W kamiennym kręgu

Wrześniowe niebo było ciemne i zaciągnięte chmurami. W licznych wyrwach szpecących drogę do byłego pegeeru stały kałuże. Odbijały się w nich rachityczne choinki rosnące po obu stronach szosy oraz ołowianej barwy nieboskłon. Z jednej szczególnie głębokiej wyrwy, zajmującej ponad połowę szerokości, wystawał zardzewiały wrak wojskowej ciężarówki. Najwidoczniej wpadła kiedyś, do dziury i nie zdołano już jej wyciągnąć. Szosą jechał piętnastoletni maluch na warszawskich numerach. Rdza odsadziła lakier w miejscu, gdzie karoseria łączy się z podwoziem, silnik rzęził upiornie, ale pojazd niestrudzenie pruł do przodu. Mężczyzna, siedzący za kierownicą, spokojnym spojrzeniem lustrował okolicę. Umierający las, dziurawa droga, to wszystko nie robiło na nim najmniejszego wrażenia. Wreszcie pojazd, wyjąc silnikiem, wjechał na wzgórze. Roztaczał się stąd wspaniały widok. Na dnie rozległej doliny leżał były PGR – kilkadziesiąt baraków wymurowanych z pustaków, krytych eternitem. Większość budynków była opuszczona. Straszyły wyrwanymi oknami. Na kolejnym wzgórzu stał spory budynek otoczony wysokim murem. On także wyglądał na opuszczony.

Pola wokoło wsi zarastał łan perzu, gdzieś pod lasem stał kompletnie zardzewiały kombajn. Większość części rozkradziono, przechylił się na bok. Ile lat temu porzucono go, by sczezł pod gołym niebem? Na skraju wsi i na polu widać było kilkanaście dziwnych, okrągłych jeziorek otoczonych niskim wałem piachu. Kierowca zatrzymał pojazd i wyciągnąwszy ze schowka sztabówkę, przez chwilę porównywał ją z okolicą. Zabudowania na wzgórzu były prawdopodobnie opuszczonym pałacykiem myśliwskim hrabiego Zygfryda von Hosendufta. Tajemnicze jeziorka zaznaczono na mapie. Czerwona linia, biegnąca jej krawędzią, wyznaczała granice dawnego, radzieckiego poligonu. Mężczyzna złożył mapę i zwolniwszy hamulec, powoli zjechał do wsi.


Idzie majster ciemną nocą Ma w koszyczku pół litra W buteleczkach tak chlupoce Aż wyjrzały ptaszki z gniazd Jak wyjrzały zobaczyły, To nie chciały więcej spać. Kaprysiły grymasiły, Żeby im pół litra dać! Wesoła pieśń masowo wywrzaskiwana przez czterdzieści gardeł wprawiała w drżenie szyby w knajpie. Semen wybijał rytm, waląc pięścią w stół. Jakub w kącie sączył drugie dopiero piwo. Nieoczekiwanie drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem i wewnątrz knajpy pojawił się obcy. Tłum zamarł i wrogo spojrzał na wysokiego jasnowłosego mężczyznę w garniturze. Ten przetoczył po wnętrzu spokojnym wzrokiem. Któryś krewki tubylec trzasnął flaszką o kant stołu, ale obcy tylko spojrzał na niego chłodno. Tubylec poczuł ból i spojrzawszy na dół, ze zdumieniem spostrzegł, że wbija sobie tulipana we własną nogę. Egzorcysta odstawił kufel. Odsunął krzesło gestem zapraszającym przybysza do zajęcia miejsca. Ludzie milczeli ponuro, ale Wędrowycz cieszył się opinią człowieka, któremu lepiej nie podskakiwać. Skoro zapraszał tego przybłędę, tak widać musiało być. Gość usiadł naprzeciwko Jakuba. Spojrzeli sobie w oczy. Myśli Wędrowycza splątały się lekko, ale zaraz mu przeszło. – Tancerz Umysłu – mruknął.Gość poważnie skinął głową.

– A ty jesteś wiedzącym – powiedział z szacunkiem.Mówił po angielsku, ale ponieważ obaj przełączyli się na telepatię, rozumieli się bez trudu.Czego tu szukasz? To moja ziemia – warknął Jakub.

– Jadę do Lwowa. A potem dalej na Wschód – wyjaśnił przybysz – wpadłem, aby cię ostrzec. – Coś się dzieje? – mruknął Jakub ponuro – czuję to odkilku dni. Coś dziwnego. Nowe, a jednocześnie stare… – Słyszałeś o instalacji?

– Żartujesz? – zdenerwował się.

– Znowu ją uruchamiają. Wytłucze wszystkich obdarzonych w promieniu dwu, może trzech tysięcy kilometrów. – Kurde!

– To nie wszystko. Prawdopodobnie będą usiłowali przywrócić Zygfryda von Hosendufta. – Kurde – powtórzył Jakub. – Trzeba temu zapobiec!

– Ciekawe jak – parsknął gość. – Wszyscy, których zawiadomiłem, uciekają teraz jak zające. – Jeśli sprowadzą go na ziemię, to wcześniej czy później, dorwie was wszystkich. Trzeba działać teraz.

– Jesteśmy za słabi. To najpotężniejszy mag zakonu Thule. Ale spokojnie, jeśli nawet go przywrócą, to nie pociągnie długo. Pole śmierci nie utrzyma go przy życiu dłużej niż dwadzieścia lat… Pamiętasz, co było ostatnim razem. – No to spierdalaj frajerze – warknął egzorcysta – Jeśli jedyne, co umiesz zrobić, to zaszyć się daleko, to wynoś się… – A ty, co ty możesz zrobić – parsknął rozeźlony gość.

– A ja będę walczył… Barman, temu frajerowi flaszkę nadrogę, a wy, chłopaki, wsadźcie go do pekaesu – dokończył. Chłopaki wyciągnęli noże, tasaki, łańcuchy do krów…Dzięki – odwarknął Anglik jestem samochodem. Tłum powoli rozstąpił się, robiąc wąskie przejście. Jakub splunął w ślad za odchodzącym. A potem wlał do kufla jeszcze jedną butelkę piwa. Gdy zacisnął na nim dłoń, spostrzegł, że drżą mu palce. Od czasu, gdy w czasie wojny upitolił esesmanowi głowę sierpem, nie bał się niczego. Aż do teraz. Lęk złapał go stalowymi kleszczami za gardło. Zygfryd… Jeśli to prawda… Po raz pierwszy w życiu przyszło mu na myśl, że ucieczka nie jest chyba takim głupim rozwiązaniem.Jakub, co z Tobą? – Semen klepnął go po ramieniu.Wyglądasz jakbyś ducha zobaczył. A właściwie znacznie gorzej – dodał poważniejąc. – Mamy kłopoty – powiedział w zadumie egzorcysta.- I to poważne. – Co się stało? – zaniepokoił się kozak. Nie chce mi się o tym gadać – westchnął Jakub.Jest impreza, więc nie martwmy się, tylko bawmy. A problemom czoła stawimy jutro.


Wicher wył w kominie pałacu. Z trzewi budowli rozległ się jęk. Mark wstał z fotela. Z żalem oderwał wzrok od płomieni tańczących w kominku. Niechętnie opuścił swój pokój. Ruszył przez zimne, ponure korytarze. Kapłanka leżała, tak jak ją zostawił, w salonie. Tu także było zimno. Wprawdzie zamurowano okna, ale wicher odnajdywał jakoś drogę do wnętrza. Pośrodku pomieszczenia spoczywał wielki blok granitu ozdobiony zatartymi nieco napisami. Wiek mijał od czasu, gdy magowie z Thule wydobyli go z jednej z okolicznych wydm. Pochylił się nad nieprzytomną, nagą dziewczyną. Jej czoło pokrywały kropelki krwi. Krwawy pot. Ostrzegała go, że tak będzie… Przyniósł z kuchni kawałek czystej szmatki i delikatnie przetarł jej twarz. Kończył już, gdy wyszła z transu. Spojrzała na niego żółtymi oczyma.Moc narasta – powiedziała chrapliwym, starczym głosem. – Za tydzień będzie pełnia. Zygfryd powstanie z krainy cieni. A twój kontrakt dobiegnie końca. Skinął poważnie głową. Dziewczyna usiadła. Nakrył ją obszernym szlafrokiem. Póki była pogrążona w transie, jej ciało nie traciło ciepła. Teraz, przebudzona, bardzo zmarzła. – Pamiętasz punkt trzynasty? – zapytała.

– Pamiętam wszystkie – uroczyście skinął głową.

– Przygotuj się… Kto wie – mruknęła. – Szczury opuszczają tonący statek. Fluktuacje mocy przeraziły wszystkich, którzy byli w stanie je odbierać, ale nie wszyscy uciekli. – On został? – zaniepokoił się Mark.

– Gorzej. Chyba wybiera się do nas z wizytą… Wrócił do swojego pokoju i zapadł w fotel. Ze skórzanej teczki wyjął kartę pergaminu opatrzoną swoim podpisem. Kontrakt podpisany z zakonem Thule czynił go na pięć lat ich niewolnikiem. W zamian miał otrzymać milion euro. Jeśli tylko Unia Europejska przetrwa, będzie bogaty… Gotycka czcionka była trudna do przeczytania, ale znał cyrograf prawie na pamięć. Punkt trzynasty obligował go do zabicia człowieka nazywającego się Jakub Wędrowycz, gdy tylko ten pojawi się w pobliżu…


Zdezelowany fiacik zatrzymał się przed sklepem monopolowym pośrodku wsi. Tubylcy leżący malowniczo na schodach podnieśli głowy i przez chwilę obserwowali człowieka, który wysiadł.Hy, miastowy – rzucił jeden i wszyscy wybuchnęligromkim śmiechem. Nic tak dobrze nie rozpuszcza mózgu jak truskawkowa pryta na siarce. Na sklepie wisiała czerwona tabliczka oznaczająca, że wewnątrz można znaleźć sołtysa wsi. Mężczyzna już miał nacisnąć klamkę, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły i z wnętrza wyszła potężna, zwalista baba. Miała co najmniej dwa metry wzrostu i sto pięćdziesiąt kilo wagi. Znaczną część tej masy stanowiły mięśnie. Kobieta niosła jednego z pijaczków; trzymała go jak szczeniaka za pasek od spodni. Stanąwszy na schodkach, wykonała energiczny wymach. Niesiony, zawirował w powietrzu i zaskowyczawszy, runął prosto w kałużę błota. Koledzy, spoczywający przed sklepem, wybuchnęli śmiechem. W tej wiosce najwyraźniej niewymuszona wesołość była normalnym stanem ducha… Babsztyl otrzepał ręce i splunął w ślad za wyrzuconym. Obróciła się na pięcie i wtedy zobaczyła przybysza.A ty tu czego? – warknęła.

– Szukam sołtysa – powiedział. Kobieta obrzuciła go miażdżącym spojrzeniem.

– Ja jestem sołtysem – powiedziała ponuro. – Jeśli przysłał cię syndyk, to lepiej spierdalaj pókiś cały… Na dźwięk słowa "syndyk" tubylcy pospiesznie dopili prytę i zaczęli kruszyć butelki na tulipany.Magister Paweł Kowalski – przedstawił się przybysz.Jestem nauczycielem biologii. Mam założyć tu filię szkoły podstawowej… Baba odrobinę złagodniała.Małgorzata Piącha – przedstawiła się – znaczy dzieciaczki chcesz uczyć… Kurde, było pismo coś dwa tygodnie temu – poskrobała się po głowie, aż posypał się łupież. Pogrzebała w kieszeni i wydobyła zmiętą kopertę z urzędowym nadrukiem. Ze środka wyjęła wydruk komputerowy.Ministerstwo Edukacji – przesylabizowała z trudem. – Aha, tak myślałam, że to o tobie… Zapraszam do biura. Weszli do sklepu. Spod lady wydobyła wytłuszczony zeszyt i otworzyła go gdzieś pod koniec. – Dzieciaków w wieku szkolnym jest około dwudziestu, może dwudziestu pięciu – powiedziała, sylabizując zatarte zapiski – może trochę miej lub więcej. – Nie wiecie? – zdumiał się.

– A kto by to zliczył – wzruszyła ramionami. – Mnożą się jak wszy. We gminie pewnie mają dokładny wykaz,bo były rejestrowane, jak się rodziły, żeby zasiłki dostać

– wyjaśniła – a tak to nawet rodzice pewnie się nie doliczą, ile tego się pląta. Zresztą, mamy ważniejsze sprawy – mruknęła. – Lokal na szkołę chceta?Właśnie – przytaknął. – Gmina obiecała mi tu służbowe mieszkanie. Baba popatrzyła na niego zaskoczona.A to się nawet i da załatwić – fuknęła. – Chodźta. Wyjęła z kieszeni pęk kluczy na drucie. Poszli między baraki. Otworzyła zaśniedziały zamek jednego. Korytarz na przestrzał, pokoje po obu stronach. Budowniczowie socjalizmu zaadaptowali twórczo zasady konstrukcji dworskich czworaków…A, o – otworzyła drzwi – Jest mieszkanie. Ciasny pokój, podłoga z płyty wiórowej pomalowanej olejną farbą. Obtłuczona miska i wiszący nad nią kran. Poobijane drzwi z dykty prowadziły do małej kuchni. W kącie piecyk typu koza z rurą wychodzącą przez ścianę na zewnątrz. Łóżko z desek, stolik i dwa krzesła.Na, tu możecie mieszkać – powiedziała – a na szkołę to będzie dobry magazyn chyba… Na końcu budynku znajdowała się spora sala. Sufit pokrywały tu i ówdzie zacieki, podłogę stanowiła betonowa wylewka. Okna wychodziły na główny placyk przed sklepem. Były w nich nawet szyby. W kącie poniewierało się kilka szkolnych ławek, a na ścianie wisiała tablica.Tu była kiedyś szkoła? – zdziwił się. A gdzie tam. Kursy dla analafabe… no dla niepiśmiennych robione, ale to jeszcze w pięćdziesiątych latach.Trzeba by tu uprzątnąć – mruknął, patrząc po kątach.A to za dwie flaszki pryty można kogoś nająć – doradziła. Nauczyciel pociągnął nosem. W powietrzu unosiła się silna woń myszy.Wesoło – mruknął. Rozpakował się, wkręcił w drzwi nowy zamek jakoś nie dowierzał pani sołtys. Zasłał łóżko kocem i śpiworem. Teraz trzeba było zwiedzić osadę… Wyszedł przed budynek i przybił koło drzwi tablicę z napisem "Szkoła". Kilkoro brudnych i obdartych dzieci obserwowało go ze zgrozą.No, skończyły się wakacje – wycedził – wszyscy w naszym kraju mają obowiązek chodzić do szkoły… Jakiś dzieciak splunął i wszystkie zarechotały ponuro. No cóż, będzie widać problem… Ruszył spokojnym krokiem przez wieś. Tubylcy odprowadzali go znudzonymi spojrzeniami. Wyszedł na ledwie widoczną ścieżkę prowadzącą przez zarośnięte pola w stronę lasu. Wyjął sztabówkę i przez chwilę ją oglądał. Kilkanaście metrów w lewo, za niewielkim zagajnikiem, powinien znajdować się jeden z tajemniczych kraterów. Przeciął łan zielska. Pomiędzy drzewami poniewierały się różne śmieci. Wyszedł po drugiej stronie zagajnika. Z bliska okazało się, że krater ma, co najmniej, dwadzieścia metrów średnicy. Był lekko elipsoidalny.Meteoryt? – zdziwił się. W pobliżu Poznania, w rezerwacie Morasko, widział kratery meteorytowe. Były niezwykle podobne. Na»okolicznych polach kolekcjonerzy i geolodzy parokrotnie znajdowali bryły kosmicznego żelaza… A gdyby tak…Cztery złote za gram – szepnął do siebie. Czy to możliwe? Czy ta piaszczysta ziemia mogła kryć skarby? Ruszył brzegiem leja, uważnie patrząc pod nogi. Może trzeba pojechać do Warszawy pożyczyć od znajomych archeologów wykrywacz metali i przeczesać okolicę… Gdyby tak znaleźć kilka kilogramów… Jak ci Niemcy, którzy pod Moraskiem natrafili na bryłę ważącą prawie dwadzieścia kilo… Kawałek rudego, zardzewiałego metalu tkwił w ściance krateru, tuż nad wodą. Ryzykując stoczenie się w błoto, zszedł i wyrwał go z piachu.Cholera – mruknął rozczarowany. Trzymał w ręce kawałek żelaza, odłamek oderwany wybuchem od korpusu pocisku rakietowego. Wdrapał się na wierzch wału. Jakiś staruszek pędził ścieżką dwie dychawiczne kozy. – Co, nauczyciel? – zagadnął – Historię okolicy badamy?Kiwnął głową na potwierdzenie. – Co to za dziury? – zapytał.A to musi z siedemdziesiątego roku jak Ruski robili próby… Pamiętam jak dziś, nocka spokojna była, wypłata dwa dni wcześniej, tośmy jeszcze wszystkiego nie przepili. Siedzimy w stodole przy flaszkach, a tu jak nie pizdnie.Pierdut. Belki na głowę lecą, Osucha to na miejscu ubiło.A potem łup, łup, i tak dwanaście razy… Chałupy rozniosło, potem nam te baraki postawili. Elewator z ziarnem przewrócił się, dyrektora wołgę zgniótł na placek…A to Ruski walili rakietami, tylko trochę nie trafili… Hy.A jaki dyrektor miał problem w centrali, żeby się wytłumaczyć, bo ten poligon to ściśle tajny był, to nawet nasiwojskowe nie bardzo wiedzieli, że oni tu siedzą… A myto milczeć mieliśmy, papiery podpisalim… A tam do lasu pójdzie – zmienił temat – na uroczysko. Tam to historyczna pamiątka stoi. Złe miejsce, ale wy miastowi nie wierzycie… – machnął ręką w nieokreślonym kierunku i podreptał z kozami. Paweł ruszył w stronę lasu. Po drodze minął jeszcze dwa kratery. W pobliżu jednego leżał wciąż jeszcze statecznik rakiety. Wiatr toczył po niebie ciężkie chmury. Była może szesnasta. Drzewa rosły chaotycznie, ale dość szybko odkrył pomiędzy nimi wąską ścieżkę. Pomiędzy pniami znalazł prawdziwki, ale nie miał siatki. Postanowił wrócić tu następnego dnia. Rozwinął raz jeszcze sztabówkę. Uroczysko było na niej zaznaczone. Przyspieszył kroku i po kilku minutach dotarł na polanę.


Krąg ułożony z kilkunastotonowych głazów miał może czterdzieści metrów średnicy. – A niech mnie – mruknął. Trzy, częściowo obrobione bloki stały pośrodku, tworząc trylit – charakterystyczny dla konstrukcji megalitycznych. Obok czerniały ślady ogniska. Obszedł krąg wokoło. Przysiadł na jednym z głazów. Bolała go głowa, pewnie od świeżego powietrza. Przeciągnął się. Był głodny. Wracając, nazbierał dobre trzy kilogramy grzybów. Ciekawe, dlaczego tubylcy nie interesowali się nimi.


– Mark – kapłanka stanęła w drzwiach jego pokoju.Podniósł się z fotela. – Czym mogę służyć? – zapytał.Zbliża się czas – powiedziała. – Chyba pora wezwać naszych. Skłonił z szacunkiem głowę.

– Na kiedy wyznaczyć im termin przybycia? – zapytał.

– Za tydzień. Będziemy mieli dzięki temu jeszcze kilka dni na przygotowania. Przeciągnęła się kusząco.

– Dziś wieczorem zamierzam zażyć trochę seksu – powiedziała – wpadnij po kolacji. – Tak jest – ponownie skłonił głowę. Punkt dwunasty kontraktu jasno precyzował jego obowiązki także w tej dziedzinie.


Jakub siedział w swojej chałupie i kompletował wyposażenie. Może pojadę z tobą zaofiarował się Semen. Egzorcysta zamyślił się na chwilę.

– Możesz zginąć – powiedział wreszcie poważnie.

– E tam. Przeżyłem dwie wojny światowe, pomagałem ci z upiorami, to miałbym się bać… no właśnie, czego? Egzorcysta milczał dłuższą chwilę. Wreszcie jakby się obudził. Jego twarz straciła normalny głupkowaty wyraz. Oczy nie przypominały już porcelanowych kulek. Zgarbiona sylwetka wyprostowała się. Niezwykle rzadko porzucał kamuflaż. – Była taka banda – powiedział powoli – nazywali się magami z Thule. I faktycznie zajmowali się magią… Zygfryd był ich przywódcą… Mieszkał na Pomorzu, na tych ziemiach, gdzie przed wojną siedzieli Niemcy. Był doradcą cesarza Wilhelma i Adolfa… Jeśli dobrze kapuję, to on popchnął ich do wojny… A zatem to przez tego – tu rzucił bardzo niecenzuralny wyraz – mieliśmy dwie wojny,o których wspomniałeś. – O karwia – zaklął Semen.

– To nie wszystko. Pamiętasz, jak zaciągnąłem się dowojska? Stary kozak kiwnął głową. Czterdziesty czwarty rok… On też chciał do armii, ale uznali go za niepewnego politycznie… Jakoś ludowe wojsko polskie nie kochało białogwardyjskich oficerów. A potem jeszcze ganiali go ci frajerzy z NKWD… Jakuba też wzięli tylko dlatego, że zataił kilka faktów… No i długo z nim nie wytrzymali.A więc poszedłem na Wał Pomorski – kontynuował egzorcysta – tam walczyliśmy u boku Ruskich. Wiedziałem, gdzie jest majątek barona, więc z moim oddziałem wpadliśmy tam z wizytą. Wszystko było zniszczone, chłopaki z Armii Czerwonej byli tam pierwsi. Czarownika ubili, leżał w ogrodzie.Czyli problem rozwiązany – ucieszył się Semen.Jego przyjaciel pokręcił przecząco głową.

– Zygfryd zginął, ale jego ciało… Ruscy wyprzedzili nas o jakieś trzy dni. Przez ten czas leżał pod gołym niebem i się zmumifikował… Wrzuciliśmy go do grobowca i wysadziliśmy budynek w powietrze, żeby dobrze go zasypało… Ale jeśli ktoś wie jak, to może go ożywić… – Ożywić mumię? – zdumiał się Semen.

– Łatwe to nie jest, ale da się. Ktoś przy tym majstruje,skoro wszyscy wieją… – Jadę z tobą powiedział twardo starzec. – Skoro Ruscy go ubili to i my jesteśmy w stanie. A tak swoją drogą,to dlaczego nie zlikwidowałeś tej mumii wtedy? – Dusza czarownika uwięziona jest w jego ciele – powiedział niechętnie egzorcysta. – Nie ma ciała, dusza się uwalnia. A wtedy może było naprawdę źle… – To znaczy?

– Może się wcielić – sprecyzował. Wpuścił w szew spodni nową linkę hamulcową z pętlą. Posrebrzony bagnet od kałasznikowa wsunął do skórzanej pochwy. Ściągnął z nóg gumofilce i odkleił skarpetki od stóp. Założył nowe, grubsze, z dobrej bawełny. Naciągnął wysokie, czarne oficerki zabrane kiedyś esesmanowi. Bagnet wpuścił w cholewę buta. Włożył koszulę i sweter, w którego splocie kryło się siedem, specjalnych węzłów. Na zakończenie powiesił sobie pod lewą pachą gliniarską kaburę z pistoletem. W jednej kieszeni kurtki umieścił manierkę z bimbrem, a w drugiej identyczną z wodą święconą. Przejrzał się w lustrze. Przygasił blask oczu.Umiesz prowadzić samochód? – zapytał Semena.Tak. Przeszli do szopy. W kącie, od nie wiedzieć jak dawna, leżała wielka kupa zetlałej słomy. Gliniarze parokrotnie grzebali w niej, szukając bimbru i instalacji, ale nigdy nie chciało im się przeryć jej do dna. Obaj starcy złapali za widły i odwalili stos na bok. Ukazała się duża klapa w podłodze. Unieśli ją lewarkiem. W suchym dole, pod spodem, stał samochód. Opancerzona "czajka", niegdyś własność wojewódzkiego sekretarza partii z Lublina. – Fiu – gwizdnął Semen – niezły wózek.

– Silnik od ruskiego traktora, pancerz ze stalowej blachy – pochwalił się Jakub – kuloodporne szyby… Koła z lanej gumy. Maszyna nie do zdarcia. I nie do rozwalenia.Można w nią walnąć czołgiem i nic… Otworzył tylne drzwiczki i wywalił kościotrupa w resztkach garnituru na podłogę szopy.Potem się zakopie – mruknął. Kluczyki tkwiły w stacyjce. Semen usiadł za kierownicą i przekręcił je. Spod maski dobiegł głęboki bas dwunastocylindrowego silnika. – Rozpędza się do jakichś siedemdziesięciu kilometrów na godzinę – powiedział Jakub – ale wtedy to już trzeba uważać, bo przy siedmiu tonach wagi można niewyhamować w razie czego… – Siedem ton? – mruknął Semen – przy tak mocnejkonstrukcji i takiej szybkości to w razie czego w ogóle niemusimy hamować. Przecież takie uderzenie zwali z drogikażdy pojazd… Dokąd jedziemy? – Na razie na Kołobrzeg – Jakub rzucił torbę z wyposażeniem na tylne siedzenie i usiadł koło kumpla. Zapięli grube, parciane pasy. Kozak wcisnął pedał gazu i pojazd z rykiem silnika wyjechał z nory. Coś zatrzeszczało i egzorcysta pomyślał, że chyba przejechali po kościotrupie wojewódzkiego sekretarza. Ale nie przejął się tym specjalnie. Pozamiata jak wróci. A jeśli nie wróci, to i tak nie będzie to miało większego znaczenia.


W sali lekcyjnej zebrali się wszyscy rodzice. Kilku usiłowało stawić opór, ale pani sołtys Piącha przemówiła im do rozumu. Siedzieli teraz, masując podbite oczy lub trzymając się za złamane nosy. Krew kapała na beton znacząc go czerwonymi plamkami.Witam państwa – odezwał się Kowalski stojący koło tablicy. Jeden z mężczyzn zarechotał ponuro. Piącha walnęła go po łbie styliskiem od łopaty i zamilkł.Celem naszego zebrania jest sprawa uruchomienia we wsi szkoły podstawowej. Ludzie popatrzyli na niego bezmyślnie. Takie spojrzenie widywał u krów swojego dziadka. Odchrząknął.Z tego co wiem, wiele dzieci z waszej wsi nie realizowało obowiązku szkolnego. Inny mężczyzna roześmiał się głośno i też oberwał kijem.

– Jak państwu zapewne wiadomo, każde dziecko, które ukończy siódmy rok życia, zobowiązane jest uczęszczać do szkoły. – Jest pan pewien? – zdziwiła się jakaś kobieta w dziurawym swetrze z akrylu. – My o tym nie słyszeli, no nie? Rozejrzała się po sali. Wszyscy w zadumie skrobali się po głowach. – No nie słyszeli – powiedział facet w zjedzonej przezmole marynarce. – Tu szkoły nigdy ni było, tylko kursy obsługi traktora w pegeerze. – Nie chodzili państwo do szkoły? – zdumiał się.

– Ni – potwierdziła baba. – A komu ta szkoła potrzebna? Czytać na kursach nas uczyli, a liczyć pieniomdze tokażdy umi.Hy, hy, hy, hy – roześmiało się kilku mężczyzn.Nauczyciel policzył powoli do dziesięciu.

– No dobra – powiedział – nieważne. Jutro zaczynam lekcje z waszymi dziećmi. Kazali mi uruchomić szkołę, to szkoła będzie.A po co? – zdziwił się ktoś.Sołtys pogroziła mu kijem. Ty się Czarek w ogóle nie odzywaj – warknęłaszkoła jest po to, żeby dzieciaki potem robotę na czarno w mieście załapały. I żeby wam podania do pomocy społecznej pisały. – A, to trzeba było tak od razu – ucieszyła się babaw swetrze. – No to szkoła, w takim razie, jest potrzebna.Nawet trudno, niech będzie obowiązkowa… – A te lekcje to w jakich godzinach? – zaciekawił się spotkany wczoraj staruszek od kóz. – Od ósmej rano do trzynastej – wyjaśnił nauczyciel.

– Wstawać tak wcześnie? – zdziwił się ktoś. – To niezgodne z prawami człowieka. – Uch, ty durniu, nie ty, tylko twoje dzieciaki – syknęła Piącha. – A ty leż w wyrku do południa… O, i pożytek będzie, jak się będzie ta twoja szóstka za łby wodzić, to niew domu, a w szkole, to nawet cię nie obudzą…Cholera – mruknął z uznaniem – to mnie się podobuje! A kosztować nie będzie? – zapytał chytrze.Za szkołę płaci państwo – wyjaśnił Kowalski. – Używane podręczniki dała wam opieka społeczna. Musicie kupić dzieciom zeszyty i długopisy. Ludzie popatrzyli po sobie zaskoczeni.

– A nie lepiej ołówki? – zapytał ktoś – Taniej będzie.

– Ty się Malinowski nie wtrącaj – huknęła pani sołtys nauczyciel powiedział długopisy, to mają być długopisy.Hy, hy, hy – roześmiał się ktoś, ale zdzieliła go kijem przez plecy. Na tym chyba zakończymy zebranie – powiedział nauczyciel zmęczony. Wszyscy wyszli. Została tylko Piącha.

– No, nieźle poszło – powiedziała. – A dzieciaki krótko trza będzie trzymać. Jak się który odezwie bez pytania,po łbie walić jak starych… – Poradzę sobie – mruknął. – W pałacu nie ma żadnych dzieci? Nie widziałem nikogo stamtąd. Splunęła na ziemię.

– Nie, tam nie ma – powiedziała – Tam tylko taka blondynka mieszka i jeden facet. Ale oni nie są stąd, cudzoziemce. Tylko co jakiś czas do sklepu wpadają. Krzywo im z oczu patrzy – dodała… – Macie ładny krąg w lesie – zmienił temat.

– Że co? – zdziwiła się.

– Krąg. Kamienie ustawione w koło.

– A, to na uroczysku? Złe miejsce – mruknęła ponuro.

– diabelskie. Czaszki tam znajdowali po wojnie. No, ludzkie – dodała dla wyjaśnienia. – Pogany tam musi ludzi zarzynali. Lepiej tam nie łazić. A szafki oszklonej nie potrzeba? Uniósł brwi ze zdziwieniem.

– Oszklone szafki? Na pewno by się przydały na pomoce naukowe, książki – powiedział. – Skąd można wziąć? – A tam, za lasem, w ruskiej bazie były – wyjaśniła.

– Widziałam, jak Ruskie wyjechali, tośmy łazili na miejsce, ale tam też źle. Straszno tak. Sam pójdzie i zobaczy – zasugerowała.

– Może to i dobry pomysł – uśmiechnął się. – Jak tam dojść? – A ścieżką przez zasieki, a potem przez pole minowe. To jeszcze Ruskie wydeptali w latach osiemdziesiątych jak przychodzili po wino. Bo to oni pieniądze nasze mieli. A i dziouchy ze wsi trochę zarobiły, tylko jak się takie dwa skośnookie urodziły to mężowie w studni potopili i się skończyło.


Wyszedł ze szkoły. Dzień był pogodny, były pegeer w pełnym blasku słońca wyglądał o wiele mniej ponuro. Wprawdzie wszędzie straszyły popękane betonowe płyty, kawałki zardzewiałej siatki i błoto, ale walące się baraki wydały się mu naraz prawie ładne. Zardzewiały traktor zaryty w ziemię mógł być fajnym tematem do kolorowej fotografii. Ścieżka na poligon zaczynała się zaraz za wsią.Nich uważa – zawołała za nim kobieta – Krok w bok i pierdut, tam wszędzie min ponakładali. Po chwili wszedł pomiędzy drzewa. Jeszcze kilkadziesiąt kroków i pojawił się płot z rdzewiejącego drutu kolczastego. Co kilkadziesiąt metrów wisiały na nim czerwone tablice ostrzegawcze.Wnimanije opasnaja żona – odcyfrował łuszczące się literki. Maszerował równym, spokojnym krokiem. Ścieżka była dobrze widoczna, nie groziło mu, że zboczy. Przeszedł przez dwie linie zasieków.Musiało tu być coś ważnego – mruknął. Zagłębił się w sosnowy młodnik. Drzewka sięgały mu do ramion, wyrosły zapewne już po opuszczeniu bazy. Przechylona na bok wieżyczka strażnicza z pociemniałych belek groziła zawaleniem. Jeszcze jedna linia zasieków. Sądząc po izolatorach, płynął nimi kiedyś prąd. Nauczyciel stanął na niewysokim pagórku i zdumiony patrzył przed siebie. W dolinie leżało nieduże miasteczko. Sądząc po czerwonych dachówkach pokrywających zapadające się dachy i po czerwonych ceglanych murach, zbudowali je Niemcy. Cały teren pocięty był zasiekami. W dawnych obejściach trzymano najwyraźniej więźniów. Na skraju wsi stały dwie wieżyczki strażnicze. Rozwinął sztabówkę, ale widać na niej było w tym miejscu wyłącznie las. Zaklął cicho. Jasna sprawa. Tego, co naprawdę tajne, nie umieszczano… Zszedł na dół, pomiędzy domy. Dedukując z wielkości samosiejek sosen, od co najmniej dziesięciu, może piętnastu lat, to miejsce było opuszczone. Co działo się tu przedtem? Jednostka była radziecka, kogo trzymano w tym obozie? Może trzeba zawiadomić IPN? Postanowił podpytać mieszkańców wsi. Na razie kroczył przed siebie, kierując się w stronę nieco okazalszego budynku na końcu osady.


– Nieźle pali to bydlę – mruknął Semen, klepiąc maskę "czajki". Stali na stacji benzynowej. Jakub kończył tankować. – No, trochę pali – przyznał. – Ze czterdzieści litrów na sto kilometrów… Masz lepszy pomysł? – Sprzedać do muzeum i kupić fiacika – zasugerował kozak.

– Jasne – warknął Jakub. – A jak ci z muzeum zapytają, skąd to mam, to co im odpowiem? Że aniołki z nieba przyniosły? Choć z drugiej strony może się już przedawniło? – zadumał się. – A, nieważne – westchnął Semen. – Siadaj, jedziemy dalej. Zapłacili za paliwo i ruszyli. Minęli Warszawę i pędzili teraz szosą na północ. Egzorcysta pogwizdywał wesoło. Semen uruchomił wbudowane w tablicę rozdzielczą stare, lampowe radio. Dźwięk był jednak fatalny.Ech, dbali kiedyś o estetykę wyrobów – Wędrowycz poklepał tapicerkę. Była czerwona i zdobiły ją małe sierpy i młoty haftowane złotą nicią. Dodali jeszcze gazu. Pojazdem lekko trzęsło. Nieoczekiwanie, na poboczu drogi, wyrósł radiowóz. Obok niego stał gliniarz. Na widok zabytkowego pojazdu machnął lizakiem.

– O cholera – mruknął Semen. Zatrzymali się. Faktycznie, przy tej szybkości wyhamowanie nie było łatwe.Dzień dobry – zasalutował policjant. – Prawo jazdy,papiery wozu… Semen łypnął rozpaczliwie na Jakuba. Ten spokojnie wyjął ze skrytki dowód rejestracyjny z 1949 roku i podał policjantowi.A prawo jazdy? – gliniarz rzucił podejrzliwie okiem w dokument. Semen z westchnieniem wyjął z portfela prawo jazdy wydane jeszcze przed drugą wojną światową. Policjant wpatrywał się w papiery nieco zaskoczony. – Samochód panów nie ma aktualnych badań technicznych – powiedział surowo. – Ale panie władzo – zaprotestował kozak. – Myśmygo w ogóle nie używali od czasu ostatniej kontroli. – A pan nie wie, że prawo jazdy trzeba było nostryfikować? – huknął. – Kiedy ja przez ostatnie sześćdziesiąt lat nie siedziałem za kierownicą… Gliniarz gwizdnął przez zęby.No to będzie mandacik… A tak swoją drogą, to wasz samochód? Obaj podróżnicy popatrzyli po sobie.Kradziony – wyjaśnił Jakub. – Ale to było tak dawno, że już się przedawniło. Tymczasem drugi policjant otworzył bagażnik.Tu jest kościotrup – zameldował Cholera, zapomniałem wypakować kierowcę – pomyślał egzorcysta.To pański szkielet? – pierwszy policjant zwrócił się do Semena.

– Nie, ja mam tylko jeden, ten w środku – oświadczył z godnością staruszek, klepiąc się po piersi. Policjant wyciągnął radiotelefon…


Paweł Kowalski zatrzymał się na skraju wsi. Odechciało mu się wycieczki, ale poczucie obowiązku pchało go dalej… Budynek na skraju wsi wyglądał ponuro. Wyrwane drzwi spoczywały opodal. Wszedł do mrocznego korytarza. Sufit był okopcony, jakby gdzieś w głębi szalał pożar. Po obu stronach znajdowały się niewielkie pomieszczenia, najwyraźniej biurowe. Faktycznie, w kilku stały szafy typu bibliotecznego. Opróżniono je w szaleńczym pośpiechu, o czym świadczyły szeroko otwarte drzwi i wyciągnięte na podłogę szuflady. Większość mebli, stojąc przez kilkanaście lat w nieogrzewanym pomieszczeniu, zawilgła i spaczyła się, ale lepsze takie niż żadne. W niedużej sali, na końcu korytarza czerniał wielki stos spalonych papierów. Książki, skoroszyty, jakieś maszynopisy, wszystko strawione ogniem… Wydobył kawałek zwęglonej okładki. Zdołał odcyfrować dwie litery zapisane gotykiem. A więc niemiecka książka? Ciekawe… Wyszedł z budynku i wtedy na wzgórku, za miasteczkiem, dostrzegł kolejny krąg kamieni. Prowadziła do niego popękana asfaltówka. Na ciężkich głazach ustawionych tu przed czterema tysiącami lat odkrył charakterystyczne ślady po kulach. Ktoś tu strzelał? Po co, do kogo? Pochylił się i spomiędzy kęp lichej trawy podniósł zaśniedziałą, mosiężną blaszkę. Gotyckie literki były nadal czytelne. – Ahenerbe – odczytał. Coś mu to mówiło. Zrobił jeszcze kilka fotografii. Postał przez chwilę, a potem ruszył w drogę powrotną. Na skraju wsi spotkał Piąchę.

– Ijak się udała wycieczka? – zapytała. Tam jest radziecki obóz – powiedział, wskazując kierunek, z którego przyszedł. – Trzeba zawiadomić InstytutPamięci Narodowej Pokręciła przecząco głową.Dam wam dobrą radę – powiedziała ostro. – Lepiej tego nie tykać. Był tu już taki jeden, co się tym interesował i ktoś mu głowę upitolił… To paskudne sprawy i dziś jeszcze można za to oberwać. Zwłaszcza, że rządzą nami ci,których kumple o tym wiedzieli – ściszyła głos.Ale co tam się działo?Nie pytaj. Poszła. Pokręcił w zamyśleniu głową. Nie zamierzał jej słuchać.


– Kurde – powiedział w zadumie Jakub. Milczeć! – huknął wachman. Egzorcysta i kozak szli ceglanym korytarzem aresztu śledczego w Kołobrzegu. Prowadził ich ponury strażnik. Obaj starcy nieśli sorty pościelowe. – My tu w pierdlu zgnijemy, a tam pewnie mumia ożywa – zauważył Semen. – Zamknij się – ryknął konwojent. Egzorcysta filozoficznie splunął pod nogi. Zatrzymali się pod drzwiami celi. Strażnik przekręcił klucz w drzwiach i wpuścił ich do środka. Weszli. Trzej osadzeni dresiarze spojrzeli na nowo przybyłych ponurym wzrokiem. Najbardziej zwalisty podniósł się z miejsca. _ Wy **** **** – tu rzucił kilka bardzo niecenzuralnych słów – wyskakiwać **** z kasy i szlugów.Czego on chce? – nie zrozumiał Semen.

– Zapragnął wejść w posiadanie naszych papierosów i pieniędzy – wyjaśnił mu Jakub. – Cholera, co za brak szacunku dla starszych – zmartwił się kozak. – Spierdalaj ty *** bo jak cię *** w *** to *** ********* ***, a jak to nie pomoże, to **** **** ****! – powiedział egzorcysta do dresiarza. Kurczę – mruknął sam do siebie jego przyjaciel – osiemdziesiąt lat żyję w Polsce, a jeszcze takich wyrazów nie słyszałem. Dresiarz zamachnął się potężnie. Jakub złapał go za nadlatującą pięść i ścisnął lekko. Viagra czyni cuda. Nawet wtarta w skórę… Krew i tkanka bryznęły aż na sufit. Wytarł rękę o spodnie. Jego wróg wpatrywał się w dłoń, z której zostało coś w rodzaju kotleta mielonego, a potem zawył. Dwaj pozostali dresiarze rzucili się na winowajcę. Wędrowycz wykonał unik i stuknął ich łysymi łbami. Coś chrupnęło. – Cholera! Jakie to teraz czaszki słabe… – mruknął,patrząc na walające się u jego stóp zwłoki. – Niezła krzepa – zauważył Semen. – Musimy kiedyś spróbować się na ręce. Musiałeś ich zabijać?A komu tacy potrzebni? – wzruszył ramionami.Dresiarz ze zmiażdżoną ręką zemdlał. Egzorcysta załomotał pięścią w drzwi. – Czego? – burknął wachman z drugiej strony.

– Był wypadek… Dwaj strażnicy otworzyli celę i przez chwilę patrzyli zdumieni na trzy ciała leżące na podłodze. A nie wyglądały one ładnie… – Co tu się stało? – jęknął jeden z nich.

– Ci dwaj rzucili się na siebie i rozwalili sobie nawzajem głowy – wyjaśnił egzorcysta. – Ten trzeci próbował ich rozdzielić i chyba zmiażdżyli mu rękę… Przepraszamy, ale nie mogliśmy temu zapobiec… Ja mam osiemdziesiąt lat, a mój przyjaciel ponad sto… Nie nam starcom wtrącać się do zabaw młodzieży… Strażnik zwymiotował. Ciała oraz nieprzytomnego szybko uprzątnięto. Obaj staruszkowie siedli na zwolnionych pryczach.Trzeba stąd zwiać – mruknął Jakub. – Masz jakiś pomysł? Semen poskrobał się po głowie.Kraty w oknach solidne – powiedział. – Może wykopiemy podkop?


Na pierwszej lekcji, o dziwo, był komplet. Dzieciaki były w różnym wieku, najmłodsze powinny uczęszczać do pierwszej klasy, najstarsze do szóstej. Siedziały w ławkach sztywno, jakby połknęły kije. Ich oczy wodziły za nauczycielem spojrzeniem pozbawionym całkowicie inteligencji. – Zanim zaczniemy poznawać historię naszego kraju,zastanówcie się przez chwilę nad dziejami najbliższej okolicy – powiedział łagodnie. – Co to są dzieje? – zdziwiła się rudowłosa dziewczynka. – Przeszłość naszej wsi – powiedział łagodnie. – Co tu się działo dawniej. – Dawniej tu był raj na ziemi, czyli pegeer – powiedział jeden chłopiec. – Dawali pieniądze. – I ludzie nie musieli pracować, a i tak były wypłaty – dodał drugi. – Zjedzenie im dawali za darmo. A pegeerem rządził dyrektor i on był najważniejszym facetem w okolicy – dodała inna dziewczynka, na oko dziesięcioletnia. – A jak mu ktoś podpadł, to mu zabierał premię…

– I naokoło siali zboże na polach i kombajnem je zbierali – dodał jeszcze ktoś. – A jak kto chciał założyć rodzinę, to dostawał mieszkanie.Dobrze – kiwnął głową. – A kto wie, co tu było jeszcze wcześniej? Popatrzyli po sobie zaskoczeni.

– Wcześniej? – ktoś się zdziwił.

– A ja wiem – wyrwał się jakiś blondynek. – Wojna była,w lesie resztki czołgu jeszcze stoją… Za uroczyskiem. – A ty tam nie łaź – upominał go któryś – Wiesz, że to złe miejsce… – Dobrze – nauczyciel kiwnął głową. – Była wojna.A co było przed wojną? Popatrzyli na niego zaskoczeni.

– Przed wojną było średniowiecze – powiedział wreszcie któryś niepewnie. – W pałacu żył hrabia i chłopi odrabiali pańszczyznę… A potem przyszedł Lenin i hrabiego zabił. – Głupiś, Hitler przyszedł a nie Lenin – zawołała dziewczynka z warkoczykami. – I nie zabił, tylko wojnę razem robili, a nasi dziadkowie wtedy to gdzie indziej mieszkali, bo tu wsi nie było… – Dobrze – uciął dyskusję. – Uporządkujmy sobie pewne fakty… Wiecie, co znajduje się na uroczysku. Pokiwali ponuro głowami, a jeden splunął na podłogę.

– Pogańska bałwochwalnia – powiedziała ruda dziewczynka. – Ludzi tam zarzynali. A tam, gdzie ruska baza,to jeszcze jedna była… Ale tam nie można chodzić, bo tozłe miejsce. – A trzecia była za wioską, przed pałacem – powiedział chłopiec. – Tylko ją rozwalili, bo jak trójkąt nie jest zamknięty, to nic nam nie grozi… – A co mogłoby wam grozić? – zdumiał się nauczyciel. Popatrzyli po sobie, ale nikt się nie odezwał. Zadzwonił budzik zastępujący szkolny dzwonek.Dobra – wstał, – na dzisiaj koniec. Jutro na ósmą.Przynieście książki do matematyki. Poderwali się i po chwili klasa była pusta.Trzeci kamienny krąg – mruknął. – Ciekawe.


Do celi wszedł klawisz z tekturowym pudłem w ręce.

– No, bandziory, jest dla was paczka.

– Od kogo? – zdziwił się Jakub

– Co w niej jest? – zaciekawił się kozak.

– Trochę żarcia – wyjaśnił klawisz. Zostawił paczkę i poszedł sobie. Egzorcysta odpakował ją z papieru i zajrzał ciekawie do środka. – Ekstra! – krzyknął. – Chleb, sernik, flaszka czegoś mocniejszego, słoik miodu i batoniki. – E, to będzie uczta… nie ma adresu nadawcy?Niestety – westchnął. – Nie wiemy, komu podziękować…Jakub porwał kawał sernika, a jego kumpel balonik czekoladowy. Obaj ugryźli jednocześnie.Cholera! – zaklął Wędrowycz. – Ktoś tu wsadził pilnik! Mało zęba nie złamałem! Jego współbiesiadnik wypluł na podłogę odgryziony przed chwilą kawałek batonika.To jest zupełnie gorzkie w smaku i cuchnie jak gdyby kwasem. Muszę popić – Dodał wyciągając z paczki butelkę. Odkorkował i powąchał.

– Jakby olejem zajeżdża – powiedział zaskoczony.

– Sądzę, że to nitrogliceryna – mruknął jego towarzysz. – A to gorzkie, to po prostu laska dynamitu w polewie czekoladowej. – A to ciasto to plastik? – zapytał zgryźliwie kozak.

– Ciasto jest prawdziwe, ale jak już się zdążyłem przekonać, naćkane pilnikami. – To co będzie w chlebie?

– Drabinka sznurowa oczywiście. Ktoś chce nam ułatwić ucieczkę… Semen rozerwał chleb jednym ruchem i niedowierzająco popatrzył na drabinkę z nylonowych sznurków, która opadła na ziemię.O choroba – powiedział cicho. – Sto lat żyję i dotąd sądziłem, że te opowieści o ucieczkach z więzienia to tylko tak dla jajec… Jakub wzruszył ramionami i wyjął z paczki czekoladę. Na wewnętrznej stronie etykietki narysowany był dokładny plan budynku, w trzewiach którego byli uwięzieni.No to do dzieła. Raźno zabrali się za piłowanie krat. Robota szła im szybko. Do obiadu wypiłowali połowę prętów. Po obiedzie przesłuchiwano ich, przez co stracili masę czasu. Nadrobili to wieczorkiem. Około trzeciej nad ranem krata została przepiłowana. Przyczepili drabinkę linową i za jej pomocą spuścili się na ziemię. Znaleźli się pomiędzy budynkiem, a murem, na wąskiej ścieżce, którą chodziły warty.Ostatnia przeszkoda przed nami – powiedział egzorcysta, patrząc na mur Jego kompan zabrał się za obdłubywanie czekolady z dynamitu. Oddłubane kawałki pakował sobie do ust. Lubił słodycze. Syknął lont i po chwili aresztem śledczym wstrząsnęła eksplozja. W murze powstała dziura. Nie była specjalnie okazała, ale przeskoczyli przez nią zręcznie. Na uliczce stał samochód, zdezelowany duży fiat. Wskoczyli na tylne siedzenie i pojazd ruszył. Za nimi pozostało więzienie ze swoimi wyjącymi syrenami, reflektorami i bandami klawiszy biegającymi jak mrówki, którym ktoś wdepnął w mrowisko.

– Dziękujemy za uwolnienie – Jakub zwrócił się do człowieka w arabskim burnusie siedzącego za kierownicą. – Nie dziękujcie, nie jesteście wolni – mrok skrył twarz kierowcy, ale akcent wskazywał, że pochodzi z Arabii Saudyjskiej. Obaj przyjaciele spojrzeli po sobie zaskoczeni.


Banda neandertalczyków – mruknął zrezygnowany Paweł. Po raz pierwszy, od czasu gdy został nauczycielem, poczuł tak cholerne zniechęcenie. Dzieciaki były po prostu nieprawdopodobnie tępe.A zatem ziemia krąży dookoła słońca – podjął wykład.Ruda dziewczynka podniosła rękę.Panie nauczycielu, a jakie to ma znaczenie, czy kręcimy się dookoła słońca czy dookoła księżyca? – zapytała. Przecież i tak nic się nie zmieni… Zatkało go. Uświadomił sobie z przerażeniem, że nie potrafi tego wyjaśnić. No bo i faktycznie, wiedza dookoła czego krąży nasz glob w tej pegeerowskiej wsi była tylko zbędnym balastem dla umysłów…Kupa ludzi, na przykład Giordano Bruno, została spalona na stosach tylko dlatego, że usiłowali udowodnić tę teorię… Rozumiecie, ćwoki, ludzie poświęcali swoje życie, żebyście mogli się uczyć prawdy o ruchach planet.A wam to zwisa – zakończył z bólem w głosie.Hy, hy, hy, a to frajerzy – powiedział jeden z chłopców.Cała klasa ryknęła śmiechem. Już wcześniej zauważył, że cudze nieszczęścia sprawiają tym ludziom kupę radości. Koniec na dzisiaj – powiedział. – Won do domów. Dzieciarnia wybiegła, radośnie tupiąc na korytarzu. Paweł poskładał swoje szpargały i też wyszedł przed budynek. Dzień był ładny, nie chciało mu się siedzieć w dusznym baraku, więc ruszył się przejść. Nogi jakby same zaniosły go ścieżką przez pola, na uroczysko. Nieoczekiwanie zatrzymał się między drzewami. ktoś był. Ich spojrzenia spotkały się. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem. Przybysz ubrany był w szarą kurtkę, w dłoni trzymał sondę geologiczną. – Mam pewnie przyjemność z miejscowym nauczycielem – zagadnął pierwszy. – Owszem. Paweł Kowalski.

– Tomasz Olszakowski, archeolog – przedstawił się nieznajomy. – Jak pan poznał, że jestem nauczycielem? – zaciekawił się. – Po okularach – wyjaśnił naukowiec. – Tu w okolicy się ich nie nosi… tubylcy uważają noszenie szkieł zahańbę, chyba większą niż umiejętność czytania i pisania uśmiechnął się z przekąsem. – Widzę, że zaciekawił pana ten zabytek.

– Właśnie – mruknął Olszakowski. – Cholernie ciekawa rzecz. Nie sądziłem, że w naszym kraju można natknąć się na tak ładne zabytki megalityczne… – Mamy przecież kamienne kręgi – zdziwił się Kowalski – W Węsiorach, Odrach i Grzybowcu… – A – machnął lekceważąco dłonią – Śmiechu warte.Tamte postawili Goci na początku naszej ery. Na dziesiątki się tego w Skandynawii liczy. A to jest konkret. Leżą tu,co najmniej pięć tysięcy lat… – Wie pan, że jest jeszcze jeden?

– Tak, na ruskim poligonie – archeolog wyciągnął z torby fotografię lotniczą. Położył ją na płaskim szczycie jednego z głazów trylitu. – Trzeci miał być podobno za pałacem. – A owszem, dzieciaki wspominały – przypominał sobie Kowalski.

– Jeśli połączymy je liniami – przyłożył linijkę i pociągnął długopisem kreski – to, jak pan widzi, powstanie trójkąt równoboczny. I to wykreślony z dokładnością do kilkunastu metrów. – Faktycznie – zdumiał się nauczyciel.Niestety, ci z pałacu nikogo nie chcą puścić za bramę – warknął archeolog. – Ale napisałem donos do wojewódzkiego konserwatora zabytków, w którym domagam się wykonania inspekcji. Nie chcieli po dobroci wpuścić,będzie trzeba wejść siłą…Wie pan coś na temat tego ruskiego obozu? – zaciekawił się. Aha. Tyle, co nic, na dobrą sprawę. Wieś wysiedlono jeszcze w 38 roku. Przejął ją instytut Ahenersbe.Co to było? – zdziwił się Kowalski, jednocześnie wyjmując z kieszeni znalezioną blaszkę. – Leżała w tymwiększym kręgu – wyjaśnił. Archeolog obejrzał ją z zainteresowaniem i oddał właścicielowi.Ahenerbe to był instytut Himlera. Zajmowali się ezoteryką, wywoływaniem duchów, szukali śladów kosmitów,gromadzili relacje z procesów o czary i w ogóle robili nieziemskie szopki. A kręcił tym facet z tego pałacu, graf Zygfryd von Hosenduft, osobisty astrolog i jasnowidz Hitlera.O choroba – gwizdnął przez zęby nauczyciel.Dupa wołowa, a nie jasnowidz – uśmiechnął się doktor Olszakowski – W każdym razie doradzał wodzowii widać, jakie efekty to doradzanie przyniosło… Ruscy mieli tam jednostkę rakietową i chyba kompanię karną, sądząc po tych zasiekach między domkami. A może trzymali jakichś swoich naukowców pod drutami, żeby im niezwiali. Cholera wie. Tak czy siak asfaltówka, którą dociągnęli do kamiennego kręgu, jest ich… Może urządzali tam pikniki ruskiej generalicji? Taki megalityczny zabytek można wykorzystywać na wiele sposobów… Uśmiechnęli się obaj.

– Będę tu na dniach robił wykop sondażowy – powiedział archeolog. – Tak się chcę trochę wgryźć w głąb ziemi. Proszę zachodzić, zawsze miło pogadać z kimś inteligentnym…


Samochód pędził wąską szosą. Reflektory łowiły dziurawy asfalt i rosnące na poboczach drzewa.Dokąd jedziemy? – zaciekawił się Jakub,

– Bez komentarza – powiedział kierowca. – Niedługo będziemy na miejscu, tam wam wszystko wyjaśnią. Faktycznie, niebawem pojazd wjechał pomiędzy baraki niedużej popegeerowskiej wsi. Wysiedli z pojazdu. I rozejrzeli się ciekawie. Po prawdzie, w ciemnościach nie było wiele widać. Gdzieś daleko słychać było porykiwanie krów.Witamy w Chlewiskach – powiedział głos w ciemności. – Panie Jakubie, jesteśmy zaszczyceni, że udało nam się pana porwać… Zapraszamy na małą imprezę z okazji pańskiego przybycia… Oczywiście pański towarzysz – postać skłoniła się przed Semenem – także jest mile widziany. Po skrzypiących, drewnianych schodkach weszli do jednego z baraków. Spora sala zastawiona była stołami. Pomieszczenie oświetlało kilkanaście lamp naftowych. Na stołach piętrzyły się stosy pieczonej wołowiny, pomiędzy nimi stały flaszki z białym denaturatem. Egzorcysta nie lubił tego akurat trunku, no ale głupio było odmawiać… Zasiedli na honorowych miejscach u szczytu stołu i zaczęła się uczta.


Mark odłożył kilof i przez dłuższą chwilę wybierał pokruszone cegły z otworu. Odkładał je na bok.

– I jak to wygląda? Kapłanka stanęła na pryzmie ziemi. – Chyba faktycznie to to miejsce – powiedział w zadumie. Spory ten pagórek, teraz trafiłem na resztki sklepienia… – Na pewno ten – wyjęła z kieszeni złożony kilka razy plan posiadłości. – Mały budyneczek to kaplica grobowa von Hosenduftów. Otarł pot z czoła i ponownie zaczął kuć. Cegły ustąpiły, jego oczom ukazał się niewielki, czarny otwór. Kapłanka podała mu latarkę. Zaświecił do środka. – Krypta wypełniona częściowo gruzem – zameldował.

– Świetnie. Poszerz dziurę, zeskoczysz na dół i będziesz mi podawał cegły – zadysponowała. – Zniszczy sobie pani ręce – zaprotestował.

– Wezmę rękawice – ruszyła w stronę pałacu. Po niebie sunęły ciężkie, jesienne chmury. Nieliczne drzewa, pozostałe z wyciętego dawno pałacowego parku, gubiły liście. Wymarzony dzień na nielegalne poszukiwania archeologiczne… Mark ujął łopatę i odrzucił dalej pryzmę wydobytej z dziury ziemi. Odsłonił równą płaszczyznę muru. Ściana zawalona wybuchem, może płaski strop. Kując kilofem, wyłamywał kolejne cegły. Z otworu wiało wilgocią. Dziewczyna wróciła. – Mokro tam – powiedział. – Nie wiem, czy mumia mogła się zachować… – O to się nie bój. To nie jest zwykła mumia – uśmiechnęła się do swoich myśli.


Jakub Wędrowycz obudził się na kacu gigancie… Łeb bolał go, jakby ktoś wbił w niego gwóźdź. Obok na pryczy spał Semen. On także wyglądał na nieco wykończonego nocną imprezą…Gdzie my, kurde, jesteśmy? – zastanowił się egzorcysta. A potem podszedł do okna. Kilka baraków, obory, wokoło pola obsiane lucerną i ściana lasu. Stary kozak też się obudził. Zniósł balangę lepiej niż egzorcysta.Cholera – powiedział. – Nie trza było tyle pić. W tym momencie drzwi otworzyły się i stanął w nich, wysoki na co najmniej dwa metry, brodaty mężczyzna. Miał może sześćdziesiąt lat. Jego twarz wydawała się im znajoma. Jakby z telewizji albo z gazet…Osama bin Laden – przedstawił się. Jakub zamknął oczy i policzył powolutku do dziesięciu. Gdy je otworzył, Arab nadal stał w tym samym miejscu, więc chyba nie było to delirium.Ten bin Laden? – zainteresował się.Ostatecznie niejednemu psu burek.Oczywiście – gość dobrze mówił po polsku. – Miłomi powitać panów w Chlewiskach. Jakub dźwignął się z łóżka. Kac powoli mijał.

– To pan nas wyciągnął z pudła? – zaciekawił się…

– Nie da się ukryć – gospodarz uśmiechnął się lekko. Jest mi pan potrzebny, panie Jakubie. – A do czego tak konkretnie?

– Wprawdzie alkohol to wynalazek szatana, ale potrzebujemy go do naszych prac i na wynagrodzenie dla robotników. Chciałbym, aby uruchomił pan tu gorzelnię. Na razie potrzebujemy około stu litrów dziennie. Do odkażania – dodał tytułem wyjaśnienia. – Śniadanie zaraz zostanie podane. Wyszedł.

– Kurde – powiedział stary kozak – A tośmy się wkopali. W życiu bym nie przypuścił, że się facet u nas ukrywa – mruknął Jakub.

– No cóż – westchnął Semen – skoro nie złapali go w Afganistanie, to gdzieś musi być. Więc dlaczego nie tutaj? Za oknem widać było Arabów w burnusach i gablijach. Snuli się po terenie, niektórzy mieli kałasze. Pomiędzy barakami dreptali także byli kołchoźnicy w drelichach i kufajkach. Na dachu jednego z magazynów umieszczono półksiężyc. – Tam pewnie mają meczet – wydedukował Jakub.

– Kurczę, Lepper mówił, że w Polsce jest robiony wąglik w jakiejś wiosze… Zdaje się powiedział Klewiska… – A my jesteśmy w Chlewiskach – przypominał Wędrowycz – To znaczy, że dobrze mówił, tylko pomylił nazwę, albo ktoś wcześniej się pomylił i przez to nie znaleźli… Gorzej, że zbliża się pełnia księżyca, a my utknęliśmy na dobre… Bo nie sądzę, żeby nas łatwo wypuścili…


Krypta była stosunkowo niska, a za to bardzo długa. Gruz wypełniał ją do połowy wysokości. Kapłanka, posuwając się na czworaka, dotarła pod ścianę. Reflektor w jej ręce dobrze oświetlał wnętrze lochu. – Gdzieś tutaj – mruknęła.

– Robota na lata – pokręcił głową Mark. – Tu jest zetrzydzieści metrów sześciennych gruzu. Przypuszczam, że sarkofagi stoją rzędem wzdłuż tej ściany – wskazał – Ale aby odnaleźć ten właściwy… Prychnęła z pogardą.Nie zapominaj, kim jestem – powiedziała z wyższością.W jej dłoni zabłysło mosiężne wahadełko, ruszyła na kolanach, trzymając je w wyciągniętej ręce. Sługa świecił reflektorkiem.Tutaj – wskazała miejsce. Złocisty stożek wirował na sznurku jak zaczarowany.

– A zatem do dzieła – westchnął, ujmując w dłoń saperkę.Godzinę później odczyścił solidne, granitowe wieko kamiennego sarkofagu.

– Waży kilkaset kilo – ocenił fachowym spojrzeniem – jak podniesiemy? – Lewarkiem, kretynie – prychnęła kapłanka.


Sala była nabita po brzegi. Kilkunastu byłych pegeerowców z kobietami i dziećmi. Kilku talibów w gablijach… Jakub stanął za stołem. Ktoś postawił mu karafkę i szklankę. Odchrząknął. Rozpoczynam niniejszym pierwszy kurs pędzenia bimbru w Chlewiskach. Uczestnicy otrzymają certyfikaty honorowane przez międzynarodowy cech bimbrowników na terenie krajów UE i NAFTA. Zebrani nieśmiało zaklaskali. Na początek trochę historii. Alkohol, dla jednych "woda życia", dla innych "zbiorowe samobójstwo narodów", towarzyszy ludzkości od milionów lat. Prawdopodobnie już australopiteki obserwowały jak słonie raczą się sfermentowanymi dyniami, a potem podochocone ruszają demolować puszczę. Po sfermentowane owoce sięgają także małpy… Ludziska popatrzyli po sobie zdumieni. Tyle lat pili alkohol, a nie wiedzieli, że to tradycja sięgająca milionów lat wstecz… Alkohol w niedużych dawkach działa odprężająco, poprawia krążenie, uspokaja i rozwesela. W dużych dawkach wywołuje niechęć do pracy, spadek sił fizycznych, upośledza pracę mózgu, wreszcie prowadzi do degradacji osobowości i śmierci. Jego stosowanie, jak każda rozrywka, wymaga odrobiny zdrowego rozsądku – powiedział surowo Jakub.

– Hy, to kiedy to się zaczęło tak nie owocami, tylkow płynie? – zainteresował się któryś. – W starożytnym Egipcie i Sumerze produkowano jęczmienne piwo. Prawdopodobnie warzono je już około trzytysięcznego roku przed naszą erą…O kuźwa – zaklął ktoś z uznaniem.Uciszyli go syknięciami. Ze sfermentowanych winogron wyciskano pierwsze wina. Potem nauczono się zaprawiać soki drożdżami. WIX wieku naszej ery Arabowie opanowali technikę destylacji, czyli uzyskiwania alkoholu w wysokich stężeniach. Talibowie, usłyszawszy, że o nich mówi, uśmiechnęli się szeroko. Białe zęby błysnęły w ogorzałych twarzach. – Za odkrywcę destylacji, a zarazem spirytusu, uchodzi alchemik Gerber żyjący na terenie Półwyspu Arabskiego. Chciał uzyskać złoto, a tymczasem odkrył coś znacznie cenniejszego – Jakub uśmiechnął się do swoich myśli. – A u nas? Znaczy, kiedy zaczęli się Polacy zaprawiać? zaciekawił się któryś z mężczyzn. Jego nos miał piękny, fioletowy kolor…Kiedy wódka dotarła do Polski – dokładnie nie wiadomo. Jak się przypuszcza, nasi dziadowie w czasach, powiedzmy, Mieszka Pierwszego znali już alkohol w wysokich stężeniach. Alkohol jest bardzo odporny na zamarzanie. Należy zatem wystawić zacier na kilka godzin namróz, następnie powstałą, lodową kaszę wycisnąć starannie i operację powtórzyć. Woda zamarza w temperaturze0°C, alkohol pozostaje płynny znacznie dłużej… Wiadomo, strat się nie uniknie, ale po trzech, czterech operacjach uzyskać można bardzo mocną gorzałkę. Będzie to oczywiście wyjątkowo zanieczyszczony, podły w smaku bimber. W dodatku może on mieć paskudny kolor i zapach. Jeśli jednak zrobimy zacier z miodu, uzyskamy w ten sposób sycony miód pitny – tak popularny niegdyś w naszych karczmach. Przerwał na chwilę wykład. Wszyscy pilnie notowali jego słowa. Na twarzach ludzi malowało się uniesienie. Nigdy nie podejrzewali, że chlanie wódy sięga początków naszej państwowości…Destylacja dotarła do nas wraz z zakonnikami, którzy przeszczepili na nasze ziemie szlachetną sztukę produkcji leczniczych wódek ziołowych. Szybko okazało się,że w zasadzie zioła są zbędnym dodatkiem… Sala ryknęła śmiechem. Talibowie nie zrozumieli, ale też wyszczerzyli zęby. Prawo propinacji alkoholu otrzymała, jako jeden z przywilejów, polska szlachta. Dzierżyła je godnie przez co najmniej pół tysiąca lat… Niestety, w 1863 roku, po przegranym powstaniu, zaborcy zdecydowali się przeprowadzić bezprecedensowy zamach na wolność gospodarczą naszych przodków. Wprowadzono państwowy monopol spirytusowy. Po kolejnych odzyskiwaniach niepodległości w latach 1918, 1944 i 1989 żaden rząd nie zdecydował się oddać narodowi jego praw… Warto tu dodać, że zysk "władzy" (akcyza + vat) na każdej butelce, wynosi ponad 70% jej ceny detalicznej. Ludziska jęknęli ze zgrozy.

– To dlatego wóda jest taka droga! – wrzasnął któryś.

– Podłe ździerstwo – krzyknął drugi. – Nasz kumpel Osama zrobi z tym porządek… – Nie chcę was martwić, ale on chyba jest przeciwnikiempicia alkoholu – mruknął Semen. – Religia mu zabrania. Ludzie popatrzyli po sobie zaskoczeni. Naraz któryś palnął się w głowę. – I co z tego? Niech nie pije, jak nie chce. Nie będziemy go zmuszali. Dla nas więcej zostanie…

Sala uspokoiła się powoli. Egzorcysta bimbrownik mógł podjąć wykład. – Jak powszechnie wiadomo, technika produkcji bimbru jest banalnie prosta. Należy zgromadzić ziarno, słód, melasę, wytłoki z buraków, kartofle, stare powidła, zleżałe owoce, landrynki lub temu podobne słodkości. W ostateczności można użyć też cukru. To wszystko rozmaczamy w wodzie, robiąc jakby kompot. Do tego wrzucamy drożdże… Po kilku dniach zjedzą cukier, wydalą alkohol i same od niego polegną, gdy stężenie roztworu przekroczy 10%… W razie rewizji można tłumaczyć, że wyprodukowało się wino. A że z cukru? Dlaczego by nie? 10% w zasadzie wystarczy, żeby się tym zdrowo narąbać. Zrobienie wyższego stężenia jest już trudniejsze… – Zaraz – ocknął się ktoś – Mówiłeś, że to szlachta mogła robić wódę… To chłopom nie wolno było? – Ano nie – powiedział Jakub. – Ale na szczęście sejm1918 roku zniósł tytuły szlacheckie, więc z tego wnioskuję, że gdyby nie pazerność państwa, to każdy by teraz mógł… Prawo pędzenia bimbru jest prawem człowieka. Rozległy się burzliwe oklaski.A zatem przejdźmy do pokazu praktycznego. Na znak Jakuba dwaj asystenci wtoczyli do sali kocioł, wnieśli kuchenkę elektryczną i chłodnicę. Egzorcysta zręcznie połączył to wszystko gumowymi rurkami i przystąpił do prezentacji. Osama osobiście w dwu wiadrach przyniósł daktylowy zacier…


– A więc, drogie dzieci, Adam Mickiewicz był wielkim polskim poetą. Dzieci popatrzyły na nauczyciela zainteresowane.

– Co to jest poeta? – zapytał chłopiec, na oko sądząc, dziesięcioletni.Taki facet, który pisze wiersze – wyjaśnił cierpliwie nauczyciel. Jego najważniejszym dziełem była epopeja pod tytułem "Pan Tadeusz". – Trzydzieści par oczu patrzyło z obojętnością porcelanowych kulek. – "Pan Tadeusz" to najważniejsze dzieło w historii polskiej literatury. Teraz dobrze trafił. Na kilku twarzach pojawiło się śladowe zainteresowanie. – Przeczytam początek… "Litwo ojczyzno moja…"

– Zaraz, zaraz – zdenerwował się trzynastoletni dryblas. – Co pan przed chwilą mówił, że on był Polakiem,a teraz pisze "Litwo ojczyzno moja"? – Co to jest ojczyzna? – zapytał jakiś siedmiolatek.

– To kraj, który musimy oczyszczać z Żydów – powiedział jego starszy kolega. – To znaczy ta okolica, w której mieszkamy. Ojczyzna to takie miejsce, gdzie się niewpuszcza obcych, zwłaszcza kolorowych – błysnął erudycją. Kuzyn mi powiedział. On jest skinhedem. To taki legion ludzi, którzy walczą w obronie swojego kraju. A najniebezpieczniejsi są tacy właśnie, co udają Polaków, a potem wypisują, że ich ojczyzną jest Litwa. Napiszę do kuzyna, to pomaca tego Mickiewicza bejsbolem. Kowalski poczuł przypływ zwątpienia. W kuratorium kazali mu przygotować te dzieciaki do egzaminów kończących podstawówkę. Teraz zrozumiał, że podjął się pracy kompletnie syzyfowej…Na dzisiaj starczy – powiedział zniechęcony. – Won do domów. Zamknął szkołę i powędrował na uroczysko. Była dopiero dziesiąta rano, ale nie miał siły pracować.Rzucę w diabły to zajęcie, niech się ktoś inny użera powiedział sam do siebie.


Olszakowski już pracował w kręgu. Wbił cztery paliki, naciągnął sznurek i teraz usuwał darń saperką.A, witam pana nauczyciela – powiedział.

– Dzień dobry. I jak poszukiwania?

– W tym miejscu coś piszczy, co chwila – wskazał gestem wykrywacz metali leżący opodal. – Sądzę, że coś tu się znajdzie. Poza tym może będą węgle drzewne – to się weźmie do analizy… Miał naszykowanych kilka specjalnych, wyjałowionych słoiczków. Paweł ukląkł nad odsłoniętym kawałkiem.Może pomogę?Archeolog podał mu grackę.Zacznij delikatnie odczyszczać – zademonstrował Uważaj na każdy śmieć… Zaczęli skrobać piach. Po chwili pojawiły się pierwsze rdzawe plamki. Guziki od mundurów ozdobione hitlerowskim orłem.Choroba – mruknął archeolog. Parę minut później trafili na rozgiętą klamrę od pasa ozdobioną napisem "Gott mit uns". Obok dużych guzików z orłem, coraz liczniej pojawiały się mniejsze, blaszane, z trzema dziurkami. – A to od czego? – zdziwił się nauczyciel.

– Od kalesonów. Kurczę, co tu się działo?

– Może zwalili sorty mundurowe na kupę, materiał szlag trafił, a guziki w ziemi zostały? – zasugerował. Doktor badał klamrę.Jest rozgięta – powiedział. – Sądzę raczej, że ci tutaj po prostu zdzierali z siebie ubrania, aż guziki leciały na wszystkie strony. Innymi słowy hitlerowcy robili sobie tu jakąś imprezę… Zapewne orgię, skoro się rozbierali…Trzeba będzie pogrzebać w drugim kręgu. Ciekawe, czy tam też natrafimy na podobne ciekawostki…

– Ahenerbe – mruknął nauczyciel. – Może odtwarzali jakieś rytuały tych megalitowców? – To bardzo prawdopodobne… Pod piachem zarysowały się odłamki szkła. Było ich coraz więcej. Na kawałku butelki widać było jeszcze ślady etykietki.A więc zaprawiali się gdańską wódą, a potem zdzierali z siebie ubrania… To chyba nie był bezpieczny seks… zauważył filozoficznie archeolog, podnosząc z ziemi wystrzeloną łuskę z parabelki.


Jakub stał na skraju potężnej jamy wyrytej w ziemi przez koparkę. W dole leżały zdechłe krowy. – Ciekawe – mruknął sam do siebie.Ścieżką nadszedł Osama. – Witaj – powiedział. – Jak tam poszły wykłady?

– Dziękuję, dobrze – mruknął egzorcysta. – A tak swoją drogą, to co wy tu kombinujecie? – Próbujemy skrzyżować chorobę szalonych krów z wąglikiem. Chodzi nam o to, by uzyskać bojowy środek biologiczny o nowych, fantastycznych właściwościach.A potem naładujemy nim samolot i gdzieś walniemy. – To bardzo interesujące – przyznał Wędrowycz. – Ale na nas już pora. I tak zabałaganiliśmy u was masę czasu. Talib pokręcił głową.Nie wypuścimy was – powiedział. Nie to nie – Jakub nie widział sensu w sprzeczce z fanatykiem. Odwrócił się i popatrzył na krowie ścierwa. Bin Laden odszedł w stronę obór. Nieoczekiwanie w chłodnym, wieczornym powietrzu rozległ się ponury rechot. Na pewno nie pochodził z ludzkiego gardła. Chwilę potem huknął pojedynczy wystrzał karabinowy i śmiech umilkł. – A więc jednak w Polsce mamy już chorobę szalonych krów – westchnął ze smutkiem egzorcysta. Ruszył pomiędzy baraki. Semen siedział na ławce i wpatrywał się ponuro w widoczną za łąkami ścianę lasu. Nie chce nas puścić – poinformował go kumpel. – Trzeba wiać. – Ba, tylko jak? – zamyślił się stary kozak. – Łazi ichtu cała kupa. I mają karabiny. Nie damy rady przebiec tej łąki, ustrzelą nas… A ja już kiedyś w Mandżurii biegłem pod ostrzałem i teraz mam uraz psychiczny… – Trzeba będzie odwrócić ich uwagę – mruknął egzorcysta. Ale jak?Coś się wymyśli… – gdyby Osama zobaczył wyraz jego twarzy, pewnie natychmiast by ich uwolnił. W oczach Jakuba zabłysło coś tak strasznego, że Semen poczuł ssanie w żołądku. Zmierzchało. Jakub stanął na brzegu jamy. Krów leżało wewnątrz, co najmniej kilkadziesiąt.Mergełe, nefey, koxa, ałut – szeptał zaklęcia. Przez ciało jednej z krów przebiegł dreszcz. Martwe oczy otworzyły się powoli. Spłoszone muchy mięsne uciekły. Krowa powoli stanęła na dwu nogach. Uśmiechnęła się martwym pyskiem i zachichotała. Jakub też się do niej uśmiechnął. Kolejne powoli podnosiły się z grobu. Ruszył w stronę szopy, w której pracowała pierwsza, prowizoryczna na razie, instalacja bimbrownicza. Pegeerowcy, jak widać, podpięli się do końca linii technologicznej, bowiem podłoga pomieszczenia zasłana była pochrapującymi ciałami. Egzorcysta wrócił do baraku. Semen siedział i studiował Koran. – Zbierajmy się pomalutku – powiedział Wędrowycz.

– A Talibowie?

– Zaraz będą mieli inne kłopoty – uśmiechnął się złośliwie. W zapadającym zmroku rozległ się upiorny śmiech zdechłej krowy, a po chwili kolejny i jeszcze następny. Martwe zwierzęta wylazły z jamy i teraz maszerowały na zadnich nogach, śmiejąc się obrzydliwie.Coś ty zrobił? – zdumiał się Semen.Krowołaki. No, bydłozombie – wyjaśnił egzorcysta.Jedna z krów kopniakiem wywaliła drzwi do baraku, w którym siedzieli Talibowie. Patrolujący teren porzucili posterunki i teraz nadbiegali z bronią gotową do strzału. Ciszę wieczoru rozdarły pojedyncze wystrzały. Fanatycy błyskawicznie otrząsnęli się z zaskoczenia. Osama też wyszedł z szopy. Niósł potężną, spalinową, drwalską piłę. Krowy maszerowały ławą, niszcząc wszystko na swojej drodze. Śmiech zagłuszał nawet huk wystrzałów.Ale impreza – westchnął Jakub, wyrywając kumpla z poznawczego transu. – Ale na nas czas.Zaraz, zabiorę tylko parę przydatnych drobiazgów…Semen wybił łokciem szybę od dużego fiata. Wsiedli. Odpalił silnik i omijając jedną z krów, wyrwał na szosę. Koran włożył do skrytki.Po co ci te szpargały? – wzruszył ramionami Jakub.,Dostałem dedykację od bin Ladena. Kiedyś może być cholernie dużo warta… Po namyśle przyjaciel przyznał mu rację. Samochód pędził przez uśpiony kraj, zbliżając się powoli do celu podróży. – Ciekawe, swoją drogą, czy obecność Talibów w Polsce jest przypadkowa – mruknął egzorcysta. – A sądzisz, że tak?

– Właśnie. Zygrfyd von Hosenduft powraca z martwych, a jednocześnie, jak na zawołanie, pod ręką pojawia się człowiek, przez którego może dojść do trzeciej wojny światowej… Zaskakująca zbieżność.

– Może i nie byłoby głupio wywołać jakąś małą wojenkę – zastanowił się Semen. – Może by wreszcie cholera wzięła tych debili, którzy nami rządzą. Jakub westchnął.Z tego, co pamiętam, największe katastrofy zawsze były wywołane tym, że ktoś chciał spowodować niewielką wojenkę.


– Wiesz, co jest najważniejsze w zawodzie archeologa? zagadnął Olszakowski Kowalskiego. – Nie mam pojęcia – nauczyciel pokręcił głową. – Ale pewnie przydaje się umiejętność machania łopatą i odrobina zdrowego pomyślunku… – Nie, w zawodzie archeologa najważniejsze są zdrowa wątroba i mocny łeb – wyjaśnił Olszakowski wyciągając z torby flachę żubrówki 1,75 l. Jak się dobrze zagryzie, to i łeb nie musi być taki mocny – Paweł wyciągnął litr czeskiego rumu i pęto kiełbasy. – Zobaczymy, czy się nadaję na archeologa… – Aha, ciekawie będzie – doktor wydobył dwa obtłuczone kubki. – A i miejsce niezłe na balangę. Zawsze powtarzałem studentom, że cholernie ważne jest, aby zabytki funkcjonowały w świadomości społeczeństwa jako coś swojskiego. Na praktykach zawsze wybieraliśmy fajne miejsca, żeby się zbelić. Kurhany, średniowieczne kryptyz kościotrupami, grodziska… Czemu nie kamienne kręgi? – To może rozpalmy ognisko jak ci esesmani – zaproponował Kowalski – To i kiełbasę sobie podpieczemy.Rozbierać się nie ma co, bo, cholera, kobitek nie mamy…A i zimno by było. – O, i to jest właściwe podejście do zagadnienia… Chcesz,nauczę cię jednej archeologicznej piosenki biesiadnej…


Było już dobrze po północy, gdy Mark otworzył wreszcie sarkofag. Hrabia, a raczej to, co z niego zostało, leżał na dnie skrzyni. Sługa obejrzał mumię, przyświecając sobie latarką.Nie wygląda mi to najlepiej – powiedział. Ciało wyschło na wiór, mięśnie zwinęły się w postronki, skóra ciasno opinała szkielet. Pośrodku czoła zmarłego widać było wielką dziurę. Na jego twarzy nadal malował się wyraz zaskoczenia. Kapłanka klepnęła nosze.Ano, nie ma się co zasiadywać – powiedziała. – Dawaj go tu i niesiemy do pałacu. Wyciągnął mumię z sarkofagu i położył ją na noszach.Ożywić to coś? – mruknął z powątpiewaniem.Kapłanka wypluła gumę do żucia i wepchnęła ją palcem do dziury w czaszce hrabiego.Nie takich rzeczy dokonywali magowie z Thule – powiedziała.


Osama bin Laden odłożył kałasznikowa. Stos krowołaków oblanych benzyną płonął pomiędzy zabudowaniami Chlewisk. – Co to było? – zapytał po polsku.

– To na pewno sprawka tego Wędrowycza – powiedział stojący obok niego tubylec. – Ostatecznie jest egzorcystą… – To on umie robić takie rzeczy, a wy dopiero teraz mówicie? – syknął Arab. – To wy takiego fachowca męczyliście, żeby wam powiedział jak się robi bimber, zamiast goprzeciągnąć na naszą stronę? W każdą z tych krów wpakowaliśmy po 300 – 400 pocisków, zanim udało się je unicestwić… A gdyby tak armia zombie? Ożywić wszystkich zmarłych na amerykańskich cmentarzach… USA przestałoby istnieć. – To skąd będziemy brali dolary? – zdziwił się tubylec.

– Milcz. Musimy natychmiast zorganizować pościg zatym całym Wędrowyczem! Jest nam potrzebny. – Nie mamy czym go ścigać. Zabrali jedyny samochód, a ciężarówka do przewozu krów jest zbyt powolna… wyjaśnił jeden z Talibów.Motocykl – zażądał szef. – Sam ich dogonię.Chwilę potem pędził już szosą na ciężkiej sportowej Hondzie. Nie ujechał daleko. Tuż przy zakręcie na główną szosę stał policyjny patrol z radarem. Widząc gliniarza machającego lizakiem, skonsternowany terrorysta zatrzymał swój pojazd. Funkcjonariusz podszedł do niego i zasalutował.Dzień dobry, dokumenty i karta pojazdu – powiedział. – Co ty durniu telewizji nie oglądasz? – huknął na niego jeździec. – Jestem Osama bin Laden. – Jasne, doktorku, i może jeszcze masz w kieszeni fiolkę z wąglikiem? – parsknął gliniarz. – Mam – terrorysta wyciągnął probówkę. Drugi policjant podszedł od tyłu i walnął go porażaczem elektrycznym. – Dzięki – mruknął pierwszy. – Kurde, coraz więcej tych świrów… – Nieźle się upodobnił do oryginału – jego towarzysz wybierał na telefonie numer zakładu psychiatrycznego. – Zobacz, jaką brodę wyhodował… A pamiętasz tego Napoleona,cośmy go ostatnio złapali? Nawet po francusku gadał… "Ten cały Wędrowycz" wraz ze swoim druhem znajdowali się już blisko pięćdziesiąt kilometrów od znanego terrorysty i jego kumpli.Tak swoją drogą, to co nas czeka u celu? – zapytał Semen. – Wspomniałeś coś o instalacji. Jakub otarł usta dłonią. Tak – mruknął. – widzisz, jak Atlantyda zatonęła, to się z niej wyroiła cała masa rozmaitych popaprańców. Rozleźli się po świecie, no i oczywiście kombinowali, jakby tu ich wyspę z powrotem wynurzyć. Więc poustawiali tu i ówdzie stacje mocy, znaczy żeby ładować energię, a potem podciągać lądy w górę… No i coś takiego jest na Pomorzu. Trzy kamienne kręgi postawione w trójkąt i ołtarz w środku trójkąta. To się ładuje energią przez całe stulecia. A jak się naładuje, to można to rozładować w jednym impulsie. – I co się wtedy stanie? – zaciekawił się Semen.

– A cholera wie – egzorcysta wzruszył ramionami. – Co tylko do łba strzeli. Miasto można zdmuchnąć albo na przykład wulkan zrobić… Jak poprzednio rozładowali, to była druga wojna światowa. – Sądzisz, że jest naładowany?

– Owszem – kiwnął głową. – Ale nie do końca. Jeden krąg tośmy z chłopakami czołgiem rozwlekli, a ołtarz wywieźliśmy do lasu i zakopaliśmy. – To znaczy, że nic im z tego nie wyjdzie?

– Przekonamy się jutro. Egzorcysta zamilkł. Im bardziej się zbliżali, tym mocniej czuł przepływ mocy. A więc już niedługo.


Kapłanka położyła mumię hrabiego na ołtarzu. – A teraz patrz, niedowiarku – warknęła na Marka. Nacięła sobie nadgarstek i spuściła kroplę krwi na czoło mumii.Z krwi zrodzony, krwią się żywisz, przez krew powróć do świata żywych – szepnęła. Mumia drgnęła. Ciało w ciągu kilku minut odzyskało pełnię życia. Zygfryd von Hosenduft powrócił. Przeciągnął się, aż strzeliły mu stawy.Fiuuu – zagwizdał Mark. Nic więcej nie zdołał powiedzieć, bo przebudzeniec skoczył na niego i złamawszy mu kark, wbił zęby w jego szyję. Po kilku minutach odrzucił bezwładny, wysuszony zewłok. – Jestem kapłanką – powiedziała dziewczyna. – Reprezentuję zakon Thule. – Bardzo mi miło – uścisnął jej dłoń – Hrabia Zygfryd von Hosenduft. Zechce mi pani towarzyszyć? – Oczywiście, uśmiechnęła się. – A gdy będzie powszystkim, może zażyjemy trochę seksu? – Z przyjemnością uśmiechnął się. Po sześćdziesięciu latach bycia mumią był nieco wyposzczony. – Jak wygląda instalacja Atlantydów? – zagadnął.Spuściła głowę. – Upłynęło wiele czasu – powiedziała posępnie.Mamy koniec XX wieku. Krąg koło pałacu wysadzono w powietrze. Zostało tylko kilka głazów.Krąg akumuluje moc, jeśli jest ich 24 – mruknął.

– Sprawdziłam, są zupełnie martwe. Ten koło miasteczka naładował się ładnie. – A najważniejszy, na uroczysku, w lesie? – zaciekawił się. – Też działa. I jest naładowany jak diabli – powiedziała z uśmiechem. Dobra. No to zrobimy sobie maluśki Armageddonuśmiechnął się. – Ale najpierw muszę podładować się mocą kręgu, jeśli chcę trochę pożyć…


– Kuźwa – zaklął Jakub.

– Cholera – zawtórował mu Semen. – Że też właśniew tej chwili musiało skończyć się paliwo… Kopnął ze złością bok ukradzionego Talibom dużego fiata.Daleko jesteśmy? – zapytał stary kozak.Egzorcysta przymknął oczy. – Czuję fluktuacje mocy – powiedział. – Zygfryd już powrócił. Nie możemy być daleko. Najwyżej dwa, może trzy kilometry. Przez las pójdziemy skrótem. Obaj przyjaciele wkroczyli w gęsty zagajnik. Już po chwili okazało się, że pomiędzy drzewami absolutnie nic nie widać. Złapali się za ręce i trzymając razem, ruszyli naprzód. Po dalszych kilkudziesięciu krokach Semen jęknął.Jakub, może zawrócimy… Szosą przynajmniej niezabłądzimy. Odwrócili się, ale krawędzi puszczy już nie było widać.Czekaj – mruknął egzorcysta. – Zamknę oczy i pozwolę, by kierowały mną moje wizje. Tak też zrobili. Po mniej więcej dwudziestu minutach wyszli wprost na kamienny krąg. Nauczyciel z archeologiem ucztowali sobie w najlepsze.Te twoje wizje nakierowały cię na flaszkę, a nie namiejsce ożywiania hrabiego – syknął Semen. Jakub rozejrzał się wokoło.No, faktycznie – przyznał – Ale nie zapominaj, żehrabia, żeby użyć mocy, musi przyjść do kręgu. No to poczekamy tu na niego… I imprezka jest. Olszakowski od dłuższej chwili wpatrywał się ze zdumieniem w niespodziewanych gości. To spotkanie prywatne – powiedział. – Tylko dla kumpli…

– Sami i tak nie wychlamy tego wszystkiego – zmitygował go nauczyciel. – Ale my się znamy – uśmiechnął się Jakub – to ty wygrzebałeś w Chełmie tego golenia. – A niech mnie. To ty jesteś tym starym pierdzielem,który mi zabytek rozpieprzył na kawałki – ucieszył się archeolog. – Faktycznie, w takim razie siadajcie… – Nie przyszliśmy z pustymi rękami – uspokoił go kozak. Z torby wyjął dwie butelki talibańskiego bimbru z daktyli i kawał szalonej wołowiny. Imprezę można było kontynuować. – Wiecie, co jest najważniejsze w zawodzie egzorcysty? – zapytał Jakub, po którejś z kolei kolejce. – No, pewnie trzeba mieć dużo krzepy, żeby te osikowe kołki wbijać? – domyślił się nauczyciel. – To też, ale najważniejsze są mocna głowa i zdrowa wątroba – Wędrowycz wychylił kubek jednym haustem. Minęła północ. Cała czwórka miała już zdrowo w czubie. No to wchodzę do Jakuba na podwórze – ciągnął opowieść Semen – A on coś opieka na ognisku. Na rożnie znaczy się… Ja go pytam: "Jakub, gdzie upolowałeś taką żółtą wiewiórkę?", a on mi na to: "Powiedziało, że nazywa się Pikaczu"… Ryknęli zdrowym i wesołym śmiechem.Kurde, tubylcy mówią, że to złe miejsce – powiedział nauczyciel – a ja na to leję. Jakie to może być złe miejsce,skoro jest tu wóda, bimberek i nawet zagrycha na grillu… Semen odciapał kolejny plaster szalonej krowy i nadziawszy na patyk, zatknął przy ogniu.Z nami nie zginiesz, mordeczko – zarechotał wprawdzie mam cztery lata więcej co ty, hyp… znaczycztery razy lat więcej… ale, kurde, mam doświadczenie życiowe, a ono mi mówi, że dobra zagrycha, to podstawa…To jest złe miejsce – wyjaśnił nieco bełkotliwym głosem Jakub. – Ale żeby kuźwa było tak naprawdę złe, to bytrzeba było wyzwolić moc energii Atlantydów… Kamienie, naładowane mocą, trochę świeciły. Nikomu to nie przeszkadzało. – Atlantyda to bajka – powiedział archeolog z przekonaniem. – Kupa bredni do ogłupiania frajerów. To zbudowali ludzie z kultury pucharów lejkowatych. – A komu potrzebne puchary lejkowate? – zdziwił się Jakub, unosząc blaszany kubek z bimbrem. – Bimbru,bimbru, bimbru dajcie, a jak nie to spier… – zaintonował. Zaklaskali, a ponieważ woleli zostać, dolali mu okowity.Jakub, a co zrobisz, jak tu przyjdzie ten Hosenduft? zaciekawił się Semen. Egzorcysta beknął.Gówno tam, wcale się go nie boję…


Co się stało z Adolfem? – zainteresował się Hrabia.Założył na siebie kurtkę i jeansy Marka, bo łachy, w których spędził 60 lat w sarkofagu, wyglądały nieco niewyjściowo.Popełnił samobójstwo. Ruscy zabezpieczyli jego zwłoki i potem spalili. Zachowali tylko fragmenty szczęki.Myślę, że dałoby się zdobyć kawałek. Poskrobał się po głowie.Odtworzenie ciała z tak niewielkiego kawałka, w sytuacji, gdy nie dysponujemy pełną mocą kręgów, będzieskrajnie trudne – powiedział. Nie potrzeba mocy – uśmiechnęła się. – Wystarczy go sklonować. Nauka poszła w międzyczasie trochę do przodu. Zresztą, chrzańmy Hitlera. Nie nadawał się do naszych planów. Na dłuższą metę był nieprzewidywalny. I tylko zaszkodził zakonowi Thule.A kto się nadaje? – zaciekawił się. Wyjęła opasły skoroszyt wycinków prasowych.

– Tu znajdziemy odpowiedniego kandydata – powiedziała. – A na razie chyba pora trochę namieszać… jedziemy do kręgu? – Zgoda – ruszył do wyjścia.


– A więc mówię tym debilom, studentom – Olszakowski snuł swoją opowieść – U nas obowiązuje zasada "jeden obiekt – jeden litr". Kto tego nie zrozumie, nigdy nie będzie prawdziwym archeologiem. – Hy, hy, hy, hy, hy – zaśmiał się Kowalski. Wchodzę do tego MacDonalda – Jakub tymczasem mówił o czymś zupełnie innym – i mówię do faceta za ladą: "Poproszę dwa dogburgery". A tamten zdziwił się, a potem, widząc, że ja jestem wtajemniczony, podaje dwa takie jak dla innych klientów. Podobno wołowina, ale gdzie tam. Ja rotweilera rozpoznam z zawiązanymi oczyma… Polejcie jeszcze. Kowalski, który usłyszał koniec opowieści, odszedł na bok. Paw złożony z bimbru i wołowiny chlupnął pomiędzy głazy. – Kurde – mruknął zawiedziony archeolog, patrząc naopróżnioną flaszkę. – Wóda wyszła… – A to nie problem – uśmiechnął się egzorcysta. – Ty wAtlantydę nie wierzysz? Hę, hę. To zaraz niedowiarku zobaczysz. Wóda to H2OH? – Nie, nie – zaprotestował Olszakowski. – C2H5OH. Tojest wzór etanolu. tIr

– Czyli w powietrzu są wszystkie składniki? – upewnił się egzorcysta. – Jasne. A co?

– W tych kamulcach jest dość mocy, by zrobić tysiąc litrów wódy. Wystarczy wyładować i ukierunkować moc… – Nie pierdol – obraził się Tomasz. – Pal diabli, możenawet istnieje magia. Czemu nie. Może łażą tu duchy megalitycznych szamanów, ale nie bredź, że można tego użyćdo doraźnych konkretnych celów. – Można – syknął Jakub. Stanął pośrodku kręgu, skrzyżował dłonie na piersi i wyrzucił z siebie kilka tajemniczych wyrazów. Nad jego głową pojawiła się bańka. Wyszedł spod niej.Gotowe – powiedział – pięćset litrów etanolu.Semen wyciągnął z kieszeni rewolwer i wycelował w powierzchnię balonu.Żeby się napić, to trzeba dziurkę zrobić – powiedział i wystrzelił, zanim kumpel zdążył go powstrzymać. Kula rozprysła się, na głowy lunęła im chłodna fala spirytusu.Chodu – wrzasnął archeolog, podrywając się odognia. W ostatniej chwili odskoczyli. Napój spadł na ziemię wodospadem. Fala runęła w stronę ogniska… Stali za głazami, podziwiając dwudziestometrowy słup błękitnego ognia.Zwracam honor – powiedział Olszakowski – Faktycznie, magia działa… Tylko następnym razem zamóww butelkach… Jakub popatrzył na zegarek.Trzecia nad ranem – powiedział – Ty, Paweł, zdajesię jesteś tu nauczycielem. Aha.

– A w szkole można by się przenocować?

– Jasne, zapraszam…

– To może i ja skorzystam – mruknął Olszakowski,… bo jechać do miasteczka to trochę nie jestem w stanie. Czterej kumple, obejmując się, ruszyli przez łany perzu w stronę wsi.


Zygfryd von Hosenduft z kapłanką u ramienia weszli pomiędzy głazy kręgu. – A co tu się stało? – dziewczyna zaskoczona oświetliła ziemię pokrytą warstwą spalonej trawy. – Pewnie przebicie mocy zwęgliło roślinność powiedział.To bez znaczenia. Naturalny objaw, można powiedzieć… Stanął pośrodku i wyciągnął dłonie do góry.Dziwne – powiedział – Zupełnie nie czuję mocy,a przecież jeszcze godzinę temu… Kapłanka drepcząc wokoło znalazła pękniętą flaszkę po wódce, a po chwili jeszcze jedną. – Święty krąg został sprofanowany – jęknęła.

– Użyjemy drugiego – rozkazał. Ruszyli lasem, omijając łukiem wieś. Niebawem drogę zagrodził im płot z drutu kolczastego. Dziewczyna wyjęła z kieszeni nożyce do blachy i utorowała drogę. Nieoczekiwanie zatrzymała się jak wryta. – Co się stało? – zapytał hrabia.

– Miejscowi gadali, że gdzieś tu jest pole minowe mruknęła.Bajdy. Po tylu latach od wojny z pewnością wszystkie niewypały dawno są niegroźne – odparł i podjął marsz.


Małgorzata Piącha, licząca w swoim sklepie wieczorny utarg, usłyszała huk eksplozji, a po chwili drugi.

– Hy! – powiedziała. – Sarna musi na minę wlazła. Jutro poszukamy… Jakub obudził się pod szkolną ławką. Przez chwilę z przerażeniem zastanawiał się, czy przypadkiem nie powróciły czasy, gdy musiał uczęszczać do takich przybytków wiedzy, ale zaraz się uspokoił. Co to było wczoraj? – poskrobał się po głowie. Głowa bardzo go bolała. Wnętrzności też. Nie należało mieszać daktylowego bimbru z żubrówką… – Ty, wstawaj – powiedział do niego Semen siedzący na biurku. – Pochlaliśmy się w cztery dupy wczoraj,a przecież miałeś załatwić tego von Smródpogaciach. – Co? – Jakub na kacu wolno kojarzył.

– No Hosendufta – przypomniał kozak. – Gadałeś o mocy,potem spadł z nieba alkohol. – A, faktycznie – pamięć wróciła. Przymknął oczy. Nie wiedział, czy zielony ocean przed jego powiekami to efekt kaca, czy wszedł w trans. Nie miało to większego znaczenia. – Hrabiego tu nie ma – powiedział. – Mocy też nie…

– Jak to? – zdziwił się Semen. – Wczoraj mówiłeś, że będzie trzecia wojna światowa, a teraz wykręcasz się sianem?… – Wczoraj było wczoraj, a dzisiaj jest dzisiaj – Jakub zrezygnował z wyjaśnień – Widać się pomyliłem. Przyłożył dłonie do skroni.

– A swoją drogą nie sądziłem, że ta moc Atlantydów taka słaba – mruknął. – Szybko się zużyła… Ale fajnie, że zdaliśmy test i możemy być archeologami. Wracajmy dodomu – zaproponował. – O, i to jest głos rozsądku – ucieszył się jego przyjaciel.


Lekarz ciekawie zajrzał przez okienko w drzwiach separatki. Na pryczy siedział zgaszony, przygarbiony mężczyzna. – A więc to wasz ptaszek?

– Owszem – uśmiechnął się ordynator. – Kompletny wariat. Twierdził, proszę sobie wyobrazić, że jest Osamą bin Ladenem… Bardzo ciężki przypadek. Nie dość, żenauczył się arabskiego, to jeszcze wyhodował sobie brodę i nawet się obrzezał. – Coś podobnego – zdumiał się wizytator. – I co zrobiliście? – Do terrorysty upodobniała go przede wszystkim broda. Zgoliliśmy mu ją. I powiesiliśmy w celi lustro, żeby mógł się przyzwyczajać do swojego prawdziwego wyglądu. Zastosowaliśmy silne środki psychotropowe i elektrowstrząsy. Uzyskaliśmy znaczącą poprawę. Przestałtwierdzić, że jest Talibem, choć na razie nie przypomniałsobie jeszcze, kim jest. – Ciekawe…

– A wygadywał kompletne brednie. Twierdził, że polska komórka AlQuaidy produkowała w Chlewiskach wąglik… – Przez tę cholerną telewizję tylko ludzie wariują mruknął wizytator. – W Kobierzynie, w Tworkach, wszędzie mają świrów, którzy twierdzą, że robili wąglik… Jakie rokowania? – Terapia będzie kontynuowana. Chcemy na nim wypróbować nowe, silniejsze psychotropy najnowszej generacji… Wprawdzie kosztują nieziemsko i kasa chorych będzie sarkała, ale my naprawdę dbamy o pacjentów i staramy się im pomóc.

Загрузка...