotkała.
Ale ja to zniszczyłam.
Zniszczyłam wszystko i wszystkich wokół siebie.
Ellen nie wiedziała, że każdego, kto znajdzie się w Wielkiej Otchłani, dręczą tego rodzaju ponure myśli. Że gnębią ich i doprowadzają do rozpaczy straszliwe wyrzuty sumienia.
Samotna, pogrążona w depresji, szlochała żałośnie.
Ponieważ była tu jedną z pierwszych, nie spotykała na swej drodze nikogo. Była przekonana, że nikogo prócz niej tu nie ma.
Pojęcia nie miała, że zaledwie w kilka godzin później w Wielkiej Otchłani znalazły się Demony Wichru.
Była taka rozżalona i całkowicie pochłonięta samooskarżeniami, że minęło sporo czasu, nim sobie uświadomiła, iż opada w dół.
Opadała zresztą bardzo wolno, kręciła się nieustannie w tej nie do pojęcia wielkiej i pustej przestrzeni. W jakiejś chwili jednak znalazła się poza wirującym prądem powietrznym i wtedy zrozumiała, że spada.
Zapaliła reflektor i właśnie to ją uratowało. Przynajmniej na jakiś czas.
Światło nie sięgało, rzecz jasna, zbyt wysoko, promienie przedzierały się przez mrok i stawały się coraz bardziej nikłe, aż w końcu niczego już nie rozjaśniały. Coś niecoś zdążyła jednak zobaczyć w mdłym blasku.
Spadam w dół, przemknęło jej przez głowę. Spadam coraz głębiej i nic nie mogę na to poradzić.
Gdzie ja jestem? O Boże, gdzie ja jestem?
W głębi duszy przeczuwała, że znalazła się w Wielkiej Otchłani, tylko nie chciała przyjąć tego do wiadomości.
Nataniel, mój najdroższy przyjacielu, czy dla nas nie ma już żadnej przyszłości? Spróbuj przynajmniej siebie uratować, gdziekolwiek się znajdujesz, jeśli, oczywiście, udało ci się ujść z życiem z tej potwornej eksplozji. Jeśli nie zabił cię granat, który w nas rzucono. Życzę ci wszystkiego najlepszego, życzę ci, byś pokonał Tengela Złego i uratował świat od zagłady, lecz pomóc ci w tym w żaden sposób nie jestem w stanie.
Zresztą może tak jest właśnie najlepiej. Byłam ci z pewnością ciężarem. Teraz będziesz mógł sobie znaleźć jakąś sympatyczną dziewczynę, z którą się ożenisz…
Och, jakież okropnie przygnębiające myśli ogarniają człowieka w tej pustce! Nigdy nie będzie mi dane cieszyć się twoim przyszłym życiem, Natanielu.
No, ale też chyba wymagam za wiele… To niebywałe, jak głęboko spadam! Czy tu nie ma żadnego dna?
Ellen nie wiedziała, jak długo tak krąży. Jedynie przyrodzone człowiekowi poczucie upływu czasu mówiło jej, że musi się tu znajdować już od bardzo dawna. Jednak „długo” i „dawno” to dość płynne pojęcia. Nie byłaby w stanie nawet w przybliżeniu określić, ile to mogło być godzin czy wręcz dni i nocy.
Długo… To określenie musiało jej wystarczyć.
Dręczyło ją też inne, bardzo nieprzyjemne uczucie.
To już koniec, myślała. Wszystko definitywnie skończone. Będzie tutaj krążyła do końca świata, prześladowana bolesnymi myślami o tym, co przegrała i utraciła.
Na tym właśnie polega okrutna zemsta Tengela Złego na wszystkich, którzy mieli odwagę go zlekceważyć.
Na wszystkich?
Przecież ona jest tutaj sama!
Ellen nie mogła pojąć, czemu zły przodek wrzucił do Wielkiej Otchłani właśnie ją. Na czym polega jej straszne przestępstwo? Czyż to nie ona mu pomogła, uwierzyła w niego w tamtym bloku, gdzie szukał swojego fletu? Och, właściwie do jakiego stopnia można być głupim? Jakim sposobem mogła w nim dostrzec samotną i bezradną istotę?
Niezadowolenie z siebie było tutaj częścią kary, zrozumiała to już dawno. Innym elementem kary był brak jakiejkolwiek nadziei. Tej idiotycznej nadziei, która ożywia nawet straceńców, ludzi chorych, skazanych na śmierć, tych, którym grozi utrata najbliższych i ukochanych… Ona zaś nie odczuwała nawet cienia nadziei. Wciąż powracały upokarzające oceny własnego minionego życia, w którym do niczego nie doszła, a którego już teraz nie mogła naprawić.
Ellen nie była gorsza niż przeciętny człowiek, z pewnością nawet była lepsza. Teraz jednak przypominały jej się same najokropniejsze rzeczy, jakieś głupstwa, których się dopuściła, złe słowa wypowiedziane w afekcie. Im dłużej myślała, tym cięższe oskarżenia ciskała jej w twarz własna pamięć. A przecież było za późno i żale nic tu już pomóc nie mogły.
Miejsce, w którym się znajduję, wygląda jak ostatnia grota Shiry, myślała zgnębiona. Ta grota, w której Shira spotkała wszystkich nieświadomie przez siebie skrzywdzonych.
Czy istnieje dla człowieka cięższa kara?
Ellen szlochała głośno.
Wciąż nie wiedziała, ile czasu minęło, lecz nieoczekiwanie stwierdziła, że nie jest już sama. Ktoś, a może nawet kilka istot znajdowało się w dole pod nią.
Skierowała w tamtą stronę światło swojej latarki. Nadal krążyła bardzo wysoko nad tamtymi, mimo to dostrzegała ich dosyć wyraźnie.
Głęboko, bardzo głęboko w dole znajdowało się dno Wielkiej Otchłani.
Ellen zadrżała. Nie mogła dokładnie zobaczyć, co się tam dzieje, ale jednego była pewna: Ci, którzy czekają na nią na dole, nie należą do pełnej życzliwości gromady przyjaciół z Ludzi Lodu.
Czekają na nią, tak, to właściwe określenie.
Nigdy nie spotkała nikogo, kto by tak intensywnie oczekiwał. Wprost promieniowało to z ich wzniesionych ku górze oczu. Jakieś groteskowe zgromadzenie dziwnie pięknych twarzy, to jedyne, co dostrzegała, poza tym wszystko było czarne, ich ubrania, ziemia pod nimi.
Twarze… Tak właśnie musiały wyglądać japońskie kobiece twarze, które Nataniel widział we śnie, przepływające obok niego i opadające w dół niczym płatki kwiatów. Tylko że to, na co teraz patrzyła Ellen, nie było takie przejmujące i piękne jak sen Nataniela. Im bardziej zbliżała się do zwróconych ku niej twarzy, tym większe ogarniało ją przerażenie.
Nagle zaczęła głośno, przejmująco krzyczeć.
Istoty w dole pootwierały gęby – tak, wolała określenie gęby, a nie usta – a ich oczy płonęły pożądliwie. Białe ręce wyciągały się ku górze, by ją pochwycić.
Ellen rozpaczliwie starała się powstrzymać opadanie, ale nie miała żadnej władzy nad swoim ciałem.
Wrzeszczała jak szalona. Bo te istoty miały długie, ostre zęby, niczym wielkie piły. Chciały ją dostać, czuła to i domyślała się również, dlaczego… Odczytywała żądzę w ich oczach, ale widziała coś jeszcze! Oczekujący nie mieli noży, bo też ich nie potrzebowali. Nie wiedziała, co zamierzają z nią zrobić, ale że potem chcą wbić zęby w jej ciało, nie ulegało najmniejszej wątpliwości.
Pamiętała zresztą opowieści z Danii. O Ludziach z Bagnisk, którzy wysysali krew ze swoich ofiar.
Ellen intuicyjnie wyczuwała, że to są Ludzie z Bagnisk. Tutaj na żadnej skale nie widziała ich inskrypcji, lecz w Górze Demonów słyszała przecież opowiadanie Sigleika o tym, jak Tengel Zły uczył go zaklęć Ludzi z Bagnisk. I nawet na moment nie wątpiła, że to właśnie ich ma pod sobą.
Teraz straciła resztki zdrowego rozsądku. Ogarnięta paniką krzyczała, wymachiwała na wszystkie strony rękami i nogami, ale to jeszcze pogarszało sprawę, bo im bardziej się szamotała, tym szybciej spadała.
Nagle coś zawirowało przed nią, coś, co szumiało i świszczało, i poczuła, że czyjaś dziwna, przezroczysta ręka chwyta ją mocno za kołnierz; Ellen przestała opadać i z całych sił przywarła do tej jakiejś zimnej i osobliwej, jakby niematerialnej istoty, która drgała i falowała, nigdy nawet na chwilę nie zastygając w bezruchu.
– Boję się, że nie uda mi się cię podnieść – rzekła istota dziwnie głuchym głosem. – Ale gdybyś zechciała usiąść mi na plecach, to moglibyśmy spróbować.
– Dziękuję – wykrztusiła Ellen. – Dziękuję, dziękuję, ty jesteś Demonem Wichru, prawda? Nie widzę cię, ale chyba nie powinnam teraz zapalać latarki, baterie się zużywają, mam jednak wrażenie, że pamiętam was z Góry Demonów i…
Uświadomiła sobie, że gada byle co, histerycznie, dla pokrycia strachu i umilkła.
– Tak, to ja – dotarła do niej odpowiedź. – My wszyscy dostaliśmy się do niewoli. Wszyscy, nawet Tajfun.
– Och, to straszne – jęknęła, ale zagłuszały ją krzyki rozczarowania, jakie wydawali z siebie Ludzie z Bagnisk. – Bardzo wam dziękuję. Już myślałam, że jestem tutaj sama. A tak, to może wspólnymi siłami zdołamy się jakoś stąd wydostać!
Demon Wichru nic nie odpowiedział i Ellen zrozumiała, że on patrzy na sprawy dużo rozsądniej niż ona. Stąd nie wychodzi się tak po prostu.
Po wciąż bardzo głośnych narzekaniach Ludzi z Bagnisk domyślała się, że Demon Wichru niezbyt szybko unosi się wraz z nią w górę. Czuła się jak ciężka bryła na jego plecach, wiedziała, że ogranicza jego ruchy, ale nie miała odwagi ratować się na własną rękę. Siedziała za jego skrzydłami, pochylona do przodu, obiema rękami trzymała się mocno jego pleców, czuła, jak skrzydła się poruszają. Jego ciało było bardzo dziwne, pod każdym względem obce. Demon był przezroczysty, znajdował się w bezustannym ruchu, a mimo to mogła się go trzymać dość pewnie. Miała wrażenie, że znajduje się w centrum czegoś na kształt oka cyklonu.
– Tak się cieszę, że przyszedłeś po mnie – powiedziała cicho. – Naprawdę nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
Bo przecież on nie musiał jej ratować, a jednak to uczynił. Teraz jednak powiedział:
– Ja też czułem się samotny. Wciąż miałem nadzieję na jakieś towarzystwo, więc kiedy zobaczyłem światło, pojawiłem się przy tobie.
– To znaczy wiedziałeś, kim jestem?
– Nie. Oznaczałaś dla mnie jedynie towarzystwo. Kiedy jednak dostrzegłem tych tam… no wiesz, kogo, to musiałem cię stamtąd jak najszybciej zabrać. Chyba się domyślasz, co one zamierzały ci zrobić?
– Tak – odparła Ellen z drżeniem.
– Jeśli tylko zdołamy się wydostać na górę, gdzie wieją silne wiatry, to one nas podtrzymają i będziemy uratowani.
– Ja spadałam prosto w otchłań – przypomniała mu nieśmiało.
– Tak, to prawda, bo ty jesteś tylko człowiekiem. Ja poruszam się dzięki wiatrom.
„Tylko człowiekiem”? Nagle Ellen popatrzyła na rodzaj ludzki z całkiem innej perspektywy. A może człowiek mimo wszystko nie jest najwspanialszym dziełem Stwórcy?
No, Demon Wichru też na pewno nim nie jest. Ale akurat teraz Ellen kochała demona już choćby za to, że się nią zaopiekował.
Zupełnie traciła orientację w tym, co się dzieje. Nie wiedziała, ile godzin minęło, gdy wreszcie jęki Ludzi z Bagnisk wydały jej się dalekie.
– Wznosimy się, Bogu dzięki – mruknęła.
A może demony nie lubią wzywania Bożego imienia? Wyglądało jednak na to, że jej wybawiciel przyjmuje takie sprawy najzupełniej obojętnie.
– Tak, rzeczywiście się wznosimy – odparł.
– A nie jesteś zmęczony?
– Nie, zmęczony nie, ale moje skrzydła są dosyć słabe i dlatego idzie nam to tak wolno.
– No, ale w każdym razie jest nadzieja. Potrzeba nam tylko czasu, musimy się uzbroić w cierpliwość.
– Tak – potwierdził Demon Wichru.
Żadne z nich nie zdawało sobie z tego sprawy, ale potrzebowali trzech dni, by dostać się do błogosławionych prądów powietrznych, które były w stanie ich utrzymać. Teraz Ellen mogła już zejść z pleców demona i wystarczyło, że trzymała go za rękę, a oboje bez żadnego wysiłku krążyli w przestrzeni.
Raz Ellen spróbowała puścić jego dłoń, ale natychmiast stwierdzili oboje, że dziewczyna ponownie zaczyna spadać. A na dół, do Ludzi z Bagnisk, wrócić nie chciała za żadną cenę!
Wiele różnych istot zostało już zepchniętych do Wielkiej Otchłani, ale Ellen i jej demon nic o tym nie wiedzieli. Podczas swojej wędrówki nikogo nigdy nie spotkali.
Natomiast gdzieś bardzo, bardzo daleko przed sobą dostrzegali w równych odstępach czasu coś jakby czerwone światło. Ponieważ jednak prąd powietrza odpychał ich w przeciwną stronę, nigdy nie zbliżyli się do tego światła na tyle, by mogli ocenić, co to jest.
Nie rozmawiali wiele. Oboje zbyt byli udręczeni własnymi myślami. Bo jak powiedział wybawca Ellen: Nawet demony mogą być nękane wyrzutami sumienia, choć może nie w ten sposób jak ludzie.
Z czasem Ellen nauczyła się coraz bardziej cenić swego towarzysza. Powiedział, że jest zdumiony, jak dobrze im się współpracuje, chociaż różnią się między sobą tak bardzo. Muszą tylko unikać takich tematów do rozmowy, jak religia, rasa, światopogląd…
Ale czyż między ludźmi też tak nie bywa?
Ellen dowiedziała się bardzo wiele o życiu demonów. O tym, że dawniej panowały one w o wiele znaczniejszym stopniu nad ziemią niż obecnie. Co prawda zawsze żyły we własnych, dość ograniczonych sferach, miały jednak dużo większe wpływy niż teraz. Po tym, gdy ludzie opanowali kulę ziemską, inne stworzenia usunęły się w cień mniej lub bardziej dobrowolnie. Przeniosły się na przykład do podziemi. Ale nigdy nie było to ich właściwe środowisko, zostały tam zepchnięte przez ludzi. Wszystkie duchy natury, takie jak demony, zaliczane do złych mocy, jak również liczne dobre siły. Miejsca człowiekowi musiały ustąpić także zwierzęta.
Tak, o tym Ellen sama wiedziała i właśnie zachowanie człowieka wobec zwierząt zawsze ją najbardziej poruszało, budziło w niej najgłębszy smutek.
– Wiem o tym – powiedział Demon Wichru. – Na wszystkich poziomach, wśród wszystkich sił natury, Ludzie Lodu cenieni są bardzo wysoko właśnie dlatego, że tyle troski okazują zwierzętom.
– Dziękuję. A czy mogłabym ci zadać jedno pytanie? Chciałabym mianowicie wiedzieć, czy demony to dobre siły, czy złe?
Demon westchnął, a potem zachichotał.
– Jakoś nie bardzo bym chciał na to pytanie odpowiadać, w każdym razie jeszcze nie teraz.
– Ale przecież ty mnie uratowałeś. To był dobry uczynek, nie możesz zaprzeczyć.
– A czyż nie jesteśmy sojusznikami? Wydawało mi się, że w Górze Demonów zostało to bardzo wyraźnie powiedziane. Walczymy z tym samym wrogiem. I na razie to powinno wystarczyć!
– Oczywiście – odrzekła i popatrzyła na niego zamyślona. – Zwłaszcza za jednym z nas chętnie podążacie, prawda?
– Bystra jesteś.
– Jakoś mi to przyszło do głowy właśnie teraz. Pewnie dlatego, że trzymam cię za rękę. Być może poznaję dzięki temu niektóre twoje… no, nie myśli, ale, powiedzmy, nastroje. Pragnienia. A kim jest ten, za którym podążacie? Czy to Nataniel? A może Marco? Albo Tengel Dobry? Targenor? Shira? Rune? Sol?
– Nie próbuj zgadywać! I tak nic nie powiem.
Demony Wichru różniły się od choćby demonów Ingrid, podstępnych niczym lisy i dość nieokrzesanych, zwłaszcza w mowie. Przewodnik Ellen, który miał na imię Fecor, prezentował pewną ogładę, język jego był poprawny, a on sam zachowywał się wobec niej bardzo przyzwoicie. Mimo to Ellen nie mogła się pozbyć uczucia jakby zażenowania czy raczej lęku. Było w nim coś, czego nie potrafiła zaakceptować.
Poza tym jednak nie miała powodów do narzekania. Było bowiem tak, jak na samym początku sobie powiedzieli: oboje czuli się potwornie samotni w tej niezmierzonej pustej przestrzeni. Każde z nich bardzo potrzebowało towarzystwa.
Dni mijały. Coraz więcej istot było strącanych do Wielkiej Otchłani, lecz Ellen i towarzyszący jej demon nic o tym nie wiedzieli. Oni wciąż żeglowali po bezkresnych przestrzeniach, zataczali ogromne kręgi, unoszeni prądem powietrznym, nie spotykając nikogo, ani ludzi, ani demonów.
Wirowali w kompletnych ciemnościach, bali się bowiem niepotrzebnie zużywać baterii latarki. Światło zapalali tylko w przypadku absolutnej konieczności. A to zdarzało się nader rzadko.
Z oczu Ellen niemal przez cały czas płynęły łzy, nie chciała jednak, by Fecor o tym wiedział. Kiedy spostrzegał, że dziewczyna jest smutna, starał się jak mógł ją rozweselić, ale ponieważ sam trwał w głębokim przygnębieniu, jego starania wypadały dość blado.
I w końcu nadszedł ten dzień – chociaż Ellen i Fecor nie zdawali sobie z tego sprawy, bo dla nich dzień niczym się od nocy nie różnił – naszedł ten moment, gdy Tengel Zły potknął się na górskiej przełęczy i w niepohamowanym pędzie toczył się w dół po zarośniętym trawą śliskim zboczu…
Wrzeszczał przy tym jak oszalały z wściekłości i bólu.
Cały ten podwójny rząd skamieniałych nieżywych przestępców zwalił się na niego. Przez chwilę leżał na samym spodzie, a powstrzymujące go niezwykłe łańcuchy sterczały jakiś czas w powietrzu, po czym przeważyły i runęły w dół, a on o mało nie skręcił karku.
Nie doszło do tego, bo przecież był nieśmiertelny, niestety, ale jego cienkie nóżki, które mocno ściskali dwaj kamienni ludzie, nie wytrzymały.
Kiedy wszystko się trochę uspokoiło i on sam mógł się jakoś pozbierać, syknął z oburzeniem:
– Połamałem sobie nogi! Nieśmiertelny władca świata nie powinien chyba doznawać takiego upokorzenia jak złamanie nogi. O, ty, władco zła spod źródła w Górze Czterech Wiatrów, czyżbyś był oszustem? Masz natychmiast uzdrowić moje nogi, bo w przeciwnym razie wypowiem ci dalszą służbę! Wkrótce ja sam będę jednym wielkim Złem, a wtedy nie będziesz mi już potrzebny, ty niedojdo, która niczego nie potrafi!
Prawdopodobnie jednak znajdował się zbyt daleko od spokojnych wybrzeży Morza Karskiego. Nikt mu bowiem nie odpowiedział, nawet echo nie odbiło się od górskich ścian. Ciszę mącił jedynie szum wiatru.
– To mnie boli! – wrzasnął Tengel rozdrażniony. – Nie chcę, żeby mnie bolało!
Klął długo i siarczyście, ale potem musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Stamtąd, ze strony Źródła Zła, nie mógł oczekiwać żadnej pomocy. Teraz musi się dostać do swojego naczynia z wodą, a ona go natychmiast uleczy. Tylko jak tam dojść?
Spoglądał ponuro na bolące nogi. Były takie chude, że spod przeciętej skóry sterczały piszczele, a kamienne kajdany kaleczyły jeszcze bardziej.
– Do diabła! – wysyczał. – Do diabła! Do diabła! DO DIABŁA!
I wtedy zobaczył trzy rosłe postaci całe ubrane na czarno, które pospiesznie szły w jego stronę po hali.
– Hej! Wy cholerni czarni ludzie! – zawołał. – Chodźcie tu i pomóżcie mi!
Trzej zdumiewająco piękni Ludzie z Bagnisk przyskoczyli do niego. Widząc, w jakim położeniu znalazł się Tengel Zły, zatroskani potrząsali głowami.
To nie był odpowiedni moment do demonstrowania godności. Tym razem Tengel był naprawdę wściekły!
– Uwolnijcie mnie spod tego gruzu – skrzeczał. – Natychmiast! A tak między nami mówiąc, to dlaczego tutaj przyszliście?
Jeden z przybyłych patrzył na niego oczami jak lśniące kamienne węgle.
– Nie jesteśmy zadowoleni, wielki władco. Nie jesteśmy pewni, czy chcemy wam pomagać, dopóki wy nam nie dostarczycie więcej prawdziwych ludzi z krwi i kości.
– Dostaliście ich już dość! Pospieszcie się teraz z tym…
– Nie otrzymaliśmy tej ludzkiej krwi, którą nam, panie, obiecaliście – odparł Człowiek z Bagnisk z godnością. – Oprócz tych przestępców, których wzięliśmy na samym początku, pojawiła się tylko jedna kobieta, i ona została nam odebrana w ostatniej chwili, kiedy już byliśmy gotowi rozpruć jej żyły.
W przeciwieństwie do Ludzi Lodu Tengel Zły potrafił rozmawiać z Ludźmi z Bagnisk. Musiał się tego nauczyć w czasie, kiedy razem tworzyli Wielką Otchłań.
– Ale przecież Lynx przez cały czas dostarcza wam ludzi!
– Tylko duchy i demony – sprostował Człowiek z Bagnisk. – Pozbawione krwi istoty, które nas zupełnie nie interesują. A poza tym Lynxa już nie ma, został unicestwiony.
Tengel gapił się na niego, niczego nie pojmując.
– Lynx nie mógł zostać unicestwiony!
– Oni są w posiadaniu wielkich i niebezpiecznych mocy. Zarówno oni sami, jak i ich pomocnicy.
Gniew o mało nie zadławił Tengela Złego.
– Czy naprawdę unicestwili Lynxa? Lynxa! Ale przecież on jadł ziemię z miejsca, w którym stoi moje naczynie! Był nieśmiertelny!
– Działanie zatrutej ziemi jest krótkotrwałe – przypomnieli mu Ludzie z Bagnisk. – Oni trzymali go z daleka od nas i od tej ziemi. Jak widzę, panie, bolą was wasze wielce szanowne nogi. Postaramy się naprawić tę szkodę, uzdrowić, jeśli wy, wielki władco, dacie nam tę kobietę, która wiruje w przestrzeni ponad naszymi głowami.
– Nie umiecie ściągnąć jej na dół? – zapytał Tengel złośliwie. – A co ją trzyma tam w górze?
– Jeden z demonów, które wysoko ceniony współpracownik waszej wysokości, Lynx, nam przysłał. Życzymy sobie unicestwienia demonów.
– No dobrze – zgodził się Tengel po krótkim zastanowieniu. – Zrobię, jak chcecie. Unieszkodliwię tego przeklętego demona i dam wam tę kobietę. Ale za to wy musicie mi pomóc. No? Na co czekacie? Do dzieła!
– Życzymy sobie najpierw zapewnienia, że kobieta spadnie na dół.
– O, do cholery, nie bądźcie tacy podejrzliwi! W porządku, kieruję moją psychiczną siłę do Wielkiej Otchłani. Jesteście teraz zadowoleni?
Tengel Zły skoncentrował wszystkie swoje siły, żeby jego duchowe odbicie znalazło się w obrębie Wielkiej Otchłani. Trochę się lękał, bo Marco raz go już śmiertelnie wystraszył kilkoma kroplami jasnej wody, ale Tengel w najśmielszych przypuszczeniach nie pomyślał, że ktoś z tych najbardziej niebezpiecznych mógł się znaleźć w Otchłani.
Starał się pozostawać tam jak najkrócej. Szukał Ellen i demona, znalazł ich też prawie natychmiast. Jednym prostym zaklęciem wcisnął demona w skalną ścianę niedaleko wejścia, które odkrył Nataniel i jego towarzysze. Siła psychiczna Tengela Złego była tak wielka, że Fecor został dosłownie wbity w skałę i tam już został.
Natomiast Ellen zaczęła opadać w dół. Nią Tengel się nie przejmował, była przeznaczona dla Ludzi z Bagnisk.
– No, załatwione! – oświadczył z paskudnym grymasem trzem czekającym czarnym postaciom. – A teraz ruszcie się, do diabła, i pomóżcie mi!
Ellen rozpaczliwie wzywała Fecora. Nie pojmowała, co się mogło stać. W jednym momencie jego ręka została wyrwana z jej dłoni, demon przekoziołkował w powietrzu, machał bezradnie rękami i nogami, ale nieustannie i nieodwołalnie się od niej oddalał. Słyszała jego wołanie o pomoc, ale nie była w stanie nic zrobić.
Po chwili w ogromnej czarnej przestrzeni ponownie zaległa cisza. Czas płynął jak dawniej.
Ellen znowu opadała w dół. Wiedziała, że zajmie jej to wiele czasu, nawet bardzo wiele, ale prędzej czy później znajdzie się ponownie w pobliżu tych spragnionych krwi, potwornych Ludzi z Bagnisk.
Zaczęła wołać o ratunek. W skrajnej rozpaczy zapaliła latarkę, ale kto mógł dostrzec jej światło?
Teraz jednak się myliła. W Wielkiej Otchłani znajdowało się wielu cierpiących. Jeden z nich usłyszał jej wołania i zobaczył nikłe światełko latarki. A był to ktoś, kto bez trudu mógł się przemieszczać w przestrzeni, mógł spływać w dół, lekceważąc powietrzne prądy.
Ellen słyszała, gdy się zbliżał. Wydawał się dużo większy niż Demon Wichru i miał ludzką postać, choć przecież człowiekiem nie był.
To Tamlin! Demon Nocy, który najpierw wychowywał się wśród ludzi, a następnie przebywał w Czarnych Salach Lucyfera. Wyniósł stamtąd wiele umiejętności i wiedzy czarnych aniołów. Tam też wyćwiczył zdolność kontrolowania własnych ruchów nawet w takim środowisku, jak Wielka Otchłań.
Do tej pory jednak nie na wiele mu się to przydało. Tamlin był jednym z ostatnich, którzy zostali pojmani tamtego fatalnego dnia, i nie zdążył się jeszcze zaaklimatyzować w nowym miejscu. Był wciąż zrozpaczony i rozgniewany, nie spotykał nikogo, nikogo nawet z daleka nie widział, choć już tyle razy okrążył pustą grotę.
Nie uświadamiał sobie, z jaką łatwością mógłby się przemieszczać, dopóki przypadkiem nie spojrzał w dół i nie zobaczył nikłego światełka latarki Ellen. Co prawda wcześniej już kilkakrotnie dostrzegał jakiś czerwony blask, zawsze jednak potężny wicher spychał go daleko stamtąd.
Teraz, nie zastanawiając się nad tym, co robi, ruszył w dół ku temu słabemu blaskowi. Docierały też do niego czyjeś niewyraźne wołania i taki był zajęty tym, żeby odnaleźć współstraceńca w ciemnej pustce, że minęło sporo czasu, nim dotarło do niego, iż w pełni panuje nad swoimi ruchami.
Domyślił się zaraz, że to z pewnością magiczna sztuka, której się nauczył w Czarnych Salach.
Ellen rzuciła mu się na szyję, szlochając ze strachu i radości. Trudno było wydobyć z niej coś rozsądnego, w końcu jednak opowiedziała mu jako tako składnie całą historię. O potwornych Ludziach z Bagnisk czających się w dole. O Fecorze, Demonie Wichru, który uratował jej życie. No a teraz Tamlin zrobił to samo.
– Nie rozumiem, co się stało, Tamlinie – szlochała Ellen. – Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś ruszał z miejsca w takim tempie, jak odpalona rakieta! Musimy go odnaleźć! On uratował mi życie, teraz kolej na mnie. Pomożesz mi?
– Oczywiście! W którą stronę on się oddalił?
Chciała mu pokazać, ale jej uniesiona w górę ręka zamarła.
– Nie wiem! Tu przecież wszędzie jest tylko pustka pogrążona w ciemnościach.
– Tak, rzeczywiście. Ale on się oddalał w górę, czy w dół?
– Powiedziałabym raczej: na zewnątrz. Jak strzała. Och, Tamlinie, to było straszne! Słyszałam jego wołanie o pomoc, ale nic nie mogłam zrobić!
– Rozumiem cię.
Ellen uspokoiła się.
– Ile ja jednak mam szczęścia – powiedziała w zamyśleniu. – Dwa razy znajdowałam się już o włos od okrutnej śmierci. I dwukrotnie zostałam uratowana… Ale, zaczekaj! Przed chwileczką minęliśmy to czerwone światło i ten bardzo silny prąd powietrza. Widziałeś światło?
– Oczywiście!
– Tak, to właśnie tutaj Fecor został odrzucony w kierunku przeciwnym od czerwonego blasku.
Tamlin skinął głową. Jego zielone oczy lśniły w smudze reflektora.
– A zatem został odepchnięty ku drugiemu wejściu, które już kiedyś widziałem. Tam go poszukamy.
Ani Tamlin, ani Ellen nie wiedzieli, że przy tamtym wejściu Nataniel i Marco zgromadzili wszystkich odnalezionych.
– Przestrzenie tutaj są po prostu bezkresne – jęknęła Ellen zgnębiona.
– To prawda, ale każde nieszczęście ma swoje granice. Chodź, podejdziemy jak najbliżej skalnej ściany i będziemy się posuwać tuż przy niej.
Skinęła głową w odpowiedzi. Uczucie, że Tamlin jest znacznie silniejszy niż zwyczajny Demon Wichru, było z pewnością uzasadnione. Tamlin również był jednym z Demonów Wichru, ale tylko w połowie. W połowie należał do Demonów Nocy. Bardzo wiele nauczył się od Ludzi Lodu, ale jeszcze więcej od czarnych aniołów. Sam Lucyfer zajmował się jego sprawami, ponieważ ukochana Tamlina, Vanja, była wnuczką upadłego anioła światłości.
Okazało się, że znacznie trudniej jest wyrwać się z wirującego prądu niż na przykład spadać w dół.
Kiedy szamotali się z porywistymi przeciągami, Ellen znalazła sposobność, by zapytać go o to, co ją przez cały czas dręczyło.
– Nataniel? Nie spotkałeś gdzieś Nataniela? Czy uratował się z eksplozji? Tak mnie to martwi.
– Nataniel przeżył – uśmiechnął się Tamlin łagodnie. – A kiedy go widziałem po raz ostatni, znajdował się w drodze do Doliny Ludzi Lodu.
– Dzięki ci, dobry Boże – szepnęła Ellen, wielki kamień spadł jej z serca. – Ale… Dolina Ludzi Lodu to bardzo daleko stąd.
– Owszem – potwierdził Tamlin, który też nie bardzo wiedział, gdzie dokładnie znajduje się Wielka Otchłań.
– To okropne tak nie mieć pojęcia, gdzie właściwie jesteśmy – mruknęła Ellen.
– W każdym razie to rozległe przestrzenie.
– I bardzo oddalone od świata ludzi – dodała z żalem w głosie.
Tutaj Nataniel nigdy mnie nie odnajdzie, dokończyła w myślach.
W każdym razie teraz wiedziała, że przynajmniej jeszcze niedawno Nataniel był wśród żywych. Niech wszelkie moce wspierają go w jego trudnej walce!
Tamlin opowiedział wszystko, co mu było wiadome na temat wydarzeń po jej zniknięciu. Kiedy usłyszała o fatalnym dniu w górach i o tym, jak wielu zostało pojmanych przez złego Lynxa, znowu wybuchnęła płaczem.
– Wybacz mi, jestem prawdziwa beksa – prosiła, ocierając łzy.
– Spędziłaś tu wiele ponurych dni w samotności – powiedział Tamlin. – A to miejsce nie wpływa na człowieka…
Nie dokończył zdania.
Ellen jednak wiedziała.
– Prawda? Człowiekowi przychodzą do głowy takie okropne myśli. Takie przygnębiające. Kiedy cię ogarnie taki nastrój, to najlepiej byłoby ze sobą skończyć. Człowiek obwinia się o wszystko.
– No właśnie! Jak wiesz, moje życie wśród ludzi nie należało do najlepszych – powiedział Tamlin. – Wszystko to zostało mi teraz rzucone w twarz. Całe zło i wszystkie podłości, jakich się dopuściłem wobec tych wspaniałych ludzi w Lipowej Alei. I mój stosunek do maleńkiej, ślicznej Vanji w tamtych czasach.
– Przecież wszystko jej wynagrodziłeś!
– Tak, ale dawne postępki przypominały mi się z piekącą, bolesną siłą. I to jest właśnie najokropniejsze w Wielkiej Otchłani. To i perspektywa wieczności.
– Taki jesteś miły, że się mną zająłeś – szepnęła Ellen.
– Ja też mam dzięki temu towarzystwo – odparł z uśmiechem. – Poza tym jesteś dziewczyną Nataniela, a on jest moim wnukiem. Rodzina powinna się trzymać razem, przecież wiesz!
– Oczywiście. Och, popatrz no – szepnęła zawiedziona. – Znowu trafiliśmy w pobliże tego czerwonego światła! Tu nie znajdziemy żadnego ratunku!
– Ale przynajmniej wiemy teraz nieco więcej o tym, gdzie w ogóle jesteśmy. Trzymaj się mnie mocno, zaraz ten sztorm znowu nas stąd zwieje. Dajmy mu się unosić, będziemy mieć darmową podwodę.
Potężna siła odrzuciła ich od czerwonego światła, a oni się nie opierali. Kiedy okrążali grotę, nie udało im się zbliżyć do ściany, ale przynajmniej zaczynali się coraz lepiej orientować w kierunkach i stronach świata, jeśli o czymś takim można tu w ogóle mówić.
Po chwili milczenia Tamlin oświadczył:
– Teraz powtórzymy próbę podejścia do krańca tej groty. Chodź, wytęż wszystkie siły, zobaczymy, czy uda nam się wyrwać prądowi powietrza.
Znowu zapanowała wokół nich wielka cisza.
I nagle Ellen ponownie doznała uczucia nieważkości.
– Ellen! Udało nam się! Jesteśmy poza prądem! Teraz musimy się tylko trzymać z daleka od obu wejść do groty. Chodź, spróbujemy podejść bliżej którejś ze ścian!
Szukali bardzo długo. Minęło wiele czasu, zanim usłyszeli, że echo ich głosów odbija się od skały. Ellen zapaliła latarkę.
– Są! – zawołał Tamlin z triumfem. – Widzę skały. Teraz możemy posuwać się wzdłuż ścian!
– Mam nadzieję, że wciąż znajdujemy się na tej samej wysokości – szepnęła Ellen z lękiem.
– Ja też tak myślę. Powinnaś teraz więcej używać latarki, jeśli chcemy odnaleźć demona, a poza tym musimy sobie oświetlać drogę, żeby nie wpaść na jakąś przeszkodę. Mam nadzieję, że latarka to wytrzyma.
– I ja mam taką nadzieję – potwierdziła. Nie chciała go poprawiać, że to nie latarka ma wytrzymać, lecz baterie. Pojęcia nie miała, na ile Tamlin orientuje się w sprawach nowoczesnej techniki.
Przedzieranie się wzdłuż ścian wymagało wielkiego wysiłku i czasu. Przestrzenie były tak ogromne, że na myśl o tym Ellen doznawała zawrotu głowy. Oświetlała drogę jedynie z rzadka, robiąc długie przerwy. Często natomiast wzywali Fecora, lecz odpowiadała im wciąż ta sama cisza.
I oto… Po długim jak wieczność czasie usłyszeli słaby jęk czy też skargę gdzieś daleko przed sobą. Tamlin przyspieszył, bo przecież tylko on mógł się poruszać jak chciał. Ellen mogła tylko ściskać z całych sił jego szczupłą, żylastą rękę.
Odnaleźli Fecora.
Kiedy zobaczyli, jak głęboko został wciśnięty w skałę, zgrzytali zębami z bezradności i gniewu. Jakim cudem zdołają go stąd wyrwać?
Mimo że demon był bardzo zmęczony, na ich widok uśmiechnął się blado. Nie był w stanie nic powiedzieć, poruszał tylko wolniutko palcami.
– Nigdy nie zapomnę, że mi kiedyś pomogłeś – rzekła Ellen zgnębiona. – Teraz chciałabym ci odpłacić tym samym.
– Nie damy za wygraną, dopóki cię stąd nie wydobędziemy – zapewniał Tamlin.
Nieustannie podejmowali bardzo ostrożne próby uwolnienia go, wkrótce jednak Tamlin oświadczył:
– Zostałeś tu przykuty magicznymi kajdanami, Fecorze. Możesz mi wierzyć, ja świetnie wiem, jak się czujesz. W dawnych, bardzo dawnych czasach zdarzyło się, że zostałem przykuty do skały dokładnie tak jak ty teraz. I wtedy przyszła Vanja, która uwolniła mnie siłą swojej czystej, szczerej miłości.
Fecor próbował się uśmiechnąć, ale zdołał wywołać na wargi jedynie smutny grymas. Kto chciałby mnie tak pokochać? zdawał się mówić ten grymas.
– My nie możemy zaofiarować ci takiej miłości jak Vanja – stwierdziła Ellen. – Nie znamy cię na to dostatecznie dobrze. Ale cała nasza życzliwość, cała sympatia i wdzięczność jest po twojej stronie. Zobaczmy zatem, jak daleko nas te uczucia zawiodą.
Kiedy podjęli znowu próbę uwolnienia go, Ellen zapytała:
– Czy ty wiesz, Fecorze, co się właściwie wtedy stało? Zniknąłeś mi po prostu jak błyskawica.
Z wielkim trudem Fecor odpowiedział:
– To był Tengel Zły. Słyszałem jego skrzekliwy głos. Był na coś potwornie wściekły.
Ellen rozejrzała się lękliwe wokół.
– Mam nadzieję, że teraz go tu nie ma?
– Nie. Wtedy zresztą też była to tylko jego siła psychiczna.
– O, chyba to nie takie „tylko”. Nie, to się nie uda! Żebyśmy tak mieli tu Nataniela, on by sobie z tym poradził. On albo Marco. Ale nie życzę im, żeby się znaleźli w tej dziurze!
Tamlin wypróbowywał wszystkie zaklęcia i błogosławieństwa, których się nauczył w Czarnych Salach, ale nic nie pomagało. Fecor tkwił w skale jak zamurowany.
– Nie opuścimy cię – zapewniała Ellen, ale w jej głosie brzmiała teraz nutka rezygnacji. – Możesz na nas polegać!
I właśnie wtedy coś się wydarzyło.
Jakiś wirujący poryw wichru o sile orkanu szarpnął Ellen i Tamlinem i starał się oderwać ich od skały. Ellen krzyknęła, ściskając z całych sił rękę Fecora. Tamlin wołał do niej, by w żadnym razie nie rozluźniała uchwytu, i z nowymi siłami próbowali wyrwać uwięzionego demona.
– Co to się dzieje? – pytała Ellen, starając się przekrzyczeć wichurę. Wiatr targał jej włosy, miała wrażenie, że za chwilę zerwie z niej ubranie.
– Prawdopodobnie jakiś jego nowy, diabelski pomysł – odparł Tamlin. – W takim razie on tu mimo wszystko jest. A przynajmniej jego siła psychiczna. Nie, chwyć tutaj, Ellen…
Momentalnie zrobiła, co kazał. Tamlin też chciał przytrzymać się w innym miejscu i wtedy kolejny poryw wichru porwał go i uniósł w pustkę.
– Tamlin! – krzyczała Ellen rozpaczliwie.
On jednak był już daleko, całkowicie niewidoczny, porwany przez wściekłą siłę.
– Co my teraz zrobimy? – wołała w panice do Fecora, który był równie przerażony jak ona.
W następnej sekundzie kolejny poryw sztormu porwał Ellen i ją także poniósł w mrok. Wrzeszczała jak oszalała, wirowała wokół własnej osi i nieubłaganie oddalała się od nieszczęsnego demona, coraz dalej i dalej w pustkę.