ROZDZIAŁ IV

Heikemu dobrze się wiodło u przybranych rodziców.

W ogromnym stopniu było to jego własną zasługą, ale też nie bez znaczenia była dobroć i wyrozumiałość Eleny oraz Milana.

Kiedy ta para wraz ze swym przybranym synem osiedliła się w Planinie w Słowenii, nie obyło się, rzecz jasna, bez kłopotów. W wiosce niechętnym okiem patrzono na odmieńca. Pięciolatek nie był wszak podobny do ludzi. A sądząc po jego złym ojcu… Wielu uważało, że jest on dzieckiem samego diabła.

Naturalnie chłopcu niełatwo było przystosować się do świata ludzi. Spędziwszy tak wiele lat w ciasnej klatce, nie od razu stał się grzecznym dzieckiem. Elena przeżyła wiele gorzkich chwil, często zastanawiając się, czy słusznie postąpiła, podejmując się jego wychowania.

Pierwsze, co musiała zrobić, gdy już znaleźli się w domu, to odebrać chłopca z ramion Milana i wykąpać go w gorącej wodzie. Milan przyniósł nożyce do strzyżenia owiec i ściął malcowi skołtunione włosy do gołej skóry. Wydawać by się mogło, że nie są to czynności wymagające wielkiego trudu, ale tym razem było inaczej. Zarówno kąpiel, jak i strzyżenie Heike uznał za straszliwe tortury i jedynie dzięki sile i cierpliwości Milana udało się te zabiegi doprowadzić do szczęśliwego końca.

Pierwszy dzień był dla wszystkich koszmarem.

Elenę i Milana przerażała także mistyczna mandragora. Bali się jej dotykać, gdyż tam, tak niedaleko Morza Śródziemnego, dobrze znano opowieści o niezwykłej mocy alrauny. Pozwolili jednak chłopcu ją zatrzymać, nie śmieli się przeciwstawiać.

Tej nocy Heike nareszcie spał w prawdziwym łóżku. Leżąc już, z policzkami ciągle mokrymi od łez, wpatrywał się w Elenę i Milana oczami połyskującymi żółto w brzydkiej, zdeformowanej twarzy i czuł się bardzo, bardzo nieszczęśliwy i zagubiony, choć jednocześnie ciało było pełne nowych, rozkosznych wrażeń.

Z czasem się przyzwyczaił. Przywiązał się da obojga i wprost śmiertelnie się bał, gdy nawet na chwilę znikali z pola jego widzenia.

W wiosce jednak nie układało się równie łatwo po tym, jak Elena i Milan pobrali się i przenieśli do domu Milana. Ludzie znaczyli krzyżem drzwi swych domostw, Milan i Elena czuli się odsunięci od wspólnoty, a wychowanie tak bardzo zaniedbanego Heikego sprawiało im naprawdę nie lada kłopoty.

Tak upłynął pierwszy rok.

Później zaczęto akceptować chłopca, zwłaszcza że wokół niego nie działo się nic niesamowitego.

A potem przyszły na świat kolejne dzieci, własne potomstwo Milana i Eleny. Rodziły się co rok i nikt chyba nie miał lepszego opiekuna niż one. Heike gotów był nieba im przychylić i wprost nie wiedział, co dobrego maże jeszcze uczynić dla swego młodszego rodzeństwa. Zajmował się nim od urodzenia, pomagał Elenie w domu i Milanowi w pracach na polu. Dzieci rosły i z czasem zaczęły traktować starszego brata jak bohatera. Również inni malcy z wioski uwielbiali Heikego. Dzieci nie dostrzegały, jak bardzo zniekształcona jest jego twarz. Heike urósł, nabrał niezwykłej siły, a jego włosy odzyskały normalną długość. Dzieci były przekonane, że Heike może „wszystko”.

Wkrótce Heike nawet pozyskał w wiosce przyjaciela. Był nim młody chłopak, obcy tak jak on przybysz, który z pewnych przyczyn musiał opuścić swe rodzinne strony, Wołoszczyznę. Z początku wszyscy mieszkańcy Planiny byli przeciwni przyjęciu Dimitriego – takie bowiem imię nosił chłopak – do wioskowej wspólnoty, przede wszystkim dlatego, iż nie rozumiano, co mówił.

Mały Heike postanowił więc zająć się chłopcem, by ten nie czuł się tak bardzo samotny. Na początku Dimitrie opędzał się od niego jak mógł, nie chcąc mieć do czynienia z takim stworem. Wkrótce jednak zostali przyjaciółmi.

Heike nauczył Dimitriego mowy mieszkańców Planiny, jednocześnie, co było wszak naturalne, ucząc się języka, jakim posługiwano się na Wołoszczyźnie, czyli po prostu rumuńskiego. Później miało mu się to bardzo przydać!

Rzecz jasna mały Heike na razie nic o tym nie wiedział.

Jego talent językowy był niespotykany. W niezwykle krótkim czasie nauczył się słoweńskiego, wcześniej opanował szwedzki i niemiecki, a teraz dołączył jeszcze rumuński. Oczywiście nie znał tego języka doskonale, ale wystarczająco, by porozumiewać się z Dimitriem.

Przez trzy lata spędzili razem wiele czasu, a później Rumun zapragnął wyruszyć do Wenecji, by tam szukać szczęścia. Z jego decyzją łączyła się pewna historia, z dziewczyną z wioski, która wybrała innego. Dimitrie ciężko to przeżył i Heike przez całą noc musiał go pocieszać, podczas gdy Dimitrie wlewał w siebie śliwowicę i wpadał w coraz bardziej sentymentalny nastrój. Powiedział nawet o Heikem „mój kochany diabeł” w swoim języku.

Rozstanie było bardzo smutne, Heike jeszcze długo tęsknił za przyjacielem.

Ale nie miał na co narzekać w domu Eleny i Milana, którzy naprawdę potrafili docenić tego chłopca o straszliwie zniekształconej twarzy, lecz gorącym sercu. Nie umieli sobie wyobrazić, co zrobiliby bez niego.

Heikego zaakceptowali także dorośli mieszkańcy wioski, no, może z wyjątkiem kilku starców, którzy upatrywali w nim wroga kościoła. Ale ich i tak nikt nie słuchał.

Gdy zdarzyło się, że jakaś owca zabłąkała się w niebezpiecznym lesie, wysyłano po nią Heikego, on bowiem ani trochę nie obawiał się lasu i zawsze udawało mu się odnaleźć zagubione zwierzę, i to najczęściej żywe. Ale nawet jeśli było martwe, przynosił je do wioski, by ludzie wiedzieli, co się wydarzyło.

Jego wyprawy do lasu dziwiły wielu. Nigdy natomiast nie zapuszczał się do gęstwin wokół Adelsbergu. Były to, co prawda, najbardziej niebezpieczne okolice, ale większość ludzi uważała, iż niechęć Heikego wynikała z faktu, że tam właśnie powieszono jego ojca.

Nic nie wiedzieli o przyjacielu Heikego, tym, którego zwano Wędrowcem w Mroku. Widywano go teraz rzadziej i nikt nie przypuszczał, że to właśnie owa postać powstrzymywała Heikego od zbliżania się do miejsca, w którym spoczywał Tengel Zły. Gdy tylko chłopiec znalazł się zbyt blisko adelsberskich lasów, pojawiał się tajemniczy, milczący olbrzym i ostrzegając, wstrzymywał go przed dalszą wędrówką. Heike uśmiechał się wtedy, kiwał głową i posłusznie zawracał.

Można by przypuszczać, iż to Tengel Dobry trzymał chroniącą dłoń nad swym dalekim krewnym, ale tak nie było. Kim naprawdę był ów tajemniczy wędrowiec, okaże się dopiero znacznie później, a wówczas zagadka Ludzi Lodu zacznie układać się w bardziej logiczną całość.

Kiedy Heike miał czternaście lat, zaszły osobliwe wydarzenia. Jedynie on wiedział, co działo się naprawdę, ale wszyscy w wiosce i tak łączyli owe wydarzenia z nim.

Elena i Milan mieli już dużo dzieci i Milan wielce się trudził, by wyżywić całą rodzinę. Ogromną pomocą był mu przybrany syn, który pracował od świtu do nocy, by jałowa, kamienista ziemia Milana wydała plon.

Zagroda Milana zawsze należała do najbiedniejszych w całej wiosce. Gospodarstwo było nawet dość spore, ale co z tego, jeśli zamiast ziemi miał twardą skałę i usłane kamieniami pola.

Pewnego dnia, kiedy cały drobiazg ułożono już spać, Heike i jego przybrani rodzice siedzieli przy stole w kuchni. Na podłodze, w łóżkach i gdzie tylko znalazło się miejsce w małej ciasnej chatce leżały dzieci.

Elena i Milan tracili nadzieję. Plony w tym roku okazały się marne, z pożywieniem na zimę mogło być krucho.

– Ojcze i matko – odezwał się Heike; tak właśnie bowiem zwracał się do swych przybranych rodziców. – Wiecie, że pochodzę z niezwykłego rodu…

Pokiwali głowami. Nie musiał przekonywać, to widać było już na pierwszy rzut oka.

– Solve wiele opowiadał o moich przodkach – ciągnął Heike. – Noszę w sobie złe dziedzictwo, ale byłem świadkiem, co uczyniło ono z Solvem. Wiem też, że najwięksi z moich przodków zdołali zwalczyć zło i przemienić je w równie silne dobro.

Milan przykrył dłonią kościstą, brązowoszarą rękę chłopca.

– Sądzę, że idziesz w ich ślady, Heike – rzekł ciepło.

– Staram się. Ale to trudniejsze, niż wam się wydaje. Zdarza się, że narasta we mnie ogromna chęć czynienia zła. To bardzo niszczące uczucie i wykorzystuję całą siłę swej woli, by je zdławić. W ostatnich latach tkwiące we mnie zło staje się coraz słabsze.

– Wiemy o tym – roześmiała się Elena. – Na początku rzeczywiście umiałeś się gniewać. Kiedy coś nie szło po twojej myśli, kubki i talerze tylko świstały nam koło uszu. Ale to było już dawno, teraz jesteś naszym największym skarbem, Heike.

– Zaraz po dzieciach.

– Jesteś jednym z dzieci, Heike.

– Dziękuję – mruknął wzruszony. – Ale nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że złemu dziedzictwu towarzyszy coś jeszcze: zdolność dokonywania rzeczy, których nie potrafią inni ludzie.

– Tak – w głosie Milana zabrzmiał smutek. – Zauważyłem to i owo, ale nie chciałem się wtrącać. Tak jak wtedy, gdy Elena wydała na świat najmłodszego chłopczyka… Gdybyś nie był wówczas przy niej i nie przyłożył do niej dłoni, żadne nie żyłoby dzisiaj. Co wtedy mruczałeś pod nosem?

– To było w moim języku – odparł Heike wymijająco. – Ale nigdy nie wykorzystywałem swoich zdolności, by czynić zło.

– O tym wiemy.

– No, cóż, wszyscy teraz jesteśmy świadomi, że głód puka do naszych drzwi. Czy… czy pozwolicie mi spróbować? Czegoś, czego nigdy dotąd nie robiłem, a co według słów Solvego da się zrobić?

Wiedzieli, że Heike nigdy nie nazywał Solvego ojcem, nie miał zresztą ku temu powodów. Człowiek, który przez pięć lat dręczył i zadawał cierpienia dziecku, nie ma żadnego prawa, by zwać się jego ojcem.

Milan zapytał z wahaniem:

– To, o czym myślisz… czy może wyrządzić komuś krzywdę?

– Nie.

– A czy łączy się z jakimkolwiek niebezpieczeństwem?

– Nie sądzę. Wiem jedynie, że muszę złamać wszelkie przyjęte normy, nie powinniście więc rozpowiadać o tym w wiosce. A zwłaszcza nie mówić nic księdzu!

– Nie zgadzamy się na czczenie Szatana.

Heike potrząsnął głową.

– To nie ma nic wspólnego z Szatanem.

– Czy nie mógłbyś powiedzieć nam…?

– Nie wolno mi – odrzekł Heike. – Inni mogliby się o tym dowiedzieć i zapragnęliby zdobyć…

Milan domyślił się już, jakie zamiary ma Heike. Skinął głową z przyzwoleniem.

Elena przyglądała im się pytająco, ale nie powiedzieli już nic więcej.

Tego wieczoru Heike poszedł spać do małej obórki, musiał bowiem zostać sam. Milan pomógł mu przygotować posłanie obok przegrody dla owiec, a potem kiwnął głową, wyrażając tym zrozumienie dla tajemnego przedsięwzięcia, i wrócił do domu.

Heike miał zaledwie czternaście lat. Bał się, ale musiał pomóc tym, którzy tak wielkodusznie zajmowali się nim od wielu lat.

Kiedy w całym gospodarstwie zapadła cisza, Heike zdjął mandragorę, którą zawsze nosił na szyi. Zapatrzył się w stary, pokrzywiony korzeń, którego nie czuł podczas noszenia. A Solve prawie nigdy nie mógł go nawet dotknąć.

Mandragora była świadkiem wielu wydarzeń. Większość z nich przesłaniała przed Heikem mgła tajemnicy. Wiedział, że kiedyś należała do Tengela Złego, ale on musiał się jej pozbyć. Tym samym mandragora dała dowód, że stoi po stronie dobra, zwalcza Tengela Złego.

Później następowała ogromna przepaść w czasie aż do chwili, gdy pojawiła się u Tengela Dobrego. Następnie odziedziczyła ją Sol, w której przekleństwo Ludzi Lodu tkwiło zbyt mocno, by odpowiadało to mandragorze. Tarjei nie miał żadnej pociechy ze starego korzenia, może dlatego, że nie wierzył w jego działanie. Ale Kolgrim, biedny Kolgrim, zabrał mandragorę ze sobą do grobu. Zniknęła wtedy z powierzchni ziemi na całe osiemdziesiąt lat aż do czasu, gdy ci szaleńcy, Ulvhedin, Ingrid i Dan, wyprawili się do Doliny Ludzi Lodu na jej poszukiwanie.

Odkryli wówczas przerażającą prawdę: mandragora o własnych siłach, bez niczyjej pomocy, zdołała wydostać się z grobu i usiłowała dotrzeć do ludzi.

Nie zaszła daleko. Przejście kilku zaledwie łokci zajęło jej osiemdziesiąt lat.

Dostała ją Ingrid. A potem mandragora okazała wyraźnie, że pragnie należeć do Daniela, syna Ingrid i Dana. Wielokrotnie ratowała mu życie i pośrednio dzięki niej Shira mogła odbyć swą śmiertelnie niebezpieczną wędrówkę przez grotę w Górze Czterech Wiatrów.

Daniel przekazał mandragorę swemu synowi Solvemu – dlatego że chłopak o to błagał. Potężny talizman nie czuł się jednak dobrze u Solvego, nie pomagał też dłużej Danielowi.

Dopiero gdy przyszedł na świat Heike, mandragora obudziła się do życia z nową mocą. Z całych sił chroniła bezbronnego malca przed Solvem, a także przed bliskością Tengela Złego.

Bez wątpienia należała teraz do Heikego.

Oznaczało to, że ma w tym jakiś cel, podobnie jak wówczas gdy wspomagała Daniela w jego wyprawie do odległej krainy Taran-gai.

Teraz Heike po raz pierwszy pragnął wystawić ją na próbę.

Dokładnie wiedział, do czego może jej użyć. Solve opowiedział mu o tym. Wśród wielu właściwości mandragory znajdowała się także i ta, że potrafiła ona dopomóc swemu właścicielowi w zdobyciu bogactwa.

Heike nie chciał robić niczego, co mogłoby wyrządzić krzywdę innym, nie życzył sobie na przykład, by mandragora przyciągnęła do niego cudzy majątek.

Z powagą wpatrywał się w korzeń i powiedział łamiącym się głosem czternastolatka:

– Jesteś moim przyjacielem, tak jak ja jestem twoim. Wiesz o tym. Musimy zrobić coś dla ludzi, którzy przez tyle lat użyczali nam schronienia, ofiarowali życzliwość. Daj mi znak, w jaki sposób mam im pomóc! Pragnę dokonać tego uczciwie, dzięki sile swych własnych rąk, ale nie wiem, jak. Za to ty możesz rozpalić we mnie iskrę działania. Czy obiecujesz mi, że to uczynisz?

Mandragora nie poruszyła się, zresztą Heike wcale się tego nie spodziewał. Tak wyraźne znaki dawała tylko w wypadkach, gdy zaistniało prawdziwe niebezpieczeństwo.

Heikego uderzyła nagle pewna myśl:

– A może oszczędzasz siły czekając, aż dorosnę na tyle, by powędrować w świat? Do domu, do Skandynawii? Może nie masz ochoty nic teraz robić? Ale musimy przecież im pomóc, tak dobrze nas traktowali. Ja sam sobie z tym nie poradzę. Proszę cię, przyjacielu, który towarzyszyłeś mi we wszystkim przez te długie lata, których wspomnienie nawiedza mnie w koszmarach i które sprawiły, że nie znoszę pozostawać w jakimkolwiek zamknięciu. Wiesz o tym, prawda? Wiesz, że ogarnia mnie paniczny lęk, gdy przestrzeń wokół mnie staje się za ciasna, gdy muszę wejść do jam pod ziemią lub zostanę zamknięty. Matka i ojciec mają tego świadomość; musieli mnie bić po twarzy, bym się uspokoił, po tym jak znalazłem się w pomieszczeniu bez wyjścia, przytrzymywany tam siłą, albo gdy dręczyły mnie złe sny.

Heike wpatrywał się w korzeń mandragory, korzeń tak przerażająco podobny do ludzkiej istoty. W niezwykle dobrym stanie trwał przez stulecia. Choć często musiał być używany i dotykany, nie było tego jednak po nim widać.

Dlatego właśnie sprawiał wrażenie, że żyje.

Heike powiesił amulet na haczyku obok posłania i wsunął się pod przykrycie. Czy i w jaki sposób mandragora zareaguje, zależało tylko od niej.

Nawet przez moment nie czuł, że postępuje śmiesznie. Zwyczajny człowiek, ujrzawszy chłopca przemawiającego do starego, poskręcanego korzenia, uznałby go za szaleńca. Ale Heike nie miał takich myśli.

W nocnej ciszy, przerywanej jedynie przez zwierzęta, które przeżuwały czy też przekręcały się w swych przegrodach, Heike śnił.

Sen był jedną z możliwości, jakie brał pod uwagę. Z opowieści wiedział, że mandragora często przemawia podczas snu. Tak było z Ingrid, jego… kim ona była? Prababką, matką jego dziada.

To właśnie przydarzyło się Heikemu, małemu pączkowi na pniu drzewa Ludzi Lodu, który znalazł się daleko od swego rodu, a tak bardzo tęsknił do Północy, do innych jemu podobnych, którzy by go zrozumieli.

We śnie ukazała mu się stara chata Eleny, wokół której nadal na jałowych zboczach wypasali kozy. Domu Solvego, gdzie Heike cierpiał tak nieludzko, w ogóle tam nie było.

Ujrzał natomiast zbocza porośnięte dziwnymi roślinami, jakby krzewami… Z początku nie mógł się zorientować, cóż to takiego, ale w końcu zrozumiał, że widzi krzewy winorośli. Jęknął we śnie. Jakiej ciężkiej pracy wymagać będzie ich uprawa na tych suchych zboczach! Nikt w Planinie nie uprawiał winorośli, nie dało się. Owszem, w bogatych rejonach południowej Słowenii, ale nie tutaj!

Heike śnił, że Milan i on tyrają jak woły, by osiągnąć możliwie dobre zbiory. Ale później pojawiła się cała gromada ludzi, którzy podziwiali ich i chwalili, kupowali od nich wino, dziękując, iż spróbowali dokonać niemożliwego.

Potem sen był już tylko bezładną mieszaniną zdarzeń i postaci, z której na ogół składają się wszystkie sny i z której następnego ranka niewiele się pamięta.

Ale sen o winnicy pozostał w pamięci Heikego, gdy rano się zbudził. Opowiedział o nim przybranym rodzicom.

Elena zaczęła wymachiwać rękami, nie mogła zrozumieć, co właściwie się wydarzyło. Ale Milan uważnie wpatrywał się w swego zadziwiającego wychowanka. Przez długą chwilę nie spuszczali z siebie wzroku.

W końcu Milan zdecydował:

– Spróbujemy.

– Oszaleliście! – jęknęła Elena.

Ale stało się tak, jak postanowił Milan. Nie zważając na prześmiewki i drwiny, sprowadził z południa krzewinki winorośli, w pierwszym roku niewiele, i zasadził je w przygotowanej przez Heikego ziemi na zboczach, przylegających do chaty Eleny. Dom Solvego zburzono, tym zajął się Milan sam, by zaoszczędzić chłopcu złych wspomnień, i przygotowano więcej ziemi pod uprawę. Nigdy jeszcze nie nanosili się tylu kamieni co tego lata! Milan cierpiał na bóle w krzyżu, Heike więc często musiał pracować samotnie.

Ale plantacja winorośli powstała.

Pięć lat później Milan był najbogatszym człowiekiem w Planinie. Inni również spróbowali uprawy winorośli, i to z powodzeniem, nikt jednak nie miał tak rozległych plantacji jak Milan. Sława jego wina rozciągała się poza region. Nazwano je imieniem Heikego, a ceniono za szczególny, pełny aromat, który cieszył się ogromnym uznaniem.

Heike wyrósł na przystojnego młodzieńca, co prawda przystojnego z daleka, kiedy patrzyło się na jego wysoką, mocno zbudowaną sylwetkę, o niezwykle szerokich, ostro zakończonych ramionach, które odebrały życie jego matce. Z bliska natomiast odpychająco działała straszliwie brzydka twarz – aż do chwili, gdy spojrzało się w żółte oczy i dostrzegło promieniujące z nich ludzkie ciepło. W piersiach wzbierał nagle jakby płacz, rozsadzały uczucia, jakich nie dawało się wyjaśnić. Oszołomienie szczęściem, wzruszenie? Trudno to było wyrazić.

Włosy Heike miał czarne, szczeciniaste, dłonie duże, dające poczucie bezpieczeństwa. Nosił w sobie wielką moc, a była nią miłość do wszystkich, których uważał za swych najbliższych. Eleny, Milana i licznego rodzeństwa.

Wiedział jednak, że zbliża się moment rozstania. Dom pełen był dorastających już dzieci, a i tęsknota Heikego do rodzinnej krainy, do Ludzi Lodu, prawdziwych krewnych, z dnia na dzień stawała się coraz silniejsza.

Elena płakała.

– Nie możemy cię utracić, Heike!

– Takie są prawa życia, matko. Dzieci opuszczają rodzinny dom, kiedy są już dorosłe. I będziecie mieć o jedno miejsce do spania więcej i mniej o jedną gębę do wyżywienia.

– Nie mów tak, chłopcze – rzekł Milan nabrzmiałym od łez głosem. Jak zwykle wieczorem siedzieli razem przy stole rozmawiając. Heike był o wiele starszy od pozostałych dzieci, zawsze traktowano go raczej jak jednego z dorosłych. – Mieliśmy nadzieję, że osiądziesz tutaj, w wiosce. Wybierzesz sobie dziewczynę…

Heike uśmiechnął się krzywo.

– To wcale nie najgorsze rozwiązanie, ale moim obowiązkiem jest wrócić do Skandynawii. Solve przejąć miał gospodarstwo w Norwegii, a jego siostra nic nie wie o tym, co się z nim stało. Nie mam zamiaru opowiadać szczegółowo o jego losach, ale przynajmniej powinna dowiedzieć się, że on nie żyje. Moje miejsce jest teraz przy moim rodzie. Gospodarstwo stoi być może opuszczone, bez właściciela. To moje dziedzictwo.

– Rozumiemy cię – powiedział Milan. – Ale twoje rodzeństwo będzie za tobą gorzko tęsknić. Cała wioska także! Dzieci, starcy…

– Jak sobie dasz radę w tak długiej podróży? – płakała Elena.

– Oczywiście dostaniesz ode mnie konia – rzekł Milan. – Tyle przynajmniej mogę dla ciebie zrobić.

– Nie o tym myślałam – załkała Elena. – Czy ludzie cię zrozumieją? Czy nie będą zważać jedynie na twój wygląd, nie dostrzegając wspaniałego wnętrza, które kryje się pod paskudną maską?

Heike uśmiechnął się.

– Myślałem już o tym, matko. Wiem, że nie jestem szczególnie urodziwy.

– To nie tylko to. Na pierwszy rzut oka nie wydajesz się ludzką istotą. Na tym polega twoje nieszczęście. Ogromna niesprawiedliwość losu.

– Nie troskaj się, matko – odparł Heike. – Mam przy sobie bardzo możnego obrońcę, wiecie o tym oboje.

Milan kiwnął głową.

– Tak, i dobrze o tym wiedzieć. I… Heike… nie chciałem przedtem o tym mówić, ale ty potrafisz o wiele więcej, prawda?

Heike zapatrzył się przed siebie.

– Tak. To prawda. Ale boję się wykorzystywać swe zdolności.

Teraz Elena utkwiła w nim wzrok.

– Drogie dziecko, tak wiele razy zastanawiałam się… Kiedy byłeś mały, śpiewałeś jakieś przedziwne zaklęcia, z których nie mogłam zrozumieć ani słowa. Później przestałeś je powtarzać. Dlaczego tak się stało i co one miały znaczyć?

– Noszę je w sobie – odpowiedział ze spokojnym uśmiechem. – Są we mnie, ale teraz pozostają nieme. – Roześmiał się. – Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co znaczą. Nie są w języku Solvego, ja też ich zupełnie nie rozumiem. Po prostu są.

– Pewnego dnia je zrozumiesz – orzekł Milan.

– Ja też tak sądzę. Jeden z moich przodków, nazywał się Ulvhedin, także znał podobne zaklęcia, które nie wiadomo skąd się brały. I jeszcze Hanna, ona żyła bardzo, bardzo dawno temu. Ulvhedin posłużył się nimi w walce ze złymi istotami, które wyszły z pogańskiej ziemi w kraju daleko stąd.

Elena zadrżała.

– Strasznie to brzmi. Cieszę się, że nie posłużyłeś się swymi zdolnościami tutaj, Heike. Nie spodobałoby się to sąsiadom.

Nadszedł dzień pożegnania. Ponieważ chwila była niezmiernie trudna dla wszystkich, nie będziemy się nad nią rozwodzić.

Wszyscy wiedzieli, że szanse, by mogli się zobaczyć jeszcze raz, są znikome. Droga Heikego do domu była daleka, poza tym chłopiec miał zamiar osiedlić się tam na stałe na dworze noszącym długą, zawiłą nazwę, której nie potrafili powtórzyć: Grastensholm.

Oblicza smutku bywają różne. Tego dnia objawił się jako łagodny, chmurny żal, lecz i wdzięczność, że los zetknął ze sobą Heikego i jego przybraną rodzinę. Że przeżyli wspólnie czternaście pięknych lat.

Kiedy Heike znalazł się na szczycie jednego ze wzgórz, otaczających wioskę, przystanął i odwrócił się. Długo spoglądał na garstkę domostw, których nigdy więcej miał już nie oglądać.

Potem skierował wzrok na las.

Tak jak oczekiwał, na jednym ze wzgórz pojawiła się tajemnicza postać. Jakże często w ciągu tych lat spotykał ją w lesie! Nigdy nie zamienili ani słowa, bo przecież nie da się rozmawiać z cieniem.

Ale teraz Heike szepnął stojącemu daleko Wędrowcowi w Mroku:

– Do zobaczenia!

Mroczna postać uniosła dłoń w geście pożegnania.

Było to jakby potwierdzenie.

Heike uśmiechnął się uspokojony i ruszył naprzód.

Opuszczając Słowenię popełnił jeden wielki błąd. W jego pamięci długa podróż z Wiednia do Salzburga, która miała miejsce tak dawno temu, jawiła się jako ciągła wędrówka na zachód, w stronę gdzie słońce znika za horyzontem.

Jak mógł pięciolatek, przez cały czas zamknięty w ukrytej w powozie klatce, zauważyć, że posuwają się także na południe? A w Planinie nic nie wiedziano o świecie.

Pomyłka ta okazała się fatalna w skutkach dla Heikego. Wkrótce bowiem przekonał się, że nikogo nie może spytać o drogę. Ludzie na jego widok przerażeni odskakiwali w tył, a potem uciekali w popłochu.

Dlatego jechał teraz na koniu, którego podarował mu Milan, kierując się prosto na wschód. Minął Zagrzeb i węgierski Segedyn, a po długim miesiącu wędrówki przekroczył dolinę Maruszy i znalazł się w Siedmiogrodzie. Posuwał się śladem dwóch Francuzów, zapuszczając się zbyt daleko na wschód.

Kiedy lato z wolna zaczynało przeradzać się w jesień, znalazł się na przełęczy, którą zamykał straszny, chory las…

Ale wtedy nie był już sam.

Загрузка...