Reprywatyzacja

^

Uchwalona w 2001 roku reprywatyzacja pozwoliła naprawić pewne krzywdy dziejowe. Niestety, niejako przy okazji naprawiono też krzywdy, które w żadnym razie nie powinny zostać naprawione.


Zapadał wczesny zimowy zmrok, gdy przed urzędem gminy w Leśniowie zatrzymał się mercedes o przyciemnionych szybach. Wójt gminy popatrzył lekko zaniepokojony przez okno. Z tyłu wozu wysiadł wysoki mężczyzna w kapeluszu, odziany w długi, czarny płaszcz. Szczęknęły zatrzaskiwane drzwiczki. W chwilę później ktoś zapukał do drzwi gabinetu.Proszę – powiedział wójt. Drzwi otworzyły się i stanął w nich tajemniczy przybysz.Czym możemy służyć? – zagadnął wójt, wpatrując się w nieoczekiwanego petenta. Czarny płaszcz, rozpiętyna piersi, odsłaniał śnieżnobiałą koszulę z idiotyczną, babską koronką przy guzikach. "Pedał jaki albo transwestyt" – pomyślał wójt. Oczy nieznajomego jarzyły się słabym, czerwonym poblaskiem, a skóra była nienaturalnie blada. "Albinos transwestyt" – uzupełnił swoje obserwacje wójt. Jestem hrabia Michał Kokuszew – przedstawił się gość. – Na mocy ustawy reprywatyzacyjnej powinienem odzyskać pałac należący do mojej rodziny, a znajdujący się w tej gminie. Gdy mówił, wójt zaobserwował coś dziwnego. Gość wyraźnie miał coś nie w porządku z zębami.Oto niezbędne dokumenty urzędowe – hrabia położył na blacie biurka kilka papierów. Jego dłonie były nienaturalnie wysmukłe. Wójt przejrzał pobieżnie plik postanowień sądu i komisji reprywatyzacyjnej.No cóż – powiedział. – Mogę prosić o jakiś dokument tożsamości? Hrabia wyjął z kieszeni amerykański paszport i polski dowód osobisty.Wszystko się zgadza – powiedział urzędnik, oddając dokumenty przybyszowi. – A zatem miło mi powitać pana w naszej gminie. Wstał zza biurka i kordialnie ścisnął dłoń hrabiego. Ten odpowiedział uściskiem. Wójtowi aż świeczki stanęły w oczach. Siła wysmukłej dłoni była nieprawdopodobna. – Miło wreszcie wrócić na stare śmieci – powiedział hrabia. – W jakim stanie jest pałac? – Hmm… Z tego, co wiem, był tam młyn, potem zakład poprawczy, potem koszary Zomo, a jak zaczęły się walić sufity, to przekazano go gminie. Była tam chlewnia,ale mury zaczęły pękać, wiatr wiał przez okna i świnie się zaziębiały… No to chlewnię skasowali. I tak stoi od dwudziestu lat – wyjaśnił wójt. – Do zamieszkania się niezbyt nadaje, ale sądzę, że za dwa albo i trzy miliony dolarów będzie można przywrócić mu świetność.Gość uśmiechnął się dość paskudnie.Trzeba będzie ustalić winnych dewastacji cennego obiektu zabytkowego – powiedział. Wójt poczuł liźnięcie chłodu na karku.Przyjadę w przyszłym tygodniu – dodał gość i odszedł. Wójt popatrzył na zegarek. Dzień pracy dobiegł końca. Poskładał papiery i wyszedł, starannie zatrzaskując za sobą drzwi. Niemal dokładnie naprzeciw urzędu gminy znajdował się wioskowy pub i tamże skierował się urzędnik. Po wizycie tajemniczego gościa musiał jakoś odreagować. Najlepiej nad kufelkiem piwa. Wszedł do sali, w której siedziało niemal pół wsi i przez opary dymu z najpośledniejszych papierosów przedarł się do baru.Piwo – poprosił, kładąc monety na ladzie.

– Coś ty taki przygnębiony? – zapytał barman, nalewając do litrowego kufla pieniące się piwko.Chłopy, posłuchajta – wójt uderzył dłonią w ladę. W ramach reprywatyzacji oddano naszej wsi hrabiego.W przyszłym tygodniu zamieszka w pałacu. Chłopstwo popatrzyło na niego bez większego zainteresowania i powróciło do konsumpcji pryty. – To dobrze czy źle? – zapytał barman.

– A cholera wie. Pałac mu oddali, ale ziemi nie… Znaczy, pańszczyzny nie będzie. Pałac zrujnowany, więc i robota przy odbudowie się dla naszych pewnie znajdzie.Sprowadzi kumpli, żeby hulać, to będzie kupował mięso,jajka, bimberek, ukraiński spirytus, może i jaka dzioucha ze wsi dupą na kieckę zarobi… A jak się jakaś bęsia z takim dorobi, to i alimenty na dziecko płacić trzeba… Wiadomo, i drogę nową będzie musiał zbudować, bo mu się nanaszych wertepach zawieszenie w limuzynie oberwie…Same zyski, by się wydawało. Z drugiej jednak strony, dziwny z niego gość… W bluzce z falbankami chodzi, ręce z palcami długimi… – Musi muzyk i pedał – stwierdził barman. – To ponoć na zachodzie teraz popularne, żeby te dwa zawody połączyć… – Blady jakiś, jakby z pierdla wyszedł i z zębami cośnie tak. Paradentozę chyba ma… – Co ty, to przecież na Zachodzie leczą od ręki… Chyba… czekaj, muzyk i pedał i dziąsła się nie goją? Hifa ma,znaczy się… Bo to u pedałów teraz popularne… – Wódki – zażądał wójt. Otrzymawszy szklankę, szybko zdezynfekował rękę. Masz szczęście, bo to się nie przenosi przez skórę – powiedział barman. – Tylko przez oczy, gębę i takie tam – wskazał kciukiem dolne partie ciała. – Chyba, że wirus będzie suszony. Wtedy jest bardziej zaraźliwy… Ale jak,kurde, pedał, to niedobrze. Dziouchy nie zarobią, bo kumpli pewnie ma takich samych… I wodę zanieczyszczą…To już lepiej chyba byłaby pańszczyzna.

– Pańszczyzna? – ocknął się drzemiący w kącie stary Mikołaj. – Co wy gadacie o pańszczyźnie? – jest. Hrabia wrócił – objaśnił go wójt. – Ale pańszczyzny nie będzie, bo pól mu nie oddali, tylko pałac. – Kurde, pamiętam pańszczyznę – mruknął starzec.

– Gdzie tam, dziadku – parsknął wójt. – Przecież to było jeszcze w XIX wieku zniesione… – Akurat – mruknął staruszek. – Tu się pańszczyznę odrabiało do 1947… Do reformy rolnej. A potem opadł na stół i znowu zasnął.Popieprzyło mu się – westchnął barman. – A może?Cholera wie, myśmy przecież zza Buga po wojnie przyjechali… Ociec mi opowiadał, że tu tylko sześć rodzin mieszkało i hrabia w pałacu, ale go wygonili jeszcze wcześniej… Z tych pierwobylców to już chyba tylko on żyje? – wójt spojrzał na starego Mikołaja i zamyślił się. – Może i faktycznie mogło tak być. Wieś daleko od powiatu, w lasach, ten hrabia tak się tu zakonserwował…Hrabia jak się nazywa? – Mikołaj ocknął się.Michał Kokuszew – wyjaśnił wójt.Stary zbladł i przeżegnał się. – Wrócił – powiedział nieskończenie ponuro. – No, toteraz da nam popalić. Nie trza było pałacu psować… – To nie ten – uspokoił go wójt. – Trzydziestki nawet nie ma… Syn pewnie, gdzie tam syn, wnuk… Stary przymknął oczy. Blady na gębie, w koszuli z koronkami chodzi i płaszczu czarnym na czerwonej podpince?No, tak ubrany dziś do urzędu zaszedł. Widać to rodzinna taka tradycja. Mikołaj popatrzył ponuro na szklankę z resztą pryty.Już po nas – mruknął. – Nie odpuści.Ano, trza lecieć – wójt dźwignął się ze stołka. – Żonka z kolacją czeka… – A i dzieci ucałuj, póki je jeszcze masz – powiedział starzec. – Ty nie pierdol, Mikołaj! Że nasi ojcowie trochę pałac zdewastowali, to nie znaczy, że teraz nas wymorduje! – huknął na niego barman. – Za dużo pryty się ożłopałeś. Wraca hrabia, będą w gminie inwestycje! A pańszczyzna nie wróci. Nie te czasy. Idź już do domu, na dziś jesteś gotów! Mikołaj posłusznie dźwignął się zza stołu i poszedł w ciemność. Jednak nie poszedł do chałupy. Ruszył na wzgórze, gdzie w zapadającym zmroku bielały popękane mury pałacu. Ominął je, nieufnie patrząc w puste, ciemne, otwory okien. Za pałacem niegdyś był park, ale stare dęby wycięto na deski. Tylko solidnie wymurowana kaplica sterczała wśród drzew. Starzec wszedł do środka i zapalił stojący na podłodze znicz. Odszukał ciężką klapę w podłodze i odwalił ją z wysiłkiem. Przyświecając sobie, zszedł do krypty. Podniósł wieko pierwszej trumny. Stary kościotrup spoczywał na zetlałej wyściółce z dłonią zaciśniętą na solidnym, osikowym kołku, sterczącym spomiędzy żeber. Podobnie jego trzej sąsiedzi. Ostatnia trumna była najnowsza. W odróżnieniu od poprzednich wykonano ją z żelaza. Wokoło krawędzi biegła wyraźna linia spawu. Wyglądała na nienaruszoną, ale staruszek nie dał się zwieść. Pchnął ją ostrożnie. Trumna wydała mu się podejrzanie lekka. Posługując się laską jak lewarkiem, obrócił ją na bok. W dnie ziała dziura. Szpony rozkroiły blachę jak otwieracz konserwę. Krawędzie zdążyły zardzewieć, musiało więc minąć wiele czasu. – Psia mać – warknął, zły na siebie. – Nie upilnowałem.Nie tacy próbowali – rozległo się warknięcie.Podniósł głowę i zamarł z przerażenia. Na schodach stał hrabia Michał. Rozpięty, czarny płaszcz odsłaniał biały gors i bryczesy do konnej jazdy, sam szczyt mody z roku 1882. Nie spodziewałeś się mnie? – zauważył przybysz. – Widzisz, jaki los bywa przewrotny?Jak ci się udało? – wykrztusił pytanie.Panu, chamie, panu! – ryknął hrabia. – Jak to jak,patałachy, wiecie o wampirach tyle, co z głupich przedwojennych powieści zeszytowych wyczytaliście. Osikowy kołek, śmiechu warte. Kamizelkę kołkoodporną miałem. A teraz słuchaj uważnie. Z dawnej ludności zostałeś tylko ty. Nie powiem, świnię mi podłożyłeś z tym lutowaniem trumny, ale skłonny jestem ci wybaczyć. A raczej pozwolić, abyś zmazał grzechy. Pójdziesz do mnie nasłużbę, gdy opanuję tę dziurę. A jak się dobrze postarasz, to kto wie, może za dziesięć, piętnaście lat sam awansujesz na wampira? Mikołaj przypomniał sobie, jak kiedyś pobierali mu krew. Na widok czerwonego płynu napełniającego strzykawkę zemdlał wtedy… Cóż miał począć, był taki wrażliwy. Na myśl, że miałby pić krew, zebrało mu się na mdłości. Pospiesznie łyknął kilka łyków pryty, aby zatrzeć wrażenie. I naraz poczuł ciepło w żołądku i przypływ odwagi.Spierdalaj – powiedział do hrabiego.

– Po pierwsze, niech pan hrabia łaskawie raczy odejść warknął przybysz. – Po drugie, co ty sobie właściwiemyślisz? Wyświadczam ci łaskę, na którą nie zasługuje nikt z twojego chamskiego rodu, a ty odmawiasz? Odmawiasz pomocy swojemu hrabiemu? – A co? – Mikołaj odkrył, że po pięćdziesięciu latach od reformy rolnej jego lęk przed arystokracją zupełnie zanikł. – Tytuły szlacheckie to jeszcze za Piłsudskiego znieśli. Teraz wszyscy są równi. A to, że ci pałac oddają, to tylko czkawka historii. – O rany, jeszcze jeden socjalista – westchnął hrabia. Namnożyło się tego jak wszy. Ale jak nie chcesz, to trudno.A właśnie, że nie chcę. Skończyło się wasze panowanie. Teraz my, chłopy, tu na swojej ziemi. Pałac może i odbudujesz, i co z tego? Wrócą czerwoni po wyborach, toznowu rozpirzym!Za dużo truskawkowej pryty – wydedukował wampir. – Nie na darmo nazywają ją mózgotrzepem… Gdy mówił, Mikołaj dopił flaszkę i teraz z rozmachem trzepnął nią o kant trumny, przekształcając w śmiercionośnego tulipana. – I będziesz tu sam, i będziesz musiał od nas żarcie kupować, a my ci ceny podśrubujemy! – wydzierał się Mikołaj. Resztki lęku rozpuściły się wraz z mózgiem. – My tu teraz pany. Wyniesiesz się albo z głodu zdechniesz!

– Żarcie – westchnął hrabia. – Jak się okazuje, oni nawet tych zeszytowych horrorów nie umieli przeczytać.A przecież zbudowałem we wsi trzyklasówkę… – Możesz mi naskoczyć! – darł się Mikołaj. – Nic już nie możesz! Jesteś gówno! Wampir podszedł i obwąchał go. Fuj – mruknął. – Siarka, etanol, nikotyna… A do tego grupa AB… Co za świństwo… Odwrócił się na pięcie i wyszedł z krypty, zamiatając płaszczem wielowiekowy kurz posadzki. Mikołaj łyknął jeszcze pryty i pokazał mu na palcach wysoce obraźliwy międzynarodowy gest.


Jakub Wędrowycz wędrował przez Wojsławice. Strasznie go korciło, żeby się czegoś napić. Nieoczekiwanie spostrzegł niewielkie zbiegowisko. Ludziska stali koło przystanku i dukając, czytali jakieś obwieszczenie. Stanął obok i już po chwili, bez konieczności wysilania mózgu, dowiedział się, co też tam napisano. Praca! 50 budowlańców natychmiast zatrudnimy przy odbudowie pałacu w Leśniowie… – Leśniowo – mruknął Jakub. Ta paskudna nazwa coś mu przypominała. 1947 rok, pałac… I ten idiota Mikołaj, co chciał zostać egzorcystą, a nie potrafił nawet wypić duszkiem flaszki pryty. Wędrowycz poszedł do knajpy posłuchać plotek. Siadł w kącie i dziabnąwszy kolejkę, wsłuchał się w szum rozmów.


… hrabia wrócił, znaczy się pałac mają odbudować, dlatego ogłoszeniablady na gębie, gadają, że ma hifa… Zrezygnował z zamiaru wypicia kolejki. Namacał w kieszeni złotą dwudziestodolarówkę i zdecydowanym krokiem ruszył pomiędzy opłotki, gdzie w jednej z chat całą noc okna świeciły błękitnym blaskiem, padającym od komputerowego monitora. Nacisnął klamkę i wszedł bez pukania. Informatyk siedział właśnie i wgapiał się w monitor. Jak to zwykle on…Jest robota – powiedział egzorcysta.Informatyk nie poruszył się nawet.A nie wierzyłem, jak słyszałem, że internet wciąga ludzi – westchnął Wędrowycz, a potem kozikiem przeciął kabel od telefonu. Informatyk obudził się.Co się stało? Awaria sieci. Lepper serwer w gminie wysadziłwarknął egzorcysta. – Jest robota – rzucił na blat złotą dwudziestkę.Co potrzeba? – na widok złota informatyk wrócił dorzeczywistości. – Muszę mieć papiery mistrza murarskiego, spawacza, hydraulika, cieśli, dekarza, glazurnika – wyliczył. – I jeszcze takie tam zaświadczenie, że pracowałem przy renowacji zabytków. – A dyplom inżyniera nie jest potrzebny?Jakub zamyślił się. – E, chyba nie, zresztą tam mają pewnie własnego.Dobra – informatyk postukał palcami w klawisze.Co jeszcze?

– Takie tam turlutu…

– Curriculum Vitae – domyślił się.

– No przecież mówię. Palce informatyka strzelały w klawisze z szybkością karabinu maszynowego. Po chwili zaterkotała laserowa drukarka i wypluła z siebie szereg papierów opatrzonych stosownymi pieczątkami. – A więc byłeś jakimś budowlańcem przez pięćdziesiąt lat, pracowałeś przy remontach na Wawelu, przy odbudowie Zamku Królewskiego w Warszawie i wyjazdowo w Dreźnie. Tu są opinie z poprzednich miejsc pracy, zaświadczenia i tak dalej. I napisałem ci, że jesteś o czterdzieści lat młodszy, bo dziewięćdziesięcioletniego dziadygi by nie przyjęli… Egzorcysta przejrzał papiery i uśmiechnął się. Były tak piękne, że dołożył jeszcze jedną dwudziestkę. A potem ruszył do chałupy. Przed szukaniem pracy należało ucywilizować wygląd. Mieszkańcy gminy zebrali się niechętnie w budynku remizy. Za oknem zapadał już jesienny zmierzch, ale na placu budowy paliły się solidne lampy. Robole odbudowywali pałac na trzy zmiany. Inni układali drogę. Wójt gminy przybył punktualnie. Towarzyszył mu hrabia. – Witajcie, mieszkańcy – zagaił wójt. – Obecny tu naszdrogi hrabia… – Precz z pańszczyzną! – wrzasnął ktoś dobrze ukryty za plecami sąsiadów. Nie potrzebujemy tu żadnych hrabiów! – krzyknął ktoś inny. Na twarzy arystokraty odmalował się dziwny, drapieżny uśmieszek. – Hifa ma! – krzyknęła jedna staruszka, spluwając w stronę podium. – Powietrze zatruwa…

– Pedał! – krzyknął jakiś starzec. – Do dzieciaczków się nam dobierze.Ludziska, uspokójta się! – huknął wójt.Hrabia ujął w dłoń mikrofon. – Witajcie, poddani – powiedział spokojnie. – Przejdźmy od razu do rzeczy. Wróciłem na dobre i wasze wrzaski mnie nie przegonią. Ustawa gwarantuje mi… – To Żydy w Izraelu tę ustawę wymyślili! – zaskowyczała jakaś babina. A Kwaśniewski podpisał! To Żyd! – wrzasnął ktoś inny. – Precz z komuną! – wydarł się ktoś, ale inni zaraz go uciszyli. – Wrócą czerwoni, to na widłach oknem wyniesiemyodgrażał się staruszek. – Aby do wyborów… Hrabia nieznacznym ruchem podkręcił głośność mikrofonu do końca skali.Już zyskaliście na moim powrocie. Zbudowałem wam drogę do wsi, za dwa dni robotnicy zostaną przerzuceni do kopania wykopów pod rury kanalizacyjne, nawzgórzu będzie elektrownia wiatrowa, co oznacza tańszy prąd… jego spokojny głos przebił się przez wrzawę. W dupę sobie, pedale, wsadź kabel z prądem!krzyknął ktoś. Wójt popatrzył na hrabiego i bezradnie wzruszył ramionami. – A dla waszych dzieciaczków zorganizuję we wsi liceum – dokończył hrabia. – Ty pedale, ty Żydzie! – wydarła się hoża niewiasta. – Dzieciaki to sobie możesz w Ameryce łapać, a od nas się odwal! Widzę, że nie dojdziemy do porozumienia – westchnął arystokrata. – Szkoda. W tylnym rzędzie mała dziewczynka pociągnęła ojca za rękę.

– Tatusiu, mogę już rzucić tego zdechłego kota? Tłum zafalował groźnie, koty i jaja zaświstały w powietrzu. Hrabia powoli wycofał się i wyszedł wyjściem dla artystów.


Jakub Wędrowycz szedł niespiesznie po rusztowaniu. Przejrzał się w kawałku stłuczonej szyby. Włosy ufarbowane na czarno i przycięte brwi odmłodziły go o dobre czterdzieści lat. Zmarszczki usunął za pomocą kilkuset podskórnych zastrzyków z pszczelego wosku. Jego władcze spojrzenie przeszywało robotników na wylot. Z kieszeni wyjął suwmiarkę i zbadał grubość spoiwa pomiędzy cegłami.Malinowski! – huknął. Strusie jajko, które wypił przed wyjazdem z Wojsławic, wzmocniło jego głos.Słucham, brygadzisto – Malinowski stanął przednim, mnąc czapkę w rękach. Brygadzista Jakub przez trzy dni zdążył sobie wyrobić renomę człowieka twardego i nieustępliwego. – Co to jest, psi synu? – wskazał palcem zaprawę.

– No, wapno jęknął robol.

– Grubość, matole. Miało być 0,9 centymetra, a ty dałeś1,03! Za taką fuszerkę by cię w mordę walnąć wypadało. – Przepraszam – robol wtulił głowę w ramiona.

– Swoje dzieci będziesz przepraszał! Żeby mi to było ostatni raz! Na plac budowy wtoczyła się ciężarówka z cegłami. Egzorcysta zeskoczył z rusztowania. Robole już spieszyli, gotowi wyładować towar. Zatrzymał ich władczym gestem ręki. Z paki zdjął jedną cegłę. Dostawca właśnie wyszedł z szoferki. W ręce trzymał papiery.

– Co to jest? – Jakub podsunął mu cegłę pod nos.

– No, cegła – wyjaśnił kierowca.

– To jest gówno, a nie cegła! – syknął. – To ma być kolor? Nie dopiekliście, trzeba było dwa dni dłużej w piecu potrzymać. I dać wyższą temperaturę przez pierwsze dni.Mnie to nie obchodzi. Przywiozłem i podpisujcie.Egzorcysta bez wysiłku złamał cegłę w dłoniach. Robole cofnęli się z respektem.Zabieraj się z tym i powiedz temu kutasowi dyrektorowi, że jak jeszcze raz przyśle taki szmelc, to sobie poszukamy innego dostawcy. Kierowca popatrzył na przełamaną cegłówkę i bez słowa wsiadł do szoferki. Wykręcił i odjechał, jakby go wszyscy diabli gonili. Jakub z zadowoleniem przechadzał się po placu. Budowlańcy schodzili mu z oczu jak mogli. Stanął koło baraczku i zaczął ich liczyć. Przeliczył dwukrotnie, sprawdził na wszelki wypadek na palcach. Za każdym razem brakowało mu dwu. Wszedł więc między sągi drewna. Faktycznie, przeczucie go nie myliło. Dwaj pracownicy siedzieli i właśnie przymierzali się, by rozpić litrową flaszkę ruskiego spirytusu.Ha, bumelanci! – huknął na nich. – Dawać tę flaszkę migiem! Oddali mu przestraszeni i skulili się, oczekując reprymendy. – Od ruskich kupujecie, zamiast od własnego kierownika! – huknął. – Granda! Na tej budowie ja mam monopol na wódę. Zresztą, Ruscy oszukują. Pewnie kupiliście flaszkę zwykłej wody, a nie spirytus… – Mnie tam Ruscy nigdy nie oszukali – wtrącił jeden z pracowników nieśmiało. – Milczeć! – huknął na nich. Odkręcił plastikowy korek, a potem przechylił szyjkę do ust i wygulgał od razu połowę. Gardło, wygarbowane różnymi wynalazkami, poczuło tylko miłe łaskotanie. Oderwał szyjkę od ust i zakręcił korek. – Widzicie, zwykła woda – powiedział. – A teraz won do roboty!


Zebranie trwało. Wójt otarł twarz z rozbryźniętego jajka. Na szczęście walnęli go zwyczajnym. Bał się pomyśleć, co by się stało, gdyby tak oberwał śmierdzącym. – Ludziska, uspokójta się – powiedział przez porzucony przez hrabiego mikrofon. – Zobaczcie. Nie było drogi,jest droga. Nie było liceum, będzie liceum, pałac w ruinie,za parę tygodni będzie jak nowy. – Dla siebie buduje! – wrzasnął ktoś.

– Zdychaj, konfidencie! – gdzieś z tyłu nadleciał tort. Wójt uchylił się.Precz z pedałami!Precz z Żydami! Wójt podkręcił głośność do końca skali i chrząknął.Ludzie – powiedział spokojnie. – Pomyślta logicznie.Nasz hrabia to pedał. Dzieci mieć nie będzie. Mężowi majątku nie zostawi, u nas im nie wolno się żenić… Znaczy,za mąż wychodzić? Cholera…Kapujem, do rzeczy! – krzyknął ktoś z końca sali.Zdechły kot nadleciał nie wiadomo skąd i zaczepił się na lampie u powały.Hrabia jest chory. HIV go w pięć lat pośle do piachu.A co się dzieje, jak nie ma spadkobierców? Ano majątekprzejmuje gmina. Poczekamy cierpliwie i to wszystko będzie nasze! Koty i jajka zamarły w rękach rzucających. Twarze ludzi rozjaśniły uśmiechy.Trzeba było tak od razu! Niech sukinsyn jeszcze mleczarnię postawi. -1 dom kultury!

– Ludziska, a może by postawił nam czworaki? Przecież hrabia musi dbać o swoich chłopów – podsunął wójt. – Uch ty durny, pańszczyzny ci się zachciało? – koty znowu zawirowały w powietrzu. – Ech, nie, ale on z Ameryki, no to postawi nam amerykańskie domki, a nie czworaki. A pańszczyzny się niebójta, zniesiona… – Będziemy żyć jak w Ameryce! – wydarła się kobieta w powyciąganym, poplamionym dresie. – Rany, ludziska, obraził się pewnie. Jeszcze majątek na kościół zapisze! Trzeba go szukać i przeprosić. Hrabiego odnaleziono szybko. Stał przed knajpą.Na cześć kochanego hrabiego HIV HIV Hura! – wydarł się barman. Po chwili wiwatowali wszyscy. Hrabia wyjął z kieszeni portfel. Wydobył z niego plik banknotów. To co, ludziska, strzelimy po jednym? – zapytał, uśmiechając się przyjaźnie. – Barman, wszystkim stawiam.


W knajpie było tłoczno, gwarno i wesoło. Wszyscy pili. Hrabia stawiał. Początkowo wzbraniał się trochę, ale w końcu zaczął pić razem z nimi. Doił wódę równo, jak swojak… – Muszę wam coś wyznać – hrabiemu odbiło się i dostał ataku pijackiej czkawki. – Ty się nie przejmuj, że jesteś pedałem, ludziska są u nas tolerancyjne – barman po dziesiątym kuflu miał problemy z utrzymaniem się na nogach.

– Nie jestem pedałem – wyznał hrabia. – i nie mam hifa… Ludziska zamarli. Wizja przejęcia majątku oddalała się.

– To czegoś taki blady na gębie i w koszuli koronkowanej chodzisz? – zapytał wójt.

– Bo ja jestem wampirem – wymamrotał hrabia.

– A nie mówiłem! – wrzasnął Mikołaj. – Dawajcie osikowy kołek! Zaraz go przypalikujemy. – Zamknij się – wójt rzucił nim o ścianę. – Znaczy,gryźć będziesz nas, czy tylko w sąsiednich wioskach? – No, co wy – obraził się wampir. – Załatwimy to cywilizowanie, postawi się we wsi małą stację krwiodawstwa, co by na moje potrzeby starczyło… – Ja mam nawet legitymację honorowego krwiodawcy pochwalił się barman.Ale ja jestem bogaty – wyjaśnił feudał. – Płacić wam będę za krew, dwa razy wyżej niż państwowe stacje. – To i dzieciaczków gryzł nie będziesz? – upewniła się kobiecina w dresie. – Zawsze wolałem krew dojrzałą – wyjaśnił z godnością hrabia. – Pańszczyzna niepotrzebna, forsy mam jaklodu. Starczy dla mnie i dla was na najbliższe 300 lat… Wiwaty wprawiły szyby knajpy w drżenie. Nieoczekiwanie otwarły się drzwi. Przez salę przeciągnął złowróżbny podmuch lodowatego wiatru. Wszyscy obejrzeli się. Przez salę kroczyła wysoka postać, odziana w czarną, esesmańską kurtkę mundurową. Postać dzierżyła krzepko kuszokołkownicę. Hrabia przywarł do ściany. Z rąk wystrzeliły mu nietoperzowate skrzydła, ale był zbyt pijany, by móc się przemienić. – Ktoś ty? – zapytał wójt tajemniczego przybysza.

– To Jakub Wędrowycz, egzorcysta! – wydarł się Mikołaj. – Jesteśmy uratowani! Jakub, przechodząc koło baru, złapał kufel piwa i wygulgał kilkoma łykami.No i wybiła godzina – powiedział do skamieniałego z przerażenia hrabiego. – Świeżej, polskiej krwi się zachciało, frajerze? Wampir zaskomlał żałośnie, a z dziąseł wyrosły mu kły. Jakub wycelował kuszę prosto w serce wroga.Hy, hy – ucieszył się Mikołaj. – Zdychaj, frajerze.W tym momencie wójt kocim ruchem przyskoczył od tyłu do Jakuba i z rozmachem zdzielił go krzesłem. Brzęknęła cięciwa kuszy, ale osikowy kołek wbił się w ścianę. Wędrowycz runął nieprzytomny między stoliki. – Feudalizm to ustrój działający w obie strony – wyjaśnił hrabiemu wójt. – Zabrać to ścierwo. Dopilnujemy,żeby się tu nie kręcił… – Dzięki – hrabia uśmiechnął się. – Może ten skromny czek na tysiąc dolarów wyrazi część mojej dozgonnej wdzięczności… A tę gnidę… – spojrzał ze złością na Mikołaja. – Wywieziemy ze wsi na taczkach – obiecał barman.


Jakub ocknął się w rowie. Głowa go strasznie bolała. Spiłem się, czy co? – zdziwił się. – Ale żeby aż taki straszny kac? Zabawa w knajpie opodal ciągle jeszcze trwała. Pamięć mu wróciła. Nie chcieliście pomocy, to trzeba było powiedzieć – warknął. – A nie walić krzesłem w łeb… Jakiś cień zamajaczył obok niego. Hrabia.Widzisz, moje na wierzchu. Tydzień minął i już jedzą mi z ręki… – uśmiechnął się przybysz. – Nie wygrasz z ludzką chciwością, egzorcysto…

– Nie wygram – westchnął Jakub.Hrabia pomógł mu wstać. Proponuję pakt o nieagresji – powiedział poważnie.Jakub pomacał guz na głowie.Wykończysz całą wieś, jak poprzednim razem? Czy też może naprawdę czasy się zmieniły?Zmieniły się – powiedział poważnie wampir. – Poco się uganiać po lasach za dziewczynami, jak można sobie kulturalnie siedzieć przy kominku i pić przefiltrowaną,schłodzoną krew z kryształowego kieliszka? No i oczywiście ryzyko hifa mniejsze… W tym momencie Jakub usłyszał dziwnie znajome brzęknięcie. Na twarzy hrabiego odmalował się grymas bólu i zaskoczenia. Padł na drogę. Z pleców sterczał mu osikowy bełt Jakubowej kuszy. Zwłoki rozkładały się w oczach. Ktoś nadchodził. Egzorcysta spodziewał się zobaczyć Mikołaja, ale, jak się okazało, to szedł wójt. Kuszę zawadiacko przerzucił sobie przez ramię. – Coś podobnego – warknął egzorcysta. – Poszliście,widzę, po rozum do głowy? – Oczywiście – uśmiechnął się naczelnik gminy. – To chyba twoje – oddał kuszę Jakubowi. – Widzisz egzorcysto, tak sobie chlaliśmy i nagle nas oświeciło. – Mnie też czasem od alkoholu oświeca – przyznał Wędrowycz. – I do jakich wniosków doszliście? – Uświadomiliśmy sobie, że wampiry żyją bardzo długo,nawet po kilkaset lat… Więc żeby dobrać się do pieniędzy hrabiego, wieś musiałaby czekać do usranej śmierci. Postanowiliśmy nieco przyspieszyć przekształcenia majątkowe… Z ciała hrabiego pozostało tylko kilka kości i nieduża kupka popiołu…

Загрузка...