ROZDZIAŁ II

Yves przebudził się o świcie, odczuwając ból silniejszy niż kiedykolwiek. Że też atak musiał przyjść akurat w tym odciętym od świata miasteczku! Na pewno nie ma tu nikogo, kto by choć trochę znał się na leczeniu, a jeżeli już, to najwyżej jakiś znachor, który zajmuje się czarami.

Yves nie miał ochoty mieć do czynienia z kimś takim.

Czuł się na tyle źle, że musiał obudzić stryja. Przez cały ranek baron robił mu gorące okłady albo biegał, by opróżnić drewniane wiadro, które stało przy łóżku Yvesa.

Stryj nie był szczególnie zachwycony koniecznością wypełniania takich zadań.

Choroba bratanka budziła jego niepokój. Myśl o utracie towarzysza podróży stała się nagle nieznośna.

Obydwaj więc odetchnęli z wyraźną ulgą, gdy około pory obiadowej atak zaczął mijać.

Yves wycieńczony opadł na poduszki. Wargi miał pobielałe, głos słaby.

– Czuję, że to przechodzi, stryju. Ale nie sądzę, bym był w stanie iść z wizytą do dam.

– Nie, nie, rozumiem. Czy chcesz, bym został przy tobie?

– Tym razem atak już minął, ale gdy tylko dotrzemy do ludzi, muszę iść do lekarza. Szkoda jedynie… Tak bardzo chciałem zrobić coś dla tej udręczonej istoty, Nicoli. Czy mógłbyś, stryju, wybadać, jak się sprawy mają? A jeśli zorientujesz się, że dziewczynie dzieje się krzywda, to postaraj się zabrać ją z tego miasteczka!

Baron ukrył grymas zniecierpliwienia.

– Zobaczę, co się da zrobić – obiecał pospiesznie. – Nie rozumiem jedynie, gdzie też one mieszkają. Pozostaje tylko trzymać się drogi, a dotrę pewnie do jakiegoś domu lub kolejnej wioski.

– Nie wygląda na to, by za urwiskiem było szczególnie wiele miejsca – stwierdził Yves. – Czy zechcesz przeprosić damy w moim imieniu?

– Naturalnie! Spróbuj teraz zasnąć!

– To chyba nie będzie trudne.

Wkrótce okazało się, że miał rację. Sen nadszedł natychmiast, gdy tylko baron opuścił izbę.

Gdy się przebudził, było ciemno.

A właściwie nie tak całkiem ciemno. Niebo na wschodzie zaczęło się już rozjaśniać w oczekiwaniu na pojawienie się słońca.

Spałem niemal całą dobę, pomyślał przerażony Yves. Co powie na to stryj, na pewno jest rozgniewany.

Barona jednak nie było w łóżku, wydawało się, że od poprzedniej nocy nikt nie ruszał pościeli. Kamizelka, którą nosił na co dzień, i kordzik leżały na kapie, tam gdzie stryj je położył, zanim wyszedł.

Z podwórza dobiegał gwar, ludzie z karczmy przygotowywali się do nowego dnia. Yves szybko się zebrał. Z ulgą stwierdził, że ból w boku był teraz już tylko tępym pobolewaniem, i pospieszył do jadalni.

Żona karczmarza właśnie tam sprzątała.

Do diaska, że też nie znał tutejszego języka! A raczej że też oni nie znali francuskiego!

Dostrzegł także kilka dziewcząt zajętych pracą w kuchni i wynoszących pomyje. Na podwórzu podstarzały parobek ładował warzywa na wóz.

I znów uderzyło go niezwykłe zjawisko: było tu tak wiele kobiet i tak mało mężczyzn. A mężczyźni, których widział, to albo starcy, albo wręcz jeszcze dzieci lub też osobnicy wyjątkowo mało pociągający.

Gdyby nie owych kilku względnie młodych, choć z wyglądu odpychających, których widzieli na rynku w dniu, gdy przybyli do wioski, Yves sądziłby, że kraj niedawno był w stanie wojny i stracił w niej wszystkich mężczyzn w sile wieku.

Nieporadnie zaczął wypytywać karczmarkę o swego towarzysza.

Nie zrozumiała go.

– Mój stryj! Baron.

Wskazał obok siebie, jak gdyby chciał przedstawić niewidzialnego przyjaciela.

Kobieta tylko potrząsnęła głową i znów zabrała się za zamiatanie podłogi w jadalni.

Z kuchni wyszedł karczmarz i dość zrozumiale zapytał, czy Yves chce jeść.

Nie, pragnął tylko się dowiedzieć, gdzie jest baron.

– Aha – rozjaśnił się karczmarz.

Nastąpiła długa tyrada w owym niepojętym języku. Yvesowi udało się jednak wyłapać z niej kilka słów. Nic dziwnego, przecież rumuński i francuski należą do tej samej grupy języków romańskich.

Mężczyzna wskazał ręką na skalne urwisko. Ach tak, pomyślał Yves i podziękował. Najwyraźniej widzieli, jak stryj jechał tamtą drogą, lecz nie spostrzegli, by wracał.

Ale to było poprzedniego dnia! Baron miałby tam zostać przez pół dnia i całą noc, nic nie mówiąc o tym choremu Yvesowi?

Karczmarz powrócił do swoich zajęć, nie zwracając już na Yvesa uwagi. Dotknięty obojętnością gospodarza Francuz miał ochotę powiedzieć mu parę słów do słuchu, ale karczmarz zniknął już z pola jego widzenia, a zresztą gdyby nawet go odnalazł i wygarnął, co myśli o takim lekceważeniu, i tak przecież nie zostałby zrozumiany.

Yves był poruszony. Czy trafił do jakiegoś przeklętego gniazda złoczyńców, napadających na swoich gości i ograbiających ich z majątku? Czy oni…?

Nie, to Yves trzymał podróżną kasę. Schował ją w izbie sypialnej. Pospieszył na górę, by ją sprawdzić.

Leżała nie naruszona.

Osłabiony, lecz silny na tyle, by wyruszyć w drogę, wyjaśnił domownikom, że ma zamiar jechać w ślad za stryjem. Pokiwali tylko głowami, niemal nie odrywając się od swoich zajęć. Jedynie w oczach młodziutkiej dziewczyny dojrzał coś na kształt prośby. Prośby i ostrzeżenia?

Głupstwa! Jeśli nawet księżniczka albo stryj będą się gniewać, to co z tego? Yves musi przecież wykazać bodaj odrobinę zainteresowania losem starszego krewniaka!

A poza tym stryj powinien się wstydzić, że spędza czas nie wiadomo gdzie, prawdopodobnie na zabawie i przyjemnościach, nie poświęcając ani jednej myśli swemu biednemu, choremu bratankowi.

Yves nie chciał teraz nic jeść i wcale się tym nie przejmował. Jeśli zgłodnieje, z pewnością ugoszczą go tam, dokąd zmierzał. Księżniczce ani chybi świetnie się powodzi, sądząc po ponurym, co prawda, lecz jakże wytwornym ekwipażu.

Słońce zdążyło już wstać; ukośnie padające promienie rozjaśniały niewielki rynek. W świetle dnia miasteczko, utrzymane w dość staroświeckim stylu, jak zresztą większość osad tutaj w Siedmiogrodzie, wyglądało naprawdę ładnie. Nowe prądy mody późno docierały do odległej, ukrytej pośród gór doliny. Cały Siedmiogród, czy też, jak kto woli, Transylwania, leżał na rozległym płaskowyżu… Mon Dieu, jakież to skomplikowane: tak wiele nazw na to samo miejsce!

Z leżących po drugiej stronie łąk, na których się znalazł, unosiły się opary. Przeklęty las, jak go zwał w myślach, także był jakby spowity w chmury. Wstawała poranna mgła.

Nadchodził nowy, wilgotny, ciepły dzień.

Yves zmarnował całą poprzednią dobę. Nigdy dotąd mu się to nie zdarzyło, co oznaczało, że choroba osiągnęła poważne stadium. Dobrze byłoby jak najszybciej poradzić się lekarza!

Kręta droga pięła się w górę, do stóp urwiska. Przez dolinę leniwie płynął niewielki strumień. Yves miał teraz miasteczko za plecami.

Piękna to była okolica, to prawda, lecz zbyt zduszona, zbyt szczelnie otoczona ze wszystkich stron gęstwiną lasu, by przypaść Yvesowi do gustu. Tęsknił ogromnie za swym francuskim miastem, rządzonym teraz przez rewolucjonistów. Prawdopodobnie ich dwór także wpadł w ręce tych nędznych plebejuszy.

Nie, nie chciał myśleć o rewolucji, wspomnienia wywoływały rozdzierający ból. Zamierzali teraz rozpocząć nowe życie w Klużu albo Sybinie, z dala od łajdaków, którzy przepędzili francuską szlachtę.

Droga skręciła i za zakrętem wyłoniła się kolejna łąka. I na niej, wśród wysokich traw, pasł się wierzchowiec stryja! Doprawdy, jakaż pogodna to oznaka życia!

Koń zarżał radośnie. Bijąc kopytami rączo podbiegł, ucieszony z towarzystwa. Yves przemówił do zwierzęcia i przyjaźnie poklepał je po grzbiecie. Koń poczłapał za jego wierzchowcem.

U stóp urwiska droga gwałtownie skręciła. Yves zdumiony, ściągnął wodze.

Przed jego oczami wyrósł zamek! Zamek, którego poszukiwali! Twierdza Stregesti; bez wątpienia nosiła taką nazwę. Była to zdecydowanie bardziej twierdza aniżeli zamek, gdyż budowlę utrzymano w starym stylu: czworoboczna, bez nadmiernej liczby ozdób, wieżyczek, powiewających chorągwi i zwodzonych mostów.

Kiedy po raz pierwszy, ledwie kącikiem prawego oka, dostrzegł twierdzę, wydała mu się olbrzymią ruiną, wznoszącą się nad jego głową na szczycie stromizny. Było to jednak tylko pierwsze wrażenie. Gdy podniósł wzrok, zobaczył, że budowla w pełni nadawała się do zamieszkania. Stara, to prawda, zbudowana z grubo ciosanych kamiennych bloków, lecz dobrze utrzymana. Wielki portal zamykał drogę, którą jechał Yves, a liczne małe okienka w murze jakby zapraszały do środka. Piękne drzewa, najwyraźniej zasadzone ręką człowieka, rosły po obu stronach drogi na ostatnim jej odcinku, tworząc aleję wiodącą ku portalowi.

Przejechawszy końcowy fragment drogi, Yves zobaczył, jak niezwykły widok roztacza się z twierdzy. Pod jego stopami w tej części doliny znajdowało się małe jezioro, wokół którego dostrzegł resztki fundamentów – ślady po dawnej zabudowie. Może kiedyś przeniesiono stąd całe miasteczko, a może było znacznie większe niż obecnie… Musi wypytać o to damy.

Dzięki Bogu, że księżniczka zna francuski! Miał nadzieję, że młodziutka Nicola także włada jego ojczystym językiem. Wszystko stałoby się wówczas o wiele łatwiejsze. Choć naturalnie język miłości często obywa się bez słów…

Dużo myślał o Nicoli i o tym, co mógłby dla niej zrobić. Przede wszystkim musi wyrwać ją spod władzy pięknej, ale jakże apodyktycznej księżniczki.

Brama była ciężka, masywna, wykonana z pociemniałego dębu. Yves zsiadł z wierzchowca i puścił go wolno. Konie od razu znalazły dla siebie miejsce: łąkę, na której rosła soczysta trawa.

Yves podszedł do bramy i zastukał w ciężkie odrzwia.

Uderzenia w drewno rozniosły się głuchym echem wśród murów. Niemal od razu pojawił się kościsty woźnica i otworzył bramę. Bez słowa skłonił się przed Yvesem.

Co można rzec komuś, kto nie zna żadnego cywilizowanego języka? zastanawiał się młody Francuz.

– Mój stryj? Czy jest tutaj? I czy mogę złożyć damom wizytę?

Nie wiadomo, czy woźnica zrozumiał słowa młodzieńca, czy też nie, w każdym razie płynnym ruchem chudej dłoni zaprosił Yvesa do środka. Francuz podziękował skinieniem głowy i wszedł na niewielki dziedziniec otoczony budynkami.

Śliczne wykusze z oknami o małych szybkach tu i ówdzie ożywiały monotonię kamiennych murów. Yves dojrzał też nieduży balkon. Twierdza miała dwa poziomy; najbliżej bramy usytuowane były budynki, w których pewnie musiały się mieścić stajnie, kuchnia i pokoje służby. Woźnica wskazał Yvesowi drzwi znajdujące się dokładnie naprzeciwko portalu, prowadzące najwyraźniej do głównej części budowli.

Młodzieniec znalazł się w ciemnym hallu. Z początku niczego nie widział, gdyż przejście z jasności słonecznego dnia w mrok było zbyt gwałtowne. Ale woźnica szedł przed nim, wskazując mu drogę, i zaraz otworzył drzwi do wielkiej, utrzymanej w starodawnym stylu sali. Yvesowi nasunęło się na myśl określenie „sala rycerska”. Nie przestawał porównywać twierdzy ze swym jakże wygodnym domem we Francji i stwierdził po raz kolejny, że mieszkańcy tych okolic nie nadążają za modą.

Ale przecież nie wolno mu było zapominać, że znalazł się w barbarzyńskim kraju!

Dla Yvesa wszystko, co nie francuskie, równało się barbarzyństwu.

W drzwiach prowadzących do sąsiedniego pomieszczenia ukazała się księżniczka Feodora i rozpromieniona wyciągnęła ku niemu ręce.

– Ach, monsieur Yves, czy nic już wam nie dolega? Słyszałam od waszego stryja, że chorowaliście.

– To prawda, łaskawa pani – odparł Yves i ucałował jej dłoń. – A jak wy się czujecie?

– Dziękuję, wyśmienicie.

– Mój stryj…? Czy nadal przebywa tutaj? – zapytał uprzejmie Yves.

Księżniczka Feadora wybuchnęła dźwięcznym śmiechem.

– O, z waszego stryja ranny ptaszek! Musicie wybaczyć jemu i nam, Yvesie, lecz tak długo zasiedzieliśmy się wieczorem, zagłębieni w rozmowie, iż nie było sensu, by baron wracał do gospody. Dla mnie i dla Nicoli to wyjątkowe przeżycie: spotkać tak wykształconą i kulturalną osobę. Bardzo jesteśmy spragnione kultury. A więc, gdy tylko zaświtał nowy dzień, wasz stryj wstał promienny jak skowronek i uparł się, by obejrzeć nasze wielkie tereny łowieckie, rozciągające się wokół jeziora. Nie, nie kryją one w sobie żadnego niebezpieczeństwa, tu w dolinie bowiem nie ma żadnej dzikiej zwierzyny, można ją natomiast spotkać w otaczających lasy górach. Powiedział, że wróci za godzinę, licząc od teraz, i wtedy zje z nami skromne śniadanie. Gdybyście wy nie przyszli tutaj, udałby się, rzecz jasna, do karczmy, by was doglądać. Ale po prawdzie nie niepokoił się tak bardzo waszym stanem; kiedy wychodził, czuliście się już o wiele lepiej, prawda?

– Owszem. A zatem spodziewaliście się mnie?

– O, tak. Nicola!

Skierowała okrzyk w stronę komnaty, z której wyszła. Natychmiast też pojawiła się nieśmiała dziewczyna i skłoniła przed Yvesem, który ucałował także i jej dłoń. Zwrócił uwagę, że Nicola drży.

Księżniczka Feodora zaproponowała tonem nie znoszącym sprzeciwu:

– Może dotrzymasz towarzystwa panu Yvesowi, podczas gdy ja pójdę wydać polecenia o dodatkowym nakryciu do śniadania?

– Oczywiście – szepnęła dziewczyna.

Była jeszcze bardziej zachwycająca, niż ją zapamiętał. Poprosiła, by usiadł na pokrytej aksamitem ławie pod oknem, przysłoniętym kotarami.

Po krótkiej chwili Yves zagadnął:

– Czy mówicie po francusku?

Skinęła głową, śląc pełne lęku spojrzenie za ciotką, czy też kim była księżniczka w stosunku do młodej dziewczyny.

Yves przyglądał się Nicoli ukradkiem. Widać było wyraźnie, że jest ona dzieckiem dręczonym rozmaitymi troskami, bez przerwy bowiem ogryzała i tak już ogryzione paznokcie. Zresztą niewłaściwe było używanie w stosunku do niej określenia „dziecko”, z pewnością skończyła już dwadzieścia lat, lecz jakże często się zdarza, że dziewczęta wychowywane tak surowo zatrzymują się w rozwoju gdzieś na progu dzieciństwa.

Yves nie przestawał się zastanawiać, dlaczego dziewczyna tak lęka się swej kuzynki, księżniczki.

Nicola była bardzo pociągającą młodą panną. Miała nieco wystające zęby, akurat na tyle, by usta układały się w słodką podkówkę, co sprawiało nad wyraz czarujące wrażenie. Oczy miała wielkie, ciemnobrązowe, a włosy czesane z przedziałkiem, lśniąco czarne i z pewnością bardzo długie. Teraz splecione były w ciężki węzeł na karku, dokładnie taki sam, jaki nosiła jej kuzynka.

Poza tym jednak bardzo różniły się od siebie. Jak księżniczka Feodora była władcza i pewna siebie, tak Nicola nieśmiała i wystraszona. Yves odczuł przemożną chęć, by przygarnąć ją do serca, utulić i zapewnić, że już na zawsze będzie jej strzegł.

Nigdy dotąd nie spotkał dziewczyny, która w tak bezpośredni sposób poruszyłaby jego uczucia.

– Tu… tutaj jest bardzo pięknie – zaczął.

Uśmiechnęła się słodko, poczuł, że za ten uśmiech mógłby oddać życie. Spłynęło na niego przeświadczenie, że właśnie dlatego księżniczka Feodora tak surowo traktowała Nicolę: widziała w dziewczynie swą rywalkę. Niczym Śnieżka i zła królowa?

Takich wyroków nie można jednak wydawać, znając osobę ledwie kilka minut. Yves zawstydził się przed samym sobą.

Woskowe świece płonące w srebrnych kandelabrach oświetlały pomieszczenie, do którego nie docierał blask słońca, powstrzymywany przez zaciągnięte zasłony.

Komnata, w której siedzieli, była ponura. Ściany nie zostały wykonane z kamienia, lecz z grubych drewnianych bali. Pokrywały je rustykalne gobeliny. Pomieszczenie umeblowano sprzętami utrzymanymi w starym wiejskim stylu, jak zresztą można się było tego spodziewać tutaj, w górskim pustkowiu Siedmiogrodu. Stoły i ławy wyciosane zostały z niezwykle grubych desek. Na podłodze z bali tak szerokich, że trudno sobie wyobrazić, jak ogromne musiały być drzewa, z których je zrobiono, leżały skóry. Yvesa zdumiało zatęchłe powietrze w komnacie. Chociaż nic to pewnie dziwnego w kamiennej twierdzy. Miał wrażenie, że wyczuwa wilgoć, spływającą kroplami po kamiennych murach, ukrytych za gobelinami i drewnianymi belkami. Z pewnością niezdrowo jest mieszkać tu przez dłuższy czas, pomyślał.

Znów ogarnęło go pragnienie, by zabrać stąd dziewczynę…

Nie był w stanie oderwać od niej oczu. Miała taką cudowną szyję, co podkreślał jeszcze ciężki węzeł włosów.

Długą, łagodnie wygiętą, pełną gracji szyję, o skórze tak gładkiej, że chciało się ją pieścić, poczuć pod palcami. Od tej szyi biła nieprawdopodobna zmysłowość, choć należała ona przecież do tak skromnego młodego stworzenia.

Nicola ubrana była w sposób dalece odbiegający od najświeższej mody, jaką Yves znał z Paryża. Suknia z pewnością utrzymana była w tonie strojów odpowiednich dla wyższych sfer tej części krainy, dostojna, w nieco staroświeckim stylu. Spodnia suknia z ciemnego złotogłowiu, a na niej kaftan czy sarafan, jak zwano owe proste, do stóp sięgające wierzchnie szaty bez rękawów. Myliły mu się te nazwy, a po prawdzie też niewiele go obchodziły. Strój w każdym razie nie krył, że Nicola ma wyjątkowo piękne ciało, drażniące zmysły i niewinne zarazem.

– Panno Nicolo… – zaczął mówić, jąkając się z przejęcia. – Czy wiele świata widzieliście?

– Nie! Nic poza tą doliną.

– Och – szepnął Yves. – Tak bardzo chciałbym pokazać wam wszystkie cuda, jakie na nim istnieją…

Pochyliła się w przód, a w jej oczach zapłonęła nagle gorąca tęsknota.

– A więc zabierzcie mnie ze sobą! Nie odjeżdżajcie beze mnie! Tak bardzo proszę, żyję tutaj jak w więzieniu, ja…

Wystraszona rozejrzała się dokoła, jakby obawiając się, że ściany mają uszy. Potem szepnęła:

– Moja ciotka… Właściwie nie jest moją ciotką, lecz znacznie dalszą krewną, ale tak ją nazywam. Ona mnie pilnuje! Nie wolno mi niczego robić! Tak bardzo chciałabym się stąd wydostać!

Yves poczuł, jak nagły strach pełznie mu wzdłuż kręgosłupa. W głosie i panicznym lęku, bijącym z oczu dziewczyny, było coś, co sprawiało, że wyczuwał niebezpieczeństwo. Mimo wszystko jednak powiedział:

– Ale wasza ciotka wydała mi się taka życzliwa?

– Ona jest niebezpieczna – szepnęła Nicola. – Potrafi…

– No, co takiego? – dopytywał się Yves, gdy głos dziewczyny jakby zamarł.

– Nie, nic. O tym nie powinno się głośno mówić.

– Czarować? – podsunął z wesołym uśmiechem.

Nicola jednak potraktowała jego słowa poważnie.

– Ciii… – szepnęła, kładąc palec na ustach i z przerażeniem rozglądając się dokoła. – Ja nic nie mówiłam! Bardzo proszę!

– Będę milczał jak grób. Ale wy, panienko, nie możecie tu zostać…

– Tak, teraz, kiedy was spotkałam, nie wytrzymam tutaj ani jednego dnia dłużej! Musimy…

Urwała nagle na widok nadchodzącej księżniczki Feodory. Yves natychmiast poderwał się z miejsca.

– Śniadanie czeka w jadalni, dzieci – zwróciła się księżniczka do młodych. – Choć może nie należałoby nazywać tego posiłku śniadaniem, pora wszak już tak późna.

– Mój stryj…? – zaczął Yves.

Księżniczka uniosła dłoń.

– Nie lękajcie się, proszę. Tak łatwo tutaj zapatrzeć się w uroki natury. Bywali tu goście, którzy krążyli po okolicy przez dwa dni tylko dlatego, że po prostu nie byli w stanie oderwać się od tego cudownego lasu.

Cudownego? powtórzył w myślach Yves, drżąc na samo wspomnienie gąszczu, przez który przejeżdżali. Wciąż miał w pamięci to wrażenie śmierci i zagłady… Wokół twierdzy rósł podobny las. Przedziwny, zarośnięty, z wilgocią skapującą z gałęzi drzew, otaczał całą dolinę, tworząc jakby ochronny mur wokół niej.

Yvesowi ten las wcale się nie spodobał i nie potrafił zrozumieć, czemu stryj tak nagle miałby się nim zachwycić.

Yves pospieszył za damami do jadalni, nie przestając troskać się o barona. Najchętniej wyprawiłby się na poszukiwania, i to od razu, ani chwili nie zwlekając! Ale może stryj powrócił już do karczmy? Ta myśl nieco go uspokoiła.

Księżniczka odwróciła się ku Yvesowi, a jemu, ostrzeżonemu już słowami Nicoli, wydało się, że jej czarne oczy skrywają tajemnice uroków i zaklęć. Ale nie wolno mi być tak niesprawiedliwym, pomyślał. Nie można osądzać ludzi, nie mając ku temu żadnych podstaw!

Księżniczka odezwała się łagodnym, lecz znać nawykłym do wydawania rozkazów głosem:

– Poleciłam służącym, by nakryli do stołu i później już nie zakłócali naszego spokoju. Nie chcemy, by nam przeszkadzano teraz, gdy mamy takich dostojnych, kulturalnych gości.

Mruknął, że to, zbyt łaskawie powiedziane, choć właściwie w pełni się z nią zgadzał. Stryj i on byli z pewnością nadzwyczaj kulturalni, zwłaszcza w tej barbarzyńskiej części Europy.

Kiedy szedł za księżniczką Feodorą, zwrócił uwagę na to, że jej wysoko ułożone włosy muszą być jeszcze dłuższe niż włosy Nicoli. Czarne, niezwykle lśniące, przywiodły mu na myśl kruki krążące nad ich głowami i trzepoczące czarnymi skrzydłami. Księżniczka nosiła podobny strój jak Nicola, różniący się tylko kolorami, lecz równie ciemny i tajemniczo powabny.

Czary, powiedziała Nicola czy też raczej on sam to powiedział.

No cóż, to wcale nie takie bezsensowne. Księżniczka Feodora sprawiała wrażenie osoby, która niejedno potrafi.

Stół do śniadania gustownie nakryto, na posiłek składały się dania pochodzące z doliny: warzywa, mięso, ryby. Ale Yves, który nawet w domu był ogromnie wymagający i wybredny, uważał, że wszystko smakuje jak siano. To z pewnością niepokój o stryja sprawiał, że nie mógł się w niczym rozsmakować. Bezustannie myślał też o Nicoli. Przez cały czas! W jaki sposób zabrać ją ze sobą, gdy będą stąd odjeżdżać? Jasne było, że księżniczka nie może o niczym wiedzieć. Wydawała się, jak ostrzegła Nicola, prawdziwie niebezpieczna. Czarne oczy, w których czaiły się błyskawice, głos, który w jednej chwili był łagodny, przymilny, by zaraz zmienić się w kamień. I ta straszliwa ostrość we wzroku, za każdym razem gdy spoglądała na Nicolę! Niemal jak nienawiść!

Dlaczego? Yves nie musiał wcale mieć zbyt wielkiego mniemania o sobie, by zauważyć, że Feodora pragnie wzbudzić jego zainteresowanie jako mężczyzny. Innymi słowy, między dwiema kobietami toczyła się walka o jego względy!

Choć, oczywiście, Nicola nie walczyła. Nie musiała. I tak był nią całkowicie zauroczony. Poza tym w jej nieśmiałej, cnotliwej, dziewczęcej naturze nie leżało narzucanie się mężczyźnie.

Natomiast księżniczka Feodora! Jedyne, co przemawiało przeciw niej, to wiek. Yves był co prawda o kilka lat od niej młodszy, lecz nie na tyle, by w innych okolicznościach bez skrupułów nie nawiązać z nią flirtu. Była wszak olśniewająco piękną kobietą, promieniującą silną zmysłowością.

On jednak już dokonał wyboru. Nicola albo żadna!

Dlatego miękka dłoń starszej kobiety, spoczywająca na jego ramieniu, jej wiele mówiące spojrzenie i wyraźne zaproszenia nieco go zawstydzały. Chociaż z drugiej strony dumny był jak paw z okazywanego mu przez Feodorę podziwu, bo prawdę mówiąc Yves miał dość wysokie mniemanie o sobie.

A może tak obydwie? Księżniczka taka pociągająca…

Och, nie, nie, o czymże to on myśli? Nicola była przecież dla niego wszystkim, a ponadto przypuszczał, że stryj wybrał już starszą z dam dla siebie.

Dlaczego stryj nie nadchodził?

Yves zaczął wypytywać o ruiny nad jeziorem leżącym u stóp twierdzy.

Tak, potwierdziła księżniczka. Snuł właściwe przypuszczenia. Kiedyś ta właśnie dolina stanowiła centrum regionu, tu, w tej twierdzy, wojewoda miał swą siedzibę. Ale na dolinę spadło nieszczęście…

– Zaraza? – zapytał Yves.

– Hm, w pewnym sensie – dość niejasno odparła Feodora. – Mieszkańcy miasteczka wymarli – mówiła dalej – a nieliczni, którzy zdołali przeżyć, przenieśli się do drugiej jego części. Tej, którą poznaliście, tam gdzie mieści się gospoda. Nicola i ja jesteśmy ostatnimi potomkami dumnego rodu wojewody i nie chcemy opuszczać Stregesti.

No cóż, pomyślał Yves. To ty nie chcesz stąd odejść. Ale Nicola…? Czy kiedykolwiek pytałaś ją o zdanie?

– Miasteczko musiało wymrzeć już dawno temu – zauważył Yves. – Widziałem, że las wdziera się pomiędzy fundamenty zniszczonych domów, a bluszcz obrósł welonem ruiny.

– Tak, to już dawno temu – odparła Feodora łagodnie.

Yves nie powiedział głośno tego, co ciążyło mu na sercu: że las usiłuje wedrzeć się także do twierdzy. Niczym groźba czai się pod murami, gotów w każdej chwili pochłonąć je i zdusić w swych zielonych objęciach.

Przypuszczał, że z daleka twierdza musi wywierać odpychające wrażenie: niezgrabna, czworokątna wieża, blanki z szeregiem otworów strzelniczych, wieńczące kamienne mury, wyłaniające się z lasu, który zdawał się żyć własnym życiem.

Ale wewnątrz była piękna. Ponura, przytłaczająca, lecz piękna.

Po posiłku damy zabrały go na zwiedzanie twierdzy, prawdopodobnie by odwieść jego myśli od ciągłej nieobecności stryja.

Stali w komnacie oświetlonej kandelabrami i rozmawiali. Yves czuł się oszołomiony kobiecością emanującą od obu dam. Od księżniczki promieniował czysty erotyzm, Nicola sprawiała wrażenie bardziej przytłumionej.

– A więc tędy nie da się dojechać do Sybina? – zapytał Yves wskazując wzdłuż doliny ku wschodowi. W każdym razie sądził, że tam właśnie ciągnie się dolina; na tę stronę nie wychodziły żadne okna. – Musimy wrócić do gospody i jechać tą samą drogą, którą przybyliśmy?

Księżniczka Feodora utkwiła w nim swe wyraziste oczy. Spoglądając prosto w nie czuł zawrót głowy.

– Oczywiście, da się tędy przejechać! Jest tu stara, zarośnięta droga. Przypominam sobie teraz, że wasz stryj, baron, pytał dokładnie o to samo. Nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby starał się odszukać tę drogę i dlatego tak się spóźnia.

– Ale to może być dla niego niebezpieczne!

– Skądże, na pewno nie! Widzieliście nasze owce w dolinie, prawda? Jak spokojnie i bezpiecznie się pasły! Wierzcie mi, gdyby w okolicy pojawiły się drapieżniki, owce od razu szukałyby schronienia tutaj w domu, w twierdzy.

Yves nie chciał głośno przyznać się do tego, ale przeraziły go jego własne myśli. Wcale nie brał pod uwagę drapieżników.

Chodziło mu o las.

Mijali kolejne piękne komnaty, a księżniczka nie przestawała opowiadać i wyjaśniać. Yves poznał całą historię twierdzy.

Zwrócił jednak uwagę, że choć szczodrze pokazywała mu wszystko, co miało jakąkolwiek wartość historyczną, a było tego niemało, to starannie omijała jedną komnatę, mimo że wielokrotnie przechodzili obok wiodących do niej ciemnych rzeźbionych drzwi. Z tej właśnie komnaty wyszły księżniczka i Nicola, by powitać Yvesa. I jeśli się nie mylił, w głębi za owymi drzwiami musiało znajdować się jeszcze jedno pomieszczenie, a może nawet było ich więcej? Prawdopodobnie sypialnie dam. Doskonale rozumiał, że nie wypadało pokazywać mężczyźnie prywatnych komnat.

Wiele się jednak dowiedział o twierdzy i zagmatwanej historii kraju. Niegdyś Stregesti było bardzo ważnym punktem strategicznym, broniła kraju przed zajęciem go przez napierające obce ludy. Teraz dolina przestała już mieć tak ogromne militarne znaczenie. Turcy wciąż jednak nie byli daleko, władali Wołoszczyzną, ledwie kilka dolin stąd.

W twierdzy znajdowały się niezwykłe wprost drogocenności. Yves obejrzał koronę ojca Feodory, piastującego urząd wojewody tej części krainy. Księżniczka pokazała mu też szablę, której używał podczas bitwy i którą obciął głowę piętnastu wrogom. Yves z bardzo umiarkowanym podziwem potraktował chłód, z jakim mu to relacjonowała.

Większe poruszenie wykazała opowiadając legendę o Anciol, młodziutkiej pannie młodej z dawnych czasów. Pokazała mu też suknię ślubną, która nadal wisiała na wieszaku. Suknia, choć teraz tknięta zębem czasu i cienka jak pajęczyna, była prawdziwym dziełem sztuki z brokatu i złotogłowiu, zdobiona koronkami i szlachetnymi kamieniami.

– Nigdy nie została założona – rzekła Feodora ze smutkiem w głosie. – Anciol na próżno czekała na pana młodego. W dniu ślubu porzucił ją dla innej kobiety. Przez tydzień leżała jak rażona gromem, cierpiąc nieznośny wstyd. A potem podniosła się z łoża i rzuciła ze skały w przepaść.

Feodora przeszła dalej i zatrzymała się przy ogromnym stole. Teraz się uśmiechała.

– Zauważyliście te znaki na stole? To ślady Dzikiego Bogdana, również jednego z moich przodków; on także był wojewodą. Wjechał do tej sali na koniu podczas wielkiej uczty, na której mieli się pojednać jego wrogowie. A kiedy wszyscy zebrani siedzieli przy tym właśnie stole, objedzeni i pijani, wjechał konno na stół i wielu powalił. Ci, którzy usiłowali uciec, zostali pojmani przez jego wiernych wojowników i powieszeni za nogi. Wisieli w palących promieniach słońca tak długo, aż pomarli. Za bramą ciągle jeszcze można znaleźć ślady miejsc, w których wbito słupy…

Yves uznał, że opowieści księżniczki stały się makabryczne, zwłaszcza że w jej oczach pojawił się błysk zadowolenia.

Nicola nie odzywała się ani słowem, wydawało się, że źle się w tym wszystkim czuje. Jej wzrok często szukał oczu Yvesa. Młodzieniec uśmiechał się do niej, a w uśmiechu tym tkwiła obietnica, że zabierze ją z niewoli w Stregesti.

Wszedł wychudzony woźnica i mruknął coś do Feodory. Księżniczka rozjaśniła się i odwróciła do Yvesa.

– Jak dobrze! Wasz stryj przekazał właśnie wiadomość że powrócił do gospody. Ponieważ był śmiertelnie zmęczony, po prostu położył się spać. Przesyła pozdrowienia i mówi, że czuje się dobrze. Spodziewa się was jutro rano, jest bowiem przekonany, że rozmowa z nami zainteresuje was na tyle, że przeciągnie się i na wieczór.

Yves wcale nie był tego taki pewien. Dość już miał krwawych opowieści związanych z historią twierdzy, którymi tak hojnie raczyła go Feodora. Pragnął jednak zostać, choć zupełnie z innych powodów. Być może nadarzy się sposobność, by mógł zabrać Nicolę ze sobą.

Uradowała go wiadomość, że stryj jest bezpieczny.

– Wasz stryj powiedział, że macie zamiar wyruszyć w dalszą drogę już jutro rano. Och, jakże będzie nam was brakowało! Rozumiem jednak, że nie możemy was zatrzymywać.

Yves uśmiechnął się przepraszająco i rozłożył ręce.

– To prawda, musimy jechać dalej – stwierdził nie bez ulgi. – Ale muszę przyznać, że ta nieoczekiwana przerwa w podróży okazała się nadzwyczaj przyjemna!

Późnym popołudniem wreszcie nadarzyła się okazja, by porozmawiać z Nicolą w cztery oczy. Ciotka otaczała ją bardzo surowym nadzorem, jakby wciąż o coś podejrzewając.

Młodzi odbyli szybką, prowadzoną podnieconym szeptem rozmowę. Po krótkiej naradzie ustalili, że Nicola późnym wieczorem wślizgnie się do jego komnaty i tam zaczeka, aż o szarym cichym świcie, kiedy wszyscy śpią, będą mogli się wymknąć.

– Ale będziemy musieli zachowywać się w waszej komnacie bardzo cicho – szepnęła Nicola. – Księżniczka Feodora sypia obok i maże wejść w każdej chwili, jeśli nie zabarykadujemy drzwi. Ona ma wiele metod.

Ta informacja sprawiła, że Yves przeraził się nie na żarty, wiedział bowiem, że Feodora ma na niego chrapkę.

Możliwe, że będzie chciała odwiedzić go w wiadomej sprawie.

– Czy nie moglibyśmy zaczekać w waszej komnacie? – zapytał.

– Och, nie – szepnęła przerażona. – Nie przejdziecie tam pozostając niezauważonym. Bądźcie spokojny, ja przyjdę!

I będziemy mieć dla siebie całą, calutką noc, pomyślał Yves zachwycony. Nie mam zamiaru zmarnować tego czasu.

Nad doliną łagodnie zapadał zmierzch, otulając ją welonem tajemnicy. Biedny Yves, niczego się nie spodziewając, z niecierpliwością wyglądał księżyca. Nie zdawał sobie sprawy, co oznacza spędzenie nocy w twierdzy Stregesti…

Загрузка...