ROZDZIAŁ XIII

– Nie chcę już więcej żadnych wstrząsów – stwierdził Peter, ledwie powstrzymując się od płaczu. – Chcę się stąd wydostać! Ale jak my wyjdziemy?

Dobre pytanie, pomyślał Heike, nie mogli bowiem zostać w tych dwu małych komnatach, a oba wyjścia były na amen zamknięte.

Heike zdążył już sprawdzić jedne i drugie drzwi. Najpierw te w zewnętrznej komnacie, te, które od strony korytarza naznaczone były magicznymi runami. Potem drugie. Stąpał koło nich ostrożnie, by ominąć trupy. Jak można się było spodziewać, drzwi okazały się zamknięte, i to tak, jakby nigdy ich nie otwierano. Ale Peterowi nie podobał się sposób, w jaki Heike się o nie opierał, jak gdyby nasłuchiwał albo…

– Co się stało, Heike?

– Ciiicho! Wyczuwam trzy rzeczy. Po pierwsze, tutaj najwyraźniej słychać owe przytłumione trzaski i szelesty. Po drugie, czuje się tu przeciąg, dochodzący jak gdyby od dołu. A po trzecie, aż nos mi zatyka ten wstrętny odór, z pewnością właśnie tędy się wydostaje.

– Chcesz powiedzieć, że tu znajduje się jądro twierdzy?

– Tak. A może raczej należałoby powiedzieć: jądro wszelkiego zła?

– Heike, chyba nie mam ochoty tędy przechodzić!

– Ja także. Ta droga nie prowadzi do wyjścia, lecz dalej w głąb, do środka.

– Może w dół, do samego piekła?

– Jeśli chcesz, możesz to tak nazwać.

– Ale jak się stąd wydostaniemy?

Peter naprawdę był bliski łez.

Ale Heike nie rezygnował, już położył się na brzuchu w dziurze, która pozostała po kamieniu, by poszukać jakiejś drogi wyjścia. Peter zauważył, że Heike bardzo uważa, by nie dotknąć lepkiej plamy.

W końcu Heike wsunął się z powrotem do komnaty.

– To da się zrobić – rzekł z wahaniem. – Tuż poniżej jest gzyms, ale straszliwie wąski.

– Nie ma innej rady. Każdą możliwość wydostania się stąd trzeba przyjąć z otwartymi ramionami. Czy daleko do ziemi?

– Nie, dalej, z boku, nie. Ale w tym miejscu dolina jest bardzo, bardzo głęboka. Podejrzewam, że właśnie stąd Anciol rzuciła się w dół, oczywiście z samego szczytu murów.

– Bardzo proszę, nie wspominaj tego imienia – Peter zadrżał. – I tak jestem już bliski utraty zmysłów, chyba to rozumiesz?

– Naturalnie, wybacz mi moją bezmyślność!

Nie było na co czekać, postanowili więc ruszyć natychmiast. Peter jako pierwszy, nie mógł bowiem znieść myśli, że pozostanie choćby przez moment sam we wnętrzu upiornej budowli. On także starał się nie dotknąć obrzydliwej plamy.

Heike pomógł mu stanąć na gzymsie.

– Wszystko w porządku?

– Tak – odparł Peter. – Na razie. Ale w jaki sposób zdołamy zejść na ziemię? Czego się trzymać?

– Rozglądaj się za nierównościami w murze! Za szczelinami i występami. Musimy przejść tylko kawałeczek, zaledwie parę łokci.

– Zaczekam na ciebie – Peter nie śmiał podejmować tak ryzykownej wyprawy samodzielnie.

Heike nie bez ulgi opuścił twierdzę i rozpoczęła się żmudna przeprawa. Balansowali jak na linie, cały czas z sercem w gardle.

Nigdy dotąd nie pokonywali tak krótkiego odcinka przez tak długi czas. A kiedy Peter i zaraz za nim Heike nareszcie mogli zeskoczyć na zbocze, w milczeniu podali sobie ręce i razem ruszyli ku płaskiemu terenowi przed bramą.

– Jak to możliwe, by takie piękne zamczysko kryło w sobie tyle zła? – zadumał się Peter.

Na jego twarzy nadal odbijały się przeżyte chwile grozy i szaleństwa; wciąż nie mógł zapanować nad głosem.

– Piękne? – powtórzył Heike. – Poczekaj, aż zabierzemy z gospody mandragorę, ujrzysz wówczas twierdzę taką, jaka jest naprawdę.

– Jeśli dojdę do gospody, to nigdy, przenigdy tu nie wrócę – zapewnił Peter z niezwykłym przekonaniem w głosie.

– I ja także nie – rzekł Heike zadumany. – Ja także nie, nie zniósłbym tego. Ale w jaki sposób zdołamy pokonać czarownicę? Trzeba to zrobić teraz. Nie możemy wejść do środka tak jak poprzednio. Nie jestem w stanie tego zrobić. Brama jest zamknięta, wspinaczka na dach była niebywale trudna. Nie mam zamiaru tego powtarzać!

Podświadomie zaczęli schodzić w dół ścieżką oświetloną porannym blaskiem słońca, nie mieli odwagi zostać w tym miejscu ani chwili dłużej.

– Ale Feodora? Księżniczka? Nic z tego nie rozumiem, Heike. Wszyscy przecież mówili, że Feodora jest czarownicą. Czy to znaczy, że były dwie czarownice? I co się z nią stało?

– Nie było dwóch czarownic, Peterze, były natomiast dwie księżniczki. Anciol to także księżniczka, lecz ani ty, ani ja nie zastanawialiśmy się nad tym. Sądziliśmy, że Nicola jest niczemu niewinną dziewczyną z tych okolic. Ale kiedy Zeno i inni mieszkańcy miasteczka mówili o czarownicy i księżniczce, nigdy nie wymieniali przy tym imienia Feodory. Myśleli o Nicoli. Ale skąd my mogliśmy o tym wiedzieć?

Peter dyskretnie otarł ręką oczy.

– Ale gdzie ona teraz jest? – zapytał niewyraźnie.

– Feodora? Jeszcze tego nie zrozumiałeś? – zapytał Heike ze zdumieniem. – Nie pojąłeś, że sam uwolniłeś ją od uroku, który najprawdopodobniej rzuciła na nią Anciol?

– Ja?

– Tak. Kiedy położyłeś swój krzyżyk w jej grobie, wówczas odnalazła spokój. To musiała być „nasza” Feodora. Natychmiast zniknęła z twierdzy i Nicola nie na żarty się zaniepokoiła, prawda?

– Tak, masz rację. Wiesz, ja, który umiem czytać i pisać, powinienem był zrozumieć, kim była Anciol. Jeśli A z początku przeniesie się na koniec jej imienia i zamieni na miejsca I i C, to wyjdzie z tego dokładnie Nicola. Poza tym i wiekiem także lepiej pasowała na pannę młodą, prawda?

Heike milczał. On przecież nie znał liter. Co prawda także zastanawiał się nad podobieństwem imion, ale coś mu się jednak nie zgadzało. Nie wiedział, że w jednym przypadku C wymawia się jak C, a w drugim jak K. Niełatwo to zrozumieć komuś, kto nie umie czytać.

Peter ciągnął podniecony:

– Pomyśl tylko, że mój krzyżyk mógł pomóc udręczonej duszy. Jednak na coś się przydałem.

– Nie poradziłbym sobie bez ciebie.

– Beze mnie nigdy byś nie wpadł w takie tarapaty – sucho przerwał mu Peter. – Ale wobec tego Feodora musiała być zjawą?

– Tak, ona była zjawą. To Anciol jest upiorem.

– A woźnica?

– Nie wiem nic o nim ani o jego ekwipażu. Zgaduję jednak, że był związany z Nicolą w ten sam sposób co Feodora, musiał jej służyć.

– A kruki? – Peter śledził wzrokiem parę krążących wysoko ptaków. – One mnie zwiodły.

– Mnie także. Słowa o skrzydłach kruka nawiązywały jedynie do włosów upiora.

– Uff, nie przypominaj mi o tym – zadrżał Peter. – Czy wiesz, że ja sam, dureń, paplałem o tym, że jej włosy błyszczą równie pięknie jak skrzydła kruka? Nie umiejąc dodać dwa do dwóch!

– Chyba można ci to wybaczyć – uśmiechnął się Heike. – Nie, myślę, że ptaki to zwyczajne kruki, być może mają za zadanie szpiegować dla Anciol, ale to tylko domysły.

Peter pokiwał głową.

– Jak sądzę, dość bliskie prawdy.

Jeszcze nie doszedł do siebie. Szczególnie trudno było mu mówić o chwilach miłosnych uniesień, jakie spędził z Nicolą. Heike doskonale go rozumiał.

– A ludzie z miasteczka? – zapytał Peter. – Dlaczego żyją tutaj w ciągłym strachu? Dlaczego nie opuszczą doliny?

– Podejrzewam, że nie mogą. Myślę, że las ich nie puszcza.

– Chcesz powiedzieć, że zagradza im drogę, zamyka dolinę? Że nie ma stąd żadnego wyjścia?

– Tak właśnie uważam. Istnieje jedynie droga prowadząca do środka, taka jak otworzyła się przed nami. Niczym morskie anemony, słyszałeś o nich? To stworzenia, które żyją na dnie morza, otwierają swe przepiękne, przypominające kwiaty kielichy, zapraszając do środka niczego nie podejrzewające ryby, a potem kielich się zamyka. Ryba nie może się wydostać, a anemon najada się do syta.

– Opowiadasz makabryczne historie, Heike. – Peter był wzburzony. – Ale w jaki sposób my się wydostaniemy?

– Dlatego właśnie musimy unieszkodliwić upiora. Dla własnego dobra i, rzecz jasna, dla dobra mieszkańców miasteczka.

Znajdowali się teraz na niewielkim płaskim terenie, mniej więcej w połowie drogi ku łąkom. Przystanęli i popatrzyli w górę na majestatyczną budowlę twierdzy.

– Upiór – powiedział Heike w zamyśleniu. – Gdzieś tutaj odłożyłem w nocy kołek i młotek. Muszę rozprawić się z czarownicą Anciol teraz, za dnia, kiedy jeszcze jest bezbronna.

– Ale przecież miałeś nie wracać do twierdzy – ostro zaprotestował Peter.

– Nie do takiej twierdzy, jaką teraz widzimy – odparł Heike. – Spotkalibyśmy wtedy wdzięczną i powabną Nicolę, taką, jak widzieliśmy ją wczoraj. Nic byśmy nie mogli jej zrobić, choć co prawda jest teraz sama, Feodora spoczywa w pokoju. Nie, muszę ujrzeć prawdziwą twierdzę.

– Prawdziwą twierdzę? Nie rozumiem, o czym mówisz – Peter zaczynał się niecierpliwić.

Heike westchnął.

– Jedynie mandragora jest dostatecznie silna, by zniszczyć fałszywy obraz. A ja nie mam ochoty…

Zastanawiał się przez chwilę.

– Chyba że…? Moi sprzymierzeńcy! – zawołał cicho. – Czy jeszcze tu jesteście? Możecie się na coś przydać? Czy posiadacie dostateczną moc, by zerwać zasłony z naszych oczu? Czy jesteście silniejsi od Anciol?

Odpowiedzią był cichy śmiech kilku osób.

– Zrozumieliśmy prowokację! – zawołała żartobliwie Sol.

– Będzie, jak sobie życzysz – powiedział Tengel. – Ale czy twój przyjaciel zniesie prawdę?

Heike starał się nakłonić Petera, by sam wrócił do gospody, ale chłopiec za wszelką cenę pragnął teraz zachować się lojalnie wobec przyjaciela. Twierdził, że musi odpokutować.

Z miejsca, w którym stali, roztaczał się doskonały widok na twierdzę. Stąd droga zakrętami schodziła w dół ku dolinie.

– Przyjrzyj się teraz dokładnie, Peterze – zapowiedział Heike. – Bo już ostatni raz widzisz twierdzę w pełnej krasie. Teraz nastąpi powrót do gorzkiej rzeczywistości.

– Nie chcę jej oglądać! – wyrwało się Peterowi. Odwrócił się plecami, a Heike wbił w niego wzrok, prosząc, by przyjaciel wziął się w garść.

Kiedy razem spojrzeli na twierdzę, Peterowi zaparło dech w piersiach i musiał złapać Heikego za ramię, by się nie przewrócić. Heike widział ten przerażający obraz już wcześniej, lecz mimo to był równie głęboko wstrząśnięty.

Same już tylko dźwięki budziły grozę. Jakby całe stado padlinożernych ptaków unosiło się nad doliną, skrzek i wrzask echem odbijał się od skał. A spoza ptasich krzyków przedostawał się jeszcze inny odgłos, ten, który wielokrotnie przedtem już słyszeli, tym razem głośniejszy.

Trzask i szelest korzeni wijących się wśród liści, torujących sobie drogę.

A widok!

Peter otwierał oczy coraz szerzej i szerzej.

– Boże – szepnął. – Święty Boże, co to takiego?

Widok, jaki roztaczał się przed nimi, był całkowicie niepojęty, trudno go opisać słowami. Z tego, co z pewnością było kiedyś zachwycającą budowlą, pozostały zaledwie resztki murów. Na oczach chłopców ciągle jeszcze sypały się w dół kamienie i ogromne bloki skalne, toczyły się w głąb doliny. Kikuty ścian, wyszczerbione mury niczym szczęka potwora… Zrozumieli, jak wiele czasu musiało upłynąć od chwili, gdy twierdza była zamieszkana. Setki lat!

Nie to jednak było najgorsze.

Z postrzępionych, wyszczerbionych ruin wylewała się masa tak straszliwa, że nigdy im się o czymś takim nie śniło. To był las, ten ohydny, przerażający las, który tu właśnie brał swój początek, tu miał swoje jądro. Nie było więc wcale tak, jak kiedyś sądzili – że to las stara się przysunąć, przekraść jak najbliżej twierdzy. On właśnie z niej wyrastał, z trzaskiem i jękiem rozprzestrzeniał się coraz dalej i dalej, zagarniając nowe obszary. Otoczył już całą dolinę, pochłonął miasteczko w dole i wkrótce w swej nieprzerwanej wędrówce naprzód miał dotrzeć także do Targul Stregesti.

I jeszcze ta straszna mgła unosząca się z jądra twierdzy. Widzieli snujące się opary, wyczuwali odór: mdły, duszący zapach śmierci. Odruchowo uskoczyli w tył.

– Och, nie – szepnął Peter, pozieleniały na twarzy. – Och, nie, to nie może być prawda!

– To właśnie jest najprawdziwsza prawda. I mam teraz zamiar tam pójść, z kołkiem i młotkiem…

– Nie, nie wolno ci! Chodź, musimy stąd uciekać!

– Dokąd? Nie przedrzemy się przez las. Chcesz umrzeć, zduszony przez gałęzie?

– Czy twoi przyjaciele nie pomogą nam się wydostać?

– Oni mają swoje poczucie honoru i ja także. A Mira? A mieszkańcy miasteczka? Czy mamy ich zostawić na pastwę okrutnego losu?

Peter wyprostował się, raz po raz przełykał ślinę. Oczy podejrzanie mu błyszczały.

– Idę z tobą.

Heike zawahał się.

– Prawdopodobnie poradziłbym sobie lepiej, gdyby nie ciążyło na mnie poczucie odpowiedzialności za ciebie. Ale potrzebuję cię, Peterze, jestem teraz tak bezradny i samotny.

– No, no, z tego co wiem, nie zostałbyś sam – mruknął Peter. – Ale rozumiem, o czym mówisz. Chodź, idziemy!

Heike wziął głęboki oddech i ruszyli ku straszliwemu zjawisku. Trudno było na ich twarzach odnaleźć bodaj odrobinę zapału.

– Heike, muszę ci się do czegoś przyznać. Wczoraj byłem o ciebie tak niewiarygodnie zazdrosny, ponieważ Nicola… Ach, Boże, jakże brzydzi mnie wymawianie tego imienia! Ponieważ Nicola rozmawiała z tobą, gdy już wychodziliśmy, i prosiła, byś wrócił do twierdzy.

– Nie było powodu do zazdrości – krzywo uśmiechnął się Heike. – Jej nagłe zainteresowanie moją osobą wzięło się stąd, że wyraziłem chęć odwiedzenia cmentarza.

– To prawda, ostrzegała nas, byśmy tam nie szli. Twierdziła, że możemy paść ofiarą złych duchów. To oczywisty nonsens!

– Naturalnie! Obawiała się, że odnajdziemy grób Feodory i pokonamy moc czarodziejskiego uroku, jaki ona sama rzuciła. I dokładnie tak się stało.

– Pytała mnie później, czy znaleźliśmy coś na cmentarzu. Powiedziałem, że nic, absolutnie nic.

– Mądrze postąpiłeś – pochwalił go Heike. – A to, że chciała, bym wrócił do twierdzy… Myślę, że moja osoba zasiała w niej niepewność. Zorientowała się, że wspierają mnie niebezpieczne moce, i chciała trochę powęszyć.

– Z pewnością! Ale czy pamiętasz, jak siedzieliśmy w karczmie pierwszego wieczoru? Przybyły damy i zaraz w drzwiach zawróciły.

– Tak, z powodu mandragory. To właśnie mnie zwiodło. Bo przecież to Feodora zareagowała tak szybko!

– Mówisz tak, bo nie patrzyłeś wtedy na Nicolę. Za to ja nie spuszczałem z niej oczu. I to ona powiedziała coś cicho, ale stanowczo do ciotki. Wówczas Feodora odwróciła się i wypchnęła dziewczynę przed sobą.

– Ach, tak! To wiele wyjaśnia! A zatem to Nicola nie mogła znieść obecności mandragory. A tak w ogóle, „ciotka”… Ciekaw jestem, w jakim stopniu były ze sobą spokrewnione, to dość interesujące. Ale pewnie nigdy się tego nie dowiemy.

Znaleźli się już na górze przy twierdzy i ze zgrozą popatrzyli na panujący wokół niej chaos. Korzenie wijące się pośród ruin, opary spowijające wszystko w niesamowitej mgle…

– Jakże chciałbym mieć przy sobie mandragorę – westchnął Heike.

– Cicho, tchórzu, masz przecież nas – rozległ się wesoły szczebiot Sol. – No, dalej, do roboty! Czas płynie, a dzień nie będzie trwał wiecznie!

Chłopcy byli tego świadomi. Wraz z nastaniem ciemności budziła się na nowo moc upiora.

Po bramie został jedynie ślad w postaci przerwy w murze. Wypełniały ją jednak pnie drzew i pełzające po ziemi korzenie.

– Tędy, kawałek dalej, możemy wejść do środka – stwierdził Peter, już spokojniejszy, przynajmniej na pozór.

Doszli do tego miejsca, wdrapując się na rozsypane kamienie.

– O, do licha! – zdenerwował się Peter. – Spójrz na tę gmatwaninę! Jak zdołamy się w tym połapać? Jak się nie zaplątać?

Odór był nie do zniesienia. Korzenie i cieńsze konary zdawały się żywe, w każdej chwili gotowe przypuścić atak i pochłonąć chłopców.

Heike zastanawiał się nad czymś.

– Pamiętasz, że kiedy stałem na dachu, przez moment mogłem spojrzeć przez całą twierdzę na przestrzał?

– Wspomniałeś o tym.

– Nie interesuje cię, co widziałem w twojej komnacie? Właśnie wtedy ujrzałem prawdziwy obraz ciebie i jej, leżących w łożu z baldachimem, nie fałszywy omam.

Peter odwrócił się i spoglądał z wyczekiwaniem.

– A więc…?

Kącik ust Heikego zadrgał nerwowo.

– Najpierw zobaczyłem twoje ubranie, ułożone na porośniętym mchem kamieniu. Później popatrzyłem na ciebie. Leżałeś na ziemi, przykryty świerkowymi gałęziami.

– Nic dziwnego, że zmarzłem – ironicznie zauważył Peter. – A… ona?

– Nie zdążyłem przyjrzeć się jej dokładnie, zauważyłem tylko, że nie jesteś sam w „łożu”.

– Ach, tak! A teraz chcesz powiedzieć, że mamy szukać kamienia, i w ten sposób trafimy do tej komnaty.

– Tak, ale to właściwie zbędne. Wiemy przecież, w którym miejscu wybiliśmy dziurę w murze. Niedaleko stamtąd powinno znajdować się jądro twierdzy. Za tamtymi zamkniętymi drzwiami musi być zejście do piwnic.

– Czy nie mówiono ci, że Anciol została pochowana w piwnicy?

– Tak właśnie przypuszczano. Musimy odnaleźć jej grób.

Rozmawiali nie ustając we wspinaczce wśród skalnych odłamków i plątaniny oślizłych korzeni i gałęzi.

– Wiesz, Heike, zastanawiam się, czy Feodora czasami nie próbowała się sprzeciwić swej złej władczyni.

– Jestem o tym przekonany. Na pewno nie raz dochodziło do ostrych kłótni. Och, chyba nigdy nie odnajdziemy właściwej drogi. – Heike z rezygnacją popatrzył na wszechogarniający chaos. – W jaki sposób zdołamy odkryć jakąkolwiek piwnicę?

– Niestety, chyba masz rację – przyznał Peter.

Zadanie wydawało się zaiste nadludzkie. Gdziekolwiek znajdowała się Anciol, obwarowała się znakomicie.

– To podobno normalne – stwierdził Peter. – Słyszałem, że wampiry postępują tak samo. Niemożliwością jest odnalezienie ich grobów.

– Ale nie mamy do czynienia z wampirem.

– Niedaleko jej do tego – mruknął Peter i Heike musiał przyznać mu rację.

Ogarnęło ich zniechęcenie i właściwie już skłonni byli się poddać. Kopanie i przerąbywanie się przez taką gęstwinę wydawało się całkiem bez sensu, ani trochę nie przybliżało ich do celu, zwłaszcza że mieli na to tylko jeden dzień.

Ale nagle całkiem nieoczekiwanie wydarzyło się coś dziwnego.

Daleko przed sobą ujrzeli wysoki, wąski cień. Był to naprawdę jedynie cień, ale zdawało się, że na nich czeka.

Stał osłonięty mrokiem muru, jakby obawiał się ostrego słońca. Stanowił jedynie ciemniejszą smugę.

– Chodź, Peterze – rzekł Heike niemal bezgłośnie.

Peter zawahał się, ale powoli ruszył za przyjacielem.

Gdy się zbliżyli, Peter ujrzał, jak Heike kłania się cieniowi. Cień odkłonił się i ruchem dłoni wskazał na splątane gałęzie. Zaraz potem zniknął.

– To przyjaciel czy wróg? – zapytał Peter, gdy kierowali się we wskazane miejsce.

– Woźnica – krótko odparł Heike. – I gotów jestem oddać duszę w zastaw, że widzi w nas swych wybawców.

Nie było czasu na dalsze rozważania. Przed sobą ujrzeli wąską jamę prowadzącą gdzieś w głąb.

Popatrzyli po sobie. Czy będą mieli dość odwagi?

Heike skinął głową i zaczął spuszczać się w dół. Peter za nim, święcie przekonany, że gałęzie zaraz zasuną się za nimi, chwytając ich w pułapkę. Nie miał odwagi obejrzeć się za siebie.

Schodzenie w dół okazało się wcale niełatwe. Kilkakrotnie omal się całkiem nie zakleszczyli, ale nie zrezygnowali. I wkrótce stanęli na twardym gruncie.

Kiedy Heike nogą odsunął nasiąknięty wodą mech, wyłoniła się spod niego kamienna posadzka. Trudno właściwie powiedzieć, że chłopcy stali, musieli kucać, a miejscami nawet się czołgać.

Nagle Peter krzyknął:

– Heike! Spójrz!

Niedaleko od nich leżały zwłoki dwóch Francuzów, dokładnie w takiej pozycji, jak widzieli je wcześniej, tyle że teraz w nieco innym otoczeniu.

– No, cóż, wiemy więc, gdzie są drzwi – powiedział Heike. – Musiały być tutaj, tuż przy dłoni starszego z mężczyzn…

– I tu jest zejście w dół! – zawołał Peter. – Po drugiej stronie drzwi, tak jak przypuszczaliśmy!

W kamiennej podłodze zionęła jama. Być może kiedyś w dół prowadziły schody, teraz nie było już niczego. Jedynie otchłań.

– Czy naprawdę musimy tam zejść? – szepnął Peter. – A w jaki sposób wrócimy na górę?

Heike rozejrzał się dokoła. Nie ufał pełzającym, płożącym się gałęziom. Na nie rzucone były czary. Jej czary.

– Sprawdzimy najpierw, jak tu głęboko!

Wyszukał odpowiednio duży kamień i wrzucił go w otwór. Łomot rozległ się bardzo szybko.

– Pomagając sobie nawzajem poradzimy sobie z wyjściem – oświadczył. – Chodź! Trzymaj mnie mocno za rękę, spróbuję spuścić się w dół!

Peter jęknął ze strachu, ale usłuchał Heikego. Wkrótce z dołu dobiegło wołanie:

– Chodź, wszystko w porządku. Tylko strasznie tu ciemno! Co prawda tego właśnie należało oczekiwać. Mamy do czynienia z istotami, które panicznie boją się światła.

Peter życzyłby sobie, by Heike tak wyraźnie nie okazywał braku szacunku dla przeciwnika, ale nagle uderzyła go pewna myśl.

– Heike, mam przy sobie krzesiwo! Czy rozpalić ogień tu na górze? Chciałem powiedzieć, w słońcu, ale, doprawdy, nie ma go za wiele.

– Niech cię Bóg błogosławi, chłopcze! Ale pospiesz się, nie czuję się tu najlepiej. Nie wiem, co mam wokół siebie.

Nerwowo, drżącymi palcami Peterowi udało się zsunąć na kupkę trochę suchych liści, znalazł też kawałek drewna, który, jak się wydawało, nie pochodził z diabelskiego lasu. Najpierw zatliły się liście, zaraz potem rozżarzyło się drewienko.

– Już idę!

Skoczył do dziury, ufając, że Heike wie, co robi.

Kiedy blask prymitywnej pochodni rozświetlił kryptę Anciol, chłopcy zastygli w pół ruchu. Skamienieli. Pomieszczenie było co prawda niskie, ale dosyć spore. To, co się w nim znajdowało, przerastało granice najbardziej chorej wyobraźni.

Na samym środku omszałej kamiennej posadzki stał wielki sarkofag z żelaza albo ołowiu, chłopcy nie mogli rozpoznać materiału. Kiedyś pokrywa sarkofagu musiała zostać szczególnie starannie przymocowana, nadal widoczne były tego ślady. Ale pieczęcie zostały złamane – od środka! Pokrywę zwalono na podłogę.

Wewnątrz metalowego sarkofagu znajdowała się nieco mniejsza drewniana trumna, a z jej ścian wyrastały długie czułki, wijące się z trzaskiem w ciągłym ruchu. Jądro lasu! Tutaj znajdowały się główne korzenie, stąd rozprzestrzeniały się coraz dalej i dalej. Już dawno temu przedarły się przez sufit i kamienne ściany, pochłaniając coraz większe obszary. Olbrzymie pnie, drzewo-matka! Żywiące się zawartością trumny i…

Peter znów odczuł falę mdłości. Wokół trumny leżały stosy ludzkich zwłok. Niektóre były już tylko szkieletami, na innych trzymały się jeszcze resztki mięśni i skóry. Ale wszędzie wpijały się w nie owe straszliwe korzenie, wyrastające z trumny.

– Las żywi się… – niedowierzająco zaczął Peter z twarzą ściągniętą grymasem obrzydzenia.

– Tak – przerwał mu Heike. – Ale ci dwaj Francuzi są jeszcze dostatecznie świeży, by… dało się ich wykorzystać. Nie marnujmy czasu, bierzmy się do roboty, Peterze!

Heike podszedł do trumny. Peter musiał wytężyć całą siłę woli, by pójść w jego ślady.

Kiedy przecisnęli się wreszcie między korzeniami i gałęziami, Peter poświecił do wnętrza trumny. Z ust wyrwał mu się okrzyk przerażenia.

W drewnianej skrzyni leżała z przymkniętymi oczami jego najdroższa Nicola. Z jedną tylko drobną różnicą w wyglądzie…

Peter usłyszał gdzieś koło siebie perlisty śmiech, Zrozumiał, że to towarzyszka Heikego, którą nazywał imieniem Sol. Śmiech był szczery, nieopanowany i niezwykle zaraźliwy. Peter zobaczył, że Heike się uśmiecha, w końcu i jemu samemu zadrgały kąciki ust.

Nicola, czy raczej Anciol, bo przecież tak naprawdę miała na imię, leżała w trumnie całkiem naga. Skończenie piękna, budząca pożądanie. Ale włosów, swej najważniejszej ozdoby, już nie miała.

Sol zanosiła się śmiechem.

– Ach, nigdy nie widziałam czegoś zabawniejszego! – szczebiotała. – Ta niebezpieczna kusicielka całkiem łysa!

Wtedy Anciol otworzyła oczy. Nie mogła się poruszyć, nie mogła nic zrobić, ale jej nienawistny wzrok utkwiony był w Sol, która ukazała się teraz u boku Heikego wraz z dwoma mężczyznami o niezwykłym wyglądzie. Peter nie spuszczał z nich oczu.

– Dzie-dzie-dzie-dzień dobry – wyjąkał onieśmielany. – Sol… Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem! Jakie przecudne włosy!

Komplement jeszcze bardziej rozbawił Sol.

– Słyszałaś, stara diablico? Tak, tak, widzę, że gdyby wzrok mógł zabijać, byłoby ze mną źle. Ale, rozumiesz, ja już umarłam, więc z twojej strony nic mi nie grozi! Podczas gdy ty… ty nie umarłaś, upiorze!

Peter niemal zapomniał o straszliwej istocie w trumnie. Nie mógł oderwać wzroku od przodków Heikego. Heike także spoglądał, oniemiały. Stali tak, wpatrując się w sobowtóra Heikego, tylko nieco starszego.

– Tengel Dobry? – szepnął Heike.

– Tak, to ja. Jak widzisz, nie ty jeden przeżywałeś udręki z powodu swego wyglądu. Moje dzieciństwo i młodość także były naznaczone cierpieniem. Ale jakoś udaje nam się przetrwać. Kiedy już pozyskamy ludzki szacunek, rany się zabliźniają, już tak nie bolą.

Heike pokiwał głową. Obaj chłopcy przenieśli wzrok na drugiego mężczyznę.

– Demon? – szeptem zapytał Peter, mimowolnie dając krok do tyłu.

– To Mar – odparł Tengel Dobry. – Podpora Shiry, mistrz w zaklinaniu duchów. A tutaj jego umiejętności mogą się bardzo przydać!

– Tak – odparł Heike całkowicie oszołomiony.

Wokół nich znów bulgotało z sykiem, trzeszczało i skowyczało, wszystko rosło na ich oczach, wiło się bez przerwy.

– Kiedy już będzie po wszystkim, uciekajcie, chłopcy. Uciekajcie stąd najszybciej, jak się da! – ostrzegł Tengel. – Inaczej możecie zostać tu żywcem pogrzebani, bez możliwości odwrotu.

– Będziemy o tym pamiętać – zapewnił Heike. – Ale wyjaśnij, kto wskazał nam drogę tutaj? Ta woźnica, prawda? Ale kim on jest naprawdę?

– Nie zrozumieliście tego? To człowiek, który miał ją poślubić, lecz zdradził.

– Ale on był przecież taki stary i chudy!

– Pozwoliła mu przeżyć życie do końca, dopiero potem zapanowała nad nim, upokorzyła, zmuszając, by służył jej przez całą wieczność. No, ale bierz się do roboty. To ty musisz tego dokonać, Heike!

Chłopak z wahaniem wyjął zza pazuchy kołek i młotek. Starał się nie spoglądać na Anciol; wiedział, że jej wzrok poszukuje teraz jego oczu, jest ostry, morderczy.

– Nie patrz na nią, Peterze! – uprzedził.

– Nie mam na to wcale ochoty – odparł przyjaciel. – Co teraz zrobisz? Nie masz chyba zamiaru…

Sol pomagała Heikemu.

– Tutaj, Heike, tu ma serce ta wiedźma, jeśli w ogóle coś tam bije!

Heike ustawił kołek. Mar, stojący u wezgłowia trumny, zaczął odmawiać zaklęcia. Z ust popłynęła mu tajemnicza pieśń.

– To konieczne – wyjaśnił Tengel. – Cały las na wskroś przesiąknięty jest złem. Jedyne, co trzymało tę kobietę przy tym dość szczególnym życiu, to żądza zemsty. A to straszliwie niszcząca siła. Mar stara się ujarzmić wszechobecne zło. Ty zajmij się nią.

Sol nie przestawała drażnić upiora.

– No, kochaniutka, teraz dopiero będziesz piękna! Wiek zaraz da ci się we znaki, a jest o czym mówić, prawda? Dwieście lat? Trzysta? A może jeszcze więcej? Pomyśl sobie o zmarszczkach, które zaraz naznaczą ci twarz! Pomyśl o tych przystojnych mężczyznach, którzy wkrótce będą świadkami twojej przemiany. Gdzie się podzieje twoja słynna zmysłowość? Ty, która za życia nie mogłaś ani przez mgnienie oka obejść się bez mężczyzny, czyż nie tak było? I nawet po śmierci nie byłaś w stanie zaprzestać tych praktyk! Nie będzie to dla ciebie miły koniec, o nie! Już my się o to postaramy!

Anciol z całych sił starała się ściągnąć wzrok Heikego, by zdobyć nad nim władzę, ale żaden z chłopców nie patrzył w jej stronę. Widać było, że nienawidzi także Mara za jego czarodziejskie zaklęcia. Patrzyli, jak się wije, jak stara się poruszyć, ale tak naprawdę nie jest w stanie tego uczynić. Była uwięziona w swej trumnie, jak zawsze bywa z upiorami za dnia. Nie mogła przywołać wizji Nicoli ani też fałszywego obrazu pięknej twierdzy, gdyż wszyscy obecni już ją przejrzeli, dotarli aż do samego rdzenia. A najsłabszy z nich, Peter, znajdował się pod opiekuńczymi skrzydłami Ludzi Lodu.

Była bezsilna! Wszyscy w krypcie odczuwali wzbierający w niej gniew.

Heike trzykrotnie głęboko odetchnął i wzniósł młotek.

– Nie patrzcie na nią później – ostrzegł Tengel. – Wyjdźcie na górę i biegnijcie, nie myśląc o niczym innym!

Heike kiwnął głową. Peter stał już gotowy do ucieczki. Zobaczył teraz tkwiące w murze uchwyty, ułatwiające wyjście.

Zaklęcia Mara nabrały mocy, choć wciąż brzmiały jednakowo monotonnie.

Heike starannie wycelował i uderzył ze wszystkich sił. Potem puścił młotek i rzucił się do ucieczki.

Krzyk, wycie tak straszliwe, iż zdawało się, że popękają im bębenki w uszach, przeszył kryptę. Podobnym wrzaskiem odpowiedziały rośliny skręcające się w śmiertelnych skurczach niczym ranne węże. Peter już wspinał się do góry, Heike za nim, w głowę uderzył go wijący się w agonalnych drgawkach korzeń, ale zdołali wyjść. O troje z Ludzi Lodu nie musieli się martwić, oni bowiem byli nietykalni, potrafili się przemieszczać tak jak chcieli.

Na górze zapanował najdzikszy chaos. Korzenie wyrywały ze ścian bloki skalne i wywracały kamienie, mury waliły się z hukiem. Drzewa splatały się ze sobą, budując zapory przed chłopcami, którzy raz po raz musieli się uchylać, wyrywać z oślizłych objęć, omijać śmiertelnie niebezpieczne pułapki. Kiedy jednak wydostali się na powierzchnię, poszło im łatwiej.

Nareszcie byli za bramą i nie rozglądając się, co sił w nogach gnali ku dolinie. Peter wpadł w jakąś dziurę, zranił się w nogę i teraz kulał, ale nawet słyszeć nie chciał o tym, by się zatrzymać.

W całej dolinie rozbrzmiewało dudnienie wydobywające się z twierdzy. Konie na łące spłoszyły się, ale Peter zdołał je uspokoić. Przywołał zwierzęta i chłopcy na oklep wjechali do Targul Stregesti. Oczekiwali ich już wszyscy mieszkańcy, pragnący godnie powitać swoich bohaterów.

Przybiegła także Mira i rzuciła się na szyję Peterowi, który całkowicie zapomniał już o jej istnieniu.

– Och, dziękuję, Heike, dziękuję – ze łzami w oczach szeptała przez ramię Petera. – Dziękuję, że go przyprowadziłeś!

Heike był rozgorączkowany.

– Musimy natychmiast stąd odjechać – powiedział. – Czy nasze rzeczy są przygotowane, Miro?

Dziewczyna skinęła głową i zaraz zajęła się bagażem.

Poświęcili chwilę na pożegnanie ze wzruszonym Zeno i jego żoną.

– Nareszcie odzyskamy spokój – rzekł karczmarz, potrząsając dłonią Heikego. – Nie macie pojęcia, jakie to dla nas ma znaczenie.

– Owszem – cicho powiedział Heike. – Ja mam pojęcie.

Teraz wiedział już bowiem, co powinien był pamiętać – to, co wydarzyło się tak dawno temu. Może byłoby lepiej, gdyby jednak o wszystkim zapomniał!

Podczas gdy trzaski i dudnienia wzmagały się i przenosiły na las wokół całej doliny, a drzewa zaczynały umierać, opuścili miasteczko, machając na pożegnanie tym, których mijali. Mira pożyczyła konia od Heikego, a chłopcy dosiedli pół dzikich francuskich wierzchowców.

Dopiero gdy zaczęli wspinać się po zboczu w stronę umierającego lasu, Peterowi wpadła do głowy pewna myśl. Powiedział o niej Heikemu, który w zamyśleniu pokiwał głową.

Wtedy, w twierdzy, nie zastanawiali się nad tym, ale teraz stwierdzili, że obaj rozumieli wszystko, co mówili przodkowie Heikego. A przecież mówili w obcym języku! I Anciol także rozumiała Sol, wyraźnie było przecież widać, jak bardzo rozgniewała się czarownica w trumnie.

A więc niezwykła trójka musiała przemawiać raczej za pomocą myśli niż słów.

Skołatany umysł Petera nie mógł tego wszystkiego objąć, zakręciło mu się tylko w głowie.

Kiedy byli już pod lasem, Peter i Mira wstrzymali konie. Heike postąpił jak oni, aczkolwiek uczynił to niechętnie. Znajdowali się teraz w miejscu, z którego po raz pierwszy ujrzeli miasteczko w dolinie w dniu, w którym tu przybyli.

– Nie odwracajcie się! – szybko powiedział Heike.

Naturalnie słysząc to od razu odwrócili głowy.

Mira uderzyła w krzyk.

– Ale… – zdumiał się Peter. – Tam jest tylko zbiorowisko szarych kamieni…

– Ruiny domów – sucho powiedział Heike. – Targul Stregesti jest z dawien dawna wymarłym miasteczkiem. Ruszajmy, musimy jak najprędzej przedrzeć się przez las.

Загрузка...