Kiedy wyszli z karczmy, ujrzeli wszystkich mieszkańców miasteczka stojących wokół rynku: wiele kobiet we wdowich welonach i garstkę mężczyzn o mniej lub bardziej odpychającym wyglądzie.
Wpatrzeni w Heikego i Petera skrywali nieśmiało rodzącą się nadzieję. Potomek Ludzi Lodu dostrzegł jednak w ich oczach rozpaczliwe błaganie, niemą prośbę, by przerwał niekończące się pasmo udręki i cierpienia, trwające od tak wielu lat, że trudno wyobrazić sobie jego rozmiary.
Po plecach przebiegły mu ciarki. A jeśli mu się nie powiedzie? Jeśli nie spełni ich oczekiwań? Przecież niczego tak naprawdę nie wiedział.
Ku zaskoczeniu chłopców od zachodu nadciągnęły lekkie chmury. Niedobrze, pomyśleli obaj. Przydałby się blask księżyca w pełni, choć po prawdzie bardzo jeszcze bladego, gdyż słońce dopiero znikało za górskim grzbietem.
– Powinniśmy byli zabrać pochodnię – mruknął Peter.
– Przy cmentarzu jest latarnia – odparł Heike. – Zeno mi o tym powiedział.
– Wspaniale! Ale mam nadzieję, że sporo zdążymy zdziałać jeszcze przy dziennym świetle.
– Oczywiście. Ciemności nie zapanują tak od razu.
Gdy wyszli zza węgła domu, przed oczami mieli już kościół. W wejściu oczekiwał ich jakiś człowiek, prawdopodobnie przewodnik, którego ugodził Zeno.
W tej samej chwili zaszło słońce i na dolinę padły długie cienie. Nagle jakby śmierć wzięła ich w swoje chłodne objęcia… Peter gwałtownie zawrócił.
– Chyba jednak nie pójdę. Nie chcę błąkać się wieczorem między grobami, zwłaszcza że wiem, o czym myślisz.
– I o czym to ja myślę?
– Sądzisz, że nie słyszałem, jak postępuje się z upiorami? W jaki sposób się je unicestwia?
– A więc dobrze, odjedziemy stąd. Bez Nicoli.
– Nie! – gwałtownie sprzeciwił się Peter. – Chodźmy, niech to się już wreszcie raz na zawsze skończy!
Przywitali się ze starym, zgiętym wpół mężczyzną.
– Jesteś księdzem? – zapytał Heike.
– Nie, nie mamy już księdza, księżniczka się na to nie godziła. Opiekuję się cmentarzem. Właściwie to już prawie nie wstaję z łóżka – drżącym głosem wyjaśniał starzec. – Ale kiedy dowiedziałem się, o co chodzi, to… Ale nie chcę iść z wami!
– Nie musisz. Jeśli tylko wskażesz nam groby, sami poradzimy sobie z resztą.
Kiedy obchodzili kościół, kierując się do ogrodzonego cmentarza, Peter wyraźnie czuł się nieswojo. Bezustannie rozglądał się dokoła i Heike z niepokojem zauważył, że spojrzenia przyjaciela kierują się ku twierdzy.
– Późno przyszliście – rzekł staruszek ze strachem. – Słońce już zaszło, tak być nie powinno.
Heike rozumiał jego obawy. Za dnia upiory są bezbronne, można je pojmać w grobach. Nocą budzą się do życia, a wówczas nie ma na nie siły.
Na razie jednak było jeszcze widno. Za górami słońce nadal świeciło mocnym blaskiem, tylko tutaj, w wąskiej dolinie Stregesti, królowały cienie.
Kiedy jednak ciemności ostatecznie zwyciężą, z twierdzy może nadjechać powóz. A wówczas nikt już nie oprze się damie z wysokiego rodu i jej dziwacznemu woźnicy.
– Musimy się spieszyć – Heike wpadł w popłoch.
Starzec pokiwał głową. Wykrzywione palce mocowały się z zamkiem przy bramie.
Nareszcie stanęła otworem, zaskrzypiała, jakby lata całe jej nie otwierano. Weszli na cmentarz.
– Nie potrafię odczytać napisów – oznajmił Heike, przemilczając fakt, że nie zna żadnych liter.
– Ja sobie z tym poradzę – odrzekł Peter. – Dobrze, że mogę się na coś przydać!
Powiedział to z nieskrywanym gniewem. Przez cały czas w Stregesti tak się zachowywał. Heike miał wyrzuty sumienia, że zmusza Petera do udziału w makabrycznym przedsięwzięciu, ale sam nie dałby sobie rady z ogromnymi ciężarami, jakie prawdopodobnie trzeba będzie dźwigać.
Cmentarz był straszliwie zaniedbany, Feodora miała rację. Korzenie, grube jak ramię dorosłego mężczyzny, wiły się wszędzie. Przerażony Heike nagle zrozumiał, że to był las. Wdarł się aż na tyły murów cmentarza i stał tak, ociekając wilgocią, oślizły, z gałęziami zwisającymi nad grobami, z korzeniami zaciskającymi pętle na nagrobkach. Las chciał i tutaj wedrzeć się podstępnie, tak by nikt tego nie zauważył.
Napisy na stojących pionowo kamieniach nagrobnych nietrudno było odczytać, ale nie te mogiły są teraz najważniejsze, wyjaśnił staruszek. Bardziej czcigodni członkowie rodu pogrzebani zostali pod płytami leżącymi na ziemi.
– Czy ten cmentarz jest bardzo stary? – zapytał Heike.
– O, tak! Wiekowy, tak stary, że nawet nie warto o tym myśleć.
Heike pod kubrakiem miał ukryty kołek, a także niewielki młotek. Nie chciał nikomu pokazywać narzędzi, znalazł je na podwórzu gospody i przez nikogo nie zauważony, pożyczył bez pytania. Nawet Peter o tym nie wiedział.
Peter rozgarnął nogą przegniłe liście na najbliższej płycie nagrobnej i odczytał napis:
– ”Sabin de Muntele”. Czy ci wojewodowie nazywali się Muntele?
Heike musiał przetłumaczyć pytanie przyjaciela.
– Tak – kiwnął głową starzec. – Wzięli nazwisko od szczytu tam dalej na południu. To także był wojewoda, niech jego dusza spoczywa w pokoju.
Słowom towarzyszył szybki znak krzyża.
Heike znów musiał przetłumaczyć te słowa Peterowi.
Ich przewodnik wyraźnie był zdenerwowany, dreptał w kółko niepewnym krokiem starego człowieka, rozglądał się na wszystkie strony, bez przerwy oblizywał wargi.
Peter szedł dalej.
– ”Wojewoda Mihail de Muntele”… Uff, zawsze miałem kłopoty z odczytywaniem dat! „Zmarł MDLXXIV”. Który to rok? Tysiąc pięćset siedemdziesiąty czwarty?
– To by się zgadzało – drżącym głosem odparł staruszek, gdy Heike mu przetłumaczył. – Ale jeśli pójdziecie teraz ze mną, to znajdziemy właściwe groby…
Szli za nim aż do chwili, gdy przystanął tak gwałtownie, że wpadli na niego.
– Nie mogę zostać tu dłużej – szepnął, rozglądając się dookoła z przerażeniem. – To zbyt niebezpieczne dla mnie i dla mojej rodziny. Groby znajdziecie tam, najbliżej muru, sami się zorientujecie, o które chodzi – poinformował tak ściszonym szeptem, iż ledwie go dosłyszeli, gestem wskazując przy tym najbardziej zniszczoną część cmentarza. Tutaj las jakby wspiął się po murze i skrył groby w plątaninie gałęzi i korzeni.
Sędziwy przewodnik umknął tak szybko, jak tylko pozwalały na to jego stare nogi.
Heike z lękiem spojrzał na niebo, na którym widniała teraz cała paleta barw – od bladoszarej przez pomarańczową aż do ognistej czerwieni. Ku tej feerii kolorów nadciągały z północy czarne ptaki. Wrony i kruki płynęły w powietrzu, kierując się na urwisko dzielące dolinę na dwie części, na żywe i wymarłe miasteczko. Między nimi, z lasu wysoko po drugiej stronie urwiska, wznosiła się Cetatea de Strega. Stąd oczywiście nie było jej widać.
Części miasteczka, usytuowanej bezpośrednio pod twierdzą, nie dane było przeżyć…
– Musimy się spieszyć – rzekł Heike przytłumionym głosem. – Na razie jest jeszcze jasno. Później być może zjawi się…
– Powóz? – równie cicho dopowiedział Peter. – Cały czas nasłuchuję jego turkotu.
Ale z zupełnie innego powodu niż ja, przyszło do głowy Heikemu. Masz nadzieję raz jeszcze ujrzeć swą Nicolę.
Heike był w stanie zrozumieć Petera, ale przyjaciel powinien okazać cierpliwość. Wszystko w swoim czasie!
Peter, wyraźnie podenerwowany, poganiany niepokojem, już doszedł do splątanych korzeni. W ręku trzymał siekierkę, którą dostał od staruszka.
– Tutaj! – zawołał cicho. – Chodź tutaj!
Heike wdrapał się na potężny korzeń, przypominający żywego węża, i pochylił nad ledwie widoczną marmurową płytą.
Peter odsunął warstwę przegniłych liści I usiłował podnieść kilka mniejszych korzeni, ale te trzymały się mocno.
– Spójrz, co tu jest napisane! „[Fiodoro]”.
– Och – szepnął Heike.
Peter powiedział cierpko:
– To wcale nie takie dziwne: Popatrz na tamten nagrobek, ten skrzywiony. Na nim wyryto takie samo imię.
Nadzieje Heikego prysnęły jak bańka mydlana.
– Nic dziwnego, sama przecież powiedziała, że to imię popularne w rodzie. Ale nie tego imienia szukamy, Peterze.
– Wiem o tym. Patrzmy dalej!
Petera ogarnęła gorączka poszukiwania. Rzucił się na kolana, odgarniając liście i gałęzie. Heike pomagał mu jak umiał.
Odnaleźli olbrzymi grobowiec, niemal całkowicie ukryty wśród roślinności.
– ”Bogdan” – odczytał Peter. – Bez wątpienia Bogdan Dziki.
– A tu musi spoczywać Borys i jego cztery żony – zawyrokował Heike. – Jest jedna wielka płyta, a wokół niej cztery mniejsze. Ale gdzie…
Najwyraźniej znaleźli się w samym sercu cmentarzyska. Kolejne nagrobki, coraz większe i bardziej zdobione, znakomicie odzwierciedlały czasy świetności rodu.
– Heike, podejdź tutaj! – ochrypłym głosem nakazał Peter. – Spójrz tu, przy samym murze!
Z trudem dokopał się do ogromnej płyty nagrobnej, będącej, jak przypuszczał, jedną z najnowszych na cmentarzu, choć i ona wydawała się prastara.
– Znaleźliśmy – szeptem oznajmił Heikemu, jak gdyby obawiał się, że ktoś może ich usłyszeć. – Zobacz! To podwójny grób! Imię na górze rozpoznajesz, prawda?
– Tak. Kolejna Feodora.
– A drugie… – Peter przeliterował: -A-n-c-i-o-l!
– A więc jest! Jest! – zawołał podniecony Heike. – Teraz szybko! Siekiera, zanim zniknie światło dzienne. Zobacz, niebo szarzeje coraz bardziej!
Las, który zdołał przedrzeć się przez mury, niewiele grobów opanował tak zachłannie jak ten. Niesamowita plątanina korzeni skrywała mogiłę, a czego nie zdołała przykryć, przysłoniły wieloletnie pokłady butwiejących liści. Peter naprawdę dzielnie się spisał, odnajdując prawie niewidoczną płytę.
– Siekierą nie dam rady – poskarżył się. – Odbija się jak od grubej skóry.
– Powinna być dostatecznie ostra. Poczekaj, pozwól mnie spróbować!
Heike, rozgorączkowany pośpiechem, chwycił siekierę i zamachnął się na pierwszy torujący drogę korzeń. Na powierzchni nie pojawił się nawet ślad zadrapania.
Spróbował jeszcze raz.
– To bez sensu – mruknął Peter. Pochylony badał ziemię wokół nagrobka.
– Co robisz? – zapytał Heike.
– Szukam dziury.
Heike popatrzył na niego ze zrozumieniem. Doskonale wiedział, do czego pije jego towarzysz. Gdy chodziło o wampiry, wokół ich grobów szukano zwykle małych otworów pozostawionych jakby przez węże lub dżdżownice, by sprawdzić, którędy przedostają się nocą. Wampiry mogły przybrać niemal każdą postać.
Ale Anciol-Feodora nie była wampirem, wszyscy w miasteczku gotowi byli to przysiąc.
– Znalazłeś coś?
– Nie, zresztą specjalnie na to nie liczyłem.
Heike tylko kiwnął głową. Znów wycelował w korzeń siekierą, ale równie dobrze mógł walić głową m mur.
– Chyba będziemy musieli się poddać – Peter nie ukrywał, że pragnie opuścić cmentarz i pobiec do Nicoli.
Ale w tej chwili Heikego naszło wspomnienie, wspomnienie długich godzin, kiedy pozostawiony samemu sobie siedział zamknięty w klatce. Wspomnienie pieśni, napływających mu do ust, słów, których sensu nie rozumiał.
– Poczekaj – rzekł do Petera.
Towarzysz usłuchał niechętnie.
Nieznane słowa powróciły do Heikego, układały się w sekwencje. Same cisnęły się na usta, zrazu ciche nieporadne…
Peter wpatrywał się w Heikego jak urzeczony.
– Boże – wyszeptał w końcu. – To są przecież zaklęcia! Zauberlieder! Du bist doch ein Mahner!
Heike jednym tylko uchem słuchał, jak Peter nazywa go zaklinaczem duchów, a jego śpiew – czarami, zaklęciami. Heike nie był teraz całkiem sobą, porwała go pieśń, tak jak kiedyś porwała Ulvhedina i jak umiała zatracić się w niej Hanna.
Peter ciągle w osłupieniu patrzył na przyjaciela, nie będąc w stanie podjąć żadnych rozsądnych działań, na przykład sięgnąć po siekierę. Dopiero Heike ją uniósł i nie przerywając zaklęć, uderzył.
Korzeń pękł z trzaskiem, zwinął się jak w przedśmiertnym skurczu. Peter na ten widok tylko z niedowierzaniem potrząsnął głową. Nadal nie mógł zrobić choćby kroku. Heike ciął korzeń za korzeniem. Wokół grobu powstał stos na kształt wijącego się kłębowiska splątanych ze sobą węży.
Korzenie w konwulsyjnych drgawkach skręcały się wśród szelestu opadłych liści.
W końcu kamienna płyta była wolna. Peter nareszcie ocknął się i pospiesznie zaczął odgarniać liście. Były tak przegniłe, oślizłe, że z obrzydzeniem ocierał ręce.
Popatrzyli po sobie, obaj równie przerażeni. Zaklęcia Heikego ucichły.
Mocno chwycili płytę.
Okazała się niezwykle ciężka, stanęli więc obok siebie i unosili ją w stronę muru, tak jak podnosi się klapę od piwnicy.
Szare światło zmierzchu pozwoliło im zajrzeć do grobu.
Wewnątrz ujrzeli wielką, ciemną trumnę, niezwyczajnie szeroką.
– Pochowano je w tej samej trumnie – z niedowierzaniem jęknął Peter. – Nigdy nie słyszałem o czymś podobnym!
– Ja także nie. Ale to musi być nasza Anciol.
– Na pewno.
Znów popatrzyli po sobie pytająco, a potem zeskoczyli w dół do niezbyt głębokiego grobu, by dokładniej przyjrzeć się trumnie. Nie potrafili rozpoznać naruszonego zębem czasu materiału, z którego została wykonana.
– Nie z drewna – szepnął Peter i Heike zrozumiał, o co mu chodzi. Najwidoczniej chciano mieć gwarancję, że zmarły nie powstanie z grobu.
Trumna była tak stara, że liczne zabezpieczenia z upływem czasu przegniły, nie było więc większych kłopotów z jej otwarciem. Ostrożnie unieśli wieko, przestraszeni tym, co mogą pod nim ujrzeć. Jeśli w środku był wampir, zwłoki wyglądałyby jak ciało żywego człowieka, być może ze śladami świeżej krwi. Wszelkie inne upiory także byłyby pozbawione piętna śmierci.
Pokrywa została zdjęta.
Nic takiego nie zobaczyli, ale mimo wszystko widok wprawił ich w zdumienie.
W środku znajdowały się dwa szkielety. Jeden z nich był szkieletem dorosłej kobiety, która ciągle, nawet po śmierci, obejmowała ramieniem mały szkielet dziecka.
Zrazu niczego nie mogli zrozumieć.
– Czy Anciol miała dziecko? – szeptem zapytał Peter. – Zanim wyszła za mąż?
– Najwyraźniej. Nikt nic nam o tym nie powiedział.
Heike, wpatrując się we wzruszający obraz, rzekł przygnębiony:
– Nic nam to nie dało, tutaj nie ma upiora. Zbezcześciliśmy tylko grób!
– I nasza teoria okazała się błędna.
– Tak. A może niezupełnie, sam nie wiem. Bo jeśli mamy do czynienia ze zjawą, to pamiętaj, że ich doczesne szczątki gniją.
– Może powinniśmy położyć tu żelazo?
– Mam ze sobą kołek – przyznał Heike. – Wziąłem go, by wbić go prosto w serce upiora. Ale w tym wypadku nic to nie pomoże. Nie, gdybym był chrześcijaninem, położyłbym tu krzyż jako zadośćuczynienie za naruszenie pokoju grobowca.
Peter już przekładał przez głowę łańcuszek; wisiał na nim mały krzyżyk.
– Ja także mam wyrzuty sumienia – wyznał. – Położę go między zmarłe. Czy mam się pomodlić?
– A potrafisz?
– Oczywiście!
Położył krzyżyk w trumnie, a kiedy ją na powrót zamknęli i wyszli z grobu, złożył ręce i odmówił krótką modlitwę za dusze zmarłych, prosząc jednocześnie, by grzech popełniony przez naruszenie grobu został im wybaczony. Później znów nakryli grób ciężką płytą. Na Heikego spłynęło uczucie niezwykłego spokoju.
– Nie rozumiem tego – powiedział Peter, ponownie przyglądając się napisom na płycie. – O, ale co to?
– Co się stało?
– Teraz już niczego nie pojmuję! Popatrz! „Feodora – urodzona 1580, zmarła 1618, Anciol – urodzona i zmarła w roku 1618”.
– Ty i te twoje cyfry, z którymi sobie nie radzisz! To znaczy, że tym małym dzieckiem była Anciol!
– Ale to z niczym się nie zgadza!
– To prawda – Heike zatroskany rozglądał się dokoła. – Musimy szukać dalej właściwej Anciol, zdradzonej narzeczonej.
– Dziś wieczorem nic już nie zdziałamy, chyba sam rozumiesz – z irytacją zaprotestował Peter. – Dzień się skończył. Niebo poszarzało, niedługo całkiem się ściemni.
– Ależ my musimy ją odnaleźć, Peterze! Jak inaczej masz zamiar uwolnić Nicolę?
– Z pewnością jakoś sobie poradzę. To, co mówisz, że księżniczka Feodora jest zdradzoną Anciol, jest tylko bzdurną teorią.
– To więcej niż teoria, nie widziałeś, jak Feodora pieściła suknię ślubną!
– Ale ja nie mogę już dłużej czekać! Muszę iść do Nicoli, czy tego nie rozumiesz? Tak jak musiałem iść rano. Przecież ja ją kocham!
Heike zbliżył się do niego o krok.
– Nie wolno ci tam iść dziś wieczorem. Chyba postradałeś zmysły, człowieku! To właśnie nocą giną ludzie! Dzisiaj nas wypuszczono, to niepojęte dla nikogo z miasteczka. Nikt inny dotychczas nie uszedł z twierdzy z życiem! Nie rozumiem, dlaczego księżniczka pozwoliła nam odejść, ale obawiam się najgorszego. Chodź, poszukamy dalej, gdzieś przy bramie podobno jest latarnia.
– Nic mnie to nie obchodzi – odparł wściekły Peter.
– Nie komplikuj sytuacji jeszcze bardziej – prosił Heike.
– Wszystko malujesz w czarnych barwach!
– Bo nie chcę ryzykować, że coś przeoczę.
Od strony gór podstępnie nadciągnął nocny chłód. Heike zrozumiał, dlaczego piękne konie mogą nie przetrzymać tutaj zimy.
Znów zaczął się zastanawiać, co właściwie przydarzyło się Francuzom.
Wraz z nadejściem wieczoru powrócił strach, trzymany do tej chwili w szachu przez światło dnia.
Gdyby tylko Peter okazał większą gotowość do współdziałania! On jednak zachowywał się, jak gdyby rzucono nań urok, a stan ten wraz z zapadnięciem ciemności jeszcze się pogłębił.
Księżyc świecił teraz jaśniej, ale jego blask nie był szczególnie pomocny, gdyż wzmagający się wiatr od gór przygnał chmury. Heike zrozumiał, że tego wieczoru światło księżyca będzie na przemian pojawiać się i znikać.
Nie uświadamiał sobie, jak imponujące sprawia wrażenie, kiedy tak pogrążony w myślach stoi na małym, strasznym cmentarzu. Teraz, gdy półmrok skrywał jego niespotykanie brzydką twarz, wyglądał na nadzwyczaj przystojnego. Peter nagle dostrzegł niezwykłe walory swego przyjaciela i obudziła się w nim zazdrość, o której istnieniu nie wiedział, dopóki nie przybył tu do Stregesti i nie spotkał Nicoli.
Ach, Nicola, jego nieszczęśliwa ukochana!
Ogarnięty nieznanymi wcześniej uczuciami zerkał z ukosa na Heikego. Potomek Ludzi Lodu, niezwykle barczysty, o wąskich biodrach, podkreślonych jeszcze pasem ściągającym kurtkę, z czarnymi, dziko wzburzonymi włosami do ramion, przedstawiał teraz sobą uosobienie erotyzmu. I te powolne, po kociemu miękkie ruchy… Peter zrozumiał, że Heike, zupełnie nieświadom siły przyciągania emanującej od jego sylwetki, wciąż trwa w przeświadczeniu, że wygląda jak przerażająco wstrętny dzikus. Ale Peter już wiedział, że gdy ten chłopak za kilka lat przeistoczy się w dojrzałego mężczyznę, posiądzie niezwykłą moc.
Jakież znaczenie będzie wówczas miało szatańsko brzydkie oblicze?
Doda mu tylko tajemniczości!
Zazdrość w duszy Petera rozgorzała mocniejszym płomieniem.
– Musimy szukać dalej. – Heike ocknął się z zamyślenia i postanowił działać. – Gdzie jest latarnia? Widziałeś ją?
Peter westchnął.
– Tak, była przy bramie. Ale czy naprawdę…?
Teraz w miejscu wiecznego spoczynku rodu Muntele było naprawdę strasznie. Dopiero w tej chwili Heike uświadomił sobie, jak stary jest cmentarz.
– Peterze, z którego roku pochodzi najświeższy grób, który znalazłeś?
– Nie sprawdziliśmy przecież wszystkich, ale to chyba ten, który oglądaliśmy ostatnio. Z tysiąc sześćset osiemnastego.
– Czy sądzisz, że istnieją jakieś nowsze mogiły?
– Nie mów takich makabrycznych rzeczy! Księżniczka Feodora żyje przecież w twierdzy. I Nicola także. A ojciec Feodory był wojewodą!
– Nicola z pewnością nie jest żadną krewną Feodory, przypuszczam raczej, że to dziewczyna z miasteczka schwytana w niewolę przez czarownicę – rzekł Heike. – A to, że ojciec Feodory był wojewodą… Kiedy właściwie skończyło się panowanie wojewodów w Siedmiogrodzie? Co nam o tym wiadomo?
– Chyba masz rację. – Słowa Heikego najwyraźniej zbiły Petera z pantałyku. – A może nadal istnieją wojewodowie? A w ogóle to przestań mnie straszyć – syknął rozzłoszczony nie na żarty. – Chcę stąd odejść.
Heike jednak był uparty i w końcu Peter przystał na to by jeszcze przez jakiś czas prowadzić poszukiwania.
Kiedy księżyc w pełnej krasie pojawił się na sklepieniu niebieskim, chłopcy pospiesznie sprawdzali groby na cmentarzu wojewodów. Peterowi ciarki przechodziły po plecach, gdy raz za razem natykali się na imię Feodory.
Nigdzie jednak nie znaleźli żadnej innej Anciol.
Wiedzieli, że nie wszystkie groby obejrzeli. Niektóre płyty okazały się tak zniszczone, że nie sposób było odcyfrować wyrytych na nich napisów. Inne pokrywały straszliwe, zdradzieckie pnącza. Jeszcze inne, najstarsze, nie miały żadnych napisów, grób zaznaczony był jedynie płytą.
Został im tylko niewielki fragment cmentarza, ale Peter wykazywał coraz mniejszą chęć do współpracy. Nagle Heike uniósł głowę.
– Posłuchaj!
Peter nastawił uszu, ale dotarł do nich jedynie cichy szelest liści i coś, co mogło wydawać się szeptem zmarłych, którzy ze smutkiem żalili się, iż ktoś ośmielił się zakłócić ich spokój. Peter każdym nerwem wyczuwał strach, nie śmiał się odwrócić, przekonany, że za jego plecami czyha coś potwornego.
– Nie, nic nie słyszę.
Heike starał się napotkać w ciemnościach jego wzrok.
– Nie słyszysz skrzeku padlinożernych ptaków?
– Padlinożernych ptaków? Oszalałeś?
– Wsłuchaj się w te rozdzierające dźwięki! Jak się niosą echem wśród ścian doliny! Ptaszyska szukają czegoś po ciemku! Zbierają się, krążą wokół zdobyczy.
– Zdobyczą padlinożernych ptaków są zmarli – z przerażeniem w głosie rzekł Peter.
– Tak – odparł Heike. – Albo skazani na śmierć. Nie słyszysz ich?
– Żadnego dźwięku!
– Nie rozumiem… – zadumał się Heike.
– Specjalnie mnie straszysz!
– Cóż za pomysł… Ciii! Co to? Teraz słyszę co innego! A ty?
Peter nasłuchiwał, ale tylko dlatego, by już nie sprzeciwiać się towarzyszowi. Nagle drgnął.
Teraz obaj usłyszeli to samo: ostry turkot kół po żwirze i kamieniach, odgłos kopyt koni biegnących ostrym kłusem.
– Powóz! – krzyknął Peter, niespokojny. – Powóz się zbliża. Dojeżdża teraz pod gospodę! Po mnie! A mnie tam nie ma!
Heike złapał chłopaka za ramię w momencie, gdy ten już chciał puścić się biegiem.
– Zaczekaj! Co robisz, chcesz wpaść wprost w objęcia śmierci?
– Puść mnie!
– Nie odnaleźliśmy czarownicy!
– Głupstwa! I tak jest za późno, zapadły ciemności, już jej tutaj nie znajdziemy!
Heike musiał przyznać mu rację. Upiór nigdy nie spoczywa w swym grobie nocą. A mimo wszystko za wszelką cenę powinien powstrzymać przyjaciela.
– Peterze, zaczekaj!
– Puść, mówię!
– Nie chcę, byś zginął.
– Nie zginę. Nicola mnie potrzebuje. Och, nie, powóz odjeżdża! – zawołał zrozpaczony. – Czekaj! Zaczekaj na mnie, tu jestem!
Ale dłoń Heikego trzymała jego ramię w żelaznym uścisku. Peter, jakby postradawszy wszystkie zmysły, uderzył przyjaciela obuchem siekiery. Heike zdążył się nieco uchylić, ale uderzenie i tak było dość mocne. Puścił Petera i skulił się w przypływie bólu, sięgając rękami głowy.
Cios trafił go przy uchu, siekiera ześlizgnęła się następnie po mięśniach szyi i zatrzymała na ramieniu.
Heikemu w oczach pokazały się gwiazdy. Jęknął cicho, czując, że uginają się pod nim nogi. Mimo to starał się złapać oszalałego Petera i zatrzymać go.
Peter spostrzegł, że Heike bliski jest utraty przytomności. Przez chwilę stał, nie mogąc podjąć decyzji.
A potem powlókł oszołomionego, słaniającego się na nogach przyjaciela do małej kostnicy, usytuowanej niedaleko miejsca spoczynku wojewodów, wepchnął go do środka i zamknął drzwi od zewnątrz.
Co sił w nogach pobiegł za powozem, który opuścił już miasteczko.
– Poczekaj! Poczekaj na mnie, już idę! Jestem tutaj! – wołał tak głośno, że wszyscy mieszkańcy musieli go słyszeć.
Ale powóz zniknął już w ciemnościach za wystającym grzbietem urwiska.
Peter pędził jak mógł najszybciej, potykając się o niewidzialne przeszkody. W gardle czuł narastający szloch. Sam zdoła wyrwać Nicolę ze szponów Feodory! Miłość wszystko zwycięży!