DWADZIEŚCIA SZEŚĆ

Cerber-Hades, heliopauza Delty Pawia, 2566

Sylveste od wielu godzin nie widział żony, a teraz zapowiadało się, że nie będzie jej nawet w kulminacyjnym momencie. Już za dziesięć godzin broń Volyovej uderzy w Cerbera, a za niecałą godzinę miał się rozpocząć pierwszy zmiękczający atak. Już samo to było niezwykle ważne, a jednak Sylveste będzie się temu przyglądał bez towarzystwa Pascale.

Statkowe kamery cały czas przekazywały widok broni Volyovej; nawet teraz broń unosiła się na displeju mostka, jakby była stąd nie ponad milion, a zaledwie parę kilometrów. Widzieli ją z boku, gdyż zaczęła podejście z punktu trojańskiego, a statek pozostawał zawieszony na kierunku tworzącej kąt dziewięćdziesiąt stopni dalej, po linii, która biegła między Hadesem a jego ukradkowym planetarnym towarzyszem. Żadna z maszyn nie znajdowała się na prawdziwej orbicie, ale słabe pole grawitacyjne Cerbera pozwalało na to, by utrzymać te sztuczne trajektorie przy niewielkim wydatku energii ciągu na korektę toru.

Sajaki i Hegazi siedzieli razem z Sylveste’em, skąpani w czerwonawej, lejącej się z displeju poświacie. Teraz wszystko było czerwone. Hades znajdował się tak blisko, że był czerwonym punktem, a Delta Pawia, choć słaba, też rzucała rdzawe światło na wszystkie okrążające ją obiekty. Część tej czerwieni sączyła się na mostek, gdyż displej był tu teraz jedynym źródłem światła.

— Gdzie, do diabła, jest to brezgatnik, krówsko Volyova? — spytał Hegazi. — Sądziłem, że już powinna nam pokazywać tę swoją komnatę okropności w działaniu.

Czy ta kobieta zrobiła już tę niepojętą rzecz? — pomyślał Sylveste. Czy zdecydowała się na odwołanie ataku, mimo że sama go wymyśliła i przygotowała? Jeśli tak, to zupełnie jej nie zrozumiał. Zwaliła na niego wszystkie swoje obawy i wątpliwości, podsycane bałamuctwami tej Khouri, ale oczywiście niczego nie traktowała serio? Zapewne grała rolę adwokata diabła, sprawdzjąc, gdzie są granice jego zaufania?

— Miej nadzieje, że właśnie tak jest — odezwał się Calvin.

— Czytasz w moich myślach? — spytał Sylveste. Spytał na głos, gdyż nic nie miał do ukrycia przed tym okrojonym Triumwiratem. — To dość sprytne, Calvinie.

— Uznaj to za progresywną adaptację do neuronowej konguencji — wyjaśnił głos. — Wszystkie teorie twierdzą, że takie zjawisko wystąpi, jeśli dostatecznie długo będę siedział w twej głowie. A tak naprawdę buduję coraz bardziej rzeczywisty model twoich procesów neuronowych. Na początku potrafiłem tylko skorelować to, co odcyfrowałem, z twoimi odpowiedziami. Teraz nie muszę nawet czekać na odpowiedzi, by zgadnąć ich treść.

A więc, pomyślał Sylveste, odcyfruj sobie: Odpieprz się!

— Gdybyś chciał się mnie pozbyć, zrobiłbyś to wiele godzin temu — powiedział Calvin. — Wydaje mi się jednak, że polubiłeś moją obecność w tym miejscu.

— Tymczasowo — odparł Sylveste. — Ale nie przyzwyczajaj się, ponieważ nie zamierzam cię stale mieć przy sobie.

— Niepokoi mnie ta twoja żona.

Sylveste spojrzał na Triumwirów. Teraz nie chciał, by połowa rozmowy przedostawała się do publicznej wiadomości, więc przeszedł na mentalne formułowanie tego, co miał do powiedzenia.

— Mnie również niepokoi, ale to nie twój interes.

— Widziałem, jak zareagowała, gdy Volyova i Khouri próbowały ją zwieść.

Tak, pomyślał Sylveste, i kto mógłby ją winić? Sam z trudem to przyjął, gdy Volyova w rozmowie wymieniła imię Złodzieja Słońca, jakby opuściła bombę głębinową. Oczywiście Volyova nie wiedziała, jak znaczące jest to imię, i Sylveste przez chwilę miał nadzieję, że Pascale nie będzie pamiętała, gdzie je przedtem słyszała, a może nawet w ogóle nie wspomni, że kiedykolwiek się z nim zetknęła. Ale żona była na to zbyt inteligentna. Między innymi dlatego ją kochał.

— Co nie znaczy, Cal, że im się udało.

— Cieszę się, że jesteś tego taki pewien.

— Ona nie próbowałaby mnie powstrzymać.

— To zależy — odparł Calvin. — Jeśli jej się wydaje, że narażasz się na niebezpieczeństwo — i jeśli cię kocha tak, jak mi się wydaje — to powstrzymanie cię będzie dowodem zarówno miłości, jak i logicznego myślenia. Może nawet przeważy logika. Nie oznacza to, że nagle cię znienawidziła albo że czerpie przyjemność, gdy przeszkadza ci w realizowaniutwoich aspiracji.

Przeciwnie. Mam wrażenie, że to dla niej bolesne.

Sylveste znów spojrzał na displej, na stożkowato wymodelowany przyczółek.

— Sądzę — odezwał się wreszcie Calvin — że to bardziej skomplikowane, niż się wydaje, i powinniśmy postępować ostrożnie.

— Trudno mnie nazwać nieostrożnym.

— Wiem i podzielam. Sam fakt, że może w tym być pewne niebezpieczeństwo, jest fascynujący. To jak bodziec do działania. Tak to odczuwasz, prawda? Wszelkie ich argumenty przeciwko twoim planom tylko wzmacniają twą determinację. Bo jesteś głodny wiedzy i ten głód cię napędza, choć wiesz, że zaspokojenie go może cię zabić.

— Sam bym tego trafniej nie określił — odparł Sylveste. Miał jednak wątpliwości, choć przez bardzo krótką chwilę. Potem zwrócił się do Sajakiego: — Do diabła, gdzie jest ta cholerna kobieta? Nie wie, że mamy pracę?

— Jestem — powiedziała Volyova, wchodząc na mostek. Za nią weszła Pascale. Bez słowa wezwała dwa fotele i obie kobiety wzniosły się pośrodku wielkiego pomieszczenia, zajmując miejsce w pobliżu pozostałych obecnych osób, by jak najlepiej widzieć rozgrywający się na displeju spektakl.

— Niech bitwa się rozpocznie — powiedział Sajaki.

Volyova zwróciła się do kazamty. Po raz pierwszy od czasu incydentu ze zbuntowaną jednostką broni podłączała się do tych straszydeł.

W jej głowie kołatała się myśl, że w każdej chwili któraś z broni może postąpić w ten sam sposób: brutalnie wyrzucić Volyovą z pętli sterowania i samodzielnie przejąć kontrolę nad własnymi działaniami. Nie mogła tego wykluczyć, ale musiała podjąć ryzyko i była na nie gotowa. Jeśli opowieść Khouri jest prawdą, to Mademoiselle — która sterowała zbuntowaną jednostką broni kazamatowej — teraz nie żyje, bezwzględnie wchłonięta przez Złodzieja Słońca, wówczas przynajmnej nie ona będzie próbowała zawrócić zbuntowane bronie.

Volyova wybrała kilka broni kazamatowych — wedle jej oceny z dolnej skali siły destrukcyjnej, gdzie ich potencjał niszczący pokrywał się z potencjałem macierzystego uzbrojenia statkowego. Sześć jednostek zbudziło się i przez bransoletę zakomunikowało swą gotowość: sześć pulsujących ikon w kształcie trupich czaszek. Urządzenia sunęły po prowadnicach, powoli wyjeżdżały z kazamaty do mniejszej komory transferowej, potem rozmieszczały się na zewnątrz kadłuba statku, który w rezultacie stał się zrobotyzowanym statkiem kosmicznym z nadmiernie rozbudowanymi armatami. Żadna z tych sześciu broni nie przypominała pozostałych, jedynie ich wygląd zewnętrzny był zbliżony, wspólny dla wszystkich diabelskich broni. Dwie z nich były wyrzutniami relatywistycznymi, więc miały w sobie nieco podobieństwa, ale tylko w takim stopniu, jak podobne są konkurujące prototypy, zbudowane przez różne zespoły konstrukcyjne, chcące spełnić ogólnie zarysowane warunki. Wyglądały jak starożytne haubice o wydłużonych lufach, przystrojone gmatwaniną rur i naroślami układów pomocniczych. Cztery inne jednostki broni — wymienione tu nie w porządku ich łagodności — to laser promieni gamma (o rząd wielkości silniejszy od jednostek statkowych), promień supersymetryczny, przeciwlotnicza wyrzutnia antymaterii i urządzenie uwalniania kwarków. Żadna z tych sztuk broni nie dorównywała niszczycielskimi możliwościami broni hultajskiej, która potrafiła rozwalić planetę, ale przecież nikt by nie chciał mieć ich wycelowanych w siebie, a w istocie w planetę, na której by akurat stał. Volyova mówiła sobie, że plan nie polega na tym, by dokonać dowolnych zniszczeń na Cerberze ani by go zgładzić; chodziło tylko o to, by go otworzyć, a w tym celu należało postępować z pewną finezją.

Właśnie, to była finezja.

— Daj mi teraz coś, co nadaje się dla nowicjusza — powiedziała Khouri, drżąc z niecierpliwości przed kontuarem zbrojchiwum. — Nie chodzi mi o zabawkę… to musi posiadać sile i skuteczność.

— ,Broń promieniowa czy na pociski, proszę pani?

— Promieniowa o małej mocy. Nie chcemy, by Pascale zrobiła dziury w kadłubie.

— Świetny wybór, proszę pani. Czy nie zechciałaby pani spocząć, a ja tymczasem postaram się zaspokoić pani szczególne wymagania?

— Pani postoi, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

Khouri obsługiwała persona poziomu gamma, składająca się z dość ponurej i głupkowato uśmiechniętej holograficznej głowy rzutowanej na wysokości torsu nad kontuarem ze szczelinami. Początkowo Khouri wybierała tylko karabiny widoczne przy ścianach, ustawione w szeregu za szkłem, oznakowane małymi świetlnymi tabliczkami, na których podano dane techniczne, epokę, z której broń pochodziła, oraz dzieje wykorzystania broni. W zasadzie to by wystarczało i Khouri sprawnie wybrała lekkie bronie dla siebie i Volyovej — parę elektromagnetycznych miotaczy igieł, konstrukcyjnie podobnych do tych, jakich używano w Shadowplay.

Volyova — dość złowieszczo — wspomniała również o jakimś cięższym sprzęcie, więc Khouri wybrała coś z tego gatunku, tylko częściowo korzystając z eksponowanych egzemplarzy. Znalazła tam niezły wysokopulsacyjny karabin plazmowy sprzed trzech wieków, wcale jednak nie przestarzały; jego układ celowniczy z interfejsem neuronowym sprawiał, że broń była bardzo użyteczna w bezpośrednim kontakcie z przeciwnikiem. Gdy tylko Khouri uniosła ten lekki karabin, natychmiast poczuła, że go zna. Miał w sobie jeszcze coś obscenicznie kuszącego — ochronny futerał z czarnej skóry, plamiasty, wypucowany na wysoki połysk, z otworami odsłaniającymi kontrolki, wskaźniki i miejsca mocowań. Broń bardzo się Khouri spodobała, ale w takim razie co wybrać dla Volyovej? Khouri przeszukała stojaki — poświęciła na to najwyżej pięć minut — i choć nie brakowało ciekawych, a nawet zadziwiających rozwiązań, nie znalazła niczego, co by dokładnie spełniało jej wymagania.

Zwróciła się więc do pamięci zbrojchiwum, zawierającej — jak dokładnie poinformowano Khouri — ponad cztery miliony sztuk broni ręcznej, z dwudziestu wieków rusznikarstwa, od prostych zapalanych lontem muszkietów do najbardziej przerażających, śmiercionośnych zintegrowanych rozwiązań technicznych, jakie sobie tylko można wyobrazić.

Ale nawet ten obszerny asortyment był niczym w porównaniu z całym potencjałem zbrojchiwum, gdyż zbrojchiwum potrafiło zbudować nowy sprzęt według podanej specyfikacji. Przesiewało swe projekty techniczne i łącząc elementy istniejących broni, tworzyło nowe urządzenia, ściśle dostosowane do indywidualnych potrzeb.

Gdy zadanie zostało wykonane, szczelina w kontuarze rozwierała się błyskawicznie i broń wysuwała się na małej wyłożonej filcem tacy. Broń błyszczała ultrasterylnie, nadal rezydualnie ciepła po obróbce.

Khouri podniosła pistolet dla Pascale, spojrzała wzdłuż lufy, ważąc broń w dłoni. Przesunęła bolec w zagłębieniu kolby, regulujący nastawy promienia.

— Odpowiada pani? — spytała persona kantoru.

— Nie jest przeznaczona dla mnie — odparła Khouri i schowała pistolet do kieszeni.

Sześć jednostek broni kazamatowej uruchomiło swoje napędy, błyskawicznie wystartowało ze statku i pognało po skomplikowanej trajektorii, która — nie bezpośrednio wprawdzie — prowadziła do punktu zderzenia z planetą. Tymczasem przyczółek, ciągle hamując, zmniejszał odległość do powierzchni. Volyova była pewna, iż planeta już się zorientowała, że zbliża się do niej duży sztuczny obiekt. Planeta mogła nawet rozpoznać, że tym obiektem jest niegdysiejszy statek „Lorean”. Bez wątpienia na dole w przerośniętej maszynami skorupie Cerbera toczyła się jakaś dyskusja. Niektóre maszyny twierdziły, że najlepiej jest od razu zaatakować, nim nadciągający obiekt stanie się poważnym zagrożeniem. Inne zalecały ostrożność, zwracały uwagę, że obiekt ciągle jest daleko od Cerbera, wiec atak musiałby być potężny, by unicestwić obiekt, nim ten zdoła odpowiedzieć odwetem; ponadto taki pokaz siły przyciągnie uwagę kosmosu. Układy pacyfistyczne mogły twierdzić, że na razie obiekt nie zademonstrował jednoznacznie wrogich zamiarów i może nawet nie podejrzewa, że Cerber to twór sztuczny. Obiekt tylko obwącha planetę i zostawi ją w spokoju.

Volyova nie chciała zwycięstwa pacyfistów. Wolała, by zwyciężyli ci, co opowiadają się za masowym, uprzedzającym zwycięskim uderzeniem; chciała, by nastąpiło teraz, w tej minucie. Chciała widzieć, jak Cerber atakuje i niszczy przyczółek. To by zakończyło wszystkie jej problemy, a ponieważ coś podobnego przydarzyło się sondom Sylveste’a, sytuacja załogi nie pogorszy się zasadniczo. Niewykluczone, że sama zapowiedź kontruderzenia ze strony Cerbera nie jest akurat tym wrogim działaniem, któremu usiłowała zapobiec Mademoiselle. Przecież nikt tam nie wszedł. Potem będą mogli przyznać się do porażki i pojechać do domu.

Tylko że ten scenariusz nie zostanie zrealizowany.

— Ilia — Sajaki skinął na displej — czy zamierzasz uzbroić bronie kazamatowe i wystrzelić je stąd?

— A dlaczego by nie?

— Sądziłem, że Khouri będzie nimi sterowała z centrali. To przecież jej zadanie. — Odwrócił się do Hegaziego i szepnął tak głośno, że wszyscy słyszeli. — Zastanawiam się, po co w ogóle ją zaangażowaliśmy… i dlaczego pod naciskiem Volyovej przestałem sondować jej umysł.

— Przypuszczam, że mamy z niej jakiś użytek — rzekł chimeryk.

— Khouri jest w centrali — skłamała Volyova. — Na wszelki wypadek. Ale nie zawołam jej, dopóki nie będzie to absolutnie konieczne. To chyba w porządku? To są również moje bronie… nie możesz mi odmówić pozwolenia na ich użycie, gdy sytuacja jest pod kontrolą.

Odczyty na bransolecie — niektóre pokazały się równocześnie na sferze displeju pośrodku mostka — informowały, że za trzydzieści minut bronie kazamatowe zajmą wyznaczone pozycje, prawie ćwierć miliona kilometrów od statku. W tym momencie nie będzie uzasadnionych przeciwwskazań, by je wystrzelić.

— Dobrze — powiedział Sajaki. — Przez chwilę bałem się, że nie jesteś całkowicie oddana naszej sprawie. Ale teraz przypominasz mi dawną Volyovą.

— Jakie to sympatyczne — rzekł Sylveste.

Загрузка...