Langdon Jones KRÓTKA WIZYTA

Transient


Świadomość zanika.

Zapadam się w świat ciemności. Słyszę tylko głośne brzęczenie, które nasila się, wypierając wszystkie inne dźwięki. Moje życie dobiegło kresu — jestem żywym trupem. Ale co to jest trup? Obserwowano oznaki działalności mózgu w ciałach po upływie dość długiego czasu od śmierci. Nawet trupa nie zostawią w spokoju — krążą wokół niego jak pająki, oplatając go siecią przewodów encefalografu. Uważa się, że ta działalność przebiega w ośrodkach pamięci. Innymi słowy, te nieżywe mózgi mogą pamiętać… Po śmierci pozostaje jeszcze pamięć, która stopniowo zanika.

I to właśnie wypełnia mi ostatnie sekundy świadomości. Wspomnienia…

Gdy ustąpiła ciemność, która sparaliżowała mój mózg na jakieś pół godziny, i odzyskałem przytomność, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, był sufit. Biały, sterylny i pełen znaczenia jak nigdy dotąd. Biel — szpital — choroba — bezpieczeństwo — ból — biel mleka matki — biel martwego ciała — biały błysk bólu rozkoszy — całun — podstawowy paradoks życia, sprowadzony do jednego czystego koloru.

Były oczywiście wspomnienia, mgliste, biało-czarne wspomnienia czułości i nienawiści, ale dzieliła mnie teraz od nich ogromna odległość. Pamiętałem wszystko, co ze mną zrobiono. Mój mózg nadal pływał w morzu faktów, które odciśnięto w nim elektronicznie, tak samo, jak można wycisnąć skomplikowany wzór w miękkiej cynie. Mój język sam układał się do wymawiania słów ich języka.

Odwróciłem głowę i zobaczyłem wielkie, groteskowe ciało siostry szpitalnej, która poprawiała mi pościel. Wyczuła jakimś zmysłem, że się jej przyglądam, bo spojrzała w górę, spotykając mój wzrok. Podskoczyła z wrażenia, ale zaraz odzyskała panowanie nad sobą i sięgnęła po telefon stojący na stoliku przy moim łóżku.

— Panie doktorze, obudził się — powiedziała. Postanowiłem wypróbować nowo nabytą znajomość ich języka.

— Wygląda na to, że wasz mały eksperyment udał się doskonale.

Głos nie brzmiał zbyt melodyjnie, ale dźwięki były całkowicie zrozumiałe. Mimo to zauważyłem, że moje słowa wstrząsnęły nią. Widocznie co innego wiedzieć o czymś, a co innego usłyszeć na własne uszy.

— Hm, tak, oczywiście — powiedziała. Była wyraźnie zażenowana. Nie chciałem stawiać jej w trudnej sytuacji, udałem więc ziewnięcie i wsunąłem się pod kołdrę, jakbym nadal odczuwał jeszcze skutki środków usypiających, chociaż w rzeczywistości byłem najzupełniej przytomny.

Otworzyłem oczy na dźwięk cichego skrzypnięcia drzwi. Przy moim łóżku stało dwóch mężczyzn. Mieli na sobie białe kitle. Jakże łatwo jest odczytywać symbole życia! Przyglądali mi się beznamiętnie, zgodnie ze swoimi rolami.

Usiadłem i wyciągnąłem rękę.

— Dzień dobry — powiedziałem. — Domyślam się, że to panowie prowadzicie mój… powiedzmy… przypadek.

Oni również wyglądali na zaskoczonych, ale po chwili jeden z nich podał mi rękę.

— Dzień dobry — powiedział. — Nazywam się Grant, a to mój kolega, doktor Lloyd.

Ten drugi, chyba nieco młodszy, również uścisnął mi dłoń.

— Sprawiasz nam niespodziankę — powiedział. — Zaledwie przed godziną opuściłeś salę operacyjną. Powinieneś teraz jeszcze spać.

— Widocznie jakieś działanie uboczne — zauważyłem sięgając po grejpfruta. — O czym będziemy rozmawiać? — spytałem. — Moment jest poniekąd historyczny. Kiedy będę mógł wstać?

— Za kilka minut. Początkowo możesz być nieco osłabiony.

— A co z moją żoną? Będzie się niepokoić. Czy może tu przyjść?

Lekarze wymienili spojrzenia.

— Oczywiście — powiedział Lloyd. — Zaraz ją sprowadzę. Za chwilę rzeczywiście przyszedł z moją żoną. Jak mam wypowiedzieć, co poczułem, kiedy ją zobaczyłem? Była przestraszona i trzymała się kurczowo ramienia Lloyda. Była równie piękna jak zawsze i równie mi bliska. Ale teraz patrzyłem na nią wzrokiem zmienionym przez zdradziecki dar. W pewnym sensie więcej łączyło mnie z lekarzami niż z nią.

— O, Boże — szepnąłem.

— Co się stało?

— Co wy ze mną zrobiliście?

Zapanowało kłopotliwe milczenie.

— Przepraszam — powiedziałem. — Zdaję sobie oczywiście sprawę, że efekty tego eksperymentu są przejściowe. Po prostu wszystko to jest dla mnie pewnym wstrząsem.

Żona zbliżyła się do mego łóżka. Jej wzrok wyrażał radość ze spotkania i zarazem współczucie, gdyż wyczuła bez trudu, że cierpię. Schwyciłem jej dłoń i uścisnąłem czule.

— Przekazując treść tych zapisów magnetycznych mojemu mózgowi, zapomnieliście mi powiedzieć, jak długo utrzymają się efekty tego eksperymentu.

— Przez dwie godziny.

— Ach tak.

CISZA CISZA CISZA!

— Czy… czy możecie, panowie, zostawić mnie na chwilę samego, abym mógł… pomyśleć?

Lekarze odpłynęli w swoich białych całunach. Przez otwarte drzwi wpadł zimny, przesycony eterem powiew śmierci.

* * *

W jakiś czas potem doktor Grant przyszedł, aby poddać mnie pewnym testom psychologicznym. Możliwe, że w próbach inteligencji wypadłem nieco poniżej swoich możliwości, gdyż światła reflektorów przygotowanych dla zdjęć filmowych odwracały moją uwagę. Po testach byłem wolny! Lloyd oprowadzał mnie po instytucie, którego pełna nazwa brzmiała Instytut Psychologii Eksperymentalnej. Nawet tak pobieżna wizyta dostarczyła mi pasjonujących informacji na temat ich cywilizacji, a im więcej widziałem, tym lepiej zdawałem sobie sprawę ze swojej roli w tej cywilizacji. W dziwny sposób rozdzierały mnie dwa potężne uczucia: z jednej strony tęsknota za powrotem do mego stanu naturalnego, z drugiej zaś straszna, czająca się świadomość, czym wówczas będę.

Co gorsza, nikogo nie mogłem obarczać za to winą. Czyż można od nich oczekiwać, aby wiedzieli, co robią? Jedyną osobą, która mogła ocenić całą potworność ich zbrodni, byłem ja sam. Lloyd sprawił na mnie bardzo sympatyczne wrażenie. Widać było, że słucha uważnie wszystkich moich wypowiedzi, szukając najmniejszego choćby śladu wyrzutu z mojej strony. Czyż mogłem mu powiedzieć prawdę?

Nie chciałem jeść. Podczas przerwy obiadowej Lloyd udał się do stołówki, a ja wróciłem do swego pokoju, wymawiając się zmęczeniem. Z chwilą gdy zostałem sam, dręczące myśli zaatakowały mnie ze zdwojoną siłą. Spojrzałem na zegar; została mi jeszcze godzina. Myślałem o swojej ukochanej żonie, tak pięknej, a jednocześnie tak dalekiej. Myślałem o olbrzymiej zmianie, jaka nastąpi tak już niedługo. Po raz pierwszy w swoim życiu wiedziałem, że żyję. I kiedy wrócę do poprzedniego stanu, te godziny zostaną wymazane z mojej pamięci. Czy może być coś gorszego, niż zaznać największego szczęścia na świecie po to tylko, by je zaraz utracić? Odpowiedź: Utracić nie tylko szczęście, lecz i pamięć o nim.

Instynktownie zawędrowałem w kąt pokoju. Wpatrywałem się we wzór tapety, wiedząc, że nigdy już nie potrafię ocenić jego walorów estetycznych. Znowu pomyślałem o żonie: ach, gdyby mogła zrozumieć, co ze mną zrobiono!

Kiedy Lloyd wszedł do pokoju, zastał mnie — który nigdy nie będę człowiekiem — na najbardziej ludzkiej ze wszystkich czynności.

— Wielki Boże, co to? — zawołał. — Ty płaczesz?

— Tak, do cholery, płaczę, a bo co?

Drżenie w jego głosie zdradziło mi, że ma do siebie pretensję za to, co się stało. Podniósł mnie i posadził na łóżku. Spojrzałem w dół, na swoje włochate nogi, lśniące w promieniach słońca wpadających przez okno.

— O co chodzi? — spytałem. — Nie widziałeś nigdy szympansa, który płacze?

* * *

Kiedy się trochę uspokoiłem, zacząłem mówić, starając się zetrzeć z jego twarzy wyraz cierpienia.

— A czego się pan spodziewał? — powiedziałem. — Bierzecie szympansa z klatki i postanawiacie dać mu inteligencję o współczynniku powyżej stu. Przez pół roku szpikujecie mnie zastrzykami. W swoim małym, mglistym światku oczekuję i boję się tych zastrzyków. Potem i to przechodzi i przyzwyczajam się do nich. Powodują one zmiany w neuronach kory mózgowej; dendryty mnożą się, tworząc nowe pseudopołączenia. Potem przeprowadzacie operację mózgu. Usuwając niewielki gruczoł, aktywizujecie potencjał elektryczny tych pseudopołączeń. Elektronicznie odtwarzacie w moim mózgu swoje własne obwody. Posługuję się waszym językiem, zdaję sobie sprawę z tego, kim jestem i co ze mną zrobiono. I po raz pierwszy w życiu wiem, że żyję. Pan tego nie rozumie, pan posiada inteligencję od dziecka, nie wie pan, co to znaczy być tym, czym ja byłem. Widzę, jak płytkie było moje życie do tego momentu. Rozumie pan? Rozum jest rozumem, niezależnie od kształtów swego nosiciela i niezależnie od tego, jak powstał. Myśli pan, że chcę wrócić do tego mrocznego świata, w którym żyłem dotąd? A jednocześnie wcale nie jestem szczęśliwy w swoim obecnym stanie. Jak mogę być szczęśliwy, kiedy patrzę na swoją żonę, którą kocham — tak, kocham — jak na coś niższego, coś żałosnego? A przecież myśl o powrocie do stanu bezmyślnego półżycia napawa mnie przerażeniem.

Ja… ja… nie chcę…

Lloyd spojrzał na mnie z wyrazem lęku i pośpiesznie przycisnął guzik dzwonka przy moim łóżku.

— Obawiam się, niestety, że efekty środków chemicznych zaczynają ustępować wcześniej niż przypuszczaliśmy — powiedział.

— Boże! — wyszeptałem i znowu zacząłem płakać.

Stał przy mnie z wyrazem współczucia i troski na twarzy. Schwyciłem kurczowo jego dłoń.

Do pokoju weszła siostra popychając stoliczek na kółkach, a za nią ukazał się Grant.

— Już? — spytał.

— T-tak — odpowiedziałem z największym wysiłkiem. — Zdolność… mowy… za-zanika.

Siostra z wprawą zrobiła mi zastrzyk. Czułem, jak chłodny płyn wciska się w moje ciało.

Patrząc na Lloyda zmuszałem się do mówienia.

— Nie miej… pretensji…

Zastanawiałem się, co on czuje w tej chwili. Dla Granta był to po prostu eksperyment, pierwszy z wielu, ale myślę, że Lloyd wiedział, co uczynił. Nagle zmroziła mnie nowa myśl.

— Kiedy… kiedy wrócę… nie… nie…

— Dobrze — powiedział Lloyd. — Żadnych więcej eksperymentów na tobie ani na twojej żonie. Spędzą resztę życia w spokoju. Dopilnuję tego.

Powiedział „spędzą”. Zrozumiał. Uspokoiłem się. Czując zanik świadomości, spojrzałem po raz ostatni na Lloyda. W jego oczach można było wyczytać lęk.


Przełożył z angielskiego Lech Jęczmyk

Загрузка...