Porucznik Samuel Houston Webster mruczał do siebie melodyjnie, przekopując się przez stos rutynowych meldunków, rozkazów i wiadomości. Uświęcona tradycja wymagała, by każdy oficer łączności serdecznie nie cierpiał papierkowej roboty nieodłącznie związanej z tym stanowiskiem i Webster miał świadomość, iż pod tym względem odbija od normy, bo nigdy nie udało mu się przestać lubić tej części swych obowiązków. Fakt, były dni, kiedy żałował czasu, jaki mu to zajmowało, ale zawsze miło łaskotała mu ego świadomość, że jako jedyny na pokładzie wie tyle samo o tym, co dzieje się poza HMS Fearless, co kapitan. Poza tym, trudno było mu odmówić czegokolwiek kapitan, a sortował korespondencję dla niej, ustalając równocześnie stosowną kolejność.
Stukał w klawiaturę odruchowo, myśląc tak naprawdę o czymś innym i rutynowo jedynie sprawdzając, czy informacje po zdekodowaniu są czytelne. Kapitan była „dobre ludzie”, co w prywatnym słowniku Webstera stanowiło najwyższą pochwałę, a z dotychczasowych przełożonych zarobiło na nią doprawdy niewielu. I to nie dlatego, że Webster był dumny czy arogancki, ale dzięki świadomości, iż z powodu szczęśliwego przypadku urodzenia się w takiej jak jego rodzinie był praktycznie skazany na zostanie w przyszłości starszym rangą oficerem. Odkrył też, że pamiętając o tym, ma również skłonność do oceny swoich dotychczasowych dowódców na dwóch płaszczyznach.
Pierwszej dokonywał z perspektywy młodego oficera, chętnego do czerpania z ich wiedzy i doświadczeń; drugiej z punktu widzenia przyszłego oficera flagowego, którym zamierzał zostać. Ta druga była znacznie krytyczniejsza niż mógłby to sugerować wygląd porucznika Webstera.
Na przykład, bardzo rozczarował go komandor porucznik McKeon, który jako pierwszy powinien zorientować się, co planuje kapitan i jak jej w tym pomóc. W końcu był jej zastępcą. McKeon wreszcie zaczął zachowywać się właściwie, toteż Webster starannie zapamiętał, jak Honor to osiągnęła. Co prawda parokrotnie żałował, że nie ustawiła McKeona do pionu porządnym ruganiem, ale ostateczny rezultat był ten sam, a sposób, w jaki go osiągnęła, stanowił zupełną nowość.
Na swój sposób było to zabawne. RMN miała najrozmaitszych oficerów — Webster znał takich, od których ataków furii farba z kadłubów się łuszczyła. Kapitan Harrington była ich przeciwieństwem — nigdy nie podniosła głosu ani nie zaklęła (przynajmniej w jego obecności). Spokój ten, ma się rozumieć, jedynie kompletny kretyn mógł potraktować jako okazję do bezczelności czy lenistwa. Do Webstera dopiero po dłuższym czasie dotarło, że spokój tego typu jest znacznie skuteczniejszy, ponieważ o wiele częściej spotyka się wybuchowych kapitanów i takich właśnie zachowań spodziewają się podwładni. Wprawiło go to w spory podziw, który zwiększył się, gdy zrozumiał, w jaki sposób Honor utrzymuje wszystkich na dystans, nikogo przy tym nie obrażając i nikomu nie pozwalając zapomnieć, że to ona tu dowodzi. A równocześnie umiejętnie egzekwuje od wszystkich wykonywanie obowiązków. Wydawała się także wiedzieć o nich wszystko, czego potrzebowała, jak na przykład, że Cardones lubi, by zwracano się doń per „Rafe”, podczas gdy Webster, słysząc „Sam”, zaczyna się gotować. Śmiał wątpić, by takie informacje znajdowały się w ich aktach personalnych, toteż ciekawiło go niezmiennie, jak je kapitan zdobyła.
Na ekranie pojawiła się kolejna rozszyfrowana wiadomość i Webster znieruchomiał, czując jak brwi same podjeżdżają mu do włosów. Przeczytał ją uważnie i uśmiechnął się szeroko, a po chwili namysłu pokiwał głową i włączył ją jako ostatnią do kapitańskiej poczty. Co prawda, była to tylko rutynowa informacja, ale miał znacznie lepsze rozeznanie w cichej wojnie o wpływy toczącej się między rodami tradycyjnie służącymi w Królewskiej Marynarce niż ktokolwiek inny na pokładzie i był przekonany, że informacja ta poprawi humor Honor. Jeśli nie na tydzień, to przynajmniej do końca dnia. Zadowolony z siebie i nadal uśmiechnięty zabrał się za kolejny rozkaz.
Honor siedziała także przy komputerze, choć w swojej kabinie, gdzie było znacznie ciszej i spokojniej niż na mostku. Przeniosła się tu celowo z sali odpraw, w której spędzała zbyt wiele czasu; świadomość, że kapitan jest za sąsiednimi drzwiami, nie wpływała dobrze na samodzielność młodszych oficerów. Teraz, gdy zachowanie McKeona zaczęło wracać do normy, nie było to już potrzebne. Przez ostatnie półtora tygodnia poczynili oboje ogromne postępy i choć sytuacja nie była jeszcze w pełni normalna, jako że zbyt wiele czasu stracili, by stanowić całkowicie zgraną parę, codzienne problemy okrętu mogła spokojnie pozostawić w całości pierwszemu oficerowi. Dzięki temu miała więcej czasu na „zadania domowe”, których nikt poza kapitanem nie mógł wykonać.
Skończyła czytać cotygodniowy meldunek techniczny komandor Santos, zatwierdziła sugestie jej i McKeona dotyczące kilku drobnych problemów i zrobiła sobie przerwę, przecierając oczy. Drzwi od jadalni otworzyły się i w kabinie zjawił się MacGuiness z kubkiem świeżego kakao, zupełnie jakby czytał w jej myślach.
— Dziękuję, James — uśmiechnęła się i upiła łyk.
— Nie ma za co, ma’am — odparł z uśmiechem i zniknął równie cicho, jak się pojawił.
Upiła kolejny łyk, przygotowując się duchowo do ponownego zazębienia się w raporty, gdy rozległ się sygnał interkomu.
— Tak?
— Oficer łącznościowy, ma’am — zameldował Marine trzymający wartę przed drzwiami kabiny.
Honor skrzywiła się — nie dlatego, że miała zobaczyć Webstera, lecz dlatego, że jego przybycie oznaczało stertę nowych rozkazów, informacji i innej korespondencji.
— Wejdź, Samuel — poleciła i otworzyła przyciskiem drzwi.
Webster wmaszerował z elektrokartą pod pachą, oddał honory i wyciągnął ku niej to, co przyniósł.
— Dzienna…
— …korespondencja — dokończyła kwaśno.
— Tak jest, ma’am — uśmiechnął się promiennie. — Nie ma niczego pilnego.
— A to rzeczywiście ulga — mruknęła, odbierając elektrokartę i przyciskając kciuk w odpowiednie miejsce, by pokwitować przyjęcie.
Kolejny raz zastanowiło ją, po co przepisy nakazują osobiste doręczanie takich bzdur, co powoduje tylko marnowanie czasu, który można by zaoszczędzić, przekazując cały pakiet elektronicznie. Webster mógł to zrobić, nie ruszając się z mostka, ale Królewska Marynarka nie życzyła sobie tego. W to, by taki właśnie sposób zapewniał przeczytanie korespondencji, pani kapitan jakoś nie mogła uwierzyć.
— Tak jest, ma’am. — Webster ponownie wyprężył się, uśmiechnął i wyszedł.
A Honor siedziała chwilę, spoglądając to na elektrokartę, to na ekran, i zastanawiając się, od czego zacząć. Oba zajęcia były nudne, ale wygrała korespondencja — przynajmniej były to nudy pochodzące spoza okrętu. Włączyła urządzenie i zajęła się odczytywaniem pojawiających się na wbudowanym w nie ekranie informacji. Niektóre budziły doprawdy żywe osłupienie, jako iż niezbadane było, jakie to perełki informacyjne Ich Lordowskie Moście z Admiralicji uznają za niezbędne do oznajmienia wszystkim kapitanom. Nie potrafiła na przykład w żaden sposób pojąć, dlaczego pełniący obowiązki dowódcy placówki wydzielonej Basilisk musiał wiedzieć, iż od chwili otrzymania tej wiadomości przy pierwszej nadarzającej się okazji wszystkie jednostki klasy dreadnaught wchodzące w skład Royal Manticoran Navy mają dokonać wymiany dwóch kutrów na szóstą pinasę. Stwierdziła, że najwyraźniej prościej było zawiadomić o tym wszystkich kapitanów niż zadać sobie trud wyszukania właściwych. Była to wersja optymistyczna, pesymistyczna głosiła, że w dowództwie panuje taki burdel, że nikt już nie może nad nim zapanować. Myśl ta rozbawiła ją nieco i przeglądanie wiadomości poszło szybciej. Niektóre zresztą były jak najbardziej użyteczne, jak na przykład dołożenie do listy kontrabandy dla Modusy wibronoży. Parę było zabawnych czy ciekawych, natomiast większość śmiertelnie wręcz nudna.
W końcu dotarła do ostatniej i po przeczytaniu początku siadła prosto, wytrzeszczając oczy, i kątem oka dostrzegła nagły ruch Nimitza wyrwanego z drzemki jej reakcją. Przeczytała początek ponownie, po czym wolno i starannie resztę. Wiadomość teoretycznie w ogóle jej nie dotyczyła, natomiast w miarę czytania na twarzy Honor wykwitał coraz szerszy uśmiech, a w oczach rozpalały się radosne błyski. Podano ją jako informację i stanowiło to kolejny dowód, że ktoś w Admiralicji pochwala i to zdecydowanie jej poczynania. Ten ktoś postanowił najwyraźniej dać jej to niedwuznacznie do zrozumienia, gdyż nie było żadnego innego powodu, dla którego wiadomość ta została przesłana do HMS Fearless.
Było to rutynowe sprawozdanie od dowódcy HMS Hephaestus do admirał lady Lucy Danvers, Trzeciego Lorda Przestrzeni i szefowej działu budownictwa okrętowego i remontowego floty, a dotyczyło ostatnich próśb kapitana lorda Younga o przyznanie specjalnego priorytetu naprawom jego krążownika. Wiceadmirał Warner „spieszył z informacją”, iż zespół kontrolny stoczni potwierdził wstępną ocenę kapitana Younga dotyczącą stanu zużycia tunerów dziobowych napędu nadprzestrzennego ciężkiego krążownika Jej Królewskiej Mości Warlock i zalecał jak najszybszą ich wymianę. Oznaczało to niestety przedłużenie pobytu okrętu w stoczni na okres co najmniej ośmiu tygodni niezbędnych do wymiany i przetestowania rzeczonych urządzeń. Wiceadmirał Warner dołoży naturalnie wszelkich starań, by remont przyspieszyć w każdy możliwy sposób, i będzie na bieżąco informował panią admirał Danvers o postępie prac.
Honor starannie odłożyła elektrokartę na biurko i spróbowała opanować chichot. Nienawidziła dźwięków, jakie przy tym wydawała, ale tym razem musiała ich wysłuchać, bo nic zdołała się opanować. Wstała, nadal podśmiewając się niczym niegrzeczna uczennica z sobie tylko znanego sekretu, porwała Nimitza z jego grzędy, i trzymając go w wyciągniętych rękach, puściła się w tany po kabinie. Towarzyszył temu dziwny a specyficzny głos chichoczącego treecata.
— To by było to, sir. — Mat Harkness otarł pot z czoła brudną chustką na stałe rezydującą w naramiennej kieszeni kombinezonu.
— W rzeczy samej — zgodził się Tremaine, prostując ścierpnięte plecy i zastawiając się, czy oficerowi także uchodzi ocierać pot z czoła.
— Dziękuję, panie Tremaine — dodał Gunny Jenkins. Z jakichś powodów znanych jedynie Marines najstarszy rangą podoficer kontyngentu na każdym okręcie nazywany był Gunny niezależnie od posiadanego stopnia. Jenkins na przykład miał rangę sierżanta majora. I nawet kropla potu nie lśniła na jego czole, jak z zazdrością zauważył Scotty, przyglądając się z lekkim obrzydzeniem pustym skafandrom pancernym zwanym „zbrojami” wiszącym w ładowni pinasy. Jenkins zaznaczył coś w notesie i zamknął prowadzący do niej właz.
— Proszę bardzo, Gunny — odparł Tremaine. Harkness nic nie powiedział, przyglądając się mu z pobłażliwą wyższością. W rewanżu Jenkins ignorował go całkowicie.
— To znaczy, że zostały nam tylko palety z amunicją do pinasy numer trzy — podsumował radośnie Jenkins, gdy wszyscy trzej znaleźli się przy śluzie pinasy.
Tremaine stłumił jęk; chciał to zostawić następnej wachcie i sądząc z miny Harknessa, mat miał dokładnie taką samą ochotę. Otworzył usta, by zaprotestować, lecz na widok wyrazu twarzy Jenkinsa zmienił zdanie — nie można go było określić mianem złośliwego uśmieszku, ale czegoś na kształt tego z całą pewnością. Być może podejście Harknessa do Marines było jednak uzasadnione…
— Naturalnie, Gunny — odpowiedział równie radośnie. — W takim razie proszę na prawo. Co pan na to, macie?
— Cała przyjemność po mojej stronie — burknął ponuro Harkness, zamykając pochód zmierzający ku stercie palet.
— …pinasy są w pełni załadowane i gotowe do lotu — zakończył McKeon i zamknął notes.
Było późno, toteż rozmowa toczyła się przy kolacji, a raczej po kolacji — na stole leżał śnieżnobiały obrus, lecz tylko przed Nimitzem stał jeszcze talerz, ponieważ treecat z chirurgiczną wręcz precyzją obgryzał udko skoczka drzewnego ze Sphinxa. Godne podziwu było, jak nienaganne maniery prezentował przy jedzeniu, jeśli tylko nie dostał selera.
— Sądzę w takim razie, że jesteśmy gotowi — oceniła.
— Chciałbym tylko wiedzieć na co — dodał ponuro McKeon.
— Jak na razie, od wizyty Hauptmana minęły prawie dwa tygodnie i nic się nie wydarzyło — zauważyła z lekkim uśmiechem Honor.
— Co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że szykuje się coś paskudnego. — McKeon także się uśmiechnął i wstał. — Co będzie, to będzie. Dobrej nocy, ma’am.
— Dobrej nocy, Pierwszy.
Skinął lekko głową i wyszedł.
Honor również się podniosła i sięgnęła do spustoszonej zawartości miski z warzywami. Nimitz natychmiast znieruchomiał, przyglądając się jej uważnie zielonymi ślepiami.
— Masz, Stinker. — Podała mu wyłowiony z miski seler i skierowała się w stronę swojej prywatnej łazienki. Już prawie czuła na sobie długi i gorący prysznic.
Honor obudziło uporczywe wycie interkomu. „Wycie” było zresztą określeniem czysto subiektywnym — zazwyczaj był to całkiem miły bzyczek, ale nie wówczas, gdy ktoś smacznie sobie spał, a z natury w dodatku był śpiochem. Obudził ją drugi sygnał i siadła na łóżku, co spotkało się z sennymi protestami Nimitza, który na wpół zjechał, na wpół stoczył się z jej piersi (czyli swego ulubionego legowiska) na kolana. Odsunęła go delikatnie, drugą ręką uciszając interkom. Po czym paroma ruchami doprowadziła do ładu włosy; to była kolejna zaleta krótkiej fryzury. Skoro uznała dawno temu, że nie ma sensu udawać, iż jest ładna, to przynajmniej nie musiała tracić czasu i obudzona w środku nocy nie wyglądała jak czupiradło. Narzuciła kimono — prezent od matki na ostatnie urodziny — i usiadła w fotelu, na którym poprzednio leżało. Wcisnęła klawisz uaktywniający połączenie i ekran rozjarzył się, jak zwykle przy połączeniu konferencyjnym podzielony na dwie części. Z jednej spoglądała dama Estelle w szlafroku, z drugiej Barney Isvarian w mundurze, co było godne uwagi, jako że Fearless dostosował swój czas pokładowy do czasu planetarnego. Za Barneyem widać było chirurga-porucznika Montoyę i fragment antyseptycznego pomieszczenia — najprawdopodobniej jednej z terenowych klinik Agencji.
— Przepraszam za pobudkę, ale sprawa jest poważna i ważna — głos Matsuko był prawie przestraszony i Honor momentalnie otrzeźwiała do reszty.
— Co się stało?
— Mamy nowe informacje. Konkretnie dwie. Jedna sprzed dwóch dni była tak ogólna, że zdecydowałam się poczekać, nim ci ją przekażę. Barney właśnie uzyskał drugą i razem stanowią czytelną całość — wyjaśniła pani gubernator, a widząc przytakujący gest Honor, ciągnęła dalej. — W środę złożył mi wizytę Gheerinatu, wódz jednego z klanów nomadów. Nie lubi miast-państw jak oni wszyscy, ale dwa lata temu pomogliśmy mu, więc poczuwa się. Widzisz, nomadzi migrują z półkuli na półkulę wraz ze stadami w zależności od pór roku. Jego klan złapał wczesny sztorm, gdy przekraczali rzekę w delcie. Uratowaliśmy większość z nich i połowę ich stad przed utopieniem się w nagłej powodzi i zostaliśmy przyjaciółmi. Jego klan pochodzi z północy i stanowi część tak zwanej federacji Hyniarch. Teraz zbliża się zima, więc wędrują na południe, ale on ma krewnych wszędzie na północnej półkuli. Wpadł, by przekazać mi informację uzyskaną od jednego z nich, żyjącego w pobliżu Massybacks. W dosłownym przekładzie brzmi ona tak, że delta byłaby nierozsądnym miejscem do spędzenia zimy tak dla Gheerinatu, jak i dla jego stad. To pierwszy sygnał, jaki otrzymaliśmy od tubylców, i nader niekonkretny, dlatego zdecydowałam się poczekać. Chcesz mówić dalej, Barney?
— Jak najbardziej. — Isvarian spojrzał prosto w kamerę. — Jestem w klinice Agencji w Dauguaar nad rzeką Three Forks, czyli w najdalej na północ położonym mieście-państwie. Co oznacza, że leży ono także najbliżej Massybacks. Rano otrzymaliśmy informację, że przed bramą zemdlał nomad, którego straże dostarczyły do kliniki. Dyżurny lekarz rozpoznał poważne zatrucie mekohą; pacjent był w stanie agonalnym — ostatnie stadium nałogu. Lekarz zauważył też coś innego: nietypowy pas tubylca. Gdy sanitariusze wynosili go z sali, zainteresował się nim bliżej i w przypominającej skórę ładownicy znalazł ołowiane kule. Tubylec miał też róg z prochem, ale nie miał karabinu. Lekarz słusznie postąpił, zawiadamiając mnie natychmiast o odkryciu. Zjawiłem się najszybciej jak mogłem, a Fritz przyleciał ze mną, bo chciał zobaczyć, jak wygląda ofiara mekohy w stanie agonalnym. Większość wieczoru spędziliśmy we dwóch przy łóżku umierającego, słuchając jego majaczeń. Zmarł dziesięć minut temu. Mekoha nie pozostawia wiele z inteligencji na tak zaawansowanym etapie nałogu, a na dodatek u niego podziałała też na zdolność mowy, więc trudno go było zrozumieć. A i tak to, co zrozumiałem, solidnie mnie wystraszyło. Ciągle mówił o nowej broni, czyli o karabinach, i o jakimś szamanie nomadów, którego „dłonie pełne są świętej mekohy”. To cytat dosłowny.
— O, szlag! — westchnęła odruchowo Honor.
— To nie koniec, ma’am — ostrzegł Barney. — Oznacza to, że ten cały szaman, kimkolwiek by nie był, ma kontakty tak z producentami narkotyku, jak i broni, przy karkołomnym założeniu, że to nie ta sama grupa. Uważam, że można przyjąć, iż tak właśnie jest. Według tubylca szaman miał wizję, ma się rozumieć zesłaną przez bogów. Głosi ona, że najwyższy czas przepędzić ludzi ze świętej ziemi Medusy i by tego dokonać, bogowie dali mu tę magiczną broń. Ciekawostką jest, że nie wszyscy ludzie są źli, niektórzy służą bogom i należy ich traktować ze czcią i szacunkiem; to oni zresztą są źródłem „świętej mekohy”. Mówiąc krótko: szaman zbiera armię złożoną z nomadów i uzbraja ją w skałkówki, obiecując, że po przegnaniu złych ludzi (albo też stosownym złożeniu ich w ofierze) dobrzy dadzą im jeszcze cudowniejszą broń i tyle mekohy, żeby mogli się zaćpać, kiedy tylko zechcą.
Isvarian skończył; widać było po nim zmęczenie i strach. Honor przygryzła wargę. Milczenie, długie i ciężkie, przerwała dopiero Matsuko Estelle.
— Wreszcie wiemy, na czym stoimy: to nie jest działalność kryminalna, tylko celowe organizowanie masowego powstania tubylców w celu pozbycia się obecności Manticore z planety.
— Haven — Honor i Barney powiedzieli to równocześnie i umilkli zaskoczeni.
— Tak też w pierwszym momencie pomyślałam, ale ponieważ jest to takie oczywiste, być może tak wcale nie jest, choć z drugiej strony, nie przychodzi mi do głowy nikt inny, kto mógłby mieć taki cel i stosowne do jego realizacji możliwości. Na dodatek Haven od początku twierdzi uporczywie, że nie mamy żadnych praw i żadnej władzy na Medusie.
— Sądzę, że to mogłoby być Imperium Andermańskie. — Honor potarła czubek nosa. — Gustaw XI nie miałby nic przeciwko uzyskaniu panowania nad Basiliskiem, a bez trudu mógł sobie wykombinować, że będziemy automatycznie podejrzewać Haven. Tylko że obojętne jak się staram, nie potrafię w tę teorię uwierzyć, tym bardziej, że od paru lat interesuje go głównie podbój Konfederacji Silesiańskiej. Na dodatek bardziej powinien interesować się Federacją Midgard niż nami, bo stanowić ona może realne zagrożenie dla Imperium. Ruch tego typu może doprowadzić do konfliktu z nami, a to jest ostatnia rzecz, jakiej Imperium powinno sobie życzyć, mając na względzie konfrontację z Silesią i jej sojusznikami.
— A kto inny wchodzi w grę? Jakiś pojedynczy system planetarny w okolicy? — spytała bez przekonania Estelle.
— Wątpię, wszyscy robią, co mogą, żeby nie zwracać na siebie uwagi Haven, a poza tym na co któremuś z nich planeta w innym systemie i to akurat Medusa?
— Dobrze, ale po co Medusa jest potrzebna Haven? — odezwał się Isvarian.
— Nie jestem do końca pewna. — Honor energicznie potarła nos. — Haven chodzi o terminal i nie bardzo rozumiem, w jaki sposób może im w jego zdobyciu pomóc przepędzenie nas z Medusy czy usadowienie się samemu na planecie. Natomiast to, że nie potrafimy się tego domyślić, nie oznacza, że faktycznie tak nie jest.
— Obawiam się, że muszę się z tobą zgodzić — westchnęła Matsuko. — Tylko powstaje problem: ponieważ nie możemy znaleźć logicznego powodu ich działań, muszę mieć niepodważalny dowód, że to oni, nim wystąpię z jakimkolwiek zarzutem czy oficjalną skargą.
— Fakt. — Honor przestała trzeć nos i spojrzała na Barneya. — Potrzebujemy więcej informacji. Wiemy na przykład, skąd przybył ten tubylec?
— Dokładnie nie. Sądząc po dialekcie i ozdobach stroju, oddalił się od domu spory kawał albo na piechotę, albo wierzchem na jehrnie. Sądzę, że pochodził z płaskowyżu Massyback albo z rejonu na południe od niego. Czyli z terenów leżących siedemset do ośmiuset kilometrów na północ od delty.
— Mógł przejść taką odległość w tym stanie? Isvarian potrząsnął głową i spojrzał na Montoyę, który odparł:
— Niemożliwe, ma’am. Co prawda nie jestem specjalistą, ale rozmawiałem z tutejszym lekarzem; biorąc pod uwagę szybkość, z jaką nastąpił zgon, i ogólny stan pacjenta, ostatnią fajkę wypalił nie później niż dwadzieścia do trzydziestu godzin wcześniej.
— Barney, jaką odległość mógł przebyć w tym czasie?
— Poruszają się co prawda szybciej niż my, ale nawet na jehrnie nie więcej niż dwieście, trzysta kilometrów.
— Doskonale. Daje nam to ogólne pojęcie, gdzie szukać jego towarzyszy.
— Właśnie — zgodziła się Matsuko. — Barney, bądź łaskaw wysłać tam jak najszybciej patrol.
— Tak jest, pani gubernator.
— Lepiej wysłać tam coś silniejszego — wtrąciła Honor. — Tak na wszelki wypadek.
— I z kimś, kto ma głowę na karku, jako dowódcą — dołożyła Matsuko.
— Mogę mieć dziesięcioosobowy uzbrojony patrolowiec gotowy do lotu, kiedy tylko się rozjaśni. — Isvarian spojrzał na chronometr. — Czyli za jakieś osiem godzin.
— Dobrze. A skoro już zrujnowałeś mój sen, mogę się odwdzięczyć w ten sam sposób paru innym osobom — oceniła Honor. — Nie wiem, czy wpadną na coś mądrego, ale nie zaszkodzi spytać. I przekażę wiadomości majorowi Papadapolousowi. Pewnie będzie chciał z tobą porozmawiać, Barney.
— Żaden problem; dama Estelle ma mój osobisty numer, a przez naszą centralę w kompleksie rządowym można się ze mną połączyć zakodowanym kanałem, obojętne gdzie bym nie był.
— Doskonale. W takim razie raczą mi państwo wybaczyć: lepiej będzie, jak się ubiorę, i za parę godzin dam wam znać, do czego doszliśmy, jeśli naturalnie nam się uda coś sensownego wymyślić.
— Dziękuję, Honor — ulga w głosie Matsuko była wyraźnie słyszalna, toteż Honor uśmiechnęła się i wyłączyła.
Uśmiech zniknął z jej twarzy, ustępując zmartwionemu namysłowi, ledwie ekran zgasł. Wstała, zapaliła światło i zaczęła szukać uniformu.