DZIEWIĘTNAŚCIE

Układ Delty Pawia, 2566

Wycofali się na mostek. Podczas swego poprzedniego pobytu na statku Sylveste spędził tu setki godzin, a jednak teraz pomieszczenie wywarło na nim wielkie wrażenie. Puste fotele wznosiły się amfiteatralnie aż pod sufit, jak w sali sądowej, gdzie za chwilę miał się zakończyć doniosły proces. W powietrzu wisiał wyrok — zaraz go ogłoszą. Sylveste zbadał stan swego ducha i nie znalazł tam wyrzutów sumienia, nie widział się więc na ławie oskarżonych. Odczuwał jednak ciężar, jaki może czuć przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości — ciężar zadania, które ma być wykonane publicznie z zachowaniem najwyższych standardów. Jeśli mu się nie uda, ucierpi nie tylko jego osobista godność. Długi, zawiły łańcuch wydarzeń zostanie rozerwany; a łańcuch ten sięgał daleko w przeszłość.

Rozejrzał się, zauważył holograficzną projekcję kuli w geometrycznym środku sali, ale oczy nie rozpoznawały obiektu przedstawianego przez hologram. Wychwycił jednak sporo dodatkowych wskazówek i stwierdził, że to Resurgam obrazowany w czasie rzeczywistym.

— Jesteśmy nadal na orbicie? — spytał Sylveste.

— Teraz, gdy cię dostaliśmy? — Sajaki pokręcił głową. — To byłoby bez sensu. Już nie mamy żadnego interesu na Resurgamie.

— Obawialiście się, że koloniści coś zmajstrują?

— Owszem, mogliby nam psuć szyki.

Zamilkli.

— Resurgam nigdy was nie interesował, prawda? — spytał Sylveste po chwili. — To z mojego powodu przebyliście taki szmat drogi. Co za upór, wręcz obsesja.

— Zajęło to nam tylko parę miesięcy. — Sajaki uśmiechnął się. — Oczywiście z naszej perspektywy. Nie pochlebiaj sobie, że gotów byłbym uganiać się za tobą przez całe lata.

— Z mojej perspektywy właśnie tyle to trwało.

— Twoja perspektywa się nie liczy.

— Twierdzisz, że twoja się liczy?

— Jest… dłuższa. To ma znaczenie. Odpowiadając na twoje poprzednie pytanie: opuściliśmy orbitę. Od kiedy znalazłeś się na statku, oddalamy się od płaszczyzny ekliptyki, wciąż przyśpieszając.

— Nie zdradziłem wam celu swojej podróży.

— Nie. Chcemy po prostu oddalić się od kolonii o jedną jednostkę astronomiczną, potem ustawić stały ciąg i wtedy wszystko przemyśleć. — Sajaki pstryknął palcami i robotyczny fotel nachylił się ku niemu. Sajaki usiadł, poczekał, aż kwartet foteli podjedzie do Sylveste’a, Pascale, Hegaziego i do Khouri. — Spodziewamy się, że w tym czasie zajmiesz się kapitanem.

— Czy mówiłem, że tego nie zrobię?

— Nie — powiedział Hegazi. — Ale przedstawiłeś zaskakujące nas warunki.

— Nie możecie mieć do mnie pretensji o to, że w niesprzyjających okolicznościach usiłuję robić, co się da.

— Skądże, nie mamy żadnych pretensji — odparł Sajaki. — Ale bardzo by się przydało, gdybyś nieco jaśniej formułował żądania. To chyba rozsądna prośba z naszej strony?

Fotel Sylveste’a unosił się przy fotelu Pascale. Patrzyła teraz na niego bardziej zaintrygowana niż załoganci. Ale ona znacznie więcej wie, pomyślał. Wie prawie wszystko, przynajmniej tyle co on, choć z drugiej strony jego wiedza może stanowić nieistotną część prawdy.

— Czy z tej pozycji mogę wezwać mapę układu? — spytał Sylveste. — Wiem, że w zasadzie mogę, ale czy dacie mi pozwolenie i potrzebne instrukcje?

— Najnowsze mapy zostały zestawione, gdy zbliżaliśmy się do planety — wyjaśnił Hegazi. — Możesz je ściągnąć z pamięci statku i wywołać na displej.

— Pokaż mi, jak to zrobić. Przez pewien czas będę tu nie tylko pasażerem. Musicie się do tego przyzwyczaić.

Minutę szukał odpowiednich map, pół minuty zajęło ustawienie projekcji na kuli w formacie wygodnym dla Sylveste’a. Mapy przesłoniły glob Resurgamu. Obraz miał postać planetarium; orbity jedenastu głównych planet układu oraz niektórych drugorzędnych planet i komet przedstawiono eleganckimi barwnymi liniami, na których umieszczono punkty odpowiadające aktualnym względnym położeniom ciał niebieskich. Planety typu ziemskiego — w tym Resurgam — z powodu małej skali odwzorowania stłoczyły się w środku, a ich koncentryczne orbity tworzyły pas ciasnej bazgraniny wokół gwiazdy Delta Pawia. Po nich szły mniejsze obiekty, dalej gazowe giganty i komety, zajmujące środkowe rejony układu. Następnie dwa gazowe światy mniejsze od Jowisza, więc trudno je nazwać gazowymi gigantami; dalej planeta typu Plutona — w zasadzie pochwycone kometarne odpadki — i towarzyszące jej dwa księżyce. Pas Kuipera pierwotnej kometarnej materii był widoczny w podczerwieni jako dziwnie zniekształcona ławica, guzowatym końcem skierowana od gwiazdy. A potem przez dwadzieścia jednostek astronomicznych — ponad dziesięć lat świetlnych od gwiazdy — nie było zupełnie nic. W tym rejonie materia była luźno związana z gwiazdą, odczuwała działanie jej pola grawitacyjnego, ale czas obiegu po orbitach trwał wiele wieków i ruch łatwo ulegał zakłóceniu pod wpływem innych ciał. Ochronna błona pola magnetycznego gwiazdy nie sięgała tak daleko i w tym rejonie obiekty były atakowane przez bezustanne szkwały galaktycznej magnetosfery, wielkiego wiatru, w którym zanurzone były pola magnetyczne wszystkich gwiazd, jak mniejsze wiry w wielkim cyklonie.

Jednak ten bezmierny obszar kosmosu nie był zupełnie pusty. Cały układ tylko z pozoru wydawał się pojedynczy, i tylko dlatego, że z powodu zastosowanej tu domyślnej bardzo małej skali nie ujawniała się jego podwójność. Bliźniak Delty leżał tam, gdzie wskazywało halo pasa Kuipera; jego własne oddziaływanie grawitacyjne zdeformowało sferyczne halo, tworząc wybrzuszenie, które zdradzało obecność drugiej gwiazdy. Sam obiekt byłby zupełnie niewidoczny gołym okiem, chyba że obserwator znalazłby się przy nim w odległości mniejszej niż milion kilometrów, ale wówczas oglądanie obiektu byłoby dla niego problemem drugorzędnym.

— Znacie ten efekt, choć może dotychczas nie zwracaliście na to specjalnej uwagi — powiedział Sylveste.

— To gwiazda neutronowa — zgadł Hegazi.

— Dobrze. Czy pamiętasz coś jeszcze?

— Tylko to, że ma towarzysza — rzeki Sajaki. — Oczywiście sam ten fakt to nic nadzwyczajnego.

— Istotnie. Gwiazdom neutronowym często towarzyszą planety. Sądzi się, że są skondensowanymi resztkami bliźniaczej gwiazdy, która wyparowała. Albo jakimś cudem planety uniknęły zniszczenia, gdy tworzył się pulsar po wybuchu cięższej gwiazdy, która stała się supernową. — Sylveste pokręcił głową. — Ale nie jest to coś wyjątkowego. Zapytacie więc, dlaczego mnie to interesuje.

— Właśnie, rozsądne pytanie — powiedział Hegazi.

— Ponieważ w tym jest coś dziwnego. — Sylveste powiększał obraz tak długo, aż planeta stała się wyraźnie widoczna. Pędziła wokół gwiazdy neutronowej po absurdalnie szybkiej orbicie.

— Ta planeta była niezwykle istotna dla Amarantinów. W artefaktach z ostatniej epoki pojawia się coraz częściej, w miarę jak zbliżamy się do Wydarzenia — gwiezdnej pożogi, która ich zmiotła.

Słuchali go bardzo uważnie. Poprzednio przemówił do ich instynktu samozachowawczego groźbą zniszczenia statku — teraz całkowicie zawładnął ich intelektem. Nie wątpił, że pójdzie mu łatwiej niż z kolonistami: załoga Sajakiego miała nad nimi przewagę kosmicznej perspektywy.

— A więc co to takiego? — spytał Sajaki.

— Nie wiem. Wy mi pomożecie rozwiązać zagadkę.

— Przypuszczasz, że coś jest na tej planecie? — spytał Hegazi.

— Na niej albo w niej. Przekonamy się dopiero wtedy, gdy podlecimy bliżej.

— To może być pułapka — rzekła Pascale. — Nie powinniśmy odrzucać takiej ewentualności, zwłaszcza jeśli Dan prawidłowo odtwarza sekwencję wydarzeń.

— Jaką sekwencję? — spytał Sajaki.

Sylveste ułożył palce w wieżyczkę.

— Przypuszczam… nie, to nie przypuszczenie, lecz wniosek… że Amarantinowie osiągnęli w swym rozwoju etap podróży kosmicznych.

— Z informacji zebranych przeze mnie na powierzchni wynika, że wykopaliska nie potwierdziły takiej hipotezy — oznajmił Sajaki.

— Przecież nie można na to liczyć. Artefakty kultury technicznej są ze swej natury mniej trwałe od obiektów prymitywnych. Ceramika przetrwa, natomiast układy elektroniczne rozsypią się w proch. Ponadto tylko społeczeństwo na poziomie technicznym porównywalnym z naszym mogło wybudować podziemne miasto. Potrafili to zrobić, czemuż więc wątpić, że byli zdolni do dotarcia na skraj własnego układu słonecznego, a może nawet w przestrzeń międzygwiezdną.

— Sądzisz, że Amarantinowie dotarli do innych układów?

— Nie wykluczam tego.

Sajaki uśmiechnął się.

— Więc gdzie teraz są? Mogę się zgodzić z tym, że jedna cywilizacja techniczna została zmieciona bez śladu, ale nie taka, która rozprzestrzeniła się na wiele światów. Coś by po nich zostało.

— Może i zostało.

— Chodzi o planetę wokół gwiazdy neutronowej? Uważasz, że tam znajdziesz odpowiedź na swoje pytania?

— Gdybym to wiedział, nie musiałbym tam lecieć. Proszę was tylko, byście mnie tam zabrali. — Sylveste oparł policzek na wieżyczce z palców. — Podrzucicie mnie w pobliże planety, a równocześnie zapewnicie mi bezpieczeństwo. Nawet jeśli to ma oznaczać oddanie mi do dyspozycji najokropniejszych środków, jakimi dysponuje wasz statek.

Hegazi patrzył zafascynowany i przestraszony.

— Sądzisz, że natkniemy się tam na coś, co będzie wymagało użycia broni?

— Środki ostrożności nie zaszkodzą.

Sajaki zwrócił się do kolegi z Triumwiratu. Przez chwilę Sylveste miał wrażenie, jak gdyby żaden z nich nie był obecny, gdy coś między nimi przeskakiwało, jakby na poziomie myślenia maszynowego. Wreszcie się odezwali, ale mogło to być powtórzenie ich niemej rozmowy na użytek Sylveste’a.

— Czy to, co powiedział na temat swego wzroku… czy to możliwe? Na podstawie tego, co wiemy o poziomie technicznym na Resurgamie… czy potrafiliby zainstalować taki implant w tak krótkim czasie?

Hegazi nie śpieszył się z odpowiedzią.

— Sądzę, Yuuji-san, że powinniśmy poważnie wziąć to pod uwagę.

Większa część Volyovej obudziła się w apartamencie odnowy w sekcji szpitalnej. Volyova znakomicie wiedziała, że by — ła nieprzytomna dłużej niż kilka godzin. Wystarczyło, że zbadała stan swego umysłu — wrażenie, iż głęboko spała kilkaset lat — by wiedzieć, że jej obrażenia i rekonwalescencja to sprawy niebanalne. Czasami po krótkiej drzemce można się czuć tak, jakby się spało całe życie. To nie ten przypadek. Sny Volyovej były długie i nasycone wydarzeniami jak napuszone bajki z epoki przedtechnologicznej. Czuła, że przebrnęła przez pylistą, nieśmiertelną część swych peregrynacji.

Niewiele jednak z tego pamiętała. Owszem, była poprzednio na pokładzie statku, potem znalazła się poza nim, choć teraz nie wiedziała gdzie, i wtedy stało się coś strasznego. Pamiętała tylko hałas i przemoc. Ale co one znaczyły? I gdzie się to wszystko wydarzyło?

Jak przez mgłę, obawiając się, że to wycięty fragment snu, wspomniała Resurgam. Potem powoli zdarzenia powracały, ale nie falą, nie lawiną, lecz ściekały opieszale z wyprutych flaków przeszłości. Powrót chaotyczny, bez chronologicznego porządku. Volyova zaczęła jednak wprowadzać w tym jakiś ład i przypomniała sobie ultimatum przekazane jej własnym głosem z orbity na planetę. Potem czekała w burzy i najpierw czuła straszny żar, a następnie równie straszny chłód w brzuchu, i widziała stojącą nad sobą Sudjic, która zadawała jej ból.

Otwarły się drzwi, weszła Khouri. Sama.

— Obudziłaś się — powiedziała. — Tak właśnie myślałam. Poleciłam systemowi, by mnie zawiadomił, gdy twoja aktywność neuronowa przekroczy pewien poziom wskazujący na świadome myślenie. Cieszę się, Ilia, że znów z nami jesteś. Wprowadzimy tu trochę ładu.

— Jak długo… — Volyova połykała słowa, bełkotała. — Jak długo tu byłam? — spytała wreszcie. — I gdzie teraz jesteśmy?

— Dziesięć dni po ataku. Jesteśmy… później ci powiem. To długa historia. Jak się czujesz?

— Bywało gorzej — odparła Volyova i natychmiast sama się zdziwiła, dlaczego to powiedziała. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek czuła się równie podle. Ale przecież tak się właśnie mówiło w podobnych okolicznościach. — O jaki atak chodzi?

— Chyba niezbyt wiele pamiętasz?

— Khouri, to ja zadałam pytanie.

Podeszła do Volyovej, pokój wysunął solidne krzesło, by mogła wygodnie usiąść przy łóżku chorej.

— Sudjic usiłowała cię zabić, gdy byliśmy na Resurgamie — powiedziała. — Przecież pamiętasz?

— Niezupełnie.

— Zeszliśmy na planetę, by sprowadzić na statek Sylveste’a.

Volyova milczała przez chwilę. Nagle nazwisko mężczyzny metalicznie zadźwięczało jej w głowie, jakby na posadzkę upadł skalpel.

— Syh/este. Pamiętam, że już go mieliśmy ściągać na górę. Udało się? Czy Sajaki dostał to, co chciał?

— 1 tak, i nie — odparła Khouri po chwili zastanowienia.

— A Sudjic?

— Chciała cię zabić z zemsty za Nagornego.

— Niektórzy ludzie nie są zbyt sympatyczni.

— 1 tak by znalazła jakieś pretekst. Sądziła, że się do niej przyłączę.

— A ty?

— Zabiłam ją.

— Zatem pozwolę sobie wysunąć przypuszczenie, że uratowałaś mi życie. — Volyova po raz pierwszy uniosła głowę. Odnosiło się wrażenie, że jest przymocowana do łóżka elastycznymi linami. — Powinnaś z tym wreszcie skończyć, Khouri, bo wejdzie ci to w nawyk. Ale gdyby zdarzył się jeszcze jeden wypadek śmiertelny, musisz się spodziewać pytań ze strony Sajakiego. — Tylko tyle teraz powiedziała. Nie chciała ryzykować. Ostrzeżenie, jakie przekazała Khouri, mógł jej — jako nowicjuszce — przekazać każdy starszy członek załogi. Gdyby ktoś podsłuchiwał tę rozmowę, nie zorientowałby się, że Volyova wie o Khouri więcej niż inni Triumwirowie.

Jednak było to poważne ostrzeżenie. Najpierw zabójstwo podczas treningu, potem drugie na Resurgamie. Wprawdzie to nie Khouri je sprowokowała, ale przecież znajdowała się na miejscu wydarzeń, co z pewnością dało Sajakiemu do myślenia. Zadawanie pytań to najłagodniejszy środek z repertuaru Sajakiego. W śledztwie mógłby posunąć się do tortur, a może nawet do niebezpiecznego drążenia pamięci głębokiej. I gdyby podczas tego procesu nie spalił umysłu Khouri, mógłby odkryć, że dziewczyna jest infiltratorem umieszczonym na statku, by zawładnąć kazamatą. Jego następne pytanie z pewnością dotyczyłoby samej Volyovej. Czy wiedziała o tym wszystkim? A gdyby również w jej pamięci chciał poszperać…?

Nie musi do tego dojść, pomyślała.

Gdy tylko poczuje się lepiej, zabierze Khouri do komory pajęczej, gdzie porozmawiają swobodniej. Na razie nie warto było zajmować się rzeczami, na które nie miała wpływu.

— Co się później stało? — spytała.

— Może nie uwierzysz, ale wszystko szło zgodnie z planem. Sylveste’a należało przyholować na statek. Sajaki i ja nie zostaliśmy ranni.

A więc Sylveste jest gdzieś na statku, pomyślała.

— Zatem Sajaki dostał to, o co mu chodziło.

— Nie — odparła Khouri ostrożnie. — Tak tylko sądził. Prawda jednak okazała się nieco inna.

Przez następną godzinę opowiadała Volyovej o tym, co zaszło na pokładzie od przybycia Sylveste’a. Były to informacje ogólnostatkowe. Sajaki z pewnością nie zakładał, że zostaną zatajone przed Volyovą. Ale Volyova musiała pamiętać, że Khouri przefiltrowała wszystko przez swą percepcję, która w pewnych sprawach mogła być zawodna. W statkowych gierkach kryły się niuanse niedostrzegalne dla Khouri. W istocie mogła je przeoczyć nawet osoba od lat przebywająca na statku. Jednak prawdopodobnie Khouri — może nawet nie zdając sobie z tego sprawy — przekazała sporo prawdy. Ale to, co Volyova usłyszała, nie brzmiało zbyt dobrze.

— Sądzisz, że kłamał? — spytała Khouri.

— Na temat gorącego pyłu? — Volyova wykonała gest w przybliżeniu oznaczający wzruszenie ramionami. — Niewykluczone. Przyznaję, że Remilliod mógł sprzedać kolonii gorący pył, widzieliśmy dowody. Ale niełatwo nim manipulować. I nie mieli za dużo czasu na zainstalowanie pyłu w oczach Sylveste’a, o ile założymy, że zabrali się do pracy po ataku na Phoenix. Z drugiej strony, uznając, że Sylveste kłamie, zbyt wiele ryzykujemy. Zdalne skanowanie, mające wykryć gorący pył, może zainicjować reakcję. Sajaki stoi przed dylematem. Nie może uznać, że słowa Sylveste’a są na pewno kłamstwem, gdyż w ten sposób ryzykuje wszystko. A tak przynajmniej marginalizuje mierzalne ryzyko.

— Nazywasz szantaż Sylveste’a „mierzalnym ryzykiem”?

Volyova cmoknęła, myśląc o jego żądaniach. W ciągu całego swego życia nigdy nie znalazła się w pobliżu czegoś tak obcego, co do tego stopnia wykraczało poza jej doświadczenie. Z pewnością można tam oczekiwać wielu rzeczy kształcących, wiedzy, którą warto wchłonąć. Sylveste nie musiał się przejmować, że to, co mówi, zostanie potraktowane jako szantaż…

— Nie powinien był nam podsuwać takiej kuszącej przynęty — powiedziała. — Wiesz, gdy tylko weszliśmy do tego układu, intrygowała mnie ta gwiazda neutronowa. W jej pobliżu odkryłam coś ciekawego — słabe źródło neutrin. Krążyło po orbicie wokół planety, która z kolei krąży wokół gwiazdy neutronowej.

— Co może wytwarzać neutrina?

— Wiele może być źródeł. Ale o takiej energii? Podejrzewam, że to jakaś maszyneria. Zaawansowana technicznie maszyneria.

— Zostawiona przez Amarantinów?

— To jedna z hipotez. — Volyova uśmiechnęła się z wysiłkiem. Tak właśnie myślała. Bez sensu było jednak otwarte formułowanie pragnień. — Może się dowiemy, gdy tam dotrzemy.

Neutrina to cząsteczki elementarne — leptony o połówkowym spinie. W zależności od reakcji jądrowych, w których powstały, neutrina występują w trzech postaciach, czyli barwach. Są to elektron, neutrino mionowe i neutrino tau. Ponieważ posiadają masę i poruszają się trochę wolniej od światła, lecąc, oscylują między poszczególnymi barwami. Gdy czujniki statku przechwyciły neutrina, była to mieszanka trzech barw, trudna do rozplatania. Gdy jednak odległość od gwiazdy neutronowej zmniejszała się — a więc zmniejszał się też czas, w którym neutrina mogłyby oscylować od stanu, w jakim zostały stworzone — w mieszaninie coraz bardziej dominował jeden typ neutrin. Widmo energii łatwiej było odczytać, a zależne od czasu zmiany mocy źródła łatwiej było obserwować i interpretować. Gdy odległość między statkiem a gwiazdą neutronową zmniejszyła się do około jednej piątej jednostki astronomicznej, do jakichś dwudziestu milionów kilometrów, Volyova coraz wyraźniej rozumiała, co wywołuje stały napływ cząsteczek, zdominowanych przez najcięższy typ neutrin — neutrina tau.

To, czego się dowiedziała, nadzwyczaj ją przestraszyło.

Postanowiła jednak poczekać, aż statek jeszcze trochę zbliży się do gwiazdy, i dopiero potem podzielić się swymi obawami z załogą. Przecież Sylveste nadal ich szachował, więc jej niepokoje nie odwiodłyby go raczej od jego własnych planów.

Khouri przyzwyczaiła się do umierania.

Jednym z małostkowych aspektów symulacji Volyovej było to, w jaki sposób docierały poza punkt, gdzie każdy rzeczywisty obserwator miał zostać uśmiercony, a przynajmniej poważnie ranny, tak że nie widział następnych wydarzeń, a już na pewno nie mógłby na nie wpływać.

Tak jak tym razem. Z Cerbera coś wystrzeliło — nieokreślona broń o nieskończonej sile rażenia — i z łatwością rozwaliło cały Światłowiec. Nic nie mogło przeżyć tego ataku, ale pozbawiona ciała świadomość Khouri nadal uparcie była obecna i obserwowała szczątki dryfujące leniwie w różowawej poświacie własnych zjonizowanych wnętrzności. Khouri podejrzewała, że to Volyova się w ten sposób naprzykrzała.

— Nigdy nie słyszałaś o konieczności podnoszenia morale? — spytała Khouri.

— Słyszałam — odpowiedziała Volyova. — Ale nie popieram. Wolisz być zadowolona i martwa czy przerażona i żywa?

— Ale i tak umieram. Skąd twoje przekonanie, że gdy dotrzemy na miejsce, czekają nas kłopoty?

— Zakładam najgorsze, i tyle — odparła Volyova, przygnębiona.

Następnego dnia Volyova poczuła się na tyle silna, by porozmawiać z Sylveste’em i jego żoną. Siedziała na łóżku, gdy oboje przyszli do sekcji medycznej. Na kolanach trzymała kompnotes i przeglądała mnóstwo scenariuszy ataku, które zamierzała potem przetestować na Khouri. Pośpiesznie wyłączyła displej, choć nie przypuszczała, by tajemniczy kod symulacji cokolwiek znaczył dla Sylveste’a. Nawet jej samej własne bazgroły wydawały się niekiedy prywatnym językiem, opanowanym jedynie powierzchownie.

— Cieszę się, że wyzdrowiałaś — powiedział Sylveste, siadając obok niej. Przy nim usiadła Pascale.

— Zależy ci na moim zdrowiu czy też potrzebujesz mojej wiedzy?

— Oczywiście to drugie. Nie pałamy do siebie miłością, Ilia, więc po co udawać.

— Nawet o tym nie marzę. — Odłożyła kompnotes. — Rozmawiałyśmy z Khouri na twój temat. Doszłyśmy do wniosku, że lepiej rozstrzygnąć wątpliwości na twoją korzyść. Na razie przyjmij, że ja uznałam, że wszystko, co nam powiedziałeś, to całkowita prawda. — Przesunęła palcem po czole. — Oczywiście w przyszłości mogę zmienić zdanie.

— Uważam, że najkorzystniej jest przyjąć takie założenie — odparł Sylveste. — I zapewniam cię, jak uczony uczonego, że to wszystko prawda. Nie tylko to, co dotyczy moich oczu.

— Planeta?

— Cerber. Mam nadzieję, że zreferowano ci sprawę.

— Oczekujesz, że znajdziesz tam coś związanego z zagładą Amarantinów. Tyle się dowiedziałam.

— Wiesz o Amarantinach?

— Znam klasyczne teorie. — Wzięła kompnotes, szybko przejrzała schowek z dokumentami pobranymi z Cuvier. — Oczywiście, tylko mała część tego to twoja praca. Mam również biografię, a w niej sporo twoich hipotez.

— W ramach określonych przez sceptyków. — Sylveste spojrzał na Pascale: lekko obrócił głowę w jej stronę, gdyż jego oczy nie zdradzały, na co patrzy.

— Naturalnie. Widać w tym jednak podstawowe elementy twojego myślenia. Jeśli już je przyjmujemy… Wnoszę, że istotne znaczenie ma układ Cerber-Hades.

Sylveste skinął głową. Zrobiło na nim wrażenie to, że Volyova użyła właściwej nazwy układu podwójnego planeta-gwiazda neutronowa.

— Coś przyciągnęło tam Amarantinów, gdy ich dni dobiegały końca. Chciałbym wiedzieć, co to takiego.

— A jeśli to ma związek z Wydarzeniem? Nie boisz się tego?

— Owszem, boję. — Niezupełnie takiej odpowiedzi oczekiwała. — Ale znacznie bardziej bym się niepokoił, gdybyśmy to zupełnie zignorowali. Przecież nasze bezpieczeństwo też może być zagrożone. Gdy się czegoś dowiemy, mamy szansę uniknąć tego samego losu.

Volyova w zamyśleniu stukała się palcem po ustach.

— Amarantinowie mogli rozumować w ten sam sposób.

— Lepiej więc zająć się tą sprawą z pozycji siły. — Sylveste znów spojrzał na żonę. — Wybacz, ale to zrządzenie losu, że przybyliście na Resurgam. Cuvier nie miał możliwości sfinansowania wyprawy, nawet gdyby udało mi się przekonać kolonię, że to bardzo ważne przedsięwzięcie. Ale i wtedy nie mogliby wyekspediować statku z takimi środkami ofensywnymi.

— Naszą skromną demonstrację siły ognia raczej przeceniono.

— Być może, ale bez niej prawdopodobnie w ogóle by mnie nie uwolnili.

Volyova westchnęła.

— Niestety, też tak sądzę.

Prawie tydzień później, gdy statek zbliżył się do Cerbera-Hadesa na odległość dwunastu milionów kilometrów i zajął orbitę wokół gwiazdy neutronowej, Volyova zwołała na mostku spotkanie całej załogi i gości. Nadszedł czas, pomyślała, by oznajmić wszystkim, że jej najskrytsze obawy się potwierdziły. Jak odniesie sie do tego Sylveste? Dowie się, że zbliżają się do czegoś niebezpiecznego, ale równocześnie cała sprawa dotyczy przecież jego głębokich osobistych przeżyć. Volyova nie miała wprawy w analizie ludzkich charakterów, a Sylveste był istotą zbyt skomplikowaną, niepodatną na uproszczone oceny. Wiedziała jednak, że informacje będą dla niego bolesne.

— Coś znalazłam — powiedziała, gdy zaczęli jej uważnie słuchać. — Prawdę mówiąc, już dość dawno temu. Źródło neutrin w pobliżu Cerbera.

— Jak dawno temu? — spytał Sajaki.

— Przed przylotem w pobliże Resurgamu. Nic wielkiego, nie warto nawet było ci o tym wspominać, Triumwirze — dodała, gdy zauważyła, że Sajaki spochmurniał. — W tamtym czasie nie wiedzieliśmy nawet, czy udamy się w te rejony. Charakter tego źródła był wówczas niejasny.

— A teraz? — spytał Sylveste.

— Teraz obraz się wyklarował. Zbliżając się do źródła, obserwujemy, że emituje ono neutrina tau o określonym widmie energetycznym. Unikalnym, jeśli chodzi o urządzenia ludzkiej techniki.

— A więc odkryłaś tam obiekt cywilizacji ludzkiej? — spytała Pascale.

— Tak sądzę.

— Silnik Hybrydowców — powiedział Hegazi. Volyova powoli skinęła głową.

— Tak — potwierdziła. — Tylko silniki Hybrydowców wytwarzają neutrina tau o takiej sygnaturze.

— Zatem jest tam inny statek? — spytała Pascale.

— Tak mi się od początku wydawało. — W głosie Volyovej wyczuwało się zakłopotanie. — I w gruncie rzeczy nie odbiegało to całkowicie od rzeczywistości. — Szeptem wydała komendę do bransolety. Centralna sfera ożyła wcześniej zaprogramowanymi procedurami, które Volyova zapuściła przed spotkaniem. — Ale z wnioskami musiałam poczekać, aż zbliżymy się do źródła.

Displej pokazywał Cerbera. Obiekt wielkości księżyca wyglądał mniej przyjaźnie od Resurgamu: monotonna szara sfera gęsto usiana kraterami. Ciemna. Delta Pawia znajdowała się w odległości godzin świetlnych, a pobliska gwiazda — Hades — prawie nie dawała światła. Zrodzona jako wściekle gorący obiekt w wybuchu supernowej, ta maleńka gwiazda neutronowa dawno wystygła do podczerwieni i gołym okiem widoczna była tylko wówczas, gdy jej pole grawitacyjne złapało światła gwiazd w tle w łuki soczewko w ania. Ale nawet gdyby Cerber kąpał się w światłości, nie widać było niczego, co mogłoby skusić Amarantinów. Jednak najlepsze skanery Volyovej potrafiły sfotografować powierzchnię z rozdzielczością jednego kilometra, więc na tym etapie obserwacji wielu hipotez nie można było wykluczyć. Ponadto Volyova dokładniej zbadała obiekt poruszający się po orbicie wokół Cerbera.

Teraz pokazała zbliżenie. Początkowo zobaczyli wydłużoną białawoszarą smugę na tle gwiazd, z jednej strony dotykającą Cerbera. Tak to wyglądało przedtem, nim statek wysunął wszystkie oczy dalekiego zasięgu.

Teraz smuga nabrała określonego kształtu, mniej więcej stożkowatego, jak szklana szczapa. Volyova otoczyła obiekt siatką współrzędnych, pozwalającą odczytać przybliżone wymiary. Obiekt miał kilka kilometrów długości. Trzy czy cztery.

— Przy tej dokładności widać, że emisja neutrin dzieli się na dwa osobne źródła — wyjaśniła Volyova. — Pokazała im szarozielone plamy, otaczające z obu stron podstawę stożka. Pojawiły się nowe szczegóły i teraz było widać, że plamy łączą z korpusem stożka eleganckie, odchylone do tyłu belki.

— To Światłowiec — stwierdził Hegazi. Nawet przy tak niewielkiej dokładności było to bezsporne. Patrzyli na inny statek bardzo podobny do ich własnego. Dwa oddzielne źródła neutrin pochodziły z silników Hybrydowców zainstalowanych po obu stronach kadłuba.

— Silniki nie pracują — powiedział Volyova. — Ciągle jednak emitują stały strumień neutrin, nawet jeśli napęd statku nie daje ciągu.

— Potrafisz go zidentyfikować? — spytał Sajaki.

— Nie jest to konieczne — odezwał się Sylveste, zaskakując wszystkich spokojnym tonem. — Wiem, co to za statek.

Na displeju pojawiły się dalsze szczegóły; obraz się powiększał, statek zajmował teraz całą sferę. Ujawniło się to, co poprzednio mogło nie być oczywiste: statek był uszkodzony, zniszczony od wewnątrz, z wielkimi, owalnymi wgnieceniami; całe akry kadłuba zostały rozprute, ukazując skomplikowane warstwy struktury wewnętrznej, które nigdy nie powinny być odsłonięte w próżni kosmicznej.

— Co to? — spytał Sajaki.

— To wrak „Lorean” — rzekł Sylveste.


Загрузка...