Ludzie mają różne problemy. Niektóre z tych problemów spoczywają w ziemi. I to jest naturalne, a zwłaszcza po wsiach. Można nawet powiedzieć, że liczba spoczywających w ziemi problemów przekracza tam średnią krajową. Była sobie pewna wioska. Nazwa jej właściwie nie jest do niczego przydatna, bowiem mogło się to wydarzyć gdziekolwiek, ale wydarzyło się właśnie w Wojsławicach. Wieś ta nie była duża, ale dość ludna. A tam, gdzie są ludzie, tam są i problemy. Oczywiście każdemu co jego. Fiszko miał w ogródku pogrzebaną teściową, Hryniewicz miał pod stodołą zakopanego starszego brata (poszło o spadek po ojcu, który zakopany był wprawdzie na cmentarzu, ale za to w jego organizmie występowało tak wysokie stężenie arszeniku, że nawet robaczki go nie chciały jeść). Biłyj miał zakopaną na ogrodzie skrzynię pieniędzy po pradziadku, której, nawiasem mówiąc, szukali od trzech pokoleń i to bezskutecznie. Ponadto w większości murowanych domów w ścianach i w piwnicach znajdowały się zamurowane problemy. O ile wioska była naszpikowana problemami, o tyle szczególne Problemy I ich zagęszczenie występowało w gospodarstwie starego Józefa Paczenki. Siedem problemów z czasów okupacji i okresu utrwalania władzy ludowej spoczywało w jego ogrodzie i wąchało kwiatki od spodu. Problemy miały rany od broni palnej i siecznej, i nie żyły. Trochę problemów zakopano w stodole. Problemy te można określić z grubsza jako broń palna i amunicja do niej. Na strychu chałupy znajdował się niewielki problem w postaci kotła i systemu rurek służących do skraplania problemów lotnych. Skroplone problemy trafiały do butelek. Parę, wyjątkowo dokuczliwych problemów w błękitnych mundurach, mieszkało w domu po drugiej stronie płotu. Ale zasadniczy problem spoczywał głębiej w ziemi… Był zimowy wieczór. Na dworze wiał wiatr i sypał śnieg. W taką pogodę Józef nie wyściubiał nosa za próg. No chyba, że akurat musiał przejść się do wygódki. Ale na razie nie musiał. Siedział sobie wygodnie i słuchał radia. A konkretnie – Wolnej Europy. Zresztą, jego radio odbierało wszystkie stacje jakie tylko mógł wymyślić. To też wiązało się z tym głównym problemem. W drugim fotelu siedział, pociągając z lubością nieoczyszczony bimber prosto ze słoika po dżemie, miejscowy pożal się Boże egzorcysta-amator Jakub Wędrowycz. Niespodziewanie miły wypoczynek przerwało im pukanie do drzwi. Józef wyłączył radio, a Jakub wetknął dłoń za pazuchę, gdzie przechowywał zazwyczaj bagnet służący mu do krojenia różnych rzeczy. Gospodarz otworzył. Na progu stał Tomasz Cieśluk, stary znajomy obydwu. Odetchnęli z ulgą. Słoik z bimbrem wrócił na stół, a Józef ponownie włączył radio.
– Nu i co cię sprowadza? Ha? – zapytał.
– Ukradli mi jałówkę – powiedział Tomasz. – Dopiero co wróciłem z miasta. Są ślady samochodu, ciężarówki.
– Wiesz kto? – zaciekawił się Jakub, od niechcenia sprawdzając stopień naostrzenia majchra.
– Ba, żebym to wiedział. Dlatego przyszedłem do was.Ty Józwa kiedyś znalazłeś jakąś szkapę przez zamawianie.
– Aha. Ale potrzebuję czegoś związanego z tą krową i nie mogę dać gwarancji.
– Mam od niej kolczyk. Wystarczy?
– Powinno. Dłoń starca zacisnęła się na plastykowej plakietce.
– Jutro rano dam ci znać. Siadaj, odpocznij. Chcesz łyka?
– Chętnie. Zdenerwowałem się. Józef przyniósł z kuchni musztardówkę i słoik typu wek wypełniony mętnym płynem.Nu zdorowia. Gość łyknął trochę i przez chwilę usiłował złapać oddech. U cholera. Co to jest? Politura?
– A co? – obraził się Józef. – Nie smakuje?
– Ognisty, ale lepiej by było go przedestylować jeszcze raz.
– E, na cholerę. Gość dopił i odstawił musztardówkę na stół.Coś na zakąskę? – zapytał. Podsunęli mu ogórki. Zjadł jednego razem ze skórą, potem pożegnał się i poszedł.
– Dawno cię miałem zapytać – odezwał się po chwili milczenia egzorcysta. – Jak to właściwie jest z tym twoim zamawianiem?
– A kładę się spać z przedmiotem pod głową i NA RANO wiem.
– Tak po prostu?
– Aha. Na marginesie musimy nadmienić, że kit, który Józef wcisnął przyjacielowi, nie brał się z braku zaufania. Po prostu zobligowano go kiedyś do zachowania tajemnicy. Jakub posiedział jeszcze chwilę w cieple, a potem wsiadł na motor i pojechał do domu. Józef nastawił budzik na trzecią nad ranem i podreptał jeszcze do stajni. Sterczała tu z ziemi poniklowana rura, na którą nasadzono kiedyś nocnik, żeby do środka nie sypały się paprochy. Staruszek zdjął naczynie, a potem wpuścił do środka kilka jajek podebranych kurom. Teraz wystarczyło tylko cierpliwie poczekać. Jakieś pięć godzin. Zasadniczy problem, który od kilku pokoleń trzymał jego rodzinę w tym miejscu, spoczywał głęboko w ziemi pod stajnią. Problem miał sto dwadzieścia metrów średnicy, ponad dziesięć grubości i był edonickim statkiem kosmicznym. O ile wszystkie pozostałe problemy były łatwe do wykopania i likwidacji, o tyle ten był w zasadzie nierozwiązywalny. Rura w stajni była z nim ściśle związana. Do tej rury po każdym dojeniu aktualny właściciel wlewał kubek mleka. Nie miał pojęcia, w jakim celu tak robi, ale jego ojciec powiedział kiedyś, że tak trzeba, więc robił. A od czasu do czasu wrzucał kilka jajek. Był ze statkiem umówiony w ten sposób, że jeśli wrzucał jajka, statek pozwalał mu zejść w dół i pogadać. Ponieważ staruszek nie lubił tam złazić, statek rzadko miał jajka do jedzenia. Józef obudził się przed świtem, czując w głowie jakieś dziwne mrowienie. Wstał i ubrał się ciepło. Bardzo ciepło, bowiem na dworze było dwadzieścia stopni mrozu, a on miał już swoje lata. Łyknął na rozgrzewkę mały łyczek wódki i wyszedł w zadymkę.Ojobjeho materyl – zaklął, patrząc na zdumiewające zjawisko, jakie czekało go tuż za progiem. Ziemia była rozgrzana i parowała lekko. Na jego podwórku, za płotem u sąsiadów, i dalej na ich ogrodzie nie było nawet grama śniegu. W powietrzu unosiła się ciepła, wilgotna mgła. Na łące za szopą widać było krawędź wielkiego koła rozgrzanej ziemi. Dalej leżał śnieg.Idiota – powiedział pod adresem statku. Statek odebrał jego myśl. Odpowiedział mu telepatycznie.
– Ujemna temperatura, panująca na zewnątrz twojego schronienia, nie sprzyja właściwemu funkcjonowaniu twojego ciała. Pragnieniem moim było, abyś nie doznał niewygód związanych z twoją sprawą. – Kij ci w oko – powiedział Józef. – Wyłącz tą grzałkę,bo jeszcze się ktoś obudzi i będzie dekonspiracja! Ziemia przestała parować. Trwało to sekundy. Zanim doszedł do szopy, cała woda została zamieniona w śnieg. Nie zwyczajnie zamrożona, ale ścięta w jakiś inny sposób. Czarny krąg rozmnożonej gleby zatarł się, a potem przestał być widoczny. Podniósł z zaciekawieniem garść śniegu do oczu. W świetle rzucanym przez latarnię stojącą na ulicy śnieg nie różnił się niczym od zwyczajnego. – Nieźle – powiedział z uznaniem.
– Staram się – odpowiedział statek w jego głowie. W kącie szopy Józef odwalił na bok stare łóżko i zaczął kopać motyką w twardej jak skała ziemi. Szło mu to opornie, gleba była zmrożona. – Pomóc? – rozległo się w jego głowie.
– Jeśli nie sprawi ci to problemu… Gleba zaczęła parować i W ciągu kilku minut stała się miękka. Jednocześnie poczuł się lżejszy. Praca stała się czystą przyjemnością. Ziemia ważyła tyle co puch, podobnie jak łopata. Wystarczyło jednak, że odrzucał ją trochę dalej, a opadała w dół szybciej niż normalnie.
– Sprytne – powiedział. – Jak to robisz?
– Ekranuję częściowo grawitację. Pracuj sobie, nie przejmuj się. I tak masz zbyt niski iloraz inteligencji, żeby zrozumieć, jak to robię.
– Pies ci bóźkę lizał – odgryzł się kopiący. – Wcale niejesteś taki mądry, jak ci się wydaje.
– Józefie, cywilizacja Edon trwała o całe eony dłużej niż ziemska.
– i Co z tego? Zdaje się, że jesteś tu zakopany. I nie możesz się wykopać. I gdzie te zdobycze techniki, które pozwoliłyby ci wrócić do siebie? Żeby już nie wnikać, jaki błąd popełniłeś, że się tu zaryłeś. – Nie dorosłeś jeszcze do krytykowania wyżej od ciebie stojącej cywilizacji. – Wydaje ci się, że jesteś taki mądry. Wiesz, co mogę zrobić? Przestanę ci wlewać to mleko do dziurki co wieczór i zobaczymy jak długo pociągniesz.
– Długo. Aż znajdzie się ktoś inny. Pracował. Wkrótce odsłoniło się wejście. Józef odwalił właz. Zaraz za nim, w korytarzu, leżeli trzej esesmani. Tak jak wtedy, gdy w pogoni za nim wbiegli na pokład statku. Mieli otwarte oczy, ale nie oddychali. Statek zatrzymał dla nich czas. Gdyby się teraz obudzili, nie pamiętaliby, że spali. Ominął ich obojętnie. Zdążył się już do nich przyzwyczaić, jak do grzyba na ścianie. – Mógłbym ich wypuścić – zaproponował statek. – Z ochotą podetną ci gardło. To chyba leży w waszych zwyczajach?
– Masz pojęcie o naszych zwyczajach, jak ślepy o kolorach – odgryzł się. – A tylko spróbujesz ich wypuścić, to wleję ci do rury swojego bimbru. I co wtedy zrobisz, niemoto?
– Najpierw cię załatwią. Tak się tutaj mówi?
– Tak. Ale nie załatwią, bo zgłupieją. Wychodzą z piwniczki, a tu bach inny świat. Jeśli faktycznie czas dla nich stoi, to mogą być nieźle zaskoczeni. Zdechnij ich wreszcie, po co nam oni? Statek milczał. Starzec przeszedł po lekko nachylonej podłodze do sporej sali. Od ostatniego razu, przed dwoma laty, nic się tu nie zmieniło. Podłoga pokryta była kiedyś złotą folią, ale dawno nie zostało po niej śladu. Ostatecznie minęło tyle pokoleń, a za coś trzeba pić. Jego dziadek wykręcił spore diamenty, służące do jakichś tam celów, z takiej jednej maszynki. Dla niego nie zostało prawie nic. Owszem było kilka siedlisk wykonanych z czystego niklu, ale statek coś zrobił się skąpy ostatnimi czasy i nie pozwalał spylić ich na złom. Dziwaczne urządzenia połyskiwały w ciemności. Pośrodku unosiła się spora, czterowymiarowa konstrukcja. Gość omijał ją starannie, wzrokiem. Patrzenie na nią groziło całkowitym pomieszaniem zmysłów.Włącz światło, co? – zagadnął. Zapaliło się światło. Nie było widać jego źródeł, ale w sali pojaśniało. Za to w całej wsi przygasły latarnie. Mechanizmy pojazdu przeszły z biegu jałowego w stan pełnej gotowości. Organiczno cybernetyczny mózg sprawdził wszystkie sekcje. Był gotów.Pełna gotowość – zameldował. W całej wsi ludzie ocknęli się ze snu, czując nieznośne swędzenie między uszami. Większość jednak zaraz ponownie zapadła w sen. Na cmentarzu na wpół zmumifikowane ciała poruszyły się w swoich grobach. Na okolicznych łąkach zakwitły trawy. Zakwitły niestety pod śniegiem, toteż nikt nie zauważył tego ciekawego i pouczającego zjawiska. Nadwyżki energii wyciekały przez pęknięcia w burtach. A były to bardzo dziwne rodzaje energii, w większości nieznane ziemskiej nauce.
– Nie pieprz o pełnej gotowości – powiedział zrzędliwie staruszek. – Jakbyś miał pełną gotowość, to byś stąd piorunem odleciał.
– Można spróbować. Pojazd zatrząsł się lekko. W całej wsi rozhuśtały się lampy. Drobne zaburzenia grawitacyjne obaliły na ziemię paru pijaczków chlających w gospodzie. Niestety, nikt nie miał włączonego telewizora, bo akurat leciał japoński film erotyczny ściągnięty niechcący, z dość odległej kapitalistycznej przyszłości, przez anomalię czasoprzestrzenną. Woda w studniach zagotowała się. Piasek na głębokości kilku metrów pod statkiem ścięło na marmur, co teoretycznie przynajmniej, było z naukowego punktu widzenia niemożliwe. Miedziane druty od wysokiego napięcia stały się na chwilę nadprzewodnikami.Ty lepiej się uspokój, bo mi zabudowania poniszczysz takimi wstrząsami. Drżenie ustało.
– Czasami myślę, że mógłbym odlecieć – powiedział statek. – Gdybym wam wyłączył elektryczność na jakieś dwa tygodnie… Taka ilość energii wystarczy, żeby dolecieć na geostacjonarną, a tam krąży nasza cysterna z paliwem na powrót…
– Jakby przez dwa tygodnie nie było prądu to skapowaliby, że coś jest nie tak. Ciebie by wykopali i rozebrali na części, a ja bym poszedł siedzieć. A co do tej cysterny,to Rusy na pewno dawno ją znaleźli i zabrali. W powietrzu pojawiła się trójwymiarowa projekcja. Przedstawiała równinę, z której sterczały budynki, zbliżone kształtem do końskich zębów wetkniętych niewłaściwą stroną. Pomiędzy nimi baraszkowały dziwaczne stwory, wyglądające jak skrzyżowanie małpoluda z ośmiornicą i motylem. Obok NICH biegały koniopodobne koszmary.
– Dobra, dobra – powiedział Józef. – Nie wciskaj mi takich kitów. Świetnie wiem, że leciałeś stamtąd setki lat.Trawa zwiędła przez ten czas, a te małpiszony wyzdychały. Coś tam słyszałem o ewolucji.
– To wspaniała cywilizacja. Fakt, że nie odpowiadają na moje sygnały nie oznacza wcale, że ich tam nie ma. Może to ja jestem zanadto uszkodzony. – Gdyby byli, to by przylecieli.
– Chyba, że mają cię gdzieś. Jakby mi się traktor całkiem rozgracił, to bym go zostawił na polu. – Pamiętaj, że pierwszy z twojej rodziny miał te właśnie geny. Rozbiliśmy się na tej planecie. Większość zmarła od tutejszych zarazków. Reszta musiała zmienić strukturę genetyczną. Jesteś potomkiem tych konio-małpiszonów.
– Pierdoły. Ryćkałem się, zrobiłem syna. I gdzie te obce geny? – Są uśpione. Można je wywołać. Twój organizm jest mocniejszy od zwykłego ludzkiego, inaczej dawno już byś nogi wyciągnął od tego cuchnącego płynu, który z takim upodobaniem w siebie wlewasz, rujnując swój umysł.
– Już ty się o to nie bój. Piję za swoje. Człowiek wykorzystuje dziesięć procent swojego mózgu, więc resztę mogę przeznaczyć na alkoholizm. Obraz zmienił się. Między chałupami pluskały się w gnojówce świnie. Tak, wiem. Wylądowaliście tu przed trzystu laty. Twierdzisz, że przylecieliście nas oświecić, ale mi się widzi, że w rzeczywistości to chcieliście sobie nałapać niewolników, bo tam na Edonie nie chciało się wam już robić za bezdurno. Ale coś nie sklapowało. Dobra. No to naucz mnie czegoś. Jak robić bimber z trocin na przykład.
– Moje instrukcje pozwalają mi przekazywać wiedzę tylko istotom o odpowiednim ilorazie inteligencji.
– Znaczy masz mnie za głupiego?
– Można to tak w uproszczeniu określić.
– Ty sukinsynu! Statek milczał. Chyba był obrażony. O ile wiedział, co to znaczy być obrażonym. Józef wyciągnął z kieszeni krowi kolczyk. – Poszukałbyś czegoś dla mnie? – zapytał.
– Figę, jak się mawia w tych stronach.
– No wiesz! Moja rodzina haruje na ciebie od pokoleń,a ty takie siupy? Przyjacielskiej przysługi odmawiasz?
– Dobra, dobra, o co chodzi?
– Rąbnęli krowę mojemu kumowi. Kapujesz?
– Rozumieć. Masz próbkę DNA?
– Ze dna stawu nic nie brałem. Masz tu kolczyk z jej ucha. Może na nim coś będzie. Ze ściany wystrzeliła macka. Złapała kolczyk i wciągnęła go gdzieś w bebechy pojazdu. Józef podszedł do miejsca, gdzie znikła i obmacał gładką powierzchnię.Niezłe – powiedział. – Fajna sztuczka.
– To nie sztuczka. To nauka – zaprotestował pojazd.Wyświetlił mapę okolicy, trójwymiarową projekcję z lotu ptaka. Po chwili wykonał zbliżenie na jeden z domów.
– Krowa nie żyje. Mięso znajduje się tutaj w dwu lodówkach – powiedział. – Wystarczy?
– Zrób zbliżenie na tabliczkę z numerem – polecił starzec. Czasami ludzie narobią sobie problemów. Na przykład ukradną krowę sąsiadowi i zarżną ją po cichu.
Stali we trzech na zasypanym śniegiem podwórzu Marcina Bardaka. Jakub, Józef i oczywiście Tomasz. Mieli ze sobą wszystko, co było potrzebne, to znaczy problemy wykopane w stodołach. Józef nacisnął guzik dzwonka. Odpowiedziało mu milczenie. Nacisnął jeszcze raz. Marcin obudził się w swoim plugawym barłogu.
– Kto tam, k… twoja mać? – zapytał, gramoląc się z wyra. Jakub od niechcenia dotknął drutem do bieguna baterii. Kostka trotylu wyrwała drzwi razem z framugą.
– Zupełnie jak w czterdziestym czwartym – zauważył Józef, repetując pepeszę. Wpadli do chałupy we trzech. Bardak był wyraźnie nie w nastroju do przyjmowania wizyt.
– Wypierdalać! – wrzasnął. Tomasz przeciągnął mu seryjką po kredensie i nowiutkim telewizorze. – Gdzie moja jałówka ścierwo? – zapytał.
– Nie brałem żadnej jałówki! Józef otworzył lodówkę. Wewnątrz tkwiła na sztorc ćwiartka cielaka.To, co to jest? Nigdy mi tego nie udowodnicie! Każdy sąd mnie uniewinni. – Prawie każdy – powiedział Jakub, od niechcenia rozstrzeliwując rządek garnków. – Płać pięciokrotną wartość krowy i to już, bo inaczej… – znacząco, delikatnie nacisnął spust. – Zaraz tu będzie cała wieś!To będziesz miał gości na pogrzebie.Zapłacił dopiero, gdy postrzelili video.
Gdy człowiek nie ma innych problemów, słucha bzdurnych audycji radiowych, a potem stara się poskładać uzyskane wiadomości do kupy i stresuje się tym. Od nagrzanego pieca wiało ciepłem. Dwaj starcy, Jakub i Józef siEdzieli w fotelach i słuchali przez radio audycji o UFO. Jakub nie mógł się nadziwić.
– Cholera i pomyśleć tylko, że przylatują w talerzach takie małe, zielone sukinsyny. – Pies ich trącał.Tak swoją drogą, to chciałbym takiego dorwać.
– i co byś z nim zrobił?
– A kozikiem pod żebro. Na co nam tacy na naszej planecie? Mało to mamy bez nich problemów? Można by potem sprawdzić, co taki ma w kiszkach. Zawsze to ciekawe. -…Tak więc, wobec zgromadzonego materiału wydaje się, że kosmici to istoty dość sympatyczne i szukające przyjacielskich kontaktów z ludźmi – powiedział prowadzący audycję. – Też coś. Zielone paskudztwo, pewnie międzygwiezdne wampiry – wściekł się egzorcysta…Pozostaje nam mieć nadzieję na przyjacielskie kontakty trzeciego stopnia. Oni z pewnością także do tego dążą… Józef uśmiechnął się. Popatrzył na kumpla, który właśnie machał nożem. Puścił do niego oko i dolał mu bimbru. Spojrzał w zadumie na swoje przedramię. Błękitne żyły były dobrze widoczne. Pulsowały lekko w rytm uderzeń jego serca. Jeśli faktycznie płynęła w nich krew koniopodobnych zwierzaków z planety Edon, to chyba był na dobrej drodze, jeśli chodzi o nawiązywanie przyjacielskich kontaktów z tubylcami.