ROZDZIAŁ VII

Zgromadzeni na skalnej półce czekali jak długo było można.

Wiedzieli, że ci, którzy dotychczas nie przyszli, nie przyjdą już nigdy.

Trzy osoby przepadły bez śladu.

W końcu Marco powiedział niepewnie:

– Powinniśmy chyba działać dalej, Natanielu.

Nataniel zwrócił ku niemu zmartwiałą twarz. Gdy odpowiadał, jego głos brzmiał głucho.

– Wiem. Nie wolno dopuścić, by Tengel Zły nas wyprzedził. To ważne! I przecież na tym polega moje zadanie.

– Nataniel – rzekł Marco błagalnie. – Czy ty myślisz, że ja cię nie rozumiem? Mogę tu zostać i poczekać, czy…

Nagle ktoś krzyknął:

– Patrzcie! Tam! Ktoś się zbliża!

Wszyscy wpatrywali się w mrok. W przygnębione dotychczas zgromadzenie wstąpiło nowe życie. Usuwali się pod ściany, żeby zrobić miejsce tym, którzy z szumem wyłaniali się z ciemności.

Lekko niczym kot na skalnej półce wylądował Tamlin.

Nataniel bardzo się starał ukryć rozczarowanie. Wszyscy obok niego cieszyli się głośno, on zresztą również z ulgą przyjął do wiadomości, że Tamlin się odnalazł. To przecież budziło nowe nadzieje, że nie wszystko stracone, skoro Tamlin przybywa tak późno, ale…

Nadzieja wzrosła gwałtownie, kiedy ten zielonoskóry demon zwrócił się do niego, do Nataniela!

– Ellen jest tu niedaleko – oświadczył. – Ona i jeden z Demonów Wichru. Potrzebują pomocy.

Nataniel z przejęcia nie mógł słowa wykrztusić.

– E-e-ellen? To pierwszy znak życia od czasu, gdy… Musimy ją ratować, chodźcie jak najszybciej! Idziemy!

Był jak naelektryzowany. Jąkał się, wyłamywał palce, język mu się plątał.

– Poczekaj, to nie takie proste! – mitygował go Tamlin. – Demon Wichru jest przykuty do skały magicznymi kajdanami i szczerze mówiąc, nie wiem, jak go stamtąd wydostać! Nie wiem, jak go rozkuć. Ellen jest przy nim, a mnie porwał podmuch wichru i cisnął tutaj. I właściwie nie bardzo rozumiem, jak to się stało. A wy stoicie tu wszyscy? Co się dzieje?

– Ciii! – szepnęła Estrid. – Słyszę głos kobiecy. To chyba musi być Ellen.

Bardzo, bardzo daleko zaczynało coś słabiutko majaczyć. Gabriel, który interesował się astronomią, odkrył w tym jakieś podobieństwo z gwiazdą Arcturus, która z oszałamiającą prędkością stu trzydziestu pięciu kilometrów na sekundę przybliża się do Ziemi, ale która od dwóch tysięcy lat nie sprawia wrażenia, że choćby ruszyła się z miejsca.

Podobnie było teraz z Ellen. Pędziła ku nim w szalonym tempie, a mimo to potrzeba było nieskończenie długiego czasu, by mogli ją wyraźnie zobaczyć.

Nataniel, jak niebieska błyskawica, ruszył jej na spotkanie. Rozradowany, ze łzami w oczach pomagał jej wejść „na pokład”.

Padli oboje na kolana, obejmowali się i ściskali. Co mówili czy też co próbowali sobie powiedzieć, było dla pozostałych całkowicie niezrozumiałe. Słowa płynęły strumieniem, oboje mówili jednocześnie, bez ładu i składu.

– Powinienem się przywitać jak należy… – zdołał w końcu wykrztusić Nataniel.

– Myślę, że starczy już tych serdeczności – powiedziała Tova cierpko. – Jeśli już skończyliście, to może inni też mogliby uściskać Ellen.

– Oczywiście – rzekł Nataniel zawstydzony i oboje z Ellen wstali.

Czas, czas, nieustannie musieli się ścigać z czasem! A tymczasem wiele cennych minut upłynęło, nim Ellen zdołała jakoś dojść do siebie po nadzwyczajnym przyjęciu, jakie zgotowali jej przyjaciele. Ocierała oczy i mówiła, na przemian to śmiejąc się, to płacząc:

– Musimy uwolnić Fecora, Demona Wichru. Został uwięziony w skale, a przecież uratował mi życie i…

– Wiemy – przerwał jej Marco. – Nikt nie będzie tu zostawiony własnemu losowi. Nikt!

Ciche westchnienia wyrażające wdzięczność rozległy się w tłumie. Nikt jednak nie zadał pytania: Czy ktoś stąd wyjdzie? Nikt też nie pytał, kiedy.

Wielka Otchłań znana była właśnie z tego, że kto raz się tutaj znalazł, był stracony na wieki.

Ale tak odległą przyszłością nikt nie chciał się na razie zajmować. Teraz najważniejszy był Fecor.

– Ian! – polecił Marco. – Daj mi miecz Targenora! On otwiera magiczne kajdany. Mieliśmy już okazję się o tym przekonać.

Ian spoglądał na niego zakłopotany.

– Ależ ja oddałem miecz Natanielowi!

Ten zaś stał jak skamieniały, wciąż ściskając rękę Ellen.

– O Boże – wyszeptał zbielałymi wargami. – Odstawiłem miecz na bok wtedy na dnie, kiedy uwolniliśmy Orina, Halkatlę i pozostałych. On… on musi tam jeszcze stać!

– Ale my nie mamy czasu, żeby po niego wracać – oświadczył Marco cierpkim tonem. – W czasie, który nam został, możemy próbować zrobić tylko trzy rzeczy: uwolnić Fecora, postarać się wyjaśnić zagadkę czerwonego światła i wyprowadzić wszystkich z tego miejsca. Tajfun, Trond i Tamlin! Waszym zadaniem będzie uwolnić Fecora. Wymyślcie coś! My zaś, pięcioro wybranych, musimy się dostać do czerwonego tunelu, zanim pojawi się Tan-ghil! Orin, ty pójdziesz z nami! I Demony Wichru także.

– Sześcioro wybranych – sprostował Gabriel. – Teraz jest nas sześcioro, bo są z nami i Ian, i Ellen.

Nataniel chciał powiedzieć: Ellen powinna odpocząć, zarazem jednak nie był w stanie ponownie się z nią rozstać. Ich spojrzenia się spotkały, a dłonie dotykały się po kryjomu. Byli razem i nic nie zdoła ich rozdzielić!

Ellen rzuciła ostatnie, spłoszone spojrzenie w tył.

– Pomóżcie Fecorowi – szepnęła. – W przeciwnym razie nigdy już nie zaznam radości!

Obiecali jej, że znajdą jakiś sposób. Sami jednak też czuli się porzuceni, kiedy szóstka wybranych wraz z Orinem i drugim Demonem Wichru opuściła skalną półkę i zniknęła.

A więc ponownie znaleźli się w smudze czerwonego światła. Czuli się teraz pewniej, Nataniel też działał bardziej zdecydowanie niż poprzednio, bo Ellen była przy nim i radość z tego powodu o mało nie rozsadziła mu piersi. Wprowadził ich do wnętrza tunelu i szedł przodem ze zdumiewającą łatwością. Oczywiście fakt, że Orin i Demon Wichru znajdowali się obok, bardzo im ułatwiał sytuację. Orin przez cały czas zaklinał duchy Ognia i Powietrza, by udzielały im pomocy, a Demon Wichru sprawiał, że byli jak zamknięci we wnętrzu strumienia powietrza.

Tova, Ian i Gabriel cieszyli się, że tym razem oni również mogą iść z Natanielem i Markiem. Należeli przecież do wybranych i żadne trudności nie mogły być dla nich zbyt wielkie.

– Znowu słyszę ten dźwięk! – krzyknął Marco.

– Tak, ja też – potwierdził Nataniel. – To… brzmi jak stłumiona skarga!

Oślepiający czerwony blask raził ich w oczy, które łzawiły z wysiłku. Skalny korytarz był znacznie dłuższy, niż się spodziewali. Tak głęboko nigdy wcześniej nie byli.

Przesunęli się jeszcze kilka kroków, przedzierali się walcząc z ciągiem powietrza i oślepiającym blaskiem, aż nagle…

Wszyscy równocześnie przystanęli wstrząśnięci.

– Orin! – zawołał Nataniel – Poproś Ogień, by przytłumił trochę światło, jeśli to możliwe. W przeciwnym razie oślepniemy!

Pozostali nie byli w stanie powiedzieć nic. Z niedowierzaniem starali się nie spuszczać wzroku z tego trudnego do pojęcia widoku, jaki mieli przed sobą. Z tego, co można określić jako „zamknięcie” wiodące do naczynia z wodą zła.

Minęło jeszcze kilka minut i ostre światło zaczęło powoli przygasać, tak że teraz mogli widzieć to, czego przedtem się z przerażeniem domyślali.

To była prawda!

Zamknięcie stanowił człowiek, który prawie całkowicie wypełniał wąskie przejście. Żyjący człowiek!

Tova protestowała żałośnie. Długo z trudem łapała powietrze, po czym wybuchnęła płaczem, a wszyscy pozostali odczuwali to samo co ona. Współczucie nie mające granic.

W tej samej chwili usłyszeli za sobą krzyki i odwrócili się.

Nadbiegły Villemo i Halkatla.

– Stop! Nie podchodźcie bliżej! – ostrzegł Marco. – Czego chcecie?

Obie przystanęły, ale tak daleko, że nie mogły widzieć tragicznej ludzkiej postaci w tunelu.

– Ludzie z Bagnisk dotrzymują swojej obietnicy! – krzyknęła Villemo. – Kiedy wy wszyscy opuściliście Otchłań, zaczęli ją niszczyć. Ze ścian sypie się ziemia, próżnia zostaje z powrotem wypełniona!

– O Boże – szepnął Nataniel. – Ian! Ty i Gabriel musicie tam natychmiast wrócić! Tylko wy będziecie gwarancją, że wszyscy ponownie nie znikną w próżni.

Obaj wymienieni odwrócili się natychmiast i ruszyli za Villemo i Halkatlą.

– Nie zapomnijcie o Fecorze! – zawołała Ellen z rozpaczą.

Villemo odwróciła się, ledwie słyszeli jej odpowiedź:

– O nikim nie zapomnimy, ale Tamlin powiada, że będzie to trudne. Fecor został wtłoczony w skałę, a kamień to królestwo Shamy. Nie możemy prosić o pomoc duchów czterech żywiołów.

– Do diabła! – mruknął Nataniel. – Ale spokojnie, Ellen, spokojnie. Wydobędziemy go stamtąd.

– Dziękuję – wyszeptała.

Potem wszyscy znowu zwrócili się ku tunelowi.

Słyszeli zdławiony szloch Marca.

– To niemożliwe! Jak można być takim okrutnym? Jak można zrobić coś takiego żyjącemu człowiekowi?

Z oczu Nataniela także płynęły łzy, ale on nawet tego nie zauważał.

– A na dodatek własnej córce!

Tova otarła oczy.

– Tiili? – zwróciła się półgłosem do nieszczęsnej istoty.

Przed nimi wisiała bardzo ładna młoda dziewczyna o dziecinnych, na wpół orientalnych rysach. Jej długie czarne włosy falowały w podmuchach powietrza. Dziewczyna była całkiem naga, a ręce i nogi miała przytwierdzone do skały tak, że jej sylwetka przypominała duże X.

Początkowo nie była w stanie rozmawiać. Na jej niewinnej twarzyczce malowało się nieopisane cierpienie. Ona również płakała, ze zmęczenia i rezygnacji, ale mimo wszystko dostrzegali na jej buzi jakby wyraz zdziwienia, że tutaj przybyli. Na nadzieję nie była w stanie się zdobyć.

– Siedemset lat – powiedział Nataniel. A potem wrzasnął ogarnięty wściekłością: – Przez siedemset lat ta bestia ją tu trzymała! Żywą! Samotną! Czy to dziwne, że takie cierpienie musiało się odcisnąć na szklanym malowidle? Jej beznadziejne błagania o pomoc skierowane do tych, którzy kiedyś, niczego nie podejrzewając, przeszli w pobliżu, do Tengela i Silje! Tak, wiem, że Tan-ghil liczył, iż potrwa to jedynie pięćdziesiąt lat, kiedy ją tu sprowadził. Ale i tak nic go nie tłumaczy!

– Tuli, maleńka Tiili – zwróciła się do dziewczyny zapłakana Tova. – Powiedz nam, jak możemy ci pomóc?

– Nikt… nie może… – szepnęła dziewczyna. – Pomóżcie mi umrzeć.

– Ależ my możemy zrobić dla ciebie wiele – pocieszał ją Nataniel. – Przyszliśmy tu po to, by pokonać Tan-ghila, i dlatego musimy się dostać do naczynia, w którym ten drań przechowuje wodę zła. Ono jest tam za tobą, prawda?

– Tak. Daleko… za mną. Ale wy nie przejdziecie… obok mnie.

– Opowiedz nam zatem…

Nataniel nie dokończył zdania.

Tiili szeptała z największym wysiłkiem. Była zbyt oszołomiona spotkaniem.

– Ja stanowię zamknięcie. Magiczne…

– Tak, tego się domyślamy.

– On jest kluczem.

– Tan-ghil?

– Tak.

Pochyliła głowę i zaczęła płakać tak rozpaczliwie, że serca im się krajały.

– Ale w jaki sposób…?

Milczeli. Przypatrzyli się jej pozycji i domyślili się wszystkiego.

– Nie! – wykrztusiła Ellen. – Nie, nie, tylko nie to…

Nie znajdowała odpowiedniego określenia.

Twarz Marca zrobiła się szara.

– Czy będzie wypowiadał jakieś zaklęcia lub magiczne formułki?

– Nie. To moje ciało zostało zaczarowane. Wejście może otworzyć tylko… to…

Widzieli, jak głęboko jej ręce i nogi są wciśnięte w skałę. Nikt nie zdoła ich oderwać. Tylko Tan-ghil może „otworzyć zamek”.

– A więc to dlatego on wtedy musiał mieć ze sobą dziewicę – szepnął Nataniel przygnębiony. – I ty, oczywiście, w dalszym ciągu jesteś dziewicą, prawda?

– Tak – cichutko powiedziała Tuli. Taka była zawstydzona, tak okropnie zawstydzona, że musi wisieć przed nimi rozpięta na skale w ten sposób. Nikt by nie uwierzył, że ta dziewczynka ma dziewiętnaście lat, pomyślała Tova. A jednak to prawda.

– Tiili, nas nie powinnaś się wstydzić – powiedział Nataniel ze smutkiem. – My sami przeżyliśmy wiele i wiele wycierpieliśmy, wiemy dobrze, co czujesz. Ja jestem Nataniel z Ludzi Lodu, należę do potomków twojego wuja Krestierna, a to mój kuzyn Marco. Obaj przynieśliśmy na świat specjalne zdolności właśnie po to, byśmy mogli pokonać Tan-ghila. To jest moja przyjaciółka, Ellen, a tam stoi Tova. Orin również jest krewnym Tan-ghila, a to jeden z Demonów Wichru, które pomagają Ludziom Lodu. Możesz na nas polegać, Tuli. Zrobimy wszystko, żeby cię uwolnić.

Umilkł. Wszystko, zrobimy wszystko… Ale co to znaczy?

Stali bez słowa. Patrzyli na wykrzywioną bólem twarzyczkę Tiili, w której nie było nawet najmniejszej iskierki nadziei, żałowali jej tak bardzo, że odczuwali fizyczny ból, ale co mieli zrobić?

Ostatecznie to Tovie przyszedł do głowy pomysł.

– O ile się nie mylę, mamy tylko jedną możliwość, prawda?

Spoglądali na nią pustym wzrokiem.

W jej głosie pobrzmiewała agresja, gdy mówiła dalej:

– Skoro nie istnieją żadne zaklęcia ani formuły, którymi można by się tu posłużyć, to pozostaje tylko jedno pytanie. Takie mianowicie, że jeśli dziewicze ciało Tuli jest swoistym zamkiem, to czy Tengel Zły jest do niego jedynym kluczem?

Cisza stała się jeszcze głębsza. Duchy Ognia i Powietrza zdołały poskromić na tę chwilę podległe sobie żywioły. Rozżarzone światło padało znowu na skalną szczelinę u stóp Tiili.

Z tego, co znajdowało się poza nią, widzieli niewiele.

Nataniel wciągnął głęboko powietrze, Tova mówiła pospiesznie:

– Tak, ja wiem, że ty masz pokonać Tengela Złego, że na tym polega twoje zadanie. Ale dopiero co odnalazłeś Ellen. Nie możemy teraz żądać, byś to właśnie ty… Byś to ty złamał tę pieczęć. Ja sama też chciałabym zachować Iana dla siebie. Orin jest duchem, a demony to… demony. Zatem istnieje tylko jeden jedyny żywy człowiek, który mógłby spróbować uwolnić Tiili i otworzyć nam drogę do naczynia.

Wszyscy spojrzeli na Marca. On zaś starał się z całych sił, by jego twarz sprawiała wrażenie nieprzeniknionej.

Nikt nie powinien się nawet domyślać, jak bardzo jest wzruszony.

Tiili zwiesiła głowę, nie miała odwagi na nich patrzeć. Łzy nieszczęsnej dziewczyny spadały na skałę, tworząc na niej ciemne plamy.

Tysiące myśli kłębiło się w głowie Marca. Nie był na coś takiego przygotowany, w tych sprawach nie miał żadnego doświadczenia.

On, wielki samotnik. On, w którego żyłach płynęła krew czarnych aniołów, całkowicie pozbawionych pragnień erotycznych, albowiem ich miłość była innego charakteru niż miłość ludzi.

A jednocześnie Marco był przecież człowiekiem, dzielił z ludźmi ich tęsknotę do życia w trwałym związku z osobą przeciwnej płci. Przez te sto lat żył w ascezie, nigdy nie odczuwał niczego więcej poza tęsknotą, jakąś niejasną potrzebą czyjejś bliskości. Najbardziej dręczyła go bezgraniczna samotność, żal, że do nikogo nie należy. Tymczasem ta sprawa teraz…

Nie wiedział, jak wyrazić swoje przeżycia w tym momencie. Szczerze mówiąc przede wszystkim był to szok.

Wszystko spadło na niego tak nieoczekiwanie.

Niepewnie spoglądał w stronę Tiili.

Jakaż z niej niepospolita dziewczyna! Jaka śliczna! I bardzo, bardzo młoda. Żywił dla niej ogromną sympatię i trudne wprost do opisania współczucie.

– No jak, Marco? – zapytał Nataniel. – Podejmiesz się tego zadania?

Nie mógł odpowiedzieć. Był jak sparaliżowany.

Nataniel mówił dalej:

– Jeśli się zgodzisz, my się wycofamy, wrócimy na skalną półkę. Ja bardzo bym chciał pomóc Fecorowi, który przecież uratował życie Ellen. Boję się, że tamci beze mnie nie zdołają zerwać jego magicznych kajdan, póki nie będzie za późno. Marco, myślisz, że mógłbyś to zrobić?

Jak miał odmówić, żeby nie zranić dziewczyny?

– Idźcie – wykrztusił z wysiłkiem. – Ja porozmawiam z Tiili.

Wszyscy spoglądali na niego z wielką życzliwością, Tova pogłaskała go czule po ramieniu, po czym odwrócili się i odeszli.

Marco został sam na sam z tą drobną istotą, tak strasznie cierpiącą za sprawą okrutnego Tan-ghila, który w dodatku był jej rodzonym ojcem!

Gniew i gorycz dławiły Marca. Mógłby krzyczeć wniebogłosy z żalu, gotów był własnymi rękami zadusić tego potwora, który był ich wspólnym przodkiem, zmiażdżyć go, zetrzeć na pył, tak by nie pozostał z niego nawet ślad. Zachował jednak milczenie.

Tiili szlochała cichutko.

– Czy chcesz, żebym i ja sobie poszedł? – zapytał Marco półgłosem. Głupie pytanie, podyktowane niepewnością.

– Nie – szepnęła przestraszona. – Nie odchodź! Nie odchodź, jestem taka wdzięczna, że przyszliście, nie odchodź ode mnie!

Marco podszedł bliżej, tak blisko skalnej rozpadliny, jak to możliwe.

– Ty zrozumiałaś, o czym mówiliśmy, prawda? – spytał łagodnie.

Głos dziewczyny był zachrypnięty, odwróciła twarz w bok.

– Tak – potwierdziła z wysiłkiem.

Znowu zaległa cisza. Marco nie miał pojęcia, jak z nią o tym rozmawiać. Dziewczyna dygotała ze strachu, on sam był tak wstrząśnięty i zrozpaczony, że ukrył twarz w dłoniach i wybuchnął gwałtownym szlochem. Jedyną pozytywną sprawą w tym, wszystkim było to, że Tiili już nie prosiła, by pozwolić jej umrzeć.

Wciągnął głęboko powietrze i rzekł:

– Powinniśmy mieć dla siebie więcej czasu, Tiili. Powinniśmy móc się lepiej poznać i polubić bardziej niż teraz. Ale nie mamy tego czasu. W ogóle nie mamy czasu. Musimy pomóc Natanielowi, to on ma podjąć walkę z Tan-ghilem, który w każdej chwili może się tu pojawić. Chciałbym tylko, byś wiedziała, że ja także żyję już znacznie dłużej niż zwykli ludzie. Ja także czułem brzemię samotności, ponieważ nigdzie i do nikogo nie należę. Więc jak widzisz, Tiili, jesteśmy sobie bliscy pod wieloma względami. Tiili, Mały Kwiatuszek…

Dziewczyna przymknęła oczy i szlochała głośno.

Odważył się podejść jeszcze bliżej. Przekroczył rozpadlinę, czuł płynące z dołu gorące powietrze i znalazł się po stronie Tiili.

– Oboje pewnie mielibyśmy do siebie nawzajem wiele pytań – powiedział cicho.

– Tak. Ja też mam pytania.

– Ale nie mamy czasu. Godzina wybiła i Tan-ghil nadchodzi.

– Rzeczywiście, nie mamy – jęknęła. – Zostały jedynie chwile… już prawie widziałam zakończenie. Pragnęłam go, chciałam umrzeć, bo… potem… on mnie zabije. Ale teraz nie chcę. Teraz nie.

Te słowa dały mu odwagę, by wyciągnąć rękę i delikatnie dotknąć jej policzka. Drgnęła i jęknęła przestraszona, zaraz jednak przytuliła policzek do jego dłoni.

– Zabierz mnie, panie, stąd – szepnęła onieśmielona i zamknęła oczy.

– Zabiorę. Nie bój się mnie!

Szeptał do niej uspokajająco, pieścił jej twarzyczkę i włosy.

– Nie rozumiem tylko, jak tu przetrwałaś tyle czasu. Bez jedzenia…

– Nie potrzebowałam.

– I bez odpoczynku?

– Nie potrzebowałam też odpoczywać, z czasem jednak nauczyłam się oddalać stąd… jakbym zapadała w sen. Jak to się nazywa?

– Letarg? No tak, to musiało ci pomagać.

– I pomagało. A wszystkie funkcje fizjologiczne ustały. On to sprawił, rozumiecie, szlachetny panie. Zahamował też mój rozwój. Ten blask ognia płynący z podziemi zachował mnie w takim stanie… jak byłam.

– Rozumiem.

Marco ledwie ją widział, bo łzy współczucia przesłaniały mu wzrok. Zdjął sweter i koszulę. Czas naglił, to prawda, ale ta drobna istota nie zasłużyła sobie na brutalny pośpiech.

Nagle przemknęła mu przez głowę okropna myśl. Czytał kiedyś książkę Jamesa Hiltona i oglądał film o Shangri La, górskiej krainie, w której ludzie się nie starzeli. I o ekspedycji, która przypadkiem się tam znalazła. Jeden z członków wyprawy zakochał się w miejscowej kobiecie, bardzo młodej i pięknej. Udało im się razem uciec, ale gdy znaleźli się poza granicami doliny, czas upomniał się o swoje prawa, w jednej chwili kobieta w ramionach młodzieńca stała się zgrzybiałą, umierającą staruszką.

Co stanie się z Tiili, kiedy ją uwolnią i wyprowadzą stąd? Siedemset lat…

Ale nie powinien teraz o tym myśleć. Nie mógłby też z litości pozbawić jej życia. A poza wszystkim… obok martwej Tiili by nie przeszli.

Pozostawało mu tylko jedno.

Tiili miała teraz oczy otwarte. Patrzyła na niego pytająco, kiedy odpinał pas.

Marco dygotał na całym ciele. To zadanie przerastało jego siły. Naprawdę nie wiedział, jak sobie z nim poradzi. Dlaczego właśnie jego wybrali? To nie w porządku z ich strony.

Ale natychmiast, gdy mu to przyszło do głowy, uświadomił sobie ku swemu wielkiemu zdziwieniu, że nigdy by nie pozwolił uczynić tego nikomu innemu. Czułość dla Małego Kwiatuszka wzrastała w nim z każdą chwilą.

– Jesteście tacy piękni, panie – powiedziała zdumiona. – Prawie tak samo jak mój brat. On też był taki ciemny i przystojny, ale niepodobny do was.

– Ja znam Targenora – szepnął Marco drżącym głosem. – Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.

Oczy Tuli zrobiły się jeszcze większe.

– Później ci to wytłumaczę – rzekł pospiesznie, żałując, że jeszcze bardziej wytrąca ją z równowagi. – Tiili… to cię będzie trochę bolało. Wierz mi, ja nie chciałbym robić ci krzywdy, ale muszę. Bo chyba lepiej, żebym ja spróbował, niż żeby on… ten zły człowiek.

Tiili potakiwała szczerze. Raz po raz przełykała ślinę, w jej oczach malował się lęk, ale nie spuszczała z niego wzroku.

Ona nie wie, że Tengel Zły jest jej ojcem. I niech Bóg da, żeby się tego nigdy nie dowiedziała!

Żebym tak miał choć troszkę więcej czasu, żebym mógł ją przygotować, wzbudzić w niej pragnienie… A tak wszystko wydaje się takie brutalne, takie… odarte z uczuć!

Tiili była bardzo drobna i szczuplutka. Będzie odczuwać ból, żebym nie wiem jak był ostrożny, myślał Marco zmartwiony. Przytulił twarz do jej policzka, jedną ręką obejmował jej plecy, a drugą nieskończenie delikatnie pieścił skórę. Powoli, powoli odnajdywał drogę do niej. Nie miał żadnych problemów, choć nigdy przedtem nie zbliżył się tak bardzo do żadnej kobiety. Ale Tiili była niezwykle pociągająca…

Przylgnęła do niego tak naturalnie, że aż go to zdziwiło, nagle jej drobne ciało przeniknął dreszcz, z gardła wydobył się zdławiony jęk i… było po wszystkim.

Pieczęć została złamana.

Marco z całych sił zagryzał wargi. Musiał wykazać wielkie opanowanie, by nie dążyć do spełnienia. Pragnienie zapłonęło w nim niczym dzika, trudna do opanowania tęsknota. Ale zdołał się powstrzymać, wciągnął głęboko powietrze, co najmniej przez minutę nie oddychał…

Tiili ukryła twarz na jego piersi. Chciał okazać jej całą czułość, jaka przepełniała mu serce, szeptał słowa pociechy, całował jej ucho, prosił, by mu wybaczyła.

W końcu przeniósł wzrok na jej ręce.

Wciąż trwały przy skale jak przyklejone. Stopy również.

Tiili skierowała wzrok w tę samą stronę. Oboje w największym napięciu przyglądali się jej rękom.

– Czy to wszystko było na próżno? – szepnął zrozpaczony Marco.

– Nie – odparła z wielkim smutkiem, lecz spokojnie. – Nawet gdybym miała tu pozostać na wieki, czy też do czasu, gdy przyjdzie ten znienawidzony, to i tak daliście mi, panie, coś bardzo ważnego: bliskość drugiego człowieka. Czułość. Troskliwość.

– Ale musiałem zrobić ci krzywdę, to mi sprawia ból.

– Krzywdę? Nic podobnego. Jestem wam wdzięczna, panie, że przyszliście do mnie. Nikt nie byłby od was lepszy.

Pospiesznie pogładził jej policzek.

– Dzięki ci, maleńka Tiili! Ale najwyraźniej on jest jedynym kluczem. To takie… takie rozpaczliwie tragiczne! Mógłbym go… Nie, nie można go zabić, jest przecież niepokonany, Tiili. A teraz zjawi się tu już wkrótce po to, by zwyciężyć.

– Gdybym mogła, to bym go zamordowała, kiedy przyjdzie.

– Jest nieśmiertelny. Ale nie myślisz chyba, że ja cię opuszczę? Zostanę teraz przy tobie, możesz mi wierzyć. Zostanę, cokolwiek by się stało!

Nie chciał jej wyjaśniać, do jakiego stopnia rozpaczliwa stała się teraz ich sytuacja. Jak się stąd wydostaną ci wszyscy zebrani na skalnym występie? I jak on kiedykolwiek zdobędzie się na to, żeby opuścić Tiili? Nigdy do tego nie dojdzie. Nigdy, bo czyż mógłby żyć dalej ze świadomością jej niepojętej tragedii, wiedząc, jak bardzo jest samotna?

Zalała go fala goryczy. Rozczarowanie, że im się nie udało. A przy tym ogromna czułość dla tej drobnej istoty, której nie znał, a do której żywił tyle szczerej sympatii.

Popatrzył na ręce Tuli i rozważał pomysł, by oderwać ją od skały siłą. Natychmiast jednak uświadomił sobie, że to by przyczyniło jej niepotrzebnych cierpień. Magiczne kajdany nie dadzą się rozerwać za pomocą noża. Natomiast miecz Targenora leżał na samym dnie Otchłani, teraz już prawdopodobnie pogrzebany pod zwałami gruzu i kamieni.

– Panie – szepnęła Tuli.

– Mam na imię Marco – powiedział. – I jestem twoim najlepszym przyjacielem. Nikt nie zwraca się per panie do swego najlepszego przyjaciela. Ale co chciałaś mi powiedzieć?

Och, jego uczucia do Tiili wzrastały z każdą chwilą. Nigdy przedtem nie widział tak wzruszającej istoty. Ani tak nieszczęśliwej.

– Marco, nie wiem, czy się nie mylę, ale mam wrażenie, że jakoś łatwiej mi poruszać stopami.

Uklęknął przy niej natychmiast i starał się sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest.

– Nie wiem, Tiili – powiedział. – Ale to możliwe.

– A może my… może nie… może trwało to za krótko? – wyszeptała skrępowana.

– Ale…

Co ona mogła wiedzieć o sprawach pomiędzy kobietą i mężczyzną? Na ile orientowała się, skąd się biorą dzieci? On się starał opanować, bo sądził, że najważniejsze jest pozbawienie jej dziewictwa, że to właśnie otwiera dalszą drogę.

Ale przecież mógł się mylić.

Ten diabeł Tan-ghil! Ile bólu zamierzał zadać nieszczęsnemu dziecku? Miała potem, kiedy będzie po wszystkim, zostać zabita. Owszem, to całkiem prawdopodobne. Potwór mógł więc liczyć na trochę przyjemności przy okazji…

– Czy zniosłabyś jeszcze jedną próbę, Tiili?

– Jeśli ty nie masz nic przeciwko temu.

– Jeśli ja nie mam nic przeciwko? Dziecko najdroższe gdybyś wiedziała, jak musiałem nad sobą panować, żeby nie posunąć się dalej!

Po raz pierwszy dostrzegł cień nieśmiałego uśmiechu, nie wyraźniejszy niż drgnienie skrzydełka motyla, na jej udręczonej buzi.

– A więc… lubisz mnie trochę?

– Tiili, mówiłem ci o mojej długiej samotności. Nikt nigdy nie był mi bliższy niż ty, choć znamy się tak krótko. Więc pozwolisz mi?

Przełknęła ślinę i skinęła głową.

– To wcale tak bardzo nie bolało.

Tym razem Marcowi nie było łatwo. Musiał jej szeptem wyjaśnić, dlaczego. Musiał opowiedzieć, jak bezradność i rozpacz odebrały mu na jakiś czas siły. Tuli powiedziała, że rozumie.

Ale czy rzeczywiście? Owszem, mogła rozumieć, przecież wtedy, gdy zniknęła, miała dziewiętnaście lat. Musiała coś wiedzieć o życiu. W tamtych czasach ludzie nie byli tacy powściągliwi, jeśli chodzi o sprawy miłości, mówili o nich dużo bardziej otwarcie.

Tiili nikt by nie dał dziewiętnastu lat. Jej wschodnia uroda sprawiała, że była drobniejsza i wyglądała bardziej dziecinnie niż jej norweskie rówieśnice.

Kiedy wziął ją po raz drugi, nie spuściła wzroku jak poprzednio. Patrzyła na niego przez cały czas i po krótkim grymasie bólu na jej twarzy pojawiło się jakieś wewnętrzne światło. Marco uśmiechał się do niej czule, a ona odpowiadała mu tak samo. I właśnie wtedy odczuwali ogromną wspólnotę. Zostali do tego zbliżenia zmuszeni przez okoliczności, ale teraz oboje mu ulegli, stali się jednością. I była to ich tajemnica. Nikt oprócz nich o tym nie wiedział.

Marco stwierdził, że będzie to bardzo krótki akt. Wciągnął głęboko powietrze, oczy mu pociemniały, oplótł ją ramionami i przytulił mocno do siebie, jakby wciąż jeszcze znajdowała się zbyt daleko. Jej ręce były przykute do skały, lecz oparła czoło o jego ramię, by okazać mu oddanie, i wtedy ciałem Marca wstrząsnął dreszcz najgłębszej rozkoszy.

Kiedy znowu mógł oddychać normalnie, poczuł ręce Tiili na szyi; jej stopy opierały się o skalisty grunt. Stała na czubkach palców, ale stała.

Tuli była wolna!

Całował ją czule, żeby jej podziękować i by prosić o przebaczenie, potem wziął z ziemi swój pulower i naciągnął jej przez głowę. Tuli mogła marznąć, kiedy odejdzie od strumienia ciepłego powietrza wypływającego ze szczeliny. Pulower sięgał jej do kolan, a rękawy trzeba było zawinąć.

Tiili płakała, oparta na jego ramieniu, ale tym razem łkanie raz po raz przechodziło w śmiech.

– Nikt nigdy nie był bardziej szczęśliwy niż ja – szeptała, kiedy wziął ją na ręce, żeby nie musiała stać na zimnej skale.

Zapewnił ją, że i on jest bardzo szczęśliwy. A ona się uśmiechała. Bardzo chciała słyszeć takie słowa!

Marco nie odważył się wyznać, jakie dręczą go ponure przeczucia. Pokonali jedną przeszkodę, to prawda. Ale to nie znaczy, że wszystkie trudności mają za sobą. Niestety, nie!

Загрузка...