Keith Laumer W KOLEJCE

In the Queue


Stary człowiek upadł dokładnie w tym momencie, kiedy Farn Hestler wracając z sanitariatu mijał go swoim kołem bieżnym. Hestler hamując spojrzał na wykrzywioną bladą twarz, na wygięte usta, które próbowały jakby oderwać się od umierającego ciała. Zeskoczył, zostawił koło, schylił się nad ofiarą. Mimo że był szybki, zdążyła go wyprzedzić chuda wysoka kobieta. Palcami, przypominającymi sękate korzenie, chwyciła kościste ramiona starego.

— Powiedz im, że to ja, Millicent Dredgewicke Grump! — ostrym głosem krzyczała do pustej twarzy. — Och gdybyś tylko wiedział, co ja przeżyłam, jak bardzo potrzebuję pomocy.

Hestler, zręcznie odepchnął ją nogą, aż się potoczyła. Ukląkł przy starym człowieku, podniósł mu głowę.

— Sępy — powiedział — chciwcy, rozszarpaliby człowieka. Ja nie jestem taki. A byłeś już tak blisko początku kolejki. Założę się, że mógłbyś opowiedzieć niejedno. Weteran! Nie tak, jak ci tutaj w kolejce. Bezczelni… — zmełł w ustach przekleństwo. — Uważam, że człowiek zasługuje na odrobinę szacunku w momencie takim, jak ten.

— Tracisz czas, stary — odezwał się jakiś gruby głos. Hestler obejrzał się na mężczyznę o wyglądzie hipopotama, o którym zawsze myślał jako o Dwudziestym z Tyłu. — Stary łysol nie żyje.

Hestler potrząsnął ciałem. — Powiedz im, że to Argall Y. Hestler — krzyczał do martwego ucha. — Argall! ARGALL!

— Rozejść się — tubalny głos policjanta pilnującego porządku w kolejce przedarł się przez gwar. — Na swoje miejsca. — Poparł rozkaz ostrym szarpnięciem. Hestler posłusznie wstał. Nie odrywał oczu od woskowego oblicza, na którym zastygał wyraz przerażonego zdumienia.

— Wampir! — wykrzyknęła chuda kobieta. — Kolejkowy… — przełknęła obraźliwe słowo.

— Nie myślałem o sobie — gorąco tłumaczył Hestler — ale o swoim chłopaku Argallu, który nie z własnej winy…

— Dobra, dobra, spokój — warknął glina. Wskazał palcem zmarłego. — Czy ten facet zostawił jakieś dyspozycje?

— Tak! — wykrzyknęła chuda kobieta. — Powiedział; Millicent Dredgewicke Grump…

— Kłamie! — wtrącił się Hestler. — Przypadkiem usłyszałem nazwisko Argall Hestler… — Prawda, proszę pana? — Spojrzał w oczy wyrostka o obwisłych policzkach, który gapił się na zwłoki.

Chłopak przełknął ślinę i spojrzał w twarz Hestlerowi.

— Do diabła, nie powiedział ani słowa. — I splunął tuż obok buta Hestlera.

— Zmarł bez testamentu — stwierdził policjant i coś wpisał do notesu. Machnął ręką na sprzątaczy, którzy przenieśli zwłoki na wózek, przykryli je i gdzieś potoczyli.

— Ścieśnić się — zarządził glina.

— Bez testamentu — mamrotał ktoś. — Jak można…

— To świństwo, miejsce przepada, przechodzi na własność rządu. Nikt na tym nie korzysta. Psiakrew! — Gruby mężczyzna, który to powiedział, rozejrzał się dokoła. — W takich przypadkach powinniśmy być solidarni, mieć jakiś dobry plan zawczasu uzgodniony.

— Ej — powiedział chłopak o obwisłych policzkach — to jest spiskowanie.

— Nie chciałem proponować nic nielegalnego. — Grubas wrócił do kolejki. Jak na komendę ludzie rozproszyli się i pośpiesznie wsunęli się na swoje miejsca.

Hestler wzruszył ramionami, z powrotem uruchomił koło, potoczył się do przodu, świadom zazdrosnych spojrzeń, które go odprowadzały. Minął tych samych ludzi „z tyłu”, których zawsze mijał. Niektórzy stali, inni siedzieli na płóciennych składanych krzesełkach pod wyblakłymi od słońca parasolami. Tu i ówdzie widniał jakiś nylonowy namiot na kółkach. Niektóre z nich były zniszczone, obdarte, inne będące własnością tych, którym się lepiej powiodło — ozdobne. On sam był szczęśliwcem. Nie zdarzyło mu się nigdy stać pocąc się pod działaniem słońca i wścibskich spojrzeń.

Było słoneczne popołudnie. Słońce oświetlało olbrzymią betonową pochylnię, po której od jakiegoś niknącego w oddali punktu wiła się kolejka. Z przodu, teraz już zupełnie blisko, widniała pusta biała ściana z jednym tylko oknem — cel kolejki. Hestler zwolnił zbliżając się do namiotu Hestlerów. Gdy zobaczył, jak blisko jest początku, poczuł, że zasycha mu w gardle.

W ciągu ostatnich dwunastu godzin załatwiono sześć osób, liczba dotychczas nie spotykana. Znaczyło to także, Hestler aż wstrzymał oddech, że on sam może dotrzeć do okna jeszcze w czasie tej zmiany. Przez moment odczuwał paniczną chęć ucieczki, zamiany miejsc z pierwszym z tyłu, później z drugim; chciał cofnąć się na bezpieczną odległość, stworzyć sobie możność przemyślenia, przygotowania się…

— A, Farn — głowa kuzyna Galperta wysunęła się z namiotu. — Wiesz co? Jak ciebie nie było, przesunąłem się o jedno miejsce.

Hestler złożył koło i umieścił je obok spłowiałej tkaniny. A potem ukradkiem rozsunął szeroko firanki. Zawsze gdy opuszczał to miejsce udając się do sanitariatu, przez pół godziny zastępował go kuzyn i po powrocie Hestler zastawał zaduch stęchlizny i słodyczy.

— Zbliżamy się do przodu — powiedział z podnieceniem Galpert wręczając mu kasetę z papierami. — Mam uczucie… — przerwał, gdyż nagle kilka miejsc za nimi rozległy się podniesione głosy. Mały jasnowłosy mężczyzna o wyłupiastych niebieskich oczach starał się wepchnąć pomiędzy Trzeciego z Tyłu i Piątego z Tyłu.

— Powiedz, czy to nie Czwarty z Tyłu? — zapytał Hestler.

— Zrozumcie — błagał mały człowieczek — musiałem odpowiedzieć na niezaplanowany głos natury. — Utkwił słabe oczy w Piątym z Tyłu, potężnym mężczyźnie o grubych rysach, w jaskrawej koszuli i słonecznych okularach. — Obiecał pan przypilnować mojego miejsca.

— Jeszcze czego! Trzeba było się nie włóczyć! Miałeś na to specjalną przerwę.

Mnóstwo ludzi krzyczało teraz na człowieczka.

— …skoczek kolejkowy… owy… oczek… oczek — Niski mężczyzna cofnął się zatykając uszy. Wyzwiska wzmagały się w miarę dołączania nowych głosów.

— Ale to jest moje miejsce — biadolił człowieczek. — Ojciec umierając zostawił mi je, wszyscy go na pewno pamiętacie… — Jego głos zagłuszony został krzykiem.

— Dobrze mu tak — powiedział Galpert zaambarasowany krzykami. — Człowiek, który nie szanuje swego dziedzictwa, tylko tak sobie odchodzi, zasłużył na takie traktowanie.

Patrzyli, jak były Czwarty z Tyłu odwraca się i odchodzi wciąż jeszcze zasłaniając uszy rękami.

Po odejściu Galperta, Hestler wietrzył namiot przez dalsze dziesięć minut, stojąc z kamienną twarzą, założonymi rękami i wzrokiem utkwionym w plecy Pierwszego z Przodu. Ojciec opowiedział mu różna rzeczy o Pierwszym z Przodu. Dawno temu, kiedy jeszcze obaj byli młodymi ludźmi przy samym końcu kolejki, był to niczego sobie facet. Zawsze żartował z kobietami w kolejce i proponował im odstąpienie miejsca pod pewnymi warunkami. Niewiele dzisiaj z tego pozostało. Po prostu bezbarwny stary człowiek w znoszonej kurtce skórzanej, wyczekujący w ogonku. Ale, pomyślał Hestler, on sam był szczęściarzem. Przejął miejsce po ojcu, kiedy ojciec dostał zawału. Przeskok o dwadzieścia jeden tysięcy dwieście dziewięćdziesiąt cztery miejsca. Niewielu młodym ludziom tak się powiodło. Co prawda nie był już taki młody, spędził swój czas w kolejce i właściwie należał mu się odpoczynek.

I teraz, może już za parę godzin znajdzie się na samym początku kolejki. Dotknął zamkniętej kasety, w której znajdowały się papiery ojca i naturalnie jego, Custera i dzieci — było tam wszystko. Za parę godzin, jeżeli ogonek będzie się nadal posuwać, będzie mógł odpocząć, wycofać się, zostawić dzieci, które miały własne miejsce w kolejce.

Niech same sobie dają radę, jak ich ojciec, który dotarł do czoła kolejki przed skończeniem czterdziestego piątego roku życia!

Wewnątrz namiotu było gorąco i duszno. Hestler ściągnął płaszcz i przysiadł w krótkim hamaku. Nie była to zapewne najdogodniejsza pozycja na świecie, ale za to w pełni dostosowana do przepisów kolejkowych, według których przynajmniej jedna noga ma być na ziemi przez cały czas, głowa zaś winna znajdować się powyżej pasa.

Hestler przypomniał sobie wydarzenie sprzed lat, kiedy jakiś nieszczęśnik bez namiotu zasnął na stojący. Stał z zamkniętymi oczami i zgiętymi kolanami i powoli osuwał się w kucki, następnie pomału się podnosił, mrugał oczami i z powrotem zasypiał. W górę i na dół, w górę i na dół. Przez godzinę go obserwowali. Wreszcie głowa opadła mu poniżej pasa. Wtedy wypchnięto go z kolejki, szeregi się zwarły. Ach, kiedyś w kolejce coś się działo, nie tak jak dzisiaj. Za dużo było do stracenia, nie można było sobie pozwolić na lekkomyślność.

Przed samym zmierzchem kolejka przesunęła się do przodu. Jeszcze trzech przed nim. Serce Hestlera zabiło mocniej.

Było ciemno, kiedy usłyszał szept:

— Czwarty z Przodu.

Hestler zerwał się całkowicie obudzony. Zamrugał zastanawiając się, czy ten głos mu się nie śnił.

— Czwarty z Przodu! — rozległ się ponownie syk. Hestler odsunął zasłonę, ale nic nie zobaczył. Cofnął głowę i wówczas ujrzał wymiętą twarz i wyłupiaste oczy Czwartego z Tyłu, który zaglądał przez otwór wentylacyjny na końcu namiotu.

— Musi mi pan pomóc — powiedział mały człowiek. — Pan widział, co się stało, może pan złożyć oświadczenie, że mnie oszukano, że…

— Słuchaj pan, co pan robi poza kolejką? — przerwał mu Hestler. — Czemu nie zajmie pan sobie nowego miejsca?

— Ja… ja nie mogę się z tym pogodzić — powiedział załamanym głosem Czwarty z Tyłu. — Moja żona, dzieci, wszyscy na mnie liczą.

— Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej.

— Przysięgam, że nie mogłem nic na to poradzić. To było tak nagle i…

— Stracił pan miejsce, a ja nic panu nie pomogę.

— Jeżeli będę musiał zaczynać od początku, to będę miał siedemdziesiątkę, kiedy dojdę do okienka.

— To nie moja sprawa.

— …ale gdyby pan wyjaśnił policji kolejkowej, co się wydarzyło, gdyby zechciał pan im wyjaśnić…

— Pan oszalał! Nie mogę tego zrobić.

— Ale pan… Zawsze uważałem, że wygląda pan przyzwoicie.

— Niech pan już lepiej idzie. Ktoś może zobaczyć nas razem.

— Muszę z panem porozmawiać. Nie wiem, jak pan się nazywa, ale przecież przez dziewięć lat dzieliły nas od siebie tylko cztery miejsca w kolejce.

— Proszę odejść, zanim zawołam glinę. — Hestlerowi trudno się było uspokoić po odejściu Czwartego z Tyłu.

W namiocie latała mucha. Noc była gorąca. Kolejka znowu się przesunęła do przodu i Hestler musiał wyjść i podtoczyć namiot. Jeszcze dwa miejsca. Był tak podniecony, że aż poczuł się słabo. Jeszcze dwa ruchy i stanie przed okienkiem. Otworzy szkatułkę, pokaże papiery, pomału wszystko uporządkuje. Nagle przestraszył się, że ktoś gdzieś na końcu kolejki mógł coś pomylić, czegoś nie podpisać, nie przystawić notarialnej pieczęci… Nie, to niemożliwe. Za takie coś można zostać wyrzuconym z kolejki, stracić miejsce, wrócić na sam koniec.

Hestler otrząsnął się z przykrych myśli. To tylko nerwy. Któż by się nie denerwował… Po dzisiejszej nocy całe jego życie ulegnie zmianie. Skończą się dni wystawania w kolejce. Będzie miał czas, mnóstwo czasu na to wszystko, o czym przez długie lata nie mógł nawet pomyśleć.

Tuż koło niego ktoś krzyczał. Hestler wyszedł z namiotu, aby zobaczyć Drugiego z Przodu, który teraz był na samym początku i potrząsał podniesioną pięścią przed nosem małej twarzy z czarnym wąsikiem, oprawionej w ramy skąpanego w ostrym białym świetle okna.

— Idiota! Kretyn! Osioł! — wykrzykiwał Drugi z Przodu. — Co znaczy: „Weź to z powrotem do domu i niech żona wpisze wyraźnie swoje drugie imię?”

Pojawili się dwaj potężni policjanci kolejkowi, oświetlili wściekłą twarz Drugiego z Przodu, chwycili go pod ręce i zabrali. Kiedy Hestler pchnął namiot na kółkach do przodu, cały drżał. Teraz już tylko jeden człowiek przed nim. On będzie następny. Nie ma powodu do zmartwienia. Kolejka posuwała się jak jasna cholera, za parę godzin załatwią tego człowieka przed nim. Ma czas odpocząć, uspokoić nerwy, przygotować odpowiedzi na pytania.

— Nie rozumiem pana — ostrym głosem mówił Pierwszy z Przodu do małego czarnego wąsika w oknie. — Wszystkie papiery są w porządku, przysięgam.

— Powiedział pan, że ojciec pański nie żyje — mówił oschły głos Czarnego Wąsika. — To znaczy, że musi pan przedstawić formularz 56839847565342-B w sześciu egzemplarzach potwierdzony przez lekarza i miejscową policję oraz dołączyć zrzeczenie się z wydziału A,B,C. Znajdzie pan to wszystko w przepisach.

— Ale… przecież on umarł zaledwie dwie godziny temu. Właśnie się o tym dowiedziałem.

— Dwie godziny, dwa lata, na jedno wychodzi — nie żyje…

— Ale ja stracę swoje miejsce. Gdybym panu tego nie powiedział…

— To nie wiedziałbym. Pan jednak powiedział, prawda?

— Nie może pan założyć, że nic nie mówiłem? Że nigdy nie dostarczono mi tej wiadomości?

— Pan mnie namawia do oszustwa?

— Nie, nie… — Pierwszy z Przodu odwrócił się i podreptał zaciskając w ręce papiery, które straciły ważność. Hestler przełknął ślinę.

— Następny — powiedział Czarny Wąsik.

Hestlerowi drżały ręce, kiedy otwierał szkatułkę. Wyłożył papiery (12 kopii), w kolorze łososiowym, następnie purpurowe (dziewięć kopii), cytrynowożółte (czternaście kopii), zielone (pięć kopii). Tylko pięć0 Czy to dobrze? Czy nie zgubił jednej? Ze strachu przestał oddychać.

— Dwanaście kopii w kolorze łososiowym. — Urzędnik znacząco się zmarszczył.

— Tak, czy coś nie w porządku? — wyjąkał Hestler.

— Naturalnie. — Urzędnik dalej liczył papiery stawiając niezrozumiałe znaki na marginesach.

Już prawie świtało, kiedy sześć godzin później urzędnik stemplował ostatni papierek, lizał ostatni znaczek, wsuwał plik załatwionych dokumentów do szuflady i już patrzył na następnego w kolejce za Hestlerem.

Hestler wahał się trzymając pustą szkatułkę w bezwładnych palcach.

— To już wszystko — powiedział urzędnik. — Następny.

Pierwszy z Tyłu idąc do okienka trącił Hestler a. Był niewysokim mężczyzną o dużych miękkich wargach i długich uszach. Hestler nigdy dotychczas mu się nie przyjrzał. Czuł potrzebę powiedzenia mu, jak się wszystko odbyło, dania mu przyjacielskich wskazówek, jak stary weteran okienkowy nowemu przybyszowi. Tamten jednak nawet nie spojrzał na niego.

Odchodząc Hestler zauważył namiot. Robił wrażenie opuszczonego, niepotrzebnego. Myślał o tych wszystkich godzinach, dniach, latach, które spędził w środku, skurczony w hamaku.

— Może pani to sobie wziąć — powiedział do Drugiej z Tyłu, tęgiej kobiety o wiszących podbródkach. Wskazał na namiot. Odburknęła coś ignorując propozycję.

Poczłapał wzdłuż kolejki z zainteresowaniem przyglądając się ludziom, ich postaciom i twarzom. Byli wysocy i niscy, tędzy i szczupli, starzy i młodzi (niewielu), lepiej lub gorzej ubrani, mieli włosy uczesane lub rozczochrane, niektórzy z brodami lub wąsami, niektórzy z umalowanymi ustami, wszyscy nieciekawi, każdy na swój odrębny sposób.

Zobaczył Galperta, który ze świstem jechał ku niemu na kole bieżnym. Galpert zwolnił, zahamował. Hestler zauważył, że jego kuzyn ma na chudych nogach brązowe skarpetki, z których jedna się rozciągnęła i opadła ukazując kredowo-białą skórę.

— No i co, Farn?

— Wszystko załatwione — Hestler uniósł pustą kasetę.

— Wszystko załatwione? — Galpert ze zdumieniem spojrzał w kierunku dalekiego okienka.

— Wszystko załatwione. Niewiele tego było.

— To znaczy… ja… ja chyba nie muszę… — głos Galperta zamarł.

— Nie, nie ma potrzeby Galpert, już nigdy.

— Tak, no i co… — Galpert spojrzał na Hestlera, spojrzał na kolejkę i z powrotem na Hestlera. — Idziesz, Farn?

— Ja… ja chyba trochę się przejdę. Przemyślę to sobie.

— Dobrze — powiedział Galpert. Uruchomił koło i pomału ruszył w poprzek pochylni.

Nagle Hestler zaczął myśleć o czasie. O całym tym czasie, który miał przed sobą jak otchłań. Co z nim zrobi? Chciał zawołać Galperta, ale zamiast tego odwrócił się i szedł dalej wzdłuż kolejki. Twarze gapiły się na niego, za niego, przez niego.

Południe nadeszło i minęło. Hestler kupił parówkę i ciepłe mleko w papierowym kubku. Sprzedawca stał przy wózku trójkołowym, pod dużym parasolem. Z tyłu wózka uwiązany był kurczak-maskotka. Hestler szedł dalej, przyglądając się twarzom. Wszystkie były brzydkie. Dotychczas oglądał je ze współczuciem od strony okienka. Zauważył Argalla, pomachał mu ręką, ale Argall patrzył w inną stronę. Odwrócił się. Okienka już prawie nie było widać, nieduży ciemny punkcik, ku któremu wiła się kolejka. O czym oni teraz myślą? Jak muszą mu zazdrościć! Ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Kiedy słońce zaczęło zachodzić, poczuł się samotny. Chciał z kimś porozmawiać, ale żadna z mijanych twarzy nie wydawała mu się sympatyczna.

Było już prawie ciemno, kiedy doszedł do końca kolejki. Z tyłu pusta płaszczyzna ciągnęła się aż po horyzont. Ciemna i pusta.

— Wygląda na to, że jest tam zimno — usłyszał swój głos. Mówił do faceta o bladej twarzy, który stanął na końcu kolejki z rękami w kieszeniach. — I tak pusto…

— Stoi pan w kolejce, czy jak? — zapytał chłopak. Hestler znowu spojrzał na posępny horyzont. A potem podszedł i stanął za młodzieńcem.

— Oczywiście — odpowiedział.


Przełożyła z angielskiego Janina Rowińska-Bloch

Загрузка...