Lokomotywa parowa, ciągnąc za sobą sznur wagonów, wpadła na stację. Zapiszczały hamulce, a w szyny uderzyły snopy iskier. Pociąg zatrzymał się ze zgrzytem. Lokomotywa wypluła jeszcze ostatni kłąb pary i zamarła. Trzasnęły jednocześnie wszystkie drzwiczki i z ciepłego wnętrza pociągu wylała się rzeka podróżnych. Na peronie zderzyła się z tłumem oczekujących, po czym rozbiwszy się na strumyki zniknęła w czeluściach dworca. Wówczas w kiblu wagonu pierwszej klasy rozległ się słaby zgrzyt. Kawał podłogi obok sedesu uniósł się do góry. Spod klapy błysnęły jasne, wodnisto-błękitne oczka. Wszędzie panował spokój. Klapa uniosła się jeszcze bardziej i z otworu wygramoliły się dwa indywidua. Przestrzeń pomiędzy podwoziem wagonu a torami nigdy nie była dostosowana do przewozu podróżnych, toteż obie postaci, większa i mniejsza, usmarowane były ponad wszelkie wyobrażenie. Na ich obliczach zastygł smar wagonowych osi, oraz kilogramy kurzu wzbijanego z torowisk przez pędzący pociąg. Pawło Wędrowycz nachylił się nad otworem i wydobył jeszcze bagaż, stary worek od kartofli wypchany sucharami oraz odrapaną walizkę z różnymi przydatnymi drobiazgami. – Chyba dojechaliśmy, tato – powiedział siedmioletni Kubuś, ocierając twarz pokrytą grubą warstwą węglowego miału. – Trzeba się trochę umyć – zauważył jego tatko. – Czystość to pierwsza oznaka intelektu. Chłopiec rozejrzał się po toalecie. Jego bystre, złodziejskie oczka wypatrzyły mosiężną klamkę i tabliczkę pokrytą jakimiś angielskimi napisami. Tabliczka trzymała się na czterech śrubkach, z jej odkręceniem nie powinno być żadnych problemów. Ocenił jej wagę na jakieś dwadzieścia deko. Jedno piwo już za to będzie. Jego zadarty ruchliwy nosek złowił w powietrzu nutkę dziwnej woni. Podniósł z półeczki kostkę pachnącego mydła. Obwąchał ją nieufnie.Tatko?Haw?Co to jest? Ojciec obejrzał nieufnie pachnącą kostkę.Ano chyba burżujskie mydło… Pewności nie mam.Chłopiec włożył koniec mydła do ust i zatrzasnął energicznie szczęki, a następnie zaczął przeżuwać kęs.
– I co? – Zapytał Paweł. Smakuje jak mydło – powiedział. I mydli się nawet charknął pianą i splunął w lustro.To daj trochę. Kubuś wyciągnął z cholewy buta bagnet i przerżnął mydło na pół. Przez chwilę obaj przeżuwali papkę, a potem starannie natarli nią gęby i spłukali wodą. Przez następne dziesięć minut obaj podróżnicy przywracali sobie wygląd pierwotny. Gdy skończyli, ich twarze lśniły czystością, za to cała toaleta pokryta była rozbryzgami błota, plamami smaru i sadzy.Do chrzanu ta zagraniczna technika – parsknął Pawło, prostując się. – Nie pomyśleli o wygodzie podróżnych. Ciężko się tu umyć w tej łazience. Nie dość, że trzeba się zdrowo schylać, to jeszcze, co chwila musi człowiek ciągnąć za sznurek, żeby woda leciała… Wytarli twarze kawałkiem szmaty i krytycznie przejrzeli się w lustrze. – Ujdzie – zdecydował Kubuś.
– Uszy jeszcze umyj – huknął na niego rodzic. Chłopiec posłusznie wsadził do ucha kawałek przeżutej na końcu gałązki i przekręcił energicznie, wygarniając porcję "miodu". Tymczasem jego tatko przygładził włosy skórką od boczku, aby lśniły i gładko przylegały.Dobra, nic tu po nas – zarządził. – Czas poszukać tego cholernego statku do Ameryki. Niebawem ojciec i syn stanęli na nabrzeżu. Postrzępione nogawki wpuścili w nowiutkie gumofilce firmy "Prowodnik" z Rygi. Kubuś miał na plecach parciany worek z sucharami przygotowanymi na drogę, a jego ojciec trzymał stalową rączkę odrapanej walizki. Płócienne, samodziałowe kurtki wywrócili na lewą stronę, dzięki czemu plamy smaru częściowo przestały być widoczne. – Kurde – powiedział ojciec w zadumie. Kubuś przez dłuższą chwilę wpatrywał się w wielką, nitowaną gęsto burtę okrętu. – Tatko?Haw?
– To, kiedy do Ameryki? Pawło wyciągnął z cholewy kalosza wymiętą gazetę i przez chwilę szukał podkreślonego miejsca. Potem przez dziesięć minut sylabizował tekst i porównywał go z nazwą widniejącą na burcie statku.To coś – wskazał ręką statek – odpływa tam już pojutrze.Kubuś kiwnął głową. – Strasznie duża ta łajba – powiedział. – Wygląda na to,że nie utrzyma się na wodzie. Tyle blachy… Popłyniemy? – Pewnie długo nie – mruknął ojciec. – Ale na dwa,trzy rejsy powinno starczyć. Jeśli pod spodem wsadzili dużo drewna, to będzie się trzymać na wodzie, póki nienasiąknie. Wtedy spęcznieje, rozsadzi blachy i wszystko pójdzie na dno… Kubuś z frasunkiem poskrobał się po głowie.A, po co te drewniane burty tak obili blachą? – Zapytał.A to pewnie na piratów zabezpieczenie – wyraził przypuszczenie ojciec. – W takie metalowe, to kule się gorzej wbijają… A może nawet na wikingów?Jaki ty tatko jesteś mądry…Ano ktoś w rodzinie musi mieć łeb na karku. Ojciec kiwnął w zadumie swoją genialną głową, z kieszeni wyciągnął garść wojsławickiej machorki i kawałek szarego papieru pakowego, po czym z niebywałą wprawą skręcił sobie "cygaro". Zaciągnął się cuchnącym, szarym dymem.Ale jak popłyniemy tym statkiem, skoro nie mamy biletów? – Zagadnął Kubuś. – W gazecie pisali, że bilet kosztuje sześć tysięcy dolarów…
– A ty skąd znasz angielski alfabet? – Zdziwił się jego ojciec,Nie musiałem nic znać, tam była napisana cena. Pawło poskrobał się po głowie. – Tradycyjnie – powiedział. – Nie ma biletów, to jedziemy na gapę. Wprawę już mamy… – To co, pod podwoziem? – Kubuś nieufnie popatrzył na wodę. – Gdzie tam. Jak byśmy oddychali, chyba że przez rurkę… Zresztą, nadmiar wody szkodzi organizmowi. Tkanki się rozrastają… Ruszyli w stronę statku, pilnie wypatrując trapu. Niebawem znaleźli odpowiedni. Przy trapie stała tabliczka w kilkunastu językach informująca, że statek można za niewygórowaną opłatą zwiedzić z przewodnikiem. Była też po polsku. Rozszyfrowanie napisu zajęło im tylko piętnaście minut i tylko raz musieli zajrzeć do kieszonkowego elementarza. – Hy – skomentował ojciec. – Zaraz wejdziemy na pokład.
– Tu pisze, że to kosztuje szylinga – przeczytał Kubuś na kartce przypiętej pod spodem. – To fatalnie – mruknął ojciec – Mamy tylko ruble, a tebędą nam niezbędnie potrzebne w Ameryce. Grupa zwiedzających właśnie wkraczała na statek. Wachman przy trapie zainkasował pieniądze i policzył ich. Obaj emigranci usiedli na ławeczce i zaczęli się zastanawiać. Po półgodzinie grupa wróciła. Wachman ponownie ich przeliczył i zadowolony zaznaczył to w kajecie. Na nabrzeżu zebrała się kolejna grupka, licząca coś ze dwadzieścia osób.Kluczyk – zażądał ojciec. Kubuś z jedynej całej kieszeni wyjął płaski mosiężny wytrych. Tatko wraził go w zamek walizki i po chwili pokonał jego opór. Z wnętrza wydobył butelkę okręconą w szmaty i z westchnieniem przełożył ją do kieszeni. Podeszli do wachmana. Grupka zwiedzających właśnie przechodziła na pokład. – Bo widzi pan kapitanie – powiedział Pawło po niemiecku. – My są biedni, ale chcieliby my zwiedzić łajbę… Wachman obrzucił ich taksującym spojrzeniem, a potem mrugnął i nadstawił lewą dłoń. Pawło wcisnął mu flaszkę. Brwi wachmana uniosły się ze zdziwienia. Odkorkował i pociągnął niewielki łyk, a jego twarz rozjaśniła się uśmiechem. Mrugnął i przepuścił ich. – Dobra nasza – powiedział ojciec – Nic na siłę tylko młotkiem… Jesteśmy już na statku. Teraz trzeba poszukać dobrej kryjówki. – Tatko skąd wiedziałeś, że on lubi sobie chlapnąć?
– A po kolorze nosa poznałem.
– Ale nos miał zwyczajny, biały. No właśnie. Mąką z kartofli przypudrował… Tak białej skóry być nie może. No chyba, że u arystokracji. Dogonili wycieczkę. Przewodnik mówił coś po angielsku, ale co, tego nie wiedzieli. Nie oni jedni. Grupka kandydatów na emigrantów raczej słabo władała tym językiem. Za to oczy całej dwudziestki strzelały na boki w poszukiwaniu dobrych kryjówek. Przeszli przez górny pokład i zagłębili się w trzewiach statku. Mijali setki kajut przeznaczonych dla pasażerów trzeciej klasy, potem przeszli przez ogromną maszynownię.Może schowamy się w węglu? – Zaproponował tatko. Kubuś popatrzył krytycznie na milczące maszyny i stosy koksu.Brudno – zaprotestował. Uch ty, wybredny – warknął ojciec zezłoszczony. Sam poszukaj czegoś nowego. Ino bystro. Znowu wyszli na pokład. Przez reling widać było wachmana. Nadal tkwił na swoim posterunku przy trapie, choć jego pozycja wskazywała, że walka z grawitacją staje się dla niego pewnym problemem.Tutaj – chłopiec wskazał szalupę nakrytą grubym brezentem. Odciągnęli go lekko i wskoczyli do wnętrza.Oddalająca się grupa niczego nie spostrzegła. Potoczyli się po klepkach wewnątrz łodzi i upadli na coś miękkiego.Wnimajte barin – dobiegł ich z ciemności szept.Pawło zapalił zapałkę. W jej świetle spostrzegli dwu osobników o wyjątkowo czerwonych nosach. Walonki na nogach zdradzały ich narodowość. Osobnicy posunęli się, robiąc miejsce. Zaraz też wyjęli flaszki. – Choczietie pofratiernizowatsja? – zapytał ten zezowaty. – Dawaj ogórki – zarządził ojciec. Kubuś zza pazuchy wyciągnął sześć ogórków, które jeszcze wczoraj rano rosły w ogródku na przedmieściach Londynu oraz bryłę soli – lizawkę dla bydła rąbniętą pod Hamburgiem. Gospodarze nalali zaraz bimbru do czterech poobijanych blaszanych kubków.Zdrowia – wzniósł toast ten z brodą. Stuknęli się i wychylili. Wódka była ostra w smaku, ale znakomita.Moskowska podwójnie destylowana – zgadł Kubuś.Obaj Rosjanie uśmiechnęli się szeroko.Kluczyk – rozkazał ojciec. Z walizki wydobył litrową flachę bimbru z porzeczek.Smorodina? – zaproponował Rosjanom.Ucieszyli się wyraźnie. W dwie godziny później uczta powoli wygasła. Cztery ciała zmorzone bimbrem legły w stępce szalupy. Powietrze pod brezentem przesyciła woń gorzelni. Całe szczęście, że nikt nie przeszedł obok z papierosem w zębach. Wachman przeliczył powracających ze zwiedzania. Liczyło mu się ciężko. Raz, że cały świat podejrzanie się kiwał, dwa, że przechodzący obok niego dwoili się i troili. Weszło dwudziestu dwu, zeszło sześćdziesięciu trzech – stwierdził wreszcie. – Ponieważ więcej wyszło niż weszło to znaczy, że nikt nie został na miejscu. Zadowolony zanotował to w kajecie, a potem pociągnął jeszcze jeden łyk wędrowyczowej nalewki. Białe myszki, dotąd przyczajone w kieszeniach, zaczęły tańczyć kankana na jego przedramieniu. Potrząsnął ręką, ale trzymały się mocno.
Kubusia obudził tupot butów i klaskanie bosych stóp na deskach pokładu. Rosjanie gdzieś się ulotnili. Została po nich tylko kartka, z której wynikało, że postanowili wyskoczyć jeszcze na ląd i uzupełnić zapas wódki. – Długo spaliśmy – odezwał się jego ojciec. – Pasażerowie wsiadają na statek. – Ile czasu będziemy płynęli?
– Jakieś trzy dni. Ale trzeba będzie chyba zmienić lokal. Mogą sprawdzić szalupy przed wypłynięciem. Wypełzli spod brezentu. Musimy odnaleźć ładownię numer osiemdziesiąt sześć – odezwał się Pawło. Wyciągnął z kieszeni zmięty i pognieciony list bez koperty. – Pawło Wędrowycz zobowiązany jest stawić się w ładowni numer osiemdziesiąt sześć okrętu Titanic w dniu wypłynięcia. Niestawienie pociąga za sobą wykluczenie z cechu – odczytał. – Sporo tych ładowni – mruknął Kubuś – Przydałbysię plan statku.To da się zrobić – ojciec odczepił tabliczkę ze schematem z mijanej ściany. Bez trudu zagubili się w gęstym tłumie turystów wypełniających pokłady trzeciej klasy. Gorzej poszło im odnalezienie się. Bez przerwy mijali tabliczki z jakimiś numerami, żaden jednak nie pasował do cyfr, które mieli zapisane na kartce. – Cholera – zaklął Jakub. A to wybudowali sobie blaszankę… – Tatko, w tej łajbie by się całe Wojsławice zmieściły powiedział przejęty syn. – I to z kościołem… Uch nie gadałbyś tyle. Wojsławice Wojsławicami. A statek, co innego. Gdzie by tu konie i krowy wypasał… Zresztą, arka Noego i tak była zapewne większa. Nieoczekiwanie obaj pasażerowie na gapę zatrzymali się i dłuższą chwilę węszyli. W korytarzu kłębiły się rozmaite wonie. Pachniały wędzone kiełbasy, dawno nieprane onuce, tłumoki z rogoży, przeszmuglowane na pokład kury i gęsi zdążyły narobić po kątach. Emigranci z Rosji wonieli dziegciem i juchtem. Za snującym się po pokładzie anarchistą ciągnęła się woń trotylu. Jednak nad tą kakofonią zapachów wyraźnie dominował swoisty smrodek zacieru nastawionego na gnijących kartoflach.Nasi – ucieszył się Pawło. Ruszyli naprzód jak po sznurku. Przebyli dwa pokłady, kilkanaście korytarzy, parę razy skręcili i wreszcie dotarli do niepozornych drzwi jednej z kajut trzeciej klasy. Kubuś obwąchał krawędź.To stąd – powiedział. Ojciec zastukał specjalnym, międzynarodowym, bimbrowniczym szyfrem. Drzwi otworzyły się i stanął w nich rosły, rudy Irlandczyk w kamizelce. W dłoni trzymał papier. – Imię i nazwisko? – Zapytał.
– Pawło Wędrowycz z synem. odszukał ich na liście, odhaczył i wpuścił do kajuty. Następnie zatrzasnął i zaryglował drzwi.Dobrze, że jesteście. Czekają już tylko na was. W kajucie nie było nigdzie widać ani kadzi z zacierem, ani aparatury, ale woń unosząca się w powietrzu świadczyła, że trafili na miejsce.Tędy – Irlandczyk otworzył metalowe drzwi szafy. Jej tylna ściana, jak również blaszana ściana kajuty zostały przecięte, prawdopodobnie odpowiednich rozmiarów otwieraczem do konserw. W głębi otworu coś pełgało słabo czerwonawą barwą. Ognisko. Ojciec i syn ruszyli w ciemność. Za cienką ścianą oddzielającą kajuty mieszkalne rozciągała się olbrzymia ładownia. Była niemal zupełnie pusta. Tylko pośrodku walał się stos pospiesznie ukradzionych mebli: łóżek, ławek, stolików, krzeseł, wieszaków. Porąbane siekierami służyły do podsycania płomienia. Dym uchodził gdzieś górą. Ognisko otaczał krąg postaci. Obaj bimbrownicy usiedli na wolnych miejscach. Zaraz też podano im butelki. Pawło pociągnął spory łyk. Bimber z żurawin, siedemdziesiąt procent mocy – ocenił. Kubuś ciekawie rozglądał się wokoło. Przy ogniu zebrali się przedstawiciele wszystkich europejskich nacji. Szwedzi i Norwegowie w kurtkach podbitych futrem z renifera, Tyrolczyk w krótkich skórzanych spodniach, Holender w drewnianych chodakach, wystrojony jak małpa Francuz z cienkimi napomadowanymi wąsikami, pociągający z wykwintnej flaszeczki wodę kolońską. Byli też przybysze z Bałkanów, a nawet Turek w fezie na głowie. Wbity w ciasny mundur Prusak wychylał kolejne sznapsy jak automat. Uwagę chłopca przykuł jednak siedzący po drugiej stronie ognia starzec. Staruszek miał długą, zmierzwioną brodę, przenikliwe spojrzenie, a na siwej głowie koronę z grubej, złotej blachy. Oprawiono w nią zamiast szlachetnych kamieni maleńkie buteleczki z odrobinami naj wykwintniejszych alkoholi. Król wydobył zza siebie paczkę świec i zaczął podawać najbliżej siedzącym. Ci zapalali je od ognia i podawali dalej. Niebawem krąg pojaśniał. Ktoś dorzucił jeszcze wieszaków do ognia. Otwieram czwartą, międzynarodową konferencję przedstawicieli cechu europejskich bimbrowników – powiedział król w międzynarodowym bimbrowniczym esperanto. Wszyscy zaklaskali.Panowie – powiedział król z uczuciem. – Przed rokiem zleciłem cechom i konfraterniom we wszystkich krajach Europy, aby wyłoniły z grona swoich członków najgodniejszych, najlepiej obznajomionych z tajnikami produkcji taniej, smacznej i nielegalnej gorzałki. Tak więc otospotykamy się na pokładzie statku płynącego do Ameryki. Jesteście panowie najlepszymi fachowcami od pędzenia bimbru w historii tej planety. Zgromadzenie zamarło. Mały Kubuś pokraśniał z dumy. Świadomość, że znalazł się w tak doborowym towarzystwie onieśmielała go, a myśl, że jego ojciec został wybrany delegatem do tak czcigodnego gremium, napawała dumą.Sytuację międzynarodową, która skłoniła mnie dozwołania tej konferencji, przedstawi cechmistrz HansZweischnaps. Spojrzenia zebranych skoncentrowały się na wysokim, jasnowłosym mężczyźnie, który dotąd skromnie i cicho siedział po prawicy króla. Któż o nim nie słyszał… Szwajcarski bimbrownik, przyłapany na pędzeniu alkoholu z czekolady Milka, wykradzionej prosto z wytwórni w Genewie… Mimo wielomiesięcznych tortur, w czasie, których wielokrotnie grożono mu śmiercią lub wszyciem esperalu, nie zdradził siepaczom szwajcarskiego monopolu spirytusowego sekretu produkcji. Powitano go burzliwymi oklaskami. Hans odchrząknął i zaczął mówić: Panowie. Ziemia obiecana, Ameryka stoi dziś w przededniu największego krachu cywilizacyjnego. Władze tego kraju, depcząc brutalnie prawa człowieka, zaplanowały wprowadzenie prohibicji, to jest całkowitego zakazu produkcji, posiadania i konsumpcji jakichkolwiek alkoholi. Zgroza ogarnęła siedzących wokoło ogniska bimbrowników. Na myśl o takim bestialstwie wielu z nich wzdrygnęło się. – Czy to sprawdzona informacja? – Zapytał Pawło.
– Niestety. Mamy przeciek z samego senatu. Rozpisane będzie referendum, czy naród zgadza się na wprowadzenia zakazu. – To tak jak rozpisać referendum, czy narodowi potrzebne jest jeszcze powietrze do oddychania – mruknął ktoś. – Referendum zostanie sfałszowane – powiedział Zweischnaps. – Wszystkie przygotowane komisje obsadzone zostały przez agentów komitetu trzeźwości. – Sami panowie rozumieją, że nie możemy pozostawić bratniego narodu amerykańskiego na pastwę zdegenerowanych abstynentów – powiedział król. – W USA dotąd praktycznie nie było miejscowych bimbrowników. Niemówiąc już o zorganizowanej strukturze, cechach, konfraterniach, gildiach i całej reszcie naszych europejskich instytucji. To kraj całkowicie zanarchizowany. Mój pomysł jest następujący. Stworzymy na terenie Ameryki delegatury naszego europejskiego związku. Setki podziemnych fabryk, dziesiątki szkół, gdzie młodzi adepci naszej szlachetnej sztuki poznają tajniki zawodu. Przyszłość będzie należała do nas. Rozległy się brawa.
– A jak się będziemy dzielić? – Zapytał ktoś, gdy oklaski ucichły. – Oczywiście, aby nie wchodzić sobie wzajemnie w drogę, dokonamy podziału terytorium USA – powiedział król. – Jak zapewne wiecie, Stany Zjednoczone dzielą się na stany, o dość zbliżonej wielkości. Te nad morzem, od strony Europy, są wprawdzie mniejsze, ale za to gęściej zaludnione. Proponuję, abyśmy po prostu wylosowali. Mam tu w woreczku loteryjkę, drewniane klocki z numerkami. Mam też listę stanów w układzie alfabetycznym.A ja chcę Alaskę – dobiegł z ciemności grobowy głos. Bimbrownicy odwrócili się jak na komendę. Większość wyciągnęła z kieszeni spluwy i odbezpieczyła je. W krąg światła wkroczył wysoki, zwalisty Rosjanin w walonkach i karakułowej papasze.Coś ty za jeden? – Zapytał król.
– Iwan Miedwied – mruknął przybysz.Usiedli.
– Nie zapraszaliśmy nikogo z Rosji – powiedział król. Wasze cechy nie należą do naszego związku…Dlatego też zaprosiłem się sam mruknął nieproszony gość. – I jak widzę, słusznie zrobiłem. Chcę Alaskę. A to niby, dlaczego? – Zapytał Hans. – Wszyscy, którzy tu siedzimy, jesteśmy najlepszymi z najlepszych, pierwsi pośród równych… Wszyscy mamy na koncie poważne dokonania, odkrycia naukowe, publikacje w fachowej prasie bimbrowniczej. – Ja też dokonałem odkrycia – mruknął Iwan. – Wynalazku, w porównaniu, z którym wasze doświadczenia wypadają żałośnie. – A, co takiego odkryłeś? – Zainteresował się król.
– Wymyśliłem nowy, rewelacyjny napój alkoholowy powiedział z dumą Rosjanin – Nazywa się denaturat.
– Nigdy nie słyszeliśmy – Pawło wzruszył ramionami. To da się naprawić – mruknął Miedwied i wydobyłz kieszeni butelkę pełną fioletowej zawartości. Na butelce naklejono krzywo etykietkę z trupią czaszką.
– Już poszło do sprzedaży w Moskwie – pochwalił się,po czym podał flaszkę królowi. Starzec ujął ją w ręce i popatrzył pod światło.
– Czysta jest – mruknął, a potem odkręcił korek i nieufnie powąchał zawartość. – U… – mruknął. – Co za straszliwy smród… Ano zobaczymy jak w smaku… Przytknął szyjkę do ust i ostrożnie pociągnął niewielki łyk. A potem puścił pawia prosto w ognisko. Paw strzelił natychmiast płomieniem. Król otarł usta.Nagrodą za takie wynalazki może być tylko wyrzucenie za burtę. Podał butelkę Hansowi. Ten powąchał ostrożnie i puścił ją dalej. Flaszka krążyła z rąk do rąk, zapach zniechęcał, nikt nie odważył się spróbować. Nie chcecie to nie – warknął Rosjanin. – Nie będzie Alaski, bez łaski. Ale i tak zamierzam wystartować w konkursie. – A ty skąd wiesz o konkursie? – Zainteresował się król.
– Mamy swoje metody wywiadowcze – mruknął Iwan cofnąwszy się nieco w ciemność, usiadł na podłodze i zaczął bawić się flaszką. – A więc panowie – król podjął wątek przerwany wizytą niespodziewanego gościa, – wiadomo, że gdy opanujemy Amerykę dla sprawniejszej kontroli nowego terytorium przyda się król.Król amerykańskich bimbrowników – szepnął Kubuś.Właśnie. Ktoś, kto będzie mógł włożyć na skronie koronę. Sądzę, że w przyszłości monarchie, europejska pod moim kierownictwem i amerykańska, zjednoczone wspólnotą interesów, będą mogły przystąpić do podboju świata, a w pierwszej kolejności Rosji – spojrzał wymownie na Miedwiedia. Ten mruknął coś niewyraźnie.
– A jak wyłonimy króla? – Zapytał Pawło. – Bo chyba nie godzi się tak drogą losowania? – Nie. Królem zostanie ten, kto wydestyluje najlepszy bimber. Tu i teraz. W kącie znajdziecie panowie wszystkie potrzebne składniki i aparaturę. Jutro o tej samej porze przystąpimy do wypędu. – Ja też mogę wystartować w konkursie – mruknął Iwan.
– Ty nie. Człowiek, w którego zbrodniczym umyśle narodziła się idea denaturatu, nie może pędzić bimbru razem z godnymi… – A ja i tak wypędzę – warknął Iwan i odszedł w ciemność. Gdzieś daleko trzasnęły drzwi prowadzące do sąsiedniej ładowni. Król klasnął w dłonie, aby zwrócić na siebie uwagę słuchaczy.Panowie. Powiem jeszcze jedną rzecz, najważniejszą. Zwycięzca konkursu, oprócz korony, otrzyma tajną-świętą recepturę. Recepturę bimbrownika Sędziwoja? – Zdumiał się Jakub.Sekret umożliwiający pędzenie etanolu z trocin? Wykrzyknął Hans – To niemożliwe. Receptura zaginęła przed wiekami… Król uśmiechnął się zagadkowo. Okręt pruł fale. Podróżni pierwszej klasy spacerowali po pokładzie nieświadomi, że pod ich stopami, w ładowni numer osiemdziesiąt sześć, trzydziestu bimbrowników w pocie czoła przygotowuje się do wielkiego finału. Przy trzydziestu kadziach z kartoflanym zacierem krzątali się najlepsi w Europie fachowcy. Kubuś i jego tatko dosypali do swojej porcji wzmacniacz z woreczka i wyrysowali kredą tajemnicze znaki. Teraz wystarczyło tylko poczekać. Wreszcie koło północy zacier dojrzał. Wcześniej grupa wysłana przez króla na rekonesans zwlokła do ładowni masę opału: krzesła z jadalni pierwszej klasy, wieszaki, szafy, a nawet kilka par drzwi od kajut. Do całonocnego wypędu potrzeba było dużo drewna. Wreszcie o północy rozpalono pod kotłami. Niebawem pierwsze strużki aromatycznej wódki popłynęły z miedzianych rurek do podstawionych kubków. Król w koronie i czerwonym płaszczu obszytym barankiem przechadzał się, podziwiając trud swoich poddanych. Wreszcie na długim stole stanęły rzędem kubki oznaczone kodami. Komisja złożona z króla i Hansa Zweischnapsa zasiadła wygodnie na dwu ocalałych krzesłach. Bimbrownicy ustawiali się wokoło. Król przelewał zawartość każdego kubka do dwu szklanek. Razem z przybocznym oceniali kolor, przejrzystość, osad i konsystencję. Następnie zbliżali szklanki do nosów i długo badali bukiet. Na koniec przystępowali do oceny smaku. Wyniki analiz zapisywali w punktach na kartkach. Mijały godziny. Wreszcie ostatni kubek został zdegustowany. Tymczasem wiaderka ustawione koło kotłów napełniły się aromatycznym trunkiem. Kubuś wysłany na przeszpiegi przywlókł z okrętowej spiżarni worek suszonej kiełbasy i wiaderko kawioru na zagrychę. – Panowie odezwał się wreszcie król. – Bracia. Wszyscy dzisiejszej nocy wspięliście się na szczyty kunsztu bimbrowniczego. Wszystkie zaprezentowane próbki posiadają właściwy smak i przejrzystość. Innymi słowy wódka godna królewskiego nosa. A teraz pozwólcie, że odczytam wyniki konkursu. I tak zwycięzcą we wszystkich kategoriach został…Pawło Wędrowycz! Gratuluję. Z torby podróżnej wyciągnął złotą koronę i nałożył ją uroczyście na skronie wojsławickiego bimbrownika.A oto receptura – podsunął mu kartkę papieru, naktórej kopiowym ołówkiem naniesiono rząd tajemniczych znaków. Wszyscy złożymy przysięgę na wierność naszemu nowemu monarsze – zaproponował Hans. Bimbrownicy uklękli i podniósłszy dłonie, przysięgli.
– Dziękuję przyjaciele – powiedział Pawło, ocierając łzy wzruszenia. – Dziękuję. Postaram się godnie nosić tę koronę na skroniach i nigdy nie splamić swojego bimbrowniczego honoru. – A ja? – z sąsiedniej ładowni dobiegł głos Iwana. Poczekajcie z werdyktem na mój denaturat,… Obaj królowie wzruszyli ramionami. Zostałeś zdyskwalifikowany – powiedział starzec.
– A ja i tak będę pędził dalej – warknął Rosjanin. Nie będziemy ci przeszkadzać – mruknął Pawło. A potem wsunął troskliwie kartkę z recepturą do cholewy kauczukofilca i ruszył na pokład.
Kapitan stał na mostku i patrzył w zadumie w ciemność. Przed chwilą nadeszło przez radio ostrzeżenie o górach lodowych. Nieoczekiwanie uwagę kapitana przykuło dziwne zjawisko. Z wnętrza statku wybiegł malowniczo obdarty typ. Typ, co dziwne, miał na głowie coś w rodzaju korony. Podbiegł do dziobu i ściągnąwszy z nóg kalosze, wdrapał się na reling. Rozłożył ręce i coś zaskowyczał. Kapitan nie znał polskiego, więc nie wiedział, że Pawło daje upust swojej radości.Jestem królem Ameryki – wydarł się bimbrownik.Iwan zamknięty w ładowni, usłyszał jego radosny zew.Wała mruknął i dorzucił świeżą porcję drewnianych klepek wymontowanych z podłogi korytarza. Kocioł sapnął, a potem bok rozdarł się jak namoknięta tektura. Bimbrownik zdążył zobaczyć, jak kłąb pary strzyka prosto w płomienie. Gdzieś z trzewi okrętu dobiegł odgłos głuchej eksplozji. Titanic zadrżał i przechylił się nieco.Co się tam u diabła dzieje? – Zdziwił się kapitan. Kocioł pękł w kotłowni czy ki diabeł? W tym momencie na mostek wpadł pierwszy oficer.
– Kapitanie, toniemy.
– Bzdura, mój drogi, nasz okręt jest całkowicie niezatapialny. A co się tak właściwie stało? W dwunastej ładowni wybuchła bimbrownia! Wyrwało całą burtę i przebiło cztery grodzie wodoodporne. Kapitanowi zrobiło się zupełnie łyso – Kiedy pójdziemy na dno? – Zapytał z niepokojem.
– Najdalej za dwie godziny…
– Fatalnie. Nasze linie okrętowe nie są ubezpieczone od wybuchów bimbrowni. Daj dziennik pokładowy. Oficer podał mu. Kapitan wyjął z kieszeni wieczne pióro i w zadumie popatrzył na białą kartkę papieru. Nagle spostrzegł ostrzeżenie przed górami lodowymi i poczuł przypływ natchnienia. "Przyczyna zatonięcia okrętu: zderzenie z górą lodową" – wpisał. A potem popatrzył przez okno. Wstrząs strącił tajemniczego oberwańca z dziobu. Nadal w tajemniczej koronie na głowie miotał się po pokładzie z jednym butem w dłoni i wyraźnie usiłował odnaleźć drugi od pary. Że też ludzie nie mają większych zmartwień – mruknął kapitan. A potem wydał rozkaz, by spuszczano łodzie ratunkowe. Dwie godziny później, na opustoszałym oceanie, unosiła się tratwa wyrąbana z desek pokładu. Na tratwie, grzejąc się przy wątłym płomieniu, siedzieli trzej rozbitkowie. Pawło, Kubuś i Hans. Przyszły egzorcysta otworzył ocalałą walizkę i wydobył z niej flaszkę. Hans zza pazuchy wyciągnął butelkę swojej słynnej czekoladówki na serze. – Przepadło – powiedział Pawło grobowym głosem. Król nie żyje, receptura zgubiona razem z butem… Dałem ciała… – Nie martw się – próbował go pocieszyć Hans. – Płyniemy do Ameryki. Twoje królestwo czeka. Miliony spragnionych otrzymają najlepszy bimber. Z pewnością jeszcze kilku naszych przeżyło katastrofę. Każdy dostanie teraz podwa, może po cztery stany. Ty przeprowadzisz losowanie.Na początku będzie ciężko to wszystko obrobić, ale poradzimy sobie. Ostatecznie nie wypadliśmy sroce spod ogona. Pawło popatrzył na niego ponuro.
– Hans przyjacielu, nie jestem godny tego, by być królem. Przez własną nieostrożność utraciłem recepturę. Najcenniejszy dorobek ludzkości został zaprzepaszczony. – Może uda się ją odtworzyć… Znam kilku niezłych chemików. Wędrowycz popatrzył na niego zgaszonym wzrokiem.
– Daj jakiś papier. Abdykuję na twoją korzyść… Jesteś godniejszy niż ja… – Jesteś tego pewien? – Zdziwił się Hans. – Nie wolno się tak załamywać. Pawło zdjął z westchnieniem koronę z głowy i przyozdobił nią skronie przyjaciela.Ameryka jest tam, wskazał gestem. – Najdalej jutro będziesz na miejscu. A wy?My wracamy do domu. Kubuś, siekiera! Rąb tratwę na dwie części…
– I tak kurde mol, wszystko przepadło – zakończył Jakub ze złością. – Król utonął, but przepadł, receptura zaginęła. Kumple otarli łzy.To naprawdę tragiczna historia – powiedział Semen i dolał sobie jeszcze truskawkowej pryty. W telewizji przez chwilę leciały reklamy, a potem pojawił się dalszy kawałek reportażu. Obraz nieco śnieżył, ale to i owo dało się wypatrzyć. Na pokładzie jakiegoś statku stał wysoki jasnowłosy facet. Nasze działania wzbudzają pewne kontrowersje – powiedział – Spójrzcie jednak na to – Wskazał na but moczący się w kuwecie z wodą. – Ten kalosz przeleżał na dnie morza siedemdziesiąt lat, a mój zespół zdołał go wydobyć i zakonserwować. To prawdopodobnie ostatni na świecie egzemplarz prototypowej serii kauczukofilców firmy "Prowodnik" z Rygi. Model z 1907 roku, dotąd znany tylko z fotografii w katalogach sklepowych. Czy ten bezcenny zabytek rosyjskiego przemysłu obuwniczego powinien spoczywać na dnie morza? Jeden z konserwatorów wygarnął z wnętrza buta skołtunioną onucę i kawał starego papieru pakowego. Rozprostował go ostrożnie w misce z wodą. Na powierzchni widać było jeszcze ciąg tajemniczych znaków naskrobanych kopiowym ołówkiem.A niech mnie! – Wykrzyknął Jakub. A potem wyrwał zaskoczonemu ajentowi długopis z kieszeni i pospiesznie przerysował szyfr na obrusie. Następnie zwinął plastikową serwetę i zaczął upychać ją do kieszeni.Zostaw obrus idioto – wściekł się ajent. Jakub podsunął mu pod nos kułak zaciśnięty na granacie.Spierdalaj pachołku – rzucił. I wyszedł, unosząc ze sobą łup. Pozostali w knajpie kumple popatrzyli po sobie bezradnie.Znowu mu odbija po wódce – zawyrokował Józef.Najpierw ta idiotyczna bajka o królu bimbrowników, teraz obrus pomazał i zabrał… Semen uśmiechnął się do swoich myśli. Dopił i ruszył w ślad za przyjacielem. Pozostali goście dolali sobie trunków. Oglądali dalej program. Ekipa właśnie pruła wydobyty z dna morza sejf. Jakub szedł do chałupy. Na wzgórzach przewiał go zimny wiatr. Przymknął oczy. Przypomniał sobie, jak jego tatko usiłował ukraść hitlerowskiego Uboota, aby dostać się do wraku Titanica… Nagle usłyszał za sobą kroki. To Semen go doganiał.Podobno zrobienie etanolu z trocin jest niemożliwemruknął stary Kozak.
– Ja jednak spróbuję – Jakub pogładził kieszeń, w której spoczywał plastikowy obrus z recepturą. – Tak sobie pomyślałem… Nie potrzebujesz przypadkiem ucznia albo czeladnika? – Czemu by nie? Z przyjemnością… Nie wiem, co nam wyjdzie z tych wiórów, ale przecież ktoś będzie musiał tego skosztować… – uśmiechnął się sadystycznie, jaknaukowiec na widok królika doświadczalnego. Semen poczuł lekkie ukłucie lęku, ale nadal kroczył w ślad za przyjacielem.