Las umierał na ich oczach. Pnie z trzaskiem waliły się na ziemię, wypełniając straszliwym odgłosem całą dolinę. Patrzyli na agonię lasu, pragnąc tylko jednego: jak najprędzej opuścić to upiorne miejsce.
Przed nimi panował coraz dzikszy chaos.
Było rzeczywiście tak jak ktoś, być może nawet sam Heike, wspomniał: nie istniała droga prowadząca do wyjścia, była tylko ta, która wiodła do wewnątrz. W miejscu, gdzie bity trakt docierał do skraju lasu, zaczynał się gąszcz.
Ale moc czarownicy została złamana. Teraz musieli wykrzesać z siebie resztki odwagi, by przejść przez zielone piekło.
I nie zabłądzić.
Spłoszone konie wierzgały i stawały dęba, nie chciały wejść w gęstwinę spadających gałęzi, które czyniły piekielny wprost hałas.
– Miro! – zawołał Heike przekrzykując dudnienie dobiegające z lasu. – Czy nie masz przypadkiem czegoś, co należy do mnie?
– Koń? – powiedziała na próbę.
– Wiesz dobrze, że nie o niego chodzi.
Westchnęła.
– Och, Heike, miałam nadzieję, że nie zapytasz! Czy naprawdę nie mogę jej zatrzymać?
– Niestety, Miro, możesz dostać ode mnie wszystko, tylko nie mandragorę! Ona i ja należymy do siebie, zrozum to, a poza tym ona musi pozostać w rodzie. Jesteśmy panem i sługą; nie wiem jedynie, kto jest kim. Łączą nas nierozerwalne więzy!
– Z nią czułam się tak bezpieczna. Wiedziałam nawet, że będę miała odwagę, by przejechać przez ten las. Pogodziłam się także ze świadomością, że tyle czasu spędziłam w gospodzie, której nie było. Wszystko tylko dlatego, że miałam ją przy sobie.
Z głębokim westchnieniem zdjęła mandragorę z szyi, podjechała bliżej i podała ją Heikemu.
– W każdym razie dziękuję ci za to, że mi ją pożyczyłeś! Nie wiem, gdzie takiej szukać?
– Popytaj u drogisty – wtrącił się Peter. – Na pewno coś będą wiedzieli, ale pamiętaj, że nie wszystkie mają taką moc. Żeby mandragora spełniała swą magiczną funkcję, musi mieć odpowiednią człekokształtną formę. A poza tym powinna zostać wyciągnięta z ziemi pod szubienicą przez czarnego psa, któremu przywiązuje się ją do ogona. Czarny pies zdycha od krzyku alrauny, kiedy korzeń zostaje wyciągnięty z ziemi.
– Czy z tą mandragorą było tak samo, Heike? – zapytała Mira z powątpiewaniem.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Wiem jedynie, że jest niezwykle stara. Ma co najmniej pięćset lat, a może i więcej.
– Ale wcale nie wygląda na tak starą!
– Tak, to prawda.
Bo przecież ona żyje, pomyślał, ale nie powiedział tego głośno.
Mandragora Ludzi Lodu charakteryzowała się pewnym niezwykłym szczegółem. Rozetka, z której wyrastają liście, ta część, która znajdowała się nad ziemią, została kiedyś poszarpana, pozostały na niej jedynie nerwy liści. Przypominały one teraz do złudzenia prawdziwe włosy, grzywą spadające na „głowę” i „twarz”.
Mandragora nabrała przez to jeszcze bardziej „ludzkiego” wyglądu.
A może włosy były jedynie delikatnymi korzeniami? Tego Heike nie wiedział.
– Pokochałam ten korzeń – wyznała Mira. – Nie powinieneś był mi go pożyczać.
– Wydaje mi się, że uratował ci życie – roześmiał się Heike.
– To prawda – odparła poważnie. – Jestem o tym przekonana.
Wszyscy troje wymienili spojrzenia. Heike z nieskrywanym zadowoleniem wsunął mandragorę pod koszulę i byli już gotowi do przekroczenia progu lasu.
Gdyby dało się dojrzeć słońce, stałoby teraz w zenicie, ale nie wiadomo skąd napłynęły gęste chmury. Nic już nie było jasne, przejrzyste, rozświetlone promieniami.
Konie za nic nie chciały wejść w gęstwinę, musieli je zmuszać do marszu. Dla pewności związali wszystkie trzy wierzchowce razem, by żaden przypadkiem nie poniósł.
Jako pierwszy gałęzią w głowę dostał Peter. Zatrzymali się na chwilę i rozejrzeli dookoła. Drzewa poddawały się i waliły na ziemię, korzenie wiły się konwulsyjnie, a rozedrgane opary unosiły się z podmokłego gruntu pośród głośnego trzasku łamiących się omszałych gałęzi.
Las konał. Zewsząd czyhało niebezpieczeństwo, ale nie pozostawało im nic innego, jak wydostać się z gąszczu, choć obawiali się, że będą kręcić się w kółko i znów znajdą się w dolinie grozy.
Teraz już wiedzieli, że tam w dole nie ma żadnych ludzi, owce nie pasą się i nie pasły od wielu już setek lat, nie ma domów; nie ma gospody i kościoła… Zostały jedynie skrzeczące kruki.
Tam skubały trawę na łąkach samotne i opuszczone dwa francuskie konie… W tej dolinie bez wyjścia, w której nie było żadnej żywej istoty, póki nie zjawił się Heike ze swymi towarzyszami!
Zadrżał na myśl o wielkiej pustce, jaką zostawiali za sobą.
Wśród ruin zapewne tylko cmentarz pozostał taki, jakim go widzieli. A na cmentarzu, pośród swych przodków, spoczywała księżniczka Feodora ze swą małą córeczką. Woźnica i jego koń, gdziekolwiek teraz przebywali, odnaleźli nareszcie spokój. A okrutna Anciol miała kołek wbity w serce i nie mogła wyrządzić już więcej zła.
Las, ucieleśnienie jej żądzy zemsty, inkarnacja nienasyconych erotycznych żądz, umierał na ich oczach, wijąc się w śmiertelnych skurczach. Niedługo, za rok albo dwa, nowy, prawdziwy las zapuści tu korzenie i przejmie okolicę we władanie.
Przeklęta dolina została oczyszczona.
Kiedy przedzierali się przez mokradła, omijając drzewa z pluskiem wpadające w bagniska, Heike cicho odezwał się do Petera:
– A jak z twoją…? Czy nadal masz trudności z…?
Nieśmiałość nie pozwalała mu nazwać rzeczy po imieniu.
– Nie, nie – pospieszył z odpowiedzią Peter. – Nareszcie się uspokoiło. Stało się to wkrótce po tym, jak wbiłeś kołek w jej serce.
– To dobrze – pokiwał głową Heike. – Mamy zatem pewność, że ona nie żyje. Cieszę się, że mimo wszystko poszło nam tak łatwo. Istnieją bowiem pewne stwory, którym trzeba oddzielić głowę od ciała, by zniszczyć ich moc.
– Uff – zadrżał Peter. – Wiesz, myślałem o Francuzach i innych zmarłych, których zwłoki znaleźliśmy w krypcie… Powinniśmy chyba coś dla nich zrobić? Może porozmawiać gdzieś z księdzem…
– Pewnie masz rację – Heike nie w pełni podzielał zdanie przyjaciela. – Ala ja nie mam zamiaru wracać tam, by wskazać drogę.
– Ja także nie. Coś wymyślimy.
Podniósł głos do normalnego tonu, schylając jednocześnie głowę pod spróchniałą, porośniętą mchem gałęzią, która w każdej chwili groziła złamaniem.
– Nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem bystry – stwierdził. – Ja, który tyle czytałem, zetknąłem się już kiedyś z podobną historią! Legendą ze wschodnich krain…
– Naprawdę?
Zsiedli z koni, by poprowadzić je bezpieczniejszą drogą. W tym miejscu gęstwina była niemal nie do przebycia, przewrócone drzewa prawie bez reszty zagradzały drogę.
– Tak – mówił Peter. – Nazywała się chyba „Czarne włosy” i brała swój początek w odległej krainie położonej na wschodzie, którą nazywają Japonią. Legenda, czy też raczej prawdziwa historia o duchach, opowiadała o mężczyźnie, który na jakiś czas opuścił swą żonę, by dla ich wspólnego dobra związać się z bogatszą kobietą. Żona wiernie czekała na niego, bo obiecał przynieść majątek. Mężczyzna powrócił po wielu latach, przeżyli wspaniałą miłosną noc, a rano znalazł jej kości przy łóżku i sam został uduszony przez jej włosy.
– Ależ to przecież prawie dokładnie to, co wydarzyło się tutaj! – wykrzyknął Heike.
– To prawda, ale nie mogłem sobie wyobrazić, że ta cudowna Nicola… Przecież tamto było tylko historią o duchach!
– Z pewnością tkwiło w tym coś więcej – stwierdził Heike. – To, co może zdarzyć się w jednym miejscu, może również wydarzyć się gdzie indziej.
Nagle Mira zawołała:
– Patrzcie w górę! Wysokie zbocza po obu stronach! Jak myślicie, czy to może być przełęcz?
– O ile tylko nie jest to „nasza” dolina, to jest mi wszystko jedno – oświadczył Peter. – Ale tak, to przełęcz, poznaję tamten szczyt! Wychodzimy z lasu! Heike, udało się!
– Trudno mi w to uwierzyć – powiedział Heike spokojnie, ale wyczuli radość i ulgę w jego głosie.
Rzeczywiście była to przełęcz. Ta, która prowadziła ich z powrotem do świata żywych ludzi.
Co prawda nie od razu. Kiedy nareszcie zostawili za sobą trzaskający i bulgoczący las, stanęli w najwyższym punkcie przełęczy i zobaczyli rozciągające się przed nimi bezdroża, wzgórza i doliny, zaczęli podejrzewać, że ich kłopoty jeszcze się nie skończyły. Po drodze bowiem, którą tu przybyli, nie było ani śladu.
Fakt, że moc czarownicy rozciągała się także i za przełęcz, podziałał na nich deprymująco.
Szczęśliwie jednak, gdy zjechali w najbliższą dolinę, napotkali prawdziwą drogę. Jedynie ostatni jej odcinek – prowadzący do przełęczy i dalej w głąb lasu – okazał się omamem. Kiedyś, wieki temu, z pewnością wiódł tędy trakt, ale obecnie należał on jedynie do świata zjaw i upiorów.
Łatwo było teraz obrać kierunek dalszej podróży, gdyż w jedną stronę droga przemieniała się w wyraźnie rzadko uczęszczaną ścieżkę, w drugą zaś była wydeptana i wyjeżdżona, co oczywiście wydało im się niezwykle obiecujące.
– Czy naprawdę mamy w to uwierzyć? – z wahaniem zapytał Peter.
– Peter Niedowiarek – uśmiechnął się Heike. – Tak, sądzę, że tym razem ta droga zaprowadzi nas do ludzi.
Mira nic nie mówiła, nie spuszczała tylko wzroku z pleców Petera i potakiwała z uwielbieniem każdemu jego słowu.
Długo jechali tego popołudnia, momentami cisi i zamyśleni, to znów zajęci ożywioną rozmową. O dziwo, najbardziej posępny wydawał się wesołek Peter, on najczęściej popadał w przygnębienie. A może to wcale nie takie dziwne, pomyślał Heike. Był przecież tak bardzo zakochany, a potem przeżył zawód i wstrząs!
Co do jednego wszyscy byli zgodni: doskwierał im nieopisany głód, a ich kasa podróżna świeciła pustkami.
– Kiedy tak naprawdę jedliśmy po raz ostatni? – zastanawiała się Mira, gdy odpoczywali na zboczu nad małym jeziorkiem. Nazbierali jagód, a Peterowi gołymi rękami udało się złowić rybę. Piekli ją właśnie, z niecierpliwością czekając, aż będzie gotowa.
– Nie myśl o tym – ostrzegł ją Peter. – Jeśli zaczniesz zadawać sobie podobne pytania, niedługo dojdziesz do wniosku, że oszalałaś.
– Sądzę, że jedliśmy w Targul Stregesti – powiedziała Mira. – Ale co? Nie, na to nie śmiem odpowiedzieć.
Heike rozwiązał ich zagadkę.
– Kiedy przed kilkoma dniami znaleźliśmy się na tej prastarej drodze, wiodącej przez przełęcz, przeszliśmy po prostu w minioną epokę – stwierdził. – Przenieśliśmy się aż do czasu… Jak sądzisz, Peterze?
Przyjaciel zdjął rybę z węgli, podmuchał na sparzone koniuszki palców i odparł:
– To trudno powiedzieć. Feodora zmarła w roku tysiąc sześćset osiemnastym, to wiemy na pewno. Miasteczko istniało jeszcze przez jakiś czas. Nie, nie wiem, czy było to przed, czy po tym roku. Mów dalej, Heike!
– Moim zdaniem w karczmie dostaliśmy prawdziwe jedzenie; jedzenie mieszkańców miasteczka. Ale w twierdzy…
– Tam wszystko smakowało jak siano – dokończył Peter. – Masz rację, Heike. W minionych czasach, w jakich się znaleźliśmy, Feodora i Nicola już były duchami, nawiedzającymi miasteczka. Och, nie, to zbyt trudne do pojęcia! Miasteczko duchów, w którym grasują jeszcze starsze duchy! No cóż, w każdym razie uwolniliśmy ich od przekleństwa i uratowaliśmy dusze, które nie mogły znaleźć spokoju, prawda? A właściwie to ty tego dokonałeś, Heike.
Ku zdumieniu swych towarzyszy Peter wybuchnął płaczem. Starał się to ukryć, zasłaniając twarz, ale słyszeli jego łkania. Ze zrozumieniem czekali, aż chłopak się uspokoi. Mimo wszystko odczuwali zażenowanie, jak zawsze bywa, gdy jest się świadkiem wybuchu czyichś silnych uczuć. W końcu udało mu się stłumić płacz, kilka razy odetchnął głęboko, a potem pociągał już tylko nosem.
– Dzisiejszy dzień był dla mnie bardzo trudny – usprawiedliwiał się, ocierając oczy. – Jak mogłem, ja, który tak bardzo cię podziwiam, Heike, zachowywać się tak w stosunku do ciebie? Złościłem się, byłem nieprzyjemny i jeszcze zaatakowałem cię siekierą! Mogłem cię przecież zabić, niewiele brakowało! To wcale do mnie niepodobne nie mogę tego zrozumieć. Tak żałuję tego, co zrobiłem, że gotów jestem umrzeć!
– Anciol rzuciła na ciebie miłosny czar – usprawiedliwiał przyjaciela przed nim samym Heike. – Rozumiałem to przez cały czas, dlatego potrafiłem wytłumaczyć sobie twoje zachowanie. Omyliłem się jedynie sądząc, że chodzi o zwykłą, ziemską miłość i że ona potrafi opętać człowieka do szaleństwa. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że Nicola jest upiorem i że rzuciła na ciebie urok.
– Czy możesz mi to wszystko wybaczyć? – zapytał Peter, kładąc rękę na dłoni przyjaciela.
– Już ci wybaczyłem. Czy myślisz, że inaczej tak bardzo bym się starał wyrwać cię z twierdzy?
– Dziękuję ci, Heike! Dziękuję za moje życie! A ty, Miro, czy ty mi przebaczysz? I dla ciebie byłem nieznośny.
Promienny blask jej oczu dał wystarczającą odpowiedź. Peter był zaskoczony podziwem, z jakim patrzy na niego dziewczyna. A on nazwał ją krową!
Aby ukryć zdumienie, zajął się dzieleniem ryby na trzy części.
Zaspokoili głód i to dodało im otuchy. A kiedy szarość wieczoru zapanowała już nad światem, roztoczyła się przed nimi duża dolina, przez którą wiodła o wiele szersza droga. Tu i ówdzie widać było rozsypane nad szeroką rzeką wioski.
– To nie może być złudzenie – z niedowierzaniem powiedział Heike.
– Nie, te wsie są prawdziwe – stwierdził Peter. – Wróciliśmy do doliny Maruszy, moi drodzy, a to znaczy, że do cywilizacji już niedaleko!
Uszczęśliwieni zjechali w dolinę, która co prawda nie była jeszcze ostatnią, którą mieli pokonać, ale to nie miało już większego znaczenia. Znaleźli się na właściwej drodze, czego im więcej było trzeba?
– Powiedzcie mi – śmiał się Peter. – Czy naprawdę przeżyliśmy to wszystko? Byliśmy w Targul Stregesti i w Cetatea de Strega?
– Tak, teraz wydaje się to nierzeczywiste – uśmiechnął się do niego Heike. – Ale wszystkim trojgu zadano tam rany na ciele i na duszy.
– Tak, masz rację – przyświadczyła Mira.
Dwa dni później dotarli nareszcie do krewnych Petera, mieszkających w wielkim mieście. Przyjęto ich serdecznie i szczodrze ugoszczono. Nareszcie mogli odpocząć w prawdziwych łóżkach.
Po długiej i wyczerpującej podróży uznali to za niezwykły luksus!
Następnego dnia Peter zwrócił się do swego krewniaka z prośbą o radę i otrzymał od niego adres pewnego historyka, który zajmował się dziejami Siedmiogrodu. Człowiek ten prowadził muzeum i chłopcy postanowili tam go odwiedzić. Mira wolała zostać w domu, nie chciała słyszeć już ani słowa o strasznej dolinie.
Profesor, skurczony, łysy człowieczek, zaprosił ich do swego wypełnionego książkami gabinetu i zapytał, w jakiej sprawie przybywają.
Cóż, chcieli się dowiedzieć, czy istniało kiedyś miasteczko zwane Targul Stregesti i twierdza, pod zarząd której podlegało miasteczko.
– Ach, o to wam chodzi! – roześmiał się profesor, który dobrze znał niemiecki. – To przecież tylko legenda!
– My nie jesteśmy tego tacy pewni – rzekł Peter.
Historyk przeniósł wzrok na swego drugiego, niezwykłego, gościa. Chłopcy musieli opowiedzieć wszystko od początku.
Niewiele zdążyli przekazać, gdy profesor wstał i podszedł do drzwi.
– Poczekajcie chwilę, moi koledzy muszą to także usłyszeć.
Sprowadził etnografa, specjalistę od folkloru Siedmiogrodu, i drugiego, geografa. Chłopcy powtórzyli początek historii i dopiero potem pozwolono im mówić dalej.
Trzej uczeni słuchali w napięciu, na początku z rozbawieniem, później ze zmarszczonymi czołami i ze zdumieniem na twarzach. Znawca folkloru wykazał szczególne zainteresowanie. Surowo pytał, czy chłopcy słyszeli wcześniej legendę o złej czarownicy ze Stregesti, ale obydwaj zapewnili, iż przybywają z daleka i nigdy przedtem nie byli w tym kraju.
Kiedy skończyli opowiadać, uczeni popatrzyli po sobie.
– Gdzie leży ta dolina? – dopytywali się.
– Nie wiemy – odparł Peter. – Odeszliśmy od doliny Maruszy i zabłądziliśmy. Przez długi czas nie spotkaliśmy ludzkich osad.
– Oficjalnie nie istnieje miasteczko o takiej nazwie, ale historia o nim należy do bogatego skarbu legend Ardeal – rzekł geograf.
– To prawda – wtrącił się etnograf. – Legenda głosi, że miasteczko znajduje się w górach na południowym zachodzie. Ale nikt do tej pory nigdy go nie widział.
– Nie ma się czemu dziwić – sucho powiedział Heike. – Nikt nigdy nie wydostał się stamtąd żywy. Dopiero my jako pierwsi.
Historyk popadł w zadumę.
– Prawdą jest, że od dawien dawna w tamtych okolicach ginęli ludzie, przypuszczaliśmy jednak, że porywały ich dzikie zwierzęta.
– Czy moglibyśmy usłyszeć tę legendę? – zaproponował Heike. – W ten sposób może i nam także rozjaśni się w głowach. Nadal nie umiemy odpowiedzieć sobie na wiele pytań.
– Chętnie ją opowiem – oświadczył etnograf. – Ale czy najpierw możemy zaproponować szklaneczkę wina?
Przyjęli poczęstunek z ochotą i uczony zaczął opowiadać:
– Legenda mówi o księżniczce z gepidzkiego rodu, która nazywała się Anciol…
– Czy wolno nam będzie przerywać pytaniami? – wtrącił Peter.
– Ależ oczywiście, bardzo proszę!
– Anciol to dziwne imię. Skąd się wzięło?
– To prawdopodobnie imię pochodzenia gepidzkiego. Gepidowie zajęli Ardeal na początku naszej rachuby czasu i zniknęli z historii w roku pięćset sześćdziesiątym szóstym, kiedy zostali pokonani przez Longobardów. Naturalnie reszta ludu żyła dalej, choć ciemiężona przez innych. Anciol według legendy oznacza „jedyna, wyjątkowa”. Podobno imię to doskonale pasowało do czarownicy. Jej żądza wyjątkowości była wprost niezwykła! Apetyt na mężczyzn także. Wszyscy musieli ją kochać, gdyż piękniejszej od niej i bardziej godnej pożądania nie było na całym świecie.
Chłopcy popatrzyli na siebie i pokiwali głowami.
– To nasza Anciol – stwierdził Heike. – Ale kiedy naprawdę żyła ta kobieta?
Badacz obyczajów wzruszył ramionami.
– To przecież legenda, moi panowie. Jak dotąd nikt w nią nie wierzył. Ale zgaduję, że chodzi o średniowiecze. Kobietę tę opisywano jako bardzo piękną, niewinną jak dziecko, a jednocześnie przepojoną zmysłowością. Mimo to nie poszczęściło jej się w życiu. Jej ojciec obiecał ją za żonę synowi księcia z Mołdawii, ale ten niewdzięcznik okazał się na tyle bezczelny, że pokochał inną, i to już po spotkaniu pięknej Anciol. Obdarzył swymi względami kuzynkę Anciol, mieszkającą w tym samym zamku. Anciol nie mogła przeboleć, że jego nowa wybranka była od niej starsza. Miała na imię Feodora, ale jeśli wasza opowieść jest prawdziwa, nie była to ta Feodora, którą spotkaliście. Ona dopiero później wkracza do historii. W każdym razie narzeczony ośmielił się twierdzić, iż Feodora ma o wiele piękniejsze włosy niż Anciol. Włosy Anciol kojarzyły mu się z czymś strasznym, przywodziły na myśl skrzydła kruka. Związane to było prawdopodobnie ze sposobem, w jaki je układała: długie, przedzielone pośrodku, spływały gładko wokół twarzy, lśniąc granatowoczarnym blaskiem. A Anciol była taka dumna ze swych włosów! Cóż za śmiertelna obraza!
Książę zabrał swą młodą żonę Feodorę do Mołdawii, a Anciol rozgniewała się tak bardzo – zwróćcie uwagę: rozgniewała się, ale nie płakała – iż święcie poprzysięgła sobie, że stanie się prawdziwą czarownicą. Już przedtem zresztą uprawiała czary. Teraz jednak, po śmierci, miała stać się upiorem. A kto powinien zapłacić za upokorzenia, jakich doznała? Oczywiście ci, którzy dopuścili się takiej zniewagi, a także wszyscy inni mężczyźni. Chciała, by odpokutowali za wyrządzaną jej krzywdę, a za narzędzie zemsty miały służyć jej własne włosy.
No i pozostawała jeszcze jej namiętność, która wcale nie wygasła, gdy Anciol stała się upiorem, wprost przeciwnie!
Dawny narzeczony nie mógł znaleźć spokoju w domu, w Mołdawii. Żona Feodora urodziła mu dziecko, ale on już dłużej nie był w stanie się opierać. Ancioł postanowiła ściągnąć go z powrotem i jak szalony gnał przez góry do twierdzy. Niestety, nie przeczuwał, że spotka go okrutna kara. Upiór co noc zmuszał go do miłości, powoli wysysając zeń wszystkie siły. A kiedy jako stary, sponiewierany człowiek zmarł, stał się zjawą. Anciol upokorzyła książęcego syna, zmuszając go, by został jej woźnicą i sługą.
W Mołdawii nastały burzliwe czasy. Prawnuczka Feodory, młoda kobieta także nosząca to imię, musiała uciekać z kraju wraz ze swą nowo narodzoną córeczką i ojcem wojewodą. Skierowali się do twierdzy w południowo-zachodniej części Ardeal, o której tak wiele słyszeli. Tam mieszkali ich krewni.
Ale niestety! Wszystko tam było odmienione. Wokół doliny wyrósł las, karmiący się złem i chorym pożądaniem. Połowa miasteczka poddała się, druga część nawiedzana była przez okrutną marę, porywającą mężczyzn i kochającą się z nimi do upojenia. Po zaspokojeniu swych żądz uśmiercała kochanków. Feodora wielce bolała nad losem swej pięknej twierdzy, której była teraz ostatnią dziedziczką. Okazała się na tyle naiwna, by ochrzcić swą maleńką córeczkę imieniem Anciol, postanowiła także, że dziecko odziedziczy przepiękną suknię ślubną, która nadal wisiała w twierdzy. Być może Feodora sądziła, że upiór ustąpi?
Nie zdawała sobie jednak sprawy z prawdziwej natury Anciol. Anciol – „jedyna”! Nikomu nie wolno było nosić jej imienia ani też założyć sukni. Cóż one sobie wyobrażają?
Cała sprawa skończyła się tragicznie. Oto zjawia się prawnuczka jej rywalki, piękna, o włosach znacznie przewyższających długością i pięknością włosy Anciol, i takim samym imieniu jak jej konkurentka!
Czarownica uderzyła. Matka i córka zostały zgładzone, dziecko właściwie jej nie obchodziło, ale miała możliwość zemścić się na swej rywalce – pierwszej Feodorze. Ponieważ w miasteczku nie było już księdza, zmarłe zostały pochowane w nie poświęcanej ziemi.
I także księżniczka Feodora została zjawą, zmuszoną służyć Anciol. Miasteczko wymarło, nie było w nim wszak mężczyzn. Las zamknął się na zawsze wokół Targul Stregesti i stało się ono jedynie legendą w zbiorach ludowych podań Ardeal.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza.
– Źle zrozumieliśmy Feodorę – powiedział wreszcie Heike. – Ona starała się zwabić mężczyzn do siebie, by uchronić ich przed Anciol-Nicolą. Chciała przeciwstawić się czarownicy.
Profesor historii wyraził swoją opinię:
– Zawsze uważałem, iż jako legenda opowieść ta została źle skomponowana. Kompozycja jest niestała, trudno ją przekazać dzieciom i wnukom.
– Bardziej przypomina historię opartą na prawdziwych wydarzeniach niż legendę – stwierdził profesor geografii.
– Równie zmienna w nastrojach jak życie. Ale teraz młodzi przyjaciele, rozbudziliście naszą ciekawość! Musicie nas tam zaprowadzić.
– Za nic na świecie! – chórem zaoponowali obaj chłopcy.
Heike cieszył się, że może wymówić się koniecznością wyruszenia w dalszą podróż do Skandynawii, i tak był już o miesiąc opóźniony. A Petera nawet setką koni nie dałoby się zaciągnąć w tamte okolice.
Stanęło na tym, że wyrysowali w miarę możliwości dokładną mapę trasy, jaką przebyli. Sprawę ułatwił fakt, że znali nazwę wioski, do której dotarli po zejściu z gór.
Geograf natychmiast oznajmił, iż ma zamiar wysłać ekspedycję, by odszukała miasteczko. Chłopcy bardzo się z tego ucieszyli, myśląc o zmarłych, znalezionych w twierdzy. Ktoś powinien odmówić modlitwę za ich dusze.
Nadszedł czas rozstania z Heikem. Krewniacy Petera okazali się ludźmi dość zamożnymi i obdarowali Heikego zarówno prowiantem na drogę, jak i pieniędzmi. Gotowi mu byli nieba przychylić za to, że uratował życie Peterowi.
Kiedy mieli się żegnać, Heike zauważył, że Peter i Mira trzymają się za ręce. Zaczerwienili się, chichocząc z zawstydzeniem. Peter powiedział, że znalazł Mirze mieszkanie w mieście i z czasem być może zwiążą się na stałe, kto wie? Heike serdecznie im pogratulował, nie mogąc pojąć, kiedy zdążyli uświadomić sobie swoje uczucia, ale miłość przecież potrafi rozkwitnąć w każdych okolicznościach. Jak i kiedy, wiedzą o tym tylko zainteresowani.
Późną jesienią ekspedycja naukowa dotarła do Targul Stregesti. Badacze z przerażeniem stwierdzili, iż chłopcy mówili prawdę. Las był już teraz całkiem martwy. Znaleźli ruiny i cmentarz, który pobłogosławił ksiądz będący jednym z członków ekspedycji, resztki kościoła, starsze miasteczko i Cetatea de Strega!
Głęboko wśród ruin twierdzy odnaleźli zwłoki Francuzów i innych zmarłych mężczyzn, leżące wokół trumny. Ciała pochowano na cmentarzu i odmówiono modlitwy za pokój ich dusz. Nie ruszano jednak zawartości trumny. W środku znajdowała się straszliwa mumia z ziejącą otchłanią ust, całkowicie łysa. Nikt nie mógł znieść jej widoku, wszyscy odwracali się w popłochu, bez końca czyniąc znak krzyża. Nawet ksiądz nie chciał mieć do czynienia z nieziemską szkaradą.
Zasypali tylko piwnicę kamieniami, a potem opuścili dolinę, ukrytą w najdzikszych górskich okolicach po drugiej stronie przełęczy.
Ale wówczas Heike Lind z Ludzi Lodu był już daleko w Europie, w drodze przez Danię na Północ, do swych krewniaków w Szwecji i Norwegii. W drodze do tych, których nigdy nie widział i którzy nie wiedzieli nawet o istnieniu potomka Solvego, zaginionego syna Daniela.