OKAZJA

Paweł Bardak orał zagon za stodołą. Dychawiczna szkapa leniwie ciągnęła pług przez rozmiękłą po deszczach ziemię. Oracz żuł wygasły niedopałek zwisający mu z kącika warg. W ustach mełł przekleństwa. Pośrodku pola lemiesz zatrzymał się, nieoczekiwanie uderzywszy w coś twardego. Do zamroczonego bimbrem umysłu Bardaka przeniknęła myśl, że w tym miejscu co roku trafiał na jakąś przeszkodę. Może kamień? – zaklął siarczyście i cofnął się nieco, ciągnąc za rączki pługa. Następnie machnął batem i zdzielił szkapę. Koń szarpnął się. Coś zazgrzytało, po czym uwolniony koń pobiegł do przodu, ciągnąc za sobą drewnianą ramę. Lemiesz został w ziemi. Bardak zaklął wściekle, a potem poszedł do chałupy. Po półgodzinie powrócił uzbrojony w szpadel. Klnąc pod nosem, wykopał sporą dziurę i wyrwał z ziemi żelaza. Oglądał dłuższą chwilę stępiony grot i pękniętą odkładnicę. Z kieszeni wyciągnął flaszkę i pił chciwie. Letni bimber dodał mu sił. Zaczął machać szybko szpadlem i po godzinie z okładem odsłonił leżący w ziemi dwumetrowej długości kamienny słup. – Kurde – powiedział, w zadumie. – Musi pogański bałwan. Słup pokrywały jakieś zapaćkane ziemią wydłubane w kamieniu rysunki. W pierwszej chwili chciał je oczyścić, ale zrezygnował. Ziemia była wilgotna, a on człowiek oczeń kulturalnyj nie lubił brudzić się bez powodu. – Przewróciło się, niech leży – powiedział w zadumie, a potem troskliwie przysypał posąg cienką warstwą ziemi. – Siem sprzeda – wydedukował. – Musi co, archeologi kupiom. Z kieszeni wyciągnął kalkulator i zrogowaciałym paznokciem zaczął wystukiwać na nim różne numery. Przeliczał złotówki na dolary, a dolary na irackie dinary i stawał się coraz weselszy. Dopił resztkę bimbru i cisnął butelkę w stronę stodoły. Trafił w drzwi. Flaszka rozprysła się na tysiące odłamków. Nadal zatopiony w myślach ruszył do chałupy. Jego zamroczony mózg nadal prowadził obliczenia. Taki posąg wart jest co najmniej z tysiąc zielonych. A może tysiąc pięćset? Nim doszedł do stodoły, był już święcie przekonany, że nie może oddać posągu za mniej niż pięć tysięcy baksów. Ból, który nieoczekiwanie przeszył jego stopę, na chwilę przerwał mu precyzyjny tok myślenia. Zawył i przewrócił się. Padając poczuł, jak coś wbija się w jego łopatkę. Uniósł ubłocony gumofilc do oczu i spostrzegł, że depnął na denko przed chwilą opróżnionej flaszki. Z denka sterczało kilka paskudnych szklanych drzazg i jedna z nich widocznie przebiwszy podeszwę, ugodziła go w podbicie. Z niejakim trudem wyrwał denko, a potem wydobył nogę z buta. Stopa krwawiła, a dziurawa skarpetka zgniło-zielonego koloru zrobiła się w kilku miejscach czerwona. – Diabli nadali – zaklął. Poczuł, że coś ścieka mu po plecach. Sięgnął dłonią i stwierdził, że gdy upadł, inny kawałek szkła wbił mu się w plecy. Wyrwał to kalecząc palce, a potem wsparł się drugą ręką o ziemię, aby łatwiej wstać. Odłamek szkła rozciął mu dłoń. Kulejąc i brocząc krwią jak szlachtowana świnia, poczłapał do domu, mniej pokaleczoną ręką nadal obliczając przyszłe zyski. Nim otworzył drzwi chałupy, zaklejony krwią kalkulator odmówił posłuszeństwa. Jakub Wędrowycz szarpnął się gwałtownie do tyłu, ale już było za późno. Aparatura eksplodowała obsypując go gradem odłamków defibratora, chłodnicy i termometru. Goła żarówka zawieszona u powały piwnicy zamigotała, ale nie zgasła. Z rurki biegnącej od pokrywy kotła z zacierem nadal wydobywały się obłoczki pary niosącej alkohol, ale obecnie marnowały się bezproduktywnie. Cały układ skraplający diabli wzięli. Egzorcysta przez chwilę wpatrywał się ze smutkiem, jak dopiero co przedestylowany samogon płonie błękitnym płomieniem, a potem z kąta pomieszczenia wziął łopatę i nabrawszy piasku, sypnął im hojnie, gasząc pożar. Coś okrągłego potoczyło się po stole. Kartofel – pomyślał w pierwszej chwili genialny egzorcysta, ale zaraz rozpoznał w tym przedmiocie granat typu cytrynka. Widocznie przez ostatnie kilkadziesiąt lat leżał spokojnie w kącie i dopiero teraz… Płomień z sykiem przedarł się przez piasek i liznął śmiercionośny przedmiot. Jakub wpatrywał się przez chwilę, jak stalowa skorupa staje się coraz bardziej czerwona, a potem rozpaczliwie runął w stronę drabinki biegnącej na górę. Wyskoczył z bunkra w ostatniej chwili. Wybuch wyrwał strop wraz z maskującymi go krzewami porzeczek. Następnie cała konstrukcja zapadła się w ziemię. Jakub stał przez chwilę, wpatrując się ponuro w pogorzelisko. Nieoczekiwanie zaobserwował niecodzienne zjawisko. Na trawie koło jego stóp pojawiały się czerwone plamki. Przybywało ich z minuty na minutę. Popatrzył w niebo, ale nic nie wskazywało, by akurat zaczął padać deszcz krwi. – To ze mnie. Krwawię – wydedukował Jakub, po czym ruszył do chałupy. Przejrzał się w lustrze wiszącym koło drzwi. Lustro było bardzo mętne i przy odrobinie dobrej woli można się w nim było dopatrzyć wielu nie istniejących szczegółów własnej fizjonomii. Eks-bimbrownik spostrzegł, że całą twarz ma pociętą drobnymi rankami, które powstały zapewne w chwili wybuchu chłodnicy. Z szuflady wyjął pęsetę i wytarłszy ją o spodnie, pousuwał z ran odłamki szkła. – Cholera – powiedział w zadumie. – Coś mi tu nie gra. Już sześćdziesiąt lat pędzę bimber i nigdy jeszcze nie wyleciałem w powietrze. Coś się nieuważny na stare lata zrobiłem? Wsiadł na motor i pojechał do Wojsławic. Tak doniosły problem należało dokładnie przemyśleć nad kilkoma kuflami "Perły". Semen Korczaszko rzucił kłodę drewna na cyrkolatkę i puścił prąd. Silnik zawył. Stary kozak szarpnął ręką pas transmisyjny. Koło zamachowe zaczęło się obracać. Wbił siekierę w krawędź belki i naprowadził ją na właściwy tor. Piła tarczowa z jękiem wgryzła się w drewno. Semen, zręcznie manipulując trzonkiem siekiery, prowadził kloc. Wreszcie puścił i na-szykowaną żerdką popchnął kłodę. W tej chwili piła wydała dziwny dźwięk i rozsypała się na kawałki. Odłamki tarczy nadal miały znaczną szybkość. Gwizdnęły we wszystkich kierunkach. Pechowy drwal zasłonił się ręką, i to prawdopodobnie uratowało mu życie. Gdy w pięć minut później Jakub wjechał na podwórze, staruszek siedział i wpatrywał się w dłoń, której brakowało jednego z palców. – Co się stało? – Zdziwiony Jakub przełączył pokrętło i silnik pracujący dotąd bezproduktywnie zamilkł. Koło zamachowe kręciło się jeszcze przez chwilę, a potem znieruchomiało. U stóp Semena powstała spora kałuża krwi. – Upitoliło mi palec – powiedział stary kozak. Egzorcysta podniósł z ziemi kawałek tarczy i unikając jej ostrych jak brzytwa krawędzi, zbliżył ciekawie do oczu. – Dziwne – powiedział. – Co dziwne? – Semen, stosując ucisk, powstrzymał wreszcie krwawienie. – Czasami zdarza się, że piła pęknie od korozji wzdłuż porów metalu albo bo w odlewie był pęcherzyk powietrza i materiał jest w tym miejscu słaby. Ale tu nie widać nic takiego. Obejrzał inny kawałek. – Tu też nic.

– Może wpadła w rezonans molekularny – podsunął Semen.

– Albo uderzenie spowodowało pęknięcie wibrującego ze znaczną częstotliwością metalu – dokończył fachowo Jakub. – Co ja teraz zrobię bez palca? – jęknął Semen. – Ty już kumplu niedługo pociągniesz – Jakub bywał czasami rozbrajająco szczery. – Więc i tak nie długo by się przydawał. – Lepiej mieć, a nie potrzebować, niż nie mieć i nie potrzebować -odgryzł się ranny. – A kto cię tak uślicznił po twarzy? – Tresowałem kota – mruknął egzorcysta. Na płycie znalazł dziwny ślad. Jakby zadrapanie pazurem. Potem popatrzył na krew przyjaciela wsiąkającą w pył podwórza. – Ziemia spragniona jest krwi – powiedział w zadumie. Odrzucił głowę do tyłu i węszył w powietrzu. Aura okolicy powoli zmieniała się. Wróg. Nadciągał. – Chodźmy się napić – zaproponował Semenowi. – Dziś ja stawiam. Poszli. Posterunkowy Birski dostojnie sunął poboczem drogi, usiłując utrzymać się w pionie. Wracał właśnie z akcji likwidacji bimbrowni na Witoldowie. Trzeba przyznać, że do zadania tego przyłożył się niezwykle sumienie. Dla ustalenia, czy naprawdę chodzi o samogon, wypił pół wiaderka produktu i jeszcze wziął kilka butelek ze sobą, żeby przeprowadzić specjalistyczne badania laboratoryjne. Wdrapał się na wzgórze koło kapliczki i właśnie przed jego oczyma zarysowała się panorama doliny i leżące na jej dnie miasteczko, gdy niespodziewanie minął go pędzący z zupełnie niedozwoloną szybkością samochód. – A żebyś wylądował w rowie – wrzasnął za nim gliniarz. Musiał wymówić to w złą godzinę, sto metrów bowiem dalej pojazd zniosło z szosy i rąbnął z całym impetem w drzewo. Posterunkowy przyczłapał po chwili. Pechowy kierowca wyrzucony przez okno siłą uderzenia leżał w rowie. Ciekła z niego krew. Birski popatrzył na niego ponuro. Uczyli go oczywiście udzielania pierwszej pomocy, ale teraz wpatrując się w liczne rany cięte i tłuczone, zwątpił w możliwość opanowania wycieku krwi. – Wykrwawi się – wydedukował wreszcie. – Będzie odstraszający przykład dla innych. Wyjął z kieszeni radiotelefon i wezwał Rowickiego. Ktoś musiał tu posprzątać. Jakub siedział w kącie gospody i wlewał w siebie piąty kufel. Czuł się coraz lepiej. Leniwie przysłuchiwał się rozmowom prowadzonym przy sąsiednich stolikach. Ludzie naradzali się między sobą, szeptali i popatrywali w jego stronę. Wreszcie Tomasz i Semen wystąpili jako coś w rodzaju delegacji. – Jakub – powiedział Semen – wyliczyliśmy to statystycznie. Każdy z tu obecnych dzisiaj się poharatał. W skali wsi daje to setki litrów krwi. Coś nam się tu nie zgadza. Jakub oderwał zamglone spojrzenie od kufla. – Mnie też się coś nie zgadza – powiedział z pewnym ociąganiem. – - poziom się nie zgadza – westchnął, patrząc na prawie pusty kufel. Ktoś z miejsca pobiegł go napełnić. Z wdzięcznością umoczył usta. Delegacja nadal stała. – Jakub, co się dzieje? – zapytał Tomasz.- Dlaczego tak? – Ziemia łaknie krwi – powiedział egzorcysta, po czym ze zmartwieniem stwierdził, że kufel znowu jest pusty. Napełniono go w mig. – Od czego tak się zrobiło? – zapytał ktoś z tłumu otaczającego stolik zwartym kręgiem. – Czasami tak bywa – zauważył Jakub i znowu się napił. – Czy to niebezpieczne? – zapytał ajent. Jakub kiwnął poważnie głową. – Jeśli nic nie zrobimy, połowa z was umrze w ciągu trzech dni – powiedział poważnie. – Połowa z was? – zdziwił się koś. – To ty nie jesteś nasz? – Połowa z was – powtórzył. – Ja jestem wiedzącym, więc wiem, jak się uchronić. W powietrzu zakotłowało się od wściekłych okrzyków, a kilka butelek roztrzaskano na "tulipany". – Odłóżcie to – powiedział Jakub. – Bo będzie jeszcze gorzej. Dużo gorzej. To pożąda krwi. Zamilkli. Z jakichś pociętych palców już kapały na podłogę czerwone krople. – Kto jest winny? – zapytał Semen. – Przez kogo to wszystko? I co się dzieje?. Jakub w zadumie popatrzył w kufel, jakby w pianie szukał odpowiedzi. – Zaraz tu wejdzie – powiedział. – Nie możecie go zabić, nie tutaj. To otworzy nam drogę prosto do piekła. Jego bełkotliwy glos zabrzmiał bardzo poważnie. Czekali milcząc, a on wypił jeszcze kufelek. Nieoczekiwanie otworzyły się drzwi. Do knajpy wszedł rozpromieniony Paweł Bardak. – Dziś jest mój wielki dzień – powiedział. – Wkrótce dostanę trzy tysiące dolarów. Wszystkim stawiam. Odpowiedziało mu milczenie. – To on – powiedział spokojnie Jakub. – To wszystko przez niego, choć nie ma w tym jego winy. On ucierpiał pierwszy… – Co ty bredzisz, pomerdało ci mózg? – Paweł spostrzegł nienaturalny spokój panujący w karczmie. Egzorcysta wstał zza stolika i podszedł do gościa. – Gdzie to jest? – zapytał, patrząc mu prosto w oczy. – Co? – zdziwił się Bardak.

– Wiesz, o co pytam – powiedział Jakub. – O naszego starego boga, któremu nie stało wyznawców. I ofiar – dodał po chwili ciszej. Paweł cofał się powoli, ale trafił plecami na twardy mur stłoczonych ludzi. – Zaprowadź nas – powiedział Jakub. Miękko, ale tonem wykluczającym sprzeciw.

Pół godziny później stanęli na polu za stodołą Bardaka. Zadzwoniły o kamień łopaty. Posąg udało się odsłonić w całości. Otaczały go potrzaskane naczyńka wytępione ręcznie z gliny. Mimo upływu tysiąca lat widać w nich było jeszcze ciemną zaskorupiały masę. Jakub wyjął z kieszeni buteleczkę z wodą święconą. – Masz pecha – powiedział do posągu. – Za dwadzieścia lat nikt nie już by nie wiedział, jak to zrobić. Trafiłbyś do muzeum i niósłbyś śmierć między nas. Ale na szczęście są jeszcze po wsiach odpowiednio ciemni ludzie. Ludzie, którzy nie szanują pamiątek przeszłości. Wredni niszczyciele zabytków. Nazywaj nas, jak chcesz. Posąg milczał. Leżącą w ziemi statuę zaczął otaczać świetlisty pancerz. – Odsuńcie się – rozkazał Jakub. – To się robi niebezpieczne. – Ale co się dzieje? – zaniepokoił się Tomasz. – Wypił sporo krwi przez dzisiejszy dzień. Pożąda więcej. – Co mamy robić? – jęknął ktoś. – Jest głodny, więc będzie bił na oślep. Ale jeśli sobie troszkę podje, zaśnie. Wtedy go wykończymy. – Mówisz tak otwarcie – zauważył Semen. – Spokojnie. I tak nie rozumie po naszemu.

Kamienne powieki posągu podniosły się ze zgrzytem, odsłaniając żywe, choć nieludzkie oczy. – Pora – mruknął Jakub, popychając skamieniałego ze zgrozy Bardaka bliżej brzegu wykopu. Następnie wyjął z kieszeni starą jak świat, wyszczerbioną, fryzjerską brzytwę i przejechał mu po gardle, przecinając obie tętnice. Ludzie odwrócili głowy. Paweł runął na posąg. Krew lała się z niego strumieniami. Wsiąkała w kamień i ziemię bez śladu. – To nic osobistego – powiedział Jakub do konającego – ale sam rozumiesz, że ten, kto zakłóca spokój dawnych bogów, musi ponieść konsekwencje. Pewnie pójdziesz prosto do nieba, jako męczennik za wiarę złożony na pogańskim ołtarzu… Urwał, widząc, że śmiertelne drgawki już ustały. Ciało Bardaka znikało, roztapiało się w kamieniu. Demon przetrawi jego myśli, odczyta wspomnienia i zgodnie z wiedzą i logiką zabitego będzie wyznaczał kolejne ofiary. Na razie posąg utracił pozory życia. Zapadł w sen, trawił. – No to do roboty – warknął egzorcysta. Chlusnął wodą święconą na krzyż. W miejscach, gdzie upadła na kamień, wypaliła dziury. – Do dzieła – powiedział odsuwając się.. W powietrzu uniosły się siekiery kilofy i młoty. Echo uderzeń niosło się przez wieś. Sam egzorcysta cofnął się kawałek. Z kieszeni wygrzebał woreczek z tytoniem i kawałek szarego papieru pakowego. – Nie mogłeś od razu wodą święconą? – zapytał szeptem Semen. – Po cholerę go wykończyłeś? Jakub zaciągnął się skrętem z machorki. – Widzisz, mogłem oczywiście, bez wody też byśmy sobie poradzili, ale z Bardakami to mam jeszcze od czasów wojny porachunki i teraz trafiła się dobra okazja…

Загрузка...