Meghan McCarron DOM MAGA

Dom maga wyglądał w środku jak każdy inny dom w naszej okolicy, poza tym, że było w nim więcej drzwi. Miał troje drzwi w korytarzu, dwoje pod schodami, czworo w holu, jedne koło kominka i kolejne ukryte za sofą. Były na wyposażeniu domu, pomalowane na taki sam czysty, biały kolor jak ściany. Obejrzałam każde z nich prowadzące do pokoju w kolejnym domu, który wyglądał dokładnie tak, jak ten. Ten dom był domem wzorcowym, domem, który pozwalał istnieć wszystkim innym domom.

Nie przeszliśmy przez żadne z tamtych drzwi, choć się tego spodziewałam. Tymczasem mag poprowadził mnie do kuchni, otworzył piekarnik i wczołgał się do niego. Otwór wydawał się zbyt mały dla człowieka jego wzrostu, a co dopiero dla mnie. Zajrzałam do środka; nie było tam półek, ścianek czy grzałek. Tylko ciemność. Zerknęłam na pokrętła. Wszystkie były w pozycji „OFF”.

— No? — ze środka rozległ się głos maga. Odbijał się echem, jakby dochodził spod ziemi.

Wsadziłam głowę do piekarnika; wewnątrz było dziwnie wilgotno, a powietrze pachniało ciepłem i drożdżami. Nie widziałam żadnych ścian, tylko mrok. Wzięłam głęboki wdech i włożyłam do środka najpierw jedną, a potem drugą rękę. Kiedy podciągałam nogi uderzyłam się w piszczel o brzeg kuchenki. Pełzłam w smolistą ciemność, twarda metalowa podłoga nagrzewała się pod moimi rękami. Wszystko to nagle zaczęło wyglądać na beznadziejny pomysł. Jednak zanim mogłam się odwrócić, pochłonęła mnie ciemność i ześlizgnęłam się w dół.

W piekarniku migotała gazowa lampa, oświetlająca tapicerowane krzesła, które kilka miesięcy temu widziałam na śmietniku. Zapamiętałam je, bo były jaskrawozielone i przemknęła mi przez głowę myśl, żeby zabrać je do domu, do mojej różowokwiatowej sypialni, żeby wkurzyć moją mamę. Mag już siedział, czekając na mnie. Wyglądał na znudzonego. Otarłam z twarzy nerwicowy pot, wzięłam głęboki wdech i usiadłam.

Mag był wysoki i chudy, miał zaskakująco mocne dłonie i ciemne, siwiejące włosy. Poskładał się na krześle jak marionetka. Na moje spotkanie założył czarne, elastyczne spodnie, jedwabną górę od piżamy, wiśniowy kardigan i czarne klapki. Gdybym zobaczyła go na ulicy, zaczęłabym się śmiać, ale w piekarniku wydawał się dokładnie na swoim miejscu, aż w moich szortach khaki i wypłowiałej koszulce poczułam się śmiesznie. Nawet ułożyłam włosy. Po raz pierwszy, zamiast czuć się w moich maskujących ciuchach niewidzialna, poczułam się wyeksponowana.

Przez męczącą chwilę mag wpatrywał się we mnie. Wreszcie się pochylił.

— Powiedz mi, co widzisz, kiedy widzisz kolor czarny — polecił.

Pomyślałam o pozbawionym światła tunelu w piekarniku.

— Widzę… czarny? — powiedziałam.

Mag westchnął.

— Co widzisz? — powtórzył.

— Czarny.

Zamknęłam oczy. W ciemności ujrzałam gładki, połyskujący materiał, naciągnięty na kobiecym biodrze. Czarna sukienka koktajlowa. Satyna.

— Yyy — powiedziałam. Nie chciałam mu powiedzieć, co zobaczyłam; to wydawało się być tajemnicą. — Yyy. Coś, jak, yyy, widzę coś jakby przestrzeń. Jakby kosmos, nie?

Mag pochylił się i uderzył mnie w twarz.

Krzyknęłam i szarpnęłam się. Przycisnęłam dłoń do piekącego policzka. Mag obrzucił mnie wszystkowiedzącym, gniewnym spojrzeniem.

— Kłamiesz — powiedział. — Widzisz ciało kobiety.

Oczy wypełniły mi się łzami.

— Jak wygląda ta kobieta? — zapytał.

Pociągnęłam mocno nosem.

— Widziałam tylko… jej biodro. Półleżała, w czarnej satynowej sukience.

Kiedy to usłyszał, w jego oczach pojawiło się dziwne światło. Później, dużo później, powiedział mi, że kiedy jego mistrz zadał mu to pytanie, zobaczył dokładnie tę samą rzecz.

— Dlaczego chcesz się uczyć magii? — powiedział.

Zamrugałam, żeby pozbyć się łez. To było głupie pytanie. Moja matka chciała, żebym znalazła sobie hobby. Rzucała różne sugestie: jazda konna, taniec, muzyka — na odczepnego, jako dowcip, rzuciłam magię. Ale ona w moim wieku zajmowała się tarotem i ten pomysł ją zachwycił. Odkąd zadzwoniła do maga wywlekała dziwne historie o rzeczach, które zrobiłam jako dziecko, a które według niej wskazywały, że mam nadprzyrodzone zdolności. O ile mogłam powiedzieć, wszystkie dotyczyły tego, że jadłam ziemię. Nie sądzę, żeby się spodziewała pokojów w piekarnikach.

Nie chciałam jednak wyjść na głupią.

— Moja matka kazała mi przyjść. — Mag wyraźnie już mnie spisał na straty i nie podobało mi się to. — Bo chcę wiedzieć coś prawdziwego.

Mag odchylił się trochę na krześle i spojrzał na mnie gniewnie.

— Przyjdź w przyszłym tygodniu — powiedział wreszcie. — Ubierz się jak człowiek. I przynieś łopatę.

* * *

Wróciłam w podartych jeansach i starej koszulce mojego taty. Wyglądało to jak kolejny kostium, ale mag skinął głową na mój widok, zadowolony. Mój tata zachował się tak samo, kiedy spytałam, czy mogę pożyczyć T-shirt.

Mag zabrał mnie na swoje podwórko i polecił kopać. Nie dał mi żadnych innych wskazówek, tylko łopatę (ta, którą przyniosłam, była „za słaba”) i pozwolenie na zniszczenie swojego podwórza.

Najpierw wykopałam płytkie, leniwe otwory, a mag kazał mi je wszystkie zasypać z powrotem. Potem powiedział, żebym przestała kopać jak dziewczyna. Odparłam mu, że bycie kobietą nie jest złe, ale kiedy wróciłam do kopania wbijałam łopatę w ziemię mocno i gniewnie, jak wydawało mi się, że robiliby to chłopcy.

Moje następne dziury były wąskie, głębokie, tajemnicze. Kopałam je po całym podwórku, wyrzucając bogatą, ciemną ziemię, na której niegdyś, kiedy ten budynek był farmą, rosła kukurydza. Od czasu do czasu trafiałam na pordzewiałą puszkę z lubieżnie odchylonym wieczkiem. Przepociłam koszulkę taty i poplamiłam jeansy odciskami brudnych rąk. W miarę upływu czasu kopanie zaczęło trochę przypominać taniec albo muzykę, z rytmicznymi uderzeniami łopaty i kołysaniem mojego ciała. Uznałam swoje dziury za bardzo piękne.

Pod koniec dnia mag przyszedł obejrzeć moją pracę. Do kilku dziur wsadził nogę, żeby sprawdzić, jakie są głębokie. Posmakował ziemi. Potem odesłał mnie do domu.

Kiedy po tygodniu wróciłam, dziury zniknęły; gapiłam się na trawiaste, nieskalane podwórze z czymś na kształt żalu. Maga nie było w domu; zamiast tego na jego stole kuchennym czekał na mnie plan płaskiego, pozbawionego dziur podwórza.

Następna dziura, jaką wykopałam, była solidna i nieregularna. Myślałam o tym jak o modelu serca, rozłożonym na części i powyginanym. Kopanie szło łatwiej, mag powiedział, że to dlatego, że ziemia zna mnie lepiej. Moim zdaniem to była kwestia mięśni ramion, ale nie kłóciłam się. Jego idea bardziej mi się podobała. Kiedy kopałam, z okna na drugim piętrze sączył się blues. Howlin Wolf, Lightnin Hopkins, Son House, Robert Johnson, Mississippi John Hurt, Blind Willie McTell. Ludzie, których imiona coś o nich mówią, poza Robertem Johnsonem, którego nazwisko było czarną dziurą, zagadką. Kiedy muzyka umilkła mag wychylił się przez okno i czytał mi o tych ludziach, ich geniuszu i obcości. Według niego rozumieli ziemię. Rozumieli, skąd się wzięli.

Gdy tylko skończyłam moją dziurę, mag wskoczył ze mną do niej. Cała byłam pokryta ziemią i potem, a ramiona wciąż mi drżały. Mag prowadził mnie pod ramię, z zamkniętymi oczami, przez zakręty i pętle mojego labiryntu. Kiedy doszliśmy do końca zabrał swoją łopatę i zabronił mi przychodzić, dopóki mnie nie wezwie.

Nie wezwał mnie do listopada, kiedy o drugiej w nocy przysłał mi smsa: „Przyjdź”. Wpatrywałam się w wiadomość i zastanawiałam, czy śnię. Ale telefon znów zapiszczał i wygrzebałam się z łóżka. Wyczołgałam się przez drzwiczki dla psa, żeby rodzice nie usłyszeli, że się wymykam. Mag czekał na mnie na swoim frontowym trawniku, opatulony w niebiesko-pomarańczową kurtkę narciarską z lat osiemdziesiątych. Miał też czerwoną czapkę z pomponem. Wyglądał jak wysoki, chudy niedźwiedź przebrany za klauna. Na pierwszy rzut oka uroczy, ale w sumie złowieszczy.

— Wiesz, co dziś za dzień? — zapytał.

— Przesilenie? — odpowiedziałam.

Poklepał mnie po głowie, więc uznałam, że to dobra odpowiedź.

— Dzisiejszej nocy ziemia pogrążona jest w najgłębszym ze swoich snów. Poznamy pewne tajemnice. Następnie dołożymy się do tego, żeby się przebudziła.

W milczeniu maszerowaliśmy przez lasy, mijając opuszczone domki skautów, zardzewiały automat do coli, i duży znak z napisem MLEKO. W lasach lądowały śmieci z farm — gdzieniegdzie stał cały samochód. Mag szedł ścieżką przede mną, błysk oranżu nad niewidzialnymi nogami. Udawałam, że go śledzę.

Wspięliśmy się na najwyższy punkt, gdzie znajdował się odsłonięty kamień i mała jaskinia. Dzieciaki przychodziły tutaj, żeby się napić, a kiedy mag wszedł na czworakach do środka usłyszałam brzęk pustych puszek po piwie. W środku było kompletnie ciemno i lodowato; czuć było słaby zapach papierosów i ziemi. Dygotałam pod wyziębioną skałą.

— Odwróć się twarzą do skały i wyszepcz swoje pytanie — powiedział do mnie z ciemności mag.

— Moje pytanie? — zdziwiłam się.

Jego ubranie zaszeleściło, kiedy się odwracał, a głos zasyczał, kiedy szeptał do skały coś, czego nie dosłyszałam. Usiadłam z policzkiem przy zimnym kamieniu, milcząc, słuchając oddechu maga odbijającego się od ściany jaskini. Nie mogłam tak po prostu o drugiej w nocy klepać pytań do skały. Gdyby mnie ostrzegł, wymyśliłabym idealne pytanie, pytanie, które zawierałoby wszystko, co chciałam wiedzieć o swoim życiu, a zamiast tego siedziałam tam jak kołek.

Szept ucichł i mag podszedł do mnie w ciemności. Złapał mnie za ramię.

— Czego chcesz? — spytał.

— Co?

— Czego chcesz na tym świecie?

Przycisnęłam policzek do skały i zastanowiłam się.

— Nie musisz mi mówić — powiedział. — Po prostu zadaj pytanie.

Wyczołgał się na zewnątrz przy akompaniamencie pobrzękiwania pustych puszek, a mnie otuliła cisza jaskini. Skała ziębiła mi policzek, więc uniosłam głowę.

— W jaki sposób stanę się magiem? — zapytałam.

Do mojej głowy zaczęły się wlewać obrazy, za dużo, za szybko, jakbym zadała za duże pytanie, żeby uzyskać prostą odpowiedź. Gorączkowo łapałam oddech. Kiedy to się skończyło wszystkim, co mi zostało, była moja żądza, wyraźniejsza niż dotąd, bardziej skoncentrowana. Do tej chwili nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tego chciałam, ale teraz stało się to absolutnie jasne.

Kiedy ja byłam w jaskini, mag na szczycie wzgórza rozpalił ognisko. Kiedy zobaczył, jak wychodzę, uśmiechnął się. Zastanawiałam się, czy teraz jesteśmy przyjaciółmi.

Gdy otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, odwrócił się do ognia. Wyciągnął ręce, żeby je ogrzać, a potem znów schował je w rękawiczki. W jednym gwałtownym ruchu odrzucił głowę do tyłu i krzyknął.

— OBUDŹ SIĘ!

Zaczął tańczyć wokół ogniska, zabawny, wariacki taniec, dużo wymachiwania rękami, wyginania kolan i szurania. Nie mogłam się powstrzymać od chichotu.

Zignorował mnie. Znów odrzucił głowę do tyłu i krzyknął.

— OBUDŹ SIĘ!

Nie zaprosił mnie, a ja początkowo byłam zbyt wystraszona, żeby do niego dołączyć. Zamiast tego trzymałam się z boku, tuż poza granicą żaru od ogniska. Kiedy wreszcie się do niego przyłączyłam, to bardziej ze względu na ciepło, niż na rytuał. Robiłam to, co on, ale w sumie tańczyłam lepiej. Poruszałam wyciągniętymi rękami jak wschodzące słońce. Potrząsałam biodrami, żeby przypomnieć ziemi przyjemności wiosny. Kiedy odrzucił głowę, ja też to zrobiłam i razem krzyknęliśmy.

— OBUDŹ SIĘ!

Tańczyliśmy i krzyczeliśmy do świtu, potem zgasiliśmy ognisko i wróciliśmy ścieżką przez las.

Wziął kilka jajek i przygotował omlety. Zrobił też kawę. Kiedy jedliśmy, frontowymi drzwiami weszła jego żona, świeża po własnym magicznym przesileniu. Mag powiedział mi, że jest związana z ogniem; może to dlatego jej twarz była zarumieniona w sportowy, prawie seksowny sposób. Była wysoka, elegancka i pełna gracji, kiedy całowała męża w policzek. Uznałam ją za przerażającą.

— Przesilenie się udało? — spytała.

— O tak — odparł mag.

Spojrzała na mnie i obdarzyła szerokim uśmiechem hostessy.

— Miło znów cię widzieć, moja droga — powiedziała. — Udane przesilenie?

Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową.

Kiedy wychodziłam, mag odprowadził mnie do drzwi i pochylił się, żeby pocałować w policzek, suche, niezgrabne dziobnięcie. Z opóźnieniem cmoknęłam powietrze, ale byłam tak zaskoczona tym gestem, że ten całus wylądował przy jego szyi, zamiast na twarzy.

— Może jest zbyt zmęczona, żeby prowadzić? — zawołała jego żona z kuchni.

— Wszystko w porządku — odkrzyknął. — Wypiła kawę.

Przytaknęłam, jakby kobieta mogła mnie zobaczyć.

— Szczęśliwego przesilenia — powiedział mag.

Kiedy wyszłam, stał w drzwiach i patrzył, jak odjeżdżam.

* * *

Wiosną zaczął mi dawać zadania. Nie takie, jak kopanie dziur, które było bardziej testem. Prawdziwy mag czyni rzeczy, ale żeby nauczyć się czynienia, najpierw musi zaliczyć zadania. Nie do końca to rozróżniałam, ale uznałam, że to kwestia zaufania.

Mag opowiadał czasem o innych uczniach, których miał. Wszyscy byli chłopcami, w jego opinii, tępymi. Kiedy zapytałam, czy zadawał im zadania, mag rzucił mi dziwne spojrzenie.

— Nie, żaden z nich nie był na to gotowy — odparł, machając ręką, jakby się ich pozbywał. Potem uśmiechnął się do mnie.

— Żaden z nich nie był taki, jak ty — powiedział.

Hołubiłam te słowa całymi dniami, drżąc z przyjemności, kiedy powtarzałam je w głowie. Mag uważał, że byłam taka, jak on. Uważał, że będę wielka, jak on. Nie byłam taką osobą, za jaką się uważałam.

Moim pierwszym zadaniem było połączyć dwa miejsca, które dotąd nie były połączone. Poprzez koła samochodu nie czułam ziemi, więc chodziłam na piechotę. Ku swojej konsternacji szybko odkryłam, że na przedmieściach większość miejsc była już połączona, chociaż w okropny sposób. Bezmyślne drogi łączyły domy z centrami handlowymi, kościołami, synagogami, szkołami. Drzewa poprzez korzenie trzymały się życia innych drzew. Zwierzęta wydeptywały swoje drogi, drogi, które zaraz znikały, ale łączyły wszystko, co było im potrzebne. Mogłam połączyć jedne domy z innymi, ale ludzie stawiali frustrujące mnie zapory: ogrodzenia drewniane, ogrodzenia elektryczne, paliki wyznaczające dokładnie granice własności, nawet w środku lasu.

Wyłożyłam te problemy magowi, a on się roześmiał.

— Byłaś zbyt dosłowna — powiedział, jakby to było urocze.

Chodziłam bocznymi uliczkami, drogami, jezdniami i ścieżkami po osiedlu, na którym mieszkaliśmy czując, jak ziemia jęczy i napina się pod wylewanym asfaltem. Ludzie, którzy po okolicy nie jeździli samochodami — dzieci — śmigały we wszystkich kierunkach, mijając oznaczone granice własności, przeskakując płoty (zazwyczaj ku konsternacji psów) i w miarę możliwości unikając dróg. Jedynym, co je zatrzymywało, były wielkie, ruchliwe drogi otaczające osiedle, podczas gdy one chciały tylko biec, biec i biec.

Od farmy, na której sprzedawano lody, oddzielała nas czteropasmowa jezdnia. Dzieci rozbijały się o barierkę jak fale o klif, spoglądając tęsknie na świeżo zaorane pola kukurydzy, mleczne krowy i znaki zachęcające do spróbowania lodów czekoladowomiętowych. Najpierw pomyślałam, żeby zbudować tam most, ale nie wiedziałam, jak się za to zabrać. Przejście dla pieszych było głupim pomysłem, ale i tak go rozważyłam; późno w nocy obserwowałam samochody, żeby się przekonać, czy wtedy ruch jest o tyle mniejszy, żeby udało się namalować pasy (nie był). Wiedziałam już za to, jak kopać. Tunel. To było to.

Po drugiej stronie pola kukurydzy była niezabudowana przestrzeń, więc zaczęłam tam kopać, na skraju drogi. Kopałam w nocy, a ziemię wrzucałam do dołu w pobliżu, gdzie wybierano ziemię pod fundamenty domu. Od wiosennego deszczu ziemia była mokra i ciężka, a w nocy widziałam własny oddech. To była ciężka praca i na trzeci dzień nie byłam pewna, czy dam radę. Ale kiedy przyszłam następnej nocy zastałam tam małego chłopca. Czekał na mnie z plastikową łopatką. Pozwoliłam mu pomagać. Następnej nocy był tam kolejny dzieciak, potem troje następnych, potem dziesięcioro. Wraz ze mną kopało trzynaścioro dzieci, używając łopatek do piasku, rydli ogrodowych, a nawet jednego czy dwóch prawdziwych szpadli. Rowery były obwieszone wiaderkami i ciągnęły za sobą kosze na śmieci na kółkach, a dzieci wysypywały ziemię w swoich piaskownicach, na kompostach w ogrodach rodziców albo na suchej, pozbawionej trawy przestrzeni przeznaczonej pod budowę. Dwunastej nocy skończyliśmy kopać i na każdym końcu tunelu postawiliśmy skrzynkę na listy, choć w zasięgu wzroku nie było żadnego domu. Trzynastej spałam sama na środku tunelu i podczas, gdy nade mną przemykały samochody prosiłam ziemię, żeby pamiętała, jak to jest być twardym i mocnym kamieniem.

Następnego popołudnia razem, mag i ja, szliśmy przez osiedle, żeby obejrzeć moje dzieło. Tyle czasu spędziliśmy w piwnicy, że ujrzenie go w świetle słońca było szokiem — wyglądał tak dziwnie, wysoki i tak blady, że niemal przezroczysty, w zbyt dużej koszulce i długich, obcisłych getrach. Bałam się, że ktoś może nas razem zobaczyć; było mi wstyd za to uczucie, ale jednak na widok nadjeżdżających aut ukrywałam twarz.

Przeszliśmy przez pustą przestrzeń do samotnej skrzynki na listy. Była w kształcie gęsi w locie, lecącej do swojej siostrzanej skrzynki. Pozwoliłam sobie na odrobinę zabawy i kupiłam drugą w kształcie łabędzia, także w locie, więc wyglądały, jakby szykowały się do wielkiej bitwy. Gęś kontra Łabędź.

Powiedziałam o tym, ale mag się nie uśmiechnął.

— No i? — powiedział, wskazując na moje bliźniacze skrzynki. — Co to jest?

— Pociągnij dziób gęsi — odparłam.

Mag wyciągnął żylaste ramię i zrobił to. Skrzynka się odchyliła, razem z kawałkiem ziemi, w której była umocowana, odsłaniając drabinę, która błysnęła w słońcu i ciemny tunel poniżej.

— Ha! — powiedział mag. Zszedł na dół, a ja za nim, zamykając za nami właz.

Poinstruowałam dzieci, żeby u dołu każdej drabiny trzymały latarki, ale jeszcze ich nie przyniosły, i tunel był smoliście czarny. Wykopałam go, wyśniłam go, ale jego idealna czerń mnie sparaliżowała.

— Musisz się pochylać? — wyszeptałam. Mówić normalnym głosem wydawało się niewłaściwe.

— Trochę — odpowiedział.

— Chodź za mną — powiedziałam i poszukałam jego dłoni. Podał mi ją luźno, zostawiając mi decyzję, czy chwycić ją mocniej. Jego palce poruszały się nerwowo.

Przejście tunelu zajęło nam tylko jedną czy dwie minuty, ale kiedy nasze ciała przesuwały się przez zimny, wilgotny mrok, każda sekunda wydawała się znacząca. Zanikł nawet dźwięk samochodów jeżdżących nad głową. Mag dwa razy uderzył się w głowę, a raz ostro wciągnął powietrze, jakby zobaczył coś zdumiewającego. Jego dłoń wciąż drgała w mojej; przestrzeń między nimi była coraz cieplejsza.

— To niesamowite — powiedział. — Po prostu niesamowite.

Ścisnął moją rękę mówiąc to, a potem trzymał ją mocno. Zadrżałam.

— Zimno? — spytał z dziwnym napięciem.

— Nie! — odpowiedziałam równie nerwowo. — Nie, nie, w porządku.

Z ogłuszającym trzaskiem wpakowałam się prosto w drabinę. Zachichotałam i puściłam jego rękę. Po krótkim wahaniu także się roześmiał.

Postawiłam stopę na szczeblu.

— To naprawdę niesamowite — znów powiedział mag. — Masz prawdziwy talent.

Zatrzymałam się w połowie wspinaczki, żeby rozkoszować się tą pochwałą, a jego pierś otarła się o moje ramię; znajdowaliśmy się bliżej, niż zdawałam sobie sprawę.

— Dziękuję? — powiedziałam. Ledwie mogłam oddychać.

Mag znów sięgnął po moją dłoń. W ciemności jego oddech musnął moją szyję. Uczucie było cudowne, ale skręcił mi się żołądek.

Cofnęłam rękę i wspinałam się dalej.

W świetle, kiedy mag wyłonił się z tunelu, zajęłam się otrzepywaniem ubrania z ziemi. Pole u moich stóp było ciemne, mokro brązowe, niedawno zaorane i bogate. Wszędzie wokół mnie rosły zielone kiełki, świeże i żywe w słońcu. Mag umieścił skrzynkę na miejscu i zaśmiał się do siebie dziwnym, wysokim głosem. Nie odwracałam się do niego. Nie chciałam zobaczyć, jaką absurdalną pozę przyjął, jaka okropna osoba sprawia, że serce waliło mi jak młotem, a na skórze pojawił się pot.

— Zrobiłaś wspaniałą drogę — powiedział za moimi plecami. Odwróciłam się; gładził palcem brzeg skrzynki z łabędziem. Spojrzał na samochody ryczące pomiędzy nami a domami.

— Powinniśmy… wrócić tunelem?

Mój żołądek podskoczył.

— Przebiegnę przez drogę — powiedziałam.

Patrzył mi w oczy, a kiedy to powiedziałam, twarz mu zmiękła.

— W porządku. Uciekaj — powiedział z cichym śmiechem. — Ja się tam jeszcze rozejrzę.

Przez długą, pełną napięcia chwilę zawahał się, podczas gdy ja czekałam na lukę pomiędzy samochodami. Wreszcie otworzył właz i zniknął pod ziemią. Sekunda, może dwie, przerwy między samochodami i ruszyłam biegiem. Kiedy znalazłam się po drugiej stronie zmusiłam się, aby zwolnić do tempa spacerowego, ale szłam energicznie, jakbym wiedziała, że ktoś za mną idzie. Dłonie u boków miałam zwinięte w pięści, a przez głowę przelatywał mi stały strumień kurwa, kurwa, kurwa. Ale moja skóra czuła tylko pieszczotę jego kciuka na dłoni, muśnięcie oddechu i mocne, wilgotne odczucie jego ciepła pod ziemią.

Potem przez kilka tygodni nie widziałam się z nim. Miałam wymówki realne i kilka wymyślonych. Rodzinne wakacje, Wielkanoc, „chora” na „grypę”. Nie zamierzałam się wycofać, ale nie chciałam wracać, dopóki nie zakotwiczę mocniej w prawdziwym świecie. Uznałam, że nadszedł czas, żeby znów stać się normalną nastolatką.

Moja mama była przejęta zabierając mnie na zakupy do centrum handlowego i kupując jasne T-shirty i kwieciste sandały. Tata był równie przejęty, kiedy dołączyłam do obsługi sceny na wiosenne przedstawienie (żeby wykorzystać moje umiejętności budowlane) — nazwał to „zdrowym hobby”. W szkole po raz pierwszy od miesięcy podczas lunchu usiadłam ze starymi przyjaciółmi i zaczęłam żartować w klasie. Nie powiedziałam nic o magii, i nikt nie pytał. Kiedy wróciłam do maga, siedzieliśmy w stosownej odległości i wróciliśmy do dziur i bluesowych nagrań. Nie dał mi nowego zadania, a ja nie prosiłam.

Wtedy zaczęły się sny.

Początkowo nie mogłam ich sobie przypomnieć. Na powierzchni przemykały jakieś obrazy, zrujnowane miasta, wezbrane rzeki, sięgające nieba drzewa, ale nie wiedziałam, dlaczego budzę się o świcie odwodniona, zdezorientowana, czasem pobudzona, czasem wystraszona. Wreszcie przy łóżku położyłam notatnik, a kiedy się budziłam, wszystko zapisywałam. Moja ręka poruszała się po papierze; czytałam to, co pisałam.

* * *

Miałam siostrę, i musiałyśmy zbudować dom. Dom był zarazem arką — miał nas uratować przed katastrofą. Zrobiłyśmy go z kamieni, był okrągły. Ale kiedy weszłam do środka to był dom moich rodziców, z białymi dywanami i ścianami w kolorze piasku. Otworzyłam drzwi, szukając mojego okrągłego domu, ale pokoje były wypalone. Zwęglone, zniszczone meble. Okropne plamy na podłodze. Znalazłam mój dom w piekarniku. To było jedno, puste pomieszczenie, z brudną podłogą i kamiennymi ścianami wznoszącymi się wokół mnie. Przez otwór wpadało światło słońca. W plamie światła czekała na mnie naga kobieta. Miała szare włosy i duże, piękne piersi. Byłam zawstydzona. Cały czas gapiłam się na trójkąt włosów między jej udami. Chciałam, żeby mnie pocałowała, ale kiedy to zrobiła, moje usta wypełniły się ziemią. Upadłam na wzorzystą kanapę mojej matki, krztusząc się, ponieważ…

* * *

Nie wiedziałam, jak skończyć to zdanie. Wsunęłam dłoń w majtki i dotknęłam się między nogami. Byłam mokra i miękka jak… jakbym kogoś chciała. Ale te sny mnie przerażały. Albo to krztuszenie mnie przeraziło.

W tym tygodniu z łomoczącym sercem wróciłam do piwnicy maga. W szkole ledwo trzymałam się na nogach ze zmęczenia, bo każdego ranka budziłam się chwytając spazmatycznie oddech. Wyraźniej musiałam poprosić go o pomoc. Jednak ten sen wydawał się zbyt osobisty, zbyt prawdziwy, żeby mu go opowiadać.

Mag czekał na mnie na swojej pomarańczowej kanapie, brzdąkając na gitarze. Usiadłam na jej drugim końcu, na oparciu i pochyliłam, opierając łokcie na kolanach.

Mag nie uniósł wzroku znad gitary.

— Co chciałabyś mi powiedzieć?

— Skąd wiedziałeś? — zdziwiłam się.

Odłożył gitarę i uśmiechnął się do mnie tak, jak nie uśmiechał się od czasu wyprawy do tunelu.

— Wyglądasz na bardzo przejętą.

Spuściłam wzrok na swoje stopy, próbując znaleźć odpowiednie słowa.

— Miewam sny — powiedziałam wreszcie. — Właściwie sen. O kamiennym domu z sekretnym pokojem — urwałam, a mag kiwnął głową, zachęcając mnie. — I… jest tam naga kobieta. Kiedy ona… kiedy mnie całuje, moje usta wypełniają się ziemią i dławię się.

Mag podskoczył na te słowa.

— Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

— Ja… przepraszam.

Spojrzał na swoje palce, postukujące dotąd o kościste kolana. Wyglądał jak mały chłopiec głowiący się nad trudnym problemem. Wreszcie przestał przebierać palcami i wyciągnął je do mnie — mógł dosięgnąć tylko mojej stopy opartej o siedzenie. Złapał ją.

— Ile chcesz wiedzieć o magii? — spytał.

Był zdenerwowany, patrzył na mnie z taką uwagą, jakbym miała wybuchnąć.

— Wszystko — powiedziałam bez namysłu.

Poprawił się na kanapie; jego spodnie zaszeleściły o materiał obicia.

— Jest na to wiele sposobów — ujarzmienie fal mocy, co pokazuje ci ten sen — powiedział. — Jedne drogi są szybsze i trudne. Inne wolniejsze i bardziej bezpieczne. Nadszedł czas, abyś dokonała wyboru.

Chwila zastygła — wyraz jego oczu, dłoń na mojej stopie, moje drżące nogi — a ja patrzyłam na tę scenę beznamiętnie, jakby z bardzo wysoka. Znałam typowe teksty, słyszałam wszystkie plotki, czytałam romansidła. To zawsze było następne. Jednak w prawdziwym życiu wydawało się nienaturalne i nierealne.

Mag znów zaczął mówić, jakby cisza go przerażała.

— Ten sen mówi, że twoja magia — cóż, że twoja magia jest powiązana z seksem. Magowie ziemi tak mają, zwłaszcza w młodym wieku, przy tych wszystkich buzujących hormonach; kiedy byłem w twoim wieku także miałem sny, a moc i pożądanie, które się przeze mnie przewalały, kompletnie mnie wyczerpywały. Ponieważ nie potrafiłem ich skoncentrować. Ja… ja mógłbym pomóc ci przez to przejść. Pomóc ci to uziemić, w innym wypadku nadal będziesz miała te sny. Rozumiem, że to sprawia, że jesteś zdenerwowana, bo tak cię wychowano, ale ja…

Nie byłam w stanie się odezwać. Tylko kiwnęłam głową.

— Tak? — powiedział. — Tak, na co?

Miałam gwałtowną chęć zwinięcia się na kanapie i chichotania jak dwunastolatka na dźwięk słowa „seks”. Ukryłam twarz w dłoniach.

— Chcę, żebyś mi pomógł — powiedziałam przez palce.

Pochylił się w moją stronę.

— Jak?

Odciągnął mi ręce z twarzy i pogładził kciukami wewnętrzną stronę moich nadgarstków. W tym momencie był taki piękny, a jego twarz wydawała się składać z warstw, jakbym mogła go zobaczyć poprzez czas, mojego przystojnego starego nauczyciela, mojego wygłodniałego młodego mężczyznę. Czułam się chora, nie potrafiłam określić, ze strachu, czy z pożądania. Powiedział, że mogę być przestraszona.

Patrzył na mnie, czekał.

Pocałowałam go, prosto w usta. Objął mnie ramionami i pociągnął na siebie tak, że go dosiadałam. Nasze biodra pasowały do siebie, był twardy pode mną.

Znów przewalił się przeze mnie strach i ukryłam twarz w jego szyi. Nie byłam w stanie na niego spojrzeć.

— Nie możesz się do tego przywiązywać — powiedział mi do ucha. — Tu chodzi o pracę, nie o mnie. Jestem żonaty.

Mówiąc to głaskał mnie po głowie, potem przesunął mi dłonią po karku, w dół pleców i przytrzymał na biodrze. Nikt nigdy nie dotykał mnie w taki sposób, tak łagodnie, z takim zdecydowaniem. Widziałam, jak podczas przesilenia wyje do księżyca, tę wolność, tę szczelinę w lodzie. Jego szyja była sucha i pachniała jak glina.

— Chcę — powiedziałam i oderwałam się od niego. — Chcę być magiem.

Ujął dłonią moją twarz i pogładził ją.

— Jesteśmy do siebie bardzo podobni — powiedział i wsunął mi drugą rękę między uda.

* * *

Kiedy zaczęliśmy uprawiać seks dałam sobie spokój z byciem normalną nastolatką. Chciałam mówić tylko o magii i magu, ale nikt nie chciał o tym słuchać. Moi przyjaciele nazywali mnie Cichy Bob i przestali do mnie dzwonić w weekendy. Rodzice pochwalili ostrożnie powrót mojego entuzjazmu do magii, ale sztucznym tonem, więc wiedziałam, że w gruncie rzeczy tego nie pochwalają. Dziewczyna, pracująca przy przedstawieniu, z którą się zaprzyjaźniłam, spytała wreszcie bez ogródek, co mi się stało i powiedziałam jej, co robimy z magiem. Wywróciła oczami.

— No tak.

To nie było „no tak”. To było niebezpieczne i radosne. Czas spędzony razem był pełen kolorów, podczas gdy wszystko inne w moim życiu było szare i beżowe. Uprawiałam już seks, dokładnie dwa razy, z chłopakiem, którego tak nie lubiłam, że wyrzuciłam z pamięci jego nazwisko. To było szybkie, bolesne i głęboko rozczarowujące. I to wszystko? To dzięki temu kręci się świat? Więcej troski poświęcił po wszystkim zawiązaniu prezerwatywy i ceremonialnemu wyrzuceniu jej przez okno samochodu.

Mag dotykał mnie tak, jakbym była czymś cennym. Całował mnie głęboko, przesuwając palcami po mojej twarzy. Zanurzał twarz między moje nogi i sprawiał, że oblewałam się potem, krzyczałam, płakałam. Wchodził we mnie i kazał mi się koncentrować.

— Co widzisz? — mówił, wciąż i wciąż, poruszając się we mnie. — Co widzisz?

Widziałam jego twarz, jego ucho, jego ramiona, jego bark, jego pierś. Wdychałam zapach bogatych i płodnych rzeczy. Nie zajmowaliśmy się magią; może sami nią byliśmy. Kiedy później szłam do domu ziemia rozświetlała się pod moimi stopami.

Przestałam śnić o domu, ziemi i kobiecie. Teraz w snach byłam pod ziemią. Obok mnie były nasiona i zwłoki. Kiedy się budziłam wierzyłam, że byłam jednym z nasion, ale myśl o tych snach przyprawiała mnie o dreszcze.

Na tydzień przed zimowym przesileniem zastałam maga siedzącego wraz z żoną w kuchni na piętrze. Czekał na mnie kubek kawy.

Chciałam od razu uciec. Ale mag wyglądał na spokojnego, a jego żona uśmiechnęła się do mnie. Spojrzałam po sobie, szukając pretekstu do wyjścia. Jeżeli jeszcze nie wiedziała, że sypiam z jej mężem — może magowie rozumieją takie rzeczy?

Kiedy usiadłam oświadczyła, że chciałaby mnie zaprosić na kobiece święto przesilenia. Zgodzili się z mężem, że dobrze by było, gdybym poznała bardziej tradycyjny obrządek.

Spojrzałam na maga; twarz nadal miał spokojną. Jego żona wciąż się do mnie uśmiechała. Nie miałam pojęcia, czym był „tradycyjny obrządek” i dlaczego był konieczny dla mojej edukacji. Większość rytuałów, jakie znałam, dotyczyła dotykania jej męża.

— Jasne — powiedziałam gładkim i pewnym głosem.

— Świetnie! — odparła żona maga.

Potem mag i ja wróciliśmy na dół i zaczęliśmy zdejmować ubrania, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie.

— Czy ona, och, wie? — spytałam, kiedy całował mnie w szyję.

— Nie rozmawiajmy o tym, proszę — powiedział i pocałował mnie w usta. To nie była odpowiedź na moje pytanie, ale wiedziałam dość, żeby nie drążyć tematu. Jego dłonie już manipulowały przy moim staniku.

— Jesteś rozgrzana — powiedział.

Uśmiechnęłam się z twarzą w jego ramieniu.

— Ty też.

* * *

Rytuał przesilenia miał miejsce w parku, który kiedyś był polem bitwy. Kiedy przejeżdżałam przez główne wejście celowały we mnie działa z czasów wojny o niepodległość. W moim małym samochodzie było gorąco. W tym roku nie musiałam się wymykać; moim rodzicom spodobały się słowa „tradycyjny rytuał”. Owinęłam się w najgrubszą kurtkę narciarską i założyłam śniegowce, chociaż na ziemi była tylko cienka warstwa szronu. Ściemniło się już o szesnastej trzydzieści, a teraz ciemność była tak głęboka, że światło reflektorów przebijało się tylko na kilka stóp.

Mój samochód pełznął wąskimi drogami przez ciemność na szczyt wzgórza, gdzie kiedyś armia Waszyngtona spotkała się z Brytyjczykami. Teraz była tam tylko zamarznięta trawa i uśpione drzewa, ani śladu duchów czy rozlewu krwi. W miejscu, gdzie polecono mi się zatrzymać, stał jeden samochód i kilka rowerów, które podczas tak zimnej nocy wydawały się reliktami innej epoki. Kiedy wspinałam się na wzgórze, na szczycie którego płonęło wielkie ognisko, pod nogami chrzęścił mi szron. Wokół kolejnego działa zgromadziło się co najmniej dziesięć kobiet. Zdejmowały ubrania i wieszały je na lufie.

Żona maga, która właśnie miała ściągnąć sweter przez głowę, zauważyła mnie i pomachała.

Kobiety witały się jak stare znajome. Miały między dwadzieścia a osiemdziesiąt lat, ale większość była w średnim wieku. Było tam także kilka moich rówieśniczek; niektóre kobiety przedstawiały je jako swoje uczennice. Żona maga otoczyła mnie zaborczo ramieniem i oświadczyła grupie, że jestem uczennicą jej męża.

— Czyli pracuje z ziemią, tak? — powiedziała jedna z kobiet.

— Owszem — odparła żona maga w sposób sugerujący, że nie jest pewna, jak mi idzie.

Kilka kobiet zachichotało, a jedna czy dwie rzuciły mi nieprzyjemne spojrzenia. Inne uśmiechały się do mnie na poły ze zrozumieniem, na poły z zażenowaniem.

Żona maga wywróciła oczami i zwróciła się do mnie.

— Odprawiamy ten rytuał nago. Nie masz nic przeciwko temu?

— Pewnie, że nie — jedna z kobiet wyszeptała do drugiej.

— Jasne? — powiedziałam, nic nie rozumiejąc.

— W takim razie rozbieraj się — powiedziała żona maga i odwróciła się do armaty, na której powiesiła płaszcz. Ściągnęła przez głowę sweter obnażając piersi, które wylewały się z czarnego stanika. Nie miałam świadomości, że się gapię, dopóki kobieta, która złapała moje spojrzenie nie uśmiechnęła się znacząco. Pochyliłam się, żeby zdjąć buty.

— Jest słodka — naga kobieta powiedziała do żony maga, takim tonem, że zabrzmiało to jak atak.

— Twoje szczęście, że masz takiego przyziemnego męża — dodała inna.

— Nie, ma szczęście, że żaden z jego uczniów nigdy się nim nie zainteresuje — powiedziała pierwsza kobieta ze śmiechem.

Żona maga spojrzała na mnie dziwnie; udawałam, że jestem pochłonięta rozpinaniem spodni. Czy był jakiś powód sprawiający, że nie powinnam być atrakcyjna dla maga?

— Jest utalentowanym dzieckiem — odparła żona maga. — Dobrze, że znów ma taką uczennicę.

Kiedy zmagałam się z kolejnymi warstwami ciuchów, reszta kobiet podeszła do ciepłego ognia. Gdy tylko zsunęłam spodnie nogi zaczęły mi dygotać i pokryły się gęsią skórką. Tak szybko, jak tylko mogłam zdarłam z siebie resztę ubrań i pobiegłam do ogniska, spodziewając się ulgi. Zamiast tego żar uderzył we mnie jak mur. Miałam wrażenie, że jestem uwięziona między dwoma ścianami, gorącego ognia przed sobą i lodowatego zimna z tyłu. Kobiety wokół mnie stały swobodnie, śmiejąc się i gawędząc. Było im ciepło. Znów byłam poza ich społecznością. Mag przypuszczalnie właśnie wstawał z łóżka, przygotowując się do odwiedzenia jaskini i poznania tajemnic. Wydawało się to bardziej na miejscu niż ta publiczna golizna i kobiety rozmawiające o mnie, jakby mnie tu nawet nie było.

— Dla ludzi takich jak my ten rytuał jest najtrudniejszy — odezwał się przy mnie głos. To była ta kobieta, która zauważyła moje spojrzenie. Ręce miała skrzyżowane na piersiach, jak ja, i drżała z zimna.

— Nasz żywioł jest zbyt senny, żeby nas ogrzać. Ale to my jesteśmy najważniejsze. Nigdy jeszcze tego nie robiłaś, prawda?

Czułam się jak dziewczynka pierwszego dnia w szkole, którą mama ubrała i dała garść bezużytecznych rad.

— W zeszłym roku poszłam do jaskini z moim nauczycielem — powiedziałam.

— To skryty człowiek — powiedziała kobieta z namysłem. — Dobrze, że w tym roku jesteś tutaj, nawet jeśli jest ci zimno, jesteś zakłopotana i… oszołomiona.

— Oszołomiona? — powiedziałam.

— Och, rozumiesz. Kobiety ziemi. Nasza krew jest gorąca, nawet jeśli marzniemy.

Uśmiechnęła się mówiąc to, ale już na mnie nie patrzyła; była zakłopotana. Rozejrzałam się po kręgu nagich kobiet, pomarańczowych i pięknych w świetle ognia. Kiedy na nie patrzyłam zalało mnie gorąco, znajome, ukryte uczucie; chciałam ich dotykać, całować je i zobaczyć, czy moje usta nadal są pełne ziemi. Czy to o tym mówiła ta kobieta? Jak się czuję patrząc na nie?

Żona maga lśniła w ogniu.

— Chodź — powiedziała druga kobieta ziemi, wyrywając mnie z zapatrzenia. — Zaczynamy.

Przykucnęła i zaczęła kopać w zimnej, zmarzniętej ziemi. Pracowała rękami, aż zmiękła i rozrzucała ją pełnymi garściami. Kucnęłam i dołączyłam do niej. Ziemia w moich dłoniach była ziarnista i sucha, ale przylgnęła mi do skóry, jakbym była magnesem.

Czas zadrżał. Moje ręce wyciągały ziemię, ale jej nie rozrzucały. Kopałam i kopałam. Żona maga oświetlona ogniem raz, dwa, zbyt wiele razy. Spłonęła w nim. Unicestwił ją. Płonęła równo, jak knot. Czas zupełnie się rozmył. Całymi dniami wcierałam sobie ziemię w ramiona, uda, policzki. Każde ziarenko gleby wkręcało się w moją skórę, przenikało ją, zmieniało mnie. Kobiety złapały się za ręce i zaczęły krążyć wokół ognia. W lewej ręce trzymałam gliniastą dłoń kobiety ziemi, a w prawej mokrą i lodowatą. Kobiety powietrza tańczyły w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara, kierując kręgiem; poderwały się w powietrze, pociągając ze sobą kobiety ognia i wody. Ale kobieta ziemi i ja miałyśmy stopy z kamienia i utrzymywałyśmy krąg blisko zamarzniętej powierzchni.

W tej samej chwili uklęknęłyśmy na ziemi, przez brudne palce szepcząc swoje pytania, nadzieje i lęki. Wylewały się ze mnie pytania, a odpowiedzi wracały z doskonałą jasnością. Rozumiałam drogi, rozumiałam skały, rozumiałam glebę i rośliny i nawet ośmieliłam się zapytać o gorącą lawę płynącą pod spodem. Kobiety wody spały na plecach, z ramionami falującymi, jakby pływały. Kobiety powietrza obsiadły drzewa. A żona maga, wciąż płonąca, patrzyła na mnie oczami pełnymi niedowierzania, albo może gniewu, albo może żalu, albo szczególnej mieszaniny tych trzech, która pojawia się, gdy odkrywasz, że to, co wydawało ci się niemożliwe było prawdą.

Zanim mogłam zareagować na to spojrzenie znów byłam w kręgu, obracał się coraz szybciej i szybciej, teraz prowadził nas ogień, wypalając lód z kobiet wody, sprawiając, że kobiety powietrza unosiły się pod niebo, topiąc nasze kamienne stopy w glinie.

Lód kobiet wody stopniał i teraz krąg poruszał się tak szybko, że aż płynął. Pędziłyśmy wokół ognia, przenosząc się od strumienia do rzeki, do oceanu, do deszczu, nogi mi się załamały i spadłam z wysoka…

Krąg tupał mocno, ŁUP, ŁUP, ŁUP. Gdzie tylko opadły moje stopy wystrzeliwały zielone kiełki; w zimnie mogły tylko znów umrzeć, to było okrutne i piękne. Już się nie poruszałyśmy, ani nie płynęłyśmy, ani nie spadałyśmy; potrząsałyśmy ziemią i krzyczałyśmy jednym głosem.

— OBUDŹ SIĘ! OBUDŹ SIĘ! OBUDŹ SIĘ!

To nie był tylko taniec wokół ognia. Kobieta ziemi i ja otaczałyśmy sobą cały świat. Byłyśmy ziemią, a te kobiety krzyczały nasze imię.

Kiedy na horyzoncie pojawiła się pierwsza linia światła, krąg się rozpadł. Słońce wypaliło magię jak mgłę, a w świetle dnia byłyśmy spocone, pokryte sadzą, zdyszane i gołe. Kobiety rzuciły się zagasić ognisko, oczyścić ciała, włożyć ubrania. Kiedy wszyscy dookoła wracali do normalności stałam nieporuszona, z pędzącymi myślami, sercem strąconym z ogromnej wysokości. Na wschodzie niebo pokryło się błękitem, a ziemia otworzyła oczy.

Wreszcie kobieta ziemi wzięła mnie za ramię i zaprosiła, żebym spotkała się z nimi w lokalnej knajpce na naleśnikach i kawie. Te fragmenty realnego świata — kawa, śniadanie, błyszczące, czerwone buty — wyrwały mnie z transu. Poczłapałam do armaty i ubrałam się, próbując poskładać razem ostatnie wydarzenia.

Kiedy ściągnęłam z działa moją zamarzniętą czapkę podeszła do mnie żona maga. Poczułam strach, choć nie pamiętałam, dlaczego. Coś związanego z ogniem. Słońce właśnie wstawało i jej czarne włosy były pełne blasku. Ledwie widziałam jej twarz.

— Co o tym myślisz? — zapytała niemożliwym do rozszyfrowania tonem.

Gniotłam czapkę w dłoniach, pozbywając się szronu.

— To było… to było niesamowite.

Żona maga skrzyżowała ramiona.

— Czy to dobra rzecz?

— Tak! — odpowiedziałam. — Chciałabym… więcej magii takiej, jak ta.

— Co właściwie robiłaś… — zaczęła, potem przerwała.

Odpowiedź na pytanie — pot, odpływ energii — wdarła się do głowy i znów ją zobaczyłam, jak ze zmartwioną miną wpatruje się we mnie przez ogień. Cofnęłam się o krok, zanim przypomniało mi się, że nie jestem w stanie biec.

— Mogę cię o coś zapytać? — powiedziała.

Proszę, nie rób tego, pomyślałam.

— Jasne — odparłam.

Westchnęła, jakby jeszcze nie przemyślała tego pytania.

— Kiedy mój mąż rozmawiał z tobą po raz pierwszy, co widziałaś? — zapytała wreszcie.

Bardzo chciałam skłamać, ale wiedziałam, że tego się spodziewa.

— Kobiece biodro, w sukience — odparłam.

Żona maga skinęła głową.

— A kiedy śpisz, to co ci się śni?

— Że jestem pod ziemią.

To ją poruszyło.

— Cóż, nie wiem, co zrobić z takim snem, ale…

— Przedtem — przerwałam jej — śnił mi się dom i naga kobieta, która mnie całowała i wypełniała mi usta ziemią, aż się dławiłam.

Milczała i patrzyła na mnie. Zastanawiałam się, czy nie powiedziałam za dużo.

— Powiedziałaś mojemu mężowi o tym śnie?

— Tak.

— Co ci powiedział?

Znów potrzeba powiedzenia kłamstwa; odepchnęłam ją.

— Że to… o seksie.

Żona maga zaśmiała się raz, mocno i ostro.

— A ty nie wpadłaś na to sama? — powiedziała.

Jej słowa były jak cios, skierowany tak przeciwko mnie, jak jemu. Rozzłościłam się.

— Te sny były przerażające — oświadczyłam. — Powiedział, że może mi pomóc.

Żona maga popatrzyła na mnie.

— Magia powinna być przerażająca.

Słońce wyłoniło się zza horyzontu i w jednej chwili światło się zmieniło. Kobieta jeszcze raz na mnie spojrzała i odeszła, zabrać się z kimś do kawiarni. Poczekałam, aż zniknie i pojechałam do domu maga.

Mag podszedł do drzwi w szlafroku, z włosami mokrymi po prysznicu. W środku było tak ciepło, że zaczęłam się pocić pod kurtką. W kuchni zdjęłam z siebie kilka warstw, kładąc je na blacie koło kuchenki. Myślałam, co by się stało, gdybyśmy teraz otworzyli piekarnik.

Patrzył, jak zdejmuję zimowe buty. Oczy miał zaczerwienione od dymu, a ramiona bardziej zgarbione niż zwykle. Zastanawiałam się, o co minionej nocy zapytał ziemię. Poprosiłam o kawę.

Kawa, napój, nad którym się rozmawia. Miałam pytania i zamierzałam je zadać. Wcisnął mi w ręce kubek, a kiedy piłam, stał zbyt blisko.

— Udane przesilenie? — odezwał się.

— Hm. Tak — powiedziałam.

— Tęskniłem za tobą poprzedniej nocy — powiedział.

Tęsknił za mną! westchnął mój mózg. Zdusiłam tę myśl.

— Posłuchaj, ja… — zaczęłam.

Pocałował mnie. Przycisnął sobie moją dłoń do nagiej piersi, przesunął ją w dół, między fałdy szlafroka. Jego skóra była ciepła i wilgotna.

Odstawiłam kubek na blat, bo inaczej by mi wypadł. Wyrwałam się z jego ramion i odwróciłam.

— Jestem wkurzona! — powiedziałam, otaczając się ramionami.

— O co… w czym rzecz? — zapytał.

— Czy ty naprawdę mi pomagasz?

Mag zrobił krok w moją stronę, potem dwa. Położył dłonie na moich ramionach.

— Sądzę, że wiesz to lepiej ode mnie.

Potrząsnęłam głową, potem odwróciłam się i wtuliłam twarz w jego ramię.

— Nie wiem.

Pogłaskał mnie po włosach i przylgnęłam do niego. Uniósł moją twarz i pocałował mnie ostrożnie. Kiedy odwzajemniłam pocałunek, przycisnął mnie do siebie. Jego dłonie gniotły moją koszulkę, walczyły z zapięciem jeansów; zsunął ze mnie ubranie, a potem pozwolił, by jego szlafrok opadł na podłogę. Przez chwilę trzymał mnie nagą, ciepło słońca pieściło naszą skórę. Potem poprowadził mnie do piwnicy, gdzie byliśmy bezpieczni. Przełożył mnie przez sofę i wślizgnął się we mnie, pieprząc mnie mocno, aż zaparłam się rękami o szorstki materiał. Potem byłam na plecach, a on całował mnie po twarzy wspinając się na mnie. Chciałam objąć go nogami, ale odepchnął je i usiadł, pieprząc mnie, patrząc na mnie z góry z dziwnym wyrazem twarzy. Kiedy zaczął się zbliżać do końca położył się na mnie poruszając spoconym ciałem. Poczułam się pogrzebana, pod ziemią. Jego oddech na moim ramieniu był zbyt gorący, kiedy wytrysnął na mój brzuch. Potem go wytarł i przysiadł koło mnie. Pogładziłam jego szare włosy.

Powiedziałam to, zanim stchórzyłam.

— Kocham cię.

Nie byłam pewna, czy tak jest naprawdę, ale tak długo czekałam, żeby to powiedzieć, że nie chciałam stracić szansy.

— Nie mów tak — wymruczał i pocałował mnie w ucho.

Po tym, jak wyszłam, jeździłam w kółko po miasteczku. Jeździłam po szarych ulicach łączących moją okolicę z supermarketem, targowiskiem, pizzerią, stacją benzynową, moją szkołą. Tak wcześnie rano parkingi były opustoszałe, a puste, anonimowe budynki wyglądały złowieszczo bez ludzi. Nie chciałam się gapić na te miejsca, ale nie wiedziałam, dokąd jechać. Do mojego domu? Z powrotem do niego? Do Kalifornii? Gdzie jechać, kiedy tak się czujesz? Nie potrafiłam nazwać paniki, która mnie wypełniała; nie widziałam ostro.

Skrzynki na listy wciąż oznaczały położenie mojego tunelu, chociaż pole kukurydzy było zamarznięte, a na pustym kawałku ziemi ziała wielka dziura pod piwnicę nowego domu. W tunelu znalazłam kilka zakurzonych latarek; wzięłam jedną w kształcie superbohatera z kreskówki. Bateria była słaba, ale wypatrzyłam pogniecione papierki po cukierkach, poniszczone zabawki, połamany rower, górkę zamarzniętych kredek. Zapomniałam, że dzieci są obrzydliwe. Zwinęłam się na poplamionym prześcieradle z dinozaurem, położyłam głowę na wybebeszonym lwie przytulance i zgasiłam latarkę.

Ledwie zbudzona ziemia nie dała mi żadnej rady, żadnych fantastycznych snów. Rozpłakałam się i wycierałam nos w rękaw kurtki. Na kolację zjadłam zachowany od Halloween cukierek. W moim śnie dziewczyna taka jak ja, wymiotowała do dziury w ziemi.

Kiedy wyszłam na powierzchnię był już późny ranek. Po nocy w samochodzie mój telefon komórkowy zamarzł; żadnych nieodebranych połączeń. Numer maga miałam na początku listy ostatnio wybieranych; zadzwoniłam.

Kiedy telefon dzwonił, jeden sygnał, dwa, trzy, cztery, cała mowa, którą przećwiczyłam pod ziemią ulotniła mi się z głowy. Obmyślałam pełną godności wiadomość, kiedy odezwał się jego głos.

— Halo?

— Hej — powiedziałam. Mój głos był tak zachrypnięty, że odkaszlnęłam i powtórzyłam. — Hej.

— Hej — powiedział.

Zapadła cisza.

— Chciałabym wpaść — odezwałam się wreszcie.

— Gdzie jesteś? — zapytał. Głos miał nabrzmiały oczekiwaniem. Może jego żona wciąż była poza domem.

— Słuchaj, nie mogę… nie chcę… nie mogę z tobą sypiać, rozumiesz? — wyrzuciłam z siebie. Wzięłam głęboki wdech. — Mogę przyjść porozmawiać?

— Dziś nie jest dobrze — odparł mag. — Spotkamy się tak, jak zwykle. Zadzwoń do mnie w tygodniu.

Byłam zbyt zaskoczona, żeby odpowiedzieć.

— Yyy… okay — powiedziałam.

Rozłączył się, a ja wpatrywałam się w ekran telefonu, jakby miała się na nim pojawić odpowiedź wyjaśniająca, co się właśnie stało. Nic się nie wydarzyło.

Musiałam spróbować kilka razy, zanim silnik odpalił z jękiem i wskoczył na bieg. Nie miałam zamiaru do niego dzwonić. Nie miałam zamiaru przyjść jak zwykle. Nie wiedziałam, co mam robić. Samochód się poruszał, a ja wraz z nim; nie zauważyłam. Wydobyłam się na światło dzienne, zakiełkowałam. Za oknem przesuwały się farmy. Pola kukurydzy były martwe i zamarznięte, ale kątem oka widziałam, jak kipią pod szronem. Ziemia się przebudziła. Ja także.


Przełożyła Martyna Plisenko

Загрузка...