ROZDZIAŁ XII

Kiedy Heike wyszedł na łąkę po drugiej stronie urwiska, chmury odsłoniły księżyc i oświetlona jego blaskiem twierdza wynurzyła się z ohydnego lasu niczym odwieczna groźba.

Objawiła mu się tak samo jak wszystkim innym, ani trochę nie przypominała porannej wizji. Teraz Heike musiał postrzegać ją właśnie w ten sposób, inaczej nigdy nie odnalazłby Petera.

Zatrzymał się na chwilę, zbierając siły i odwagę. Czuł się jak zagubione dziecko, bojące się ciemności.

Ale troska o Petera, który znajdował się tam, na górze, być może jeszcze żywy, dodała mu sił.

Szedł naprzód, a kłębiące się myśli wciąż nie dawały mu spokoju. Czuł, że jest coś, o czym powinien pamiętać. Jakieś ulotne wrażenie, które nawiedziło go na cmentarzu… Instynkt podpowiadał mu, że jest bardziej istotne, niż mu się to zrazu wydało. I jeszcze słowa Zeno, które nie wiedzieć czemu tak go zdumiały…

Nie mógł sobie jednak nic przypomnieć. Był pewien jedynie, że to ważne, ale jak do tego dojść?

Grzebał w zakamarkach pamięci, ale nic z nich nie wydobył. W końcu zrezygnował.

W miarę zbliżania się do twierdzy jego kroki stawały się wolniejsze. Wmawiał sobie, że to droga prowadząca pod górę odbiera mu siły. Na próżno jednak starał się oszukać samego siebie.

– Pomóż mi, Tengelu – szeptał. – Tengelu, Sol, Marze, wesprzyjcie mnie! Chyba rozumiecie, że niełatwo jest znaleźć wyjście z takiej sytuacji komuś, kto wcześniej nie wypróbował swoich mocy.

I wtedy zorientował się, że w tej wędrówce pod górę ku czarnej, rozdziawionej paszczy bramy nie jest już sam. Słyszał nawet odgłos kroków. Odróżniał ciężkie stąpanie dwóch mężczyzn i lekkie, kobiece. Wszyscy w miękkich trzewikach… Heike uśmiechnął się do siebie. No, księżniczko, już możesz sobie ostrzyć pazury! To dopiero będzie walka!

Pierwszą przeszkodę stanowiła brama. W jaki sposób ją pokonać?

Kiedy rano wraz z księżniczką i Nicolą zwiedzali twierdzę, nie pokazano im części, w której mieściły się pokoje służby. Heike nie wiedział więc, gdzie mieszka woźnica – odźwierny.

Uprzytomnił sobie, że nie widział żadnego innego służącego.

Teraz głębiej się nad tym zastanowił. Gdzie są konie, ciągnące ów upiorny powóz? Wszak konie to żywe istoty. Ale rankiem ani ich nie widział, ani nie słyszał.

Rankiem? A gdzie właściwie podziało się przedpołudnie, południe i popołudnie? Poszedł do twierdzy rano, by sprowadzić Petera, i to mu się udało. Ale… kiedy wyszli z zamczyska, słońce dawno już minęło zenit i chyliło się nad horyzontem. Dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę.

Jeszcze jedna czarodziejska sztuczka, to jasne. Przez moment przeraził się, że w trakcie ich „krótkiego” pobytu w twierdzy mogły upłynąć lata, ale nie, Mira i Zeno powiedzieliby coś o tym. No i były przecież konie, które wciąż pasły się na łące.

Wiedział, że żadne z trojga jego towarzyszy nie będzie w stanie otworzyć bramy, z tym musi poradzić sobie sam.

Brama, jak zresztą było do przewidzenia, okazała się zamknięta, a przecież nie mógł zapukać! Trzeba zachować ostrożność. Wszak licho nie śpi! Czy nie tak się mówi? Ale jedna zamknięta brama nie mogła pokrzyżować planów Heikego. Poczekał, aż księżyc schowa się za wielką chmurą, i podjął wspinaczkę pod górę ku dwóm nierównym, wystającym z muru kamieniom niedaleko bramy.

Był młody, silny i wytrzymały, na razie więc wszystko szło gładko.

Ale mur był wysoki. W tym miejscu zdawał się sięgać nieba. No cóż, musiał wspinać się wyżej z nadzieją, że nie spadnie.

Księżyc wyłaniał się zza chmur i znów zachodził, niewielką niosąc pomoc Heikemu. Najwyraźniej zawarł pakt z księżniczką, bo gdy tylko Heike znalazł w murze szczelinę lub wystający kant, którego mógł się uchwycić i posunąć choć trochę dalej, znikał. Heike musiał czekać, aż spoza chmury wychyli się choć jego rąbek. Powtarzało się to po wielekroć, utrudniało wspinaczkę i pochłaniało wiele sił.

Raz wydawało mu się, że utknął w martwym punkcie, zawieszony nad ziemią, bez możliwości posuwania się w górę. Przemieścił się jednak nieco w bok i szczęśliwie otworzyły się przed nim nowe drogi.

Nareszcie dłoń Heikego dosięgła górnej krawędzi muru i mógł wciągnąć się na sam szczyt.

Znalazł się teraz na zębatym zwieńczeniu murów wśród blanków, za którymi rozpościerał się dach twierdzy, okrążający otwarty dziedziniec. A więc wspiął się tu niepotrzebnie!

I co dalej?

Co robić? Gdzie szukać Petera?

I, najważniejsze, gdzie znajduje się księżniczka?

Heike wytężał słuch.

Jeśli miał nadzieję usłyszeć rozmowy lub też inne dźwięki, które by oznaczały, że żyją tu ludzie, czekało go rozczarowanie. Do jego uszu doszły natomiast bardziej przerażające odgłosy: przytłumione głuche bulgotanie zmieszane z żałosnym, przepojonym skargą tajemniczym szelestem, jakby węże przekradały się przez zgniłe listowie.

Takie same odgłosy, jakie wydawały korzenie, które porąbał na cmentarzu!

Zimny dreszcz wstrząsnął ciałem Heikego, gdy pojął prawdę.

Księżniczka rzuciła zaklęcie na wszystkich, widzieli więc twierdzę taką, jaką była teraz. Ale poprzez moc uroku przedzierały się dźwięki identyczne jak w wizji, która nawiedziła go rano – dźwięki z prawdziwej Cetatea de Strega.

Gdy Heike to zrozumiał, poczuł, że nagle posiadł moc spojrzenia na przestrzał przez mury twierdzy. Nie na długo i niezbyt wyraźnie, ale widział, i dziwnym zrządzeniem losu patrzył prosto w miejsce, w którym znajdował się Peter. Peter i Nicola.

Obraz zniknął błyskawicznie. Czarownica wygrała z potomkiem Ludzi Lodu. On przecież był tak niedoświadczony, taki młody, ale wewnętrzny głos podpowiadał mu, że tej nocy jego siły rozkwitną w pełni – tajemne moce kolejnego dotkniętego w rodzie.

To przekonanie dodało mu otuchy. W walce, którą miał dzisiaj stoczyć, dziedzictwo mogło okazać się zbawienne.

– Ach, Peterze, mój biedny przyjacielu – szepnął. – W coś ty się wplątał?

Peter pogrążony był we śnie, tyle Heike zdążył zauważyć. Spał, obejmując prześliczną Nicolę, ale niebezpieczeństwo czyhało. Heike wyczuł je raczej niż zobaczył, na razie bowiem niczego konkretnego nie dostrzegał.

Było mu przykro, że musi przerwać tę idyllę, ale jeśli miał uratować czyjeś życie, nie było innego wyjścia. Wiedział teraz, w której komnacie przebywa Peter. Ostrożnie przesuwał się wzdłuż dachu, aż natrafił na otwarte okno, wychodzące na dziedziniec. Opuścił się w dół i stanął na krawędzi okna. Wsunął stopy do środka.

Jeśli czarownica pociągnie mnie teraz za nogi, zacznę wrzeszczeć, pomyślał Heike, pragnąc żartem zagłuszyć lęk. Nic takiego jednak się nie stało. Wślizgnął się przez wąski otwór do niskiego pomieszczenia na piętrze, którego rano nie zwiedzali.

Była to najwyraźniej nie używana kondygnacja, przypominająca raczej strych w zwykłych domach. Heike odnalazł schody i zebrał się na odwagę, by zejść w dół. Odruchowo sięgnął ręką do piersi, by sprawdzić, czy mandragora jest na swoim miejscu, ale oczywiście dłoń trafiła na pustkę.

Ruch ten jednak przywołał wspomnienie. Przypomniał sobie nagle uczucie, jakie spłynęło nań na cmentarzu, nagłe wrażenie spokoju i… czyjejś wdzięczności? A potem w uszach zadźwięczały mu słowa Zeno: „Wszyscy się tacy stają”.

– Ach! – jęknął Heike, tłumiąc okrzyk dłonią przyciśniętą do ust. – Ach, Peterze, Peterze!

Jakimż durniem się okazałem, że też wcześniej nie zrozumiałem prawdy!

W jaki sposób teraz uratuję Petera?

– Tengelu! Sol! Marze! Pomóżcie mi, nigdy sobie z tym nie poradzę – wyrwało mu się z głębi duszy.

Lekkie, jakby szydercze klepnięcie w ramię poderwało go do przodu. Zrozumiał, że to Sol.

Znalazł się w pobliżu galerii. W zimnym niebieskim świetle księżyca oczy z portretów śledziły każdy jego krok, gdy jak kot przemykał się korytarzem. Musiał się spieszyć, Peterowi groziło niebezpieczeństwo – większe, niż mógł sobie wyobrazić.

Ale na czym polegało? Czym było owo coś, o którym mówili wszyscy? Co przyśniło się Mirze, co z sykiem usiłowało wedrzeć się przez jej okno? Co okaleczyło i zabiło tak wielu mężczyzn?

„Skrzydła kruka”.

Zmarli, znalezieni z pręgami na ciele? Z oczami wytrzeszczonymi z przerażenia i z męskością gotową do miłosnych uciech?

Nie ma co, przyjemna perspektywa!

Kiedy tak Heike szedł przez galerię, cały czas słyszał stąpanie czterech par stóp. W pewnej chwili dotarł do drzwi, które przypomniały mu o innych drzwiach widzianych wcześniej w odległej części zamczyska – tych wiodących wprost do serca twierdzy. Niestety, nie dostrzegł ich podczas ulotnej wizji, której doznał stojąc na dachu. Postanowił, że jeśli nadarzy się okazja, zbada, co kryje się za nimi. „Jeśli nadarzy się okazja?” Cóż za posępne przewidywania? Przecież jeszcze nie przegrał.

Nie, ale wciąż nie znał mocy przeciwnika. Przeczuwał jedynie, że może okazać się straszliwa!

Znalazł się w kolejnej komnacie, tu nie było okien, nie zaglądało więc światło księżyca. Musiał zatrzymać się na chwilę, by oczy przyzwyczaiły się do ciemności.

Gdyby miał latarenkę Zeno! Choć może by mu tylko zawadzała? Przestraszyłaby wroga i sprawiła, że Heike musiałby zrezygnować ze swych działań?

Nareszcie w mroku rozróżnił kontury drzwi. O ile dobrze pamiętał, powinien znajdować się dokładnie pod tym miejscem, w którym stał na dachu i rozglądał się dokoła.

Za tymi drzwiami musiał znajdować się Peter.

Heike nie mógł ot tak, po prostu, gwałtownie wedrzeć się do komnaty i krzyknąć przyjacielowi, by wychodził stąd jak najszybciej. To było niemożliwe. Musiał wślizgnąć się niepostrzeżenie.

Kochankowie spali. Jeśli Heike będzie miał szczęście, nie usłyszą go. Może wówczas zdoła znaleźć sobie kryjówkę, w której poczeka, aż nadejdzie owo nieznane, tajemnicze coś.

Żywił tylko nadzieję, że Peter i Nicola nie zaczną od nowa miłosnych igraszek. Heike nie miał najmniejszej ochoty być świadkiem ich rozkoszy.

Drzwi pod naciskiem dłoni otworzyły się bez szmeru. Wszedł do przestronnej sypialni, w której uwagę przykuwało ogromnych rozmiarów łoże z baldachimem. Widział je wyraźnie, gdyż okno było dość duże i wpadał przez nie blask księżyca, a poza tym w świeczniku płonęła jeszcze woskowa świeca.

Jakie to nierozważne z ich strony, ale tym lepiej dla mnie! pomyślał.

Wzrok jego przyciągnął olbrzymi gobelin, zawieszony na jednej ze ścian. Zaraz jednak odwrócił się z grymasem bólu i odrazy. Heike kochał zwierzęta, były jego przyjaciółmi i nie mieściło mu się w głowie, jak ktokolwiek mógł zawiesić w sypialni tkaninę, przedstawiającą tak obrzydliwą scenę.

Peter spał głęboko, na ustach malował mu się błogi uśmiech szczęścia, Nicolę niemal bez reszty przykrywały włosy, układające się w fale. Heike dojrzał jedynie cudownie ukształtowane okolice oczu i nosa dziewczyny.

Rozejrzał się po komnacie. Tam, wysoko, na zwieńczeniu jednej z belek wspierających sufit, mógł usiąść. Uznał, że to będzie dobra kryjówka.

Przekradł się na palcach i wspiął na górę. Miał teraz widok na całą komnatę i prędko mógł zeskoczyć, gdyby zaszła taka potrzeba.

Poza tym człowiek zawsze czuje się pewniej, gdy spogląda na innych z wysokości.

Odwrócił się plecami do gobelinu, nie chciał na niego patrzeć.

Usadowił się wygodnie, opierając o słup. Zastanawiał się, jaka to może być pora, choć w Planinie nie było zegarów, a czas odmierzano według słońca i własnego wyczucia.

Przypuszczał, że wkrótce nastanie świt, północ bowiem minęła już jakiś czas temu.

Mógł oczywiście zbudzić Petera i w ciszy wyprowadzić go z komnaty, ale w ren sposób straciłby jedyną szansę rozprawienia się ze złem. Teraz życie Petera było w niebezpieczeństwie, na niego miał się skierować kolejny atak.

Heike mógł jedynie czekać.

Gdyby tylko wiedział, na co!

Poza tym wątpił, że zdoła wyciągnąć stąd Petera po cichu, a wyczuwał, że zachowanie spokoju jest niezbędne.

Czy scena myśliwska na gobelinie mogła odgrywać jakąś rolę?

Heike nie chciał się odwracać i oglądać jej jeszcze raz. Nie przypuszczał, by w niej tkwiła tajemnica. Gobelin był po prostu okropny, wręcz odrażający. Obnażał ludzkie okrucieństwo.

Księżyc nie był wiernym sprzymierzeńcem. Świecił tylko przez krótkie chwile, a za każdym razem, gdy chował się za chmurami, Heikego ogarniał lęk, gdyż płomień świecy migotał już niebezpiecznie blisko świecznika i światło w każdej chwili mogło zgasnąć.

Jeśli w krytycznym momencie księżyc skryje się za chmury, Heike nie dojrzy absolutnie nic z tego, co wydarzy się w komnacie, i przegra walkę o życie Petera.

Uf, w jakże czarnych barwach wszystko widzi! To ponura atmosfera zamczyska tak na niego działa!

W komnacie panował chłód, Heike nie rozumiał, jak Peter może to znieść. Co prawda przyjaciel był otulony ze wszystkich stron ciepłą kołdrą, osłonięty od przeciągów zakurzonymi draperiami łoża.

Jaka brudna jest ta komnata! Czy kiedykolwiek ścierano tutaj kurze?

Uprzytomnił sobie nagle, że kiedy się tu znalazł, pierwsze wrażenie było zupełnie inne. Gdy wszedł, komnata wydawała się ładna, czysta i dobrze utrzymana.

Teraz obserwował, jak stopniowo, powoli rozpada się na jego oczach. Nie wiadomo skąd zaczął nagle dobywać się przykry zapach.

Heike ostrożnie zmienił pozycję. Siedział już tak długo, że nogi zupełnie mu zdrętwiały i rozbolały wszystkie mięśnie.

Marzł nielitościwie, a w dodatku z wolna ogarniało go przedziwne znużenie. Owszem, zwrócił uwagę na ciężki oddech Petera. Jego sen nie był całkiem naturalny, najwidoczniej komnata miała taki właśnie wpływ na parę w łożu.

Albo…

Nie był o tym przekonany. Wiedział jedynie, że z całych sił musi przeciwstawić się tej niezwyczajnej senności. A jeśli naprawdę zapadnie w sen? Siedząc tu, pod sufitem! Dopiero byłaby heca, gdyby zleciał na podłogę jak pijany cietrzew!

Zaiste, poczucie humoru objawiało się u Heikego w niezwykłych momentach.

Czas płynął. Niebo, a wraz z nim księżyc, bladło, a nic się nie działo. Świeca dawno już się wypaliła, kiedy nagle Heike ocknął się z drzemki i gwałtownie wyprostował.

Lekko szara poświata brzasku wpadała do komnaty, wypełniając ją tajemniczym, czarodziejskim półmrokiem. Scena myśliwska na gobelinie straciła nagle barwy, wszystko na niej wyblakło, przybrało odcienie bieli, szarości i czerni. W całej komnacie zapanowała atmosfera rozkładu.

Najsilniej jednak Heike zareagował na unoszący się w powietrzu odór, odór przywodzący na myśl zgniliznę i śmierć.

Był tak ohydny, że przyprawiał o mdłości. W szarym półmroku oczy Heikego poszukiwały łoża. W końcu znalazł je i dech mu zaparło ze zdumienia.

– Peterze – szepnął. – Peterze!

Kiedy towarzysz najmniejszym bodaj drgnieniem nie okazał, że się budzi, zawołał gwałtownie:

– Peterze! Strzeż się!

Zaspany Peter uniósł powieki, a w tej samej chwili Heike zeskoczył na podłogę.

– Cóż ty, u diabła, tutaj robisz? – krzyknął Peter rozgniewany, ale Heike już był przy nim i wyciągał go z łoża.

– Spójrz! – zawołał. – Uważaj! Uciekaj stąd! Szybko!

Oszołomiony Peter odwrócił głowę, patrząc za wzrokiem Heikego, i otworzył usta, by krzyknąć z przerażenia, ale żaden dźwięk nie wydostał się spomiędzy jego warg. Jak sparaliżowany wpatrywał się w łoże i w tę, z którą przed chwilą je dzielił.

Światło świtu było już dostatecznie silne, by ujawnić owo niepojęte. Leżała tam szczerząca zęby czaszka z pustymi oczodołami, a kościotrupie ramię spoczywało na narzucie w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się piękna, kształtna ręka Nicoli.

Nie to jednak było najgorsze.

Po łożu, ku Peterowi, sunęły przecudnie piękne włosy, czarne jak skrzydła kruka. Świadome celu przemieszczały się powoli, torując sobie drogę i grożąc śmiertelnym niebezpieczeństwem oniemiałemu kochankowi.

– Uciekaj stąd! – krzyknął Heike, ciągnąc Petera za sobą. Biedny chłopak był oczywiście nagi, a jego męska duma wyraźnie wskazywała, iż gorąco pragnąłby kontynuować miłosne igraszki. Heike porwał ubranie Petera leżące na krześle, i wcisnął mu je do rąk. Potem pchnął przyjaciela ku drzwiom.

Niestety, za późno. Ze straszliwym sykiem włosy prześlizgnęły się po podłodze, jak strzała popędziły ku wyjściu, odcinając chłopcom drogę, i niczym wąż owinęły się wokół ciała Petera.

Chłopak w amoku, nie przestając krzyczeć, ciągnął i szarpał za włosy, które owinęły mu się wokół głowy i szyi. Wypluwał długie czarne kosmyki, wciskające mu się w usta, z całych sił czepiał się Heikego, aż ten musiał go od siebie odepchnąć.

Heike jednym ruchem uchwycił zmierzwione kłębowisko włosów i odrzucił je daleko w głąb komnaty. Poczuł, jak zaciskają się wokół jego dłoni, ale udało mu się otworzyć drzwi i wypchnąć przez nie Petera. Sam także wybiegł.

Kiedy jednak usłyszał wściekły szum i trzask jakby błyskawicy, zorientował się, że drzwi zamknął za późno. Włosy przecisnęły się wraz z nim i Peterem.

Heike chwycił przyjaciela za rękę i jak szaleniec ruszył pędem przez galerię. Obok nich po podłodze sunęło czarne, przypominające węża niepojęte zjawisko.

Peter nie przestawał histerycznie krzyczeć.

– Nie zdołamy uciec, zginiemy! To już koniec, koniec!

– Przestań wrzeszczeć! Otwieraj drzwi, a ja zajmę się tą zmorą!

Ale włosy ścigały Petera, kochanka. Kiedy dotarli do drugiego końca galerii, nigdzie nie było ich widać. Peter już odetchnął z ulgą i otworzył drzwi. Biegli przez kolejne komnaty, jakby czuli na plecach lodowaty oddech śmierci.

Nagle Heike przystanął:

– Gdzie my jesteśmy? Znaleźliśmy się w ślepym zaułku, tu dalej nie ma już żadnych drzwi.

Odwrócili się. Poranek nadal był jedynie szarą zapowiedzią, lecz chłopcy doskonale widzieli, co powoli zsuwa się z belki przy drzwiach.

– Do diabła! – zaklął Heike.

Ze świstem włosy przeszyły powietrze i znów rzuciły się Peterowi do gardła. Błyskawicznie oplotły całe ciało, wpiły się we wszystkie jego części, lecz przede wszystkim skupiły się na szyi.

– Ratuj mnie, Heike, ratuj! – zawołał bezradny nieszczęśnik zduszonym głosem.

Mam mało czasu, myślał zrozpaczony Heike. Wiedział jednak, że musi spróbować, nie miał innego wyjścia. przymknął oczy i starał się skupić.

O, wszystkie moce Ludzi Lodu, ześlijcie na mnie teraz zaklęcia!

Peter wydał zduszony jęk i osunął się na podłogę, spętany obrzydlistwem, które z okrutną konsekwencją zaciskało się coraz ciaśniej wokół niego.

Heike wyczuwał bliskość swoich przodków, tych, którzy sami niczego nie byli w stanie zrobić, ale mogli działać poprzez niego.

Napłynęły słowa, których znaczenia nigdy nie nauczył się rozumieć.

Usłyszał teraz, że nie recytuje ich sam. Ktoś jeszcze odmawiał zaklęcia wraz z nim, ktoś, kto doskonale znał język magicznych formuł. To musi być Mar, pomyślał Heike. Solve opowiadał przecież o plemieniu z syberyjskiej tundry. Dzięki! Dzięki, Marze!

Słowa same cisnęły się na wargi Heikego. I już po chwili Peter mógł odetchnąć swobodniej. Włosy bezwładnie upadły na podłogę.

Heike przestał odmawiać zaklęcia. Pomógł przyjacielowi stanąć na nogi i ujął go za rękę.

– Chodź! Nie mamy czasu do stracenia.

Głos Petera był ochrypły.

– Czy pokonaliśmy tę ohydę?

– Wątpię. To było jedynie zaklęcie, które na chwilę powstrzymało atak. Chodź!

Biegali jak szaleni po komnatach i korytarzach twierdzy, ale wydawało się, że jakaś tajemna siła skrywa przed nimi wyjście.

A potem powtórzyli błąd, który popełniło przed nimi tak wielu kochanków Anciol: przekroczyli próg drzwi znaczonych rzeźbieniami.

Błąd ten nietrudno wytłumaczyć, ich wzrok bowiem został omamiony tak, że nie dostrzegli czarodziejskich runów wyrytych w mrocznym rogu. Widzieli jedynie drzwi, których wcześniej nie otwierali, a drzwi oznaczały dla nich możliwość wydostania się na wolność.

Zamiast tego znaleźli się w sercu twierdzy.

– Wychodzimy! – krzyknął Heike, nareszcie zrozumiawszy, gdzie są. – Wychodź, szybko, jeśli ci życie miłe!

Niewiele będzie mógł zdziałać i nie zwalczy złej mocy ukrytej w twierdzy, jeśli nie wyprowadzi Petera w bezpieczne miejsce. To jednak zdawało się niemożliwe. W którąkolwiek stronę się obrócili, wszędzie napotykali przeszkody.

Peter, ostatni kochanek Anciol, miał umrzeć.

I tym razem także wpadli w pułapkę. Drzwi zatrzasnęły się za nimi i nie dawały się poruszyć bodaj o ćwierć palca. To było do przewidzenia, pomyślał Heike.

Do cna wyczerpany dziką ucieczką przez komnaty w poszukiwaniu wyjścia nie miał pojęcia, co czeka ich teraz, ale obawiał się najgorszego.

Anciol z pewnością tak łatwo nie zrezygnuje.

Zirytowany mruknął do Petera:

– Mógłbyś przynajmniej się ubrać! Wyglądasz idiotycznie!

Nieszczęsny Peter starał się ukryć swój żenujący wygląd, choć tu, co prawda, nie miało to większego znaczenia, gdyż wokół panowały ciemności. Z sąsiedniej komnaty sączyła się ledwie odrobina światła. Podczas gdy Peter po omacku zakładał nieliczne części garderoby, Heike pospieszył zbadać kolejne pomieszczenie. Już w drzwiach stanął jak wryty.

– Aaach! – jęknął. – Och, nie, nie!

Peter, podskakując na jednej nodze, ruszył za nim, usiłując w biegu dokończyć ubieranie, i zatrzymał się na progu.

– Ach… Heike, niedobrze mi!

– Przestań – cierpko odrzekł Heike. – Wstrzymaj się chociaż do czasu, dopóki nie wyjdziemy na zewnątrz.

Jeśli w ogóle wyjdziemy? dopowiedział w myślach.

I tu było ciemno, nie na tyle jednak, by nie zobaczyli tego, co leżało na podłodze pod kolejnymi drzwiami. Zwłoki dwóch mężczyzn: jedne zaczynały się już rozkładać, drugie wyglądały nieco lepiej.

– Dobry Boże – szepnął Peter. – Dobry Boże! Zostali uduszeni, wiesz przez co. Usiłowali wydostać się przez te drzwi, bez powodzenia. Spójrz na te wąskie smugi na ciele! I wokół szyi! Heike, ja także mógłbym teraz tu leżeć, gdybyś nie przyszedł w porę!

– Jeszcze nie wyszliśmy – przypomniał mu przyjaciel, sam do głębi wstrząśnięty. – Ale jest ich tylko dwóch Peterze, tylko dwóch!

– To najpewniej Francuzi.

– Bez wątpienia. Ale gdzie są pozostali? Z tego, co nam wiadomo, ci na pewno nie byli pierwszymi, wprost przeciwnie! Przecież ona w swej żądzy miłości pochłonęła połowę miasteczka, nie mówiąc już o przyjezdnych, tych, którzy zabłądzili do tej przeklętej doliny.

Peter słuchał go jednym uchem.

– Oni mają… Oni nadal są gotowi do kochania! – rzekł z niedowierzaniem, na próżno starając się wygładzić spodnie, by ukryć swój godny pożałowania stan. – W każdym razie ten ostatni. Ten drugi zaczyna już być nieco…

Nie mógł dokończyć zdania.

Heike myślał bardziej trzeźwo.

– Prawdopodobnie przez jakiś czas wykorzystywała ich jako swoich kochanków. Tutaj jest dostatecznie sucho i chłodno, by zwłoki mogły zachować się stosunkowo długo.

Peter odwrócił się, pozieleniały na twarzy.

– Zamilcz – wymamrotał. – Pomyśl, że ja mógłbym…

– Przepraszam – powiedział Heike. – Ale musimy się stąd wydostać, przynajmniej ty.

– A co z tobą?

– Obiecałem zdjąć przekleństwo wiszące nad doliną. A ty mi w tym najbardziej przeszkadzasz.

Peter odetchnął głęboko.

– Będę już teraz silny. Chciałbym ci pomóc.

– Dziękuję. – Heike był naprawdę wzruszony. – Ale wiesz przecież, że ona ściga właśnie ciebie? Tobie będzie trudniej…

Nie dokończył zdania, bowiem Peter wrzasnął:

– Heike! Nad twoją głową!

Heike odruchowo uskoczył, Z belki w suficie zwieszał się śliski węgorz, czarny, połyskujący.

– No, źle z nami teraz – zawołał Heike, odciągając Petera. – Bo stąd nie ma wyjścia!

– To niemożliwe, jakieś wyjście musi być!

– A jak sądzisz, dlaczego ci dwaj tutaj leżą? Nie, teraz już utknęliśmy na dobre. Ale nie mam zamiaru się poddawać.

Uskoczył znów wraz z Peterem, gdy włosy ponowiły atak.

– Tengelu! Sol! Marze! – krzyknął. – Nie wiem, co mam robić!

Słyszał o wszystkim, co przodkowie z Ludzi Lodu uczynili dla swych potomków, o tym, jak pewnego razu zauroczyli kapitana piratów, nakazując mu wierzyć w niesamowite wizje, o ich walce o nawrócenie Ulvhedina na dobrą drogę. Ale zawsze mieli do czynienia ze zwykłymi, żywymi ludźmi. Teraz było inaczej.

Anciol to czarownica, zmarła jak oni sami. Musieli działać poprzez Heikego, od niego wszystko zależało, od jego umiejętności współpracy z nimi.

Jasne było, że Anciol nie chce z nim zaczynać, że czuje wobec niego respekt, być może nawet obawia się jego mocy.

A może raczej tych, którzy za nim stoją. Nie wolno mu przeceniać własnych możliwości!

Peter znowu się bronił. Krzycząc z całych sił, starał się uwolnić. Co prawda Heike zdołał wyrwać kilka pasem włosów i odrzucić je daleko, ale z ohydnym świstem znów rzuciły się na Petera.

Ani jeden kochanek nie ujdzie przed straszliwą żądzą zemsty Anciol!

Heike westchnął, poczuł się bezsilny. Tak dłużej nie można, aż nazbyt jasne było, kto wygra tę walkę. W końcu chłopcy będą zupełnie wyczerpani, a wówczas zdradzieckie włosy zdecydowanie ruszą do ataku.

Gdyby tylko miał czas, by spokojnie pomyśleć… Nic było jednak ani chwili wytchnienia, wiedźma nawet na moment nie ustawała w atakach.

Tak, tak właśnie Heike myślał o włosach: ona, wiedźma.

W tym momencie zaczęły torować sobie drogę przesłane do jego świadomości myśli. Z początku niejasne, niewyraźne, trudne do zrozumienia, z wolna nabierające kształtu.

„Słońce, Heike, słońce!”

Niewiele mówiąca była to wskazówka, zwłaszcza tu, w tej ciemnej komnacie!

Skoncentrował się i wreszcie sobie przypomniał.

Twierdza nie miała żadnych okien czy bodaj otworów wychodzących na słoneczną stronę. Ani jednego!

Że też nie pomyślał o tym wcześniej!

Owszem, gdy patrzyło się na budowlę z dołu, uderzała mnogość zapraszających okien. Ale to było jedynie złudzenie jak wszystko inne. Wędrując po zamczysku odkryli, że okna od słonecznej strony były ślepe. W żadnym miejscu nie dało się wyjrzeć na dolinę.

Skąpe światło wpadało do twierdzy od strony wychodzącej na góry, tam gdzie nigdy nie było słońca, albo też od pogrążonego w wiecznym cieniu dziedzińca.

Tak więc wąziutki otwór, jaki znajdował się w tej komnacie, wychodził albo na góry, albo na dziedziniec, gdzie dokładnie – to już obojętne. Z pewnością jednak nie na dolinę, w której musiało już wzejść słońce.

Walcząc o uwolnienie słaniającego się na nogach Petera, myślał dalej. Bacznie przypatrywał się przeciwległej ścianie, która musiała według jego obliczeń wychodzić na dolinę.

Wydawała się nie do ruszenia. Kolosalne kamienne bloki…

– Dobrze, Heike! – pochwalił go szepcząc wprost do ucha Tengel Dobry. – Jesteś silny, poczwórnie silny!

– Peterze! – zawołał Heike, przekrzykując zduszone jęki przyjaciela. – Podciągnij się tutaj! I staraj się przez moment wytrzymać! Ja zaraz…

– Tak! Właśnie ten kamień! – powiedział głos Tengela. – Teraz, szybko!

Heike podparł ramieniem kamienny blok w ścianie i natychmiast ból przypomniał mu o wczorajszym zajściu. Zagryzł jednak zęby i parł dalej.

Poczuł, jak wzbiera w nim olbrzymia siła. Nie był sam!

Z gardła Petera dobywał się charkot, chłopak dławił się, walcząc o każdy oddech.

Kamień zaszurał, zazgrzytał i przesunął się kawałeczek w przód.

– Heike! Pomocy! – wykrztusił Peter ostatkiem sił. – Nie dam już rady, tym razem mnie dopadła!

– Wytrzymaj jeszcze tylko trochę!

W tej samej chwili zły duch jakby nagle zorientował się w poczynaniach Heikego. Cała masa włosów przerzuciła się teraz na niego, zatykając mu usta i nos i starając się go zadusić.

– O, tego już doprawdy za wiele – usłyszał spokojny głos Sol. – Słyszysz, przeklęta babo? Łapy precz od naszego chłopca! Marze, odmów „modlitwę”, chłopak nie może przecież wydusić z siebie ani słowa!

W komnacie rozległy się niesamowite, monotonne zaklęcia, wypowiadane przez głos, który wcale nie był głosem, lecz jedynie ułudą. Język owych zaklęć był tak całkowicie obcy Peterowi, iż, półprzytomny, sądził, iż przeniósł się do świata demonów. Ale Heike zdołał się uwolnić, włosy bezwładnie opadły z jego twarzy.

Zaklęcia umilkły. Ciemna, kipiąca masa rzuciła się znów na Petera; nie podejmowała już więcej prób unicestwienia mocy Heikego.

W tej chwili nikt nie miał czasu dla Petera, musiał radzić sobie sam. Był to może dość brutalny, lecz niestety jedyny sposób, by go ocalić.

Heike ponowił próbę. Kamień nagle przechylił się i ze straszliwym łomotem runął ze skały aż na samo dno doliny.

Do środka wpadły ostre promienie porannego słońca, które właśnie wstało na wschodzie; złote, rozgrzewające i tak prawdziwe, że Heike głęboko westchnął z ulgą.

Nie tracąc czasu rzucił się na pomoc Peterowi, całkiem już oplątanemu. Cienkie pasma włosów zaczynały przecinać ubranie i wpijać się coraz głębiej w skórę biedaka.

Heike, świadom konieczności bezwzględnego działania, powlókł przyjaciela ku światłu, mocno chwycił czarne pasmo obejmujące jego szyję i gwałtownym ruchem pociągnął, tak iż cały pęk – każdy, jak sądził, co do ostatniego włosa – oderwał się od ciała Petera. Wówczas wyrzucił ohydztwo przez dziurę w murze.

Nie poddało się ono dobrowolnie, o, nie! Stawiało tak zaciekły opór, że Heikemu powiodło się zaledwie częściowo, choć nie tylko jego siły zostały zaangażowane w tę walkę.

Obrzydliwie żywa wiązka włosów leżała na samym brzegu w dziurze po kamieniu. Przez moment przerażonemu Heikemu wydawało się, że włosy zwiną się i znów wpadną do komnaty, ale było już za późno. Moc słońca zwyciężyła.

Chłopcy szeroko otwartymi oczyma patrzyli, jak skręcają się w świetle z sykiem, jak gdyby się spalały. Długie, połyskliwe włosy kurczyły się niby w ogniu, ostry, nieprzyjemny zapach uderzył ich w nozdrza. Nie upłynęła nawet minuta, a włosy obróciły się wniwecz, została po nich jedynie niewielka, lepka plama.

Peter osunął się na podłogę, z trudem chwytając oddech.

– Jak się czujesz? – zapytał Heike.

– Dobrze – jęknął Peter. – Najgorsze już minęło, prawda? Ach, jak mnie wszystko boli! I tak mnie mdli!

– Nic dziwnego, musi cię boleć. Całe ciało masz pokryte długimi, czerwonymi pręgami.

Heike podszedł do kamiennej ściany i badał ją palcami.

– Twierdza stoi jak stała – stwierdził z niedowierzaniem. – Peterze… Wybacz mi obcesowe pytanie, ale czy nadal… Czy ciągle jeszcze masz… Wiesz, o co mi chodzi?

Peter z zażenowaniem skinął głową, usiłując dłońmi zasłonić swój wstyd.

– I ci zmarli mężczyźni również. To ogromnie niepokojące. Tak, bardziej przerażające, niż mogę wyrazić!

– O czym mówisz?

– Można z tego wyciągnąć tylko jeden wniosek, prawda?

– Jaki? – spytał Peter i niemal w tej samej chwili krzyknął przerażony.

Heike zaraz zobaczył, co się stało. Pojedynczy włos, ostatni, owinął się wokół szyi chłopaka i zacisnął tak mocno jak napięta struna skrzypiec. Heike nie mógł sobie z nim poradzić, włos wyślizgiwał mu się spomiędzy palców. Peter posiniał już na twarzy, gdy znów rozległ się monotonny, gardłowy głos. Włos rozluźnił uścisk. Heike zdołał nawinąć go sobie na dłoń i wynieść na słońce. Spalił się z sykiem. Odrażający napastnik przestał istnieć.

Peter oddychał z trudem:

– No więc jaki wniosek należałoby wyciągnąć?

– Że Anciol, którą Sol nazwała przeklętą babą, nadal żyje. Jeśli oczywiście można mówić o życiu, gdy ma się do czynienia z upiorem. Wskazuje na to fakt, że nic się nie zmieniło. Musimy ją odnaleźć, Peterze!

– Ale czy ona… nie leżała w tym łożu?

– Tak, w swym własnym ślubnym łożu! Do niego zaciągała wszystkich kochanków. Ale teraz na pewno już jej tam nie ma. Obawiam się, że czeka cię kolejny wstrząs. To nieuniknione. Muszę ci pokazać, co widziałem wczoraj rano.

Загрузка...