ROZDZIAŁ IX

Dama Estelle Matsuko, Rycerz Zakonu Króla Rogera i Urzędujący Gubernator planety Medusa w imieniu Jej Królewskiej Mości Elżbiety III, Królowej Manticore i Obrońcy Dziedziny, wstała zza biurka, gdy drzwi jej gabinetu zaczęły się otwierać. Weszła przez nie wysoka komandor Królewskiej Marynarki poruszająca się z gracją kogoś przyzwyczajonego do większego ciążenia niż 0.85g panujące na planecie. Na jej ramieniu siedział treecat rozglądający się ciekawie zielonymi ślepiami. Dama Estelle przyjrzała się obojgu z równą ciekawością, nim wyciągnęła rękę na powitanie.

— Witam, komandor Harrington.

— Witam, pani gubernator — wyraźny, ostry akcent nie pozostawiał cienia wątpliwości co do miejsca urodzenia (gdyby widok treecata nie rozwiał takowych), zaś jej uścisk był pewny i dokładnie wyliczony.

Estelle znała ten rodzaj uścisku, jako że wielokrotnie miała do czynienia z ludźmi urodzonymi na planecie Sphinx. Doceniała także ich uprzejmość, zwłaszcza po tym, jak paru się zapomniało i uścisnęło jej dłoń z normalną siłą. Żaden co prawda nie połamał jej kości, ale niewiele brakowało.

— Proszę usiąść — zaproponowała gospodyni, oceniając równocześnie gorączkowo gościa.

Harrington poruszała się z pewnością siebie, co dodawało jej lat. Miała ostro rzeźbione rysy, stosunkowo bladą cerę i duże, wyraziste oczy, tak ciemne, że prawie czarne. Ogólnie twarz sprawiała niezapomniane wrażenie elegancji i to mimo włosów ściętych krócej niż u wielu mężczyzn noszących białe berety. Z jej zachowania emanowała pewność siebie profesjonalisty — świadomość własnych zawodowych atutów i minusów (przy czym tych ostatnich było naprawdę niewiele). Stanowiła diametralne przeciwieństwo bandy wywłok i nieudaczników o przerośniętym ego, jakich RMN przysyłała do systemu, zwłaszcza odkąd do władzy w Admiralicji doszedł Janacek. Mimo to Harrington była spięta — Estelle nie miała co do tego wątpliwości. Pozorny spokój gościa mógłby ją zwieść, ale widziała w życiu zbyt wiele treecatów, by nie rozpoznać, że ten jest gotów do obrony swego człowieka, mimo iż ciekawiło go nowe otoczenie — świadczył o tym ogon owinięty wokół szyi Harrington w typowo obronnym geście.

— Muszę przyznać, że nieco zaskoczył mnie gwałtowny odlot lorda Younga — powiedziała lekko, by jakoś zacząć rozmowę, i znieruchomiała, widząc reakcję gościa.

W twarzy Harrington nie drgnął nawet jeden mięsień, ale zmrużone nagle oczy przybrały wyraz, od którego robiło się zimno, a treecat nie hamował się w ogóle. Dźwięk, jaki wydał, był nie do końca sykiem, ale położone uszy i wyszczerzone kły mówiły same za siebie. Dama Estelle zaczęła gorączkowo zastanawiać się, co właściwie powiedziała.

Napięcie rozładował gość, odprężając się z wysiłkiem i głaszcząc treecata na znak, że także ma się uspokoić.

— Sama byłam tym zaskoczona — przyznała z uprzejmym ukłonem; beznamiętność jej spokojnego sopranu; stanowiła dodatkowe ostrzeżenie. — Jak rozumiem, konieczność napraw jego okrętu okazała się pilniejsza niż ktokolwiek w Admiralicji zdawał sobie sprawę, wysyłając mnie tutaj.

— Jestem tego pewna.

Dama Estelle nie starała się aż tak ukryć swoich uczuć i Honor spojrzała na nią z nowym zaciekawieniem. Po sekundzie odprężyła się wyraźnie i tym razem nie było to wymuszone, o czym świadczyło zachowanie treecata. Gospodyni zrozumiała, że nie chodziło o to, co powiedziała, ale o kim mówiła. Cóż, ktoś kto nie cierpiał tak żywiołowo lorda Younga, nie mógł być tak do końca zły.

— Zaskoczyła mnie także, choć tym razem przyjemnie, pani chęć do odwiedzin w moim biurze — dodała z lekkim uśmiechem. — Obawiam się, że nie jestem przyzwyczajona do tak bliskiej współpracy z Królewską Marynarką, na jaką miałabym ochotę, zwłaszcza w ciągu ostatnich trzech lat.

Honor nie poruszyła się, lecz w duchu przytaknęła radośnie — trzy lata temu Janacek został Pierwszym Lordem, a smukła, ciemnoskóra kobieta po drugiej stronie biurka najwyraźniej chciała się dowiedzieć, jak Honor ocenia ważność systemu Basilisk dla Królestwa Manticore. Oficer miał co prawda ograniczone możliwości krytykowania przełożonych, tak długo jak długo pozostawał w służbie, a była to oficjalna rozmowa, ale stosunki z panią gubernator mogły okazać się języczkiem u wagi sukcesu bądź klęski.

— Przykro mi to słyszeć, damo Estelle — powiedziała, starannie dobierając słowa. — I mam nadzieję, że będziemy mogły poprawić tę sytuację. To jeden z powodów mojej wizyty, oprócz naturalnie względów dyktowanych przez uprzejmość. Moje pierwotne rozkazy zakładały, że dowódcą placówki Basilisk pozostanie lord Young, toteż obawiam się, że moje wiadomości o aktualnej sytuacji na planecie są nieco pobieżne. Mam nadzieję, że udzieli mi pani niezbędnych informacji i powie, czego konkretnie spodziewa się pani z mojej strony.

Dama Estelle odetchnęła głęboko i z ulgą rozsiadła się w fotelu, nie kryjąc już zaskoczenia. Honor je dostrzegła i sprawiło jej równocześnie przyjemność i wstyd — przyjemność, bo wiedziała, że ma sprzymierzeńca, wstyd, gdyż równocześnie oznaczało to, iż flota nie wywiązywała się ze swych obowiązków w najbardziej podstawowym zakresie. To, o co poprosiła, stanowiło niezbędne minimum, by mogła wykonywać swe obowiązki, a zaskoczenie Matsuko oznaczało, że nikt przed nią nawet tego nie zrobił.

— Miło mi to słyszeć — odezwała się po chwili znacznie mniej ostrożnym tonem pani gubernator, odchylając fotel i zakładając nogę na nogę. — Z przyjemnością opowiem pani wszystko, ale proponuję, byśmy zmieniły kolejność: najpierw pani zrelacjonuje, co pani wie, a ja potem uzupełnię luki, nie powtarzając niepotrzebnie informacji, które pani już posiada, i nie nudząc pani przy tej okazji.

Honor wyraziła gestem zgodę i przeniosła Nimitza na kolana — treecat był odprężony, co świadczyło, że akceptuje gospodynię, i gdy zaczęła go głaskać, zwinął się, pomrukując cicho z zadowolenia.

— Sądzę, że w sprawach terminalu jestem raczej na bieżąco — zaczęła Honor. — To zresztą nie leży w pani gestii jako gubernatora. Znacznie bardziej interesuje mnie bezpieczeństwo planety i kontrola ładunków, a sądząc po ilości frachtowców na orbicie, moje dane są raczej nieaktualne. Jak rozumiem, ten wzrost handlu z powierzchnią planety zaczął się dopiero ostatnio?

— Zgadza się. Co pani wie o enklawach?

— Niewiele więcej ponad to, że istnieją. To stacje handlowe, tak?

— Tak i nie. Zgodnie z Aktem Przyłączenia, Królestwo Manticore objęło we władanie cały system, ale na planetę nałożono protektorat, by chronić tubylców, lecz zrzekło się zwierzchnictwa nad nią. W efekcie cala planeta stała się jednym wielkim rezerwatem dla tubylców, z wyjątkiem konkretnych miejsc przeznaczonych na enklawy dla osób spoza planety. Nie jest to normalna procedura, ale zależało nam na terminalu, a nie na planecie, i chcieliśmy, aby to było dla wszystkich jasne. Prawdę mówiąc, treść aktu zobowiązuje Królestwo do nadania planecie autonomii w najbliższym stosownym momencie, właściwie tylko po to, by podkreślić całkowity brak imperialnych zapędów z naszej strony — mina mówiącej jednoznacznie świadczyła o tym, co sądzi o tych rozwiązaniach. — Bezpośrednim efektem owych szlachetnych poczynań jest to, że nasza pozycja prawna może zostać zakwestionowana, a raczej już została: kilka państw z Haven na czele argumentuje, że protektorat bez zwierzchnictwa jest legalnym nonsensem. Zgodnie z interpretacją prawa międzyplanetarnego, w którym istnieje sporo precedensów o podobnym charakterze, można uznać Medusę za terytorium niczyje, a co za tym idzie, nie mam prawa nakazać komukolwiek czegokolwiek. Takie jest oficjalne stanowisko Ludowej Republiki Haven; tak na marginesie, rząd Jej Królewskiej Mości zajmuje naturalnie całkowicie odmienne stanowisko, twierdząc, że posiadanie danego terenu jest podstawą do rozwiązań prawnych, ale treść Aktu i tak dość znacząco ogranicza moją władzę. Mam prawo podjąć każdą akcję niezbędną do zapobieżenia „wykorzystywaniu tubylczej rasy”, ale nie mogę odmówić czy udzielić komukolwiek zgody na założenie enklawy. Sądzę, że rząd udzieliłby mi takiego prawa, ale nie jest w stanie przepchnąć przez parlament stosownej poprawki mimo moich próśb. Mogę więc jedynie wpływać na lokalizację enklaw, zabraniając tworzenia ich w rozmaitych miejscach, i regulować w pewnym zakresie ich handel z tubylcami. Mówiąc inaczej: mogę się bawić w policjanta, ale nie mogę zabronić wstępu złodziejowi.

Honor w milczeniu skinęła głową — liberałowie byli tak zajęci chronieniem „bezbronnych tubylców” przed wykorzystywaniem ze strony Królestwa Manticore, że zostawili otwarte wrota (bo furtka to niestosowne określenie w istniejącej sytuacji), umożliwiając takowe wykorzystywanie innym.

— Z początku istniało niewiele enklaw — dama Estelle popatrzyła nieprzychylnie w sufit. — Cywilizacyjnie tubylcy znajdują się w epoce brązu i początkach epoki żelaza, które właśnie uczą się wytwarzać, i poza ładnymi artefaktami posiadają naprawdę niewiele interesujących rzeczy z punktu widzenia handlu międzyplanetarnego. Dlatego też prawie nikt nie był zainteresowany otwarciem planetarnego rynku i Agencja Ochrony Tubylców panowała nad sytuacją. Zmieniło się to niestety za moich czasów i to nie tyle z uwagi na handel z tubylcami, ile rosnący ruch na terminalu. Sądzę, że orbitalne magazyny i urządzenia przeładunkowe były rzeczą nieuniknioną, skoro ładunki przeładowywane w systemie podlegają niższym opłatom niż w układzie Manticore. Szkoda, że nikt wcześniej nie zdał sobie z tego sprawy. Poza tym są też inne konsekwencje, jak na przykład to, że wiele firm handlowych postanowiło założyć filie na powierzchni, w celu skuteczniejszego kierowania interesami, co z kolei wpłynęło na rozwój tychże interesów. Większość enklaw powstała właśnie dzięki temu, a ponieważ prawie całe ich zaopatrzenie pochodzi spoza planety, stąd też ruch się zwiększa. Większość ładunków dostarczanych na planetę nie jest przeznaczona na handel, lecz do utrzymania placówek handlowych. Logiczną konsekwencją był nacisk ze strony zainteresowanych firm na otwarcie rynku planetarnego: jak słabo rozwinięty by nie był handel z tubylcami, zawsze przyniesie jakieś profity, czyli obniży ponoszone na utrzymanie placówek koszty. Handel jest niewielki, bo Medusa ma niewiele do zaoferowania; trochę kamieni szlachetnych, dzieła sztuki, mech o nazwie tillik nadający się na przyprawy, skóry bekhorów czy kość podobną do słoniowej i to właściwie wszystko. Natomiast niski poziom rozwoju cywilizacyjnego tubylców i ich potrzeb powoduje, że handel jest wysoce opłacalny, gdyż oferowane im dobra, takie jak stalowe noże czy siekiery wytwarzane maszynowo są tanie, a przez nich niezwykle pożądane, jako że dopiero opanowali technikę wytopu żelaza. Podobnie rzecz ma się z materiałami czy odzieżą. Nie zdają sobie z tego sprawy, podobnie jak i z faktu, że łatwo mogą uzależnić się od tych towarów i dostarczających je kupców. Próbujemy temu zaradzić, rygorystycznie ograniczając poziom oferowanej im technologii, ale napotykamy na opór tak z ich strony, jak i ze strony firm handlowych. Swoistą zaś paranoją jest, że nasi kupcy ograniczani są przepisami do handlu jedynie narzędziami wykorzystującymi siłę mięśni, w przeciwieństwie do innych. Powoduje to ich niekonkurencyjność pomimo bliskości Manticore i całkiem słuszne oburzenie. W praktyce oznacza to, że nie panujemy nad tym, co trafia w ręce tubylców, i nie możemy nawet liczyć na współpracę poddanych Korony. Agencja znalazła się w sytuacji intruza na planecie, którą ma chronić. Co gorsza, jestem pewna, że handel z tubylcami stanowi przykrywkę do nielegalnych transakcji między firmami spoza planety. Biorą w nich udział również nasze firmy, a ja nie mogę powstrzymać tego procederu, udowodnić ani nawet skłonić władz, by się tym zainteresowały!

Dama Estelle przerwała, wzięła kilka głębszych oddechów i przestała zaciskać pięści. Potem popatrzyła na gościa i zaśmiała się niewesoło.

— Przepraszam, chyba mnie poniosło — przyznała po chwili.

— Nie ma za co. Wychodzi na to, że jest pani w gorszej sytuacji niż sądziłam.

— W rzeczywistości nie jest aż tak źle. Enklawy są zlokalizowane wyłącznie w delcie, co w połączeniu z możliwością kontrolowania użycia poza ich obszarem jednostek latających mogących dotrzeć w przestrzeń, w znacznym stopniu ogranicza zasięg kontaktów handlowych. Naturalnie nie zapobiega to przemytowi między firmami handlowymi i nie umożliwia całkowitego odcięcia tubylców od nielegalnych towarów, ale znacznie ogranicza ten proces i wymusza dystrybucję poprzez tubylczych handlarzy. Tym zresztą należy się mniej przejmować; bardziej martwi mnie jako lokalnego przedstawiciela Korony myśl, co jeszcze może dziać się na planecie takiego, o czym w ogóle nie wiemy. Sądzę, że ma tu miejsce coś poważniejszego niż zwykły przemyt, lecz nie dysponuję dowodami na poparcie swoich podejrzeń. Poinformowałam naturalnie o wszystkim hrabinę Marisę, ale nie wydaje mi się, by odniosło to jakiś skutek. Sądzę, że nikt w Królestwie tak naprawdę nie interesuje się tym, co się tu dzieje.

Honor nie zmieniła wyrazu twarzy, natomiast przestała głaskać Nimitza — hrabina Marisa New Kiev była ministrem do spraw Medusy i liderem Partii Liberalnej. Dama Estelle prychnęła cicho z satysfakcją — brak reakcji rozmówcy potwierdzał jej podejrzenia co do bezczynności przełożonej. Westchnęła ciężko i dodała:

— Naturalnie mogę być paranoiczką, ale jakoś nie mogę oprzeć się wrażeniu, że… pewne osoby są za bardzo zainteresowane swoimi prawami handlowymi i płynącymi stąd dochodami, by martwić się, czy są one legalne, czy nie, i by mieć czas na cokolwiek innego. Inni zaś używają handlu jako parawanu i w ogóle nie przywiązują wagi do zysków.

— Czy ci „inni” to również Ludowa Republika Haven? — spytała cicho Honor.

— Przede wszystkim Haven. Konsulat ma zdecydowanie zbyt wielu pracowników, a liczba „attache handlowych” jest wręcz oszałamiająca. Prawdą jest, że ponad jedna trzecia terytorium Republiki i cała zachodnia część znajduje się bliżej systemu Basilisk niż Trevor Star, ale to niewiele zmienia. Na dodatek domagają się coraz większych praw w handlu z tubylcami. Oficjalnie zresztą konsulat akredytowany jest przy jednym z tubylczych miast-państw, nie zaś przy rządzie Jej Królewskiej Mości. Tak oni, jak i my wiemy, że to prawna fikcja, i jak dotąd byłam w stanie znacznie ograniczać ich działalność, ale jestem pewna, że tak naprawdę chodzi im o kontakt z tubylcami i o większą, aktywniejszą rolę w kształtowaniu ich relacji z przybyszami spoza planety.

— Jako przeciwwaga dla naszej obecności i roli?

— Dokładnie — gospodyni uśmiechnęła się szczerze pierwszy raz od rozpoczęcia rozmowy. — Sądzę, że Republika ma nadzieję, iż w końcu przejdzie przez nasz parlament projekt anulujący obecny Akt, a wówczas Haven będzie mieć znakomitą okazję, by zagarnąć zgodnie z prawem planetę, zwłaszcza jeśli już wcześniej będzie zaangażowana w jej sprawy. Oczywiście chodzi wyłącznie o kontrolę nad terminalem, ale Republika potrzebuje „moralnego usprawiedliwienia”, by propaganda mogła całą sprawę przedstawić w stosowny sposób obywatelom, a zwłaszcza Lidze Solarnej. Dlatego też zajmuje takie stanowisko odnośnie naszych praw do systemu i legalności Aktu. Jeśli tylko się wycofamy, planeta, a w konsekwencji cały system wpadnie Haven w ręce jak dojrzały owoc.

— Sądzi pani, że to wszystko, co planuje Haven?

— Przyznaję, że nie wiem… Nie widzę innych korzyści, które Haven mogłoby osiągnąć, ale też nie mogę się pozbyć wrażenia, że coś jeszcze wisi w powietrzu… Moi ludzie cały czas obserwują konsulat i faktorię handlową i jak dotąd nie odkryli nic, co mogłabym uznać za potwierdzenie podejrzeń. Naturalnie nie darzę sympatią Republiki, więc być może nie jestem obiektywna.

Honor powoli skinęła głową, siadając wygodnie i marszcząc brwi w zamyśleniu. Gospodyni nie robiła na niej wrażenia osoby skłonnej do wyciągania pochopnych wniosków, obojętnie jakich uprzedzeń i do kogo by nie żywiła.

— Jak by się nie miała sprawa z moimi przeczuciami, tak wygląda sytuacja na planecie — dodała Matsuko Estelle. — Jeśli chodzi o tubylców, to Agencja ma zbyt mało ludzi i są oni zbyt przepracowani, by osiągnąć wyniki choćby zbliżone do pożądanych. Nasze stosunki z tubylcami od chwili przybycia tu były wyjątkowo dobre; znacznie lepsze niż należało się spodziewać po zetknięciu tak różnych kultur. Część wodzów chce zniesienia restrykcji na handel nowocześniejszymi urządzeniami, część nie, co naturalnie powoduje pewne napięcia, ale generalnie relacje są przyjazne. Zwłaszcza z miastami-państwami w delcie. W oddalonych rejonach sprawy mają się nieco gorzej, ale najbardziej martwią mnie coraz częstsze meldunki o zwiększonym zażywaniu mekohy w ciągu ostatniego roku.

Honor uniosła uprzejmie brwi, przestając rozumieć, więc gospodyni przystąpiła do wyjaśnień:

— Mekoha to lokalny narkotyk roślinnego pochodzenia. Dość trudny do rafinacji przy ich obecnym poziomie techniki, ale znają go i używają od dawna, wcześniej niż my się tu zjawiliśmy. Jestem, można powiedzieć, przeczulona na punkcie narkotyków, ponieważ jednym z pierwszych objawów, że prymitywna kultura zmierza do samozniszczenia, jest zawsze zwiększone zażywanie przez jej członków środków odurzających. Mój poprzednik, baron Hightower, wyszedł z założenia, które jest mi bliskie, a mianowicie, że oryginalna kultura tubylców skazana jest na nieuchronną zagładę poprzez samą naszą tu obecność i pokusy natury cywilizacyjnej, jakie ona stwarza. Możliwe jest jednak zastąpienie jej połączeniem ich rodzimego systemu wartości z naszą rozwiniętą techniką bez utraty przez nich tożsamości. Oczywiście, mówimy o znacznie prymitywniejszym poziomie technicznym. Dlatego tak baron, jak i ja, poświęciliśmy tyle wysiłku, by kontrolować szybkość przemian, na ile byliśmy naturalnie w stanie. Obawiam się, że to także jest powód, dla którego tak mnie złoszczą obowiązki związane z pilnowaniem ludzi na tej planecie, ponieważ oznaczają oddelegowanie fachowców i sprzętu potrzebnych do wykonywania głównego zadania. Obawiam się jednak, że nic na to nie poradzę, a w końcu to także ma na celu powstrzymanie zniszczenia tożsamości kulturowej tubylców.

— Jeśli dobrze rozumiem, chciałaby pani, abym pomogła w zarządzaniu i kontrolowaniu ruchu między enklawami oraz między nimi a znajdującymi się na orbicie statkami i magazynami?

— Powiedziałabym, że tak, choć na wypadek jakiegoś zagrożenia na powierzchni chciałabym móc wezwać Marines z pani okrętu. Nie przewiduję co prawda nic poważnego, ale życie nauczyło mnie przezorności. Gdyby mogła się pani zająć kontrolą ładunków dostarczanych przez promy na powierzchnię i kontrolą ruchu powietrznego, odciążyłoby to znaczną część mojego personelu.

— Chce pani powiedzieć, że Young nawet nie…? — Honor zamknęła raptownie usta, a dama Estelle spróbowała kaszlem ukryć rozbawienie, lecz powstrzymała się od komentarza.

— Doskonale — odezwała się po chwili Honor. — Sądzę, że będziemy w stanie przejąć te obowiązki. Dzień lub dwa będą potrzebne na ustalenie szczegółów, ale mam dwa kutry, które mogą dokonywać inspekcji celnych. Chciałabym dowiedzieć się wszystkiego, czego tylko się da od pani podwładnych, którzy zajmują się kontrabandą i kontrolą lotów.

— Może pani uważać to za załatwione. Są do pani dyspozycji od teraz.

— Uważam też, że dobrze byłoby, gdyby wyznaczyła pani stałego oficera łącznikowego, który koordynowałby działania moich ludzi i policjantów Agencji. Musiałam oddelegować dziesięć procent załogi do zadań celno-porządkowych na terminalu i mam mniej ludzi niż bym chciała. — Honor zignorowała zaskoczenie widoczne na twarzy Matsuko. — Sytuacja jeszcze się pogorszy, kiedy zaczniemy kontrolować promy, ale nic na to nie poradzę. Przychodzi pani na myśl ktoś, kto nadawałby się do tej roli?

— Uważam, że pomysł jest doskonały, i sądzę, że mam odpowiedniego człowieka. Major Barney Isvarian jest najstarszym oficerem polowym sił Agencji, a zanim zaczął dla mnie pracować po przejściu na emeryturę, przez długie lata był sierżantem Marines. Wolałabym co prawda, by na dłużej nie opuszczał planety, ale kilkudniowe nieobecności nie powinny stanowić problemu. Sytuację na powierzchni i w jej bezpośredniej okolicy zna doskonale i zajmował się także kontrolą ładunków. Jak pani sądzi, będzie odpowiedni?

— Wspaniale. — Honor wstała z uśmiechem, wyciągając rękę, a Nimitz płynnie wrócił na swoje zwyczajowe miejsce na ramieniu. — Dziękuję pani za pomoc i za informacje, pani gubernator. Nie będę zabierała więcej czasu, ale proszę dać mi znać, jeśli tylko będę mogła w czymś pomóc albo jeśli zdarzy się cokolwiek, o czym według pani powinnam wiedzieć lub na co zwrócić uwagę.

— Z pewnością tak zrobię — dama Estelle także wstała i uścisnęła podaną dłoń. — Ja również pani dziękuję.

Nie sprecyzowała za co, ale oczy miała tak rozjaśnione, że Honor z trudem powstrzymała uśmiech.

Gospodyni odprowadziła ją do drzwi, gdzie pożegnały się raz jeszcze, a potem wróciła na fotel.

— George, znajdź z łaski swojej Baney’a. Mam dla niego nowe zajęcie.

— Dobra — skwitował lakonicznie jej asystent i spytał po chwili przerwy. — I jak poszło?

— Dobrze, George. Prawdę mówiąc, nawet bardzo dobrze — odparła z przekonaniem dama Estelle i z szerokim uśmiechem rozsiadła się wygodniej w fotelu.

Загрузка...