ROZDZIAŁ V

Właśnie wchodząc w dolinę Maruszy spotkał swego towarzysza podróży. Nad rzeką, akurat w miejscu, gdzie spływała ona z wyżyn Siedmiogrodu w węgierską pusztę, usytuowane było nieco większe miasteczko.

Heikemu doskwierał głód i szukał jedzenia. Zapasy podróżne już się wyczerpały. Z bolesnego doświadczenia wiedział, że jego wygląd przeraża ludzi, nieodmiennie spotykał się z gestem oznaczającym „zgiń, przepadnij, Szatanie!”

Teraz nie było już rady, musiał się pożywić. Ale długo stał przyczajony w cieniu drzew przy rynku, wahając się, czy wyjść z ukrycia. Czuł się jak w matni, opuszczony przez cały świat. Nie mógł pojąć odrazy, jaką wywoływał w ludziach jego widok. Heike miał dobrą, życzliwą duszę i bolało go takie traktowanie. Przecież w domu, w wiosce, wszyscy go lubili. Wielokrotnie już żałował, że w ogóle ją porzucił.

Ale innego wyjścia nie było, musiał się na to zdobyć, o tym dobrze wiedział.

Zdał sobie także sprawę, że podróż na Północ będzie znacznie trudniejsza, niż mu się wydawało.

W miasteczku odbywał się akurat jarmark. Tłoczyły się kramy, pełno było krów i wędrownych kuglarzy. Heike ogromnymi oczami wpatrywał się w owo nowe, niespotykane zjawisko, Planina była wszak bardzo małym i spokojnym zakątkiem świata. Tutaj panowały zgiełk i rwetes, tętniło życie.

Jego szczególne zainteresowanie wzbudził pewien obrazek. Na małej scenie stał jakiś młody człowiek i usiłował zaimponować tłumowi czarodziejskimi sztuczkami. Heikemu spodobała się jego twarz – otwarta, inteligentna i po szelmowsku uśmiechnięta, z opadającą gęstą grzywą brązowych włosów, która dawno już nie widziała nożyc. Oczy chłopaka były piwne, bystre, usta szerokie i uśmiechnięte, a nos dość frywolnie zadarty, nadający całemu obliczu wyraz optymizmu. Młodzieniec skakał po scenie jak piłka z gutaperki i wykonywał niezwykle proste sztuczki równie niezwykle niezgrabnie.

Publiczność wyraźnie nie była zadowolona. W powietrzu fruwały zgniłe pomidory i inne owoce. Okrzyki gniewu i dezaprobaty zagłuszały wypowiadane po niemiecku tyrady kuglarza, w końcu chłopak musiał się schować.

Heike z wahaniem przeszedł na tyły podartego namiotu, będącego tłem dla sceny. Zastał tam młodzieńca, którego opuścił już cały zapał. Pracowicie ścierał z twarzy sok pomidorowy.

Kiedy ujrzał buty Heikego koło siebie, oblizał palce i rzekł z wisielczym humorem:

– Coś w każdym razie człowiekowi skapnie! – Roześmiał się.

– Czy chcesz, bym ci pomógł? – zapytał Heike.

Kuglarz podniósł wzrok i zaraz zerwał się na równe nogi.

– Kim jesteś? – zapytał, cofając się i ruchem dłoni jak gdyby odpędzając przybysza. – Czy to sam Kusy oferuje mi swe usługi? W zamian za co? Za moją duszę?

– Duszę możesz sobie zatrzymać – uśmiechnął się Heike. – Nie mam nic wspólnego z diabłem. Ale jeśli możesz zdobyć dla mnie jedzenie, spróbuję pomóc ci w czarach.

Chłopak dokładnie rozważał jego słowa, nadal zachowując rezerwę. Potem zadał dość logiczne pytanie:

– Jeśli jesteś czarownikiem, to dlaczego nie zdobędziesz pożywienia za pomocą czarnej magii?

– Nie przeszłoby mi przez gardło – łagodnie odparł Heike. – Ale sam widzisz, jak wyglądam, i ciebie także to przeraziło. Trudno jest mi pomówić z kimkolwiek i dlatego mam kłopoty ze zdobyciem czegoś do jedzenia.

– Nie jesteś w tym osamotniony.

– Wiem, widziałem. A może pomożemy sobie nawzajem?

– W jaki sposób? – z wyczekiwaniem w głosie zapytał chłopak.

– Czy jeszcze wracasz na scenę?

– Tak, niedługo.

– Nie wiem, ile potrafię, bo nigdy właściwie nie czarowałem, ale myślę, że poradzę sobie z prostą sztuczką. Musisz patrzeć mi prosto w oczy ze sceny, a jednocześnie publiczność nie może mnie widzieć.

– To da się zrobić. – Chłopak był teraz wyraźnie zaciekawiony. – Możesz ukryć się za zasłoną, nieznacznie odsuniętą, a ja stanę odwrócony w twoją stronę.

Heike z aprobatą skinął głową.

– Doskonale! Tylko nie możesz stać, musisz siedzieć.

– Co masz zamiar zrobić? Nie na wszystko się zgodzę. Nie chcę żadnego rżnięcia piłą!

– Nie, nic z tych rzeczy. Ale najpierw musimy spróbować, czy to potrafię i czy ty przyjmiesz moje impulsy, a dopiero potem urządzimy przedstawienie. Czy możemy wejść do namiotu? Tutaj jeszcze ktoś nas zobaczy.

– Oczywiście. A po występie po równo podzielimy się zgniłymi pomidorami.

Heike uśmiechnął się. Był pewien, że polubi chłopca.

Nadszedł czas, by rozpocząć przedstawienie. Peter, bo tak na imię miał chłopak, wyszedł na scenę i skłonił się zgromadzonym. Wyraźnie znać było po nim zdenerwowanie. W czymś takim nigdy nie brał udziału. Od strony gawiedzi natychmiast rozległy się gwizdy.

– Moje panie i panowie! – zawołał. – Spróbuję teraz przeprowadzić pewien eksperyment. Potrzebna mi jest chwila skupienia, proszę więc o ciszę.

Niewiele osób rozumiało jego niemiecki, ale po pewnym czasie wśród publiczności zapanował jako taki spokój.

Peter usadowił się na podłodze z nogami skrzyżowanymi po turecku. Intensywnie wpatrywał się w Heikego, ukrytego za zasłoną.

Część publiczności, która nie zrozumiała zapowiedzi Petera, z zaciekawieniem zaczęła się przyglądać i zastanawiać, co też z tego wyniknie. Wśród widzów rosło napięcie. Najbardziej hałaśliwym zawadiakom znudził się już kuglarz, odeszli więc gdzieś dalej.

Jakiś mały chłopiec z publiczności już uniósł rękę, by posłać ku scenie naprawdę wielkiego, wyjątkowo soczystego pomidora, ale ramię dorosłego powstrzymało go w pół ruchu.

– Poczekaj i popatrz! Jeśli nic się nie stanie, dopiero wtedy rzucisz.

Nagle oczy Petera ze zdziwienia zaczęły otwierać się coraz szerzej i szerzej, w następnej chwili jakiś pomruk, jak gdyby westchnienie, przepłynął po tłumie.

Rozległy się piski kobiet.

Peter siedział całkiem nieruchomo, ale powoli, bardzo powoli unosił się znad podłogi, aż wreszcie zawisł w powietrzu dobry łokieć nad sceną.

Heike był co najmniej równie zadziwiony. Zdał sobie sprawę, że do tej chwili tak naprawdę nie wierzył w możliwość powodzenia sztuczki. Efekt tak go przeraził, że wypadł z transu i Peter z hukiem wylądował na podłodze.

Wstał, krzywiąc się z bólu, ale zaraz triumfalnie zamachał do publiczności, która tymczasem oszalała z zachwytu. Posypały się monety, mniejsze i większe, a Peter starannie je pozbierał. Ludzie najwyraźniej pragnęli dalszych pokazów.

Na dzisiaj jednak było już dosyć. Peter twierdził, że wykonywanie sztuki do tego stopnia pozbawiło go sił, iż przez resztę dnia musi odpoczywać.

Zaciągnął więc zasłonę i dwaj chłopcy zajęli się liczeniem pieniędzy.

Niedługo było im dane posiedzieć w spokoju, gdyż zaraz nadbiegł jakiś człowiek. Heike zaszył się w kącie, zasłaniając się połami namiotu.

Mężczyzna chciał zatrudnić Petera na stałe jako artystę. Mogliby wtedy jeździć po kraju i zarabiać wielkie pieniądze. Peter, który był inteligentnym młodym człowiekiem, zapytał natychmiast, jak ów pan wyobraża sobie swoją rolę.

– Oczywiście będę się tobą zajmował – odparł mężczyzna. – Będę pilnował, by nikt nie zabrał ci twoich pieniędzy, zapowiadał twój numer i rozgłaszał o nim wszem i wobec.

– Serdeczne dzięki – uprzejmie odrzekł Peter. – Ale do tej pory radziłem sobie doskonale sam, niepotrzebni mi są wyzyskiwacze. Dziękuję, ale teraz muszę jechać dalej.

Mężczyzna zmienił ton i chciał zmusić Petera do posłuchu groźbami. Chłopak odparł na to, iż jest niezwykle wrażliwy i gdy ktoś wywoła jego wzburzenie, nie może występować. W końcu mężczyzna odszedł z przekleństwem na ustach, zapowiadając, że wkrótce wróci.

– Musimy się stąd zabierać jak najprędzej – szepnął Peter Heikemu. – Jadę na wschód…

– Bardzo mi to odpowiada – ucieszył się Heike. – Ja także zmierzam w tym kierunku.

W pośpiechu zwinęli płótno i biegiem opuścili rynek. Ponieważ Peter nie miał konia, załadowali prymitywny namiot na wierzchowca Heikego, a sami szli po bokach zwierzęcia.

Rączym krokiem opuścili miasteczko i wkrótce droga zaczęła się wznosić.

– Razem wiele możemy zdziałać – radował się Peter. – Ty pokażesz mi sztuczki, a ja je wykonam. To chyba nie będzie wyzysk?

– Oczywiście, że nie, ja sam nie mogę pokazać się na scenie. Ludzie gotowi pomyśleć, że to sam Zły urządza sobie zabawę. O, ale teraz to już naprawdę jestem głodny.

Dotarli do małej wioski, przycupniętej u stóp wzgórza. Peter od razu pobiegł w kierunku domostw i kupił trochę chleba, mięsa i mleka. Później siedli na porośniętym lasem zboczu i zabrali się do jedzenia.

Dzień się kończył, zaczynało zmierzchać. Nie mogli za długo odpoczywać, chcieli bowiem dotrzeć do położonej nieco wyżej wsi, o której ktoś poinformował Petera. Podobno była tam gospoda.

– Dokąd właściwie zmierzasz? – zapytał Peter. -”Na wschód” to bardzo ogólne pojęcie. ja jadę do miasta, które nazywa się Klausenburg, mam tam krewnych.

– A ja do Wiednia – odrzekł Heike z dumą. – Tam się urodziłem i dlatego znam twój język na tyle, by się z tobą dogadać. Ale Wiedeń będzie tylko pośrednią stacją. Później wyruszam do…

Pomimo zapadającego zmroku dostrzegł, że Peter od dobrej chwili wpatruje się weń ze zdumieniem.

– Do Wiednia? – powtórzył Peter. – Ale ja właśnie stamtąd przybywam!

Heike zastygł w pół ruchu.

– Co takiego?

– No tak! Z każdą chwilą coraz bardziej oddalasz się od tego miasta!

– Co ty mówisz? Ale byłem pewien, że Solve i ja… No, cóż, takie są skutki, gdy nie można spytać ludzi o drogę.

Przysiadł na kępie trawy.

– I co mam teraz robić? – zapytał zniechęcony. – Zawrócić?

– To niekonieczne. Chyba że chciałeś jechać do samego Wiednia.

– Nie, wybieram się daleko na północ. Do Skandynawii. Do kraju, który nazywa się Norwegia, i do innego, do Szwecji. Tam mieszka moja ciotka. A nie wiem nawet, gdzie leżą te kraje! – Ukrył twarz na kolanach.

– Przestań się tak roztkliwiać, na pewno zdołamy sprowadzić cię na właściwy kurs. Nie możesz zawrócić samotnie, to niebezpieczna okolica. Dojedziemy do wioski, w której jest gospoda, tam prześpimy się z problemem, a rano będziesz widział świat w jaśniejszych barwach.

Heike wstał z westchnieniem. Wszystko wydawało mu się takie bezsensowne. Cały miesiąc jazdy, a był dalej od celu swej podróży niż kiedykolwiek przedtem!

Podjęli wędrówkę. Zapadła już noc, w ciemności z trudem odnajdowali drogę. Nie mieli odwagi jednak się zatrzymać, potrzebowali dachu nad głową.

Peter opowiadał o sobie. Studiował w Wiedniu i był bardzo światłym i oczytanym młodzieńcem. Rodzina jednak zaczęła mieć kłopoty i rozpadła się, Peter musiał więc przerwać studia. Wyruszył na wędrówkę do krewnych w Siedmiogrodzie i aby po drodze nie umrzeć z głodu, próbował pokazywać czarodziejskie sztuczki, całkiem bez powodzenia, aż do chwili pojawienia się Heikego.

– A ja myślałem, że jesteś kuglarzem – śmiał się Heike. – Na takiego wyglądasz.

– Mam to potraktować jako komplement czy obelgę?

– Moim zdaniem kuglarze to sympatyczni ludzie – wielkodusznie odparł Heike.

Rozmawiali dalej. Peter rzeczywiście był bardzo miłym kompanem, optymistą jakich mało i wkrótce humor poprawił się Heikemu na tyle, że nie patrzył już w przyszłość tak czarno. Mógł zatrzymać się u krewnych Petera w Klausenburgu do czasu, gdy dowie się dokładnie, którędy ma jechać, i…

Peter zatrzymał się.

– Zadziwiające! Do gospody nie miało być aż tak daleko! Z tego, co mówili w poprzedniej wiosce, powinniśmy już tam dotrzeć.

Rozejrzeli się dokoła w ciemnościach, ale zdołali jedynie zobaczyć postrzępione szczyty gór, rysujące się czarno na tle granatowego nieba. W pobliżu szumiała rzeka lub strumień, poza tym panowała cisza.

– Droga jest zastanawiająco wąska – mruknął Peter, pochylając się. – Sądzisz, że zabłądziliśmy w ciemności?

– To możliwe – przyznał Heike.

– Co teraz zrobimy? – zapytał Peter już nie tak pewnym głosem. – Okolica pełna jest dzikich zwierząt. Krucho będzie i z nami, i z koniem, jeśli nas zwietrzą.

Heike rozejrzał się dokoła.

– Nie przejmuj się drapieżnikami – rzekł w zamyśleniu. – Długo już podróżuję, i z bardzo daleka. Mijałem najdziksze górskie pustkowia, gdzie dokoła wyły wilki. Żaden nie tknie ani nas, ani konia, Peterze.

Kompan popatrzył nań badawczo.

– Masz może Anioła Stróża? A może jakiś amulet?

– To drugie – spokojnie odparł Heike.

Peter nie pytał już więcej. Uznał swego towarzysza za niezwykłą osobę, ale jeśli miał on powiązania z jakimś innym światem, na pewno nie było to królestwo Szatana!

Wszystko jedno więc, co to było.

Pod półką skalną rozpięli płótno namiotu, osłaniające zarówno ich, jak i konia ze wszystkich stron. Ułożyli się do snu, słysząc, jak dokoła krążą w poszukiwaniu zdobyczy wszystkie drapieżniki Transylwanii. Heikego i jego towarzyszy zostawiły jednak w spokoju. Wokół jamy nad półką skalną zataczały wielki łuk.

– Kim jesteś, Heike? – szepnął Peter w ciemnościach.

Upłynęła dobra chwila, zanim otrzymał odpowiedź.

– Nie wiem, Peterze. Właśnie dlatego jadę do Skandynawii. Muszę poznać prawdę. Bo widzisz, należę do rodu, który nosi w sobie zarówno dobre, jak i złe dziedzictwo. I, na wszystkie moce, żywię nadzieję, że mam w sobie owe dobre siły.

Następnego dnia stało się dla nich całkiem jasne, że zbłądzili. Odeszli tak daleko od ścieżki, że nawet jej nie znaleźli. W jaki więc sposób mieli odnaleźć gościniec?

Rozglądali się za głębokim korytarzem wydrążonym w ziemi, doliną Maruszy, ale wokół nich rozciągał się jedynie lekko pofałdowany krajobraz: łagodne trawiaste wzgórza, głębokie lasy i doliny. Doliny i doliny, jak okiem sięgnąć doliny.

Pogubili się ze szczętem, nie wiedzieli nawet, czy znajdują się na północ, czy na południe od Maruszy.

– Na południe od rzeki znajduje się część Karpat, zwana Alpami Transylwańskimi – wyjaśnił Peter. – Na północy leżą Góry Bihorskie. Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy!

– Dużo wiesz. – Peter wyraźnie zaimponował Heikemu.

– Mówiłem już, że jestem bardzo oczytany – roześmiał się Peter, ale w jego śmiechu zabrzmiał wyczuwalny lęk. Zdawali sobie sprawę, że jeśli obiorą zły kierunek marszu, będą się coraz bardziej oddalać od doliny Maruszy.

Można by sądzić, że powinni przynajmniej wiedzieć, po której stronie rzeki się znajdują, ale w ciemnościach nocy przechodzili przez tak wiele mostów, że stracili rachubę, a na ich usprawiedliwienie trzeba dodać, że byli przy tym zmęczeni i wystraszeni.

– W każdym razie dobrze, że zdobyłeś aż tyle jedzenia – powiedział Heike.

– Tak, nieźle zarobiliśmy na tym numerze z unoszeniem się w powietrzu. Ale lądowanie było doprawdy twarde, nie wolno ci tego powtarzać! Choć pewnie nigdy już nie nadarzy się możliwość, by występować…

Pesymistyczny nastrój Petera nigdy nie trwał długo.

– Głupstwa plotę! Nie jesteśmy jeszcze straceni! Mamy jedzenie, jesteśmy młodzi, silni i bardzo mądrzy. Prawda?

– Oczywiście, że tak – uśmiechnął się Heike.

Tak bardzo się cieszył, że znalazł sobie towarzysza podróży. Peter był co prawda ubogi, ale i Heike nie był bogaczem. Moralność Petera być może pozostawiała wiele do życzenia, ale był wesołym kompanem, i to wystarczyło.

Nie wolno im było martwić się na zapas, każdy dzień musieli traktować oddzielnie.

Górskie pustkowia zdawały się nie mieć końca. Nigdzie nie widać było bodaj śladu ludzkich osad.

Ale późnym popołudniem, kiedy słońce zawisło niepokojąco nisko nad horyzontem, a cienie stawały się coraz dłuższe i posępniejsze, Peter nagle zawołał:

– Spójrz, tam, na kolejnym wzgórzu! Jeśli to nie droga, to gotów jestem oddać cały swój majątek!

– Taka obietnica z łatwością przychodzi komuś, kto w ogóle go nie ma! Ale masz rację. Chodźmy!

Wstąpiły w nich nowe siły, przemierzyli kolejną dolinę i…

Rzeczywiście była tam dróżka. Peter z radości aż uklęknął i ucałował zarośniętą trawą ziemię.

Rozejrzeli się dokoła. Heike zwrócił się do towarzysza:

– Jak sądzisz, w którą stronę?

Peter wahał się chwilę.

Stali właśnie na drodze, którą wcześniej tego lata jechali dwaj Francuzi. Chłopcy jednak nic o tym nie wiedzieli.

– Tędy – orzekł Peter i dokonał złego wyboru.

Nie zdążyli ujść daleko, gdy na skraju drogi ujrzeli coś przed sobą.

– To ludzie! – zawołał Heike zdumiony. – A już prawie uwierzyłem, że jesteśmy sami na ziemi.

– I ja także. To dziewczyna… Pochyla się nad leżącym mężczyzną. Chodź, pospieszmy się!

Dziewczyna zauważyła podróżnych i podbiegła w ich stronę.

– Ach, czy jesteście aniołami, które przybywają w potrzebie? – zawołała po niemiecku. Nagle zatrzymała się. Obrzuciwszy Heikego spojrzeniem stwierdziła: – Nie, nie jesteście aniołami.

Bez wątpienia w jej glosie brzmiała trwoga.

– Nie bój się – uśmiechnął się Peter. – To jagnię w wilczej skórze. Jeśli ktoś jest aniołem, to jest nim na pewno mój towarzysz Heike. Czy możemy ci w czymś pomóc?

Dziewczyna nie była pięknością, wydawała się jednak szczera i miła. Miała prostą, chłopską twarz, bez śladu duchowego wyrafinowania, ale na co ono komu na takim pustkowiu?

– Mój ojciec – powiedziała. – On nie żyje. Zabłądziliśmy i nie mógł już znieść męczącej wędrówki.

– Przykro nam o tym słyszeć – powiedział Peter.

Dziewczyna wcale nie sprawiała wrażenia pogrążonej w głębokim żalu.

– Ani słowa złego o zmarłych – rzekła krótko. – Czy możecie mi pomóc go pochować?

Kiedy podeszli bliżej, lepiej ją zrozumieli. Leżący na ziemi mężczyzna cuchnął podłą gorzałką, choć przecież już nie oddychał. Nieboszczyk wydawał się wulgarną, nędzną kreaturą. Na pierwszy rzut oka widać było, że to wędrowny oszust. Twarz poorana zbyt wczesnymi zmarszczkami, sterana rozpustnym, łajdackim życiem. Wystrojony w barwne szatki, pomimo prostackiej pseudoelegancji był niewiarygodnie brudny i zaniedbany.

Młodzieńcy niewielkie mieli pole do popisu. Zaraz zabrali się za przygotowywanie odpowiedniego grobu, co okazało się wcale niełatwe, gdyż nie mieli łopat ani żadnych narzędzi, mogących im ułatwić kopanie. Pochówek odbył się w milczeniu; w ten sposób okazali szacunek zmarłemu. Peter odmówił krótką modlitwę, po czym szybko oddalili się z tego miejsca.

Dziewczyna, nazywała się Mira, nie miała pojęcia, gdzie się znajdują. Ona i jej ojciec przybyli mniej więcej z tej samej strony co chłopcy. Zostali przepędzeni z małej górskiej wioski, w której ojciec przywłaszczył sobie zbyt wiele rzeczy, należących do jej mieszkańców.

Ku jego wielkiemu zmartwieniu wieśniacy zdołali odebrać mu wszystko, co tak uczciwie nakradł, tak więc ani on, ani córka nie posiadali już nic. Mira przyrzekła kiedyś matce, że będzie zajmować się ojcem, ale zadanie to okazało się nad wyraz trudne, gdyż ojciec pomiatał nią, rozkazywał i bił, kiedy za dużo wypił, a tak było ciągle.

– Wybaczcie, że tak mówię – urwała. – Mimo wszystko był moim ojcem.

Peter uśmiechnął się do niej czarująco.

– Czasami ma się prawo wylać całą żółć, jaka nagromadzi się w człowieku.

– Tak, ale nie jest dobrze…

Lękliwie rozejrzała się dokoła. Wiedzieli, o co jej chodzi. Gdy źle mówi się o zmarłym, jego duch może prześladować tego, kto nierozważnie wypowiadał takie słowa.

Peter odwrócił się i przez chwilę szedł tyłem mówiąc głośno i wyraźnie:

– Pokój twej duszy, niech spoczywa w pokoju!

Po czym dostojnie uczynił w powietrzu święty znak krzyża, taki, jak czynią księża, kierując go ku drodze, która znikała za nimi w ciemnościach.

Dwie godziny później, kiedy naprawdę zaczęło zmierzchać, znaleźli się w pobliżu położonej wysoko przełęczy, którą jakiś czas temu sforsowali Yves i jego stryj. A kiedy z niej wyszli…

– Do licha – szepnął Peter. – Czy to las, czy żywy trup?

Wypowiedź tę można było uznać za absurdalną, lecz Heikemu wydała się całkiem na miejscu. Przez chwilę stali nieruchomo, wdychając wilgotne, duszne powietrze zaległe między drzewami. Przerażony koń zarżał i położył uszy po sobie.

Było już późne lato i rozpad lasu tym bardziej rzucał się w oczy. Mira, siedząca na końskim grzbiecie, zadrżała.

– Czuć tu śmiercią – bezgłośnie powiedział Peter.

– Tak – odmruknął Heike.

– Czy las może być tak…?

Peter nie dokończył zdania, ale Heike świetnie go zrozumiał.

– Jak gdyby miał oczy – dodał, bardzo cicho ze względu na Mirę.

– Może zawrócimy? – bąknął Peter.

– Nie wiem – odparł Heike. – Coś się tutaj kryje.

– Dlaczego tak jęknąłeś?

– Mój… amulet.

– Co on ma z tym wspólnego?

– Nie spodobało mu się, że chcę zawrócić.

Peter wpatrywał się w przyjaciela.

– Cóż ty, u diabła, wygadujesz?

Heike rozpiął koszulę i pokazał mu amulet.

Peter ze zdumienia rozdziawił usta.

– Mandragora? Święty Boże!

– Czuwała nade mną przez dziewiętnaście lat, Peterze.

– I teraz życzy sobie, byśmy jechali dalej?

– Tego nie powiedziałem. Wiem jedynie, że skuliła się na znak protestu.

– Nic z tego nie pojmuję!

– Boję się! – rozpłakała się Mira. – O czym wy mówicie?

– O niczym – uciął Peter.

– Zostałem do czegoś wybrany – mówił Heike. – Wszyscy, do których mandragora pragnęła należeć, zostali wybrani do zwalczania złych mocy. Nie wiem teraz, co mam robić. Nie śmiem się jej sprzeciwiać.

– Sądzisz, że las jest złą mocą?

Heike patrzył na niego żółtymi jak siarka oczami.

– A jak ty sądzisz?

Peter zaśmiał się nerwowo.

– No, w każdym razie nie jest dobry! – Westchnął. – Ale masz rację. Nie wiadomo, dokąd zajedziemy, gdy zawrócimy. A las musi się przecież kiedyś kończyć.

– Właśnie – cicho odparł Heike. – Tego właśnie się obawiam.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał Peter, jak zawsze bystry.

– Chodzi mi o to, co może kryć ten las.

Odpowiedź ta odebrała Peterowi mowę. W milczeniu posuwali się naprzód, prowadząc między sobą opierającego się konia. Mira ze strachu zamknęła oczy.

Czuli się bardzo niepewnie, gorzej nawet niż Francuzi. Trójka młodych ludzi była bowiem bardziej wrażliwa niż francuscy szlachcice. Tamci, siedząc na koniach, byli bezpieczniejsi niż bezbronni chłopcy. Przyznać też trzeba, że czuć już było jesienną zgniliznę, odór unosił się z nasiąkniętej wilgocią ziemi i zatrzymywał w powietrzu. Bluszcz przybrał chorobliwie żółtą barwę, a wstęgi porostów zwisające z gałęzi wydawały się bardziej lepkie niż normalnie.

Wszystko to wywarło niesamowite wrażenie na chłopcach, a zwłaszcza na Heikem. Mira zasłaniała teraz rękami także i uszy. Nie patrzeć, nie słyszeć, nie wiedzieć!

– Wyczuwa się tutaj coś niezdrowego, Peterze – powiedział cicho Heike.

– Nie musisz mi o tym mówić!

– Chodzi mi o coś głębszego. Wszystko inne widzimy. Ale jest coś, czego nie dostrzegamy, a co jest o wiele bardziej niebezpieczne. Las jest jedynie osłoną.

– Osłoną? Chcesz powiedzieć, że coś znajduje się w głębi, pod tym ohydnym poszyciem?

Heike zastanawiał się.

– Albo w środku – powiedział wolno. – W głębi lasu.

– I twierdzisz, że mamy to zbadać?

– Jeśli się wahasz, to nie.

– Do diaska! Rozbudziłeś moją ciekawość. Idę z tobą!

Przeszli jeszcze kawałek, ale Heike znów przystanął.

– Nie, nie chcę was w to wciągać. Zawracamy!

– Nigdy w życiu – sprzeciwił się Peter. – Nie widzisz, że ta napuchnięta wodą gęstwina zaczyna rzednąć? Przeszliśmy przez nią, nie natykając się na nic okropnego!

Jego optymizm zaraził Heikego.

– A więc dobrze, jedźmy dalej. Właściwie to dość podniecające, prawda?

– Najciekawsza przygoda, w jakiej brałem udział – stwierdził Peter. – W twoim towarzystwie zdarzy się człowiekowi co nieco przeżyć. Zastanawiam się, jakbym się czuł, gdybym musiał iść tędy sam!

– Mnie także nie przypadłoby to do gustu – zapewnił go Heike na swój powolny, dający poczucie bezpieczeństwa sposób. – A teraz mamy jeszcze pod opieką dziewczynę!

Uśmiechnęli się do siebie.

Ich dusze przenikał jednak lęk, ale starali się go nie okazywać. Las nie zdjął z nich jeszcze swego dławiącego uścisku, choć na horyzoncie wyraźnie zaczęło się przejaśniać.

Niedługo potem zostawili za sobą ostatnie drzewa i roztoczyła się przed nimi nieduża dolina. Na jej dnie usytuowane było miasteczko.

– Hura! – zawołał Peter. – Dotarliśmy do ludzi!

– Gdzie? – spytał Heike.

– Nie widzisz? Tam, w dole widać gromadkę domostw!

Teraz także i Mira ośmieliła się odjąć dłonie od uszu i otworzyć oczy.

– Naprawdę nie widzisz, Heike? – wykrzyknęła. – Ach, mój Boże, dotarliśmy do ludzi! Dzięki ci, Święta Mario!

– Tak, teraz widzę – uśmiechnął się Heike. – Wydawało mi się, że to rozrzucone kamienie. Ale tam przecież jest nawet kościół!

– O zmroku lepiej widzę niż ty, zauważyłem to już wczoraj. Chodźmy, pospieszmy się, zanim zapadną ciemności!

W pół drogi Heike jeszcze raz wstrzymał prowadzonego przez siebie konia.

– Słyszeliście?

– Nie – zdziwił się Peter, który szedł przodem i teraz odwrócił się, nasłuchując.

– Uderzenia skrzydeł jakiegoś wielkiego ptaka, a raczej dwu. Ale jest tak ciemno…

Mira uderzyła w krzyk:

– Coś koło mnie przeleciało ze świstem, a potem coś żywego uderzyło we mnie, otarło się o moją twarz! Chcę zejść na dół, do was!

Heike pomógł jej zsiąść z konia.

– Już odleciały – powiedział cicho do dziewczyny.

– Nic nie słyszałem – wyznał Peter.

– Były bardzo blisko – rzekł Heike w zamyśleniu.

Jedynie jemu nie przyniosła ulgi świadomość, że wydostali się ze strasznego lasu.

Загрузка...