Pewnego wiosennego dnia Jakub Wędrowycz obudził się w swoim walącym się domu na Starym Majdanie. Było już koło południa. Ponieważ, gdy kładł się spać, po całonocnej pijatyce, dniało, wioskowy egzorcysta-amator doszedł do wniosku, że wszystko jest w porządku. Wygramolił się z barłogu, kopnął pustą butelkę w kąt, poprawił zmierzwione kudły zgrzebłem i wyszedł przed chatę. W chwili, gdy otwierał drzwi, list wetknięty między nie, a framugę upadł mu do stóp. Jakub podniósł go i zbliżył do oczu. List adresowany był do niego. Poskrobał się po głowie. Jak każdy człowiek, tak i Jakub, od czasu do czasu dostawał listy. Czasami przychodziły kartki z pytaniami od różnych nawiedzonych z towarzystwa psychotronicznego. Czasem wezwania do sądu. Co jakiś czas syn przysyłał mu z Warszawy trochę pieniędzy i zdjęcia. Jakub odwrócił kopertę, pragnąc ustalić nadawcę. Po drugiej stronie znajdowała się pieczęć. I to nie byle, jaka. Była to pieczęć kurii. – Wot te na? – Wyraził swoje niebotyczne zdziwienie. Posługując się swoimi nielicznymi zębami, odgryzł bok koperty i wyjął z wnętrza ciasno złożony papier. Rozprostował. Szanowny panie. Z niejaką przyjemnością spieszymy zawiadomić, że w dowód wdzięczności za cenną pomoc udzieloną Kościołowi, w dniu dziesiątego lutego ubiegłego roku, podjęto decyzję zdjęcia klątwy i ekskomuniki nałożonej 3 grudnia 1973 roku, jak także poprzedniej klątwy nałożonej w 1957r. Oraz ekskomunik nałożonych przez różnych biskupów naszej diecezji i diecezji sąsiednich w latach 1961, 1969, 1978, 1981, 1984. Poniżej następowały podpisy i pieczęcie.
– Aha – powiedział, a potem zamyślił się. Jakub Wędrowycz bardzo rzadko odczuwał potrzebę pojednania się z Bogiem. Gdy czasami nachodziły go takie ciągoty z reguły siadał i czekał aż mu przejdzie. Zazwyczaj miał wyjątkowego pecha, co do spowiedników. Jeden z nich zemdlał w konfesjonale, wysłuchawszy zaledwie niewielkiej porcji Jakubowych grzechów. Wioskowy egzorcysta – amator musiał zużyć całą butelkę samogonu zanim doprowadził duchownego do przytomności. Inny z kolei dowalił mu pokutę w postaci pielgrzymki do Ostrej Bramy. Oczywiście nie mogąc liczyć na paszport, w owym czasie nie wydawano tego dokumentu byle komu, miał z wypełnieniem pokuty pewien kłopot. W trakcie pielgrzymki omal nie wpadł na minę nad Bugiem, poraził go prąd na zasiekach po tamtej stronie, a dodatkowo zostawił na szlaku radzieckiego pogranicznika z nożem malowniczo sterczącym z gardła. Wędrowycze w ogóle jako rodzina rzadko stosowali zabójstwa, ale w obronie wiar›… W samym Wilnie też poszło mu kiepsko, ale miał jeszcze kałasza odebranego pogranicznikowi, więc sobie jakoś poradził. Nawet nie uszkodził świętego obrazu, choć wśród wiernych było kilku rannych. Jednak wypełnił swoją pokutę i wstąpiła w niego Boża Moc, co wydedukował z faktu, że mimo skoku przez okno, z kaplicy znajdującej się dość wysoko, w dodatku pod gradem kul, nic poważniejszego mu się nie stało. W każdym razie, po powrocie do kraju nie omieszkał znowu iść do spowiedzi. Tym razem miał trochę pecha, bo UB zamontowało w konfesjonale podsłuch i nim wyszedł z kościoła czekali na niego w dwu radiowozach, ale i z tego się wykręcił, symulując starczą demencję. Niczego nie zdołali mu udowodnić, bo karabin zdążył już zakopać, a mało kto podejrzewałby siedemdziesięcioletniego dziadka o forsowanie radzieckiej granicy z nożem w zębach. Po tej przygodzie Jakub przez dobre dziesięć lat nie uczęszczał do spowiedzi. Zaczął od rachunku sumienia. Zapisywał swoje grzechy na fiszkach i porządkował w kolejności alfabetycznej. To miłe zajęcie zajęło mu blisko miesiąc. Kolejne cztery tygodnie poświęcił na porządkowanie grzechów według kolejności złamanych przykazań Bożych i kościelnych. Pozostałe uporządkował wedle kodeksu karnego carskiej Rosji, bo nie miał żadnego nowszego opracowania. Uporawszy się z tym zajęciem, odkrył jeszcze kilka fiszek, których nie mógł w żaden sposób zaklasyfikować. Na przykład polowanie na bezpańskie psy było niewątpliwie grzechem z typu "nie zabijaj", ale ich zjadanie potraktowane jako kolejne wykroczenie nijak nie pasowało do żadnego kanonu prawnego. Wreszcie, zniechęcony, stworzył oddzielną kategorię o nazwie "inne" i umieścił w niej wszystkie te dziwne fiszki, w liczbie przeszło tysiąca, porządkując je w kolejności alfabetycznej. Uporządkowawszy, postanowił nieco odpocząć. Zajęło mu to kolejny tydzień. Wreszcie i ta praca została wykonana. Teraz pozostało mu tylko wybranie miejsca spowiedzi. Wydobył ze strychu przedwojenną mapę Polski i rozwiesiwszy ją na ścianie cisnął w nią ołówkiem. Pierwszy ołówek złamał się. Drugi, jak na złość, trafił w Wilno. Za trzecim razem udało się. Trafił w miejscowość o nazwie Żale, leżącą na Mazowszu. Spakowanie zajęło mu minutę. W wewnętrzną kieszeń wpuścił piersiówkę, po drugiej stronie dla lepszej równowagi zawiesił sobie podrdzewiały rewolwer. Przygładził włosy dłonią, wyszedł z chałupy, położył klucz na framudze i dziarskim krokiem zszedł w dolinę. Dwa dni później Jakub stanął w drzwiach świątyni. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, był wielki konfesjonał. Jakub widywał w życiu różne różności, ale czegoś takiego jeszcze nigdy. Konfesjonał składał się z trzech komórek, przy czym po wejściu do jednej z nich za spowiadającym się pątnikiem zatrzaskiwały się ciężkie, dębowe drzwiczki. Wykorzystując obecność księdza w środkowej komórce, wszedł do tej po lewej stronie. Zamknął za sobą drzwiczki i z niejakim zdumieniem stwierdził, że wewnątrz nie mają klamki, zaś komórka obita jest od środka stalową blachą. Jedynie u samego dołu znajdował się otwór wentylacyjny zatkany szmatą. Z pewnością dokonałby jeszcze wielu ciekawych obserwacji, gdyby nie to, że ksiądz odsunął płytę odgradzającą go od wiernego, zostawiając sobie dla ochrony jedynie stalową siatkę, po czym zapytał grzmiącym głosem, który ponuro zabrzmiał w stalowej klatce: – Czym ośmieliłeś się obrazić swego Boga? Jakub sprawdził przy mętnym świetle tekst kanonu spowiedzi w książeczce do nabożeństwa, którą znalazł jeszcze w czasie wojny podczas przeszukiwania kieszeni poległych partyzantów.Szybciej – huknął ksiądz. Nie było czasu dalej czytać. Wydobył pudełko z fiszkami i zaczął recytować. Gdy doszedł mniej więcej do połowy, wstrząśnięty ksiądz przerwał mu.Wystarczy. Twoich grzechów synu nie zmyje żadna pokuta. Ale poradzimy sobie z tym. Zbyt wiele zgrzeszyłeś, aby móc nadal kalać ziemię swoimi stopami. Jakuba zdziwiły nieco słowa duchownego i zaczął obiecywać poprawę, ale ksiądz nie słuchając go, zatrzasnął od swojej strony klapę. Jakub został sam w całkowitych ciemnościach. Niespodziewanie rozległ się syk. Syk dobiegał z rurek umieszczonych w suficie komórki. Jednocześnie po ścianach biegały błękitne nitki wyładowań elektrycznych, a z podłogi zaczęły wysuwać się cienkie, ale bardzo ostre kolce. Jakub klęczał, komórka była dość niska. Mało kto przeżył tą uroczą pułapkę do likwidowania grzeszników i Jakubowi też zapewne nie udałoby się ujść z życiem, ale miał nad innymi ofiarami przewagę intelektualną, która nie pozwalała mu opuszczać domu bez drobnych zabezpieczeń. Ignorując wyładowania elektryczne i coraz wyraźniejszą woń czadu pompowanego do środka przez pomysłowego duszpasterza, Jakub wyrwał szmatę, dwoma strzałami z pistoletu rozprawił się z kratką wentylacyjną, po czym wytoczył na zewnątrz konfesjonału granat z wyrwaną zawleczką. Nie był pewien czy zadziała, ostatecznie piastował go w kieszeni przez ostatnie trzydzieści, czy czterdzieści lat, ale "cytrynka" nie zawiodła jego oczekiwań. Granat, wybuchł roznosząc w drzazgi konfesjonał, ołtarz, witraże i kilka innych elementów wyposażenia świątyni. Ksiądz dostał odłamkiem i to w sposób ostatecznie kładący kres jego dalszej działalności. Wędrowycz wyczołgał się spomiędzy desek, popatrzył na ciało z oderwaną głową, po czym przeżegnał się. – Chyba dosięgła go kara niebios – stwierdził. Dłuższą chwilę walczył z chęcią przywłaszczenia sobie wykonanych z kruszców przedmiotów liturgicznych, po czym wymknął się z kościoła. Kolejny raz poszedł do spowiedzi dopiero jedenaście lat później, ale to już zupełnie inna historia.
litanie
w ciemnościach panujących przeszło półtora kilometra pod powierzchnią Atlantyku zalśniły reflektory sporego batyskafu. – Zaraz powinniśmy go zobaczyć – powiedział szef ekspedycji, ziewając dyskretnie. Faktycznie, kilka chwil później w ciemnościach wyrosła stalowa ściana, gęsto najeżona skorodowanymi nitami. Wodorosty powiewały wokół jak anielskie włosy na choince.Wysyłam robota – odezwał się zastępca. Mały, zdalnie poruszany próbnik, ciągnąc za sobą kabel, wpłynął do wnętrza wraku. Obserwowali na monitorze jego drogę. Reflektory robota wyłowiły z ciemności zarysy rozpadających się mebli. – Zatrzymaj – polecił dowódca. – Co to u diabła jest?
– Nie mam pojęcia, strasznie obrośnięte mułem.
– Zabieramy – polecił. Kleszcze automatu zacisnęły się na niekształtnym przedmiocie. Robot wracał do batyskafu.Pełne wynurzenie – polecił dowódca.
Jakub siedział w knajpie i patrzył w zadumie w kufel z piwem. Wszyscy słyszeliśmy historię o zatonięciu Titanica – odezwał się nieoczekiwanie telewizor. Jakub przekręcił głowę.Daj trochę głośniej – polecił Ajentowi. Na ekranie przesuwały się obrazy wykonane pod wodą przez kamery batyskafu. – Hy – mruknął Jakub.
– Ty kiedyś mówiłeś, że byłeś na Titanicu? – Semen dał mu sójkę w bok. Egzorcysta niechętnie kiwnął głową.Byłem – mruknął. – Przed zatopieniem ta łajba wyglądała dużo lepiej…To może opowiesz? – Zapytał Józef.Wędrowycz westchnął.To było tak dawno – mruknął. – Minęło tyle lat, a ja wciąż pamiętam zapach świeżego zacieru…