Kapitan Michel Reynaud z Królewskiej Służby Astro-Kontrolnej (w skrócie ACS) stał obok komandora Arlessa, obserwując z mieszanymi uczuciami, jak ciężki krążownik HMS Warlock rozpoczyna tranzyt. Jego żagle rozbłysły na moment i okręt zniknął — pozostał jedynie HMS Fearless, utrzymujący pozycję w pobliżu stacji kontroli lotów. Reynaud nie żałował odlotu Warlocka; ze wszystkich zadufanych w sobie, aroganckich kretynów i dupków arystokratycznego pochodzenia, jakich Royal Manticoran Navy kiedykolwiek za jego czasów zesłała do tego systemu, lord Pavel Young był zdecydowanie najgorszy i najgłupszy. Być może dlatego, że nigdy nie starał się ukryć pogardy żywionej dla ACS, Reynaud i jego ludzie odpłacali mu pięknym za nadobne. Tyle że Young był znanym i oswojonym już złem, do którego się przyzwyczaili, a dowódca HMS Fearless stanowił nowy powód do zmartwień.
Służba Astro była cywilną organizacją pomimo uniformów i stopni takich jak w RMN, za co Reynaud był dozgonnie wdzięczny przodkom. Odpowiadał za sprawne i szybkie kierowanie ruchem na terminalu i cała reszta systemu go nie obchodziła — to było zmartwienie Królewskiej Marynarki. Nie zazdrościł dowódcy lekkiego krążownika. To, że jego kompetencje ograniczały się do ściśle określonego obszaru, nie znaczyło bowiem, że nie orientował się w zadaniach, jakie miała w systemie spełniać flota. Z drugiej strony, dlaczego miałby współczuć rzeczonemu oficerowi — głupi skurwiel pewnie na to zasłużył, bo gdyby nie zmalował czegoś grubego, nie znalazłby się tutaj. Personel kontroli lotów dawno pozbył się złudzeń co do tego, kogo przysyłała tu Królewska Marynarka, a ostatnie lata dowiodły, że do systemu trafiali najgorsi z najgorszych; toteż traktowano ich tak, jak na to zasługiwali.
Zaczął odwracać się od ekranu, gdy powstrzymał go głos Arlessa:
— Poczekaj, Mac! Coś do nas leci z krążownika. A raczej dwa cosie.
— Że jak?! — Reynaud spojrzał w ekran i zmarszczył brwi; ku stacji faktycznie zbliżały się dwie jednostki wyposażone w impellery.
Sygnatury napędu były zbyt słabe jak na normalne okręty; musiały to być pinasy, tylko nie mógł zrozumieć, po jaką cholerę kierowały się ku jego stacji.
— Jak myślisz, co oni tym razem wykombinowali? — spytał.
— ChaGieWu — odparł zwięźle Arless i przeciągnął się.
— Nie zgłosili lotu?!
— Brawo! Zaraz… — Arless pochylił się i przełączył częstotliwość ogólnej łączności na słuchawkę w uchu Reynauda.
— …di, tu lot floty Foxtrot Able Jeden. Proszę o instrukcje ostatecznego podejścia.
Arless miał już odpowiedzieć, gdy Reynaud powstrzymał go gestem i przejął mikrofon.
— Lot floty Foxtrot Able Jeden, tu kontrola lotów terminalu Basilisk. Proszę podać cel lotu.
— Kontrola, tu Foxtrot Able Jeden: jesteśmy misją łącznikową floty. Mam na pokładzie rozkazy i wiadomość dla waszego dowódcy.
Reynaud i Arless spojrzeli na siebie z osłupieniem. Delikatnie rzecz ujmując, to co usłyszeli, było nieortodoksyjne — jaka misja łącznikowa i dlaczego nie zgłoszono jej wcześniej?! Reynaud w końcu wzruszył ramionami; najprościej będzie pozwolić wylądować odpowiedziom.
— Dobra, Foxtrot Able Jeden. Podchodźcie do radiolatarni 9-4, tam będzie czekał przewodnik. Kontrola kończy transmisję. — Wyłączył dźwięk i spojrzał wymownie na Arlessa. — I co ty na to, Stu?
— Pojęcia bladego nie mam o co chodzi, ale popatrz na to! — i wskazał ekran, na którym działo się zaiste coś przedziwnego: ledwie pinasy wystartowały, krążownik wziął kurs na Medusę i ruszył, ale nie ze zwyczajowymi osiemdziesięcioma procentami ciągu, ale z pełnym przyspieszeniem całych pięćset g, i był już o dobre pięćdziesiąt tysięcy kilometrów od stacji.
Reynaud podrapał się w zadumie po krótko ściętych, szpakowatych włosach i westchnął ciężko. Kiedy w końcu po paru miesiącach ciężkiej pracy udało mu się przekonać umundurowanego półgłówka, żeby trzymał łapy z dala od kontroli lotów, przysyłali mu innego. A przekonanie Younga, że jego próby reorganizacji ruchu, by zwiększyć efektywność, skończą się przemęczeniem kontrolerów i zmniejszeniem bezpieczeństwa, co w krótkim czasie doprowadzi do jakiejś katastrofy, było zajęciem żmudnym i długotrwałym. Zarządzanie ruchem na terminalu wormhole’a wymagało dobrze wyszkolonych i doświadczonych profesjonalistów, a nie przygłupów zesłanych na najgorszą placówkę we flocie za mierne wykonywanie obowiązków. Flota mogła pomóc ACS na wiele sposobów, gdyby ten urodzony dzwon był zainteresowany w robieniu czegokolwiek, co wymagałoby jakiegokolwiek wysiłku z jego strony. Naturalnie nie był, a z drugiej strony we krwi miał rządzenie i ważniactwo. W opinii Reynauda, Young był psychicznie niezdolny do bezczynnego obserwowania kogoś dobrze i w zorganizowany sposób wykonującego to, co doń należy, tak długo, jak długo, mógł temu komuś przeszkadzać. Ponieważ Young wyprowadzał go z równowagi od samego początku, Reynaud zrobił co mógł, by mu się odwdzięczyć tym samym, co musiało się odbić na efektywności pracy. Jednakże nie potrafił tego żałować.
Wyglądało na to, że następca Younga ulepiony był z zupełnie innej gliny, tylko że Reynaud nie miał pojęcia z jakiej. Po szybkości posunięć sądząc, nowy dowódca miał znacznie więcej energii, ale mogło to być korzystne lub nie — jeśli zamierzał pomóc kontroli lotów, jego energia byłaby czynnikiem pozytywnym. Jednak długoletnie doświadczenie jakoś uniemożliwiało Reynaudowi wyobrażenie sobie starszego rangą oficera RMN, który robiłby więcej dobrego niż złego. Podobno tacy istnieli… tak mówiono. W końcu wzruszył ramionami — czego by dowódca HMS Fearless nie planował, szybkość odlotu jednoznacznie wskazywała, że zanosiło się na dłuższy pobyt „misji łącznikowej” na stacji kontroli lotów. W połączeniu z brakiem ostrzeżenia co zamierza, było to, łagodnie mówiąc, przedziwne. Jedno nie ulegało dla Reynauda wątpliwości, gdy obserwował odlatujący okręt — jaki by nie był jego dowódca, na pewno nie przypominał lorda Younga.
— Poruczniku Stromboli, ma pan wyliczony kurs?
— Tak jest, ma’am — słysząc pytanie Honor, Stromboli uniósł głowę.
Był blady z przemęczenia, gdyż Santos i McKeon nieregularnie, ale często podwyższali liczbę platform, co każdorazowo powodowało konieczność nowych obliczeń, ale nie miał zamiaru już nigdy dać się złapać i nie mieć obliczonego kursu, gdy kapitan go o to spyta.
— Za dwadzieścia trzy minuty musimy zmienić kurs, ma’am — zameldował, sprawdzając obliczenia. — Po ośmiu godzinach i czterdziestu dwóch minutach powinniśmy rozpocząć stawianie pierwszej partii.
— Doskonale, proszę przekazać zmiany kursu sternikowi — poleciła.
Nimitz bleeknął cicho prosto w jej ucho, więc pogłaskała go delikatnie. Treecat zawsze doskonale wiedział, kiedy jest właściwy czas, by dać się zauważyć lub usłyszeć. Od chwili odlotu Warlocka stał się znacznie spokojniejszy i radośniejszy — Honor doskonale wiedziała dlaczego, toteż uśmiechała się lekko, wywołując maszynownię. Na ekranie ukazała się twarz jednego z asystentów Santos, więc cierpliwie poczekała na przywołanie głównego mechanika. Komandor Santos wyglądała z lekka upiornie — długie, czarne włosy splotła w ciasny warkocz, twarz miała pobrużdżoną ze zmęczenia, a na policzku ślady smaru.
— Pani komandor, za około dziewięć godzin rozpoczniemy stawianie pierwszej serii platform. Jaki jest stan prac?
— Pierwszą partię mamy prawie gotową, ma’am. Sądzę, że drugą też będziemy mieli na czas, natomiast nie jestem pewna odnośnie trzeciej.
— Jakieś problemy? — spytała uprzejmie Honor. Oczy Santos błysnęły gniewnie i Honor zdusiła lekki uśmiech — jeśli jej oficerowie wściekną się na nią wystarczająco, to może wreszcie zaczną myśleć, a nie tylko użalać się nad sobą. Komandor porucznik Santos ugryzła się jednakże w język, wzięła głęboki oddech i powiedziała beznamiętnie:
— Martwi mnie przemęczenie ludzi, ma’am. Radiolatarnie prawie nam się skończyły, a i tak nie były przewidziane do tak dużych modułów sensorycznych. Adaptacja wymaga modyfikacji znacznie przekraczających zakres napraw, co ogranicza użycie serwomechanizmów i automatów. Znaczną część prac musimy wykonywać ręcznie, a sytuacja tylko się pogorszy, gdy skończą się radiolatarnie.
— Rozumiem, pani komandor, ale zgranie czasowe jest podstawą zaplanowanego rozmieszczenia sieci alarmowej. Doradzałabym pośpiech. — Honor zakończyła połączenie i oparła się wygodniej, tym razem nie kryjąc uśmiechu.
Nimitz, mrucząc cicho, potarł łeb o jej szyję, najwyraźniej także zadowolony.
— Że jak? — zdziwił się kapitan Reynaud. — Pan jesteś kto?!
Porucznik Venizelos zaskoczony zmarszczył brwi.
— Jak już powiedziałem, jestem pańskim oficerem bezpieczeństwa i dowódcą straży celnej, kapitanie. Jestem także pewien, że wiadomość od kapitan Harrington wszystko wyjaśni.
Reynaud prawie odruchowo przyjął wręczoną mu elektrokartę i zaskoczenie Venizelosa jeszcze się pogłębiło. Nie mógł zrozumieć, co tak dziwi przedstawiciela ACS — mówił przecież wyraźnie i powoli, nie używając skomplikowanego słownictwa.
— Wyjaśnijmy coś sobie prostym i zrozumiałym językiem — zaproponował Reynaud. — Ten pański kapitan Harrington naprawdę spodziewa się, że zostaniecie zakwaterowani na stacji i wysłał was tu, abyście nam pomogli?
— Tak Sir, tyle że nie „ten”, a „ta” — poprawił z naciskiem Venizelos, a widząc, że rozmówca nadal jest wygłupiony, zapytał: — Dlaczego tak to pana zaskakuje, Sir?
— Zaskakuje?! — Reynaud zamrugał gwałtownie, jak ktoś nagle wyrwany ze snu. — Tak, można by tak to ująć… Mówiąc szczerze, poruczniku, od prawie dwudziestu miesięcy jestem dowódcą tej stacji, a przedtem przez ponad dwa lata byłem zastępcą dowódcy, i w całym tym okresie jest pan pierwszym oficerem łącznikowym… czy jak pan powiedział celnym i bezpieczeństwa, jakiego kiedykolwiek ktokolwiek mi przydzielił. Prawdę mówiąc, może się okazać, że jest pan pierwszym w całej historii istnienia tej stacji. Widzi pan: jak dotąd żaden dowódca placówki Basilisk nie pofatygował się przydzielić kontroli lotów kogokolwiek.
— Że jak?! — Venizelos zaczerwienił się, gdy dotarło doń, że powtórzył nie tylko słowa, ale i ton rozmówcy sprzed parunastu sekund.
Obaj spojrzeli na siebie i kapitan zaczął się uśmiechać.
— Jak tak teraz sobie o tym myślę, przypomina mi się, że chyba coś czytałem w rozkazach kierujących mnie tutaj, że flota jest odpowiedzialna za bezpieczeństwo terminalu i kontrolę ładunków, ale było to tak dawno temu, że głowy nie dam — przyznał Reynaud i spojrzał na stojącego obok technika. — Jayne, zrób mi przysługę i znajdź porucznikowi i jego ludziom jakieś kwatery. Aha, i zapoznaj ich z podstawowymi procedurami bezpieczeństwa, dobrze? Ja muszę się przekopać przez stertę regulaminów i sprawdzić, co my do cholery powinniśmy z nimi zrobić, jak już tu są.
— Jasne, Mike — technik kiwnął na chorążego Wolvertona, zastępcę Venizelosa, i obaj wyszli.
— Może pan mi pomoże, poruczniku? — zaproponował Reynaud z uśmiechem, który stał się jeszcze szerszy, gdy zapytany skinął głową na znak zgody. — I może będzie pan tak miły i opowie mi o swoim dowódcy. Tylko wolno i drukowanymi, dobra? Nie jestem już taki młody ani bystry i nie jestem pewien, czy dotrze do mnie tak od razu, że placówką Basilisk dowodzi dla odmiany ktoś kompetentny.
Anderas Venizelos uśmiechnął się szeroko i po raz pierwszy od tygodni wyszło mu to zupełnie naturalnie.
Komandor porucznik Dominica Santos dołożyła starań i udało się jej nie zakląć, gdy porucznik Manning wręczył jej najnowsze obliczenia. Pierwsze trzy partie urządzeń wykonali na czas, ale krążownik zdążał już, by postawić czwartą i Santos z niejaką desperacją spojrzała na chronometr — do rozpoczęcia operacji zostało mniej niż sześć godzin, a mieli gotowych ledwie sześćdziesiąt procent urządzeń. Tym razem jeszcze zmieszczą się w czasie, ale stale tracili grunt pod nogami: do postawienia przewidzianych było jeszcze pięć partii, a jej ludzie już poruszali się jak pijani ze zmęczenia. Co gorsza, skończyły się zapasy radiolatarń i następną partię będą musieli zbudować od podstaw, nim zaczną montaż modułów sensorycznych.
Zmięła w ustach przekleństwo — Royal Manticoran Navy wyznawała zasadę, iż kląć na pokładach nie należy, ale ją trzęsła zbyt ciężka cholera by nie kląć, wybrała więc złoty środek: klęła tak, by nikt nie słyszał. A wściekła była na Harrington, która nie wiedzieć dlaczego spieszyła się jak oszalała. Gdyby dała im dwa-trzy dni spokoju, opracowaliby potrzebny do konwersji zestaw i odpowiednio przeprogramowali automaty, które wyprodukowałyby potrzebną ilość urządzeń bez kłopotu. Skoro musieli dysponować gotowymi urządzeniami natychmiast, nie wchodziło to w grę, gdyż nie miała kim obsadzić konwersji i równocześnie opracować projektu oraz przeprogramować automatów. Prędzej szła ręczna produkcja. Tyle że teraz części do konwersji się skończyły, a o nowych platformach nie było nawet co marzyć. I wszystko przez to, że Harrington nie wiedzieć po co tak się spieszyła. Nie musiała, a to, co robiła, nie było uczciwe — swoją złość na Younga mogła wyładować na sali treningowej albo swoim zwierzaku, nie na załodze.
Santos przestała kląć, zdając sobie sprawę, że nie do końca jest obiektywna — załoga, a zwłaszcza oficerowie, też niezbyt uczciwie dawali dotąd upust frustracji z powodu wyników manewrów floty i nowego przydziału kapitana. Zwłaszcza odkąd dowiedzieli się o placówce Basilisk, wszyscy ruszali się jak muchy w smole. Mimo to… odchyliła wygodniej fotel i zabrała się do pracy koncepcyjnej — uczciwe czy nieuczciwe postawienie sprawy nie rozwiązywało jej obecnego problemu. Miała tylko dwie możliwości: zawiadomić Harrington, że nie zdoła przygotować kolejnej partii na czas (co było zdecydowanie nieatrakcyjne), albo udowodnić, kto i dlaczego jest głównym mechanikiem na tej starej balii. Czyli znaleźć sposób na wykonanie rozkazu.
Pochyliła się nad klawiaturą komputera i zabrała do roboty. Nie byli w stanie zdążyć, gdyby musieli budować wszystko od podstaw, a na zupełnie nowy projekt też nie było czasu, ale… gdyby tak użyć części korpusu rakiety Mark L? Po usunięciu głowicy i generatora ekranu można by umieścić tam moduł sensorów i astropakiet… Zaraz! Wtedy można by przerobić system naprowadzania i zastąpić nim astropakiet, co zaoszczędziłoby wiele pracy. Napęd co prawda był zupełnie inny niż w radiolatarniach, ale miał za to solidny zapas mocy, a parę miesięcy powinien wytrzymać. Poza tym platforma nie ma się przemieszczać, więc wytrzymałość napędu powinna okazać się większa, bo będzie używany jedynie do korekty pozycji. A to oznaczało, że dwie trzecie pracy będą w stanie wykonać automaty, co zaoszczędzi trzy czwarte czasu, i nie będzie trzeba ich przeprogramować, ale jeśli przetnie się korpus tu… i tu, usunie pasywne receptory i emiter zakłóceń radioelektronicznych, to powinno się…
Palce komandor Santos poruszały się po klawiaturze coraz szybciej, a na ekranie nowa platforma sensoryczna przybierała coraz konkretniejszy kształt.
— Pani kapitan?
Honor uniosła głowę znad ekranu. Obok fotela prężył się wyraźnie nieszczęśliwy podporucznik Rafael Cardones pełniący obowiązki oficera taktycznego HMS Fearless.
— Słucham, poruczniku?
— Chyba mamy problem, ma’am — przyznał i skurczył się, widząc jej pytająco uniesione brwi. — Z platformami, ma’am.
— A konkretnie, poruczniku?
— Ja… cóż… tego, no… — Cardones umilkł, wziął się w garść i wyrecytował. — Obawiam się, że źle zaprogramowałem parametry, ma’am. Zaprogramowałem sensory na kierunkowe zamiast wielokierunkowe przeczesywanie i chyba popełniłem błąd, programując wcześniej część telemetryczną, bo nie mogę zmusić ich, żeby dały się zdalnie przeprogramować, ma’am.
— Rozumiem — Honor siadła wygodniej, opierając podbródek na złączonych dłoniach.
Cardones wyglądał jak szczeniak czekający na lanie i to jak szczeniak uważający, że zasłużył na to lanie. Było to do tego stopnia widoczne, że miała ochotę pogłaskać go po głowie i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Stłumiła zdecydowanie współczucie i spytała spokojnie:
— Co pan sugeruje, żebyśmy z tym zrobili, poruczniku?
— Ja, ma’am?! — pisnął Cardones. — Ja nie… Sądzę, że będziemy musieli je zebrać i przeprogramować na pokładzie, ma’am.
— Niewykonalne — skwitowała zimno.
Młodzian spoglądał na nią skonsternowany i tym razem także musiała ugryźć się w język. Bardziej doświadczony oficer taktyczny znalazłby rozwiązanie, bowiem głowice sensoryczne rakiet zwiadowczych opracowano tak, by łączyły się bezpośrednio z siecią taktyczną okrętu macierzystego. Ścieżka dostępu taktycznego została wypalona, stanowiąc część wyposażenia, nie oprogramowania, i nie dało się jej zmienić inaczej niż fizycznie. Powód był prosty — miała przeciwdziałać błędnemu zaprogramowaniu telemetrii. Owszem, przeprogramowanie przy użyciu kanału taktycznego nie było proste (za to czasochłonne), ale gwarantowało sukces i ze stanowiska oficera taktycznego można było przeprogramować całą telemetrię rakiety. Venizelos wiedział o tym na pewno, lecz był nieobecny, Honor także była tego świadoma, ale nie miała najmniejszego zamiaru informować o tym podporucznika. Powinien już się nauczyć, że z problemem należy najpierw zgłosić się do pierwszego oficera, a nie zawracać głowę kapitanowi, narażając się na jego gniew. McKeon z kolei powinien pilniej nadzorować kogoś tak młodego i wiekiem, i doświadczeniem — o tym zamierzała dobitnie mu przypomnieć przy pierwszej okazji i to w sposób, który gwarantował zapamiętanie.
— I cóż, poruczniku? — spytała, gdy milczenie przeciągnęło się już wystarczająco długo. — Jak zamierza pan rozwiązać ten problem?
— Nie… — mrugnął i ugryzł się w język, a po sekundzie go olśniło: — Czy… Czy kapitan zechciałaby coś zasugerować?
— Nie zechciałaby — odparła lodowato, starając się, by ani współczucie, ani rozbawienie na widok jego rozczarowania nie było słyszalne. — To pan jest oficerem taktycznym na tym okręcie, panie Cardones. Zaprogramowanie platform sensorycznych to pański obowiązek, podobnie jak rozwiązanie wszystkich związanych z tym problemów. Proszę uprzejmie się tym zająć, poruczniku.
Spojrzał na nią błagalnie, przełknął z trudem ślinę i wykrztusił cicho:
— Tak jest, ma’am.
HMS Fearless wykonał ostatnią zmianę kursu i zwolnił, podchodząc do wyznaczonej orbity. Honor siedziała w fotelu kapitańskim, przyglądając się rosnącej na ekranie wizualnym planecie i czując zmianę w panującej na mostku atmosferze. Apatia prawie zniknęła i choć nie zastąpił jej, tak jak by sobie życzyła, espirit de corps, to i tak nastawienie załogi zmieniło się radykalnie. Z jej punktu widzenia na lepsze.
Ostatnie sześć dni wszystkim dało się we znaki, a dla komandor porucznik Santos stanowiło przedsionek piekła, nic więc dziwnego, że była wyczerpana. Pod koniec praktycznie goniła podkomendnych batem, ale gdy okazało się, że Honor nie zwolni tempa stawiania platform, sama harowała jeszcze ciężej. I ku swemu szczeremu zdumieniu zdążyła na czas ze wszystkim. Improwizowane wykorzystanie rakiet było genialnym posunięciem, dzięki któremu sieć była kompletna, na tyle na ile było to wykonalne. Obejmowała obszar po siedemdziesiąt stopni z każdej strony płaszczyzny ekliptyki, a Santos najwyraźniej była w rozterce — nie bardzo mogła się zdecydować, czy bardziej być dumną ze swoich (i swych ludzi) osiągnięć czy wkurzoną na wymagania dowódcy.
Nie tylko ona zresztą miała ów dylemat. Porucznik Cardones zdołał poprawić błędy w oprogramowaniu, co najbardziej zaskoczyło jego samego. Zmuszony był co prawda udać się po pomoc do McKeona (tak jak Honor miała nadzieję, że postąpi) i zajęło mu to masę czasu, ale dokonał tego. A McKeon ku miłemu zaskoczeniu Honor nie objechał go, lecz najprawdopodobniej zdając sobie sprawę, że nie dopilnował podporucznika, cierpliwie mu pomagał i subtelnie nakierowywał, tak był Cardones sam wpadł na możliwość przeprogramowania przy użyciu taktycznej ścieżki dostępu.
Przy okazji Webster musiał poprawić zgranie sieci, bo pierwotna jakość informacji nie odpowiadała wymaganiom Honor, a w międzyczasie Stromboli zmuszony był obliczyć dwie poprawki kursu, gdyż musieli wrócić po źle postawione platformy. Krótko mówiąc, wszyscy oficerowie byli zmęczeni, wściekli (celowo)… i w końcu pracowali jak zespół. Co prawda nie doszło do tego w sposób, jakiego Honor by sobie życzyła, ale skoro instynkt samozachowawczy był jedyną siłą zdolną zmusić ich do pracy, gotowa była znosić ich cierpiętnicze miny.
Spod oka obserwowała McKeona wysiadającego z windy i siadającego w swoim fotelu — nadal był sztywny i formalny, ale w ciągu ostatniego tygodnia udało się jej raz czy dwa razy przebić przez pancerz, jakim się otoczył (zwłaszcza w kwestii Cardonesa). Jasnym było, że coś go gryzie, i jak podejrzewała, zdawał sobie sprawę z tego, co i dlaczego robi jego dowódca. Największym zaskoczeniem zaś było to, że nie próbował jej w tym przeszkodzić. Miała prawie pewność, że nie podobał mu się sposób, w jaki wymusiła powrót załogi do życia, nie palił się też do pomocy. Nie miała pojęcia, dlaczego jej nie lubił, ale zaczynał w nim brać górę zawodowiec. Ich wzajemne relacje były dalekie od ideału, lecz przynajmniej oboje byli skłonni przyznać (choć chwilowo tylko sami przed sobą), że istniał w nich poważny problem — a to już był znaczny postęp. Miała nadzieję, że ponieważ oboje są profesjonalistami, pokonają tę niezrozumiałą niekompatybilność.
Po dojściu do tego budującego wniosku przestała marzyć i skoncentrowała się na bieżących problemach — Fearless powoli zbliżał się do orbity parkingowej i wreszcie miała okazję dokładniej przyjrzeć się, co przebywa na orbitach wokół planety. Na ekranie taktycznym zwróciła jej uwagę karmazynowa kropka — jedyna wśród tłumu statków handlowych parkujących w pobliżu Medusy. Była to niewielka jednostka kurierska zarejestrowana jako kurier dyplomatyczny Ludowej Republiki Haven. Jej obecność, jak też fakt, iż objęta była immunitetem dyplomatycznym, nie spodobała się Honor, choć nie była w stanie powiedzieć dlaczego.
Wiedziała, że Haven ma konsulat i misję handlową na planecie, ale do chwili przeczytania informacji towarzyszących rozkazom Younga nie zdawała sobie sprawy, że Republika utrzymuje też w systemie kuriera w pełnej gotowości do lotu. Było to jak najbardziej legalne, tyle że nielogiczne — każda misja handlowa mogła reprezentować interesy Republiki na takim zadupiu, a wszystko co związane było z terminalem i tak leżało w jej gestii. Mimo oficjalnych informacji o rozwijającym się handlu między „kupcami” z Republiki Haven a tubylcami prawda wyglądała nieco inaczej — tubylcy nie mieli nic, co warto byłoby eksportować, a Haven nie miała prywatnych kupców — wszystkie gałęzie handlu należały od dawna do państwa. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, że Haven świadomie traci pieniądze, udając, że handluje z aborygenami, a więc coś kombinowali. Jedynym logicznym wyjaśnieniem istnienia konsulatu było szpiegostwo i inne tajne operacje prowadzone pod ochroną immunitetu dyplomatycznego. Sensownym było zbieranie informacji o ruchach czy rozmieszczeniu jednostek RMN w systemie, jak też o ruchu towarowym na terminalu, choć dziwne było miejsce, z którego te obserwacje prowadzono — Medusa leżała bardzo daleko od terminalu. Z drugiej jednak strony, nie istniała żadna bliższa planeta. Równie sensownym było podkreślenie swojej obecności w układzie planetarnym choćby jako przeciwwagi dla Królestwa. Było to tym sensowniejsze, że liberałowie nadal próbowali przeforsować w parlamencie ustawę nakazującą opuszczenie systemu Basilisk przez przedstawicieli władz i sił zbrojnych Królestwa Manticore. Wysiłki te nie były regularne, za to były częste. Konsulat mógł być kwaterą główną siatki wywiadowczej działającej w Królestwie, choć Honor prywatnie uważała, że lepszą jej lokalizacją byłaby Trevor Star.
Czego by nie robili, nie podobało jej się to, a obecność kuriera dyplomatycznego podobała się Honor jeszcze mniej. Poczta dyplomatyczna objęta była immunitetem, niezależnie od tego kto ją przewoził, a statków handlowych Republiki było aż za dużo w okolicy. Jednostka kurierska miała nad nimi przewagę z uwagi na dwie rzeczy — szybkość oraz fakt, że cała objęta była immunitetem, toteż nie można było sprawdzić nawet kształtu ładunku, a to oznaczało (przynajmniej dla Honor) chęć ukrycia czegoś. Zdawała sobie jednak sprawę, że odruchowo podejrzewała Haven o wszystko co najgorsze — ten kurier mógł wykonywać wyłącznie zadania, które Republika podała do publicznej wiadomości, a jedynie jej paranoja podsuwała podejrzenia, że jest inaczej. Było to jednak równie prawdopodobne jak to, że Pavel Young nie wpuścił jej rozmyślnie w bagno.
Bosmanmat Killian ze zwykłą bezbłędną precyzją ustawił krążownik na wyznaczonej orbicie i zameldował:
— Koniec manewrów, ma’am.
— Doskonale, bosmanmacie Killian. Poruczniku Webster, proszę połączyć się z siedzibą gubernatora i poinformować damę Estelle, że byłabym wdzięczna, gdyby zdołała znaleźć dla mnie czas najszybciej, jak będzie jej to odpowiadało.
— Tak jest, ma’am.
— Dziękuję, panie Webster.
Odchyliła się wygodnie w fotelu, słuchając normalnych odgłosów życia okrętu — rozmów, meldunków, wygaszania napędu i kompensatora, uruchomienia konwencjonalnego napędu mającego automatycznie utrzymywać okręt na wyznaczonej pozycji. Wachta dyżurna zapisywała rozmaite rzeczy, porucznik Brigham, porucznik Stromboli i jego zastępca siedzieli w sekcji kartograficznej, uaktualniając dane nadsyłane przez sieć sensorów. Honor z zadowoleniem obserwowała te rutynowe czynności — pomimo dodatkowych zadań załoga sprawnie je wykonywała i okręt nareszcie tętnił życiem. Teraz do niej należało przekształcenie tego ożywienia w poczucie więzi zespołowej i to takiej, która obejmowałaby także i ją, a nie stawiała w pozycji nadzorcy niewolników.