Długo siedzieli we troje, pochłonięci rozmową. Zbyt długo, zdaniem Yvesa. Wieczorna mgła niczym wilgotny dym już dawno podniosła się z doliny i lasu. Ciemności nie pozwalały jej dostrzec, lecz bez trudu można sobie było wyobrazić zimne, zwiewne pasma ślizgające się i przylepiające do ukrytych za zasłonami okien jak gdyby w poszukiwaniu ludzkiego ciepła.
Wewnątrz było zacisznie, ale Yves nie mógł pozbyć się nieprzyjemnej świadomości, że w powietrzu, mimo wielu zapalonych woskowych świec, dominuje wilgoć. Miał wrażenie, że za gobelinami i boazerią z drewnianych bali zbiera się w krople, spływa po kamiennych murach i paruje z każdej szpary w podłodze pokrytej zwierzęcymi skórami.
W komnacie panowała jeszcze bardziej ponura atmosfera, jeszcze straszniejsza. Jak gdyby przesiąknięta zapachem grobu i zgniłej ziemi. Wraz z zapadnięciem nocy stęchlizna stawała się coraz silniejsza, co było dość naturalne, albowiem nocny chłód wdzierał się przez stare nieszczelne mury.
Konwersację prowadziła księżniczka Feodora, czarująca, pociągająca i tajemnicza. Siedziała bardzo blisko Yvesa, a płomienie świec odbijały się w jej oczach i tańczyły na strojnej jedwabnej sukni. Młodzieniec starał się jak mógł, był szarmancki, elokwentny i czarował ją może nawet aż za bardzo. Musiał się pilnować, by przypadkiem to nie ona zawitała nocą do jego komnaty.
Młodziutka Nicola siedziała w milczeniu z dłońmi splecionymi na kolanach. Robiła wrażenie istoty przygnębionej i głęboko nieszczęśliwej. Próby włączenia jej w rozmowę, podejmowane przez Yvesa, za każdym razem wypadały niepomyślnie. Nieodmiennie inicjatywę przejmowała księżniczka i odpowiadała na pytania zamiast Nicoli. Niezmiernie irytowało to Yvesa.
Z drugiej jednak strony nie mógł okazywać Nicoli zbyt wyraźnego zainteresowania. Rozmowa jako żywo przypominała taniec na linie pomiędzy uwodzącą go zazdrosną księżniczką a osamotnioną Nicolą. Yves ku swemu wielkiemu rozżaleniu był świadom, że z tym tańcem sobie nie radzi.
Księżniczka Feodora zadziwiająco dobrze znała stare dzieje i doprawdy słuchało jej się z niekłamanym zainteresowaniem, ale przecież nie w nieskończoność! Yves niecierpliwił się coraz bardziej.
Opowiadała łagodnym, usypiającym głosem o czasach, gdy twierdza została oblężona przez Turków, o zwycięskim odparciu napastników i uratowaniu całego Ardeal przed jarzmem tureckim. Władał tutaj wówczas wojewoda Borys. Miał on cztery małżonki, które trzymał w zamknięciu, każdą oddzielnie, gdyż inaczej pomordowałyby się nawzajem, tak wielkie wzbudzał pożądanie. Właśnie w komnacie należącej niegdyś do jednej z jego żon miał nocować Yves. Księżniczka wspomniała także wojewodę, który brał udział w bitwie pod Mohaczem w roku 1526, kiedy to część Ardeal dostała się pod panowanie tureckie, ale nie był to rejon, w którym się teraz znajdowali.
– Ale Ardeal znalazł się w końcu pod wpływem Austro-Węgier – wtrącił Yves. – I został przemianowany na Siedmiogród.
Nie powinien był tego mówić. Feodora najwyraźniej nie lubiła, by przypominano jej o tej hańbie.
Wolałby, aby księżniczka nie siedziała przy nim tak blisko. W całym ciele odczuwał przedziwny niepokój, którego źródeł nie potrafił ustalić. Ogarniały go dreszcze, do głowy przychodziły niezwykłe myśli o śmierci. Z wielkim trudem zachowywał opanowanie.
Dlatego właśnie, że czuł się tak poirytowany, zapytał dość ostro:
– Ale skąd wzięła się nazwa Transylwania? I tak wiele sposobów jej pisania? Jedno lub dwa „s”, „i” lub „y” we wszelkich możliwych kombinacjach.
– Dla mnie kraj nazywa się Ardeal – przerwała mu. – Wszystkie inne nazwy są wymyślone.
Aha, a więc nie jest Madziarką, pomyślał Yves. Węgrzy bowiem zwali tę krainę Erdely. Ardeal to rumuńska nazwa Transylwanii, czy też, jak kto woli, Siedmiogrodu.
Wreszcie Feodora wstała i tym samym dała znak, że rozmowa została zakończona. Nastały już najczarniejsze godziny nocy. Yves był przekonany, że gdyby w tym prastarym zamczysku znalazła się taka nowinka jak zegar, z pewnością usłyszałby, jak wybija północ.
Wkrótce noc przerodzi się w początek nowego dnia. Dnia, w którym miał stąd odjechać, trzymając przed sobą na siodle Nicolę.
Ale najpierw spędzą resztę nocy razem, w jego komnacie…
Na tę myśl Yvesa oblało gorąco.
Jej drobne, kuszące ciało było tak blisko niego, gdy trzymając świece szli do jego pokoju.
Idąc zadumał się nad tym, jak zastanawiająco mało księżniczka Feodora interesowała się teraźniejszością, a zwłaszcza tym, co dzieje się na świecie. Raz po raz usiłował wtrącić coś o swym ojczystym kraju i o Europie, którą przemierzali ze stryjem w swej podróży, ale jej wszystko to było obojętne. Żyła przeszłością i nie chciała się od niej oderwać. Przyznawał, że zamierzchłe czasy były fascynujące, owszem, ale izolacja małej Nicoli była w ten sposób jeszcze głębsza.
Wkrótce jednak dziewczyna opuści to zamczysko przeszłości. Jakaż to dla niej będzie radość?
Na moment Yves przestał myśleć wyłącznie o sobie. Ale czy na pewno? Był przecież zauroczony dziewczyną, pragnął jej, a jednocześnie chciał się poczuć jak szlachetny rycerz.
Ale czy są uczynki, które nie wywodzą się z egoistycznych pobudek? Yves nie był chyba gorszy od większości ludzi. A w każdym razie nie dużo gorszy.
Nocą zamczysko wydało się straszniejsze niż kiedykolwiek. W migotliwym blasku świec sale i komnaty stawały się jeszcze bardziej niesamowite. Znów szli przez galerię, gdzie zmarli członkowie rodu zerkali na nich z zawieszonych na ścianach malowideł. Podczas gry światła i cienia portrety zdawały się ożywać.
Był tam Bogdan Dziki, który konno wjechał na stół, by wyciąć w pień swych nieprzyjaciół. Jakiż musiał być to okrutnik! Lodowate spojrzenie śledziło trzyosobową grupę wędrującą korytarzem. A oto Borys i jego cztery żony. Czy ich oczy się nie poruszyły? Do której z nich należała kiedyś sypialnia przeznaczona na nocleg dla Yvesa? Do tej w czarnym nakryciu głowy, której usta wykrzywiały się w pogardliwym, jakby wszystkowiedzącym grymasie?
Ale wizerunku Anciol, wzgardzonej narzeczonej, nie było na galerii, jej portretu nie zdążono namalować. A tu piękna władczyni, tak bardzo przypominająca Feodorę. Nic w tym dziwnego, wszak była jej potomkinią. I podobizny dwóch braci, zgładzonych przez Turków pod Mohaczem. O wszystkich tych postaciach i wydarzeniach księżniczka opowiadała już wcześniej z jawnym zachwytem.
Yves odetchnął z ulgą, kiedy nareszcie minęli niewielkie drzwi kończące galerię.
Jakże zdoła, uciekając bladym świtem, odnaleźć ze swej komnaty drogę do wyjścia?
Ach, będzie z nim przecież Nicola, o to więc nie musi się martwić.
Oby tylko udało im się ujść cało i zdrowo!
Nareszcie dotarli do jego sypialni.
Yves poczuł, jak ciarki przebiegają mu po plecach. Cóż, u licha, mogło się tu kryć, że wystraszyło go niemal do szaleństwa?
Jeśli go wzrok nie mylił, nic.
Pokój nie był duży. Królowało w nim łoże z baldachimem, wsparte na czarnych, rzeźbionych nogach. Ściany, tak jak gdzie indziej, pokryte były gobelinami, tutaj z motywami myśliwskimi. Ponieważ jednak Yves nigdy nie darzył zwierząt szczególnym uczuciem, krwawe sceny wcale go nie poruszyły.
Nie, przeraziła go raczej owa chorobliwa atmosfera panująca w komnacie. Jakiś zapach czy też zatęchłe, stojące powietrze? Nie potrafił tego określić.
– Powinniście znaleźć tu wszystko, czego wam potrzeba – powiedziała Feodora z nieskrywaną namiętnością w głosie, podejmując ostatnią próbę pozyskania jego względów. Tak przynajmniej Yves rozumiał jej przymilne słowa i fakt, że nie odstępowała go ani o krok.
Na próżno, moja śliczna, nie ciebie wybrałem, powinnaś to mimo wszystko zrozumieć!
Trochę się też bał. Z księżniczką Feodorą nie ma żartów! A jeśli ona rzeczywiście zna się na czarach? Będzie z nim wtedy krucho!
Och, cóż za głupstwa, zawsze przecież byłem trzeźwa myślącym realistą. Teraz z pewnością udziela mi się posępny nastrój panujący w starym zamczysku, uspokajał sam siebie.
Nareszcie odeszły, zastawiając go w ogromnej, niezwykłej ciszy. Teraz znajdował się daleko, bardzo daleko od bramy. Trzeba przejść przez galerię…
Oby tylko Nicola przyszła szybko!
Nie wiedział, czy ma się rozebrać, czy też nie, spodziewał się wszak wizyty damy! W tym barbarzyńskim świecie nie było widać nocnego stroju, wcale go zresztą się tu nie spodziewał.
Zdjął więc tylko wierzchnie części garderoby i został w koszuli i spodniach. Dojrzał w kącie prastare lustro o nierównej powierzchni, przyjrzał się swemu krzywemu odbiciu i z samouwielbieniem uznał, że miło na niego patrzeć.
Nagle nadstawił uszu.
Głosy? W sąsiedniej komnacie?
To przecież głosy dam! Najwyraźniej się spierały w swym niezrozumiałym dla niego języku. Rozróżniał ostry, kąśliwy głos księżniczki i słaby, rozszlochany Nicoli.
Bez wątpienia kłóciły się o niego!
Usiłował ocenić, gdzie się znajdują, starał się wyobrazić sobie rozkład twierdzy. Czworoboczna budowla, zamykająca dziedziniec… Którędy doszli do tego punktu?
Nie, nie mógł zorientować się w tych zawiłościach, zwłaszcza że na zewnątrz panowała nieprzenikniona ciemność. Ale możliwe… Tak, absolutnie możliwe, że wydzielona część twierdzy należąca do dam graniczyła z jego sypialnią.
Wpatrywał się w ścianę, zza której dochodziły głosy.
Wisiał na niej ogromny gobelin, przedstawiający jedną z owych ociekających krwią scen myśliwskich, w których tak lubowano się w piętnastym wieku. Yvesa doszły odgłosy stłumionej walki, usłyszał uderzenie, a zaraz po tym łkanie Nicoli.
Miał ochotę rzucić się na bezwzględną księżniczkę w obronie swej wybranki. Naturalnie nie mógł tego zrobić. Oby tylko Feodora nie powstrzymała Nicoli, oby nie udaremniła ich spotkania! On sam nie mógł wyruszyć na poszukiwanie dziewczyny, od razu by zabłądził.
Ściana? Podszedł bliżej. Samotna woskowa świeca którą mu zostawiono, słabo oświetlała komnatę, ale musiała wystarczyć.
Bardzo ostrożnie poruszył gobelin, jak gdyby lękiem napawał go sam fakt, że musi dotykać materii. Pod palcami wyczuł nieprzyjemną chropawość, podobną do tej, jaką czuje się dotykając warzyw korzennych, oblepionych wyschniętą ziemią.
Gdy poruszył krawędź gobelinu odsuwając go od ściany, buchnął i zawirował w powietrzu szary pył. Yves zajrzał pod materię.
Drzwi! Za gobelinem znajdowały się drzwi, zamaskowane i zapieczętowane. Głosy słychać było teraz wyraźniej. Nicola nadal usiłowała słabo protestować, lecz stale przerywał jej ostry głos księżniczki.
Do czorta, czy miało to znaczyć, że ich plan został odkryty? I Nicola nie będzie mogła przyjść do niego? Nie uciekną razem dziś w nocy? A może Feodora wygrała walkę i sama zamierza odwiedzić komnatę Yvesa?
Przekleństwo!
Przyjrzał się drzwiom, pieczęcie jednak wydawały się zbyt solidne, by mógł je złamać.
Czy powinien zapukać? Chyba nie, mógłby pogorszyć i tak trudną sytuację Nicoli.
Biedna, nieszczęśliwa istota! Z każdą upływającą minutą czuł się coraz bardziej do niej przywiązany.
Musiał się opanować, pozostawało jedynie mieć nadzieję, że sprawy przyjmą pomyślny obrót. Wszystko zależało teraz tylko od niej. Czuł się bezsilny, jakby związano mu nogi i ręce w tym straszliwym zamczysku, w którym nie potrafił odnaleźć drogi. Jedyne, co mógł zrobić, to czekać. Do głowy przyszła mu przerażająca myśl: nawet jeśli on nie może otworzyć tych drzwi od swej strony, to może jednak da się to uczynić od drugiej? Jeśli ktoś niezauważenie wślizgnie się tu do niego nocą? Ze wszech miar niepożądany gość?
Nie, nie chciał w to uwierzyć. Drzwi wyglądały tak solidnie, nie może myśleć jak wystraszony dzieciak!
Głosy umilkły, najwyraźniej kobiety udały się na spoczynek.
Poza chudym woźnicą nie spotkał nikogo ze służby. Księżniczka dała im wychodne, by nikt nie przeszkadzał w podejmowaniu dostojnych gości.
Yves zastanawiał się, gdzie mogli przebywać służący. Część budowli, mieszcząca pokoje dla służby, przez cały wieczór pogrążona była w ciemnościach.
Może poszli do wioski? Do karczmy?
Właściwie im zazdrościł, pragnął w tej chwili znaleźć się na ich miejscu.
Ale była przecież Nicola!
Z pewnością wprawi stryja w zdumienie, gdy wczesnym rankiem przyprowadzi ze sobą dziewczynę. Baron jednak nie powinien się gniewać. Dobra partia, świetne nazwisko w kraju, w którym zamierzali się osiedlić. Panna z rodu wojewody. Przypuszczał, że to zrobi dobre wrażenie.
A może jednak stryjowi wcale się to nie spodoba? Może poprzedniej nocy on i księżniczka przeżyli wspólnie miłosną przygodę? I dlatego baron będzie zły na Yvesa, że sprzeciwił się pięknej czarownicy?
Nie zdając sobie sprawy, że nazwa „Stregesti” pochodzi właśnie od słowa „czarownica”, Yves nazwał tak księżniczkę Feodorę. Przedziwny zbieg okoliczności.
Yves stał przez chwilę, nie mogąc się zdecydować co do dalszych działań. Kiedy jednak zza ściany nie dobiegały już żadne odgłosy i nic więcej się nie wydarzyło, niechętnie podszedł do łoża. Miał wrażenie, że powinien całkowicie zarzucić szlachetne myśli o ratowaniu zadręczanej panny. Pozostawała jedynie nadzieja, że ranek przyniesie nowe możliwości, ale szanse na to były raczej nikłe.
Yves przysiadł na brzegu łoża, nie miał wcale ochoty się kłaść. Wydawało mu się, że sufit z grubych bali zaraz go przygniecie, przerażały go także ciemne, zakurzone fałdy baldachimu.
A najmniejszą już miał ochotę na zgaszenie świecy!
Zastanawiał się, czy będzie się palić przez całą noc, czy wystarczy jej do chwili, gdy wstanie świt?
Jesteś durniem, Yves, powiedział sam do siebie. Mieszkasz tu jak książę, ty, który sypiałeś po stodołach i w przydrożnych rowach w czasie wędrówki przez Europę. Nie bądź śmieszny!
Wokół twierdzy zapadła cisza, jak gdyby nagle ustały wszystkie wichry świata i umilkły wszelkie odgłosy życia.
Zesztywniał. Czy nie słyszał przypadkiem czyichś drobnych kroków?
W korytarzu? Jakby z galerii? Ktoś przechodził przez nią i zbliżał się do jego komnaty?
Nadchodziła jedna z kobiet. Ale która?
Odczuł niewypowiedzianą ulgę, gdy w drzwiach pojawiła się wdzięczna postać Nicoli. Chciał podbiec do niej i porwać ją w ramiona, ale ona położyła palec na ustach, wskazując dłonią na ścianę zakrytą gobelinem.
W jej oczach igrały szelmowskie błyski. W milczeniu, bezszelestnie podeszła do niego, ubrana tylko w zwiewną przezroczystą koszulę. Cienka niczym welon materia wdzięcznie falowała wokół jej ciała. Dziewczyna uniosła ramiona i wpadła w jego objęcia.
Jakaż ona lekka! Niczym leśny elf! Przyciskając usta do jej ucha szepnął:
– Czy to wszystko, co masz zamiar zabrać ze sobą podczas ucieczki?
– Och, nie, nie – odszepnęła i gestem wskazała, że bagaż zostawiła za drzwiami.
Nieco ryzykowne w wypadku, gdyby księżniczka wybrała się na nocną przechadzkę, lecz Yves był tak upojony bliskością Nicoli, którą trzymał w ramionach, że nie dbał o niebezpieczeństwo. Nareszcie byli razem, życie stało przed nimi otworem, we dwójkę byli niezwyciężeni!
Nicola rozpuściła swe gęste czarne włosy, sięgały jej teraz do bioder. Yves był jednak przekonany, że włosy księżniczki są jeszcze dłuższe, aż do kolan. Pieścił gęste sploty dziewczyny, nareszcie mógł poczuć, jak są gładkie. W kobiecych włosach jest coś zmysłowego, myślał. To ich atut w uwodzeniu wielkich, silnych mężczyzn. Zawsze miał słabość do długich, ciemnych loków; już gdy ich dotykał, jego ciało reagowało podnieceniem, snuł fantazje o tym, co później może się wydarzyć…
– Zimno mi – szepnęła.
O, tak, ucieszył się. Przemykała przez zionące chłodem korytarze twierdzy tak cienko ubrana. Czuł chłód jej skóry przy swojej.
– Chodź, ogrzeję cię – szepnął i poniósł ją do łoża, tak jak przed nią nosił wiele młodych i trochę starszych kobiet. Ale teraz tkwiło w tym coś szczególnego. Nigdy dotąd nie trzymał w objęciach tak tajemniczej, podniecającej dziewczyny! Ogromną rolę w jego odczuciach odgrywało z pewnością otoczenie i niezwykła sytuacja. Wyrwać ją spod władzy pięknej acz złej czarownicy, uratować i przywrócić do życia wśród ludzi, pojąć za żonę – ją, pannę z książęcego rodu… A przede wszystkim kobietę, którą naprawdę mógł nauczyć kochać! Do tej pory miłosne przygody Yvesa były bardzo zwyczajne. Teraz wszystko będzie inaczej!
Był pewien, że młodziutka Nicola stanie się miłością jego życia!
Okrył ją starannie i ułożył się obok niej pod kołdrą. W blasku świecy obserwował jej regularny, delikatny profil.
Położyła mu dłonie na piersiach.
– Bardzo proszę – odezwała się błagalnie. – Jestem cnotliwą dziewczyną! Bądź dla mnie dobry!
Jeśli dobrze zrozumiał jej słowa, nie była mu wcale niechętna. On sam wprost płonął z pożądania, ale wiedział, że dziewice zdobywa się łagodnością.
– Najdroższa – szepnął czule. – Nawet przez myśl by mi nie przeszło zhańbić twoją czystość! Przy mnie możesz czuć się całkiem bezpieczna. Moja miłość do ciebie jest tak wielka, że nie śmiem cię tknąć.
Pod przykryciem było chłodno, a ona nie dawała z siebie ani odrobiny ciepła, tak bardzo zdążyła przemarznąć. To on musiał rozgrzać ich oboje.
Wydawało się właściwie, że słowa młodzieńca sprawiły Nicoli zawód. Uśmiechnął się ukradkiem. Zrozumiał, że jest ona kobietą o gorącej krwi, zmuszoną do życia w cnocie przez swą zaborczą ciotkę. Teraz była bardziej niż dojrzała do miłosnej przygody, lecz jej kawaler okazał się nazbyt rycerski. Cóż za szkoda!
Kiedy Yves pojął, z jaką kobietą ma do czynienia, zdecydował się zagrać w otwarte karty.
– Ach, najdroższa! – jęknął. – Myślę, że nie będę mógł nas rozgrzać!
– Ale dlaczego?
– Delikatność zabrania mi o tym mówić.
– Drażnisz moją ciekawość! Chcę to usłyszeć!
Uniósłszy się nieco, wsparła się na łokciu, a prześliczne włosy miękko spadały jej na twarz. Ach, Boże, jakże pragnął się w nie zanurzyć; rozpalił się jeszcze bardziej, aż mówienie przychodziło mu z trudem.
– Droga panno Nicolo, rozumiesz chyba, co się ze mną dzieje?
– Ależ nie, skąd mogłabym wiedzieć – odparła naiwnie.
– Twoja bliskość… Jestem tak wzburzony, iż obawiam się, że nie będę mógł dotrzymać danej ci obietnicy, ja…
Odwrócił się, udając, że zaraz wybuchnie płaczem.
– Ależ, najdroższy przyjacielu – powiedziała zmartwiona. – Nie chcę, byś musiał ze względu na mnie opuścić łoże! Już raczej ja wstanę.
– Och, nie, nie! – wykrzyknął. Znów pochwycił ją w objęcia i nie wypuszczał. A potem odegrał cały przećwiczony już wcześniej rytuał: z trudem chwytał oddech, jak osoba porażona miłością i pożądaniem, drżąc na całym ciele przyciągnął jej głowę jak najbliżej do swojej. Właściwie w jego zachowaniu nie było nic nienaturalnego, gdyż wcale nie udawał namiętności. Grać musiał jedynie rozpacz, którą odczuwał na myśl o zhańbieniu jej czystości.
Nicola jednak zrezygnowała już z walki, sama ogarnięta namiętnością i gwałtowną burzą doznań, jaką wzbudziła w niej bliskość mężczyzny. Yves pochlebiał samemu sobie, myśląc, że nie każdemu oddałaby się tak gorączkowo. Wzdychała cicho, jak gdyby wstydziła się własnych uczuć, ale była, tak jak i on, bezpowrotnie stracona. Jeszcze tylko odrobina wahania… Odegnał resztki niepewności czułymi pocałunkami, obsypał nimi jej twarz, ramiona i piersi, osłonięte cieniutkim płótnem. Nawinął jej włosy na dłoń i poczuł, że tonie w zmysłowej ekstazie.
– Bardzo proszę – szepnęła. – Tak bardzo, bardzo proszę.
A on nie wiedział, czy błaga go o litość, czy też prosi, by się pospieszył…
Niezwykła była to noc. Yves nigdy jeszcze nie znalazł takiej rozkoszy w objęciach kobiety. Choć miał trudności z rozgrzaniem jej biednego zziębniętego ciała, to jednak wydawało mu się, że całe łoże wibruje z gorąca. On sam był spocony i rozpalony niczym w gorączce, przechodził samego siebie w dawaniu jej dowodów miłości. Z początku, oczywiście, była wystraszona i onieśmielona, ale Yves okazał cierpliwość i wyrozumiałość, aż w końcu poddała się, przełamując wszelkie bariery.
Ach, cóż to była za noc!
W końcu zasnęli, po prostu z wycieńczenia, nie myśląc wcale o tym, że o świcie mają wyruszyć, zanim jeszcze ciemność ustąpi miejsca światłu czy zapieje kogut.
Yves miał wrażenie, że znajduje się w niebie, na miękkiej chmurze, i zapadał coraz mocniej w głęboki, zasłużony sen.
Obudził się z wrażeniem, że w komnacie unosi się jakiś dziwny zapach.
Szare światło poranka sączyło się przez pomarszczoną szybę małego okienka, delikatnie oświetlając przeciwległą ścianę. Nicola jeszcze spała, głęboko zakopana w poduszki.
Na miłość boską! pomyślał. Mieliśmy przecież wyruszyć! Musimy się spieszyć!
W komnacie jednak znajdowało się coś obcego, coś, co go obudziło.
Szeleszczący, ledwie słyszalny dźwięk… Dochodził od strony ściany z gobelinem.
Yvesa zdjął przedziwny lęk, nieodparta, gwałtowna chęć ucieczki.
Nie może zbudzić Nicoli, zanim nie dowie się, co się wokół niego dzieje. Nie chciał jej niepotrzebnie straszyć.
Kiedy ostrożnie usiadł i zwiesił nogi nad krawędzią łoża, zauważył jeszcze jedną, bardziej zdumiewającą okoliczność. Nadal był – jeśli można tak powiedzieć – zdolny do kochania. To prawda, w ciągu nocy zwrócił uwagę, że siła jego męskości zdawała się niewyczerpana, ale spodziewał się, że zmęczenie, a później sen położą kres jego podnieceniu. Ale nie, tak się nie stało.
Choć, naturalnie… to przecież powszechnie znany fenomen poranny, wkrótce więc ten stan ustąpi.
Gorzej przedstawiała się sprawa z tym, co działo się przy gobelinie.
W komnacie było zbyt ciemno, by mógł rozróżnić szczegóły. Ale tam wyraźnie coś było.
Z lękiem przypomniał sobie, z jaką łatwością tkanina odsuwała się od ściany. A drzwi ukryte za nią… Może od tamtej strony dało się je otworzyć?
Gniew zazdrosnej kobiety jest niebezpieczniejszy niźli wszystko inne na ziemi, wiedział o tym z doświadczenia. Yves był we Francji bardzo popularnym mężczyzną. Kobiety, które czuły się przez niego pominięte lub oszukane, często wyładowywały swój gniew na nim lub jego aktualnej wybrance.
Musiał ochronić Nicolę.
Nie mógł tego uczynić nagi i bez broni. Po omacku szukał swej garderoby i korda, zanim jednak je odnalazł, zamarł w półruchu i stanął jak skamieniały ze wzrokiem utkwionym w gobelinie.
Tam, wysoko na ścianie, między twarzą myśliwego a rogami jelenia, znajdowało się coś, co poruszało się i przesuwało po tkaninie. I nagle z szumem oderwało się od ściany, uderzyło o jego twarz i upadło na łoże.
– Nicola – szepnął Yves przerażony.
Nadal nie mógł zobaczyć, co to jest, ale zakładał, że ma do czynienia ze zwierzęciem.
– Nicolo!
Dziewczyna nie budziła się. W geście rozpaczy zerwał z niej przykrycie.
Nic więcej nie zdążył uczynić, gdyż owo coś ze straszliwym szelestem rzuciło się na niego, oplatając go tak ciasno, że całą energię musiał skoncentrować na obronie przed lepkim, duszącym uściskiem.
Teraz Yves rzeczywiście bliski był utraty zmysłów z przerażenia. Krzyczał bezradnie, rozdzierająco, walił rękami na oślep, walczył z całych sił, chcąc się uwolnić i uciec.
Albowiem teraz zobaczył.
Półmrok świtu nie skrywał już przed nim tego, co rozgrywało się w tej komnacie grozy.
– Nicolo! – wrzasnął oszalały z przerażenia. – Nicolo!
To coś legło mu na ustach i zdusiło krzyk. Oplotło ciało, uniemożliwiając zaczerpnięcie powietrza. Rozpaczliwym wysiłkiem udało mu się to pochwycić, oderwać i odrzucić daleko od siebie.
Do łoża już się nie zbliżał. Uciekał, nie oglądając się na Nicolę. Jedyne co mógł robić, to ratować własną skórę. Serce waliło mu w piersi, jakby miało zaraz ją rozsadzić. Wytoczył się przez drzwi bez ubrania i broni, mając przed sobą jeden, jedyny cel: uciec, uciec jak najdalej!
Potykając się, z dławiącym szlochem w gardle biegł przez galerię.
W tym samym momencie usłyszał przerażający syk tego, co go ścigało, poczuł, jak śmignęło mu nad głową i znalazło się na końcu galerii przed nim. Szszuuu, i znów zawisło mu na szyi.
Yves charczał i wrzeszczał, rozpaczliwie walczył ze straszliwym przeciwnikiem, aż wreszcie zdołał się wyrwać. Zatrzasnął drzwi do galerii za sobą, ale nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, zapomniał, którędy szli poprzedniego wieczoru.
Biegnąc na oślep mijał komnatę za komnatą, pędził korytarzami, skręcał. Przez małe okienka nadal wpadało zbyt mało światła, by mógł się rozeznać, gdzie jest.
Zatoczył się pod jakieś drzwi i otworzył je mocnym szarpnięciem.
Zbyt późno uprzytomnił sobie, że ledwie widoczne rzeźbienia na płycie odrzwi wskazywały, iż prowadzą one do tajemnych kobiecych komnat.
Natychmiast usiłował wydostać się stamtąd, lecz drzwi się zatrzasnęły. Nie pomogło szarpanie i ciągnięcie, nie dawały się otworzyć.
No, cóż, w każdym razie uchronił się od tego okropieństwa! Stąd na pewno nie było innego wyjścia, chyba że połączenie z pokojami dla służby.
Służba! Cóż za cudowne słowo! Oni go uratują…
Oczy powoli przywykły do panujących tu ciemności. Szedł dalej, minął jeszcze jedne drzwi i wszedł do…
Ale co tam leży pod następnymi drzwiami? Tymi, które z pewnością muszą prowadzić do wyjścia?
To człowiek! Człowiek wpatrujący się w przestrzeń pozbawionymi życia oczami. Uduszony, martwy, z paznokciami zdartymi do krwi o drzwi…
Nagi, ze znakami na skórze pozostawionymi jakby przez zaciśnięte, cienkie sznurki… Ze swą męską dumą w pełnej gotowości. Dokładnie tak samo jak on! Pomimo opętańczego strachu, mimo męczącej ucieczki korytarzami twierdzy jego męskość nadal przedstawiała się imponująco. Niepojęte, to… to…
Słabe światło wschodzącego słońca wydobyło z mroku twarz leżącego mężczyzny.
– Stryju! – krzyknął Yves w przypływie bezdennej rozpaczy.
Coś z szumem opuszczało się z belek na suficie…
Parę dni później karczmarz Zeno wybrał się do ogrodu po warzywa. Wtedy właśnie zauważył dwa konie pasące się na łące nad rzeką.
Zeno westchnął głęboko.
– Matko! – zawołał do żony, stojącej w oknie na piętrze. – Możesz sprzątnąć izbę Francuzów. Sprawdź, czy w ich rzeczach nie ma czegoś, co nam się przyda. Resztę wyrzucimy.
Do tego właśnie miasteczka późnym latem tego samego roku przybył Heike Lind z Ludzi Lodu.