Mira w dalszym ciągu nie ufała Heikemu, nie chciała patrzeć na jego ogromną postać, która w milczeniu posuwała się z tyłu. Kurczowo ściskała Petera za rękę, jak gdyby on był jedyną ostoją w tym przerażającym świecie. Heike prowadził konia i tak schodzili w dół, niewygodną, wąską ścieżką, w ciemności.
– Aach! – jęknęła Mira. – Byłam naprawdę bliska śmierci w tym straszliwym, podmokłym lesie! Wydawało mi się, że zewsząd obserwują nas złe ślepia, czają się w drzewach, w mchu, czyhają w bagnie. Musiałam zamknąć oczy, by nie natrafić na żaden zły wzrok.
– Ale to już minęło – uśmiechnął się Peter. – Wiesz, człowiek potrafi tak wiele sobie wmówić. Dopiero później widzi, jak histerycznie się zachowywał. Ale posłuchaj, coś przyszło mi do głowy… Nie będzie zbyt dobrze wyglądało, gdy nagle pojawimy się w wiosce jako troje zupełnie obcych sobie ludzi. Może powiemy, że ty, Miro, jesteś siostrą jednego z nas?
– Tak, twoją! – wykrzyknęła, przysuwając się do Petera. W następnej chwili zdała sobie sprawę, że palnęła głupstwo, bo wcale nie marzyła o tym, by być siostrą czarującego Petera. Ale z drugiej strony nie chciała, by ktoś pomyślał, że jest spokrewniona z Heikem. Był tak odmienny od niej, jej zdaniem właściwie niepodobny do nikogo na świecie.
Kiedyś, w pradawnej przeszłości, musiał wynurzyć się z jakiejś otchłani…
Choć przecież Peter ręczył za niego.
I tak delikatnie zdjął ją z grzbietu konia, mimo że wzbraniała się przed jego dotknięciem.
Ale jak szkaradnie wygląda!
Właściwie nie miało większego znaczenia, za czyją siostrę będzie uchodzić, wszak potrzebowali schronienia zaledwie na jedną noc.
Tak przynajmniej wydawało się Mirze…
Późna pora odebrała jej siły. Myśli kłębiły się w głowie. Ojciec… Ojciec, śpiący teraz wiecznym snem w grobie, którego nikt nie odnajdzie! Sam…
Nie, nie chciała płakać! Raczej powinna myśleć o wszystkich tych dniach, gdy musiała ratować ojca z opresji, w które się wplątał, wypraszała wolność u władz, odnosiła skradzione przedmioty, uprzedzała wspólników, by wystrzegali się jego matactw, zajmowała się cuchnącym gorzałą bezwładnym cielskiem, jakim stawał się po hałaśliwych biesiadach z podobnymi sobie…
A te wszystkie razy, które na nią spadły! Po jednej z kolejnych awantur ogłuchła na jedno ucho. Tylko dlatego, że nie zgadzała się sprzedawać swego ciała, gdy brakło mu pieniędzy.
On jednak i tak zdołał ją upokorzyć. Sprowadzał dla niej „klientów”, natrętnych, ohydnych mężczyzn, których wpuszczał do jej izdebki, do szopy czy gdzie tam zdobyli dach nad głową. Wybuchał śmiechem, słysząc jej rozdzierające krzyki i wołanie o ratunek. Dostawał przecież pieniądze, za które mógł kupić sobie więcej wódki.
Nad tym, owszem, mogła płakać, ale nie nad nim.
Czy też może powinna odczuwać żal? Czyż nie jest obowiązkiem córki szanować ojca nawet po jego śmierci? Czy nigdy nie zdoła się od niego uwolnić?
I jeszcze śmiała snuć marzenia o Peterze!
Odruchowo wysunęła dłoń z jego dłoni.
Przedziwne, ale miała wrażenie, że od tyłu napływa ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Jak gdyby ten okropny Heike… rozumiał?
Niemądre myśli
– Dokąd zmierzaliście? – zapytał ją Peter. – Ty i twój ojciec?
– Och, dokądkolwiek. Kiedy taki człowiek jak on da się poznać we wszystkich cywilizowanych okolicach, pozostają tylko bezludne pustkowia.
– Wiele jest takich niebieskich ptaków – stwierdził Peter. – Ja byłem jednym z nich.
– Ty? Ależ ty wyglądasz na szlachetnie urodzonego!
– Naprawdę? – roześmiał się. – Ja mam jedynie szlachetne serce, ale z powodu ubóstwa nie mogę z niego korzystać. Miałem być profesorem, a zamiast tego zostałem marnym kuglarzem. Heike mnie uratował.
– Czy… czy on także jest błędnym rycerzem?
– Heike? Nie, on zmierza do domu, na Północ, do Skandynawii. Tam ma przejąć rodowy dwór albo nawet dwa dwory.
Mira odwróciła się i szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Heikego. W ciemności dostrzegała jedynie olbrzymią sylwetkę z niezwyczajnie szerokimi ramionami. Twarz szczęśliwie skrywał cień, nie miała ochoty znów jej zobaczyć.
Czy naprawdę uśmiechnął się do niej przyjaźnie, czy też było to tylko złudzenie?
Peter westchnął:
– Czeka nas jeszcze jeden kłopot. W jaki sposób mieszkańcy miasteczka zrozumieją, o co nam chodzi? I jak my pojmiemy ich mowę?
– W wiosce, w której byliśmy z ojcem ostatnio, nie zrozumieliśmy ani słowa – przyznała Mira. – I tutaj też pewnie mówią tym samym językiem.
– Wielce obiecujące – cierpko rzekł Peter.
Kiedy nareszcie dobrnęli do miasteczka, zapadła już głęboka noc, ale okna świeciły ciepłym, żółtym blaskiem. Wkrótce dotarli do rynku, przy którym mieściła się karczma. Uwiązali konia i weszli do izby szynkowej.
Siedząca tam garstka mężczyzn umilkła, zwracając ku nim zastygłe nagle twarze. Po pierwsze, było już podejrzanie późno, a po drugie, tu, na południu, nigdy nie akceptowano obecności kobiet w tak męskim rejonie, jakim była izba szynkowa. Wszyscy czterej poderwali się z miejsc, gdy tylko Heike znalazł się w kręgu światła. Energicznie zaczęli czynić znak krzyża, a potem ruchy mające powstrzymać Heikego przed zbliżeniem się do nich.
– Gruss Gott – powiedział swym jasnym głosem Peter.
Zalali go potokiem wzburzonych słów, wskazując przy tym na Heikego. Najwyraźniej życzyli sobie, by jak najszybciej opuścił ich przybytek. I Mira także, tak, właściwie cała trójka powinna w jednej chwili odejść z miasteczka.
Ale Heike drgnął, słysząc ich głosy. Przecież to język Dimitriego! pomyślał.
Pozdrowił obecnych, lekko się kłaniając, i rzekł w ich mowie:
– Nie zwracajcie uwagi na mój nieszczęsny wygląd, nikt nie pytał mnie o zdanie, gdy przyszedłem na świat. Zapewniam was, że nie macie do czynienia z siłami ciemności, ale nie zaprzeczam, że moja twarz zawsze utrudniała mi nawiązywanie kontaktów z ludźmi. Bardzo proszę, sądźcie mnie według mego usposobienia, nie po wyglądzie!
Natura obdarzyła Heikego głębokim, przyjemnym głosem, który zawsze wywierał dobre wrażenie. Było tak i teraz. Mężczyźni nieco się uspokoili, ale nadal stali, gotowi rzucić się do ucieczki na pierwszą oznakę niebezpieczeństwa.
– Ja i moi przyjaciele, rodzeństwo Peter i Mira, jedziemy z daleka i zabłądziliśmy. Czy możecie powiedzieć nam, gdzie jesteśmy, i czy moglibyśmy dostać coś do jedzenia i schronienie na dzisiejszą noc?
Mężczyźni, z ulgą przyjmując możliwość złożenia kłopotu na barki kogoś innego, zawołali zaraz:
– Zeno!
Wyszedł karczmarz w swym wielkim fartuchu i jeden z mężczyzn rzekł, wskazując na Heikego:
– On twierdzi, że nie jest niebezpieczny i, na Boga, niemal mu wierzę. Chcą coś zjeść i przenocować.
Zeno w milczeniu przyglądał się gościom, szczególnie długo zatrzymując badawcze spojrzenie na Heikem.
Wreszcie skinął lekko głową i dłonią dał znać, że mają usiąść i czekać na podanie posiłku.
Mężczyźni zaprosili ich do dużego stołu, obcy przybysze wyraźnie wzbudzili ciekawość miejscowych.
Przez chwilę panowało milczenie, wszyscy obecni mierzyli się tylko wzrokiem. W końcu Heike odezwał się łagodnie:
– Zdaje się, że macie tu w wiosce jakieś kłopoty?
Peter i Mira naturalnie nic nie zrozumieli, ale mężczyźni gwałtownie zadrżeli. Zeno wyszedł właśnie z kuchni i usłyszał słowa Heikego.
Nikt mu nie odpowiedział. Popatrzyli po sobie, niepewni i podejrzliwi.
Zeno usiadł przy stole i zachowując kamienny wyraz twarzy, ze wzrokiem utkwionym w Heikego, zapytał:
– Dlaczego tak uważasz?
Z żółtych oczu Heikego promieniowała łagodność.
– Trudno na to odpowiedzieć, ale jeśli dowiem się czegoś więcej, być może będę mógł wam pomóc.
Wsłuchiwali się z uwagą, ale jakby napięcie nieco z nich opadło. Siedli wygodniej i odetchnęli.
– Jak ty, taki młody chłopak, możesz mówić nam takie rzeczy? – Na twarzy Zeno malowała się surowość.
– Ponieważ wywodzę się z rodu, który posiadł moc zwalczania zła.
Z trudem chwytali oddechy, lękliwie rozglądając się dokoła, jak gdyby coś mogło kryć się w zakamarkach izby.
– Tu nie ma niczego złego – stwierdził Zeno, ale wyraz jego oczu przeczył tym słowom. – Tu nie ma absolutnie nic złego, nie pojmuję, jak mogła przyjść ci do głowy taka absurdalna myśl!
Heike wzrokiem omiótł pomieszczenie.
– Ten las… – rzekł powoli. – Czarne ptaki, krążące nocą… I dlaczego nie ma u was wianków z czosnku, jak we wszystkich gospodach Słowenii, Węgier i tutejszych okolic?
– Nie rozumiem, o czym mówisz – mruknął Zeno.
– Powiedz więc przynajmniej, gdzie jesteśmy!
– Miasteczko nazywa się Stregesti i leży w Ardeal.
Peter, który na próżno usiłował zrozumieć rozmowę, nagle się ocknął.
– Ardeal to rumuńska nazwa Siedmiogrodu, a „strega” oznacza, Boże, zmiłuj się nad nami, czarownicę!
Heike odetchnął z ulgą.
– Ach, tak – rzekł po prostu. I dalej mówił po niemiecku: – Wyraźnie widzę, że ci mężczyźni pragną podzielić się ze mną jakimiś troskami, ale nie mają odwagi tego uczynić. Boją się kogoś lub czegoś. Prawdopodobnie osobie, która ma za długi język, grozi straszliwa kara.
– Ale o czym rozmawialiście? Oni wyglądają na śmiertelnie wystraszonych!
– Później ci to wyjaśnię.
Znów zwrócił się do mężczyzn:
– Nie ma tu czosnku powiązanego w wianki… Czy to znaczy, że nie ma tu również wampirów?
Znaleźli się teraz na bezpiecznym gruncie. Na twarzach mężczyzn odmalowała się ulga.
– Nie! Nie ma żadnych wampirów!
– Ale jest za to coś innego?
I znów dało się wyczuć strach, choć twarze pozostały kamienne, nieprzeniknione.
– Co innego? – niefrasobliwie powtórzył Zeno. – A cóż by to miało być? No, jedzenie już chyba goto…
Urwał w pół słowa. Wszyscy nasłuchiwali. Na twarzach widać teraz było już wyraźny strach.
Z zewnątrz dobiegł odgłos wtaczającego się na rynek powozu.
Peter uśmiechnął się.
– Któż to urządza sobie przejażdżkę o tak późnej porze?
Mężczyźni wyglądali, jakby mieli ochotę rozpłynąć się w powietrzu, a nie mogli wyjść z szynku, nie napotykając w drzwiach pasażerów powozu.
Otworzyły się drzwi, do środka weszły dwie damy. Wyższa i starsza gwałtownie się zatrzymała. Nosiła czarną woalkę, ale pod nią można było dostrzec niezwykle urodziwą twarz, parę wielkich czarnych oczu i drgające nozdrza.
Starsza dama zawróciła na pięcie i popychając przed sobą młodszą, prześliczną dziewczynę, opuściła karczmę. Wkrótce dało się słyszeć turkot odjeżdżającego w szalonym pędzie powozu.
W karczmie zapadła grobowa cisza. Mężczyźni stali jak wryci, spoglądając na siebie z niedowierzaniem. Później zwrócili oczy ku Heikemu.
Nie spuszczali z niego wzroku.
– Cóż to za piękne damy? – zapytał Peter.
Heike przetłumaczył jego pytanie.
Mówienie sprawiało Zeno wyraźną trudność.
– To księżniczka Feodora i jej kuzynka Nicola. Mieszkają w pobliżu.
W izbie znów zapanowało milczenie.
I nagle Zeno przemówił do Heikego, powoli, jak gdyby się budził:
– Zaiste, z niezwykłego musisz wywodzić się rodu. Nigdy dotąd się to nie zdarzyło.
Mężczyźni rozeszli się do domów i goście w samotności spożywali posiłek.
Zeno krążył między kuchnią a izbą szynkową niczym zdezorientowana kura, nie mając odwagi odezwać się do Heikego.
Dopiero gdy zaprowadził ich na piętro, by pokazać pokoje, zdobył się na kilka znaczących słów.
– Ta izba nada się może dla młodych panów? – zapytał otwierając drzwi do pokoju będącego kiedyś sypialnią Yvesa i barona. – A panienka niech zajmie sąsiedni pokój?
– Dziękujemy – powiedział Heike. – Bardzo nam to odpowiada.
Zeno podszedł bliżej i mruknął tak cicho, że ledwie było go słychać:
– Najlepiej będzie, jeśli panienka będzie miała okno zamknięte. Tyle tu robactwa…
Mira, zorientowawszy się, czego dotyczy rozmowa, gdyż Zeno dokładnie sprawdzał okno, zawołała z żalem:
– Ale tutaj jest tak gorąco!
Heike wtrącił się natychmiast:
– Zrób tak, jak mówi gospodarz, Miro! To bardzo ważne. Bez względu na wszystko nie otwieraj okna! Mają tu pewien gatunek niebezpiecznej muchy…
Dziewczynę zadowoliło to wyjaśnienie i przyglądała się już tylko w milczeniu, jak Zeno i Heike starannie zatykają szczeliny w oknie.
– Naturalnie drzwi także nie wolno ci otwierać – nakazał Heike. – Jest tu nocnik, nie będziesz więc musiała wychodzić. Zostań u siebie aż do czasu, gdy rano cię obudzimy.
Odwrócił się ku karczmarzowi Zeno.
– A więc ta… mucha jest szczególnie niebezpieczna dla kobiet?
– Tak – mruknął Zeno. – Nie lubi młodych dziewcząt.
Heike zrozumiał teraz, że karczmarz dopuścił się czegoś niezwykłego. Po raz pierwszy usiłował ostrzec swoich gości!
Wielkie nadzieje pokładał widać w Heikem.
Ogromny był to ciężar dla kogoś, kto nigdy nie miał okazji wypróbować siły swych wrodzonych zdolności. Ale takie zaufanie również zobowiązywało.
Gdyby tylko Heike mógł dowiedzieć się czegoś więcej!
Kiedy wrócił do swojej izby, natychmiast i w niej zabrał się za uszczelnianie okien i drzwi.
Peter, który już się położył, wysunął głowę spod przykrycia i zapytał zniecierpliwiony:
– Co tu się właściwie dzieje?
– Nie wiem jeszcze – odparł Heike. Przysiadł na brzegu łóżka i zaczął ściągać buty. – Ale musimy uważać na Mirę, nie wolno zostawiać jej samej.
– Ale przecież właśnie teraz została sama!
– Zamknęła się od środka i obiecała, że nie ruszy się z łóżka przez całą noc.
Heike zadumał się z jednym butem w dłoni.
– To ma coś wspólnego z owymi dwiema damami.
Peter natychmiast usiadł na łóżku.
– Na pewno nie z tą śliczną. Sprawiała wrażenie takiej stłamszonej.
– Nie zwróciłem na nią uwagi, przyglądałem się tej dominującej osobowości.
– Piękna smoczyca – zachichotał Peter. – Ale ja patrzyłem tylko na Nicolę. Może ona jest w niewoli u smoka? Biedna istota, wyglądało, jakby szukała ratunku.
– Być może. Ale sądzę, że nie powinieneś mieszać się w ich stosunek strażnika i więźnia, w każdym razie dopóki nie dowiemy się czegoś więcej.
Peter z powrotem opadł na poduszki.
– Nicola… – powiedział rozmarzony. – Takie cudowne imię…
– Myśl raczej o bezpieczeństwie Miry!
– Mira! Ta krowa! Za dużo fantazjujesz, Heike, to wszystko nie może być aż tak niebezpieczne! Stary, niszczejący las, czego tu się bać? – Westchnął. – Nie mogę oderwać myśli od Nicoli. Taka delikatna postać, te wystraszone oczy błagalnie wpatrujące się w moje…
– Doprawdy, wiele zdołałeś zaobserwować przez tak krótką chwilę!
– To był moment, w którym czas jakby się zatrzymał. Jej los wydał mi się taki gorzki. Muszę jej pomóc, muszę!
Heike stłumił westchnienie i wsunął się do łóżka, dręczony niepewnością. Jego myśli wciąż zaprzątało zło kryjące się w dolinie, nie mógł zasnąć.
Udręką było dla niego także przebywanie w ciasnej, zamkniętej izbie, ale powtarzał sobie, że na zewnątrz jest jeszcze gorzej, a to trochę pomogło przezwyciężyć atak klaustrofobii.
Bezgranicznie tęsknił także za domem, za Eleną i Milanem, za młodszym rodzeństwem. Czuł się zbyt młody i niedoświadczony, by podjąć walkę ze złem zalegającym w miasteczku, w całej dolinie.
Uczynił więc to, co zwykle robił wtedy, gdy siedział w klatce, czując się zagubiony i nieszczęśliwy. Delikatnie ujął mandragorę i ułożył ją blisko siebie, nie wypuszczając z dłoni. Potrzebował teraz jej wsparcia.
Mira śniła.
We śnie rzucała się na łóżku, cicho pojękując. Wokół niej rozlegały się ciche kroki i tajemnicze szepty. Znajdowała się w pomieszczeniu najbardziej przypominającym komorę grobową. Nad nią stali zmarli i mamrotali coś głuchymi głosami, kołysząc się powoli raz w jedną, raz w drugą stronę. Wpatrywali się w nią leżącą na łóżku.
Chwilami wzrok jej padał na okno, znajdujące się za nimi. Na zewnątrz było coś jeszcze…
Blade twarze? Dłonie przesuwające się po szybie, pragnące dostać się do środka? Nie…
Nie widziała dobrze. We śnie panował półmrok. Zza okna także dochodziły kroki i szepty, ale jakieś inne.
Ptasie oczy? Małe, połyskujące czarno? Złośliwie patrzące z ukosa?
Nie.
Ale tam bez wątpienia coś było. Kołyszący się ludzie, którzy tak bezradnie wzdychali, znów przesłonili jej okno i cały widok.
Teraz to widziała, tak, bez wątpienia. Coś z całych sił próbowało wedrzeć się przez okno. Szumiało, szeleściło.
Cóż to, na Boga, mogło być?
W pomruku brzmiała coraz wyraźniejsza groźba, coraz bardziej przerażająca, narastała aż do crescendo. Mira wiła się po łóżku, jęczała, aż w końcu się obudziła.
Na moment wstrzymała oddech. W izbie panował dławiący zaduch.
Było cicho, spokojnie. Powoli wracała do rzeczywistości i nocny koszmar zaczął mijać, łagodnie wycofywał się do ukrytych zakamarków jej podświadomości.
Była mokra od potu. Koniecznie trzeba otworzyć okno, pomyślała.
Uczyniła już ruch, by usiąść, gdy nagle przypomniała sobie ostrzeżenie Heikego.
Z powrotem się położyła. Tym razem traktowała jego słowa poważnie.
Leżała nasłuchując dźwięków doliny, ale było cicho jak w grobie. Ogarnęło ją uczucie, że przekroczyła już granicę, dzielącą ją od świata zmarłych. Odmówiła pospiesznie modlitwę, ale jej słowa zabrzmiały dziwnie mało znacząco.
To śmierć ojca tak na mnie wpłynęła, tłumaczyła sobie w myśli. Nic dziwnego, że dręczą mnie koszmary o zmarłych.
Gdyby tylko nie była tak bardzo sama! Czy mogła zapukać w ścianę, do chłopców?
I co by im powiedziała? Chodźcie, trzymajcie mnie za rękę, mam takie straszne sny?
Zorientowała się nagle, że drży na całym ciele i że stan ten trwa już od momentu przebudzenia.
Przypomniała sobie, że karczmarz Zeno dokładnie zatkał także i dziurkę od klucza w jej drzwiach!
Nie wiedziała, czy uznać ten fakt za niepokojący, czy może raczej uspokajający.
Chyba i taki, i taki.
Dopiero gdy światło poranka zajrzało przez małe okienko, Mira zasnęła.
Peter przez całą noc spał spokojnie. Często na wargach wykwitał mu uśmiech zadowolenia, jak gdyby śnił cudowne sny, w których nikomu innemu nie wolno było uczestniczyć.
Tylko Heike na krótką chwilę przebudził się, zatrzymując stan świadomości w połowie drogi pomiędzy jawą a snem.
W jego wrażliwą duszę wryła się atmosfera zalegająca w dolinie. Gnijąca śpiączka milczącego lasu, wilgoć spływająca kroplami po gałęziach, miarowy chlupot wody przy bagnistych brzegach rzeki, cisza, wyczekująca w próżnej nadziei, westchnienia wszystkiego, co trwało, pojękując…
I jeszcze do tego ten drażniący niepokój, biorący swój początek u nieznanego źródła.
Heike obrócił się w łóżku. Jego dłoń instynktownie mocniej zacisnęła się na mandragorze.
Niejasne, niepewne myśli zaczęły się formułować.
Muszę ich stąd zabrać. Jak najprędzej. Nie możemy zostać tu nawet o moment dłużej, niż to konieczne. Jestem tylko młodym, niedoświadczonym chłopakiem. Jak mam się temu przeciwstawić?
Peter i Mira…
Trzeba się spieszyć. Obydwoje są w niebezpieczeństwie, każde na swój sposób. To ja muszę być silny, przeprowadzić ich przez las. Natychmiast!
Tyle tylko zdążył pomyśleć, nim sen znów nie ukołysał go w swych objęciach. Prawie nie dotarło do jego świadomości, że w ogóle się obudził.