Dom bez klamek

Gdzieś pośrodku miasta Chełma stały nieduże domki. Za nimi wyrastała niewielka górka. Pomiędzy domkami rozpościerał się plac, a na placu wznosił się budynek sądu. Budynek był nowy, wielki i wspaniały. Sala sądowa, też wielka i wspaniała, była tego dnia prawie pusta. Nie tak jak za dawnych dobrych czasów, gdy ławki dla świadków wypełniali kumple Jakuba. Zamiast nich siedziało kilku studentów prawa z kajetami i dyktafonami w rękach. Sędzia też siedział i miał już dość. Ostatecznie spotykali się dwudziesty raz. Gliniarze z Wojsławic zajmujący miejsce dla świadków byli zmęczeni. Posterunkowy Birski wyglądał wręcz fatalnie. Wieloletnia wojna podjazdowa z Jakubem Wędrowyczem uczyniła go zgorzkniałym. Sam Jakub, mimo że dobiegał dziewięćdziesiątki, wyglądał rześko. Nawet zbyt rześko. Był całkowicie pewien siebie. Przecież człowieka w jego wieku nie posadzą do mamra. Oparł brodę na nadgarstkach i słuchał w skupieniu mowy oskarżycielskiej. Zarzucano mu, jak zazwyczaj, pędzenie samogonu. Jakub nie miał adwokata. Zawsze sam tłumaczył się ze swoich postępków. Sędzia popatrzył na niego z odrazą. Gdyby choć raz mógł wydać wyrok uniewinniający i wysłać tego śmietnikowego dziada tam, skąd przyszedł.Czy oskarżony przyznaje się do winy? – zapytał wreszcie, gdy przebrzmiały słowa prokuratora. Jakub przywołał na twarz szeroki, szczery, słowiański uśmiech. Złote zęby wypełniające jego usta zabłysły w półmroku sali sądowej. – Nie przyznaję się do zarzuconego mi czynu – powiedział niemal radośnie. – Co oskarżony ma na swoje usprawiedliwienie?

– Wysoki sądzie, nawet wnajgorszych czasach stalinowskich, państwo pozwalało obywatelom produkować wino w domu. Pod warunkiem, że robili je na własny użytek. – Zgadza się.

– Tak więc nie złamałem prawa. Po prostu robiłem sobie wino z cukru. Studenci roześmieli się, ale zaraz umilkli.

– Co na to powiedzą świadkowie oskarżenia? – zagadnął sędzia, zezując w niedwuznaczny sposób na posterunkowego Birskiego. – Wysoki sądzie – zaczął gliniarz. – Po pierwsze niesłyszałem nigdy o winie z samego cukru… – Pożyj tak długo jak ja, to nie takie rzeczy poznasz powiedział Jakub życzliwie. Właściwie to nawet lubił tego tępego glinowinkę.Po drugie zaś, wysoki sądzie, analiza wykonana alkometrem wykazała, że to jego wino miało osiemdziesiątprocent alkoholu. Z ławek, gdzie siedzieli studenci, rozległy się stłumione dźwięki, jakby ktoś się krztusił. Sędzia popatrzył w tamtą stronę surowo. – Proszę zachować spokój albo opuścić salę – zagroził.Dźwięki umilkły. – Proszę o głos – zdenerwował się Jakub.

– Udzielam. Po pierwsze nigdzie nie jest powiedziane, że nie może być wina mocniejszego niż wódka. Po drugie… Proszę o możliwość ustosunkowania się do słów oskarżonego – zażądał prokurator. Udzielam. Dalsze argumenty przedstawi pan panie Jakubie za chwilę, o ile zajdzie taka potrzeba.Czy oskarżony wie, co to jest? – oskarżyciel podniósł ze swojego stolika jakiś przedmiot. Wioskowy egzorcysta popatrzył na niego ze zdziwieniem.

– No książka. Gruba książka.

– Czy oskarżony widzi ze swojego miejsca jej tytuł?

– Encyklopedia. Szósty tom. Czy ten obezjajec prokurator ma mnie za głupiego? – zwrócił się z pytaniem dostudentów. Nie mogli odpowiedzieć, bo trzymali twarze pod ławkami.

– Proszę zachować spokój, bo będę musiał wyznaczyć grzywnę za używanie wobec sądu wyrażeń obraźliwych odezwał się sędzia. – Wobec tego proszę wyznaczyć – zaproponował Jakub, ale kolejny wygłup pominięto milczeniem.Czy wie pan, co to jest encyklopedia?Oskarżony poskrobał się po głowie, udając zadumę. Ilekroć drapał się po głowie, robił to w sposób przywodzący na myśl starego, wyleniałego szympansa.Jak się czegoś dokładnie nie wie, to można tam poszukać odpowiedzi – powiedział wreszcie. – To taka bolszewicka Biblia. Trzech studentów musiano wyprowadzić z sali.Znakomicie. Proszę teraz posłuchać: Wino – napój alkoholowy (8 – 22% alkoholu) otrzymywany w wyniku fermentacji alkoholowej miazgi lub soku winogron a także innych owoców (wina owocowe). Czy oskarżony zrozumiał tą definicję? Jakub poczuł się niepewnie. Było to u niego rzadkie uczucie. Ostatni raz doświadczył go jakieś czterdzieści lat temu, gdy motor jego kumpla po rozłożeniu na części i złożeniu z powrotem do kupy jakoś nie chciał działać. – Oczywiście, co nie znaczy, że przyjmuję ją do wiadomości. – Sąd uda się na naradę – powiedział sędzia i opuścił salę. Wzrok Jakuba spotkał się ze wzrokiem posterunkowego. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy. Oczy Jakuba były jak porcelanowe kulki z wymalowanymi tęczówkami i źrenicami. Nie wyrażały nic. Większość krów w Wojsławicach miała bystrzejsze spojrzenie. Mimo to Birski nie mógł znieść tego wpatrywania się. Nie był pewien, czy jego wróg go widzi, ale gdy spuścił oczy, na jego twarzy spostrzegł wyraz pogardy. Wyraz ten zaraz zniknął, ustępując obojętności. Wrócił sędzia.Sąd uznał oskarżonego winnym wszystkich zarzucanych mu czynów. Jednocześnie, mając na uwadze zaawansowany wiek oskarżonego, zmuszony jest zrezygnowaćz umieszczania go w więzieniu. Jakub uśmiechnął się, a Birski zrobił się czerwony jak burak. – Biorąc jednak pod uwagę wysoką społeczną szkodliwość czynów oraz ogólny stopień zdemoralizowania oskarżonego, sąd postanawia skierować go na dożywotnie przebywanie w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. – Co? – zdziwił się Jakub. Posterunkowy Birski zerwał się z miejsca i zaczął rechotać tak straszliwie, że sędzia przez chwilę myślał, czy i jemu nie przydałoby się parę tygodni obserwacji "w wariatkowie".Dwadzieścia lat – krzyknął policjant. – Dwadzieścialat starań i oto udało mi się posadzić tą swołocz na dobre.Sędzia przywołał go do porządku, a potem odetchnął z ulgą. Jemu także było miło, że nie będzie musiał więcej mieć do czynienia z tym parszywym typem. A potem popełnił błąd. Popatrzył na podsądnego. Oczy Jakuba Wędrowycza straciły swoją obojętność porcelanowych kulek. Patrzyły z totalną, zimną nienawiścią. Sędzia odniósł paskudne, natrętne wrażenie, że w tych oczach odbijają się pożary wzniecone wiele lat temu, gdy Jakub jeszcze nie pozbył się paskudnego nawyku palenia gospodarstw swoich wrogów. – Przysięgam, że spalę ten budynek! – ryknął Wędrowycz, zgoła nie starczym głosem. – Spalę ten kurnik, a ruiny porośnie trawa. Studenci skrupulatnie notowali jego słowa. Na ich twarzach malował się zachwyt. Wepchnęli go do pokoju.To będzie teraz twoja kwatera – powiedział ten ponury wachman w fartuchu, który tu robił za szefa. – Za godzinę obiad. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Jakub zawył i przykopał w nie. Ani drgnęły. Rozejrzał się rozjuszony. Pod jedną ścianą tkwił w pozycji kwiatu lotosu prawie goły człowiek w turbanie na głowie. Na krzesełku, za biurkiem siedział może dwudziestoletni chłopak w pióropuszu. Ale było tu też okno. Jakub wydał z siebie potworny skowyt i rzucił się na nie. Niestety, siatka odrzuciła go z powrotem. Westchnął ciężko.Tędy nie da rady – powiedział Indianin. – Już próbowałem. Pan pozwoli, że się przedstawię jestem Maciej Borychowski. Student na SGGW.

– A ja jestem Jakub Wędrowycz, egzorcysta amator.Do jakiego plemienia…? – Wybaczy pan. Bierze mnie pan za wariata, nie okazując mi tego. Dziękuję. Jakub po raz kolejny poczuł się niezręcznie.

– Ten strój jest istotnie mylący, ale widzi pan to jest tak, że okropnie nie chciałem iść do wojska, więc postanowiłem udać wariata. Wóz albo przewóz. Albo dadzą A albo D. A ci wpakowali mnie na obserwację. No, a te konowały doszły do wniosku, że faktycznie mi odbiło. – A nasz towarzysz?

– Dżalalladin Ben Husajn – przedstawił się siedzący,nie otwierając oczu. – Jak by to na wasz język, czarownik?Arabski cudotwórca. Jakub wyraził żywe zainteresowanie.Przepraszam, ten Husajn Saddam od najazdu na Kuwejt to jakiś wasz krewny? – zagadnął z szacunkiem.Nie. Żaden krewny. Za co pan się tu dostał?Zrobili mi rewizję i wykryli w końcu bimbrownię w szopie pod podłogą – powiedział Jakub. – Za stary już byłem, żeby mnie sadzać do pudła to i tak trafiłem. Macie plan ucieczki?Prawie – powiedział Arab. – Muszę się trochę skoncentrować. Mój dywan jest w depozycie. Jeśli dotrę do niego myślą, to może przyleci. Ale siatka w oknie – zaprotestował "Indianin".Mieliśmy rozważyć, jak się jej pozbyć.Może mógłbym pomóc? – zagadnął Jakub, wyciągając spod odklejającej się podeszwy buta Żydowski Włoscieniutką złodziejską piłkę jeszcze przedwojennej produkcji ze specjalnie hartowanej stali. Brwi obu współtowarzyszy niewoli uniosły się. Indianin wykonał ręką ostrzegawczy gest.Nie teraz. Zresztą, nie opracowaliśmy planu do końca.


Jakub położył się na jedynym wolnym łóżku. To wy opracujcie, a ja się zdrzemnę. Nerwy sobie zszargałem. Walnął się na twardą leżankę i po chwili spał jak zabity. Obudził się dopiero na obiad. Po obiedzie powlekli go na rozmowę z naczelnym psychiatrą. Jakub musiał zdjąć kurtkę i położyć się na kozetce, a potem przyszedł ten najważniejszy.Jak pan się nazywa? – zagadnął przyjaźnie.Jakub odpowiedział uśmiechem.Moje nazwisko znajduje się na pierwszej stronie historii choroby leżącej na pańskim biurku. Na wypadek,gdyby nie umiał pan czytać, służę informacją, że nazywam się Jakub Wędrowycz, mam prawie dziewięćdziesiąt lat i chcę się widzieć z adwokatem. Zamierzam podać do sądu skorumpowanego sędziego i tego palanta posterunkowego, na skutek knowań których znalazłem się w tej godnej pożałowania sytuacji. Lekarz zamrugał oczami.

– Czym zajmował się pan przed aresztowaniem?

– Byłem wioskowym egzorcystą amatorem, słynnymw całej Polsce i poza jej granicami. Moje umiejętnościmoże potwierdzić prezes Polskiego Towarzystwa Ezoterycznego. – Który prezes?

– Pan Biedermeier.

– Ach. Tak. Może zdziwi to pana, ale siedzi u nas odtrzech miesięcy z objawami totalnego obłędu. Jakub usiadł. Opętało go! Mówiłem kretynowi, żeby nie czytał tych zafajdanych książek z Wrocławia. Ale to się dobrze składa. Leczyłem już opętania. Pozwoli pan, to się nim zajmę…

– Może pozwolę. A jakiego argumentu użyli ci dranie:sędzia i posterunkowy, żeby wsadzić pana tutaj? – Zarzucili mi, że pędzę bimber.

– Oczywiście bezpodstawnie.

– Panie doktorze, a co to jest dwieście litrów? Zapas napół roku? – Jest pan alkoholikiem? – zaciekawił się lekarz. – Czy przebywał pan kiedykolwiek na kuracji odwykowej? – Miałem kiedyś wszyty esperal, ale wyprółem bagnetem, a resztki wypłukałem z organizmu spirytusem gorzelnianym. Dobrze. Przejdziemy teraz do pańskiego życiorysu. Proszę powiedzieć, co pamięta pan najlepiej. – Pamiętam, jak urżnąłem się po raz pierwszy – powiedział Jakub w rozmarzeniu. To było w pierwszą wojnę,miałem wtedy dziesięć lat. – A inne silne przeżycia?

– Raz mi mój tatko zabrał butelkę z piwem. A potem to z takich mocnych, to jak pierwszy raz uciąłem Szwabowi głowę, ale to było już we drugą wojnę. Trzymałem ją,a ona jeszcze żyła, to znaczy ruszała oczyma i ruszała,i w ogóle nie chciała przestać. – I co pan zrobił?

– A rzuciłem w cholerę. I jeszcze pamiętam, jak mnie ugryzł wampir – podwinął rękaw koszuli i zademonstrował dwie bardzo stare blizny. – Proszę opowiedzieć, jak to się stało.

– Poszliśmy z Józefem Paczenką, znaczy moim sąsiadem, do lasu. Robiliśmy do późna, a to był styczeń i zrobiło się ciemno. To nałamaliśmy jedliny, zapaliliśmy ogień iposzli spać. A rano już to miałem. Lekarz uśmiechnął się.Proszę mówić dalej.

– Ech walczyłem z różnymi upiorami. I tak przeżyłem.A teraz na stare lata pakują do wariatkowa. – Podobno odgrażał się pan, że spali sąd? A dlaczego by nie? Ukrzywdzili? Ukrzywdzili. Niech się smażą. – Dobrze. Na ile zna pan prawo?

– Raczej kiepsko, choć bez przerwy nękają mnie różnymi paragrafami. – Świetnie. Proszę posłuchać, co panu powiem. Sędzia nie miał prawa skazać pana na dożywotni pobyt w zakładzie. – O! – zdziwił się Jakub.

– Co więcej, sąd może zarządzić obserwację psychiatryczną. Ponieważ z racji pańskiego wieku praktycznie niemoże pan już odsiadywać kary więzienia, ja po stwierdzeniu, że jest pan zdrowy, mam pełne prawo pana wypuścić.Ale pod dwoma warunkami.Aha? Bimbru napędzić?Lekarz westchnął. Panie Jakubie. To jest klinika. Mamy laboratoryjny spirytus, gdyby było trzeba. Ale nie w tym rzecz. Zatrzymamy tu pana na obserwacji tak na wszelki wypadek. Poza tym oni będą się interesować, co z panem.Nie sądzę. Cieszą się, że się mnie pozbyli.Dlatego mogą być kłopoty po pańskim powrocie. No,nieistotne, to już moje zmartwienie. Po trzecie jako egzorcysta udzieli mi pan drobnych konsultacji. Pan prezes…

– Cóż, gdy się ma na co dzień do czynienia ze świrami,to czasami człowiek też zwariuje, a czasami można znaleźć przypadki, w których jest coś więcej. Pan rozumie? – Tak. Czasem ktoś zachowuje się jak wariat, chory naurojenie maniakalne, a w rzeczywistości jest w tym jakaśgłębsza, obca, ciemna logika. Lekarz zajrzał do karty pacjenta.

– Naprawdę skończył pan tylko dwie klasy szkoły podstawowej? Wojna przeszkodziła. Chciałem potem iść do wieczorówki, ale wybuchła kolejna wojna, a potem już się jakoś nie wybrałem. Zresztą, na co mi. Mam swój fach, trochę grosza odłożone. A piję, bo lubię. I ludzie czasami przychodzą do mnie po rady, to i odwdzięczyć się umieją.Co będzie potrzebne do odprawienia egzorcyzmu?Jakub wyliczał dość długo. Lekarz nie zadawał żadnych pytań, ale na końcu nie wytrzymał. – Spirytus laboratoryjny to rozumiem, może być potrzebny do dezynfekcji ran. Ale śledź? – Nu ni, spirytus do popicia po robocie, a śledź na zagrychę. Gdy Jakub wrócił do celi, wyczuł od razu zmianę nastroju. Dżalalladin siedział pod ścianą i koncentrował się. Koncentracja wypełniała pokój. Powietrze, mimo uchylonego okna, było tak gęste, że można w nim było zawiesić siekierę, ale akurat żadnej nie było pod ręką. Za to kapcie Indianina unosiły się w powietrzu. Jakub podszedł do nich i przydusił je do podłogi. Już tam zostały. Arab ocknął się.No i jak? – zapytał. Indianin przerwał obliczenia na kartce.

– Postęp geometryczny – powiedział. – Dziś koło północy będzie można podziałać. – Co mierzycie? – zaciekawił się Jakub.

– Badam zwiększanie się potencjału telekinetycznego naszego drogiego gościa. Przestał łykać tabletki i od razu pomogło. Zaczęło się od dwu sekund unoszenia kapci, teraz doszedł do minuty. – Aha – zrozumiał Jakub. – No nic. Ja będę jeszcze w nocy brany na zabieg. Tak więc uciekajcie beze mnie. – Nie zostawimy kumpla z celi…

– Poradzę sobie. Mają mnie za jakiś czas puścić – podał piłę. – Do dzieła. Do kolacji krata była przecięta. Pielęgniarz przyszedł po Jakuba w środku nocy.No, czeka cię zabieg – powiedział. W izolatce wszystko było przygotowane. Chory prezes leżał rozkrzyżowany na ziemi. Patrzył spode łba i, co uderzyło Jakuba na samym początku, oczy jarzyły mu się na czerwono. Jego ręce i nogi przywiązano do solidnych haków.Ciekawe – zauważył Jakub. Aha. Pamiątka po dziewiętnastowiecznych metodach – wyjaśnił doktor. – Wygląda na ciężki przypadek. – Nie ma ciężkich przypadków. Są tylko źli egzorcyści powiedział Wędrowycz z godnością. – Zanim mu się to zrobiło, czytał to – lekarz podał mu opasłą księgę w skórzanej oprawie zaopatrzoną w zamek. Jakub otworzył ją ostrożnie. Stronice były czyste.

– Przeczytał i treść wskoczyła mu do głowy – wyjaśnił rzeczowo. – Ale chyba da się przywrócić stan pierwotny. – Dobrze by było. Ta książka pochodzi z Biblioteki Śląskiej. Egzorcysta zabrał się do rzeczy z werwą i znajomością rzeczy. Na początek poświęconą kredą narysował krąg wokół leżącego, potem obok nakreślił pentagram i zmusił lekarza, żeby wszedł do środka.To dla bezpieczeństwa – powiedział. Wreszcie uznawszy, że wszystko jest w porządku, zapalił świece i otworzywszy pustą książkę, zaczął odmawiać jakieś zaklęcia po starocerkiewno-słowiańsku. Wokół leżącej postaci pojawiała się parokrotnie świetlista aureola, ale zaraz znikała. – Za silny – powiedział wreszcie Jakub.

– Nie da się? Już chyba nieźle szło…

– Zrobię inaczej. Wejdę do jego umysłu.

– Czy to na pewno bezpieczne?Nie. Ułożył nieduży stosik z ziół i zapalił je. Uniósł się paskudny, czarny dym. Jakub zdjął koszulę i zaciąwszy się w palec, wymalował na skórze skomplikowany wzór. Potem dotknął palcem czoła i natychmiast padł jak podcięty. Lekarz patrzył na niego przestraszony. Po długiej chwili wahania postanowił pospieszyć mu z pomocą, ale ledwie wysunął nogę poza pentagram, poczuł coś w rodzaju uderzenia prądem. Tymczasem Jakub Wędrowycz miał drobne problemy. W chwili, gdy dotykając czoła, otworzył połączenie, w jego umysł wtargnęło jakieś monstrum. Wbiło się jak kleszczami w jego myśli i zaczęło wysysać jaźń. Jakub nawet się nie bronił, nie musiał. Monstrum zjadało jego wspomnienia oraz myśli i puchło coraz bardziej, a potem nagle zwinęło się w sobie i zaczęło uciekać. Podążył za nim. Spotkali się na szarej równinie pośród zwojów mózgowych prezesa. – Nu i papai ty – powiedział Jakub.Stwór zwijał się w konwulsjach. – Nie smakowało? – zmartwił się egzorcysta.Potwór z pogardą bryznął jakąś mazią.Widzisz robaczku już raz taki jeden mentalny wampir we mnie wlazł. I co się stało? Zdechł. Ciebie też to czeka. Stwór już się nie ruszał. Jakub zarzucił go na ramię i wyniósł na zewnątrz. Rzucił go z rozmachem na betonową posadzkę i wskoczył w swoje ciało. Starł kropkę z czoła. Nu, gotowe – powiedział do oniemiałego lekarza. – Można wyjść. Lekarz pochylił się nad ciemnym, rozlanym kształtem na podłodze.Co to jest? – zdumiał się. Uporządkowana ektoplazma. Można to spalić na przykład – podpalił stwora świeczką. Po chwili została tylko garść popiołu. – I już. Po problemie. – A prezes?

– Żyje. Dojdzie do siebie.

– Ale co to było?

– Mentalny wampir. Siedział w książce i podczas czytania wylazł. Zjadał myśli. Stąd nastąpiła desynchronizacja zachowania. Zresztą, co ja będę tłumaczył. To pan jestpsychiatrą. – I jak go pan załatwił?Wlazł mi do głowy i nażarł się moich myśli. Widać zaszkodziły mu. Lekarz usiłował wyobrazić sobie myśli Jakuba. To musiało być niezłe, cuchnące bajoro. No, popracowaliśmy, to może teraz coś niecoś wypijemy?

– A książka?

– Zobaczmy. Książka była znowu zapisana. Nic z niej nie wylezie?Nic. Poszli do gabinetu doktora i raczyli się spirytusem laboratoryjnym skażonym eterem. Lekarz rozcieńczał i pił ze szklanki po herbacie, a egzorcysta pił nierozcieńczony prosto ze słoja. Gdzieś koło północy Jakub był właśnie w wesołym i trochę podniosłym nastroju wywołanym przez alkohol, a lekarz na najlepszej drodze do delirium tremens, gdy niespodziewanie ktoś zapukał do okna. Unieśli głowy i wlepili zdumiony wzrok w niepokojące zjawisko za szybą. Na wzorzystym, perskim dywanie siedzieli arabski czarownik i niedoszły Indianin. Dywan unosił się w powietrzu.

– No, ładną kurację przechodzi pan panie Jakubie – powiedział czarownik. – Na pewno nie chce pan lecieć z nami? Jakub wziął pod pachę słój.

– Podrzucicie mnie w rodzinne strony? Mam tam jedną sprawę do załatwienia. – Jasne, wsiadaj – Indianin popatrzył pożądliwie na słój. – Do zobaczenia – powiedział Jakub doktorowi, zakręcił słój i umieścił go troskliwie pod pachą, a potem z parapetu wgramolił się na dywan i odleciał. Psychiatra uszczypnął się w policzek. Był trzeźwy, no prawie trzeźwy, a nadal widział to samo. Oddalający się dywan z trzema osobami na pokładzie.Tak chyba zaczyna się obłęd – powiedział do siebie.A potem otworzył szafkę, w której trzymał środki odurzające. Gdzieś pośrodku miasta Chełma stoją sobie małe białe domki. Otaczają plac. Za domkami jest nieduża górka. Na placu trawa zaczyna porastać ruiny. Sądu już nie ma. Spalił się.

Загрузка...